Wydarzenia


Ekipa forum
Dawny most
AutorWiadomość
Dawny most [odnośnik]17.07.17 2:05
First topic message reminder :

Dawny most

Znajduje się stosunkowo blisko obrzeży lasu, a jednak niewiele osób zna jego lokalizację. Jego wygląd i wyraźne zaniedbanie świadczą o tym, że stoi w tym miejscu od bardzo długiego czasu. Kiedyś łączył ze sobą dwa brzegi przecinającej las rzeki; dziś w tym miejscu znajduje się niewielki strumień leniwie sunący przez wąskie koryto, które z łatwością może przeskoczyć zwinniejsza osoba. Niewykluczone, że w czasach jego powstania to miejsce jeszcze nie było zalesione, a zapewne nawet było dość regularnie uczęszczane. Dopiero później most i ścieżka, która do niego prowadziła, zostały porzucone i stopniowo zajęła je roślinność. Sama konstrukcja nie należy do zbyt stabilnych i wspinanie się na jej szczyt jest ryzykowne – łatwo można poślizgnąc się na mchu lub obluzowanych kamieniach i spaść. Za jedną ze starych cegieł pod mostem znajduje się niewielka wnęka; z tego powodu miejsce swego czasu było wykorzystywane do przekazywania drobnych wiadomości i przesyłek, często niekoniecznie dozwolonych. Dziś niewiele osób wie o skrytce, ale samo miejsce wydaje się sprzyjać potajemnym spotkaniom bez świadków.

Rzut kością k6:
1 - Nie znajdujesz niczego.
2 - Znajdujesz stary, zmięty list; tekst jest niemożliwy do odczytania.
3 - W skrytce znajduje się lekko zaśniedziały knut.
4 - Na samym końcu małej wnęki leży stary wisiorek na łańcuszku.
5 - Znajdujesz mugolski zegarek; niestety nie działa.
6 - Znajdujesz zakurzoną fiolkę; być może kiedyś znajdował się tam jakiś eliksir, niestety dawno wyparował.

Lokacja zawiera kości.

Portreciści

Drogę do znajdującego się na obrzeżach mostu oczyszczono i wyłożono kamieniami, nie pozwalając gościom festiwalu na zbłądzenie. Pnącza i bluszcze usunięto także z kamiennej drogi na moście, nadając mu tym samym świeżości. Świetliki, które wypuszczono na czas trwania festiwalu, razem z bujną roślinnością wokół nadały temu miejscu wyjątkowo romantycznego charakteru. Z tej okazji skorzystali artyści, którzy przybyli na obchody Brón Trogain.

Malarze rozstawili się na moście, by za odpowiednią opłatą wykonać szkicowe portrety, karykatury, oraz staranne, pastelowe rysunki gości festiwalu. Z dumą oferują swoje usługi każdemu przechodniowi, choć grzeczniej namawiają do pozowania tych lepiej ubranych. Klienci mogą usiąść wygodnie na ustawionych naprzeciw sztalug krzesłach. Wykonanie portretu zajmuje od dwudziestu minut (karykatura) do godziny (kolorowy portret), a choć artyści demonstrują zamawiającym swoje inne prace to ostateczny efekt zależy od weny i humoru samego twórcy...

Aby uzyskać portret należy rzucić kością k10 i otrzymać odpowiedni portret. Każdy poziom wiedzy o sztuce pomaga porównać styl artysty z własnym gustem i wybrać odpowiedniego portrecistę - mając poziom I, można manipulować wynikiem k10 o jedno oczko w górę lub w dół; poziom II - dwa oczka; poziom III pozwala na wybór dowolnego artysty.

1: portrecista wyznaje styl nowoczesnej ekspresji i (choć na początku sprawiał dobre wrażenie) nie wydaje się być do końca trzeźwy... otrzymujesz niepokojący, dynamiczny portret namalowany jaskrawymi kredkami. Powieszony w pokoju, wywołuje konsternację gości i wzbudza w nich dziwny niepokój oraz ponurość. Portret nie wpływa na twój nastrój, ale masz wrażenie, że jego kolory są jeszcze żywsze ilekroć w pobliżu znajduje się ktoś nieżyczliwy.
2: karykaturzysta uchwycił wszystkie wady Twojej aparycji w zabawnej karykaturze, wykonanej ołówkiem. Choć portret Ci nie schlebia, budzi dziwną wesołość zarówno w Tobie jak i w każdym, kto go zobaczy. Powieszony w pokoju, sprawi, że Twoje żarty staną się zabawniejsze.
3: portret wykonany piórkiem nadaje Twojej twarzy surowych rysów. Pomimo dynamicznej kreski i prędkiego czasu rysowania, masz wrażenie, że artysta przyglądał Ci się wyjątkowo przenikliwie. Powieszony w pokoju, portret zdaje się podkreślać mocne strony Twojego charakteru - gdy znajdujesz się w jego pobliżu, goście odczuwają wobec Ciebie mimowolny autorytet i chętniej słuchają Twoich przemyśleń.
4: w pierwszej chwili dostrzegasz na portrecie tylko szereg linii i kształtów geometrycznych, ale po chwili skupienia abstrakcja układa się w zarys Twojej twarzy. Jeśli zdecydujesz się powiesić to nowoczesne dzieło w pokoju, odkryjesz, że łatwiej Ci się przy nim skupić: dzieło pozytywnie wpływa na Twoją koncentrację, ułatwia kojarzenie i zapamiętywanie faktów, szczególnie podczas nauki lub rzemiosła.
5: pastelowy portret cieszy oko jasnymi kolorami, a ciepłe barwy i miękka kreska tuszują wszelkie mankamenty Twojej urody. Powieszony w pokoju, wprawi Cię w radosny nastrój i polepszy samoocenę. Wszyscy, którzy znajdą się w jego pobliżu będą myśleć, że jesteś równie piękny/a jak na obrazie.
6: z niewyjaśnionych powodów artysta postanowił sportretować cię jako warzywa i owoce i defensywnie twierdzi, że to wykonana w tradycyjnym stylu martwa natura. Choć obraz wydaje się ekscentryczny, to powieszony w pokoju pobudzi apetyt gości i sprawi, że każda zjedzona w pomieszczeniu potrawa (niezależnie od tego, kto ją ugotował) wyda się smaczniejsza.
7: choć portret przedstawia Cię tylko od szyi w górę, to promieniuje dziwnym erotyzmem. Linie wyginają się w sensualny sposób, kolory subtelnie nęcą zmysły, Twoja podobizna ma lekko rozchylone usta i rozmarzone spojrzenie. Powieszony w sypialni, portret pobudzi nastrój erotyczny i wzmocni miłość małżeńską, powieszony w pokoju dziennym przyciągnie spojrzenia gości. Jeśli jesteś półwilą, Twoja aura zdaje się być jeszcze intensywniejsza gdy jesteś w pobliżu swojej podobizny.
8: otrzymujesz dowcipny, pastelowy portret, na którym malujesz własny portret. Jeśli zainspiruje Cię do sięgnięcia po szkicownik lub pastele - sprawi, że wszystkie dzieła, jakie wyjdą spod Twojej ręki i zostaną powieszone w jego pobliżu wydadzą się piękniejsze niż w rzeczywistości.
9: artysta przedstawił Cię przy pianinie, nawet jeśli nigdy w życiu nie grałeś na tym instrumencie. Podczas malowania portrecista dużo mówił o własnej pasji do muzyki i oglądając portret nabierasz wątpliwości, czy aby nie jest lepszym muzykiem niż malarzem. Kolory są nieco zbyt ciemne, a anatomia dłoni wydaje się niepoprawna, ale za to w obecności portretu dźwięki muzyki zdają się brzmieć przyjemniej. Jeśli grasz na instrumencie lub śpiewasz, obecność obrazu wzmocni Twój naturalny talent. Powieszony w domu, nastroi gości do tańców i zabaw, pozwalając im przeżyć emocjonalnie każdą melodię.
10: artysta przedstawił Cię na secesyjnym tle, przylepiając do portretu prawdziwe (jeśli mu wierzyć...) płatki złota. Obraz olśniewa przepychem - powieszony w domu podbuduje Twój status w oczach gości, odciągając ich uwagę od jakiegokolwiek nieporządku lub niedoskonałości wnętrz. Goście bez znajomości savoir-vivre będą czuć się w pobliżu portretu bardzo nieswojo, zupełnie jakby ich osądzał - Ty zaś nabierzesz pewności siebie w roli gospodarza i poczucia, że każde potknięcie zostanie Ci wybaczone.


[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:14, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Dawny most - Page 6 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Dawny most [odnośnik]20.10.20 0:41
Przytaknęła, nie musiała tłumaczyć mu dlaczego. Przecież wiedział. Zostawiał na niej sińce, zadrapania, po wspólnych nocach często wyglądała niczym ofiara zmierzająca na komisariat magicznej policji, by zgłosić pobicie - a solidne protego mogłoby uchronić ją od podobnego losu, przynajmniej czasem.
- Nie chcę, żebyś tracił przytomność, tylko siłę - sprecyzowała w rozbawieniu, świadoma łatwości, z jaką nęciła go swoimi wdziękami. Nigdy wcześniej nie doceniała ich istnienia - nie tak bardzo jak w momencie, w którym poznała Schmidta, zdolna nagle owinąć sobie wokół palca zimnego tytana. I jego psa. - Podobała mi się dziś twoja magia. Uroki. Rzucałeś je pewnie, bezwzględnie - i cieszę się, że mogłam na sobie poczuć ich działanie - wyznała po chwili niespodziewanie, oferując niezwykle rzadki, cenny komplement. Lata sparingów i treningów nauczyły ją doceniać przeciwników, z reguły robiła to jednak w ciszy, szczególnie ze szmalcownikiem, niechętna pielęgnować jego rozbuchanego niczym gorący kocioł ego. Dumy miał zanadto i bez jej interwencji. Lecz tym razem zasłużył na jej uznanie, na miłe słowa; Wren z dziwnym rozczuleniem przesunęła dłonią wzdłuż swego ramienia, w górę, do barku, przypominając sobie jak bolały jego inkantacje.
Z coraz większym zdumieniem słuchała rewelacji związanych z Cillianem, w najśmielszych snach nie przypuszczając, że jeden chuligan tak trafnie mógł dobrać się z drugim, pod rączkę oferując światu nic innego jak kłopoty. Ach, winna była się tego domyślić! Im bardziej zestawiała ich ze sobą, tym mocniej docierało do niej, że rzeczywiście mogli się dogadywać. Odwrócona pozycja pozwoliła jej zakamuflować zwykły, lekki uśmiech wypływający na usta; przyjemny, wyjątkowo nieoceniający, niemal w swej esencji uprzejmy. Lubiła słuchać o dobrych wspomnieniach Schmidta z młodości - może dlatego, że wcale nie było ich tak wiele. A wolała, by właśnie te częściej pamiętał.
- Wykorzystam to przeciwko niemu - zapowiedziała szumnie, pewna, że nie odpuści owej historii Macnairowi. Friedrich sam wtłoczył oręż do jej dłoni, a ona zamierzała ściąć nim dwie głowy za jednym zamachem. Doskonale. - Masz dużo ciotek? Wujów? Czy mądrych - nie pytam, skoro zachwycano się kimś takim jak on - dodała przekornie, autentycznie ciekawa struktury rodzinnej najbliższych krewnych szmalcownika. Ona sama pochwalić mogła się nikim - matka nie miała żywego rodzeństwa, a ojciec na zawsze pozostał jedynakiem. Skinęła potem lekko, pewna, że to oni będą mieli z nią gorszą przeprawę, niż miałoby być odwrotnie. - Chciałabym popatrzeć - przyznała. - Na wasz pojedynek. Obserwować z boku powstawanie celnych tarczy, może na czyimś przykładzie nauczę się więcej - Cillian władał czarną magią, a Friedrich z pewnością nie chciałby poczuć jej na swojej skórze - czarownica wnioskowała zatem, że zrobi wszystko, by nie dopuścić do przedarcia się celnej wiązki przez swój defensywny zasób. - Napisz do niego, ustalcie jakiś dzień. Dostosuję się.
Tym razem jęk opuszczający jej usta był już mniej zdumiony - przesycała go namiętność, żądza, głód, Wren zadrżała delikatnie, obie z dłoni układając na kamiennej powierzchni mostu; pochyliła się do przodu, lekko wyginając plecy, jakby bezwolnie skora kontynuować to co zaczęli, ale dłoń znikła równie szybko, co pojawiła się w najwrażliwszych rejonach jej ciała. Pozostawiła po sobie tylko i wyłącznie rozdrażniony niesmak. Cham. Z widocznym w czarnych oczach niezadowoleniem odwróciła się na pięcie, wydymając usta.
- Co za przygoda. Austriacka szafa, austriackie łóżko, z chęcią opowiem o tym wszystkim Danielowi - żachnęła się dumnie i wyślizgnęła spomiędzy szczeliny między zimną ścianą a Friedrichem. Różdżkę rzuciła na ułożoną na rozłupanym pniu torbę, bezwstydnie rozpoczynając kolejną porcję przeciągania, ćwiczeń zaordynowanych przez Mei Ling; potrzebowała świeżego powietrza lasu i rozproszenia, by oczyścić myśli z wszelkiego grzechu, który zaszczepił w niej tak nieznaczącym gestem. - Poznam twoją rodzinę. Ale... W takim wypadku ty poznasz moją - zdecydowała w końcu, niepewna własnych słów. To nie miało prawa skończyć się dobrze. Siekiera wisiała już w powietrzu, czuła ją, jej ostrze na tyle swej szyi, okrutną awanturę. Coś za coś. Prawda za prawdę. Spojrzała na niego przez ramię. - Prezent? - powtórzyła niczym sroka, łasa na rozpieszczanie. - Jaki? Jeśli to zbiór opowieści o twoich przygodnych romansach z tymi pannami - a może z Cillianem? -, podziękuję. Albo zachowam sobie na zimę do palenia w kominku.  



it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Wren Chang
Wren Chang
Zawód : handlarz krwią
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
tell her i wasn't scared.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8598-wren-chang#252999 https://www.morsmordre.net/t8601-yue#253113 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f252-pokatna-56-2 https://www.morsmordre.net/t8602-skrytka-bankowa-nr-2037#253118 https://www.morsmordre.net/t8603-wren-chang#253121
Re: Dawny most [odnośnik]20.10.20 1:18
Uśmiech pełen zadowolenia pojawił się na jego ustach.
- Cieszy mnie to. - Odparł, przyjmując jakże osobliwy komplement. Doceniał słowa, jakie padały z jej ust oraz pochwałę sposobu walki. I ona zwykła się do niej rwać. Doskonale zdawał sobie sprawę ze zdolność swojej narzeczonej, przynajmniej w ciskaniu urokami. Zdawać by się mogło jednak, że jej magia nie chciała powodować u niego obrażeń.
Sam nie wiedział, czemu dokładnie podzielił się z nią tą historią. Zielone ślepia wywróciły się, gdy wspomniała o broni, jaką wręczył w jej dłonie. - Nie będę Cię przed nim bronił. - Mruknął jedynie, nie chcąc ingerować w wszelkie spory na tej linii. Przynajmniej, dopóki nie będąc chcieli się pozabijać na jego oczach. - Ledwie kilka sztuk, rzadko jednak spotykamy się wszyscy razem. - Stwierdził, wzruszając ramieniem. Wbrew pozorom, wywodził się z całkiem przyzwoitej rodziny.
- Napiszę do niego. - Obiecał, odnotowując w pamięci, aby skontaktować się ze starym kumplem. Chwilę później, sprawa Cilliana zeszła odrobinę na bok. Korciła. Kusiła ponętnymi kształtami i już chciał wrócić dłońmi na jej ciało, gdy ta zwyczajnie się odsunęła. Wywrócił ślepiami, przyglądając się, jak dziewczyna odchodzi z miejsca w którym przyszło im stać. - Wolałabyś siedzieć w austriackiej kuchni? - Mruknął, z wyraźnym rozbawieniem w głosie. Z pewnością łóżko oraz szafa nie będą jedynymi miejscami, jakie przyjdzie jej zobaczyć. W głowie ułożył już cały plan zwiedzania, doskonale wiedząc, jakie miejsce chciał jej pokazać. Głodnym spojrzeniem obserwował, jak dziewczyna rozciąga się. Gra miała być inna. Po raz kolejny tego dnia chciał wygrać, coraz bardziej czuł jednak, iż nie będzie w stanie dotrwać w spokoju do końca spotkania.
- Dobrze. Kiedy tylko będziesz chciała. - Odpowiedział, niejako zadowolony jej decyzją. Był ciekawy rodziny, w której przyszło jej się wychować. Nawet jeśli to spotkanie mogło być pierwszym i ostatnim w ich wspólnym życiu - do niczego nie miał zamiaru jej zmuszać…. Przynajmniej, w kwestii jej własnych rodziców.
- Zobaczysz, jak przyjdziesz. - Mruknął, po czym ruszył w jej kierunku. Silne dłonie zacisnęły się na jej talii, bez większego problemu przerzucając sobie dziewczynę przez ramię. - Dosyć psot. - Mruknął, przenosząc ją z drugiej strony mostu, do bardziej zacisznego zakątka. Postawił ją na ziemi, tuż koło kamiennej budowli. Nie dał jej się odezwać, szybko wpijając się w jej usta obolałymi ustami. Jedną dłonią złapał za jej nadgarstki, unosząc jej ręce do góry. Krótka wędrówka jego dłonią wzdłuż jej ciała jedynie upewniła go, że dziewczyna z pewnością jego chciała. Dzisiejszego dnia, władza była w jego dłoniach. Obrócił ją, przypierając delikatne ciało dziewczyny do muru, by dać jej to, o co jeszcze przed chwilą się prosiła. Zachłannie, zawzięcie, nie pozwalając jej na złapanie choćby odrobiny oddechu. Z tęsknotą, jaka uciekała z jego gestów.

| zt. x2



Getadelt wird wer schmerzen kennt Vom Feuer das die haut verbrennt Ich werf ein licht In mein Gesicht Ein heißer Schrei Feuer frei!.

Friedrich Schmidt
Friedrich Schmidt
Zawód : Szmalcownik
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Weil der Meister uns gesandt Verkünden wir den Untergang.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8774-friedrich-schmidt#261043 https://www.morsmordre.net/t8782-listy-do-friedrich-a#261285 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f294-smiertelny-nokturn-10 https://www.morsmordre.net/t8784-skrytka-bankowa-nr-2079#261288 https://www.morsmordre.net/t8785-friedrich-schmidt#261289
Re: Dawny most [odnośnik]31.01.23 19:14
Portreciści

Drogę do znajdującego się na obrzeżach mostu oczyszczono i wyłożono kamieniami, nie pozwalając gościom festiwalu na zbłądzenie. Pnącza i bluszcze usunięto także z kamiennej drogi na moście, nadając mu tym samym świeżości. Świetliki, które wypuszczono na czas trwania festiwalu, razem z bujną roślinnością wokół nadały temu miejscu wyjątkowo romantycznego charakteru. Z tej okazji skorzystali artyści, którzy przybyli na obchody Brón Trogain.

Malarze rozstawili się na moście, by za odpowiednią opłatą wykonać szkicowe portrety, karykatury, oraz staranne, pastelowe rysunki gości festiwalu. Z dumą oferują swoje usługi każdemu przechodniowi, choć grzeczniej namawiają do pozowania tych lepiej ubranych. Klienci mogą usiąść wygodnie na ustawionych naprzeciw sztalug krzesłach. Wykonanie portretu zajmuje od dwudziestu minut (karykatura) do godziny (kolorowy portret), a choć artyści demonstrują zamawiającym swoje inne prace to ostateczny efekt zależy od weny i humoru samego twórcy...

Aby uzyskać portret należy rzucić kością k10 i otrzymać odpowiedni portret. Każdy poziom wiedzy o sztuce pomaga porównać styl artysty z własnym gustem i wybrać odpowiedniego portrecistę - mając poziom I, można manipulować wynikiem k10 o jedno oczko w górę lub w dół; poziom II - dwa oczka; poziom III pozwala na wybór dowolnego artysty.

1: portrecista wyznaje styl nowoczesnej ekspresji i (choć na początku sprawiał dobre wrażenie) nie wydaje się być do końca trzeźwy... otrzymujesz niepokojący, dynamiczny portret namalowany jaskrawymi kredkami. Powieszony w pokoju, wywołuje konsternację gości i wzbudza w nich dziwny niepokój oraz ponurość. Portret nie wpływa na twój nastrój, ale masz wrażenie, że jego kolory są jeszcze żywsze ilekroć w pobliżu znajduje się ktoś nieżyczliwy.
2: karykaturzysta uchwycił wszystkie wady Twojej aparycji w zabawnej karykaturze, wykonanej ołówkiem. Choć portret Ci nie schlebia, budzi dziwną wesołość zarówno w Tobie jak i w każdym, kto go zobaczy. Powieszony w pokoju, sprawi, że Twoje żarty staną się zabawniejsze.
3: portret wykonany piórkiem nadaje Twojej twarzy surowych rysów. Pomimo dynamicznej kreski i prędkiego czasu rysowania, masz wrażenie, że artysta przyglądał Ci się wyjątkowo przenikliwie. Powieszony w pokoju, portret zdaje się podkreślać mocne strony Twojego charakteru - gdy znajdujesz się w jego pobliżu, goście odczuwają wobec Ciebie mimowolny autorytet i chętniej słuchają Twoich przemyśleń.
4: w pierwszej chwili dostrzegasz na portrecie tylko szereg linii i kształtów geometrycznych, ale po chwili skupienia abstrakcja układa się w zarys Twojej twarzy. Jeśli zdecydujesz się powiesić to nowoczesne dzieło w pokoju, odkryjesz, że łatwiej Ci się przy nim skupić: dzieło pozytywnie wpływa na Twoją koncentrację, ułatwia kojarzenie i zapamiętywanie faktów, szczególnie podczas nauki lub rzemiosła.
5: pastelowy portret cieszy oko jasnymi kolorami, a ciepłe barwy i miękka kreska tuszują wszelkie mankamenty Twojej urody. Powieszony w pokoju, wprawi Cię w radosny nastrój i polepszy samoocenę. Wszyscy, którzy znajdą się w jego pobliżu będą myśleć, że jesteś równie piękny/a jak na obrazie.
6: z niewyjaśnionych powodów artysta postanowił sportretować cię jako warzywa i owoce i defensywnie twierdzi, że to wykonana w tradycyjnym stylu martwa natura. Choć obraz wydaje się ekscentryczny, to powieszony w pokoju pobudzi apetyt gości i sprawi, że każda zjedzona w pomieszczeniu potrawa (niezależnie od tego, kto ją ugotował) wyda się smaczniejsza.
7: choć portret przedstawia Cię tylko od szyi w górę, to promieniuje dziwnym erotyzmem. Linie wyginają się w sensualny sposób, kolory subtelnie nęcą zmysły, Twoja podobizna ma lekko rozchylone usta i rozmarzone spojrzenie. Powieszony w sypialni, portret pobudzi nastrój erotyczny i wzmocni miłość małżeńską, powieszony w pokoju dziennym przyciągnie spojrzenia gości. Jeśli jesteś półwilą, Twoja aura zdaje się być jeszcze intensywniejsza gdy jesteś w pobliżu swojej podobizny.
8: otrzymujesz dowcipny, pastelowy portret, na którym malujesz własny portret. Jeśli zainspiruje Cię do sięgnięcia po szkicownik lub pastele - sprawi, że wszystkie dzieła, jakie wyjdą spod Twojej ręki i zostaną powieszone w jego pobliżu wydadzą się piękniejsze niż w rzeczywistości.
9: artysta przedstawił Cię przy pianinie, nawet jeśli nigdy w życiu nie grałeś na tym instrumencie. Podczas malowania portrecista dużo mówił o własnej pasji do muzyki i oglądając portret nabierasz wątpliwości, czy aby nie jest lepszym muzykiem niż malarzem. Kolory są nieco zbyt ciemne, a anatomia dłoni wydaje się niepoprawna, ale za to w obecności portretu dźwięki muzyki zdają się brzmieć przyjemniej. Jeśli grasz na instrumencie lub śpiewasz, obecność obrazu wzmocni Twój naturalny talent. Powieszony w domu, nastroi gości do tańców i zabaw, pozwalając im przeżyć emocjonalnie każdą melodię.
10: artysta przedstawił Cię na secesyjnym tle, przylepiając do portretu prawdziwe (jeśli mu wierzyć...) płatki złota. Obraz olśniewa przepychem - powieszony w domu podbuduje Twój status w oczach gości, odciągając ich uwagę od jakiegokolwiek nieporządku lub niedoskonałości wnętrz. Goście bez znajomości savoir-vivre będą czuć się w pobliżu portretu bardzo nieswojo, zupełnie jakby ich osądzał - Ty zaś nabierzesz pewności siebie w roli gospodarza i poczucia, że każde potknięcie zostanie Ci wybaczone.

Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Dawny most - Page 6 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Dawny most [odnośnik]07.04.23 0:02
01.08.58
Od rana uśmiech nie spełzał jej z ust, a narastające zniecierpliwienie nie znajdowało ujścia, aż do momentu wyjścia z domu. Brakowało jej chyba takich wyjść i zabawy, która dawno już przestała być normą w jej codzienności, a tego naprawdę potrzebowała. Spacer na miejsce, gdzie miał odbywać się cały londyński festiwal minął praktycznie w ciszy, gdy każde było pogrążone we własnych myślach. Cisza nigdy jej nie przeszkadzała, kiedy nie była zwiastunem problemów, jakie piętrząc się powoli w końcu znajdą ujście w sposób w który nie powinny. Tego jednak nie obawiała się dziś, zerkając krótko na Drew widziała, że sam też miał dobry humor. Wyrwana z lekkiego zamyślenia nagłym pytaniem, tajemniczym uśmieszkiem skontrowała jego słowa. Mogła skłamać, wywołać wątpliwości, ale chyba nie chciała tym razem. Podążała nadal bez słowa u boku mężczyzny, kiedy znaleźli się wśród drzew. Czarno-biała sukienka w pionowe pasy, poruszała się zwiewnie przy każdym jej kroku. Wzór ładnie wydłużał i wyszczuplał sylwetkę, a przy tym materiał przyjemnie przepuszczał powietrze. Ulgą było, znalezienie się w cieniu drzew i delikatnych muśnięciach wiatru, które zdawały się lekko ochładzać nadal ciepłe powietrze. Rozglądając się z ciekawością po wszystkim, co tylko znajdywało się w zasięgu wzroku, zgubiła w tłumie ludzi Macnaira, ale nieszczególnie się tym przejmowała. Była pewna, że poradzi sobie sam. Był już dużym mężczyzną, który z gorszych opresji wychodził cało niż zgubienie się gdzieś na festiwalu. Znajdzie go później. Mijała kolejne atrakcje zorganizowane z okazji święta, by w końcu przystanąć na dłużej w pobliżu koców i poduszek, które ułożone były dla zmęczonych. Sama jeszcze tak się nie czuła, ale w miejscu zatrzymał ją zapach, jaki unosił się w powietrzu. Obserwowała chwilę, zanim umknęła w obawie, że woń kadzideł zachęci przesadnie, aby jednak ułożyła się wśród poduszek. Chciała jeszcze rozejrzeć się, zobaczyć do końca, co skrywało się w kolejnych miejscach. Odwróciła głowę, słysząc rozmowę dwóch młodych kobiet, które wspomniały coś o artystach na moście i obrazach, które tworzyli. To było coś zdecydowanie dla niej. Nie zastanawiała się nawet, idąc od razu w tamtym kierunku. Chciała zobaczyć, co oferowali i jakimi stylami się posługiwali. Może sama skusi się, by pozować do obrazu, który później będzie zdobił, którąś ścianę w domu. Przestała już prawie całkiem malować, nie mając czasu ani miejsca w małym mieszkaniu na Nokturnie, by rozstawić sztalugę. Była więc okazja, by powiesić coś spod ręki kogoś innego i zdolniejszego. Z zainteresowaniem wędrowała spojrzeniem między tworzącymi się obrazami, zawieszała wzrok na pozujących osobach, czasami parach. Przystanęła w pobliżu jednego artysty, zaintrygowała techniką, którą się posługiwał. Wyróżniał się na tle pozostałych, wydobywał inne emocje na swym dziele, ale i u obserwujących. Lubiła takie nieszablonowe myślenie.
Przekrzywiła minimalnie głowę, by zaraz przenieść swą uwagę na mężczyznę, który stanął obok niej. Ciemne tęczówki prześlizgnęły się po obcej sylwetce, mierząc i oceniając niespodziewanie. Kąciki ust uniosła odruchowo w ładnym uśmiechu, kiedy natrafiła na wzrok nieznajomego.- Wybacz.- rzuciła lekko z delikatną skruchą.- Nie wpycham się, jeśli czekałeś na swoją kolej.- zapewniła z odrobiną rozbawienia i cofnęła o krok, by udowodnić, że nie zamierzała wciskać się przed niego. Uśmiech spełzł z jej ust, kiedy ktoś przechodzący obok szturchnął ją mało delikatnie. Mimowolnie wróciła na swoje miejsce sprzed chwili, a nawet trochę bliżej nieznajomego, by uniknąć kolejnego bolesnego zderzenia.- Chyba niedane mi zejść ci z drogi.- dodała niewinnie i wzruszyła ramionami. Skąd u niej taki humor? Nie miała kompletnie pojęcia, ale najwyraźniej nadal trzymało ją zadowolenie, że mogła tu być.



Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.

Belvina Blythe
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7692-belvina-blythe https://www.morsmordre.net/t7734-senu https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f447-kent-obrzeza-swanley-cobble-cottage https://www.morsmordre.net/t8111-skrytka-bankowa-nr-1850#231862 https://www.morsmordre.net/t7735-belvina-blythe
Re: Dawny most [odnośnik]07.05.23 18:04
3 VIII 1958 (?)


— Musisz być szczególnie zajęta w ostatnim czasie — miękkie słowa Valerie spływały z jej ust podobnie do miodu, którego używała na noc, smarując je dla nawilżenia. Zwróciwszy się w kierunku wyższej od siebie czarownicy o egzotycznej urodzie, ofiarowała jej swój ulubiony, szczery uśmiech. — Tym bardziej cieszę się, że mogłyśmy się spotkać — mogłyby to zrobić z wielu, raczej mniej przyjemnych powodów. Valerie natomiast pragnęła wykorzystać czas festiwalu dla zacieśniania więzi. Nie tylko tych romantycznych, nie tylko tych rodzinnych. Deirdre była kobietą, która zaimponowała jej w sposób szczególny już kilka miesięcy wcześniej, przy okazji ich pierwszego spotkania. Wtedy jednak widywała się z kobietą, która pod swoją opieką miała jedynie (aż?) syreni balet w portowej dzielnicy miasta. Dziś u jej boku kroczyła namiestniczka Londynu, zasłużona bohaterka wojenna. Kobieta nietuzinkowa, jedyna w swoim rodzaju.
— Cornelius całymi dniami przygotowywał się do obchodów — zdradziła drobny fragment z ostatnich tygodni spędzonych w domu w Chelsea. Zaraz po tym roześmiała się serdecznie, przykładając czubki palców do pomalowanych karminową szminką ust. — Spodziewałam się więc, że będzie to wydarzenie nietuzinkowe, jedyne w swoim rodzaju — kontynuowała, na moment przenosząc wzrok z czarnych jak noc oczu swej towarzyszki gdzieś dalej, w otaczający je krajobraz. Minęły lata od ostatniego razu, gdy odwiedzała tę okolicę. Ta zmieniła się, na lepsze oczywiście. Wydawało się, że cała przestrzeń jest bardziej uporządkowana, czystsza. Nawet jeżeli most miał swoje czasy świetności i użyteczności za sobą, miejsce to dalej miało swój niezaprzeczalny urok.
— A twoje przemówienie? Otwarcie idealne, pięknie splotło się z błogosławieństwem pod koniec rytuału — komplementom zdawało się nie być końca, jednak każdy z nich był zdaniem Valerie prawdziwie zasłużony. Była wrażliwa na piękno, tak te widoczne gołym okiem, jak te, które mogła usłyszeć, dotknąć, posmakować. Wspomnienia nocy otulonej zapachem różanych kadzideł, choć rozmyte wśród jego smug, wciąż sprowadzały dreszcz przyjemności na drobne ciało śpiewaczki. — Przyjemnie było usłyszeć słowa wdzięczności i uznania względem matek. To, w jaki sposób sama poruszyłaś ten temat... Och, jeżeli to delikatny temat, nie musisz odpowiadać, jednakże jeżeli się zdecydujesz, wiadomość ta zostanie wyłącznie ze mną — czujnym spojrzeniem przesunęła po ich otoczeniu. Nie chciała, aby ktokolwiek przeszkadzał im w swobodnej, jak tylko się dało, rozmowie. Spacerowały uprzątniętą, kamienną ścieżką samotnie, do momentu, w którym pojawiały się pierwsze sztalugi z wyczekującymi ich artystami, pozostało jeszcze trochę czasu. Mogły skraść go więcej, gdyby tylko zwolniły kroku. Tempo spacerowe nie było przecież niczym złym. — Doczekaliście się z Bastienem dziecka, czyż nie? Używałaś słów, których mogła użyć wyłącznie kobieta, która poznała na swej skórze trudy i piękno, z którymi przychodzi macierzyństwo — ściszony do szeptu głos miał pozostać w zasięgu wyłącznie uszu madame Mericourt. Śpiewaczka pragnęła takiego rozwoju spraw do tego stopnia, że gdyby nagle pojawił się przy nich ktoś impertynentnie próbujący podsłuchać rozmowę, bez wahania rzuciłaby na niego przynajmniej Confundusa. Poruszała wszak sprawy prywatne, niezwykle delikatne, jeżeli Deirdre faktycznie miała dzieci. — Och, jeżeli to prawda, tym bardziej jestem pod wrażeniem wszystkiego, co do tej pory osiągnęłaś — szczególny nacisk położony na do tej pory miał oczywiście świadczyć, że Valerie wierzyła, że to nie koniec wybitnych osiągnięć jej dzisiejszej towarzyszki. Jeżeli była walczącą matką, matką bohaterką, matką namiestniczką... Czy na świecie mogło istnieć coś, co mogło ją powstrzymać przed osiągnięciem zamierzonego celu? — Mawiają, że jesteśmy w stanie poświęcić więcej, gdy mamy dla kogo to uczynić. Sama pragnęłabym, by moje dzieci dorastały w świecie, który nie wymagałby od niej podobnego poświęcenia — mówiąc to, przeniosła spojrzenie dalej, niemalże na horyzont. Nie było chyba tajemnicą, że po ślubie państwo Sallow starali się o potomstwo, nic więc dziwnego, że Valerie także teraz użyła liczby mnogiej. Zastanawiała się jednocześnie, czy byłaby w stanie pójść śladami Deirdre. Wziąć sprawy w swoje ręce, nie skrywać się za bezpiecznym ramieniem Corneliusa, który w boju narażał swe własne życie, za to poświęcenie również będąc odznaczonym orderami. Teraz nie widziała się w takiej roli — jej miejsce było przy córce, miała dbać o Hersilię i maleństwo, które przyjdzie na świat wczesną zimą. Dzielić z mężem troski i radości na dwoje, być panią domowego ogniska. Tym bardziej świadoma była swej kruchości po zdarzeniach z Wenlock Edge, tamtego strachu nie chciałaby przeżyć już nigdy w życiu.
Skąd więc w Deirdre tyle odwagi? Nie wiedziała — ale wciąż mogła ją za to podziwiać, czyż nie?
Z każdym kolejnym krokiem zbliżały się do artystów, którzy przyglądali im się już z daleka. Kilkoro z nich poderwało się ze swych miejsc, oferując swą usługę. Zatrzymali się w stosownej odległości od obu kobiet, lecz każdy z nich pragnął zwrócić na siebie uwagę, w wyniku czego w najbliższej okolicy zrobił się niewielki harmider.
— Och, drodzy panowie, krzykiem niczego nie osiągniecie — rozbawiony głos Valerie ustąpił kolejnemu, perlistemu chichotowi. Spojrzała porozumiewawczo na Deirdre; obie były rozpoznawalne, dlatego też artyści byli jeszcze bardziej zdeterminowani, by móc uwiecznić je na swych płótnach. — Tym bardziej, że pani Namiestnik jest kobietą wysokiej kultury — dodała po chwili, przyglądając się zgromadzonymi obok sztalug próbkami prac artystów. Wreszcie jeden z nich przykuł jej uwagę. — Hmm, co powiesz na ten styl? — zwróciła się szeptem do Deirdre, wciąż niepewna, czy będzie to właściwa decyzja.




tradition honor excellence
Valerie Sallow
Valerie Sallow
Zawód : Celebrytka, śpiewaczka
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
sharpen your senses
and turn the knife
i know those
party games too
OPCM : 5 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16 +3
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10881-valerie-vanity#331558 https://www.morsmordre.net/t10918-andante#332758 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f452-shropshire-sallow-coppice https://www.morsmordre.net/t10921-skrytka-bankowa-nr-2362#332773 https://www.morsmordre.net/t10919-v-vanity#332759
Re: Dawny most [odnośnik]07.05.23 18:04
The member 'Valerie Sallow' has done the following action : Rzut kością


'k10' : 3
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Dawny most - Page 6 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Dawny most [odnośnik]08.05.23 20:43
Faktycznie, ostatnie miesiące i tygodnie były dla madame Mericourt wyjątkowo trudne, wypełnione nie tak już nowymi obowiązkami od brzasku do wieczora, lecz skłamałaby podobnie opisując mijające dni. Odkąd rozpoczął się festiwal miała wrażenie, że przeniosła się do zupełnie innej czasoprzestrzeni; do leniwie płynących godzin, podczas których nie przejmowała się wielkimi sprawami, skupiona tylko na zaspokajaniu potrzeb wygłodniałych pracoholiczym rygorem zmysłów. Smakowała święta miłości na wszelkie możliwe sposoby, cieszyła oczy rozrywkami, pełną piersią wdychała aromat kadzideł, perfum i wilgoci lasu, rozkoszowała się wybitnym jadłem i orzeźwiającymi napojami; dzień zlewał się z nocą, a Mericourt praktycznie nie opuszczała terenów Lasu Waltham, zadomawiając się zaskakująco szybko w jego magicznych objęciach. Celebrując także uczucia platoniczne, przyjazne, na niemal każdym kroku natykała się przecież na znajome twarze, a specyficznie swobodna atmosfera festiwalu pozwalała poznać się lepiej, w sprzyjających nieskrępowanej rozmowie pięknych okolicznościach przyrody.
I sztuki. Zamierzała odwiedzić most malarzy, a towarzystwo Valerie wydawało się smakowitym dopełnieniem popołudnia, przyjęła więc obecność Vanity z szczerym zadowoleniem, widocznym w jej lekkim uśmiechu. Skinieniem głowy przyjęła uprzejmości, nie musząc przemawiać, by czarownica wyczuła, że i madame Mericourt cieszy się ze spotkania. Szła obok blondynki nieśpiesznie, wystawiając twarz do przebijającego się spomiędzy liści słońca - nie była szlachcianką, nie dbała aż tak o swą bladość, zresztą jej orientalna cera nigdy nie była bliska chorobliwej bieli. - A więc jak twój mąż przygotowywał się do tego nietuzinkowego wydarzenia? - spytała miękko, ciekawa, czy Valerie opowie o setce przymiarek eleganckich szat, poprawkach szkiców politycznych rozmów, czy raczej o treningu innego rodzaju, mającego zapewnić dostatek i płodność w małżeńskiej sypialni. - Mam nadzieję, że jesteś zadowolona z celebracji - dodała, otwierając leniwie oczy i poprawiając włosy, przerzucone przez lewe ramię. Na czas festiwalu zrezygnowała z rozpoznawalnego koka, pierwsze dni spędziła w warkoczu, dziś jej czarne, proste kosmyki pozostawały rozpuszczone - cała właściwie taka była, rozpuszczona, swobodniejsza, w jasnoczerwonej lnianej sukience z haftowanym dekoltem i rozkloszowanymi rękawami. Szata była cienka, a gdy mocniejsze słońce przebijało materiał, a cień Mrocznego Znaku stawał się więcej niż widoczny, przyciągając wzrok bardziej niż głębokie rozcięcie na boku sukni. - Dziękuję, Valerie, docenienie przez kogoś tak utalentowanego jest dla mnie niezwykle ważne - dodała jeszcze lekko, choć nieprzesadnie skromnie; słowa, słowa, słowa, czymże były? Żyła nimi, dorastała wśród nich, uczyła się ich w Ministerstwie, znała ich wagę i znaczenie w świecie, lecz to czyny i doświadczenia wydawały się jej z biegiem czasu coraz ważniejsze. - Jak bawiliście się podczas rytuału? - dopytała, spoglądając na profil Vanity spod półprzymkniętych powiek, trochę prowokacyjnie, trochę z czujną uważnością, gotowa dostrzec każdy pąs lub ucieczkę od tematu. Zwinnie przesuniętego w rejony świeże, dziewicze wręcz - choć była matką od niemal dwóch lat, to dopiero ostatnie miesiące przyniosły jej pełną świadomość korzyści i piękna macierzyństwa. Krwawego, nieoczywistego, dla większości zapewne wypaczonego, lecz madame Mericourt zaczęła na wspomnienia o dzieciach reagować uśmiechem pełnym kociego zadowolenia, nie urazy czy nudy. - Tak, jestem matką. To powód do dumy - odpowiedziała normalnym tonem, nie miała przecież niczego do ukrycia. Zauważyła jednak troskę o dyskrecję Valerie; położyła jej przelotnie zaskakująco i nieprzyjemnie zimną dłoń na ramieniu w zarazem uspokajającym i dziękczynnym geście, doceniając przezorność Vanity. Nie należała do plotkar, troszczyła się o komfort rozmówczyni - kolejne dwie cechy, które zwiększały tylko sympatię do artystki. - Doczekaliśmy się dwójki, to bliźnięta. Są moim największym szczęściem, żywym przypomnieniem, że magia i miłość Bastiena ciągle są z nami - mówiła spokojnie, pozwalając jednak wybrzmieć w swych słowach żałobnemu smutkowi i tęsknocie za zmarłym mężem. - Żałuję, że nie było mu dane doczekać porodu, lecz do dziś pamiętam jego ciepłą dłoń na moim brzuchu, był taki zachwycony moim stanem i nie mógł się doczekać, żeby - urwała, zawieszając rozczulony głos, jakby dała się przyłapać na dzieleniu się zbyt intymnymi chwilami. Grała, oczywiście, że tak, Bastien nie istniał, ale stał się prawdziwy, krążył wokół niczym cień. - Wybacz, nie powinnam poruszać tak prywatnych kwestii - zacisnęła na moment usta w wąską linię, by podkreślić niechęć wobec tak niegrzecznego zachowania, szybko jednak ponownie się uśmiechnęła, doskonale odgrywając kobietę ciągle tęskniącą za zmarłym mężem, w skrytości ducha stale powracającą myślami do dobrych chwil. - I będą żyły w takim świecie, chociaż i wtedy będą czekały na nich wyzwania. Utrzymanie pokoju, troska o rosnący dobrobyt czarodziejskiego świata, kontynuowanie myśli Czarnego Pana. To także będzie wymagało poświęceń - poruszyła temat przyszłości z rozmysłem, wierzyła w ten nowy, wspaniały świat, który stworzą, świadoma, że nie będzie on tożsamy z idyllą. - Masz córkę, prawda? Jak odnajduje się w nowej sytuacji? I jak ty to robisz? - zagadnęła eufemistycznie aluzjując do nowego małżeństwa, dając oczywiście Valerie przestrzeń na łagodną zmianę tematu. Nie była Corneliusem, Deirdre nie czerpała więc satysfakcji z wiwisekcji uczuć i myśli. - Trudno jest zakochać się raz jeszcze? - dodała nieco ciszej, z uśmiechem, szczerze ciekawa refleksji Vanity. I jej prawdomówności. Czy kochała Corneliusa? Czy też traktowała go tylko jako bezpieczną przystań dla posiadającej dziecko wdowy?
Chętnie pociągnęłaby temat dalej, ale ich rozmowa została zagłuszona pokrzykiwaniami artystów. Nawet nie spostrzegła, kiedy dotarły do mostu, rozmowa z Valerie toczyła się sama, naturalnie i poufale. - Trochę surowy, nie uważasz? - zerknęła przez ramię Sallow, gdy przechadzały się wzdłuż sztalug. Uśmiechała się uprzejmie do zapraszających ich do swych dzieł malarzy, lecz na razie żadnemu nie poświęciła zbyt wiele uwagi, rozglądając się w poszukiwaniu tego jedynego. A raczej tego, który zaprosi je na ubocze, by mogły swobodnie rozmawiać podczas pozowania.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Dawny most [odnośnik]08.05.23 20:43
The member 'Deirdre Mericourt' has done the following action : Rzut kością


'k10' : 4
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Dawny most - Page 6 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Dawny most [odnośnik]12.05.23 19:55
Choć życia zawodowego Valerie nie wyznaczały sztywne ramy etatu i mogła sobie momentami pozwolić na bardziej swobodne podejście do czasu i miejsca, chociażby gdy korzystała ze statusu wschodzącej gwiazdy, ustalając godziny prób i przymiarek pod własne preferencje, przyjemnie było wreszcie odpocząć. Tak prawdziwie, zupełnie, choć przede wszystkim najbardziej cieszyła się z czasu spędzonego z rodziną. Pragnęła wszak być jak najlepszą matką dla Hersilii, poświęcała jej każdą chwilę, którą tylko mogła, dusząc w sobie kiełkujące wyrzuty sumienia, że mogłaby robić więcej; zwłaszcza gdy dziewczynka próbowała ukrywać przed matką pogarszający się chwilami stan zdrowia. Obchody Brón Trogain miały być czasem wytchnienia, czasem miłości, płodności, przez to też świętem macierzyństwa, wywyższającego rolę rodziny w magicznym świecie.
Rodziną — w pewnym szerszym, bardziej propagandowym znaczeniu — byli też wszyscy czarodzieje godni magii płynącej w ich żyłach.
Cieszyła się, oczywiście, że cieszyła się, wyczuwając zadowolenie madame Mericourt. Zdążyła wszak polubić Deirdre. Daleko w tej zażyłości było jej do oportunizmu — nie miała zamiaru traktować Deirdre jako trampoliny, czy też drabiny społecznej. Kobieta ta dała przecież wyraźnie do zrozumienia, nie tylko Valerie, ale też całemu kraju, że była kimś więcej, nie dawała się zamknąć w ramach jednej tylko definicji. A madame — już — Sallow ciągnęło do jednostek ambitnych w podobny sposób, jak ćmę do ognia. Doceniała towarzystwo inteligentnych czarownic, doświadczenie, którym mogły, choć nie musiały się podzielić, interesujące osobowości. Deirdre miała wszystko.
— Och, znasz go — odparła poufale, wprost dając znać, że wiedziała o przeszłości łączącej rozmówczynię z Corneliusem. Jednakże sama lekkość tonu, z którym wypowiedziała te słowa, a także nonszalanckie machnięcie ręką dawały wyraźny sygnał, że czuje się z tym faktem swobodnie. Była pewna wierności męża, na obu ich dłoniach widniały złote obrączki, Valerie wciąż nosiła także zaręczynowy pierścionek z kamieniem księżycowym. Zresztą, walczenie ze sobą o względy mężczyzny byłoby poniżej ich godności jako kobiet. Przedstawiały znacznie większą wartość niż ta, którą w swych spojrzeniach zamykali mężczyźni, nawet jeżeli korzystały z ich słabości każdego dnia. — Wszystko musiało być doprowadzone do perfekcji. Każde słowo, każdy element spektaklu. W końcu ewentualne niedociągnięcia mogłyby zapisać się w pamięci tłumu wyraźniej, niż wszystkie sukcesy — znała to z autopsji. W przypadku operowych występów, niezależnie od tego, jak dobrze wypadł jeden element, przy przynajmniej jednej pomyłce z innej strony drastycznie spadała jakość całości. Ludzie lubili wyszukiwać pomyłek i potknięć, ale do tej pory wszystko układało się po myśli Namiestniczki i Ministerstwa. Taką miała nadzieję.
Kolejne słowa Deirdre przywołały na twarz Valerie niemalże rozmarzony uśmiech. Nie była co prawda dzierlatką, która mogłaby peszyć się na tego rodzaju pytania, podszyte przecież tym, co niewypowiedziane, a jednak było w tym pytaniu coś niezwykle miłego, co przywołało drobne drżenie chichotu na krańcach głosek wypowiadanych przez śpiewaczkę.
— Jak najbardziej. Jeszcze nigdy nie brałam udziału w podobnym wydarzeniu. Przyznam ci się szczerze, tylko proszę — bądź dla mnie łaskawa — nigdy nie spodziewałam się, że dotknięcie wnętrzności zmarłego zwierzęcia może być takie... naturalne — bo skąd miałaby mieć podobne doświadczenie? Była przecież delikatną artystką i damą, szkolona była po to, by czarować głosem ze sceny, nie aby wykonywać zawód rzeźnika. A jednak dzięki magii uczty na Polanie Świetlików, może też dzięki bliskiemu towarzystwu znajdującego się obok Corneliusa mogła wydobyć z ciała reema fragment kości. Nie wiedziała jeszcze, że jej bliźniaczkę udało się wyłowić Deirdre. Może to też nie był przypadek, a porozumiewawcze mrugnięcie od losu? — Zresztą, to był prawdziwie magiczny czas, nie sądzisz? — przysunęła się bliżej Deirdre, ściszając głos do szeptu. — Wydawało mi się nawet, jakby Lugh naprawdę do nas przyszedł. Zesłał błogosławieństwo — nie miała jeszcze okazji z nikim na ten temat pomówić. Jakaś część niej pragnęła wierzyć w to, co nadprzyrodzone, jednak Cornelius stąpał po ziemi znacznie bardziej twardo od niej, pewnie uznałby podobne zdanie wypowiedziane przez żonę za efekt halucynacji lub rozbudzonej mistycyzmem, wrażliwej wyobraźni.
Zimna dłoń Deirdre zetknęła się z rozgrzaną od otaczającego je słońca, choć skrytą pod materiałem sukni skórą Valerie, oferując niespodziewaną sensację. Mogłaby wzdrygnąć się, choć w tej chwili jej myśli bardziej zajęte były potwierdzeniem informacji o macierzyństwie Mericourt.
— Ojej, to cudownie — przemówiła z wyraźnym entuzjazmem, choć okoliczności przyjścia na świat dzieci nie należały do najprzyjemniejszych. Pogrobowce nie mogły poznać ciepła miłości ich rodzonego ojca, ale bywały też dzieci, które, choć żyły z takowymi pod jednym dachem, także jej nie doznawały.
Franz również mógłby umrzeć przed...
Dłoń prędko wzniosła się do góry, ułożyła na tej należącej do Deirdre w pokrzepiającym, pełnym zrozumienia geście.
— Jakaś część jego wciąż żyje w waszych dzieciach — dodała, wciąż trzymając się bezpiecznego szeptu. Wzniosła swe jasnoniebieskie spojrzenie, krzyżując je z czernią oczu Deirdre; pragnęła przekazać jej wyrazy wsparcia, wsparcia szczególnego, które rozumiały wyłącznie matki. Dość było wyświechtanych frazesów. — Gdy dorosną, z pewnością będą dumni z tego, jak sobie poradziłaś. Pamiętaj tylko, że nie musisz dźwigać tego ciężaru sama, moja droga. Gdybym mogła ci pomóc, w jakikolwiek sposób, jestem do twojej dyspozycji.
Trzeba było przyznać, że Deirdre idealnie grała swoją rolę. Do tego stopnia, że dbająca o odczucia swej towarzyszki Valerie ucięła temat, nie chcąc zmuszać madame Mericourt do ponownego przeżywania trudnych dla niej chwil, zwłaszcza w dzień tak piękny, tak owocny jak ten.
— Maksymą mej rodziny jest Non est arbor solida nec fortis nisi in quam frequens ventus incursatDeirdre widziała pewnie ten cytat niezliczoną ilość razy na gobelinie wiszącym w salonie domu — wtedy Corneliusa, teraz już rodziny Sallow. Z tego również powodu Valerie nie porywała się na tłumaczenie z łaciny. — Wyzwania są konieczne. Zawiodłabym jako matka, wydając na świat potomstwo leniwe, oczekujące na to, że wszystko, co dobre spanie im z nieba. Niemniej jednak również jako matka, pragnęłabym, by rozwijali swe talenta, mogąc rozwijać to, co już osiągnęliśmy, nie utrzymywać status quoponownie zwróciła twarz w kierunku Deirdre, ciekawa jej reakcji. W świecie Valerie nie było wszak miejsca na wieczną wojnę. Widziała swoje dzieci — synów, przynajmniej dwójkę — budujących i wzmacniających nowy, czarodziejski porządek. Wyznaczających to, co stanie się nowym standardem, najlepszym z najlepszych.
Jej lico, dotychczas poważne, rozjaśniło się na pytanie o córkę, ale też o jej doświadczenia.
— Tak, mam. Hersilia ma osiem lat, przeprowadzka była dla niej czymś dużym. Odwiedzała już Anglię, jeszcze gdy mieszkałyśmy w Berlinie, ale odwiedziny, a mieszkanie tu na stałe to zupełnie inne doświadczenie — westchnęła cicho, tym razem samej wślizgując się zwinnie w rolę wdowy. Pomimo mijających z wolna miesięcy od ślubu, nie straciła wprawy w powracaniu do niej, gdy — jak dziś — wymagała tego sytuacja. — Wiesz, że znaliśmy się z Corneliusem od dawna? — spytała, pozwalając sobie na nieco sentymentalny ton. Ta część historii była akurat prawdziwa. — Był najlepszym przyjacielem mojego najstarszego brata. W pewnym sensie uważam, że ta miłość była nam zapisana w gwiazdach. Cieszę się, że z czegoś tak tragicznego, jak śmierć, mogło wreszcie narodzić się coś pięknego... Teraz jesteśmy rodziną i przyznam Ci się szczerze, że... Och, zrzuć to na karb miesiąca miodowego, ale chyba nigdy nie byłam szczęśliwsza. I jestem pewna, że Franz tego właśnie by pragnął — szczęścia żony i córki przy boku kogoś, kto prawdziwie je kocha. Co do szczerości uczuć Corneliusa nie miała przecież wątpliwości. Nie po tym, co stało się w Shropshire. Nie po wspólnie spędzonych miesiącach, przezwyciężanych po kolei trudnościach, pokonywanych przeszkodach.
— Surowy, ale... w tej surowości jest coś ciekawego. Jakiś rodzaj autorytetu, nie sądzisz? — przechyliła głowę w bok, gotowa już na wybranie artysty, który mógłby stworzyć jej portret. Odbiegał on stylem od tego, który zakupiła na zimowym jarmarku, będzie przyjemną odmianą. Niedługo później zerknęła w kierunku tych z artystów, którzy przykuli uwagę Deirdre. — Och, a to interesujące. Nietuzinkowe wręcz.
Wybór dalej należał do madame Mericourt. Valerie już łapała wzrokiem uwagę malarza, na którego usługi się zdecydowała, gotowa kontynuować rozmowę w trakcie pozowania.




tradition honor excellence
Valerie Sallow
Valerie Sallow
Zawód : Celebrytka, śpiewaczka
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
sharpen your senses
and turn the knife
i know those
party games too
OPCM : 5 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16 +3
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10881-valerie-vanity#331558 https://www.morsmordre.net/t10918-andante#332758 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f452-shropshire-sallow-coppice https://www.morsmordre.net/t10921-skrytka-bankowa-nr-2362#332773 https://www.morsmordre.net/t10919-v-vanity#332759
Re: Dawny most [odnośnik]21.05.23 15:58
O tak, znała Corneliusa. Kto wie, może znała go nawet za dobrze, biorąc pod uwagę upływ czasu, lecz z tym nie zamierzała się zdradzać, słuchając jego małżonki z należną uwagą, choć bez prostackiej wścibskości. Cieszyła ją konwersacja tak słodko odległa od planów, harmonogramów, dekretów i uchwał, co było dość zaskakujące biorąc pod uwagę gorejący pracoholizm madame Mericourt. Widocznie naprawdę potrzebowała relaksu, rozluźnienia uprzęży, porzucenia kieratu, zachłystując się względną swobodą pogawędki nie zaplanowanej podczas przewidywanego rachunku zysków i strat. To właśnie Cornelius zaszczepił w niej - Nie irytuje cię ten jego perfekcjonizm? Chorobliwe oddanie pracy? A może teraz ma do tego zdrowszy stosunek? - zagadnęła słysząc o zajadłych przygotowaniach Sallowa do festiwalu. Rozumiała go, ale była ciekawa podejścia Valerie. I tego, czy odpowie szczerze, czy też pozostanie przy słowach zachwytu dotyczących swego nie tak młodego męża. Każda opcja była interesująca, a badanie lojalności oraz otwartości Vanity stawało się coraz lepszą rozrywką. Deirdre cały czas spoglądała na nią z ukosa, zasłuchana w melodyjny głos, skrzący się od wypracowanej latami prób perfekcji, czarujący nawet podczas pozornie zwykłej wymiany zdań. Błysk prawdziwego talentu potrafił oślepić w każdych okolicznościach, a owoce ciężkiej pracy zachwycały niezależnie od stopnia wygłodzenia. Zaspokojona artystycznie opiekunka La Fantasmagorii potrafiła docenić piękno artystki - i to, jak hojnie zwierzała się ze swych festiwalowych doświadczeń.
Uśmiechnęła się lekko na słowa o krwi, zastanawiając się, jak wiele Valerie wie o niej. Oprócz tego, że niegdyś miała stać się panią Sallow - czy cokolwiek więcej? Czy Cornelius opowiadał o tym, kim stała się jego była narzeczona? Jak pragnienie władzy przeistoczyło się - lub raczej wzbogaciło - w pragnienie krwi? - Śmierć jest naturalną częścią życia, to nic dziwnego, że nie sprawiło ci to większej trudności - odparła łagodnie. - Nasi magiczni przodkowie przed laty czerpali z martwych bestii - i ze śmierci ogólnie - więcej magii i sił niż może się nam wydawać - dodała w zamyśleniu, ostatnio zaczytywała się w traktatach o prymitywnej, mrocznej mocy, o pradawnych rytuałach i krwawych celebracjach. Złożenie ofiary z reema wspaniale uzupełniało kalejdoskop wrażeń i wieści, skrytych na stronach starych ksiąg. Chętnie pociągnęłaby ten temat, ale nie znajdowała się ani w odpowiednim miejscu, ani w odpowiednim towarzystwie. Fakt, że elegancka Valerie nie zemdlała, dotykając parujących wnętrzności truchła, był zaskakujący, ale nie świadczył przecież o tym, że zupełnie straciła kobiecą wrażliwość oraz zdrowy rozsądek, zachwycając się opowieściami Deirdre o rozpłatanych brzuchach, odciętych kończynach i wybuchających gałkach ocznych. Rozmarzyła się jednak widocznie, co Vanity mogła uznać za efekt napływających wspomnień z rozpoczynającej festiwal nocy. - O tak, to były niezapomniany rytuał. Wyjątkowy dla wielu czarodziejów. Dał nadzieję, ucementował sojusze i przyjaźnie, odświeżył oblicza miłości - odparła dość dyplomatycznie, sama nie wierzyła, by faktycznie mityczny Lugh zstąpił do nich, również twardo stąpała po ziemi, na własnej skórze doświadczając istnienia cieni, legendarnego ducha, Aongusa, ciągle przyczajonego pod jej skórą. - Cieszy mnie, że czarodzieje odnajdują w londyńskim lesie szczęście i spełnienie - dodała w zamyśleniu, uśmiechając się lekko do mijających ich ludzi. Godnych czarodziejów, przykładnych obywateli, którzy porzucili czcze pielgrzymowanie do zaszlamionych włości Prewettów, od jakich powinni trzymać się z daleka już zawsze. Oni i ich potomstwo, zacisnęła na moment usta, gdy temat powrócił do macierzyństwa, bynajmniej w grymasie niechęci. Była to tylko powaga, dobrze odegrane rozczulenie troską, jaką okazywała jej Vanity.
- Dziękuję, Valerie - odpowiedziała cicho, na moment kładąc własną dłoń na jej. Nawet, jeśli słowa wsparcia były czystą uprzejmością, doceniała je. - Mam zaufaną opiekunkę i całą niezbędną pomoc. Martwię się tylko o to, co będzie dalej - i jak zdołam wychować ich, zwłaszcza mego syna, jako samotna matka [/u] - ściszyła głos, to była kwestia wstydliwa, nieprzyjemna, budząca same złe skojarzenia. Owdowiała, współczucie łagodziło surowe oceny społeczeństwa, lecz nie zmieniało to faktu, że ojcowska figura była niezwykle ważna dla rozwoju potomstwa. A tej oficjalnie jej dzieciom brakowało. Był to jednak dobry moment, by zasiać pewne...wyjaśnienia. Mające zakwitnąć dopiero za jakiś czas, w sprzyjających okolicznościach. - [b]Przyjaciele Bastiena nie zostawili nas w potrzebie, ciągle są obecni w naszym życiu, wierzę więc, że gdy dzieci podrosną, na ich drodze stanie wielu mężczyzn, który będą stanowili dla nich wzorzec dobrego, silnego i utalentowanego czarodzieja - dodała już nieco pogodniej, już subtelnie układając pierwsze fundamenty pod historię, opowieść o tym, jak bliski przyjaciel Bastiena, lord nestor, roztoczył protekcję nad czarownicą w potrzebie, lojalny wobec swego druha nawet po śmierci. Na razie nikt nie wiedział o tych powiązaniach, lecz jeśli kiedykolwiek wyszłyby na jaz, należało zawczasu zapewnić odpowiednią narrację.
Jej odpowiednie rozegranie nie będzie sprawiało żadnych trudności, Deirdre potrafiła przecież zatańczyć do każdej melodii; choćby teraz, umiejętnie okazywała samą mimiką zainteresowanie perypetiami Hersilii, tak, jakby wcale nie sugerowała Corneliusowi, by dokonał na niej brutalnej lobotomii. - A jak Cornelius odnajduje się w roli przyszywanego ojca? I drugiego męża? - zagadnęła z czarującą swobodą, to interesowało ją bardziej. Pikantne szczegóły, rysy na tym perfekcyjnym obrazku. Nie cedziła słów z jadem, nie prowokowała, wydawała się szczerze zaintrygowana i chętna do ewentualnego wsparcia małżeńskich trudności. Przynajmniej pozornie. - To prawdziwa radość widzieć was tak szczęśliwymi - dodala tylko z uznaniem, mogącym załagodzić ewentualny niepokój rozmówczyni, w myślach zastanawiając się, jak długo to potrwa. Kiedy Sallow znudzi się małżonką? Kiedy Valerie ulegnie jednemu z dziesiątek adoratorów, młodszych, przystojniejszych, oczekujących pod sceną z bukietem róż? Kiedy ich miesiąc miodowy zamieni się w pokrytą rdzawą powłoką nudy i niechęci dekadę? Nie życzyła im tego, znała jednak świat, znała mężczyzn, znała wiele małżenstw, a żadne z nich nie było szczęśliwe w konserwatywny sposób.
W milczeniu przyglądała się malarzom i ich dziełom, jej uwagę przykuły płótna z charakterystycznym zacięciem, nowatorskie i wymagające skupienia. Zapewne każdego innego dnia wybrałaby właśnie je, ale swobodna atmosfera festiwalu skłaniała ją do wychodzenia poza utarte schematy. - Postawię na coś uroczego - mrugnęła nieco zawadiacko do Valerie, po czym władczo skinęła na malarza specjalizującego się w pastelowych portretach, łaskawie obdarzając go łaską uwiecznienia podobizny madame Mericourt.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Dawny most [odnośnik]31.05.23 15:21
— Nie nawykłam do traktowania zalet jako potencjalnych wad — odpowiedziała bez namysłu, spoglądając w lico madame Mericourt bez najmniejszej nawet krzty zawstydzenia. Jedyne, co biło z jej spojrzenia, miny, postawy to zaufanie co do poufności rozmowy oraz swoboda; dziś pragnęła nie nakładać maski, z której znała ją szersza publiczność, tak londyńska jak i wciąż poszerzające się grono obejmujące coraz większe połacie kraju. Deirdre zresztą była doświadczonym graczem w podobnych rozmowach — obie stąpały więc po jej ścieżce pewnie, wszak — przynajmniej póki co — nie miały nic do ukrycia.
Komplementy, które Valerie kierowała w stronę męża, mogły wydawać się wyrazem dobrej woli, może przesłonięciem czystego, obiektywnego spojrzenia na jego osobę. Ale tak na zewnątrz jak i w samym środku swego serca madame Sallow miała o Corneliusie bardzo wysokie mniemanie. Nie stanowił wszak ledwie bezpiecznej przystani dla wdowy z dzieckiem; to, co połączyło już—małżonków było znacznie silniejsze od pragmatyzmu, choć w nim wyrosło. Obiecywali sobie z początku, że to wyłącznie układ, los jednak miał na nich inne plany.
Tak jak inne plany miał na nie; obie stanęły przed podobną szansą, choć w innym czasie. Valerie wybrała zamążpójście, dzielenie życia na dwoje, troje, za kilka miesięcy czworo, a jeżeli błogosławieństwo Lugh pozwoli — może i więcej. Deirdre natomiast stała się sobą w pełnym tego słowa znaczeniu. W oczach Valerie nie potrzebowała nikogo obok, aby osiągnąć swój pełny potencjał, tym większy szacunek wzbudzała jej siła woli. Bo przecież to samozaparcie w dążeniu do celu, zdolność do poświęceń, lojalność względem idei poprowadziły ją do tego, kim była dziś. Nie tylko namiestniczką stolicy, opiekunką kultury, ale przede wszystkim wzorem postawy kobiecej. Kobieta, matka, namiestniczka, bohaterka wojenna. Czy była jakaś dziedzina życia, w której nie była w stanie osiągnąć perfekcji? Chyba nie.
Dlatego też słuchała jej słów o krwi z zaciekawieniem, choć nie dało się ukryć, że pomimo utrzymanego szerokiego uśmiechu, część rumieńców z twarzy madame Sallow odpłynęła gdzieś, a żołądek ścisnął się alarmująco. Nie powinno być w tym nic dziwnego — wszak delikatna artystka, nawet pomimo spływającej na nią chwilowo śmiałości, wciąż pozostawała delikatną artystką. Tak miało pozostać dla świata jeszcze przez jakiś czas, może do końca miesiąca. Nikt nie musiał wiedzieć, że delikatność wzmocniona była zmianami wciąż dziejącymi się w jej organizmie, skupionym przede wszystkim na dostarczeniu tego, co potrzebne dla rozwoju maleństwa, które nosiła pod sercem. Ciąża nie sprawiała jej póki co większych problemów, może za wyjątkiem narastającego osłabienia i większej skłonności do nudności, ale te — szczęśliwie — mogła teraz zrzucić wyłącznie na swoje niezaznajomienie z materią krwi. Cechy, której nikt od niej nie oczekiwał.
Wzięła więc głębszy oddech, próbując uspokoić przyspieszone bicie serca, opanować falę nieprzyjemnego gorąca, które zalało jej organizm. Gotowa była dać spacerującej obok madame Mericourt sygnał, że to tylko chwilowa niedyspozycja, że za chwilę wszystko będzie dobrze, ale nie była pewna, czy akurat w tym momencie rozmarzona Deirdre zwracała na nią aż tak dużą uwagę.
— Może nie jest to politycznie poprawny temat do poruszenia, ale... — Valerie ponownie zniżyła głos, zbliżając się do azjatki bliżej, posyłając jej wymowne spojrzenie. Z kim innym poruszyć taki temat, jak nie z nią? — Nie wyczułaś... czegoś dziwnego w trakcie rytuału? Gdy pogasły wszystkie światła. Wydawało mi się, jakby ktoś, albo coś było z nami, gdzieś blisko — szepnęła wreszcie, jednocześnie przykładając dłoń do ust, w nawyku, który wyrobiła sobie w chwilach, gdy znajdowała się w zasięgu wzroku dziennikarzy i bardzo nie chciała, by wiedzieli, o czym mówi. Nawet z ruchu ust. — To było takie realne, jakby bogowie naprawdę weszli nas. Albo to tylko to kadzidło? Nie wiem, co lub kto faktycznie jest za to odpowiedzialny, ale z pewnością musiał pomóc w rozbudzeniu wiary w rytuał — bo przecież wierzyli wszyscy. Ci, których mijały dzisiaj, którzy kłaniali się najpierw Deirdre, aby później spojrzeć z ciekawością też w kierunku Valere. Obywatele magicznej Wielkiej Brytanii, wreszcie wypoczęci, chociaż po tak niewielkiej liczbie spokojnych nocy. Wreszcie szczęśliwi, z sercami wypełnionymi po brzegi miłością, wzajemnym oddaniem, przyjaźnią. Tak przecież mógł — tak będzie wyglądać nowy porządek.
Kolejny uśmiech wygiął jej wargi, gdy poczuła na swej dłoni dłoń Deirdre. Pewien ciężar zleciał z jej ramion, gdy usłyszała, że madame Mericourt posiada zaufaną opiekunkę oraz pomoc. Nie zakładała, że będzie inaczej, kobieta dała już się poznać jako perfekcjonistka — dlaczego nie miała nią być także jako matka? Słysząc jej wątpliwości, skinęła krótko głową, ze zrozumieniem. Pozostając w ściszonej tonacji, zwracając się do swej rozmówczyni ze współczuciem i troską:
— Teraz nie jesteś już zwykłą czarownicą, Deirdre. Po prawdzie, nigdy nią nie byłaś — czyżby Valerie udało się spić trochę srebra z ust Corneliusa w trakcie pocałunków? — Twoje dzieci odziedziczą po tobie ten urząd, więc wierzę, że myślałaś już o ich przyszłej edukacji. Nie tylko tej szkolnej, ale również tej przygotowującej je do roli, którą mają pełnić. Przyjdzie jeszcze na to czas, dzieci są jeszcze małe, ale wychowanie na zaprzyjaźnionym dworze mogłoby przynieść im wiele dobrego, nie sądzisz? — przechyliła głowę w bok, sugerując się przede wszystkim swym czasem spędzonym w Niemczech. Wielu przedstawicieli niemieckiej arystokracji magicznej spędzało przynajmniej część dzieciństwa na dworach swych szlachetnie urodzonych kuzynów, ucząc się życia w grupach. Zwyczaj ten podobno był kiedyś praktykowany także w Wielkiej Brytanii, ale szczegółów nie była szczególnie pewna. — Bastien musiał być cudownym człowiekiem, żałuję, że nie mogłam poznać go osobiście. Ale sam fakt, że ma tak oddanych przyjaciół, mówi sam za siebie — a Valerie nie musiała wiedzieć, że i tak nie miałaby szansy poznać kogoś, kto nie istnieje. Zwłaszcza, że tkana przez Deirdre historia o jej wdowieństwie trafiła na podatny grunt wiary blondynki, która w żadnym wypadku nie podejrzewała swej rozmówczyni o udział w tak skomplikowanej intrydze. Wszystko wyglądało jak najbardziej naturalnie, nie wzbudzało podejrzeń, a jedynie współczucie nad ciężkim losem, który tak bardzo naznaczył życie madame Mericourt. A wiara, że cierpienia uczyniły ją silniejszą, sprawiały, że madame Sallow widziała namiestniczkę Londynu jako wzór do naśladowania.
Bez krzty podejrzeń o okrutne sugestie szeptane przez Deirdre Corneliusowi.
— Może cię to zaskoczy, ale dość prędko odnaleźli ze sobą wspólny język — a na samą tę myśl pani Sallow promieniała. Zniknęła chwilowa niemoc, która dolegała jej przez jakiś czas spaceru. Ponownie była pewna siebie, ugruntowana w nowotworzonym, rodzinnym szczęściu. Szczęściu, które dla wielu mogłoby być niespodziewane, nieoczekiwane, zwłaszcza ze znajomością charakteru Corneliusa. — Hersilia potrzebuje ojca, a nie tylko Cornelius, ale i jego rodzice przyjęli nas ciepło — co musiało stanowić kontrast do tego, jak Tiberius i Dianthe zachowywali się jeszcze kilka lat wcześniej, tak względem swego syna, jak i jego wyborów. — Gdy przygotowywaliśmy się do ślubu, nasze kalendarze wypełniły się jeszcze bardziej, zresztą, sama wiesz, jak wymagające bywa planowanie... Gdy ja byłam zajęta, Cornelius zajmował się Hersilią. Mała lubi literaturę, wybrali się więc po księgę baśni — kontynuowała rozmarzona, choć po chwili powróciła już do bardziej skupionej, poważnej miny — wszak artysta malarz, który uwieczniał jej portret pracował w innym stylu, niż fan urokliwych pasteli, które wybrała Deirdre.
— Och, cóż za ekscytujący wybór! — oznajmiła, wyglądając ze swego miejsca w kierunku płótna, które powoli pokrywało się barwami mającymi złożyć się w podobiznę madame Mericourt; oczywiście do czasu, gdy wybrany przez śpiewaczkę artysta nie syknął z niezadowoleniem, uprzejmym gestem nakazując jej powrót do wcześniejszej pozy.




tradition honor excellence
Valerie Sallow
Valerie Sallow
Zawód : Celebrytka, śpiewaczka
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
sharpen your senses
and turn the knife
i know those
party games too
OPCM : 5 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16 +3
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10881-valerie-vanity#331558 https://www.morsmordre.net/t10918-andante#332758 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f452-shropshire-sallow-coppice https://www.morsmordre.net/t10921-skrytka-bankowa-nr-2362#332773 https://www.morsmordre.net/t10919-v-vanity#332759
Re: Dawny most [odnośnik]04.06.23 17:25
Czy perfekcjonizm był wadą? Sama tak nie uważała, wychowana w duchu przesadnej ambicji, umiłowania porządku i wykonywania wszelkich obowiązków co do joty, lecz z biegiem lat dostrzegała, że ogół społeczeństwa uznawał taką drobiazgowość za przeszkodę, zwłaszcza w stosunkach międzyludzkich. Dzięki umiłowaniu perfekcji dobrze porozumiewali się z Corneliusem na każdej płaszczyźnie, lecz to, co stanowiło fundament ich związku - bo przecież nie miłość, do tej nie przyznałaby się nigdy, naiwna w dziecięcym niemal postrzeganiu narzeczeństwa - przyczyniło się także do jego rozpadu. Nie sposób było sięgnąć po wielkość we dwoje, tylko samotna droga gwarantowała sukces, Deirdre stale się o tym przekonywała, skutecznie ignorując fakty. Gdyby nie Rosier, byłaby nikim, mniej niż śmieciem, zwykłą kurwą z Wenus, kończącą swój świetlany żywot szybciej niż zdążyłaby się zestarzeć, uduszona lub pozbawiona życia w inny sposób przez sadystycznego klienta gotowego opłacić bolesną stratę burdelu. To protekcja nestora, jego nauki, wymagające i trudne szkolenie sprawiło, że dostąpiła zaszczytu służenia Czarnemu Panu; nie zapominała o tym, ale próbowała to robić, by w ten sposób ochronić resztki godności.
Valerie nie mogła wiedzieć o wewnętrznych zmaganiach madame Mericourt; nikt o nich nie wiedział - i tak miało pozostać, nieważne, jak blisko szczytu się znalazła. Była świadoma coraz uważniejszych spojrzeń i rosnącego grona wrogów, chętnie widzącego nową namiestniczkę spadającą z samego szczytu, lecz wierzyła, że przeszłość Miu została starannie ukryta, zakopana pod warstwą nieskazitelnych kłamstw. Nie miała pojęcia, że z podobnej pajęczyny niedopowiedzeń utkana jest historia samej Valerie; że i jej żałoba po umiłowanym mężu ma w sobie niewiele prawdziwych łez. Czy wtedy zaufałaby jej w pełni? Przestała uważać ją za utalentowaną ślicznotkę, pozbawioną głębi? Być może, nie zastanawiała się nad tym, kątem oka zauważając nagłą bladość Vanity. Uznała ją za oczywistą reakcję na krwawe wspomnienia z nocy rozpoczynającej festiwal, nie skomentowała więc, elegancko uznając, że niezdrowa, zielonkawa aura spowijająca twarz Valerie jest po prostu złudzeniem optycznym.
Rozmywającym się, gdy blondynka pochyliła się ku niej, powracając nieustępliwie do rytuału. To jednak nie myśl o brutalnej ofierze źle na nią wpłynęła? Intrygujące, Deirdre słuchała jej jednak ze spokojem, z delikatnym uśmiechem, tak, jakby szeptem miały wymieniać opinie o ostatnio zakupionej kreacji z egzotycznego jedwabiu, a nie debatować o mrocznych tajemnicach. - Wyczułam. Widziałam - odpowiedziała powoli, po chwili milczenia, zastanawiając się, na ile może - i chce - podzielić się z Valerie ciężarem duchowego sekretu. Ludzie zgromadzeni wokół ogniska widzieli przerażające cienie, wiedziała o tym, lecz większość z nich uznało to za fatamorganę, zjawę zrodzoną z upojenia. - Ale wolę o tym nie mówić. Szkoda psuć sobie ten piękny dzień, nieprawdaż? Nie masz się jednak czego obawiać, to, co odwiedziło nas tamtej nocy, wyjątkowo nam...sprzyjało - zakończyła swobodnie, w jej głosie przebrzmiewała jednak powaga, na własnej skórze doświadczyła niezadowolenia Aongusa. Ten jednak nie odwiedzał jej od czasu rytuału, uspokoił się, dzięki czemu mogła swobodniej cieszyć się festiwalem, bez lęku o to, że przypadkiem zamorduje swą towarzyszkę. Nie chciała widzieć Valerie martwej - była to oznaka najwyższej sympatii w wykonaniu madame Mericourt. Polubiła ją, bynajmniej z powodu celnych komplementów; te działały na Deirdre w odwrotny sposób, czego jednakże również nie okazywała.
- Och, byłam zwyczajną czarownicą - zaprzeczyła łagodnie, acz zdecydowanie; lubiła podkreślać swe proste porządki, budując mit wiedźmy, która ciężką - i moralną - pracą utorowała sobie drogę ku władzy i szerokim wpływom. Z punktu widzenia propagandy ta historia zasługiwała na Powyżej oczekiwań, bez dwóch zdań. - Szczerze, nie myślałam jeszcze o ich edukacji. Są tak małe, nie mają nawet dwóch lat, tak drobne - potwierdziła w zamyśleniu, sprawnie ukrywając zdziwienie sugestią Valerie. Vanity znacznie sprawniej poruszała się w świecie bogatych, zapewne zaznajomiona również z rozmiłowaną w sztuce szlachtą i ich zwyczajami. - choć jednocześnie niebywale silne - zawahała się znów, ale nowo odkryta duma matki nie pozwoliła zatrzymać się w tym miejscu - Ujawniły już magię, wiesz? Tak wcześnie. Tak potężnie - ton głosu Deirdre stał się ciepły, rozczulony, pewny siebie. Zerknęła z ukosa na Val, ciekawa jej reakcji; nawet szlacheckie potomstwo nie wykazywało oznak magii na tak wczesnym stadium rozwoju. Z jednej strony Mericourt pragnęła chwalić się tym przed wszystkimi, z drugiej obawiała się konsekwencji, zbyt podejrzliwych spojrzeń i dociekań. Nikt nie wiedział, że bliźnięta pochodziły od dwojga Śmierciożerców; że nosiła je pod sercem w Azkabanie, że mordowała i torturowała z nimi w swym ciele, że część niewybaczalnej magii oplotła ich małe ciałka. - Wychowanie na konserwatywnym dworze brzmi interesująco, wierzę, że gdy przyjdzie na to czas, podejmę najlepszą dla moich dzieci decyzję - zakończyła prawie nonszalancko, tak, jakby propozycja Valerie nie otworzyła w jej sercu nowej nadziei; nadziei na to, że dzieci mogłyby wychować się wśród Rosierów, obok swego rodzeństwa, być może obdarzane takimi samymi przywilejami i bogactwami. Postrzegała tę opcję z naiwnością, od razu kierując swe myśli w jedną stronę, nieświadoma przeszkód lub głębszych aluzji. Nie dała się jednak porwać rozmyślaniom, przyglądając się z uwagą Valerie, tak hojnie dzielącą się z nią radością ze swej idealnej nowej rodziny.
- Zaskakujące - podsumowała swobodnie serie zachwytów nad Corneliusem w roli ojca; ciągle nie mogła w to uwierzyć; w to, że był jowialnym, kochanym mężem i tatusiem, tak troskliwie budującego rodzinę z czyjąś kobietą i czyimś dzieckiem. - Nigdy nie wyobrażałam go sobie w takiej roli. Dobrze jednak widzieć, że odnalazł swoją czulszą naturę i stał się bardziej empatyczny. To musi być słodki widok - on i twoja córeczka, razem - przemawiała swobodnie, z sympatią, nie dając wypłynąć na wierzch ironii. Według niej Sallow okazywał słabość, dając zamknąć się w roli rodzica, zwłaszcza obcego miotu. Udawał - czy naprawdę aż tak się zmienił? A może Valerie tak skutecznie owinęła go wokół smukłego palca? Była piękną kobietą, miała rzesze fanów.- Jesteś z nim bardzo szczęśliwa. Dlaczego? - spytała nagle wprost, może zbyt bezpardonowo, ale naprawdę chciała wiedzieć. Jako gwiazda, nawet z odzysku i obarczona dzieckiem, mogła mieć każdego mężczyznę, młodszego, przystojniejszego, bogatszego. Naprawdę go kochała, czy po prostu widziała w nim bezpieczną polityczną przystań? Chętnie przyjrzałaby się oczom Vanity uważniej, ale malarz okazał swoje niezadowolenie. Musiała powrócić do idealnej pozycji, spoglądając prosto na twórcę, wyłaniającego się raz po raz zza płótna. - Nie uznaj mnie za wścibską. Po prostu historie o szczęśliwej miłości dają mi wiele sił - dorzuciła swobodniej, tak, była smutną wdową, nic dziwnego, że pragnęła ogrzewać się w blasku radosnych opowieści.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Dawny most [odnośnik]02.07.23 18:19
Perfekcjonizm nie był wadą, lecz zbyt prędko dawane zaufanie mogło być przyczyną upadku prędszego i bardziej bolesnego niż ten, który stał się udziałem Ikara wzlatującego do słońca. Opowiadała o tym Elvirze, pragnęła, by ta zrozumiała swoje błędy, które właśnie na zaufanie mentorki do podopiecznej miały wpływ największy, przekreślając dalsze możliwości współpracy. Była przygotowana na wiele kłamstw, wiele z nich wprowadzała w życie z pewną dozą lekkości, która właściwa była aktorkom nie tylko na scenie, ale także poza nią. W swojej perfekcji Cornelius potrafił przecież nauczyć Valerie, jeszcze kilka miesięcy temu bardziej nonszalancką, niż dziś, że wiedza to potęga, że wypowiedziane mimochodem, pozornie nic nieznaczące słowa potrafiły odmienić bieg historii, a co gorsze — pokazać słabość. Wystawić ją na czysty strzał temu, kto pragnął z niej skorzystać.
Miała pewne aspekty swego życia, które uważała za najważniejsze. Miała pewne strefy, których nie należało przekraczać, tematy, których nie wolno było poruszać, ale — o czym nie wiedziała — Deirdre również je posiadała. I póki co wszystko wskazywało na to, że dobrze im było w tym układzie niedomówień i grzecznych słówek, bo obie czytały między wierszami, ale wyłącznie tyle, na ile sobie pozwalały.
Iskierki ciekawości zatańczyły w jasnobłękitnych oczach, gdy Deirdre przyznała, że również wyczuła i widziała te dziwy. Przez moment, gdzieś między zaintrygowaniem pojawił się jeszcze płomyk nadziei, że Namiestniczka (wszak za urzędem zawsze musiała iść mądrość i doświadczenie, to również skutecznie przekazał jej mąż) podzieli się z nią jakąś nową informacją, jeżeli miała do niej dostęp. Wydawało się jednak, że takowych nie posiadała. A zgaśnięcie nadziei w oczach Valerie nie odbyło się z udziałem rozczarowania. Zamiast jakiejkolwiek prezencji swego niezadowolenia, zawiedzionych ambicji, śpiewaczka uśmiechnęła się ze zrozumieniem, kiwając głową na zgodę. Ostatecznie przecież otrzymała to, co chciała — cokolwiek to było, sprzyjało im tamtej nocy. Och, jak bardzo pragnęła w to wierzyć. Uspokoić skołatane nerwy czymś innym niż zioła przypisane przez uzdrowiciela, a o przyjmowanie których dbała także wśród niezwykłych, bo pierwszych takich od lat obchodów Festiwalu Miłości. Napięte dotychczas ramiona rozluźniły się więc, choć Valerie w dalszym ciągu trzymała perfekcyjną postawę, świadoma swej rozpoznawalności; były wciąż w miejscu publicznym, może oddalonym od większej części zgiełku, lecz musiały pozostać sobą, z każdym ciężko wypracowanym detalem swego wizerunku, uśmiechami przeznaczonymi dla publiki lub ludności.
Percepcja wszak jest wszystkim.
— Też lubię to podkreślać — niezrażona zaprzeczeniem szczebiotała dalej, ze szczególnym rodzajem zrozumienia spoglądając w ciemne jak noc, a może nawet ciemniejsze od nocy oczy swej rozmówczyni. Posłała jej kolejny uśmiech, tym razem bardziej drapieżny w swej naturze, choć to mogły poznać wyłącznie kobiety. Mężczyźni nie przywiązywali wagi do detali, stąd relatywnie prosto było ich rozproszyć, przesłać sygnał ponad to, co dostrzegali, do bardziej uważnego, godnego odbiorcy. Gra pozorów była dla Valerie czymś tak naturalnym jak oddychanie, cieszyła się więc, że — przynajmniej do tej pory — znalazła z Deirdre wspólny język. — Pracę, którą wykonałam, żeby być w miejscu, w którym jestem. Że nie spadło mi to z nieba, że nie był to łut szczęścia, czy tylko talentw słowach blondynki wybrzmiała duma, wybrzmiała pewność siebie i siła, dzięki której podniosła twarz wyżej, podbródek ustawiając tak, aby jego linia tworzyła z szyją kąt prosty. — Ludzie lubią umniejszać. Sobie i innym. Ale nie rób tego sobie, Deirdre. Nikt, kto byłby prawdziwie zwyczajny, nie miałby w sobie tyle siły, samozaparcia, mocy i woli, by przejść przynajmniej połowę twojej drogi — nic nie irytowało jej tak mocno, jak ludzie sugerujący, że wszystko potrafi załatwić talent. Ignorujący krew, pot i łzy, które umacniały charakter kobiet takich, jak one, ścieżkę cierpień i wyrzeczeń, które poprowadziły je na szczyty. Valerie szczerze wierzyła, że nie każdy mógł ku nim sięgnąć, dlatego tak ważne było wczesne przygotowanie, zwłaszcza młodego pokolenia, aby odziedziczony potencjał nie zmarniał, chociażby pod rządami sympatyków niemagicznych, w próbie zdławienia typowej dla tych, którzy ograniczeni swymi magicznymi ułomnościami magii się bali.
Cała ekspresja Valerie ponownie złagodniała, gdy powróciły do tematu dzieci madame Mericourt. Została matką mając niewiele ponad dwadzieścia lat, przez większość swego dorosłego życia dedykując się opiece nad Hersilią. Była przy tym także wychowana do roli opiekunki domowego ogniska, skrycie marząc o szczęśliwej rodzinie od wieku podlotka. Tematy dzieci, szeroko pojętego macierzyństwa były jej forte, czuła się więc pewnie, gdy tylko rozmowa schodziła na owo terytorium.
— Ciesz się tymi chwilami, moja droga. Najstraszniejsze w rodzicielstwie jest to, jak szybko nasze pociechy przestają być małe — poradziła jej dobrotliwie, następnie otwierając szerzej oczy, w wyrazie przyjemnego zaskoczenia. Nawet niedwuletnie dzieci, które wykazywały już zdolności magiczne. — To cudowna wiadomość — złożyła nawet dłonie do oklasków, choć gdzieś w środku biła się z myślami; Hersilia również prędko ukazała swoje magiczne zdolności, co w następnych latach okazało się być jednym z pierwszych objawów choroby, która wyniszczała ją od środka, przekleństwie podarowanym przez szlachetnych przodków. Co, jeżeli córka Deirdre również mogła być zagrożona podobną chorobą? Nie istniało nic gorszego niż uczucie bezsilności, ta okropna świadomość, że nie jest się w stanie pomóc bezbronnemu, niewinnemu dziecku w jego cierpieniu. Valerie dwoiła się i troiła poszukując najlepszych specjalistów z zakresu serpentyny, próbując uśmierzać ataki choroby i zapewniać córce jak najlepsze warunki rozwojowe. Chorba córki była jednak wciąż ukryta za woalem rodzinnych tajemnic, wieść o niej nie miała rozlać się dalej, niż było to absolutnie konieczne. Dlatego też, przed przekazaniem ostrzeżenia, znów ratując się słodkim tonem szeptu, spytała: — Oboje? I och, czy równocześnie? Właściwie nie powinno mnie to dziwić, skoro to bliźnięta... — zainteresowanie zresztą było prawdziwe. Rzadko kiedy słyszało się o tak wczesnym przebudzeniu magii, Deirdre zresztą nie była czarownicą rzucającą słowa na wiatr. A skoro określiła ów wybuch słowem potężny, śpiewaczka nie miała powodów do podważania jej wersji, uwierzyła na słowo. W szczególności, że niedługo później przyszedł czas na uznanie dla jej sugestii, choć niewyrażony wprost (a może słowa Namiestniczki wcale uznaniem nie były — tylko madame Sallow, przekonana o swej racji tak to sobie wytłumaczyła).
Badawcze spojrzenie Deirdre nie ciążyło śpiewaczce ni trochę, przyzwyczajona była wszak do ogromu darowanej jej atencji i to w niej najbardziej rozkwitała. Do tej pory kiwała głową, w ciszy potwierdzając iż widok Corneliusa i Hersilii razem był dla niej czymś naprawdę niezwykłym, swego rodzaju kwintesencją szczęścia, które wypełni się, gdy w Sallow Coppice pojawi się także wyczekiwany syn. Dziedzic. Bo to właśnie od pojawienia się — prędkiego pojawienia — kolejnego pokolenia męskiej linii Sallowów zależało, czy obrazek szczęśliwej rodziny pozostanie prezentowany wyłącznie dla świata zewnętrznego, czy będzie częścią ich codzienności, prawdą. Cornelius nie musiał o tym mówić, bo jego żona — choć z głową w chmurach — nie była głupia. W rodzinach takich, jak Sallow czy Vanity liczyło się przetrwanie. Dziedzictwo, które można było przekazać dalej. A miłość, nawet tę szczerą, najprawdziwszą, rozpalaną z trudem wyrzeczeń, przy obopólnych staraniach należało podtrzymywać tak, jak działo się to od wieków. Mąż miał dbać o rodzinę, zapewniać jej byt i bezpieczeństwo. Żona miała inne obowiązki, wśród nich najważniejszym było przecież sprowadzanie na świat potomstwa. Zdrowych, silnych czarodziejów, jak najwięcej synów. I choć czarownice starzały się wolniej, mając więcej czasu także na rodzenie dzieci, Valerie pragnęła nie tracić nawet chwili. Nie tylko słowiczym głosem, drobną sylwetką i flirciarskimi spojrzeniami utrzymywało się przy sobie człowieka tak wymagającego jak Cornelius Sallow. Pragnąc stać się jego drugą połową, do końca swych dni należało przejąć jego perfekcjonizm, zaaplikować do wyzwań, które stawiało przed nią społeczeństwo.
Ale Valerie była gotowa. Od zawsze, na zawsze. Wiedziała, że zrobi wszystko w swej mocy, aby doprowadzić Sallowów do glorii, której potrzebowali. Która była im należna.
— Aby zadowolić kobietę nie trzeba znowu wiele — odparła z nonszalanckim uśmiechem, zaraz jednakże, w podobnych do Deirdre okolicznościach powracając do stoickiego wyrazu twarzy, utrwalanego z zapałem przez artystę. — Należy jej dać uwagę, sprawić, by czuła się wyjątkowo, adorowana, jedyna. Drogi do tego są różne, ale sama o tym wiesz, dlatego pozwól, że pominę resztę tłumaczeń — przymknęła na moment powieki; potraktowane ciemnym tuszem rzęsy zetknęły się z policzkami na chwilę, aby w kolejnej sekundzie unieść się w górę. — Cornelius jest w tym zupełnie inny niż wszyscy ci, których widuję wśród publiki, czy gryzipiórków z Czarownicy. Za słowami idą czyny i czuję się z nim bezpiecznie, ufam mu, to w końcu mój mąż — drobny, perlisty śmiech nie ucichł nawet w obliczu kolejnego syknięcia artysty, który pokiwał tylko głową i począł dodawać do swego dzieła szybkie i długie muśnięcia pędzlem. — Nie wyszłabym za niego, gdyby nie potrafiłby dać mi szczęścia.




tradition honor excellence
Valerie Sallow
Valerie Sallow
Zawód : Celebrytka, śpiewaczka
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
sharpen your senses
and turn the knife
i know those
party games too
OPCM : 5 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16 +3
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10881-valerie-vanity#331558 https://www.morsmordre.net/t10918-andante#332758 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f452-shropshire-sallow-coppice https://www.morsmordre.net/t10921-skrytka-bankowa-nr-2362#332773 https://www.morsmordre.net/t10919-v-vanity#332759
Re: Dawny most [odnośnik]08.07.23 16:59
Zastanowiła się nieco dłużej nad słowami Valerie, spoglądając na nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy - dobrze mającym zaprezentować się na obrazie, ciągle przecież towarzyszyła im dwójka niemych świadków, skoncentrowanych jednak w pełni na odzwierciedleniu wizerunków obydwu czarownic na wdzięcznym płótnie. Zapewne mogli pochwycić pojedyncze słowa, lecz siedziały wygodnie w niejakim oddaleniu, pozwalającym artystom na pochwycenie odpowiedniej perspektywy, a jednocześnie zabezpieczającym detale konwersacji przed ewentualną przesadną uwagą twórców. Nie na takich szczegółach mieli się skupić. Tak samo jak Deirdre, nie musiała - ani nie zamierzała - zdradzać wszystkich swych myśli oraz opinii na temat Valerie. Nie znała jej historii, ot, tyle co podczytała w rubrykach towarzyskich i zasłyszała na salonach, a nie zwykła wierzyć plotkom; na pewno nie należała jednak do grona zagorzałych fanów, potrafiących powiedzieć o karierze Vanity coś więcej. Była utalentowana, to fakt, pracowita zapewne też, lecz nie sprawiała wrażenia wiedźmy pragnącej zostać uznaną za skromną i prostą, wręcz przeciwnie. Odpowiedź jasnowłosej śpiewaczki dziwiła - miała przecież do czynienia z celebrytką, złaknioną atencji i uwielbienia. Stanowiło to fundament charakterystyki tego wymagającego zawodu.
- Doprawdy? - wyraziła swe zdumienie dość oszczędnie, nie naciskając na rozwinięcie tematu, chociaż i tak się go doczekała. Etos pracy może pasował do wiekowej gwiazdy opery o siwych włosach i milionach na koncie - z młodą, kuszącą i cieszącą się popularnością także (zwłaszcza?) wśród mężczyzn Valerie mocno się kłócił. Wątpiła, by któregoś z magów, którzy zasypywali jej garderobę kwiatami interesowało to, jak wiele poświęciła, by doprowadzić głos do perfekcji, chętniej za to zajrzeliby pod koronkowy materiał halki, widocznej tylko momentami z miejsc w pierwszym rzędzie. - Nie umniejszam swym dokonaniom, po prostu nie potrzebuję uwielbienia tłumu ani jego przesadnej dociekliwości - wyjaśniła ze spokojem, używała skromności jako dość szczerego narzędzia, mającego zapewnić jej bezpieczeństwo. Porównując Valerie i Deirdre - ta pierwsza powinna wręcz od niego stroić, jej cele wymagały innych środków; podobnych do tych, których barwnym wachlarzem dysponowała Miu. Przedtem miałaby z Vanity jeszcze więcej wspólnego, kącik ust Mericourt zadrżał w uśmiechu; tak, nie spodobałoby się to szanowanej artystce, ale zakres ich obowiązków pokrywał się upokarzająco dokładnie. Czarowanie, zwodzenie, obiecywanie wiele wyglądem i głosem, zaspokajanie potrzeb, a także ich przewidywanie. Zadowalanie tłumu często swym kosztem. Tak, Miu miałaby o czym rozmawiać z Vanity. I na pewno nie poruszałyby problematycznej kwestii macierzyństwa, której przez długi czas Mericourt miała po prostu dość. Przez wiele miesięcy czuła się zagubiona, sfrustrowana i po prostu samotna; nie sądziła, że te dwa małe tobołki, płaczące i domagające się opieki cały dzień kiedykolwiek wywołają w niej dumę, unikała ich, a jednocześnie, wręcz wbrew sobie, powoli zaczynała je kochać. Dziwną, pokręconą miłością, jakiej sama jeszcze nie potrafiła rozszyfrować ani nazwać. Inaczej było z dumą, tą czuła całą sobą, pozwalała jej rozświetlić się od środka.
- Nie mogę się doczekać, gdy będą starsze - zaprzeczyła, znów pozwalając sobie na szczerość. Uwielbiała obserwować rozwój bliźniąt, bo pragnęła, by stały się w pełni ludźmi, by mogła z nimi rozmawiać, by mogła uczyć ich tego, co sama potrafiła. Śpiewanie kołysanek i zabawa magicznymi klockami zbyt szybko ją nudziły. Co innego spoglądanie na cienie sunące po ścianach, oplatające pajęczyną wiszącą u sufitu lampę, rozsuwające zasłony - i mrok, kwitnący w ich ciemniejących oczach, w prostych gestach, w dziecięcych sylabach, groteskowych w kontraście z mocą, jaką przywoływały.
Po raz pierwszy nie tylko podczas tego spotkania, ale odkąd kiedykolwiek się spotkały, twarz Deirdre rozjaśniła się w prawdziwym uśmiechu. Odbierającym jej lat, podkreślającym urodę, tworzącym w policzkach urocze dołeczki, nadające jej wyglądu kuszącej panienki a nie potężnej namiestniczki. Rzadko kiedy pozwalała komukolwiek - i sobie samej - na okazanie takiej radości, lecz ostatnie tygodnie przynosiły niemal same dobre wiadomości. A przy Valerie czuła się na tyle bezpiecznie, by jej ulec. - Oboje. W tym samym czasie. I to w sposób wykraczający poza wszelkie książkowe ramy - zniżyła nieco głos, zauważając, że artysta wykańczający jej portret w zachwycie przyjął zmianę w jej twarzy, szybciej poruszając ręką skrytą za obrazem. Oby w celu uwieńczenia uśmiechu Deirdre, a nie celebracji jej uroku w inny, plugawy sposób. Nie, żeby ją to zdziwiło lub obrzydziło; znajdowała się jednak w zupełnie innym miejscu niż kiedyś, gdy podobna reakcja byłaby wręcz oczekiwana. - Nigdy czegoś takiego nie widziałam, nie tylko ja. To...wspaniała wróżba na przyszłość. Daje mi nadzieję, ba, pewność, że osiągną coś wielkiego. I zrobię wszystko, by skorzystały z pełni swego potencjału, nieważne, ile będzie to kosztować - zakończyła z mocą, patrząc przed siebie zaciętym i ognistym spojrzeniem. Nie uściślała, że chodziło o koszt życia, to nie miało dla niej żadnego znaczenia. Bała się tego, co może stać się z bliźniętami, nie straciła całkiem zdrowego rozsądku, zapewne wiedząc o chorobie Hersilii zmartwiłaby się jeszcze bardziej, lecz na razie pozwalała sobie po prostu na radość.
Otwierającą ją również na nonszalanację i otwartość. Zerknęła z ukosa na Valerie, gdy ta z taką swobodą mówiła o zadowalaniu kobiet. Zaśmiała się krótko, perliście, cóż za przedziwna wypowiedź. - Ach tak? - znów dopytała, tym razem dając jej szansę na wyjaśnienie. - Sądziłam, że jest zupełnie inaczej. Cornelius wydawał się z tym zadowalaniem mieć pewien problem - zawiesiła głos więcej niż dwuznacznie, dalej uśmiechnięta, kobiety wymagały więcej uwagi, czułości, wprawy, droga ich rozkoszy była kręta i wyboista, niewielu mężczyzn potrafiło sprostać tej wędrówce. Sallow także, chociaż zapewne wynikało to z lęku Deirdre. Nie potrafiła przypomnieć sobie dawnej siebie, skrępowanej, przerażonej, cnotliwej, sztywnej; być może dlatego z maskującą to swobodą schodziła w rozmowie na tematy więcej niż grząskie, bacznie przyglądając się reakcji Valerie. Malarz delikatnie chrząknął, powinna patrzeć wprost na niego, ale zignorowała ten dźwięk, uśmiechając się prosto do żony swojego byłego narzeczonego. - Cieszę się jednak, że się poprawił. Praktyka czyni mistrza, czyż nie? A praktykował sporo, jak na członka socjety przystało - kontynuowała swobodnie, jakby rozmawiały o pogodzie, a nie o zdolnościach miłosnych aktualnego męża Vanity. Dawno przekroczyła już granicę nudnej rozmowy, ale w ogóle jej to nie przeszkadzało.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Dawny most [odnośnik]08.08.23 18:00
Zupełnie nie zauważyła tego, co w już pojawiało się w myślach Deirdre — tego, że poruszała się po powierzchni, po idealnie przygotowanym obrazie, masce, która zlewała się bardziej niż mniej z tym, kim Valerie była prywatnie. Sama madame Sallow dalej jednak swą sceniczną prezencję oraz to, jak przedstawiała się w życiu publicznym, traktowała bardzo oddzielnie od tego, co działo się poza sceną, poza garderobą. Owszem, szafowała swą prywatnością, były takie przestrzenie, w których było to konieczne, ale spłaszczanie Valerie do absolutnie głupiutkiej operowej szczebiotki było — jej zdaniem oczywiście — aż przesadnie krzywdzące.
Lubiła wszak odkrywać karty tego, jak jej zawód wyglądał od kuchni. W szczególności w towarzystwie kobiet, m ą d r y c h kobiet, co do których Valerie była pewna, że zrozumią jej przekaz. Nie z każdą rozmówczynią bowiem widziała sens tych mniej lub bardziej głębokich zwierzeń, niektóre z nich powinny żyć podtrzymywaną iluzją dalej. Im mniej ludzie o tobie wiedzą, tym lepiej. Jeżeli wiedzą więcej — Valerie na swój pokrętny sposób im ufała. Tak jak teraz Deirdre. Czy podobna decyzja wyjdzie jej na dobre lub wręcz przeciwnie... To pokaże wyłącznie czas.
— Oczywiście. Wiele umyka oczom — odpowiedziała dość oszczędnie jak na siebie. Gdyby tylko wiedziała o Miu, gdyby sama Miu siedziała właśnie przed artystą malarzem, towarzysząc jej parnego, sierpniowego dnia... Nie wiedziała, czy rozmowa przebiegłaby w ten sam sposób. Duma wolnej kobiety mogła nie wytrzymać podobieństw między kurtyzaną, a artystką, tak chętnie powielanych w niektórych, w szczególności skrajnie konserwatywnych kręgach. Ich zawody — teraźniejszy i dzisiejszy — miały przecież wspólne korzenie. Ale Vanity nie zdobyli swego nazwiska bez powodu. Gotowi byli dla swej dumy i pychy zrobić wszystko, za każdą cenę odciąć się od elementu, który nie pasował do perfekcyjnego obrazka. Całe szczęście, że Valerie, na lepsze lub gorsze, nie musiała stawać przed dylematami jej przodków.
Pokiwała głową na słowa o niecierpliwości w kwestii dorastania potomstwa. Sama pragnęła odgonić od siebie ponure myśli, które zawsze wracały do niej, gdy myślała o dorastaniu Hersilii. Najstarsza, jedyna córka nie mogła liczyć na długie życie; myśl ta rozdzierała serce matki w ognistym gniewie, absolutnej niezgodzie. Im dłuższe życie przed nią — tym więcej bólu, tym więcej słabości wynikającej z choroby. Jako matka pragnęła zapewnić córce jak najlepsze życie, nie szczędziła więc sił w kolejnych występach, aby zarobić na kolejne eliksiry, domowe wizyty, na wszystko, co mogło chociaż trochę uśmierzyć jej ból. Nic więc dziwnego, że nie mogła zmusić się do wyobrażania przyszłości.
Pojawiająca się u Valerie momentami pragmatyczność była jej zaciętym wrogiem.
Co innego myśl o rozwijającym się w łonie synie. Tak, synie, była przekonana, że to chłopiec, choć nie miała ku temu żadnego realnego powodu. Gorąco wierzyła, że błogosławieństwo starej wiedźmy przed rytuałem, wypita krew reema o magicznych właściwościach, późniejsze pojawienie się Lugh i jego kapłanów — że to wszystko wpłynie na dziecko dobrze, że ochroni je przed losem starszej siostry. Czasami miewała sny, w których widziała wysokiego, blondwłosego młodzieńca o zielonych oczach i pewnym siebie uśmiechu. Chciała wierzyć, że to on, że to Valerius, przyszłość rodziny Sallow, jej duma.
Och, jak dobrze w takich chwilach rozumiała, co względem swych uzdolnionych dzieci czuła Deirdre.
Deirdre, która uśmiechała się, chyba pierwszy raz odkąd skrzyżowały ze sobą spojrzenia. Z owym grymasem było jej niezwykle do twarzy, wreszcie wyglądała jak na swój wiek (Valerie pamiętała, że madame Mericourt była od niej kilka lat młodsza), nie aż tak poważnie i surowo, jak nosiła się na co dzień. Nie mogła powstrzymać się przed odwzajemnieniem tegoż uśmiechu, w szczególności po słowach, które przekazała jej później.
— To cudownie. Gratulacje, moja droga — pewnie wolałaby wykazać się większym entuzjazmem, jednakże jej portret miał być bardziej surowy niż obraz, który pokazywała w przestrzeni publicznej. Dla pewnego kontrastu ze słodkim niemal, a na pewno łagodnie—kobiecym wizerunkiem, ostre linie kreowały obraz mający wzbudzać autorytet, nawet szacunek. — To ich formatywne lata. Wszelkie twoje starania odniosą teraz skutek, którego owoce będziesz widzieć przez całe ich życie — zwróciła się z radą szeptem, jak matka z matką. Kamień obaw, który spoczął na jej sercu, ścisnął je w przestrachu o kolejne małe, n i e w i n n e istnienie, rozbił się na maleńkie drobinki, chwilę później zupełnie zdmuchnięte powiewem ulgi. Nie wiesz nawet, jak wielkie uśmiechnęło się do Ciebie szczęście, Deirdre, powiedziała w myślach, przymykając na moment powieki. Nie chciała, aby ktokolwiek — ona, artyści, każdy losowy przechodzień — widział, że jej jasne oczy zaszkliły się na chwilę. Musiała więc przełknąć zaczątki łez, lecz nie było to nic, czego nie potrafiła zrobić szybko, nie wzbudzając przy tym niepotrzebnych podejrzeń. Niemal dekada życia pod butem i pięścią tyrana dobrze wpływała na płynność i wiarygodność kłamstw.
Powróciła do rzeczywistości, słysząc kolejne słowa Deirdre. Od macierzyństwa płynnie przeszły do rozmowy o staraniach je poprzedzających. Zwróciła prędko twarz ku kobiecie — na krótki moment, gdy malarz skrył się za płótnem, najwyraźniej pragnąc wykorzystać nagły przepływ twórczego natchnienia.
— Oj, Deirdre, nie wszystko musi się do tego sprowadzać — cichy, miękki, a także ciepły pomruk miał w zasadzie napomnieć Namiestniczkę, oczywiście wciąż w ramach niezobowiązującej i lekkiej konwencji ich rozmowy. Wydawało się, że chciała rozwinąć temat, lecz ostatecznie powróciła do pozowania malarzowi, aż ten nie uniósł pędzla w niemal triumfalnym geście do góry, aby niedługo później zaprosić śpiewaczkę do oceny swego dzieła. — Pozwolisz, że pozostawię cię z tym brzemieniem samą — miała oczywiście na myśli brzemię pozowania; pozostawanie w jednej pozycji przez dłuższy czas nie było wygodne, jej ciało powoli poczynało cierpieć na matczyne dolegliwości; z przyjemnością więc ruszyła się z miejsca, aby stanąć po lewej artysty, przyglądając się jego dziełu.
Nie musiała mówić wiele — rozświetlona w zadowoleniu twarz wyraziła zachwyt wcześniej, niż sięgnęła po sakiewkę, aby zapłacić za portret. W tym samym czasie obok niej rozległ się krótki, charakterystyczny świst. Skrzat domowy z dużymi, załzawionymi oczami uśmiechnął się i pokłonił Valerie.
— Beksa przybyła na wezwanie pani — oznajmiła skrzatka domowa, Valerie natomiast chowała w tym czasie sakiewkę w bezpiecznym miejscu. Po tym zwróciła się do skrzata, wskazując głową na gotowy obraz.
— Bekso, zabierz obraz do Sallow Coppice. Gdy go zabezpieczysz, powróć do namiotu — zleciła zadanie skrzatce, która od razu pokiwała głową na zgodę i entuzjastycznie podeszła do malunku. Po chwyceniu go w dłonie ponownie teleportowała się z miejsca, prawdopodobnie do Sallow Coppice właśnie. Pozostawiona sama Valerie wzniosła wzrok najpierw na Deirdre, a następnie na dobiegający końca pastelowy portret Deirdre. — Cóż za uderzające podobieństwo. Zupełnie jak żywa — artysta wszak dodał zazwyczaj poważnemu wizerunkowi madame Mericourt pewnej dziewczęcej niemal żywotności. Przyjemnie było oglądać ją w takim, prawie intymnym wydaniu.

| z/t




tradition honor excellence
Valerie Sallow
Valerie Sallow
Zawód : Celebrytka, śpiewaczka
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
sharpen your senses
and turn the knife
i know those
party games too
OPCM : 5 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16 +3
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10881-valerie-vanity#331558 https://www.morsmordre.net/t10918-andante#332758 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f452-shropshire-sallow-coppice https://www.morsmordre.net/t10921-skrytka-bankowa-nr-2362#332773 https://www.morsmordre.net/t10919-v-vanity#332759

Strona 6 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

Dawny most
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach