Wydarzenia


Ekipa forum
Stare magazyny
AutorWiadomość
Stare magazyny [odnośnik]10.03.12 23:09
First topic message reminder :

Stare magazyny

Są to rozległe zabudowane tereny ulokowane w odległości trzydziestu jardów od nieczynnego już londyńskiego portu. Stare i wysłużone, obecnie zapomniane zarówno przez władze, jak i społeczeństwo, otoczone zostały betonowymi murami uwieńczonymi wielką żeliwną bramą wjazdową, od lat zamkniętą na kłódkę i chroniącą magazyny przed niepowołanymi gośćmi - głównie ze względu na niebezpieczeństwo zawalenia się niektórych konstrukcji, dziś przeżartych przez rdzę i wysłużonych. Ponure klockowate budowle górują ponad okalającymi je murami, strasząc powybijanymi szybami i odcinając się upiornie od tła, które stanowią urocze kolorowe domki mieszkalne należące do mugoli, niegdyś pracowników tegoż przybytku.
Miejsce to zdaje się żyć własnym życiem. Bujna roślinność, jeszcze jakiś czas temu rosnąca w odpowiednio wygospodarowanych do tego miejscach, dziś pokrywa niemalże większość betonowych placów a także - wdzierając się do środka - magazynowych podłóg pełnych najróżniejszych skrzynek, paczek i kartonów, tymczasem wszędobylskie góry śmieci sprawiają wrażenie rosnąć z każdym kolejnym dniem, zupełnie przez nikogo nieusuwane. Niekiedy dostrzec w nich można prawdziwe zabytki, chociażby puszki po konserwach sprzed kilkunastu lat. Wszechobecna rdza wyżarła w magazynowych drzwiach dziury, które z biegiem czasu stały się coraz większe, kusząco zapraszając do środka niepowołanych gości, zwłaszcza w obliczu zupełnej obojętności ze strony władz miasta, z czego najchętniej korzystają bezpańskie koty oraz psy, urządzając tutaj swoje legowiska.
Magazyny mają jednak swych amatorów także i wśród ludzi, szczególnie czarodziejów, podczas wojny stając się idealnym miejscem do wszelkich tajemnych pojedynków, załatwiania podejrzanych interesów, sekretnych spotkań, jak i kryjówką - czy to dla siebie samego, czy to dla cennych skarbów, których z pewnych względów nie powinno się trzymać nigdzie indziej. Podobno znaleźć tu można najprawdziwsze czarnomagiczne artefakty, nocami zaś spotkać najgroźniejszych z przestępców, szepczą między sobą ludzie, obserwując coraz to kolejnych Aurorów zapuszczających się w te tereny, zawsze jednak bez powodzenia. Lecz sprawa ta nigdy nie została nagłośniona, stając się tematem tabu - mało kto bowiem ma odwagę o tym mówić, bojąc się konsekwencji. Zwłaszcza po tym, gdy tydzień temu tuż za bramą odnaleziono ciało jednego z czołowych dziennikarzy Proroka Codziennego, jedynego, który odważył się zabrać głos w tejże sprawie.
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Stare magazyny - Page 12 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Stare magazyny [odnośnik]26.05.19 23:14
Lodowaty, siąpiący z nieba deszcz nie był w stanie zmyć z niej resztek senności, gdy – opatulona czarnym, zbyt obszernym dla jej sylwetki płaszczem – przemykała portową dzielnicą, starając się przede wszystkim nie rzucać w oczy. Nie żeby było to trudne; mdły, szary poranek nie zasługiwał już co prawda na miano wczesnego, oddalając się od świtu i mozolnie zmierzając w stronę południa, ale ta część doków miała obudzić się do życia dopiero za kilka godzin, zapraszając w swoje progi przemytników o chytrych twarzach i drobnych sprzedawców, których znakiem rozpoznawczym bywało najczęściej niepełne uzębienie; brudnych mężczyzn przesyconych smrodem potu i zwietrzałego portera starego sue. Widziała ich niejednokrotnie, choć głównie z oddali, gdy szerokim łukiem wymijała otoczone betonowym ogrodzeniem magazyny, nie czując chęci ani potrzeby do przeciśnięcia się przez brakujące szczeble żeliwnej bramy, wprost do nienaniesionego na żadną mapę królestwa nielegalnych interesów.
Tego dnia zrobiła to po raz pierwszy; zawahała się tylko na sekundę, wystarczającą, by obejrzeć się dookoła – po czym jak gdyby nigdy nic zagłębiła się między niszczejące budynki, dla postronnego obserwatora przypominające raczej opuszczony labirynt, w którym góry śmieci walczyły o dominację z rozrastającą się w najlepsze, brzydką roślinnością. Owinęła się ciaśniej połami płaszcza, gdy jej kroki, choć lekkie i ciche, odbiły się echem wzdłuż łysych ścian. Kompletnie pustych – Sybilla nie szukała jednak wcale ich niepisanych gospodarzy, w głębi ducha ciesząc się z ich nieobecności. Nie potrzebowała zbyt drogo okupionych przysług ani niedostępnych nigdzie indziej ingrediencji; pragnęła odpowiedzi, i pragnęła ich wystarczająco mocno, by na kilka chwil porzucić starannie tkaną warstewkę ostrożności, na ogół powstrzymującą ją przed opuszczeniem progów Parszywego Pasażera.
Stwierdzenie, że niezwykle rzadko zdarzało jej się podążać śladami bohaterów swoich wizji, stanowiłoby niedopowiedzenie. Nie robiła tego nigdy, czyniąc wyjątek jedynie raz – lata temu, gdy bez śladu zniknęła jej matka, przez jakiś czas nawiedzając ją jednak na tle mrocznych obrazów, rozgrywających się zazwyczaj w ponuro-londyńskiej scenerii. Tylko wtedy posłuchała głosów wołających ją z mglistych odbić, ale po drugiej stronie wykrzywionego lustra nie znalazła niczego, co ukoiłoby jej tęsknotę. Później więc już tylko obserwowała: biernie, śledząc losy ludzi sobie znanych i nieznanych, ale z zasady się w nie nie angażując, przekonana, że ślepa pogoń za przyszłością nie mogła przynieść niczego dobrego. Tylko co, jeśli przez przypadek udało jej się zobaczyć kogoś, kogo od dawna uważała już za zmarłego?
Prawdę mówiąc, nie była pewna. Na powierzchni słabej herbaty dostrzegła jedynie zarysy: kobiecą twarz skrytą za plątaniną ciemnych włosów, tak podobnych do jej własnych, tak podobnych do jej poskręcanych pukli; rozpoznała też okolicę, którą prędkim krokiem przemierzała, ścigając się z wstającym słońcem, a mimo że podskórnie zdawała sobie sprawę, że to nie mogła być ona, to coś nie pozwalało jej tego nie sprawdzić. Skryć się za rogiem, zerknąć z ukrycia; nie miała zamiaru się ujawniać, nie robiła sobie też płonnych nadziei, chciała tylko…
Och.
Nagłe zderzenie pozbawiło ją równowagi, przeszkoda – twarda, solidna – zdawała się wyrosnąć na jej drodze znikąd, bezpardonowo posyłając ją na ścianę, na którą wpadła z nieprzyjemnym łupnięciem, wdzięczna jednak za jej obecność, bo w innym wypadku z całą pewnością zatrzymałaby się dopiero na mokrym betonie alejki. Wilgotne włosy opadły jej na twarz, na chwilę znacznie ograniczając pole widzenia, a ją samą owionął zapach – obcy, ale wcale nie, mocna kawa, papierosy i coś jeszcze, co odbierała na poziomie zarówno rzeczywistym, jak i odległym, nierealnym. Rozpoznała go – niemal natychmiast, zanim jeszcze podniosła na niego spojrzenie, ale nie dlatego, że w pamięć wbiła jej się ta charakterystyczna woń, ani nawet nie ze względu na docierający do jej uszu głos; nie potrafiła uchwycić żadnego sensownego detalu, ale bliskie zderzenie posłało wzdłuż jej kręgosłupa falę znajomych dreszczy – i już nie mała wątpliwości, czyją twarz zobaczy przed sobą. A może tak naprawdę wiedziała to od samego początku; od chwili, w której opuszczała pokój, gnana wizją zbyt podobną do poprzednich, by mogła być dziełem przypadku. – Przepraszam – mruknęła szybko, zerkając na niego tylko raz, krótko – a potem natychmiast opuszczając spojrzenie, licząc na to, że mężczyzna jej nie rozpozna. Wypuściła spomiędzy palców materiał oplatającego jego ramię płaszcza, dopiero wtedy orientując się, że w ogóle się go złapała. Odbiła się od ściany, ignorując wyciągniętą w jej stronę dłoń, skręcając gwałtownie, chcąc go wyminąć – choć jeśli miałaby być szczera, ani przez moment nie wierzyła, że ten taktyczny manewr przyniesie oczekiwany skutek.


it's not the fall that kills you;
it's the sudden stop at the end


Sybilla Vablatsky
Sybilla Vablatsky
Zawód : wróżbitka
Wiek : 21
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna

she walked with darkness
dripping off her shoulders;
I've seen ghosts
brighter than her soul

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Stare magazyny - Page 12 Tumblr_p1vjte0A1B1tfh1dfo3_400
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5842-sybilla-vablatsky-budowa https://www.morsmordre.net/t7664-parapet-sybilli https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f166-doki-parszywy-pasazer-pokoj-4 https://www.morsmordre.net/t6086-skrytka-bankowa-nr-1440 https://www.morsmordre.net/t6087-sybilla-vablatsky
Re: Stare magazyny [odnośnik]27.05.19 14:23
–  Nic pani jest? – spytałem ze szczerą troską, zmartwiony, że wpadłem na drobną, wątłą kobietę ze zbyt dużym impetem, a uderzenie o ścianę mogło okazać się bolesne.  Przeprosiłem natychmiast, biorąc na siebie winę za niefortunne zderzenie, powinienem był bardziej uważać; to wszystko przez tę nieszczęsną, niedopitą kawę, na powiekach wciąż miałem jakąś senność. Ciało nie rozbudziło się jeszcze, ruchy miałem ociężałe i zmęczone, pomimo mrozu poranka szczypiącego w policzki i lejącego nieustannie deszczu.
Wyciągałem już dłoń, by ją kobiecie podać, kiedy zacisnęło kurczowo palce na materiale mego płaszcza, ogniskując jednocześnie spojrzenie na bladej twarzy. Wystarczyła zaledwie chwila, abym dopasował piękne rysy do nazwiska, poznanego nie dalej jak kilka tygodni wcześniej. Sybilla Vablatsky. Zapadało w pamięć. Nie tylko przez obce brzmienie, sugerujące wschodnie korzenie, nie przez niesprzyjające okoliczności, w jakich przyszło nam spotkać się po raz pierwszy. Nie była pierwszą kobietą noszącą to nazwisko, którą znałem, choć świadomość tego uderzyła we mnie dopiero, kiedy wróżbitka zatrzasnęła za mną drzwi swego pokoju w Parszywym Pasażerze.
Cóż za zbieg okoliczności, chciałoby się rzec. Problem w tym, że nie dawałem wiary w podobne.
Opuściła wzrok, odwróciła twarz, chcąc jak najszybciej mnie wyminąć, dość nieporadnie, rzekłbym, z łatwością zacisnąłem dłoń na jej przedramieniu, zatrzymując wróżbitkę w miejscu. Uścisk odrobinę za silny, poluzowałem go dopiero po chwili, nie pozwalając jej jednak odejść.
Dearborn?
Zza pleców dobiegł mnie głos wezwanego na miejsce łamacza. Nie wierzyłem, by tak prędko uporał się z przełamaniem klątwy, dlatego nie zdecydowałem się zawrócić i podejść do niego bez zwłoki. Mógł chwilę zaczekać.
Zaraz przyjdę – odkrzyknąłem, nie ruszając się z miejsca. Próbowałem uchwycić wzrok wróżbitki, sprowokować, by spojrzała mi w oczy. – Panno Vablatsky – zacząłem uprzejmie, w moim głosie rozbrzmiała jednak dziwnie twarda nuta, której próżno było szukać podczas naszego ostatniego spotkania. Nie wiedziałem wtedy. Nie wiedziałem jeszcze, że miałem przed sobą krewną – córkę, siostrę, siostrzenicę? – czarownicy, którą sam doprowadziłem przed wymiar sprawiedliwości. – Niech panna będzie tak uprzejma i wyjaśni mi swoją obecność tutaj. Dość nietypowe miejsce na spacer dla zdrowotności. Pogoda także nie sprzyjapoprosiłem tonem stanowczym, nieznoszącym sprzeciwu, tym razem wwiercając w nią surowe spojrzenie.
Nie wierzyłem w podobne zbiegi okoliczności.
Zaledwie kilkanaście metrów dalej, za moimi plecami, wciąż na bruku spoczywało zakrwawione, zmaltretowane truchło kobiety. Pomiędzy opuszczonymi magazynami, w cuchnących rynsztokiem dokach, gdzie nikt o zdrowych zmysłach nie wybierał się na przechadzki. Dokładnie w tej chwili, na miejscu zbrodni, w gwałtowną burzę, kiedy uliczka spływała brudną wodą i krwią, pojawia się ona. Krewna kobiety parającej się czarną magią.
Nie powinienem był oceniać kobiety przez pryzmat krewnej. Być może Irina była jedynie czarną owcą, o której wszyscy pragnęli zapomnieć, wyprzeć się  jej, wymazać z rodzinnej historii. Rodziny się wszak nie wybierało. Trudno było mi jednak odepchnąć od siebie podejrzenia, kiedy Vablatsky znów pojawiała się na miejscu zbrodni. Przypadek?


when injustice
becomes law
resistance
becomes duty



Cedric Dearborn
Cedric Dearborn
Zawód : Rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
anger makes you stupid

stupid gets you killed
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Stare magazyny - Page 12 Hss7
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t7241-cedric-dearborn https://www.morsmordre.net/t7249-nike#195067 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f238-oaza-chata-nr-30 https://www.morsmordre.net/t7248-skrytka-bankowa-nr-1776#195061 https://www.morsmordre.net/t7247-cedric-dearborn#195054
Re: Stare magazyny [odnośnik]02.06.19 23:37
Nie – odpowiedziała krótko, z naciskiem, bardziej wyrzucając te słowa w powietrze, niż kierując w stronę aurora, pilnując się, by nie spojrzeć mu w oczy. Chyba nie mogła już wyraźniej dać mu do zrozumienia, że nie ma ochoty na pogawędkę – ale on, dokładnie tak, jak się spodziewała, zdawał się tym faktem kompletnie nieprzejęty. Tacy właśnie byli w jej doświadczeniu mężczyźni, o tych rzekomo pilnujących magicznego prawa już nie wspominając: zbyt pewni siebie i aroganccy, poruszający się w otaczającej ich przestrzeni tak, jakby do nich należała, spoglądający na świat z wymalowaną na twarzach wyższością. Najchętniej splunęłaby mu w te przystojne rysy, wydrapała czujnie śledzące ją oczy, albo na dobre pozbawiła przecinającego powietrze głosu, przez ułamek sekundy przesyconego troską; stłumiła prychnięcie, zanim wydobyło się spomiędzy jej warg, skupiona na wyminięciu czarodzieja – i wzdrygnęła się odruchowo, kiedy silne palce zacisnęły się nagle na jej przedramieniu, zatrzymując ją w miejscu, i sprawiając, że znieruchomiała pod jego dotykiem.
Przerażająco wręcz realnym; nie powinno jej to dziwić – nie śniła przecież, kiedy po raz pierwszy stanęła z nim twarzą w twarz, oddzielona jedynie wątłą futryną równie wątłych drzwi mieszkania – ale do tej pory była jeszcze w stanie udawać, że jej wizje, te, których był stałym gościem, wcale się nie ziszczały; że był jedynie ulotną marą, przemykającą pewnego dnia przez jej życie, tylko się o nie ocierając; koszmarem, który minął i miał już nigdy nie wrócić. Ten moment był jednak inny, niezaprzeczalnie czuła lekki ból rozchodzący się wzdłuż nieprzyjemnie napiętych nerwów – i ta realizacja jednocześnie ją wystraszyła i rozgniewała; skupiła się na tym drugim uczuciu, odwracając się nieznacznie, na tyle, na ile pozwalał jej uścisk zaciśniętych mocno męskich palców, i spojrzała prosto w orzechowe oczy, ze złością mrużąc własne. – Proszę mnie puścić – wysyczała, również nie prosząc, a żądając, po czym szarpnęła gwałtownie ramieniem, licząc na to, że uda jej się uwolnić z fizycznej pułapki.
Nieznajomy głos, rozlegający się gdzieś przed nią, widocznie ją zaskoczył; spuściła na moment wzrok z twarzy aurora, dopiero teraz dostrzegając, że nie byli w uliczce sami – a kilkanaście metrów dalej kręcili się ludzie, prawdopodobnie jego współpracownicy. Skrzywiła się lekko, jej szanse na niepostrzeżone przeszukanie przejścia między magazynami właśnie drastycznie stopniały – ale tymczasowo miała do rozwiązania znacznie bliższy jej myślom problem. Nadal wpatrujący się w nią badawczo i wypowiadający jej nazwisko tonem, którego szczerze nienawidziła – tak samo jak faktu, że miał czelność żądać od niej jakichkolwiek wyjaśnień. – Panie Dearborn – zwróciła się do niego, naśladując dokładnie ten sam ton, którym się do niej odezwał. – Niech pan będzie tak uprzejmy i wyjaśni mi, od kiedy spacer jest czynnością wymagającą usprawiedliwienia? I czy Biuro Aurorów prowadzi jakiś oficjalny rejestr miejsc do tego typowych i nietypowych? – zapytała niewinnie, wtłaczając jednak między głoski tyle jadu, ile tylko była w stanie wyprodukować; nie miała zamiaru dać mu się zastraszyć – nie jemu, człowiekowi odpowiedzialnemu za śmierć jej matki, a tym samym za jej obecność tutaj. – A pogoda nie sprzyja od dwóch tygodni, i nic nie zapowiada, żeby miała szybko zacząć. Jeżeli jeszcze pan nie zauważył – dodała, unosząc wolną dłoń i palcem wskazując na zasnute chmurami niebo – jakby starała się wyjaśnić trzylatkowi, że to stamtąd właśnie spadają hektolitry wlewającej mu się za kołnierz wody.


it's not the fall that kills you;
it's the sudden stop at the end


Sybilla Vablatsky
Sybilla Vablatsky
Zawód : wróżbitka
Wiek : 21
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna

she walked with darkness
dripping off her shoulders;
I've seen ghosts
brighter than her soul

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Stare magazyny - Page 12 Tumblr_p1vjte0A1B1tfh1dfo3_400
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5842-sybilla-vablatsky-budowa https://www.morsmordre.net/t7664-parapet-sybilli https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f166-doki-parszywy-pasazer-pokoj-4 https://www.morsmordre.net/t6086-skrytka-bankowa-nr-1440 https://www.morsmordre.net/t6087-sybilla-vablatsky
Re: Stare magazyny [odnośnik]11.06.19 22:05
Nawet gdybym głośno, wylewnie i - co najważniejsze - szczerze zapewnił, że nie chciałem, by stała się jej krzywda, nie chciałem narazić obcej kobiety na dyskomfort, to byłem pewien, że i tak nie dałaby wiary w moje słowa. Dla takich kobiet jak ona mężczyźni byli całym złem tego świata. Albo to ja nim byłem, nie mogłem oprzeć się temu wrażeniu, odkąd ujrzałem Sybillę Vablatsky po raz pierwszy.
- Nie tak prędko, gdzie się panienka wybiera?
Nie zamierzałem pozwolić, aby odeszła stąd bez wyjaśnienia, lecz prawda była taka, że nie miałem prawa jej dotknąć, podnieść na nią różdżki, dopóki nie da mi wyraźnego ku temu powodu. Zazwyczaj nie zaciskałem dłoni na kobiecych rękach tak gwałtownie i mocni, wobec płci pięknej starałem się zachowywać pewną łagodność, ale w przypadku Vablatsky zadziałała instynktownie - bo starała się czmychnąć jak kot, który zrzucił z parapetu doniczkę z ulubioną pelargonią.
A pozbawiony tej możliwości, przyłapany na gorącym uczynku, śmiało unosił spojrzenie intrygujących oczu jakby mówił: "i co mi zrobisz?".
- Panno Vablatsky - powtórzyłem uparcie, pozornie niewzruszony jej prześmiewczym, przedrzeźniającym mnie tonem. Nie mogłem zaprzeczyć temu, że w pewien sposób osiągnęła swój cel (bo sądziłem, że taki właśnie miała przedrzeźniając mnie). Sybilli udało się wprawić mnie w lekką irytację, co nie udawało się innym zbyt często, miałem spokojną i cierpliwą naturę. Bezczelność jednak, z jaką odniosła się do mnie wróżbitka, zbiła mnie z pantałyku, cały ten jad, tak doskonale wyczuwalny, bo sączony z pełną premedytacją, działał mi na nerwy. Zachowywała się jakby wiedziała, a przecież wiedzieć nie mogła. W czasie śledztwa, podczas którego tropiłem Irinę Vablatsky, nikt i nic nie doprowadziło mnie na trop żadnej Sybilli. Jej imię nie widniało w dokumentach, nie była śledzona, nie miała ze sprawą - pozornie - związku. Nie miała zarazem też prawa, by wiedzieć kto stał za aresztowaniem i zebraniem materiału dowodowego. Wgląd do akt sprawy posiadali nieliczni pracownicy Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Wróżbita ani nie była jednym z nich, ani nie wyglądała, jakby otaczała się na tyle wpływowymi znajomymi.
Może była po prostu bezczelną, nieuprzejmą dziewczyną, której niechęć do przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości wynikała ze środowiska w jakim funkcjonowała? Nie powinno się sądzić całej rodziny, po czynach jednego, ale czyż przysłowie nie mówiło, że niedaleko pada jabłko od jabłoni?
- Śpieszę z wyjaśnieniem, skoro sytuacja pozostaje dla panienki niejasna.
Czy musiałem teatralne gestykulować, tak jak ona, by zwróciła uwagę na krew spływającą wraz z deszczem ulicą i martwe ciało kilkanaście metrów od nas?
- Otóż sam w sobie spacer nie jest niczym, z czego musiałaby się - chyba, że przed ojcem - tłumaczyć, chociaż dziwi mnie, że smród rynszoka, zgniłych ryb i szemrane towarzystwo tych magazynów mogą sprzyjać przemyśleniom egzysrencjonalnym młodej kobiety i pozwalają się cieszyć urokami natury, czy miejskiej architektury, ale... Cóż, spacer w miejscu zbrodni, obawiam się, wymaga wyjaśnienia. Zadziwiający zbieg okoliczności, że akurat panienka pojawia się w tym miejscu, o tej porze. To nie pierwszy raz, kiedy kręci się pani blisko. Zaskakujące te przypadki, prawda?
W pierwszych kilku słowach wyraźnie rozbrzmiało rozdrażnienienie, ale szybko zamaskowałem je grubą warstwą chłodu aż zbyt oficjalnego tonu biurokraty. Brakowało jedynie, bym zadarł wysoko nie i wyprostował się, jak gdyby wsadzono mi w pewną część ciała kij od miotły. Sybilla machała dłonią na niego, ale nie spojrzałem w tamtę stronę; patrzyłem prosto w jej oczy z zaciśniętymi ustami i coraz mocniej spiętymi mięśniami, przez lekceważenie jakie tak jawnie mi okazywała.
Sam nie wiem dlaczego nie ugryzłem się w język, nim wypaliłem następnych kilka słów bez zastanowienia.
- Mam nieco więcej na głowie, niż spoglądanie w kryształową kulę, by skontrolować aurę pogodową na najbliższe tygodnie. Nie myślała pani o pisaniu przepowiedni do rubryki pogodowej w Proroku Codziennym? Z pani językiem i talentem mogłaby panienka odświeżyć tę kolumnę.


when injustice
becomes law
resistance
becomes duty



Cedric Dearborn
Cedric Dearborn
Zawód : Rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
anger makes you stupid

stupid gets you killed
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Stare magazyny - Page 12 Hss7
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t7241-cedric-dearborn https://www.morsmordre.net/t7249-nike#195067 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f238-oaza-chata-nr-30 https://www.morsmordre.net/t7248-skrytka-bankowa-nr-1776#195061 https://www.morsmordre.net/t7247-cedric-dearborn#195054
Re: Stare magazyny [odnośnik]13.07.19 16:10
Nie potrafiła powstrzymać drgnięcia warg, zaciskających się w przepełnioną uporem, cienką kreskę; nie panowała też nad ciemnymi brwiami, które w jednym momencie zbiegły się ku sobie, nadając jej twarzy wrogiego wyrazu, komponującego się idealnie z ostrzegawczym błyskiem w zielonych tęczówkach, spoglądających na stojącego przed nią mężczyznę z intensywnością płomienia, gotowego spopielić wszystko na swojej drodze. A przecież wcale nie planowała zrobić mu na złość; nie była typem szukającym zaczepki, a dotrwanie we względnie jednym kawałku (nie licząc blizny po rozszczepieniu, która wciąż szpeciła jej przedramię ciemną plamą czerwieni) do swoich dwudziestych pierwszych urodzin zawdzięczała głównie strategii zakładającej bardziej niezauważone przemykanie między konfliktami, niż angażowanie się w nie. Początkowo miała więc zamiar zwyczajnie wyłgać się z przypadkowego (czy na pewno?) spotkania i zapomnieć o Cedriku Dearbornie w ciągu następnych kilkunastu minut, ale im dłużej jego silne palce wpijały się w jej skórę, i im więcej sarkastycznych zdań padało z jego ust, tym goręcej wrzała zgromadzona gdzieś na dnie jej umysłu buta. Nie znosiła, gdy ktoś tak ostentacyjnie okazywał jej swoją wyższość, patrząc na nią z góry tylko przez wzgląd na to, jak wyglądała, gdzie mieszkała, i czym się zajmowała, za nic mając sobie fakt, że przecież tak naprawdę wcale jej nie znał; a jeszcze bardziej – nie była w stanie pogodzić się z tym, że robił to on. – Nigdzie – odpowiedziała uparcie, nawet nie siląc się na wymyślenie wiarygodnego kłamstwa. Chciała go sprowokować, sprawdzić, jak daleko się posunie, żeby postawić na swoim; kącik jej ust drgnął nieznacznie, gdy wydało jej się, że dojrzała u niego cień irytacji – słaby, tlący się gdzieś między głoskami jej własnego nazwiska, które wciąż ośmielał się bezkarnie wypowiadać.
Starała się patrzeć mu prosto w oczy, nie dając po sobie poznać, że niezmiernie irytowała ją konieczność ciągłego zadzierania głowy w górę, sprawiająca, że wciąż uderzające w nich fale deszczu zmuszały ją do niekontrolowanego mrugania zalewanymi wodą powiekami. Nie drgnęła nawet, gdy padły słowa miejsce zbrodni, chociaż coś lodowatego zacisnęło się w jej żołądku; czy powinna jednak się dziwić? Urywki rozcieńczonej deszczem wizji mieszały się z rzeczywistością, oczywiście, że chodziło o morderstwo – z jakiego innego powodu pojawiłoby się tutaj Biuro Aurorów? Przełknęła ślinę. – Och, wybaczy pan, panie Dearborn – odezwała się; w jej głosie trudno byłoby dopatrzeć się choćby mdłej nuty przeprosin. – Chyba zbyt pochopnie założyłam, że ktoś pełniący tak wymagającą profesję, jak pan, posiada umiejętność logicznego łączenia faktów. Już spieszę z wyjaśnieniami. – Zdawało się, że nie mogła już wyżej unieść wycelowanego w niebo podbródka, ale jakimś cudem jej się to udało. – Dzielnica portowa, w której się obecnie znajdujemy, stanowi również moje miejsce zamieszkania – tym samym, chcąc przedostać się w jakikolwiek inny rejon miasta, jestem zmuszona przejść jej ulicami. Jednocześnie wskaźnik przestępczości jest tutaj – co niezmiernie mnie martwi – niepokojąco wysoki, stąd przypadkowe natknięcie się na stróżów prawa wykonujących swoje obowiązki, nie jest niczym nietypowym. Mówię: stróżów prawa, ponieważ miejsce wspomnianej przez pana zbrodni, o ile się nie mylę, znajduje się za pana plecami, czyli w przeciwnym kierunku niż ten, z którego tutaj przyszłam. Cokolwiek więc pan sugeruje, jest oparte na błędnych, lub w najlepszym wypadku mocno naciąganych założeniach – ciągnęła, tym razem kłamiąc już jednak jak z nut; nie było mowy, by powiedziała mu o wizji – wyśmiałby ją, nie mówiąc już o tym, że nie miała najmniejszego powodu, żeby mu ufać. Wprost przeciwnie, znajdowała póki co same argumenty przeciw.
Jak na przykład ten, że tak otwarcie z niej drwił, bezczelnie robiąc to, co w innych czarodziejach irytowało ją najbardziej: sprowadzając jej dar do śmiesznej festiwalowej sztuczki, trywialnego oszustwa; bagatelizując cały ciężar konsekwencji, które niosło za sobą jasnowidzenie. Zacisnęła zęby, czując, jak ogień, który początkowo tylko tlił się niemrawo za jej mostkiem, dusi ją lodowatym gorącem, wylewającym się na policzki w postaci dwóch nierównych plam szkarłatu. Gdy odezwała się znowu, z jej głosu biła pogarda – ale już nie chłodna i wykalkulowana, a chaotyczna, przemieszana z emocjami, których wcale nie chciała wyciągać na zewnątrz. – Jeżeli potrzebuje pan spoglądania w kryształową kulę lub rubrykę w gazecie, żeby zauważyć, że wiadro wody wlewa się panu za kołnierz, to jest pan jeszcze gorszym śledczym, niż początkowo sądziłam. – Nie powinna była wypowiadać następnych słów, ale kiedy już padły, za późno było na ich cofnięcie. – Co właściwie wiele by wyjaśniało. – Zrobiła krok do tyłu, doskonale świadoma, że jego uścisk powstrzyma ją przed ucieczką. – A teraz proszę mnie puścić, zanim oskarżę pana o nieuzasadnioną napaść – wysyczała, celowo podnosząc głos; groźba była pusta, wiedziała o tym – zapewne wiedział o tym również Dearborn – ale chciała przerwać tę dziwną, niewyjaśnioną iluzję, wprawiającą ją w nieznośne przekonanie, że mimo niedalekiej obecności przynajmniej kilku innych czarodziejów, byli w zmywanej deszczem uliczce zupełnie sami.


it's not the fall that kills you;
it's the sudden stop at the end


Sybilla Vablatsky
Sybilla Vablatsky
Zawód : wróżbitka
Wiek : 21
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna

she walked with darkness
dripping off her shoulders;
I've seen ghosts
brighter than her soul

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Stare magazyny - Page 12 Tumblr_p1vjte0A1B1tfh1dfo3_400
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5842-sybilla-vablatsky-budowa https://www.morsmordre.net/t7664-parapet-sybilli https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f166-doki-parszywy-pasazer-pokoj-4 https://www.morsmordre.net/t6086-skrytka-bankowa-nr-1440 https://www.morsmordre.net/t6087-sybilla-vablatsky
Re: Stare magazyny [odnośnik]26.07.19 0:04
Ja myślę – burknąłem. Jeszcze z tobą nie skończyłem, Sybillo, mówiła moja mina. Musiałem (i chciałem) znać powody jej obecności tutaj. Nie wierzyłem bowiem w aż tak dziwaczne zbiegi okoliczności. W moim zawodzie nikt w nie nie wierzył. Dobitnie wyraziłem swoją wątpliwość co do zwyczajnego spaceru, wcale nie ukrywając, że w to nie wierzę. Zareagowała tak, jak się tego spodziewałem, wierzgając jeszcze mocniej jak uparty, narwany koń, którego jeszcze nie zdążono ułożyć. Dalej zaprzeczała, sprowadzała to do oczywistości, jakiej ja, głupiec, rzekomo nie potrafiłem zrozumieć. Każde kolejne słowo wróżbitki coraz mocniej wytrącało mnie z równowagi.
Nie wygląda pani na specjalnie zmartwioną – wtrąciłem w pewnym momencie, nie mogąc się powstrzymać, jednakże wróżbitka jak gdyby nigdy nic kontynuowała swoją tyradę. Miałem nieodparte wrażenie, że ta kobieta czerpie wręcz sadystyczną satysfakcję mogąc mnie obrazić, próbowała robić to nieustannie, podważając moje kompetencje. – Taka bystra czarownica jak pani nie zna innych sposobów poruszania się, niż własne nogi? – spytałem, krzywiąc się wyraźnie. Próbowała odwrócić kota ogonem, nie zamierzałem jej na to pozwolić. – Wszystko da się wyjaśnić – i liczę, że w końcu zdobędzie się panna na szczere wyjaśnienie.
Mogłem wyliczyć jej kilkanaście powodów, dla których nadchodziła z naprzeciwka. Zaklęcie Abesio, Ascendio, miotła, świstoklik, może zaryzykowała rozszczepieniem i mimo wszystko próbowała się teleportować? Nie wykluczałem żadnego scenariusza.
Sposób w jaki Sybilla Vablatsky drażniła moje nerwy było dla mnie jeszcze bardziej niepokojące niż trup, którego miałem w tamtym momencie za plecami. Zawsze panowałem nad nerwami, trzeba było naprawdę wiele, by zbić mnie z pantałyku i sprowokować do uniesienia głosu, różdżki, do ataku. Do widoku trupów zdążyłem przywyknąć, do kogoś takiego nie.
Powinienem był ugryźć się w język. Zrozumiałem to, gdy dotarł do mnie sens własnych, wypowiedzianych głośno słów. Sprowokowała mnie do nich swoją bezczelnością, zadartą wysoko brodą, zuchwałością, z którą spoglądała mi prosto w oczy jak mało kto. Dawno nie spotkałem na swojej drodze tak butnej kobiety. Sprowokowała mnie, ale to nie było żadne usprawiedliwienie. Zawsze trzymałem nerwy na wodzy, powinien był zrobić to także teraz.
Krwawe rumieńce, jakie rozlały się po bladych policzkach, wzbudziły we mnie dziwne poczucie winy. Moje słowa musiały uderzyć w czułą strunę, wyprowadziły wróżbitkę z równowagi, kobiecy głos ociekał od pogardy i jadu obficiej, niż kiedykolwiek wcześniej. Tym razem jednak w pełni na nie zasłużyłem, dlatego przyjąłem je w milczeniu, nie odpowiedziałem kolejnym atakiem na atak.
Panno Vablatsky, proszę mi wybaczyć, nie chciałem panienki i panny daru urazić… – wtrąciłem się, próbując się wytłumaczyć, czułem wyrzuty sumienia i wewnętrzny przymus, aby wyprostować tę sytuację. Słowa, które padły z jej ust zabrzmiały jednak wzbudziły moją czujność. – Co według panny to niby wyjaśnia? – spytałem ostro.
Mogła oskarżyć mnie o napaść, jeśli takie miała życzenie, wytłumaczyłbym się z tego szybko i bardzo prosto. Pojawiła się, po raz drugi w przeciągu krótkiego odstępu czasu, na miejscu zbrodni, przy ognisku czarnej magii, miała powiązania z czarnoksiężnikami, była córką kobiety, którą wtrąciłem za mury Azkabanu, istniały wiec podstawy, aby przypuszczać, że z owymi przestępstwami mogła być powiązana. Ja to wiedziałem i ona także z pewnością także zdawała sobie z tego sprawę. Mimo wszystko wydawała się bystrą kobietą.
Poluzowałem uścisk palców, cofnąłem dłoń, pozwalając, aby się cofnęła, jeśli chciała. Nie w mojej naturze leżały pokazy siły, by udowodnić, że dominuję nad kobietą mężczyzną fizyczną, by poczuła się zagrożona, zapędzona w kozi róg. Sam uczyniłem krok w tył, zwiększając pomiędzy nami dystans, świadom, że jeśli spróbuje uciec, to i tak zdołam ją zatrzymać. Miałem nadzieję, że ona także to wie.
Coś pani przede mną ukrywa, panno Vablatsky. – To było bardziej stwierdzenie faktu, niż pytanie. Nie mogłem oprzeć się temu wrażeniu odkąd pierwszy raz ją ujrzałem, a raczej od chwili, w której to ona pierwszy raz spojrzała na mnie. Wyglądała jakby zobaczyła ducha, jak to mówią mugole, bo w naszych kręgach spotkanie ducha nie było niczym zaskakującym.
Tylko co?
Podczas śledztwa w Parszywym Pasażerze i na statku, o którym wspomniała podczas przesłuchania wróżbitka, nie wyszedł na jaw jej związek z podejrzanymi. Ostatecznie zdawała się naprawdę jedynie wówczas śpiewać podczas nocnej swawoli i im śpiewać. Teraz sama, swoją obecnością tu i pełnymi tajemnicy słowami, ściągała na siebie mój wzrok i wątpliwości.


when injustice
becomes law
resistance
becomes duty



Cedric Dearborn
Cedric Dearborn
Zawód : Rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
anger makes you stupid

stupid gets you killed
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Stare magazyny - Page 12 Hss7
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t7241-cedric-dearborn https://www.morsmordre.net/t7249-nike#195067 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f238-oaza-chata-nr-30 https://www.morsmordre.net/t7248-skrytka-bankowa-nr-1776#195061 https://www.morsmordre.net/t7247-cedric-dearborn#195054
Re: Stare magazyny [odnośnik]06.05.20 23:30
10 czerwca 56'

Wcale nie było tak, że marzyło mu się dostać po mordzie od Goyla. Spotkanie nie miało także związku z klubowym pojedynkiem, gdzie gdyby nie zasady przygarnąłby małego króliczka i z chęcią się nim zaopiekował. Głównym powodem była chęć opanowania podstawowych technik ataku oraz obrony, które będą znacznie efektywniejsze niżeli pijackie strzały na oślep. Rzadko przychodziło mu walczyć wręcz na poważnie, lecz nie wykluczał podobnej sposobności w przyszłości i skoro miał możliwość to wolał podejrzeć coś od przyjaciela.
Zjawił się w umówionym miejscu sporo przed czasem, albowiem musiał mieć chwilę na opróżnienie zawartości piersiówki. Nie zamierzał godzić się z porażką na trzeźwo i choć z pewnością ów dawka nie była w stanie go upić to mogła wprowadzić w lekki, przyjemny już stan. Był pewien, iż Caelan nie obrazi się nader bardzo – w końcu sam łoił ile zdrowie pozwalało.
Rozsiadając się na wąskiej ławce próbował sobie przypomnieć kiedy ostatni raz pojedynkował się na pięści. Biorąc pod uwagę, że jakiejś potyczki mógł nie pamiętać, to ostatnie co przychodziło mu na myśl było prawie, jeśli nie już, rok temu – rzecz jasna nie licząc okazjonalnych trafień prosto w gębę. Nie ukrywał sam przed sobą, iż było to dość zadziwiające, gdyż będąc jeszcze na wschodnich ziemiach dość często zdarzało mu się w podobnych awanturach uczestniczyć. Czyżby wydoroślał? Pozostawała też opcja, iż po prostu coraz skuteczniejsze korzystanie z czarnej magii znacznie go rozleniwiło.
-W końcu.- rzucił zerkając na zbliżającego się towarzysza, którego posępna mina jak zwykle mówiła to samo – czyli nic. Uniósł nieznacznie brew, a następnie dźwignął się na nogi częstując go kpiącym uśmiechem, który rozciągnął się od ucha do ucha. -Zrobiłem już lekką rozgrzewkę tak jak mi mówiłeś. Prawa, lewa i do dna.- zaśmiał się pod nosem wyciągając w jego kierunku metalowy pojemnik. Nie było tam już nader wiele, ale wciąż było czym nacieszyć oczy.
-Tylko nie odgryzaj się za nasz ostatni pojedynek mięśniaku, bo wyślę wyjca Twojej żonie.- zakpił nie mogąc się powstrzymać przed wrednym komentarzem jak zwykle wymierzonym w jego wybrankę. W zasadzie musiał go kiedyś spytać czy on tak na poważnie, czy już tylko z przyzwyczajenia.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Stare magazyny [odnośnik]12.05.20 7:59
Nie był szczególnie zdziwiony prośbą Macnaira - wszak jego umiejętności walki wręcz pozostawały wiele do życzenia. Miał go okazję oglądać kilka razy w akcji i o ile nie dał się jeszcze zabić, co było niewątpliwym sukcesem, to bez różdżki stawał się niemalże bezbronny. I choć zwykle mieli wystarczająco wiele czasu - czy miejsca - by spokojnie praktykować magię, już zwłaszcza teraz, gdy anomalie przestały utrudniać korzystanie z zaklęć, to przecież nie mógł mieć pewności, że kiedyś nie przyjdzie mu zawalczyć o swe zdrowie i życie tylko i wyłącznie pięściami. Z tego też powodu żeglarz bez dłuższego zastanowienia przystał na propozycję Drew, godząc się z faktem, że w trakcie jak zwykle nasłucha się przytyków, nieprzychylnych komentarzy pod adresem żony czy innych zaczepek. Pocieszał się jednak tym, że w końcu będzie mógł mu dać za to wszystko w mordę.
W okolice starych magazynów dotarł na piechotę, robiąc sobie krótki spacer od zacumowanego w porcie żaglowca - ostatnio coraz częściej zjawiał się ze swą łajbą u Traversów, tym razem nie miał jednak wyboru, musiał przybić do niepokojonego rebeliantami Londynu. Był pewien, że zjawia się na miejscu o czasie, więc gdy dostrzegł towarzysza, usłyszał jego powitanie, bez namysłu sięgnął po zegarek z dewizką, by sprawdzić godzinę. - Nie spóźniłem się - odpowiedział niewiele później, rzucając rozmówcy nieprzychylne spojrzenie zmrużonych oczu. Sięgnął po piersiówkę celem upicia łyku alkoholu; zdziwił się, że musi ją aż tak przechylać, że została jedynie resztka na samym dnie. - Widzę, że nie próżnowałeś - skwitował, odnosząc się zarówno do komentarza Macnaira, jak i faktu, że ewidentnie musiał się znieczulić. No cóż, może przeczuwał, że trening ten zakończy z kilkoma nowymi bliznami, siniakami... Ciekawe jak wyglądałby z krzywym, źle nastawionym nosem? Czy nadal miałby takie powodzenie u kobiet? - Za nasz ostatni pojedynek? Przecież wygrałem - prychnął, niewiele robiąc sobie z jego gróźb; wiedział, że to tylko słowa rzucane na wiatr, specyficzny sposób prowadzenia rozmowy, nie zaś faktyczne zagrożenie. - Chodź - dodał, po czym nie czekając na jego reakcję skierował się ku najbliższemu magazynowi z zamiarem odnalezienia odpowiedniego miejsca do przeprowadzenia treningu. Nikt nie powinien ich niepokoić.



paint me as a villain
Caelan Goyle
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5834-caelan-goyle https://www.morsmordre.net/t5945-ethelinda https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f174-dzielnica-portowa-high-timber-street-8-5 https://www.morsmordre.net/t6368-skrytka-bankowa-nr-1403#161394 https://www.morsmordre.net/t5874-caelan-goyle#138874
Re: Stare magazyny [odnośnik]26.05.20 0:06
Jak zwykle przywitał go litościwy wzrok oraz poważny wyraz twarzy. Czy Goyle trenuje to przed lustrem? Wiecznie wyglądał tak samo; naburmuszony, z przymrużonymi oczami i zaciśniętymi pięściami, jakby co najmniej czekał tylko na okazję, aby strzelić komuś prosto w pysk. Właściwie gdyby nie świadomość ich częstych spotkań oraz prowadzonych interesów szatyn mógłby mieć wątpliwości, czy ten w ogóle traktuje go jako kumpla. Lubił gnojka i przyzwyczaił się już do jego sposobu bycia, podobnie z resztą jak Caelan do jego kiepskich żartów.
-Winszuje. Otwierać z tej okazji szampana?- zaśmiał się pod nosem nie szczędząc sobie kolejnego łyka ognistej. Wiedział, że znaleźli się tutaj w jasno określonym celu i z pewnością nie miał on żadnego związku z alkoholowym upojeniem, jednakże wolał wypić nim porządnie oberwie. Gdzieś z tyłu głowy miał nadzieję, że na finale nieco mu odpuści i nie doprowadzi do nokautu, bo naprawdę nie wypłaci się za pomoc uzdrowicieli. Ileż razy można było stawiać go na nogi? Gdyby potrzebowali ochotnika do podnoszenia swych umiejętności nie musieliby daleko szukać.
Walka wręcz była dla niego tematem kompletnie obcym. Poza barowymi mordobiciami nie miał z tym żadnej styczności, dlatego musiał nauczyć się choćby podstaw. Bez różdżki pozostawał właściwie bezbronny, a na podobną sytuację nie mógł sobie pozwolić – szczególnie teraz, kiedy wróg atakował bez żadnej „zapowiedzi”. Wciąż w jego głowie kotłowała się sytuacja w Antykwariacie i to właśnie ona skłoniła go do treningów nawet jeśli będą długie, czasochłonne, i wyjątkowo depczące dumę.
-Faktycznie, tak mnie sprałeś, że to wyparłem.- zaśmiał się pod nosem, po czym ruszył za swym kompanem w głąb starego, dawno już opuszczonego magazynu. Miejsce było trafnym wyborem; potrzebowali przede wszystkim spokoju oraz uniknięcia ciekawskich spojrzeń.
Zatrzymawszy się mniej więcej na środku pomieszczenia szatyn odstawił na ziemię piersiówkę, a następnie zdjął z ramion szatę. Nie chciał jej upaćkać własną krwią, a z pewnością takowa prędzej czy później się poleje. -Tylko nie przestaw mi nosa.- rzucił kpiąco i gdy Goyle ustawił się przed nim przeszedł do próby ataku – celował wprost w górną część głowy.

|Wyważony cios - górna część głowy.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Stare magazyny [odnośnik]26.05.20 0:06
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 82
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Stare magazyny - Page 12 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Stare magazyny [odnośnik]07.06.20 15:57
- Szampana? Porwałbyś się lepiej na Toujours Pur - odpowiedział kpiąco; wątpił, by kiedykolwiek spotkali się przy tak eleganckim, a przy tym przerażająco drogim alkoholu. Również dlatego, że należałoby się nim delektować. Ostatnie wydarzenia sprawiały raczej, że pili dużo i tanio, byleby się znieczulić, odprężyć choćby na chwilę. Wrócił myślami do walk, które odbyli w tamtym miesiącu, a które dla obu nie zakończyły się najlepiej; o ile jednak on zszedł z areny o własnych siłach, o tyle Drew trzeba było z niej znosić. No cóż, to była pierwsza cenna lekcja walki wręcz - i tylko tego, wszak przegrywanie Macnair miał już całkiem dobrze opanowane. - Jesteś już w pełni sprawny? - upewnił się, woląc odnotować w pamięci ewentualne słabe punkty przeciwnika. I to nie po to, by je wykorzystać. Spotkali się tu w końcu, by potrenować, nie zaś doprowadzić swe organizmy do ruiny. Pamiętał smak krwi w ustach, lepką czerwień zalewającą twarz, chrzęst pokruszonych zębów... Nie miał jednak zamiaru narzekać. Sam się o to prosił, o ból i okazję do sprawienia bólu innym. - Tego treningu lepiej nie wypieraj - dodał, po czym ruszył w kierunku pobliskiego magazynu. Nim postanowili, że właśnie tam zabiorą się do nauki, sprawdził teren Carpiene oraz Homenum Revelio. Wyglądało jednak na to, że oprócz kilku zbłąkanych szczurów czy gołębi, nikt nie kręcił się w najbliższej okolicy. I dobrze, byleby nie zostali zaskoczeni w trakcie walki.
Jak podczas majowego starcia, tak i teraz nie miał zamiaru pozbywać się okrycia wierzchniego. Jedynie zadbał o to, by podwinąć rękawy koszuli - na tyle luźnej, że nie krępowała ruchów. Różdżkę wraził w kieszeń spodni; nie chciał robić z niej użytku, mimo to nie czułby się dobrze, gdyby odłożył ją na bok wraz z piersiówką Drew. - Nie o nos powinieneś się martwić - mruknął, pozwalając sobie na wilczy uśmiech. - Rozluźnij się. Przybierz odpowiednią pozycję. Nie spuszczaj mnie z oka - dodał jeszcze, nim druh wyprowadził swój pierwszy atak.

| idziemy do szafki



paint me as a villain
Caelan Goyle
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5834-caelan-goyle https://www.morsmordre.net/t5945-ethelinda https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f174-dzielnica-portowa-high-timber-street-8-5 https://www.morsmordre.net/t6368-skrytka-bankowa-nr-1403#161394 https://www.morsmordre.net/t5874-caelan-goyle#138874
Re: Stare magazyny [odnośnik]09.02.21 16:33

7 października - poniedziałek


- Crabbe, Blishwick, Hopkirk, idziecie ze mną. Mamy interwencję w porcie – rzucił krótko przełożony, wkładając na siebie płaszcz i gustowny beret. Forsythia wciąż czuła żałobny niesmak w ustach, a odgłos jadących bryczek nadal pozostawał w jej głowie. Chyba od tej chwili będzie w stanie zaledwie kojarzyć go z niewygodą i dyskomfortem, a przecież przyszło jej zasiadać w jednym z najwygodniejszych powozów, najbardziej przestronnych. Zdawało jej się, jakby to raptem kilka chwil temu pożegnała kuzyna, oddając mu ostatnią posługę, a kolor kwiatów nadal zastanawiał ją nad swoją symboliką, chociaż znała wówczas zaledwie historyczne rysy znaczeń. Lecz nic tak nie stawiało człowieka na równe nogi i nie przybijało do sztywnych ram rzeczywistości, jak natłok piętrzącej się pracy – i to nie tej w biurze, a w terenie. Uraz kostki na szczęście powoli przestawał się odzywać, dzięki sprawnej opiece uzdrowicieli z Munga, toteż w ciągu kilku chwil przywdziała płaszcz oraz chustę, pozostawiając dotychczasowe zajęcia na później. Gdy przełożony wpadał z takimi słowami, należało działać jak najprędzej, to było chyba oczywiste. Ruszyli w kierunku portu z pomocą jednej z bryczek, krążących po Londynie – tam pokrótce szef wyjaśnił całej grupie, jak wygląda sytuacja.
Magazyny wyglądały upiornie, wręcz złowrogo, a grupa wiedźmiej straży i patrolu egzekucyjnego była już na miejscu wyprowadzając bandę przemytniczą, nieodpowiedzialnych oraz nielegalnych hodowców. Słychać było wyzwiska i wzajemne przeklinanie się od szlam, co usilnie panna Crabbe starała się ignorować.
Wszędzie widać było ślady zostawione przez zaklęcia, najwyraźniej musiała stoczyć się w magazynie poważna zawierucha, kończąc się oczywiście – a jakżeby inaczej – wygraną Ministerstwa Magii. Forsythia nie wnikała już potem, kim byli bandyci, bardziej przejął ją widok brudnych klatek i zabiedzonych magicznych stworzeń, które nerwowo drapały metalowe pręty, skrzeczały, szczekały – jedne się bały, inne wprost przeciwnie były gotowe zagryźć każdego, kto zbliży się na tyle, aby mogły to uczynić. Nagle przez magazyn przebił się skrzek, a zza skrzyń wydobył się wychudły kuroliszek, strącając kolejne pudła swoimi skrzydłami.
- To nie koniec – rzucił przełożony, pociągając całą trójkę młodych czarodziejów za jakieś beczki, aby poinstruować ich, kto będzie się czym zajmował. Byli tutaj, aby bezpiecznie zająć się stworzeniami, oszczędzając im kolejnych cierpień.   
- Co jeszcze się wydostało? – zapytała Forsythia, wychylając się lekko, aby przyjrzeć się, gdzie mogły skrywać się jeszcze jakieś stworzenia na wolności. Przełożony wciągnął ciężko powietrze, wszak nie była to łatwa sytuacja.
- Średniej wielkości akromantula, zdążyła schować się między deskami, ścianą, a podłogą… jakimś cudem. Blishwick, ty się nią zajmiesz, tylko jej nie zabijaj. Hopkirk, młody widłowąż próbuje zjeść chochliki, to twoja działka. Crabbe… pacyfikujesz ze mną kuroliszka. Zwierzęta mają przeżyć na tyle, na ile to możliwe, potem zajmiemy się ich transportem do odpowiednich rezerwatów i… spisaniem raportów – przełożony wydał rozkazy. Blishwick najwyraźniej nie był usatysfakcjonowany ze swojej roboty i z cichym pomrukiem przemknął między klatkami, do miejsca, gdzie zaczynała wić się pajęczyna. Hopkirk jakby wystraszona, przez chwilę stała w miejscu i dopiero gdy przełożony wskazał, gdzie ma iść, młoda stażystka zamaszystymi krokami powędrowała w kierunku latających chochlików. Natomiast Forsythia kiwnęła głową, gotowa na poskromienie potwora. Polecenia planu przyjmowała bezspornie, zgadzając się z nimi i nie poddając wątpliwości. Musieli zrobić to szybko i sprawnie z jak najmniejszą szkodą dla stworzenia. Zaklęcia zaczęły przemykać w mgnieniu oka, a współpraca od lat popłacała wzajemnym zrozumieniem ruchów i kontynuowania planu. Stworzenie nie było również w pełni sił, więc doprowadzenie go do poddania się, zajęło duetowi zaledwie kilkanaście minut. Nie obyło się bez sytuacji, w której jedno z dwójki było bliskie zadrapań, a nawet panna Crabbe została uderzona mocarnym ogonem stworzenie, lecz po upadku prędko doszła do siebie, gdy adrenalina zawrzała w jej żyłach. W końcu kuroliszek został oszołomiony, a później zamknięty w jednej z klatek, uprzednio wyczyszczonej odpowiednim zaklęciem. Pozostała dwójka z grupy również poradziła sobie prędko ze swoimi „zadaniami”.
- Szefie! Znalazłem tu jeszcze coś – zakrzyknął Blishwick, zapraszając gestem całą swoją grupę do oddzielnej, małej sali. Gdy tylko znaleźli się obok mężczyzny im oczom ukazał się młody demimoz, a zaraz obok niego… jego martwa matka. - Trzeba go uśpić. Taniej i szybciej. Powiemy, że już tak go znaleźliśmy – stwierdził zniecierpliwiony egzekutor departamentu kontroli nad magicznymi stworzeniami. Futro demimoza, oczy i inne szczątki stanowiły cenne komponenty magiczne, za które można było dostać całkiem pokaźną sumkę.
- Panie Blishwick, być może… Ale również może i by pożył jeśli… - zaczął dywagować przełożony, doglądając stworzenia dokładniej. Pamiętał jak w zeszłym roku w Chinach natrafili z panną Crabbe na podobny przypadek, lecz wtedy nie udało im się już uratować stworzenia. Natomiast sama Forsythia, stała przez dłuższą chwilę, wpatrując się intensywnie w stworzenie, a jednocześnie wyglądała, jakby chciała się do czegoś wyrwać i w końcu wtrąciła się w słowa przełożonego.
- Ja go wezmę – wypowiedziała twardo, gdy dłonie muskały przerzedzone futerko w miejscu, gdzie przed chwilą był łańcuch, spinający egzotyczne stworzenie. Zmęczone spojrzenie, dotykało jej serca, które nie mogło pozwolić na tak okropną niegodziwość. – Wezmę go. Zajmę się nim, jeśli umrze… wówczas pogodzę się z tym, ale dam mu szansę – stwierdziła niemal władczo, jakby nikt nie był godzien jej powstrzymać. Przełożony wstrzymał oddech, a towarzyszący im egzekutor pokręcił głową z niedowierzaniem. Sapnął coś o kobietach, miękkim sercu i nadzwyczajnie słabej woli, lecz nie wiedział jak tym wzburzy pannę Crabbe, nawet nie spodziewał się tornada. – Dbanie o życie to szlachetny czyn, a pan najwyraźniej zapomina dla, kogo pan pracuje. Mamy chronić magiczne życie, a nie pozbywać się go „bo tak jest łatwiej, taniej i szybciej”. Co pan reprezentuje w ten sposób taką postawą? Wartości naszego Ministerstwa? Wątpię. Mamy być pracowici, dokładni i profesjonalni, a pan takim podejściem wyraża zaledwie lenistwo i butę – wzburzyła się, a jej słowa niemal cięły powietrze. Pewna siebie i zdecydowana, nie bała się podrzędnego kata, tym bardziej że absolutnie zdawała sobie sprawę ze swojej racji. Jasnoniebieskie spojrzenie przełożonego śledziło uważnie to pannę Crabbe, a to egzekutora, nie wtrącając się w tę wymianę, jeszcze nie. Czy przyznawał kobiecie rację? Cisza mogła świadczyć o potwierdzeniu, ale i zaprzeczeniu, lecz mężczyzna najwyraźniej nie chciał dalej poruszać tego tematu. Wiedział też, jak ostatnie wydarzenia wpłynęły na jego młodą pracownicę, więc miał dla niej swoistą dyspensę. Żałoba zdawała się do niej powracać rokrocznie, a pracował z nią już tak długo, że siłą rzeczy była dla niego bliska w przeciwieństwie do pozostałej dwójki.
– Jestem katem, panno Crabbe – zasyczał Blishwick, lecz nim oburzony młody egzekutor zdołał otworzyć ponownie swe plugawe usta, przełożony podniósł dłoń do góry, jakby tym samym chciał w końcu zaniechać eskalacji tego konfliktu.
– Weź go, na swoją odpowiedzialność. Wypiszemy papiery i zezwolenia jutro, tymczasem… przyda się magiweterynarz. Jesteś na dziś już wolna – oświadczył, a potem przeniósł spojrzenie na egzekutora. – Pan pozwoli za mną – powiedział nieco oschlej do kata Blishwicka, a następnie podążył w kierunku dalszej części magazynu, gdzie przetrzymywano nielegalnie inne stworzenia. Panna Crabbe uśmiechnęła się delikatnie, odprowadzając spojrzeniem przełożonego, dopiero wtedy również zdając sobie sprawę, jak wiele problemów mogło jej to wszystko przysporzyć. Tyczyły się one w głównej mierze wzroku ojca, który nie życzył sobie żadnych zwierząt w rodzinnej kamienicy. Jednak kiedyś już posiadała kota, a kruk swą gadaniną zdążył chyba przyzwyczaić domowników do obecności czegoś innego niż ludzi. Pobieżnie zbadała stworzenie jeszcze raz, upewniając się, że nie było połamane. Westchnęła ciężko, a potem ułożyła delikatnie demimoza w jeden ze skrzyń z dziurkami, uprzednio upewniając się, że było w niej czysto – wspomagając się odpowiednim zaklęciem. Jakoś musiała przetransportować stworzenie do magiweterynarza, a czasu miała niewiele.
W głowie rozplanowywała już scenariusze, jak przedstawi ojcu zaistniałą sytuację, potem przypominała sobie wszystko, co wiedziała o demimozach, jak je karmić, czym zajmować, aby się nie nudziły, jakich warunków potrzebowały. W jakiś dziwny sposób adrenalina zaczęła buzować w jej żyłach, zupełnie jakby zyskała nowy cel. Musiał przeżyć. Wierzyła w to z całych sił i nie zwątpiła nawet odrobinę. 


| zt (1265 słów)


I wciąż nie starczało, i ciągle było brak
Ciągle bolało, że ciągle jest tak

Forsythia Crabbe
Forsythia Crabbe
Zawód : Magizoolog w Ministerstwie Magii
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
l'appel du vide
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8816-forsythia-a-crabbe https://www.morsmordre.net/t8824-maypole#262975 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f299-brook-street-72 https://www.morsmordre.net/t8821-skrytka-bankowa-nr-2082#262964 https://www.morsmordre.net/t8822-forsythia-crabbe#262969
Re: Stare magazyny [odnośnik]21.07.21 8:24
|19.12.1957

Nadszedł dzień spłaty długu wobec Nory Fletcher, sądził, że będzie mu to ciążyło jak kula u nogi lub gorzej, stanie się wrzodem na dupie, ale ku jego zaskoczeniu zdobycie czekolady nie było najtrudniejszym zadaniem. Wyrób nie należał do tych najlepszej jakości, ale dorzuci od siebie migdały. Gorzej było z zielskiem, że też sobie wymyśliła. Prościej zdobyć sztabkę złota niż ten kawałek trawy w woreczku. Jednak udało się, choć kosztowało to żeglarza nie małej gimnastyki, ta mała przechera musiała wiedzieć czym zajmuje się Brzask, a dokładniej Pierwszy na jego pokładzie. Uśmiechnął się pod nosem, że musiały dojść ją słuchy lub interesowała się jego osobą; choć miał skłonności narcystyczne to wątpił aby robiła to sama z siebie. Jeżeli się mylił, to po raz kolejny, zrobiły błąd w ocenie osoby Nory Fletcher.
Najedzony podpłomykami oraz pieczonymi szprotkami zmierzał niespiesznie w stronę starych magazynów w Porcie. Mimo wszystko nie chciał się natknąć na jednego z załogantów, którzy podobnie jak on mieli teraz wolne. Na pokładzie był Pierwszym, tym którego rozkazów musieli słuchać bez szemrania. O wizerunek musiał też dbać na lądzie. Port znał jak własną kieszeń, to tutaj się wychował nim matka zdecydowała się wyprowadzić do Kent i tam zamieszkać. On sam jednak wrócił do Londynu, wykupił podupadający dom w dzielnicy portowej i choć przez większość czasu stał on pusty to jednak miał własny kąt do mieszkania. Mógł też załatwiać na miejscu swojego interesy nie mieszkając w to rodzicielki, a głównie o to chodziło. Wystarczająco miała zmartwień w życiu, nie chociaż syn za dużo ich nie gromadzi nad jej głową.
Brzask stał w porcie, ale nie w Londynie, tylko w swoim macierzystym gdzie przechodził stosowne naprawy przed wypłynięciem po nowym roku. Zatrzymał się widząc z daleka postać Nory, która już na niego czekała. Aż tak bardzo pragniesz tej czekolady, co? poprawił poły kurty marynarskiej na grzbiecie, ciepły golf zrobiony na drutach gryzł w ciało, ale zapewniał skuteczną ochronę przed przenikliwym chłodem jaki zapanował na ulicach Londynu. Grudzień zaczynał informować o tym, że zima zbliża się wielkimi krokami i za niedługo ulice miasta pokryje biały puch, który w przeciągu paru chwil zamieni się w brunatną breję, która zostanie z nimi aż do pierwszych roztopów w marcu. Stała do niego tyłem więc postanowił wykorzystać element zaskoczenia i niemalże bezszelestnie stanął za nią i odezwał się niespodziewanie nad jej głową.
-No witam panno Fletcher – Czekolada, migdały oraz zielsko miał ukryte w kieszeniach kurty ale nie wyciągnął ich od razu obserwując reakcję dziewczyny. Nie oberwał od niej trzy dni temu w twarz za skradziony pocałunek, być może było to chęcią pozyskania zamówienia więc nie chciała ryzykować, że się na nią wypnie i zniknie jak to miał w zwyczaju. Dlaczego to zrobił? Pchany chęcią przekraczania pewnych granic, testowania siebie i innych, kuszony nie potrafił odmówić sobie tego drobnego fortelu. W szkole chciał wygrać zakład, a wtedy… nie potrzebował zachęty w postaci wyzwania ze strony kolegów.

|Z zaopatrzenia: 300 g mąki pszennej, 5 szt świeżych szprotek, 300 g migdałów


I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t10073-kenneth-fernsby https://www.morsmordre.net/t10121-nereus#306722 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f380-dzielnica-portowa-horn-link-way-3 https://www.morsmordre.net/t10123-skrytka-bankowa-nr-2283#306724 https://www.morsmordre.net/t10127-kenneth-fernsby
Re: Stare magazyny [odnośnik]22.07.21 19:35
Fletcher nie lubiła się spóźniać i niespecjalnie również lubiła ludzi, którzy za nic mieli ustaloną godzinę. Czas to pieniądz, czas był cenny – i chociaż zgadzała się z tymi stwierdzeniami, wyjaśnienie na swój pogląd miała o wiele prostsze. Zjawianiem się o czasie lub nawet chwilkę wcześniej okazywało się drugiej stronie szacunek, tak po prostu, i nie chodziło tu oczywiście o sytuacje losowe, które się zdarzały a o celowe działanie, bo tak i już. Odkąd pracowała w Arenie a czas przed występami był naprawdę na wagę złota, każde najmniejsze opóźnienie wiązało się z rozwaleniem całego scenariusza pokazu, stała się w tej kwestii jeszcze gorsza, niż przedtem. I to nie tak, że się śpieszyła, chciała załatwić sprawę, zamknąć jak najszybciej i sobie pójść; poniekąd po prostu żyła jak w zegarku, czego nie dało się oduczyć.
Dzisiejszego spotkania właściwie nie wyczekiwała. Przynajmniej nie oficjalnie, bo wcale nie zamierzała przyznać, że chociaż obgadała Księcia Piratów z Finley, zostawiła jej w przyczepie informację o jego nagłym pojawieniu się i potwierdzeniu, że dalej wolałaby go jednak więcej nie widzieć, tak zdawała sobie sprawę z tego, że po raz kolejny w tak krótkim czasie okłamałaby samą siebie. Mogła go nie chcieć widzieć, unikać i zapierać się, że ucieszyłoby ją gdyby spłonął na stosie, ale tak naprawdę była ciekawa tego spotkania, jak i jego osoby; tego, co robił Kenneth Fernsby, kiedy go nie było, wszak nie byli już w szkole i porozmawiać z nim przecież mogła. Nie wykazał wobec niej ani negatywnego nastawienia ani tym bardziej wrogiego, co pozwoliło ciemnowłosej myśleć, że spotkanie przebiegnie w normalnej, miłej atmosferze. Ale jak wiadomo – nadzieja umierała ostatnia i była głupia, los z kolei pisał nieprzewidywalne scenariusze.
Zupełnie mimowolnie postanowiła, że przyszykuje się na odebranie swojego długu i kto wie, może utrze w pewnym stopniu chłopakowi nosa, pokazując jak zmieniła się w przeciągu ostatnich lat – z podlotka stając się pewną siebie kobietką. Oczywiście w granicach rozsądku, bez zbędnego szaleństwa, wiedząc, że już samo podkreślenie oka podebranymi z Areny cieniami oraz podkreślenie ust koralową pomadą powinno zwrócić uwagę; pośród czarownic profesjonalny i dobrze wykonany makijaż zdawał się być dalej niezbyt popularną praktyką. Włosy, zwyczajowo w artystycznym nieładzie, jakoś doprowadziła do porządku, włączając w to żyjącą własnym życiem grzywkę, która niemal już wchodziła do oczu, zahaczając o długie i podkręcone rzęsy. Do kompletu użyła delikatnych perfum, postanawiając, że choćby miała sobie odmrozić nos, tak tym razem nie weźmie ze sobą czapki a i chowanie twarzy za szalikiem ograniczy do minimum. Uzbrojona w litrowe kozie mleko wreszcie znalazła się w wyznaczonym miejscu.
Na szczęście tym razem nie musiała czekać, robiąc wykładu o spóźnialstwie; chociaż słyszała kroki za sobą, zadecydowała się nie ruszać. Jedynie co to odchyliła głowę, spoglądając z do góry nogami na twarz chłopaka, która nad nią wyrosła.
Nie przyprowadziłeś księcia ze sztabką złota? – spytała. Nie wiedziała jakiej wielkości była sztabka złota, ale podejrzewała, że raczej nie ukryłby jej w kieszeniach.


go alone
my flower, and keep my whole lovely you; wild green stones alone my lover and keep us on my heart.
Nora Fletcher
Nora Fletcher
Zawód : charakteryzatorka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
get ready to unleash hell
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
https://i.pinimg.com/564x/e7/d3/7d/e7d37d08346e18fdd609380ea235b124.jpg
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9477-nora-fletcher#288762 https://www.morsmordre.net/t9895-kiedys-bedzie-sowa#299361 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f370-dzielnica-portowa-arena-carringtonow-wagon-10 https://www.morsmordre.net/t9903-skrytka-bankowa-nr-2170#299562 https://www.morsmordre.net/t9898-n-fletcher#299381
Re: Stare magazyny [odnośnik]22.07.21 23:15
Nie miał podstaw aby by wrogo nastawiony do Nory, jej pochodzenie nie miało zbytniego znaczenia. Za mugolami nie przepadał choć sztukę żeglarską cenili o wiele bardziej niż czarodzieje, ale poza tym byli ograniczeni i nie potrafili spojrzeć szerzej na rzeczywistość. Najzwyczajniej uważał ich za głupich. Nie zmieniało to faktu, że w latach szczeniackich podobała mu się, ale był gówniakiem, który bardziej cenił towarzystwo kumpli nad uczucia dziewcząt. Teraz, gdy po latach znów się spotkali testował, sprawdzał i balansował na krawędzi, jak zwykle zresztą. Morze wciąż testowało ludzi, być może już bez dreszczyku adrenaliny nie potrafił już żyć. Nie wiedział, że panna Fletcher chętnie spaliłaby go na stosie, ale gdyby powziął taką informację sam by w jej dłonie wcisnął pochodnie i dumnie wkroczył na stos, by bez szwanku z niego zeskoczyć. Przekrzywił lekko głowę kiedy ona podniosła swoją i uśmiechnął się kwaśno.
-Cios prosto w serce. - Powiedział z bólem w głosie jakby właśnie odmówiła mu największej słodyczy życia. Postąpił krok w tył rozkładając dłonie na boki by prezentować się w całości. -Sądziłem, że moja osoba wystarczy, panna wybaczy jeżeli to za niskie progi. - Skłonił się dwornie jawnie się z nią drażniąc, ciemne oczy błysnęły znów niebezpiecznie jak wtedy w zaułku. Musiał przyznać, że stojąca przed nim młoda kobieta prezentowała przyjemnie dla oka. Twarz muśnięta makijażem podkreślała duże, jasne oczy, które przykuwały jego uwagę. Oparł się o jedną ze skrzynek, która stała w opuszczonych magazynach i skrzyżował ramiona napiersi szczerząc się w uśmiechu błyszcząc bielą zębów niczym drapieżnik na łowach. -Znów masz zamiar wpakować się w kłopoty i wykupić się z nich mlekiem? - Wskazał na butelkę, którą dzierżyła w swoich dłoniach. Zamówienie Nory nadal spoczywało w jego kieszeniach; nie chciał za szybko się go pozbywać. Gdyby oddał jej rzeczy to by oznaczało koniec spotkania, a nie chciał tak szybko go kończyć. Postać Nory go zainteresowała i skoro nie uciekała od niego z krzykiem, nie lżyła w każdym wypowiadanym zdaniu to z jakiegoś powodu, którego jeszcze do końca nie znał, chciał ją lepiej poznać. Co teraz robi w swoim życiu? Kiedy skończyli Hogwart każde poszło swoją drogą pozostawiając w pamięci niechlubny zakład.


I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t10073-kenneth-fernsby https://www.morsmordre.net/t10121-nereus#306722 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f380-dzielnica-portowa-horn-link-way-3 https://www.morsmordre.net/t10123-skrytka-bankowa-nr-2283#306724 https://www.morsmordre.net/t10127-kenneth-fernsby

Strona 12 z 15 Previous  1 ... 7 ... 11, 12, 13, 14, 15  Next

Stare magazyny
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach