Wydarzenia


Ekipa forum
Salon
AutorWiadomość
Salon [odnośnik]24.04.17 18:48
First topic message reminder :

Salon

To okazałe pomieszczenie pełne miękkich kanap, szafek, bibelotów i wszechobecnych roślin, które upodobała sobie pani tego domu. Duże okna wychodzą na podwórze z tyłu domu; znajduje się tu także kominek podłączony do sieci Fiuu. Także tu nie brakuje książek oraz innych szpargałów, a na ścianach wisi sporo obrazów namalowanych przez Theę Vane w czasach świetności jej talentu. Jest to całkiem przyjemne miejsce do spędzania czasu, chociaż trzeba uważać, żeby nie potknąć się o któryś z wysmukłych stolików... albo o lubiącego tu wypoczywać kota należącego do pani Vane.


[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Jocelyn Vane dnia 22.01.18 15:04, w całości zmieniany 1 raz
Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane

Re: Salon [odnośnik]16.08.17 16:34
Matka zasępiła się zaledwie na krótki moment, zerkając z rezygnacją za okno. Jej wzrok skupiony za szkłem nie wyrażał wiele emocji, im dłużej wpatrywała się w przestrzeń. Zamilkła. Niebezpiecznie jak na siebie, wyrażając tym swoją rezygnację. Po kilku minutach milczenia mruknęła:
Tak, nie lubię Munga, bo jestem tam sama. Zupełnie jak ostatnio w domu.
Wróciła spojrzeniem do dziewczęcia, z premedytacją utrzymując ten wzrok na dłużej. Jej oczy wyrażały żal i osamotnienie, zdawałoby się zupełnie szczere, bo i tłumaczenie było przecież całkiem sensowne. Prawdą było, że zacisze domu i prywatna opieka miała sens tak długo, jak długo Thea miała możliwość w dalszym ciągu wpływać na decyzje swojego męża i córki. W tym momencie było to prawie niemożliwe, skoro więcej czasu jej rodzina spędzała z obcymi niż z nią. Czy więzy krwi tak łatwo przestały się dla nich liczyć?
Porcję ziółek? Mikstury?
Slaby glos matki załamał się, kiedy przejechała dłonią po policzku, czując już nie tylko ból stawów, ale narastającą migrenę. Ją wywoływała sama, szukając wiecznych powodów do niezadowolenia i podnosząc samej sobie ciśnienie, kiedy w końcu takie powody znajdowała i wcielała w życie dzielenie się swoim nieszczęściem z domownikami.
Właśnie tak o mnie myślisz? Że wystarczy dać mi ziółka i mikstury? Czy do tego nie zatrudniliście już odpowiedzialnych osób? Nie mogę oczekiwać od córki po prostu… córki?
Przez córkę rozumiała kobietę spełniającą ideały jej rodziny. Córka nie musiala być uzdrowicielem. Najlepsza córka to taka, która na przyszłość obiera sobie znalezienie męża i do tego dąży. Nie zawracając sobie głowy profesjami, które wadzą jej w tym celu. Córka powinna szanować rodziców, matkę. Szanować mężczyzn. Szanować swój czas i produktywnie go wykorzystywać. Na wspieraniu rodziny i zapewnianiu jej przyszłości.
Teraz będziesz mnie traktować jak swoich pacjentów? Tylko poświęcać mi mniej czasu niż im? Kim dla Ciebie jestem, moja kochana Josie? Pacjentem?
Westchnęla i machnęła ręką. Tak, wiedziała. Dzieje się wiele złego. Ostatnimi czasy wiele szlacheckich mężczyzn umiera w młodym wieku. Doprawdy, to było przerażające, że jedyni warci jej córki mężowie padali jak gnomy, jeden za drugim. A jeśli wśród tych nielicznych co zostali nie znajdzie się żaden wolny, godzien ręki Jocelyn? Rozumiała tragizm ostatnich wydarzeń aż za dobrze.
Czy tak ciężko Ci zrozumieć, że przed śmiercią chciałabym po prostu poznać swojego zięcia? Chociaż tyle, skoro nie doczekam nawet własnych wnuków? Nie martwi Cię, że świat się wali, a ty zamiast w nim odnaleźć swoją przyszłość, jesteś zbyt zajęta pracą, żeby dostrzec, że własna przyszłość Ci ucieka? Martwię się za Ciebie, skoro Ty o tym zapominasz.


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Salon - Page 2 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Salon [odnośnik]16.08.17 20:21
Josie zauważyła to spojrzenie matki. Znała je doskonale, towarzyszyło jej przecież od tylu lat. I choć była starsza i bardziej świadoma, wciąż łatwo ulegała poczuciu winy. Przynajmniej ze strony Thei. Na obcych ludzi była dużo bardziej odporna (zazwyczaj), ale Thea nie była kimś obcym, a jej matką. Więc do niej podchodziła inaczej, często woląc wręcz nie zauważać niektórych rzeczy i wiele jej wybaczając. Usprawiedliwiała jej zachowanie chorobą, nie chcąc w pełni przyjąć do wiadomości faktu, że może matka po prostu traktuje dotyk Meduzy jako dobrą wymówkę lub wręcz idealne narzędzie do manipulowania uczuciami rodziny. Ale poniekąd to z powodu matki nie chciała w przyszłości specjalizować się w chorobach genetycznych, bo czuła, że byłaby zbyt mocno zaangażowana osobiście, a nie chciała sprowadzać własnej matki do roli pacjentki. Wciąż próbowała to jakoś oddzielić, nawet jeśli często musiała uczestniczyć w jej domowym leczeniu.
- Żadne z nas nie chce, byś czuła się samotna – zapewniła. Niestety tak to już było, gdy obie jej córki dorosły. Nie miała w domu dwóch małych dziewczynek, a dorosłe kobiety. I zapracowanego męża; syn już od roku nie dawał znaku życia. A Josie czuła się winna, że nigdy nie zareagowała, widząc jak traktowała go Thea. – Obiecuję, że gdy tylko to zamieszanie się skończy, postaram się więcej przebywać w domu. I będziemy częściej chodzić gdzieś razem, tak jak dawniej. Może do galerii lub na inne wydarzenia artystyczne, które zawsze tak lubiłaś? – Co prawda ostatnia wspólna wizyta w galerii skończyła się niezbyt przyjemnie, bo Thei zesztywniało kolano i wyładowała swoje humorki na córce, ale miała nadzieję, że gdy sytuacja się uspokoi, Thea skusi się na wyjście w któreś z miejsc, które dawniej lubiła odwiedzać. – Na razie... Mogę porozmawiać z tatą, by zatrudnił kogoś na te parę tygodni. Naprawdę nie powinnaś być teraz sama i gdyby to zależało tylko od nas...
Wiedziała, że mimo choroby i marudnego sposobu bycia Thea wciąż jest bardzo dumną i inteligentną kobietą. Musiała obchodzić się z nią jak z bardzo delikatnym drzewkiem, nie chcąc urazić jej uczuć, co pewnie zaowocowałoby obrazą, nadąsaniem i humorkami przez najbliższych kilka dni.
Niestety, i tak nie uniknęła urażenia Thei. Westchnęła cicho.
- Oczywiście że nie, mamo. Przepraszam, że w ogóle tak pomyślałam; po prostu martwię się o twoje zdrowie. Jako córka, nie jako uzdrowiciel. Te anomalie są naprawdę straszne, ucierpiało wielu czarodziejów, którymi ktoś musi się zająć i uleczyć ich rany. Po tym, co widziałam w ostatnich dniach i co sama przeżyłam, trudno mi nie czuć niepokoju i nie chcieć upewnić się, czy wszystko w porządku – powiedziała. Thea zdawała się zapomnieć, że kilka dni temu Josie została ranna i sama wylądowała na oddziale. Jak zwykle myślała tylko o sobie i swojej urażonej dumie; ale i to, podobnie jak wiele innych rzeczy, Jocelyn zawsze jej wybaczała i puszczała mimo ucha. Sama Josie też nie była typem altruistycznej idealistki, która uwielbiała się umartwiać dla większego dobra; po prostu wykonywała obowiązki i chciała pomagać tym ludziom, tym bardziej że sama przekonała się na własnej skórze, jak działały anomalie. I nawet w tych złych dniach starała się dostrzec jakąś lepszą stronę, choć ciągle dręczył ją niepokój o rodzinę, ale i o magiczny świat w ogóle. Choć nie chciała przysparzać matce zmartwień, chciała, by zrozumiała, że córka mimo chęci zatroszczenia się o nią, ma też inne obowiązki do wykonania. I z całą pewnością nie był to tylko obowiązek znalezienia kandydata na męża, choć matka wolałaby, żeby to tak przedstawiały się jej priorytety. Miała zajmować się czymś odpowiednio kobiecym i znaleźć odpowiedniego mężczyznę, a potem awansować społecznie, by spełnić niezrealizowane pragnienia Thei Vane.
- Och, mamo – westchnęła znowu. Nawet w takich chwilach matka potrafiła poruszyć ten temat. Choć świat stawał na głowie, ludzie cierpieli i nie było wiadomo, co przyniesie przyszłość, priorytety Thei pozostawały niezmienne. – Martwi mnie to, i właśnie dlatego muszę poświęcać tyle czasu pracy. Chociaż tyle mogę zrobić w tym okropnym czasie. Obiecuję jednak, że gdy tylko sytuacja się uspokoi... Och, naprawdę chciałabym, żebyś mogła poznać swojego zięcia i zobaczyć mnie w białej sukni. Ale musimy trochę poczekać, to nie jest odpowiedni czas ani miejsce na takie rozważania.
Naprawdę chciała spełnić marzenie matki; pewnie by sobie nie wybaczyła, gdyby Thea odeszła z poczuciem, że jej starania spełzły na niczym i córki nie sięgnęły po przyszłość, jaką dla nich wyznaczyła. Choć może samej nie było jej aż tak spieszno do zamążpójścia, to zdawała sobie sprawę, że był to obowiązek, który każda kobieta musiała spełnić, jeśli chciała czuć się pełnowartościową. Tak zawsze mówiła matka, i Josie naprawdę nie pragnęła być postępową, niezależną starą panną. Ale teraz naprawdę trudno było jej myśleć o samej sobie zaręczającej się i poślubiającej jakiegokolwiek mężczyznę, bo miała na głowie inne zmartwienia, które nie dawały jej spokoju, i inne obowiązki, które pochłaniały jej czas, nie pozwalając na myślenie o mężczyznach i związkach.



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: Salon [odnośnik]22.01.18 12:53
/ ze szpitala św Munga

Szlachcianka lubiła podróżowanie siecią Fiuu. Zdarzyło jej się słyszeć o rozszczepieniu podczas teleportacji; nawet w jej rodzinie był taki przypadek. Choć brzmiało to naprawdę okropnie to nie z obawy przed rozszczepieniem wolała podróżować kominkami. Wbrew temu, że mknęła niczym wiatr z czasem to właśnie taka klasyka jak nic innego oddawała prawdziwą magię ich pochodzenia. Zielony płomień skrzący się w kominku, wypowiedzenie prawidłowego adresu, nawet to by czasami nie trafić na skrzyżowanie się kominków… to wszystko miało w sobie pewien urok, który Lucinda potrafiła docenić. Może i szpital nie był miejscem, do którego arystokratka chciała się przenosić, ale jednak dzisiejszej wizyty nie mogła całkowicie potraktować jako przegranej. W końcu spotkała się z kuzynką, a dodatkowo znalazła coś dla siebie, a w gwoli ścisłości to Jocelyn znalazła coś czym mogłaby się Selwyn zająć. Od czasu swojego pobytu w Mungu i zaostrzenia choroby ludzie do niej nie przychodzili. Nie wiedziała czy oczekuje zbyt dużo bo nigdy nie przychodzili tak często, a ona się tym nie przejmowała bo była pełna zdrowia, czy dlatego, że teraz kiedy na jaw wyszła jej choroba ludzie bali się, że nie jest już kompetentna. To nie było prawdą. Nie straciła swoich umiejętności ani doświadczenia, a choroba nie przeszkadzała jej w wykonywaniu swojej pracy chociaż ograniczyła ją w pewnym stopniu. Już nie pamiętała kiedy ostatnio wyjechała by po prostu coś znaleźć. Nie mówiła już o czymś szczególnie cennym; na takie wyprawy potrzebowała przygotowania. Potrzebowała po prostu wyjechać, zająć się czymś co znała od podszewki, zaryzykować, podejmować decyzje pod wpływem impulsu, a może czymś co wszyscy nazywają intuicją i pokazać sobie, że nadal ma w sobie tę pewność siebie. Na razie jednak nie miała niczego na oku i obiecała sobie, że zacznie powoli. Nie była w końcu głupia. Chociaż zestarzeć się nie chciała to też nie marzył się jej własny pogrzeb przed skończeniem trzydziestu lat. Nie mogła nagle rzucić wszystkiego, zapomnieć o wszystkim co sobie obiecała kiedy wróciła do domu ze szpitala i znowu zacząć zachowywać się irracjonalnie. Coś jej jednak podpowiadało, że to nie był jedyny aspekt w jej życiu, który miał ulec zmianie. Czuła, że teraz będzie inaczej. Niczym jakby się przebudziła. Może nie wracając do rozsądku, ale na pewno z nową motywacją. Kiedy wylądowała w salonie swojej kuzynki uśmiechnęła się promiennie. - Nie pamiętam kiedy ostatnio tu byłam – powiedziała kiedy odnalazła kobietę wzrokiem. - Trochę się zmieniło. - zmiany były dobre. Zawsze tak uważała. Szkoda tylko, że nikt z jej bliskich ich nie doceniał. Może gdyby tak było nie tępiliby jej za każdy ruch. Na szczęście nie miała się zamiaru już tym przejmować. Była dobrym człowiekiem. To jej wystarczało by normalnie żyć.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Salon - Page 2 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Salon [odnośnik]22.01.18 14:54
Podróżując siecią Fiuu, Josie czasem bała się, że niechcący wyleci ze złego kominka i pojawi się w cudzym domu (i to u kogoś niekoniecznie przyjaźnie nastawionego do intruzów) lub w innym miejscu w którym zdecydowanie nie chciała lądować. Ale przy teleportacji też zawsze było takie ryzyko, plus dodatkowo ryzyko rozszczepienia lub złapania czkawki teleportacyjnej, co przerobiła w połowie maja.
Niemniej jednak zawsze korzystała z któregoś z tych dwóch sposobów transportu, by nie narażać się na konieczność zstępowania w zgiełk świata mugoli. Po wskoczeniu w kominek w Mungu wypowiedziała adres swojego domu i po chwili wirowania w szmaragdowych płomieniach wyskoczyła z kominka w salonie. Otrzepała szatę z resztek popiołu i odsunęła się, by zaczekać na Lucindę. Dom był pogrążony w ciszy; matka leżała w Mungu, a ojciec i Iris byli jeszcze w pracy. Jedyną istotą która zareagowała na obecność dwóch kobiet był nie najmłodszy już kocur Thei, który leniwie przeciągnął się na kanapie, gdzie po chwili znów zapadł w sen. Wracanie do pustego domu było dość osobliwym doświadczeniem, bo zwykle była tu przynajmniej matka – Thea prawie nie opuszczała domu, chyba że w celach towarzyskich, ale im była starsza i coraz częściej doznawała ataków choroby tym rzadziej wychodziła.
- To głównie matka dba o wystrój domu. Nawet jeśli ostatnio coraz częściej pogrąża się w marazmie i czarnych myślach – odezwała się, gdy Lucinda pojawiła się obok. Thea po przymusowym ślubie z mężczyzną niższego stanu próbowała dołożyć wszelkich starań, by dom przypominał siedzibę godną jej szlacheckich korzeni. Chociaż dom Vane’ów nie był mały ani biedny, daleko mu było do pałacu, w którym wychowała się matka, przez lata utyskująca, że nawet spora uzdrowicielska pensja męża nie wystarcza, by mogli pozwolić sobie na piękne marmury, złote zastawy i obrazy najlepszych artystów. Sama więc namalowała większość wiszących w domu obrazów kiedy jeszcze mogła to robić sprawnie. W gruncie rzeczy wyglądał jak normalny dom magicznej klasy średniej, był elegancki, schludny i dość pojemny by spokojnie pomieścić Leonarda Vane z żoną i trójką dzieci. Choć dla Thei nigdy nie był wystarczająco dobry, to jednak aktualnie był jej przystanią, w której mogła ukrywać się przed światem, nie chcąc by oglądano ją taką – toczoną przez chorobę i noszącą nieszlachetne nazwisko.
- Teraz nikogo prócz nas tu nie ma. Mogę zaprowadzić cię do tej... błyskotki, byś rzuciła na nią okiem – zaproponowała. Podejrzewała że Lucinda ucieszy się, mając możliwość zbadania dawnej pamiątki swojej ciotki.
Razem przeszły na strych. W przeciwieństwie do eleganckiego domu, gdzie o porządek dbał stary skrzat którego matka otrzymała z chwilą ślubu jako ostatni dar od panieńskiego rodu, strych był bardziej zagracony i panował tu lekki półmrok.
- Rzadko ktoś tutaj zagląda. Lepiej patrzeć pod nogi – ostrzegła ją.
Na szczęście komoda, w której leżał naszyjnik, znajdowała się pod jednym z paru dachowych okienek, więc było tam widniej. Josie podeszła bliżej, otwierając szufladę i wyciągając z niej kasetkę. Otworzyła ją, uważając by nie dotknąć naszyjnika. Kolor osadzonego w nim kamienia oraz zdobienia nawiązywały do motywów rodu Selwyn, więc tym większy był szok Josie kiedy znalazła go tutaj, a nie w pokoju matki. Czyżby Thea jakimś cudem o nim zapomniała? Lub może powód jego ukrycia był inny? Może wiązał się ze zbyt bolesnymi wspomnieniami, które przywoływało spoglądanie na połyskujący kamień barwy płomieni z bogato zdobioną literą S i symbolami rodowymi wyrzeźbionymi w srebrze?
- To właśnie on. Piękny, prawda? Aż trudno uwierzyć, że jest właśnie tutaj. Moja matka jest niezwykle przywiązana do tych pamiątek, które pozwolono jej zabrać po ślubie. Nie rozumiałam, dlaczego jedna z nich leży tutaj, dopóki nie oparzyła mnie, gdy próbowałam ją wyjąć z pudełka – rzekła, spoglądając na naszyjnik, a potem na Lucindę. – Nic poza tym się nie stało, ale wolałam żeby ktoś to zobaczył.
Parzenie i ogień, jakże stosowne dla Selwynów. Choć możliwe że to zupełnie nieszkodliwe zaklęcia z czasem uległy wypaczeniu, może po wybuchu anomalii. Odsunęła się na bok, by zrobić więcej miejsca Lucindzie. Ufała jej wiedzy i umiejętnościom, których sama nie posiadała.



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: Salon [odnośnik]07.02.18 11:19
Ciężko było walczyć z chorobą. Dużo ciężej było się z nią pogodzić. Prawdopodobnie mało komu się to udawało tak w pełni. Do momentu, w którym nas nie ograniczała nie było większego problemu. Trzeba było jedynie żyć ze świadomością, że ona jest i nigdzie się nie wybiera. Schody zaczynały się wtedy gdy czuliśmy jak dotyka nas w momentach, w których potrzebowaliśmy być po prostu zdrowi. Bez tego wszystkiego co nas męczy, dobija, różni nas wszystkich zdrowych i pełnosprawnych. Lucinda coś o tym wiedziała choć jej choroba nie była aż tak poważna jak choroba mamy Vane. Oczywiście nie powinno się tego rozpatrywać w takich kategoriach, ale czasem po prostu się to wiedziało. - Dbanie o taki dom nie może być łatwe – mruknęła wiedząc, że w pałacach nikt się tym nie przejmuje. Szlachcianki jedynie koordynowały pracę jaką wykonywało się w posiadłościach. Lucinda często zapominała o tym, że życie szlachetnie urodzonych było o wiele łatwiejsze niż życie normalnych ludzi. Może dlatego, że sama zaczynała żyć jak czarownica, a nie jak arystokratka.
Selwyn spojrzała na wylegującego się na kanapie kota. Nie przepadała za tymi zwierzętami. Może dlatego, że o wiele bardziej przypominały jej ludzi. Skinęła głową gdy kobieta zaproponowała jej pokazanie wątpliwego przedmiotu. Miała nadzieje, że uda jej się pomóc kuzynce. Już dawno tego nie robiła. Wiedziała, że raz nauczonego fachu się nie traci, ale jej umysł przez ostatni czas był tak załadowany tym co niepotrzebne, złe, krzywdzące i po prostu nie do przyswojenia, że tylko czekała aż w końcu będzie mogła go oczyścić i wrócić do tego co jeszcze parę miesięcy temu było jedynym czym musiała się przejmować. Wróci do tego co naprawdę dawało jej radość.
Ruszyła za kobietą w stronę strychów. - Te zawsze skrywają w sobie coś ciekawego. - mruknęła kiedy weszły do środka. Nie dało się ukryć, że takie miejsca miały w sobie o wiele więcej niżeli można by przypuszczać. Czasami myślała, że ludzie ukrywają tu rzeczy zbędne, rzeczy wstydliwe i te, które zamiast nieść dobro do życia to niosły chaos. Nie zliczy chyba razy, w których to właśnie to miejsce było skarbcem wszelkich tajemnic. Zgodnie z poleceniem patrzyła pod nogi by na nic nie wpaść, ale nie mogła ukryć, że zgromadzone tu rzeczy przykuwały uwagę. Lucinda była zbieraczką. Uwielbiała to co stare, uwielbiała wszelkie historie związane z miejscami, ludźmi, a przede wszystkim właśnie rzeczami. Wierzyła, że nie magazynuje się takich rzeczy bez powodu. Nie chodziło o wartość materialną, a jedynie o tą całkowicie sentymentalną. Słowa, które dzięki tym rzeczom można było przekazać. Zbliżyła się do komody kiedy kobieta wyciągnęła szkatułkę. - Oparzyła cię? - dopytała chcąc dokładnie zrozumieć istotę przedmiotu na który patrzyła. Selwyn wyciągnęła z szaty różdżkę i zaklęciem uniosła pamiątkę tak by mogła przyjrzeć się jej bliżej ale także jej nie dotykać. - Wiesz coś o nim? Twoja mama nigdy o nim nie wspominała? - zapytała nie odrywając wzroku od pamiątki. - Nie wygląda jakby był przeklęty. Niektóre z przeklętych przedmiotów od razu emanują złą energią i to się czuje. Skoro cię poparzył… mógł być zabezpieczony, zapieczętowany. Kto wie, może twoja mama sama nałożyła na naszyjnik pieczęć żeby nikt go nie ruszał? - teraz gdybała, ale tak naprawdę ciężko było jej powiedzieć cokolwiek bez odpowiednich zaklęć, może nawet i mikstur. - Jeśli chcesz mogę wziąć go ze sobą. Powiem szczerze, że sam w sobie jest dość ciekawy i chętnie dowiedziałabym się jaką historię w sobie kryje. Jeżeli nie jest ci potrzebny to w wolnej chwili po prostu bym go dokładnie obejrzała. Nie wydaje się być z nim nic złego, ale czasami to co najważniejsze jest ukryte najgłębiej. - dodała przenosząc spojrzenie na kobietę, a różdżką odkładając naszyjnik na miejsce.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Salon - Page 2 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Salon [odnośnik]07.02.18 12:52
Choroba matki naznaczyła całe życie jej dzieci, bo to ona właśnie uczyniła ją tym, kim była teraz. Jocelyn dorastała w przeświadczeniu, że aby zasłużyć na uwagę matki musi spełnić jej oczekiwania i zadowolić ją, by nie opuściła tego świata w poczuciu zawodu. Świadomość nieuchronności końca też była w domu Vane’ów obecna i z biegiem lat i kolejnymi fazami choroby coraz bardziej widoczna. Dodatkowo dochodził strach, że ona lub jej siostra też mogą okazać się chore, więc czuła dreszczyk niepokoju za każdym razem, kiedy po dłuższym bezruchu drętwiały jej kończyny, ale potem zestawiała to uczucie ze swoją wiedzą na temat Dotyku Meduzy i uspokajała się, że to nie to, że to tylko zwyczajne odrętwienie i nic więcej.
- O porządek dba stary skrzat matki. Sama nigdy nie splamiłaby się tak plebejskimi zajęciami jak sprzątanie czy gotowanie, jedynie nadzoruje, czy wszystko wygląda tak jak sobie zaplanowała, bo lubi elegancję i ład, wszystko musi być zawsze po jej myśli. Ale te obrazy wyszły właśnie spod jej rąk – wyjaśniła, wskazując na płótna które mijały. Thea mogła opuścić rodowe włości i przybrać inne, zapewne znienawidzone przez siebie nazwisko, ale wciąż była damą w każdym calu, a damy nie zajmują się zajęciami właściwymi służbie. Jocelyn pod wpływem jej wychowania także nie potrafiła ugotować nawet najprostszej potrawy i była przyzwyczajona do tego, że wszystko ma podetknięte pod nos a dom zawsze jest wysprzątany, i mogła zająć swój umysł ciekawszymi sprawami.
- O tak, to fascynujące miejsce. Choć pewnie w waszym rodowym dworze kryje się ich dużo więcej – zauważyła; choć odwiedzała dwór Selwynów to nigdy nie była w tamtejszych piwnicach ani na strychu, a kto wie, jakie pamiątki tam były. Jako dziecko czasem jednak lubiła zakradać się tutaj w tajemnicy przed matką i szukać ciekawych starych książek lub innych drobiazgów; to Tom pokazał jej urok tego miejsca. Ale na naszyjnik natknęła się dopiero niedawno, przez lata musiał być bardzo dobrze schowany, ale może Thea czasem przychodziła go oglądać i z jakiegoś powodu zapomniała go lepiej ukryć, przez co Josie się na niego przypadkiem natknęła?
Naszyjnik był naprawdę piękny i Josie nie mogła się nadziwić, że nie zdobił szyi matki lub przynajmniej nie stanowił ozdoby jej sypialni. Zdecydowanie musiało kryć się za tym coś więcej, jeśli nie zaklęcie, to jakaś bolesna lub wstydliwa historia o której nigdy nie opowiedziała córkom. Może był to dar od kogoś, kto był dla niej ważny i z kim wiązała nadzieje? Lub może zabrała go z rodzinnego dworu bez pozwolenia swoich rodziców, którzy może akurat tej pamiątki nie chcieli jej podarować? Tak naprawdę Jocelyn nie wiedziała do końca, jak wyglądało wydawanie szlachcianki za mężczyznę o czystej krwi, matka bardzo niechętnie opowiadała o tamtym momencie swojego życia, uważając go za swoją największą zaraz obok choroby tragedię.
- Nigdy mi go nie pokazywała, co mnie dziwi, bo od dziecka otacza się przedmiotami z dawnego życia i poucza mnie o ich wartości dla niej. Jest niezwykle dumna ze swojego pochodzenia. Ten jeden znalazłam dopiero niedawno. Jeśli to nie klątwa, to może rzeczywiście było to tylko zabezpieczenie przed... nami, jej dziećmi, albo przed ojcem? Oparzenie... jakże stosownie dla byłej Selwynówny, która nie chciałaby, żeby ktokolwiek dotykał jej ukrytego skarbu – powiedziała, uśmiechając się kątem ust. Jeśli matka nie chciała żeby ktoś dotykał naszyjnika to zabezpieczenie go by do niej pasowało. Ale że Josie się na takich sprawach nie znała to wolała się upewnić czy to nie jakaś klątwa; w końcu powodem ukrycia go przez matkę mogło być to, że ktoś go przeklął i przez to nie mogła go założyć. Zapewne nie była to żadna bardzo niebezpieczna klątwa, ale może jakaś z kategorii tych złośliwych, nawet próżna Thea nie chciałaby mieć w pobliżu siebie naprawdę groźnego przedmiotu. Ale ufała ocenie Lucindy, więc trochę jej ulżyło, kiedy powiedziała że naszyjnik najprawdopodobniej nie jest przeklęty.
- Mam nadzieję, że to rzeczywiście nie klątwa. Mówisz, że jej przejawy byłyby bardziej wyczuwalne? – zapytała z ciekawością. – Bałam się, że to właśnie przez nią matka nie chce go nosić, ale może powód jest inny, może... kryje się w przeszłości? Pewnie jest na tyle drażliwy, że go nam nie pokazała a schowała na strychu, choć jestem pewna, że sama od czasu do czasu musiała go odwiedzać – mówiła, obserwując piękne zdobienia naszyjnika. Mogła zauważyć że Lucinda też była nim bardzo zaciekawiona. – Jeśli chcesz, możesz go pożyczyć na jakiś czas, bo sama bardzo chętnie poznam jego historię, skoro matka nigdy mi jej nie opowiedziała. Zapewne ktoś z waszej rodziny musi go pamiętać i może powie coś więcej? – zastanowiła się, wiedząc że prawdopodobnie właśnie narusza jedną ze świętości matki, która może być wściekła że ktoś zabrał jej ukryty skarb. Ale matka nie musi się o tym dowiedzieć, tym bardziej że po tak silnym ataku jaki ostatnio doznała w najbliższym czasie raczej nie będzie zdolna do wejścia na strych. Lucinda zdąży obejrzeć i zwrócić pamiątkę, a Jocelyn przy okazji dowie się tego, czego nie powiedziała Thea. Bardzo ją to nurtowało, w końcu sama była w połowie Selwynem, to były też jej korzenie.



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: Salon [odnośnik]22.03.18 15:10
Lucinda mogła tylko podziwiać zachwyt na rodem Selwynów, który widziała u matki Josie. Rozumiała, że to mogła być także tęsknota za domem, za prawdziwym domem. Żal spowodowany wyrzuceniem z rodziny, oddaniem w „gorsze” ręce. Ona jednak tego nie rozumiała. Dla niej ród był ważny, rodzina była ważna, ale nie było to aż tak przepełnione fanatyzmem. Lucinda zawsze była inna. To ona odstawała i to ona musiała zrobić wszystko by nie wyjść na czarną owcę rodziny chociaż prawdopodobnie już nią w jakimś kontekście była. Blondynka współczuła i matce Josie i samej Josie. Chociaż nigdy tego nie doświadczyła to mogła sobie tylko wyobrazić jak ciężkie jest życie z kimś kto starał się dostosowywać je do panujących wcześniej zwyczajów. Ze zrozumieniem skinęła głową. - Oczywiście, ale widać, że ma to dla niej duże znaczenie. - odparła. Prawdopodobnie kobieta nie bez powodu wybrała naukę uzdowicielswa. Może chciała pomóc matce, może sama zrozumieć to co działo się w ich domu. Nie jej było to oceniać. Ona nienawidziła kiedy ktoś oceniał ją dlatego zawsze wzbraniała się od jakiejkolwiek oceny, a już w szczególności jeżeli chodziło o rodzinę. Tej się nie wybierało. Blondynka przyjrzała się bliżej przedmiotowi. Nie widziała w nim nic nadzwyczajnego jeżeli chodziło o klątwę. Nie mogła tego stwierdzić, ale oparzenie i reakcja szkatułki mogła być ochroną przed wścibskimi dłońmi lokatorów. - Twoja matka mogła nie chcieć żeby ktokolwiek ruszał zawartość szkatułki. - zaczęła. - Nie wiem czy mam racje, ale sam fakt, że przywiązuje tak wielką wagę do rodu, którego częścią była mogło to być dla niej naprawdę bardzo ważne. - dodała nie odrywając wzroku od przedmiotu. - W takim razie wezmę to ze sobą i w ciągu najbliższych dni postaram się dowiedzieć o tym jak najwięcej. Powiem szczerze, że sama teraz się zaciekawiłam bo wcześniej nie widziałam podobnej pamiątki w naszej posiadłości. A jak wiadomo… u Selwynów wszystko ma swoje drugie dno, swoje drugie znaczenie. Na pewno od razu dam ci znać jeśli się czegoś dowiem, ale tak naprawdę może to nic nie znaczyć, może to być tylko zwykła pamiątka, która ma duże znaczenie dla twojej matki. - odparła chowając przedmiot do szkatułki i ją także zabierając bo one tutaj także odgrywało wielką rolę. - Nie będę ci już dłużej zawracać głowy. Cieszę się, że udało nam się zobaczyć. Naprawdę. Do szybkiego zobaczenia. - dodała by zaraz przenieść się do kominka i wrócić do swojego mieszkania na Pokątnej.

z/t


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Salon - Page 2 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Salon [odnośnik]22.03.18 16:52
Dla Thei to Selwynowie byli prawdziwą rodziną, a ich posiadłość – domem. To, co miała u Vane’ów, stanowiło tylko skromną namiastkę tego, czym mogła cieszyć się przez pierwsze trzydzieści lat życia dziecka, nastolatki, panny na wydaniu, a w końcu starej panny, której nie udało się wyjść dobrze za mąż. Trzydziestoletnia Thea zapewne liczyła już na spędzenie życia samotnie, za to w luksusach, ale nie dostała i tego, nagle zmuszona do poślubienia Leonarda Vane’a. Może Josie nie powinna się dziwić temu, że matka nigdy nie zapałała do niego pozytywnymi uczuciami?
Ciekawiło ją, jak potoczy się sytuacja Lucindy. Czy podzieli losy swojej ciotki? Czy może jeszcze jakiś szlachetnie urodzony mężczyzna wybawi ją od tego? Jocelyn podejrzewała jednak, że Lucinda zniosłaby los Thei dużo lepiej od niej, była inna niż większość szlachcianek. Sam fakt, że mieszkała skromnie w Londynie, mówił że nie przywiązywała takiej wagi do zbytków, a dla Thei były one ważniejsze niż własny mąż i dzieci. Ale Josie nigdy nie wątpiła, że swoją prawdziwą rodzinę kochała, choć pewnie nigdy nie wybaczyła rodzicom oddania jej Vane’owi.
- Chciała mimo wszystko stworzyć sobie tu namiastkę domu – powiedziała. – Bycie Selwynem było dla niej najważniejsze. Dlatego też tak chętnie otacza się pamiątkami. A ta tutaj wyjątkowo mnie ciekawi. – Było coś tajemniczego w tym ukrytym, zabezpieczonym naszyjniku. Thea z jakiegoś powodu musiała go tu schować, a Josie chciała wiedzieć, z jakiego. – Pewnie zabrała ją z chwilą ślubu. Nie było cię jeszcze na świecie, więc mogłaś go już nie ujrzeć, ale może ktoś starszy jeszcze go pamięta. Będę bardzo wdzięczna za wszelkie informacje, ale liczę też na zwrot pamiątki. Matka pewnie by mi nie wybaczyła, gdyby przepadł, i tak bierzemy go bez jej wiedzy i zgody... – Ufała Lucindzie, ale obawiała się, że ktoś z innych Selwynów mógł zechcieć, żeby naszyjnik wrócił do dworu na stałe. Choć była też opcja, że ofiarował go jej jakiś niedoszły narzeczony, o którym matka nigdy nie opowiadała, więc Josie pozostawało snucie domysłów i fantazjowanie. Wolała jednak nie wyobrażać sobie złości matki, gdyby tak naszyjnik nie wrócił. Pewnie nadeszłyby ciche dni pełne niewypowiedzianych wyrzutów i ciężkiej atmosfery.
- Tak czy inaczej, dziękuję, że zgodziłaś się przyjść i go obejrzeć – powiedziała, gdy schodziły ze strychu. Matka była obecnie w Mungu, więc nie musiały się obawiać, że je przyłapie na wynoszeniu jej skarbu.
Odprowadziła ją do salonu z kominkiem, gdzie zamieniły jeszcze kilka zdań, pożegnały się, a później Lucinda przeniosła się do siebie. Josie natomiast udała się do pokoju, by wypocząć po kolejnym męczącym dniu. Po swoim niedawnym zasłabnięciu musiała dużo wypoczywać.

| zt.



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Salon
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach