Wydarzenia


Ekipa forum
Wnętrze
AutorWiadomość
Wnętrze [odnośnik]03.01.17 2:57
First topic message reminder :

Wnętrze

Kawalerka Brendana jest mała, ciasna i skromna; w centralnej części głównego pomieszczenia znajduje się łóżko - niegdyś należące do niego, później odstąpił je siostrze i sam śpi na materacu położonym przy przeciwległej ścianie, na drugie solidniejsze łóżko nie byłoby już dość miejsca. Ubrania i bibeloty, które nie zmieściły się w szafie, leżą w kartonach przy ścianach lub na podłodze, przy malutkim stoliku ustawionym pośrodku znajdują się dwa krzesła. Jedynym ładnym elementem tego miejsca jest wysoki wazon, w którym Neala trzyma świeże kwiaty. Przez duże, choć nieco brudne okno, rozciąga się malowniczy widok na miasto.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wnętrze - Page 3 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Wnętrze [odnośnik]07.03.19 23:44
Nawet nie wiedziała, jak wiele racji kryło się w jej stwierdzeniu - naturalnie, że jego oko widziało więcej, było bardziej doświadczone, choć Neala była jak na swój wiek niezwykle dojrzała, to rzadkie sytuacje takie jak ta dzisiaj przypominały mu, że wciąż była tylko dzieckiem. Dzieckiem, które chciało dobrze, ale do świata podchodziło z dziecięcą ciekawością i dziecięcą ufnością. Nie mógł tego zignorować - musiała z dzisiejszego dnia wyciągnąć lekcję. Patrzył na nią tylko pozornie spokojny, w rzeczywistości burzliwe emocje ścierały się ze sobą w jego sercu, nie tyle zły na nią, co na siebie. Zapominał o tym, że była dzieckiem - był niewiele starszy od niej, kiedy odeszła od nich matka. Oboje zmuszeni zostali dorosnąć zbyt wcześnie, czy chciał obarczać tym Nealę? Nie chciał - czasem zapominał też, że miała tylko jego. Zawalił po całości, dając jej zbyt dużo swobody. Wierząc, że sobie poradzi.
- Tak - przytaknął jej słowom w zamyśleniu, ściągając je z jej twarzy i przenosząc je na dzielącą ich podłogę. Anomalie nie były bezpieczne, ale jeszcze mniej bezpieczne było zostawiać ją bez oręża. Jeśli miała sobie poradzić, musiała umieć to zrobić. - Zacznę cię uczyć, Neala - obiecał. Nie wiedział, jak, miał tyle pracy, że ledwie starczało mu czasu na sen, a Zakon Feniksa mógł wezwać go o każdej porze dnia i nocy. Ale znajdzie na to czas - musiał znaleźć. - Od przyszłego tygodnia. - Do tego czasu zdąży przejrzeć jej podręcznik, upewnić się, ile zdążyła się nauczyć i porównać to z wiedzą, którą byłaby już w stanie udźwignąć. Była bystra, inteligentna i utalentowana. Mogła więcej, niż jej rówieśnicy - był o tym przekonany. Jeśli miało go kiedyś zabraknąć, nie mógł zostawić jej samej sobie. - To trwa zbyt długo - Oczywistym było, że mówił o anomaliach. Co, jeśli nie znikną nigdy? Czy wtedy miała nigdy nie pochwycić już różdżki w celu innym niż kuchenne prace? Pewnie tak byłoby lepiej - ale ona była jego siostrą, co samo w sobie było już ciężarem. Skinął głową, przyjmując jej zapewnienie, niedopowiedzianą obietnicę poprawy - znała ten wyraz twarzy, wiedziała, że brał to na poważnie.
Zatrzymał się pod drzwiami, z płaszczem przewieszonym przez przedramię kalekiej ręki, spoglądając na siostrę z wyczekiwaniem, kiedy zatrzymała go w pół kroku.
- Zrobisz to sama, jutro z rana - zgodził się, po wysłuchaniu jej słów. Nie dlatego, że tego potrzebował, nie dlatego, że nie chciał wydawać na tę książkę swoich pieniędzy - ale dlatego, że wydanie własnych mogło ją nauczyć więcej. I dlatego, że chciała zachować się, jak należy, a tym nigdy nie powinno się przeszkadzać drugiemu czarodziejowi. Jej dalszych słów wysłuchał w nie mniejszym zamyśleniu. Tu, o, miałbyś swój pokój wybrzmiało w jego głowie wieloznacznie; nie chodziło wcale o niego, choć nie sądził, by Neala kryła w swoich słowach niedopowiedziane intencje, nagle z impetem dotarło do niego, że jego mała siostra skończyła już piętnaście lat i była dorastającą panienką - którą przed momentem mogła skrzywdzić pijacka menda. Czerwone policzki Neali zinterpretował po swojemu - być może wstyd jej było przed nim o pewnych sprawach głośno mówić. Miał trochę odłożonych oszczędności, mógł pracować dłużej, wziąć kilka dodatkowych patroli - przecież to nie problem. - Zobaczymy - odpowiedział lakonicznie, zarzucając płaszcz na ramiona. I tak potrzebował spaceru, może wracając zajdzie do sąsiadki i zapyta ją o rewelacje przekazane przez Nealę. - Wrócę niedługo - zapowiedział, wkrótce znikając w ciemniejącej klatce schodowej chwilę po tym, jak zatrzasnęły się za nim drzwi.

/zt x2 chlip


we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3635-brendan-weasley https://www.morsmordre.net/t3926-victoria#74245 https://www.morsmordre.net/t12222-brendan-weasley#376277 https://www.morsmordre.net/f171-devon-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t3924-skrytka-nr-786#74241 https://www.morsmordre.net/t3925-brendan-weasley#74242
Re: Wnętrze [odnośnik]04.04.19 0:29
2 - 17 listopada
Nie do końca rozumiał, jak to działało. Siła anomalii zdecydowała się ich wesprzeć; stanęła po ich stronie, zechciała współpracować. Przeobrazili jej moc podług własnej woli i mogli ją wykorzystać, jednak jej istota wciąż znajdowała się poza pojęciem, poza namacalnym poznaniem. Kiedy dowiedział się, że Poppy jest w stanie wzmocnić jego różdżkę, wykorzystując do tego białe moce anomalii, które w cudowny sposób związały z rdzeniem jego różdżki, chciał z tego skorzystać. Skontaktował się z uzdrowicielką niemal natychmiast, w milczeniu wysłuchując planu; nie wydawał się skomplikowany, choć mógł być niebezpieczny - musiał zwiedzić z czarownicą przynajmniej cztery miejsca naznaczone anomalią, w których próbował zapanować nad złowieszczym chaosem. Nic dziwnego, że jako pierwszy cel tej podróży, na samym początku, wspólnie obrali sklepik w szpitalu świętego Munga - byli tam razem, całkiem zresztą niedawno walcząc o życie nie tylko swoje, ale i mężczyzny, którego Poppy dobrze znała, a który stał się kolejną przypadkową ofiarą strasznych anomalii. Tylko już nie bezimienną.
I jak dziwnie było widzieć Joela stojącego za ladą, nieszczególnie przypominał sylwetkę tego mężczyzny, którego pamiętał. Wyglądał młodziej, zdrowiej, jego twarz nabrała rumieńców, a oczy zdały się mniej zmęczone. Nigdy nie wątpił w uzdrowicielskie zdolności Poppy, fakt, że przywróciła go do tak wysokiej sprawności, nie mógł budzić zaskoczenia  - a jednak wzbudzał fascynacje możliwościami magii, którą mogli objąć w posiadanie czarodzieje. Wielka szkoda, że nie każdy używał ich do celów równie pięknych, co jego przyjaciółka - to samo, co potrafiło zbudować tak wiele, niszczyło jeszcze więcej. Początkowo proponował przyjść tutaj pod osłoną nocy, kiedy nikogo nie będzie, ale Poppy była rozsądniejsza; słusznie zauważyła, że o wczesnej godzinie to miejsce świeci pustkami, a sklepikarza dało się zająć na dłużej niż chwilę bez większej trudności - i z pewnością bez wzbudzania jego podejrzeń, miał przecież u uzdrowicielki niemały dług wdzięczności - musiałby się okazać potworną szują, żeby podejrzewać ją dziś o cokolwiek nienaturalnego. Intuicja kobiety jej nie zawiodła, kiedy tylko znaleźli się na miejscu, Brendan podszedł do Joela, zamawiając dwie kawy i przez chwilę zajmując się rozmową o jego samopoczuciu i o samym Mungu, upewniając się, że wokół niego nie działo się nic niecodziennego. Jego słowa to potwierdziły, choć wiedzieli już, że ponowne rozbudzenie się anomalii było tylko kwestią czasu - chyba, że wyprawa do Azkabanu odniesie wcześniej oczekiwane rezultaty. Kiedy wracał do Poppy razem z odebranym zamówieniem, było już po wszystkim - ale dzisiejszy dzień był jedynie preludium do dalszej podróży, pierwszym i najprostszym przystankiem. Kolejne miały być mniej przyjemne.
Powrót na Picadilly Circus, chociażby, niósł wiele wspomnień, zostało tutaj stoczonych wiele bitew - ostatecznie ta ich okazała się zwycięska. Rookwood trafiła do Azkabanu, jej towarzysz zbiegł - a dziś historia zatoczyła koło, rycerka wciąż chodziła na wolności, a anomalia miała rozbudzić się lada dzień. Zebranie substancji, ingrediencji, jakkolwiek to właściwie nazwać, jeszcze kilkanaście dni temu w tym miejscu nie mogłoby się odbyć bez zbędnego zwracania na siebie uwagi, ale dziś czarne chmury kłębiące się na niebie i siąpiący z niego deszcz skutecznie rozganiał z ulic tłumy. Z londyńskiej mgły nie wyłaniali się ani czarodzieje ani mugole, a Brendan roztoczył nad nimi bezpieczny kokon protego totalum. Deszcz spływał po zewnętrznej krawędzi kopuły, pozwalając im przejść suchą - a przede wszystkim bezpieczną - nogą. Obawiał się nade wszystko o same próbki, słyszał, że potrzebny był pył, który w taką pogodę mógł przecież rozmoknąć doszczętnie - jednak pod zadaszeniem jednej z kamienic, pomiędzy cegłami muru, udało się odnaleźć suche fragmenty. Poppy odnalazła również drugą część niezbędnych ingrediencji - i kiedy tylko oświadczyła, że ma już wszystko, odprowadził ją do domu, by kolejnego dnia móc udać się w dłuższą wyprawę.
Rezerwat znikaczy mieścił się nieco dalej od Londynu, ale bliżej jego rodzinnych stron - i w innych okolicznościach nawet ucieszyłby się z wizyty. Gdyby po czarnym niebie nie błąkały się strzeliste, rozłożyste jak pajęczyny pioruny, gdyby z nieba nie padał gwałtowny deszcz i gdyby podmuchy wiatru nie odbierały stabilności podczas lotu na miotle; nie działała teleportacja, nie byli w stanie przenieść się do Somerset kominkiem, miotła była jedynym rozwiązaniem. I choć umyślnie czekali na spokojniejszy dzień, spokojniejszą chwilę, to zaledwie po kilkunastu minutach lotu pogoda załamała się ponownie. Wylądowali w pobliżu lasu przemoczeni do suchej nitki; Brendan podobnie jak poprzednio wpierw objął ich obu ochroną protego totalum, potem odczekał, aż Poppy przesuszy ich ubrania - i choć kolejne wypowiadane zaklęcia wzmagały błyskawice tańczące na niebie, to bariera protego totalum nie mogła przepuścić pioruna. Z niepokojem wpatrywał się w niebo, jeszcze przed tym, jak ruszyli wgłąb rezerwatu. Po ptakach nie było dziś ani śladu - stworzenia pochowały się przed deszczem, taką miał przynajmniej nadzieję: gdyby nie pochowały się same, musiałyby stąd zniknąć - choćby i za sprawą przebudzonej na nowo anomalii. Podtrzymywał zaklęcie, podążając za uzdrowicielką - tutaj nie prościej było znaleźć pył po anomalii, ale Poppy zdołała go wypatrzeć w jednej z drzewnych dziupli. Nie zostali na miejscu dłużej, niż było to konieczne - wkrótce wrócili do Londynu, szarpiąc się z wiatrem w trakcie lotu; lecieli nisko i powoli, gdzie się dało, kryjąc się za koronami drzew lub wyższą zabudową - jednak dotarcie z powrotem do domu kosztowało ich mnóstwo energii. Nie zdołał wyperswadować Poppy, że syrop na gorączkę nie będzie mu potrzebny.
Wesołe miasteczko było ostatnim przystankiem - już wygodniejszym, bo również mieszczącym się pod Londynem, dotarcie na miejsce ograniczało się do skorzystania z transportu Błędnym Rycerzem. Ostatnie z czterech miejsc również mieściło się pod gołym niebem - ale wciąż nadawało się na obchód bardziej, niż pozostałe, które zwiedził. Wejść na zaplecze Ollivanderów byłoby trudno - nie chciał, by Julia musiała prosić męża o przysługę, a krótkowzrocznie nie wiedział jeszcze, że Ulysses bez wątpienia wyświadczyłby ją sam z siebie, jako świeży członek Zakonu Feniksa. Nie wydawało mu się też dobrym pomysłem zajrzenie do Świata Dyni - czy też Dyni na Parę po ostatniej zabawie - choć jego właściciele nie znali jego twarzy, wolał się tam nie pokazywać - zresztą, lokal z pewnością został dokładnie uprzątnięty po remoncie. Protego totalum zaczynało stanowić nieodłączną część rutyny ich spotkań, kopuła ponownie chroniła ich przed deszczem - kiedy zbliżyli się do bestialskiej karuzeli, dziś tak nieruchomej, jak przed miesiącami, nim anomalie odznaczyły tutaj swoje piętno. Zwierzęta, w które się wpatrywał, budziły w nim dziwny niepokój, kiedy po raz kolejny osłaniał Poppy przed deszczem, nie potrafiąc pomóc jej mocniej podczas pracy. Musieli wejść między nie, zadaszenie karuzeli pomimo porywistego wiatru osłoniły przed deszczem niewielki fragment, z którego udało się zebrać niezbędne substancje. To już wszystko - oddał różdżkę w ręce Poppy; poprosił ją o list z uzdrowicielską pieczęcią, którą przesłał do Bones, usprawiedliwiając swoją nieobecność w pracy - bez różdżki nie mógł się tam pojawić, ale jej chwilowy brak miał podnieść jego skuteczność w okresie późniejszym. Zostawił Poppy samą - nie zamierzał patrzeć jej na ręce, kiedy pracowała, nikt tego nie lubił. Wrócił do domu, jeszcze niedawno postrzegając chwile życia bez dostępu do magii jako katastrofę - w dobie anomalii z wolna przyzwyczajał się już do robienia pewnych rzeczy manualnie.
Kiedy odebrał różdżkę - po podziękowaniach, w ramach których przyniósł jej bombonierkę czekoladek oraz torebkę fasolek Bertiego - natychmiast wrócił do domu, gdzie zamierzał przetestować jej działanie. Neala była na lekcjach - był sam - kiedy jął wyczarowywać kolejno tarcze: protego, protego maxima, protego horribilis. Osłony błyskały jasnym światłem, a on miał wrażenie, że przychodziły mu one prościej, niż wcześniej. Zgodnie ztym, co mówiła Poppy, różdżka została nasycona białą magią - zatem to właśnie takie zaklęcia zamierzał sprawdzić. Lamino scutio wybiło kolce wokół niego, zataczając się w wirującym szale - również wyczarowane z dziwną lekkością; ledwie wypowiedział inkantację, a okrąg już się uformował - i przeciął oparcie pobliskiego krzesła, od którego Brendan jedynie się odsunął, obiecując sobie naprawić je w wolnej chwili. Lekko wywołane Abesio przeniosło go dwa metry dalej, pozostawiając na jego dłoni jedynie płytką, mało znaczącą ranę. Speculio pozwoliło mu poznać swojego klona - w którego wpatrywał się z zadowoleniem, ciesząc się raczej z osiągów różdżki, niż z widoku własnej facjaty. Na sam koniec z mocą wypowiedział zaklęcie Expectro patronum obserwując niedźwiedzia w pełni swojej chwały, wyrazistego, jasnego, silnego - i jak chyba nigdy gotowego, by stanąć do walki.

zt


we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3635-brendan-weasley https://www.morsmordre.net/t3926-victoria#74245 https://www.morsmordre.net/t12222-brendan-weasley#376277 https://www.morsmordre.net/f171-devon-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t3924-skrytka-nr-786#74241 https://www.morsmordre.net/t3925-brendan-weasley#74242
Re: Wnętrze [odnośnik]Dzisiaj o 11:30
17-20 października

Świtało, kiedy zawitał w Londynie, w pierwszej kolejności wędrując do portu. Nie zajrzał jednak do Marcela — jego wygląd wywoła lawinę pytań, złości, a nie chciał mu jej dawać, biorąc pod uwagę kto był tego przyczyną. Przeszedł się zmęczony po dokach. Zawitał w starym mieszkaniu, które zajmował w tamtym roku, bez większego zaskoczenia odkrywając, że ściana była zawalona, najprawdopodobniej z powodu trzęsienia ziemi, jakie miało miejsce w Londynie. Budynek był popękany, szyby wybite. Uprzątnięcie gruzu było praca mozolną i trudną, a on sam nie był pewien, czy chciał wracać też tam, to miejsce nosiło znamiona wspomnień, które wolał pogrzebać. Zmęczenie dało mu się we znaki, przespał kilka godzin w przewróconej szafie, uznając ją za najwygodniejsze miejsce, a kiedy zbudził się przed południem, wyruszył na poszukiwanie adresu, o którym wspomniał mu Weasley. Zgodnie z tym, przed czym go ostrzegł, drzwi były wyważone. Całe mieszkanie mieściło się w jednym pokoju z jednym łóżkiem, materacem na podłodze, aneksem kuchennym i niewielką łazienką. Wnętrze było częściowo zniszczone, dość puste, w środku panował koszmarny bałagan. Bez wątpienia przeszukano to miejsce wiele razy, ale patrząc po powlekającym przedmioty kurzu — dawno. Nikt nie odwiedzał tego miejsca od długiego czasu. Postawił dwa krzesła, z których jedno było nadłamane. Naprawił je zaklęciem i usiadł, oddychając powoli — myśląc też długo. Nie ruszając się z siedzenia wyjrzał przez okno — widok był ładny, pogoda niezbyt dobra — mimo to sięgnął do metalowego haczyka, otworzył je na oścież, wpuszczając do środka trochę powietrza. Nie wiedział ile czasu minęło nim się zorganizował, nim wstępnie podjął jakieś decyzje. Wiadro znalazł bez trudu, ale to nie mogło wystarczyć, więc udał się do miasta po raz pierwszy na łowy tak prymitywne i banalne. Do mieszkania wrócił wieczorem, tuż przed godziną policyjną. Miał ze sobą szczotkę z grubego włosia, mydło, sznur, skradzioną z gospody pościel. Nie wiedząc od czego zacząć nie zrobił nic, ze zmęczenia i poczucia zdezelowania po prostu kładąc się na pokrytym kurzem łóżku, w pomiętej, starej zakurzonej pościeli. Obudził się po południu, ale pół dnia nie ruszył się z miejsca, gapiąc się w sufit, odpowiedzi nie spa∂ły z niego same, podobnie jak sens i dalsze cele. Z zapyziałego mieszkania wyszedł tylko, by coś zjeść, gdy wrócił położył się znów. Zmęczony jak dziecko, nie robieniem niczego. Kolejnego dnia zaświeciło słońce na chwilę. Wypoczęty i ożywiony, ogarnięty nagłą potrzebą wyrwania się z marazmu, zabrał się za pracę. Zaczął od naprawiania tego, co uszkodzone. Wyrwane drzwi z zawiasów wprawił z trudem, brakowało mu siły, równowagi i szansy na to, by trafić we właściwe miejsca. Wspomógł się magią, lewitujący kawał deski nakierował odpowiednio, gdy własne wysiłki go zawiodły, wsunął odpowiednio, a potem zamknął, upewniwszy się, że bez trudu będzie w stanie je otworzyć. Naprawił drugie z krzeseł, reparo wspomógł go też przy naprawie potłuczonej zabawy, choć na segregowaniu jej elementów spędził pół dnia. Do wiadra wyrzucił wysuszoną, pokrytą zielonkawym proszkiem owsiankę, pozostawioną na stole, jakby ktoś nie dojadł śniadania, wyszedł i nigdy więcej nie wrócił; cuchnące stęchlizną zioła i śmierdzące kwiaty z wazonu stojącego blisko łóżka. Gdy ich dotknął skruszyły się niemalże na proch. Zaczarowana miotła wymiotła z mieszkania kurz, brud i śmieci, wymiotła je tez z korytarza na schody; zdjął wszystkie zasłony, rozebrał pościel. Nie miał pojęcia jak zabrać się za wypranie tego wszystkiego, nie miał kogo poprosić o pomoc. Bezradnie złożył to wszystko w kostkę i wsadził do szafy, do jutowego worka. Wisiały w niej ubrania Brendana, ale nie tknął ich, nie wiedząc co z nimi począć. Wisiały niemalże dziecięce sukienki, Neali, jak się domyślał. Kolorowe, nie pasujące do tego, w czym nosiła się teraz. Zostawił je na wieszakach, strzepnął z nich tylko kurz — co z nimi począć, nie miał pojęcia. Okna też próbował umyć i nawet był z tego zadowolony, ale gdy po południu promienie słońca przebiły się przez chmury, szyby zdradziły się z paskudnymi smugami brudu, poczuł kolejną falę złości, irytacji i bezsilności. Zostawiwszy wszystko w złości wyszedł. Wrócił nocą z kradzionymi świecami. Rozpalił kilka, zamierzając zebrać do kupy wszystkie pozostawione przez Weasleya rzeczy. Nie było ich zbyt wiele, nie posiadał bibelotów, nie było tez półek, na których mógłby je postawić. Ze stołu zebrał stare dokumenty, których zawartość niewiele mu mówiła, wydania proroka codziennego. Kałamarz, pióro zostawił. Nie zamierzał powiedzieć ani Eve ani Aishy prawdy o tym, do kogo należało, to nie miało żadnego znaczenia. Musiał upewnić się, że nie pozostanie na wierzchu coś, co by na to wskazywało. Zebrał książki, które — jak sądził — nie należały do niego, a do Neali. Jedną z nich o przygodach małego czarodzieja pozostawił na boku, w środku znalazł zasuszony kwiat chabru. Przemknął palami po stronie. Nigdy nie lubił czytać i nie miało się to zmienić, ale zamknąwszy książkę położył ją na parapecie. Tomiszcza o anatomii i Obronie Przed Czarną Magią wsunął pod łóżko, gdzie znalazł też szmacianą lalkę. Otrzepał ją z kurzu, patrząc chwilę. Należała do Neali? Chyba nie chciała jej już odzyskać. Mimo to, wrzucił ją do jutowego worka razem z woluminami. Wsunął tam też ostrożnie dokumenty — nie wiedział na ile były ważne, ale przede wszystkim nie należały do niego, powinien je zwrócić, ale teraz nie miał na to odwagi. Śmieci wyrzucił na dworze, a potem wrócił i wiadro wypełnił wodą z mydłem. Podłogę szorował na kolanach, mocząc przy tym rękawy poplamionej zaschniętą krwią koszuli, spodnie. Wkładał w to dużo siły, więcej niż potrzebował. Szorował aż palce nie odmówiły mu posłuszeństwa, pozdzierane, przekrwione knykcie. Wyszorował też łóżko wodą z mydłem, materac, a kiedy odkrył, że przez to nie miał gdzie spać, został na podłodze. Deski skrzypiały pod nim inaczej. Instynktownie się przesunął — rozumiejąc, że siedział na dziurze, czuł jak się zapadał. Do podważenia deski użył kuchennego noża, zniszczone palce wsunął między szczeliny i pociągnął, wyrywając deskę z gwoździami, prawie ją przy tym łamiąc. W niewielkiej, znacznie mniejszej niż sama deska skrytce znalazł jakieś koperty, nie otwierał ich. Na ich wierzchu znajdowała się obrączka z herbem. Rozpoznał go, widział go już w Ottery. Była też sakiewka, niezbyt ciężka. Nie zaglądając do środka wyjął wszystko i włożył do jutowego wora. Ostrożnie. Złotą obrączkę wrzucił do koperty, którą zakleił. Nie wiedział, czy Weasley o tym pamiętał, czy myślał teraz o tym. Musiał wiedzieć, że to znajdzie, wiedział kim był. Miejsce tych rzeczy nie było teraz tutaj, ale tutaj musiały poczekać na odpowiedni dzień. Zawiązał worek i wsunął go głęboko pod łóżko, przycisnął materacem, zakrywając do dziury przejście. Deskę ostrożnie włożył na miejsce, gwoździe wsunął w stare dziury i mocnym kopnięciem dobił, aż weszły gładko. Uprzątnął mieszkanie, ale nie zdawało się wyglądać pięknie. Było czyste, ale puste, ponure. Małe. Większe jednak niż wóz, w którym by mieszkali. Miało bieżącą wodę, wiatr nie świszczał przez okiennice. Nikt tu nie zaglądał, wydawało się bezpieczne. Wokół mieszkali ludzie, ulice były patrolowane.
Do Doliny wrócił, gdy uznał, że nie było już nic do roboty. Rozwiesił sznur na pranie, którego nie umiał wyprać, drzwi nie miały klucza — ale zasuwa od wewnątrz powinna dać im poczucie bezpieczeństwa. Nim zjawią się tu wszyscy minie chwila, nie wiedział jak mieli się z niemowlakiem przedostać szybko i bezpiecznie do Londynu, ale coś będzie musiał wymyślić.

| zt



it's hard
to forget your past if it's written all over your body


James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
There's part of me I cannot hide
I've tried and tried a million times
Cross my heart and hope to die
Welcome to my darkside
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 28
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f358-doki-pont-street-13-7 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Wnętrze [odnośnik]Dzisiaj o 12:06
23 października

Droga była długa, mozolna, ale tempo musiało być dostosowane do małego dziecka, jego potrzeb i rytmu dnia. Lot na miotle był zbyt niebezpieczny. Może mogła mieć małą zawiniętą wokół siebie szczelnie, ale czy mogła sama bezpiecznie poruszać się w ten sposób w powietrzu? Upierał się przy najprostszych rozwiązaniach. Drogi były w głównej mierze opustoszałe, krajobraz potworny — zniszczenia wywołane kataklizmem wydawały mu się przerażające w miastach, ale kiedy jesień zadomowiła się na dobre, trawa pożółkła, drzewa gubiły liście, pozostałości po naturze i jej pięknie, które przetrwało zaczynały znikać. Pogoda nie rozpieszczała ich także, mżawka męczyła przez większość czasu. Oddał Eve swój płaszcz, choć nie był bardzo ciepły, dość dobrze chronił przed deszczem. Torba zrobiła się lżejsza, nie ważyła prawie nic, odkąd miały na sobie dodatkowe części ubrań, które mogły zapewnić im i dziewczynce odrobinę ciepła. W pobliżu Londynu los okazał się łaskawszy. Przestało padać, a obecność miasta sprawiła, że było cieplej. Nie spał praktycznie wcale przez ostatnie kilka dni, bo każdy postój przeznaczony na ich sen i odpoczynek spędzał na siedzeniu i obserwowaniu, czy nikt się do nich nie zbliżał. Zmęczenie tymi tygodniami malowało się na jego poszarzałej trzy wyraźnie, pod oczami pojawiły się już wcześniej wyraźne sińce. Oczy miał małe, zaczerwienione, usta spierzchnięte. Siniaki z twarzy zdążyły już prawie całkiem zniknąć. Ale nie tylko on był zmęczony, nie tylko jego ta podróż wiele kosztowała. Nie mieli wozu, konia, nikt po drodze nawet gdy ich mijał nie zgodził się ich zabrać ze sobą. Ale nie wyglądali jak ktoś, kogo nawet z litości można było zabrać.
W drodze, by nie iść w ciszy opowiadał im o Londynie zniszczonym przez koniec świata, noc spadających gwiazd. Dokładnie powiedział co zastał w starym mieszkaniu w dokach i wyraził, trochę koloryzując, choć zgodnie ze szczerą obawą, potencjalne zagrożenia czyhające na nie w porcie. Włóczenie się tam to coś innego niż mieszkanie z Gilly. Im więcej mówił tym więcej dodawał od siebie, wkraczając w świat bajek i historii sprzedawanych dla pociechy i uśmiechu. Mówił o tym ile miejsc zobaczył i o tym, że jedno wydało mu się rozsądne. Mieszkanie nie było duże, właściwie było malutkie, ale w ładnej i spokojnej okolicy, wśród normalnych, porządnych ludzi — ale nie na tyle gęsto zebranych by życie w kamienicy z Romami mogło im dawać się we znaki. Chciał być mądrzejszy, chciał wziąć tamte wszystkie zarzuty jako przestrogę, dobrą radę. Powinni się bardziej ukrywać, być ostrożniejsi — nieważne, czy mieli do tego prawo, czy nie, musili to robić dla tej małej dziewczynki.
Otworzył drzwi, wpuszczając je do środka przodem. Zrobił tyle, ile mógł, choć do tego się też nie zamierzał przyznać.
— Było w lepszym stanie niż inne, więc pomyślałem... — powiedział w progu, powoli zamykając za nimi drzwi. I w głębi duszy cieszył się, że nie zaświeciło słońce.



it's hard
to forget your past if it's written all over your body


James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
There's part of me I cannot hide
I've tried and tried a million times
Cross my heart and hope to die
Welcome to my darkside
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 28
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f358-doki-pont-street-13-7 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Wnętrze [odnośnik]Dzisiaj o 15:53
Odzwyczaiła się od tego, od takich długich wędrówek. Zapomniała już, jak to jest przejść tyle, bo spacery na które się wybierały były nieporównywalnie krótsze. Najdalej wypuszczała się jeszcze przed ciążą, kiedy rozkładała skrzydła pod postacią sroki. Prawdziwie wolna i lekka, uciekając daleko i w górę. Każde z nich wiedziało, że dotarliby do Londynu szybciej, gdyby nie mała, która potrzebowała uwagi i którą nie interesowało, co byłoby lepsze dla wszystkich. Miała swój rytm i domagała się mleka albo przewinięcia, kiedy tego potrzebowała. Czasami po prostu płakała, bo tak, bo była tylko niemowlakiem i coś jej nie pasowało, ale tajemnicą pozostawała co. Starała się chronić ją przed nieprzychylną pogodą, osłaniała płaszczem, który oddał jej James. Jej samej mżawka nie przeszkadzała, była całkiem przyjemna i chłodziła, osiadając wilgocią na policzkach. Pozwalała zapomnieć o zmęczeniu i bólu w mięśniach.
Kiedy dotarli do stolicy, spoglądała z uwagą na każdy mijany budynek, wodziła wzrokiem po ulicach. To miasto żyło i było całkowicie inne od Doliny Godryka, było przepełnione dźwiękami, zapachami, ludźmi. Nie sądziła, że to przyzna, ale chyba za tym tęskniła, za życiem. Uniosła wzrok na Aishę, która szła obok, a później na Jamesa idącego nieco z przodu. Zerknęła znów na otoczenie, bo to, co opowiadał im Jimmy, teraz widoczne było gołym okiem. Stolicy też nie oszczędziła noc spadających gwiazd, widać było zniszczenia, które tutaj na pewno szybciej sprzątano, a jednak wiele jeszcze zostało. W takich momentach tylko bardziej docierało do niej, jak wiele mieli szczęścia w nieszczęściu. Kolejną przeszkodę powoli pokonywali, zostawili za sobą dom, który był im dachem nad głową przez dłużej, niż pewnie sądzili. Mieli mieć kolejny, o którym też opowiadał James. Była ciekawa tego miejsca, a równocześnie nieco rozczarowana. Wolała wrócić do doków, bo tam nikt nie zwróci uwagi na romską rodzinę, a tak każda inna część miasta niosła ze sobą ryzyko. Z tego, co mówił, nie było jednak powrotu do starego mieszkania, zniszczenia były zbyt duże. Wierzyła mu. Przyspieszyła o te dwa kroki, żeby zrównać się z nim i wsunęła dłoń w dłoń Jamesa, ściskając lekko.
Puściła go, dopiero kiedy weszli do kamienicy i stanęli na chwilę przed drzwiami mieszkania. Przekroczyła próg dość niepewnie, patrząc do środka. Było malutkie, ale nadal lepsze niż spanie na ulicy i większe niż metraż na jakim się wychowywali. Jednak ścisnęło ją w żołądku z innego powodu, wspomnienia miejsca w którym zatrzymała się z siostrą. Wyglądało tak podobnie, że przez chwilę wpatrywała się w przestrzeń. Ocknął ją głos Jamesa.
- Więc pomyślałeś, że to właśnie miejsce dla nas.- dokończyła jego słowa i obejrzała się przez ramię na niego.- Miałeś rację.- dodała, przenosząc wzrok na Aishę. Weszła dalej, prześlizgnęła spojrzeniem po meblach, nie było ich wiele, ale to nic. Podeszła do okna, by spojrzeć na widok za nim i próbując odgonić od siebie wspomnienia. To było całkowicie inne miejsce i widok ją w tym uspokoił. Odwróciła się i oparła pośladkami o parapet.- Nikt tu nie przyjdzie? – spytała, bo po akcji z aurorami to była jej główna obawa. Chciała od niego tego zapewnienia, że tu było znów bezpiecznie. Położyła małą na łóżku, by bez przeszkód zsunąć z ramion płaszcz i przewiesić go przez oparcie krzesła. Drugie krzesło odsunęła nieco i skinięciem wskazała Jimowi. Widać było po nim, że jest wykończony, dlatego powinien odpocząć albo chociaż usiąść.



bałam się pogryzienia przez chorą na wściekliznę rzeczywistość, strzaskania iluzji, romantyzmu utopionego w ostatnich knutach
Eve Doe
Eve Doe
Zawód : Tancerka, młoda mama
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Learn your place in someone's life, so you don't overplay your part
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Wnętrze - Page 3 F961fe915f4f4f2fdd9729c6daeb5ae421cc53d9
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9651-eve-doe https://www.morsmordre.net/t9728-raven https://www.morsmordre.net/t12284-eve-doe#377725 https://www.morsmordre.net/f358-doki-pont-street-13-7 https://www.morsmordre.net/t10225-skrytka-bankowa-nr-2211#311456 https://www.morsmordre.net/t9729-e-doe

Strona 3 z 3 Previous  1, 2, 3

Wnętrze
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach