Wydarzenia


Ekipa forum
Przedsionek
AutorWiadomość
Przedsionek [odnośnik]17.07.17 2:10

Korytarz

★★★
To pomieszczenie jest swoistego rodzaju zapowiedzą, ledwie namiastką, artystycznego doznania czekającego kawałek dalej. Jak cała Galeria jest przestronny i elegancki, ze starannie odmalowanymi ścianami i błyszczącym parkietem. Prosto z niego przechodzi się do pierwszego wystawowego pomieszczenia – Sali Zachodniej. Pod ścianą znajdująca się naprzeciw drzwi wejściowych stoi kilka krzeseł, ściany zdobią obrazy – głównie portrety przedstawiająca znanych w całym artystycznym światku krytyków sztuki. Te specyficzne jednostki zawsze chętnie wdadzą się w rozmowę o nowych trendach w sztuce, jak i poświęcą swój czas by wyedukować mniej zaznajomionych z sztuką czarodziei. Po lewej stronie umiejscowione są wieszaki na których można pozostawić swoje odzienie wierzchnie. Nieliczni zdają sobie sprawę że obok nich znajduje się drugie wejście do Pracowni Sztuk Pięknych. Po prawej, za drewnianymi, mahoniowymi drzwiami znajduje się gabinet dyrektora Galerii.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:12, w całości zmieniany 2 razy
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Przedsionek Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Przedsionek [odnośnik]19.05.18 21:07
25 maja

Nie mogłem narzekać na nadmiar wolnego czasu. Nie, zdecydowanie miałem co robić. Na całość mojej doby w ostatnim czasie składało się coraz mniej snu. Czasem zdawało mi się, że ledwie złożyłem głowę na miękkiej pościeli, by już musieć ją podnosić. Innym razem będąc świadom jak niewiele czasu zostało mi na sen nie mogłem usnąć w ogóle - leżałem wtedy na plecach, wpatrując się w ciemności w sufit, pozwalając myślom dryfować w tylko sobie znanych kierunkach. Musiałem jednak przetrwać ten trudny okres będąc świadom, że gdy tylko szaleństwo się skończy będzie okazja na chwilę oddechu.
Pomijając niewielką ilość snu miałem zdecydowanie ważniejsze rzeczy na głowie. Musiałem odpowiednio wyważyć i rozłożyć resztę czasy by móc zająć się sprawami Rycerzy, ale i nie zaniedbać obowiązków w Galerii. Byłem głową, rozumem tej instytucji, każdy błąd który się wkradał - nawet jeśli nie należał stricte do mnie - był moją porażką. Musiałem dyrygować niczym najznamienitszy dyrygent grupą ludzi, która dla mnie pracowała i pilnować, by wszystko było tak, jak to zaplanowałem.
Jedynie zdawać się mogło iż praca w Galerii opiewa w przesiadywanie w gabinecie nad albumami, czy też mówienie kilku słów wstępu przed kolejnym wernisażem, a następnie przechadzanie się po pomieszczeniach z kieliszkiem chardonnay debatując nad trendami wynurzającymi się z malarskich rozważań prezentowanego artysty.
Czerwiec jednak zawsze był inny. Może nie całkiem odcięty od reszty miesięcy, ale należał do grona rocznych szczęśliwców w czasie których odbywały się kwartalne wernisaże. Te zaś zdecydowanie należały do jednych z głośniejszych wydarzeń artystycznych w Londynie a działo się tak jeszcze za czasów, gdy pracowałem tutaj jako stażysta. Jednak ten był inny od wszystkich pozostałych, bowiem po raz pierwszy to ja miałem go poprowadzić. Całkiem samodzielnie zaplanować wszystko od a do z i nie pozwolić by jakikolwiek cień przyćmił tę okazję.
Jednak oczywiście nie mogło obejść się bez problemów. Dokładnie tak, jakby wszechświat nie był w stanie odpuścić mi choć na kilka tygodni w roku. Nie, zdawało się wręcz iż to właśnie w tym najbardziej ruchliwym okresie postanowił pokazać, na co naprawdę go stać.
Wszystko zaczęło się jeszcze nim na kartkach kalendarza zawitał pierwszy czerwca. Dokładnie pięć dni przed datą wernisażu, który miał powalić na kolana i utrzymać niezachwianą renomę Galerii wszystko zaczęło się zwyczajnie rozłazić.
Już miesiące temu pertraktowałem umowy - zarówno z artystami których prace chciałem pokazać na ścianach galerii, jak i z innymi Galeriami Sztuki, zwracając się do nich z prośbą o udostępnienie posiadanych w swojej kolekcji dzieł by przez okres pierwszego z letnich miesięcy wyraziły zgodę na to, by zmieniły swą lokację.  Udało mi się załatwić naprawdę niebywałą wystawę Franquesa Juqe prosto z Nicei którą znałem dobrze ale i równie dobrze wiedziałem, ze zadanie będzie ciężkie. Tamtejszy dyrektor rzadko kiedy pozwalał na wędrowanie dzieł które posiadał w swoich zbiorach, a dla głównego nurtu który miał zawładnąć Galerią właśnie te kilka płócien było niezbędnych. Olejne malarstwo Juqe'a cechowało się kunsztem i techniką, jednak jego obrazy przechodziły ze skrajności w skrajność. Uderzały całym gromem odczuć, od ożywienia i radości, po zwyczajową nostalgię i ponury nastrój. Umiał odnaleźć je, wydobyć i umieścić na jednym płótnie. Był mistrzem - nastojów, techniki, ludzkich emocji i myśli.
Musiałem odwołać się do znajomości, zapłacić odpowiednią ilość galeonów i poświadczyć własnym zdrowiem by w końcu uzyskać zgodę a wraz z nią otrzymać kilka dni później długą umowę zawierającą milion podpunktów i wytycznych dotyczących zarówno transportu, ale i tego w jaki sposób obchodzić się z dziełami. Jednak gdy moja swoja zwrotna wróciła z potwierdzeniem daty przeniesienia zdawałem, że pokonałem właśnie jeden z wielu kamieni milowych. Ten jednak zdawał się przygotować dla mnie coś więcej. Właśnie felernego dnia, gdy wszystko się zaczęło, dokładnie pięć dni przed wernisażem zjawiłem się w Galerii kompletnie nie spodziewając się problemów, które czekały za progiem by spaść na moje barki. Poranek zacząłem w swoim gabinecie, wertując otrzymaną pocztę i odpowiadając na listy, które zostawiłem na dzisiaj. Gdzieś koło południa ruszyłem ku sali południowej z nadzieją, że moje oczy będzie mógł cieszyć widok dzieł francuskiego artysty. Jak wielkim okazało się moje zdziwienie, gdy zamiast rozłożonych obrazów czekających na rozplanowanie w pomieszczeniu nie znajdowało się nic poza pustymi ścianami. Rozejrzałem się dookoła jakby dając szansę wszechświatowi na to, by okazał się mądrzejszy i nie wystawiał na próbę mojej cierpliwości. Jednak nic się nie stało. Pomieszczenie pozostawało puste, jak przed kilkoma chwilami. Puste a powinni krzątać się po nim ludzi, lub co najmniej jeden. Nie było nikogo, wszyscy z moich pracowników chyba zdawali sobie sprawę, że spotkanie mnie tutaj, w pustej sali nie będzie miało dobrego końca.
- Flume, McGregor, Waller - wywołałem trójkę postanawiając na ten moment oszczędzić resztę. Flume był moim asystentem właściwie od momentu w którym przejąłem pieczę nad Galerią Sztuki. Zajmował to miejsce już wcześniej wspomagając mojego poprzednika, prawdopodobnie licząc, że to on zostanie wskazany jako jeden z kandydatów do poprowadzenia tego miejsca. Jednak stało się inaczej, a czarodziej w średnim wieku musiał obejść się smakiem i popić wszystko goryczą. Jako pierwszy wszedł do sali, poprawiając fioletową marynarkę którą miał na ramionach. Zaraz za nim zjawiała się pozostała dwójka. McGregor i Waller odpowiadali za zmiany wystaw, bezpieczne przechowywanie prac w archiwach i doglądanie by wszystko znalazło się na właściwym miejscy. Tutaj jednak nic nie działo się tak, jak powinno. Stałem czekając aż ustawią się na przeciw mnie splatając dłonie za plecami. - Któryś z pewnością jest w stanie wyjaśnić mi, dlaczego znajduję się w pustej sali. - stwierdziłem przesuwając błękitnym spojrzeniem po każdym z nich. Stali prosto, wpatrując się przed siebie, żaden z nich jednak nie zabierał się do mówienia. Westchnąłem nie kryjąc własnego westchnięcia byłem zirytowany i musiałem bardziej niż szybko dojść do tego, czy bezcenne dzieła zostały zgubione, czy też moi pracownicy są tak leniwi że nie wyrabiają się z zaplanowanym harmonogramem, czy - co zdecydowanie było najgorsze w ogóle nie wyruszyły z Niceii, a informacja o tym ominęła moje skromne jestestwo. Mężczyźni jednak nadal milczeli, albo nie znając odpowiedzi na moje pytanie, albo zwyczajnie bojąc się ją wypowiedzieć. Złość zdawała się pałętać w moim środku, a ja sam ostatkami sił ją powstrzymywałem. Fakt niewyspania nie wpływał dobrze na moje umiejętności społeczne, które przez większość czasu i tak były jedynie farsą. - Flume? - pytam więc zwracając spojrzenie na mężczyznę w granatowej marynarce, jako mój zastępca powinien wiedzieć gdzie aktualnie przebywają płótna, tym bardziej że jako wyraz zaufania nad tą konkretną kolekcją powierzyłem mu całkowitą odpowiedzialność sądząc, że będzie w stanie podołać sprawie którą obarczyłem jego barki. Jakże złudne i błędne było moje myślenie. Przynajmniej na ten moment z pustymi ścianami i milczącym mężczyzną na przeciw, który przestąpił z nogi na nogę i uchylił lekko usta z których padły jedynie trzy słowa - "nie wiem, sir". Uniosłem brew. Nie wiedział, pieprzony znawca, pretendent do mojego stanowiska miał czelność nie wiedzieć gdzie znajdują się dzieła warte więcej, niż cała jego roczna pensja. Jednak, jeśli człowiek nie zajmował się czymś osobiście nie mogło to zostać dobrze zrobione. - McGregor, skąd i kiedy przyszedł ostatni transport? - pytam wiec kolejnego, siwiejącego już na czubku głowy mężczyznę i dowiaduję się zaraz że ostatni przyszedł tryptyk z Madrytu, równo o dziesiątej naszego czasu. Czyli dokładnie tak jak się go spodziewaliśmy. Spoglądam na ostatniego z mężczyzn. - Waller, poślij patronusa do osoby odpowiedzialnej za transport dzieł Franquesa Juqe - urywam, ponownie przenosząc spojrzenie na mojego asystenta - kim on jest, Flume? - pytam, dając mu tym samym ostatnią szansę na zatrzymanie stanowiska. Jeśli w ciągu najbliższych sekund z jego ust nie padnie imię i nazwisko, od jutra będzie szukał nowej pracy. Flum jednak wie, Waller wysyła patronusa. Zatrzymałem go właśnie przez wzgląd na tą umiejętność - bywała przydatna. I czekamy, mija minuta, potem kolejna a odpowiedź nie nadchodzi. Nie pozwalam im się rozejść, póki nie odnajdziemy dzieł żadne z nich nie wróci dziś do domu. Kolejne pięć minut stoimy w ciszy, którą przerywają cudze kroki, obracam głowę by sprawdzić kto nam przeszkadza. Nie rozpoznaję wchodzącego mężczyzny. Ten jednak zdejmuje kapelusz z głowy i kłania się mnie.
- Pan wybaczy, panie Sauvettere. - mówi po angielsku, jednak akcent ma francuski, po raz pierwszy od dłuższego czasu ktoś nie łamie języka na moim nazwisku. - Mieliśmy opóźnienie. - tłumaczy, zagłębiając się w problem natury anomalii, którą napotkali już u nas. Ma resztę dokumentów, proszę by zaczekał w moim gabinecie, każę Maryse go zaprowadzić. Zanim wychodzę z sali mówię tylko: Wiecie co robić. Flume, więcej szans nie będzie. - potem znikam, by dopełnić formalności. Wypuszczam też wstrzymywane powietrze, na ten moment wszystko wróciło na właściwie tory.

| zt
Apollinare Sauveterre
Apollinare Sauveterre
Zawód : artysta, krytyk, dyrektor Galerii Sztuki
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sztuka zawsze, nieustannie zajmuje się dwiema sprawami: wiecznie rozmyśla o śmierci i dzięki temu wiecznie tworzy życie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4149-apollinare-sauveterre https://www.morsmordre.net/t4299-rembrandt#90382 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f208-horizont-alley-21-3 https://www.morsmordre.net/t4239-skrytka-bankowa-nr-1066#86886 https://www.morsmordre.net/t4236-apollinare-sauveterre#86874
Re: Przedsionek [odnośnik]03.08.18 19:31
| 26.08?

Minęło kilka dni od szokującej wieści, która spadła na Cressidę nagle i zaskakująco. Dwudziestego sierpnia mąż wreszcie powiedział jej, o czym od pewnego czasu dyskutował z jej ojcem ilekroć odwiedzali Charnwood, a później w jego rzeczach znalazła egzemplarz „Walczącego Maga” i przeczytała znajdujący się tam artykuł. I choć typowo polityczne detale niewiele jej mówiły, zrozumiała, że Fawleyowie zdecydowali się zawrócić na drogę, po której kroczyli już Flintowie i większość innych rodów. Jej relacje z rodziną były uratowane, nie musiała się obawiać, że Flintowie ograniczą stosunki z nią z powodu wcześniejszych błędnych decyzji rodu męża. Utrata względów panieńskiego rodu było jedną z najgorszych rzeczy, jaką mogłaby sobie wyobrazić, gdyż więzy krwi stanowiły dla niej bardzo wysoką wartość i nawet po ślubie pozostawała w bliskich relacjach z rodzicami, rodzeństwem i kuzynostwem, i zawsze bolało ją, jak w ostatnich miesiącach ojciec patrzył na nią z przyganą, odkąd między rodami pojawiły się pewne różnice w światopoglądzie. Martwiło ją to, ponieważ pragnęła być blisko z rodziną i nadal pozostać damą, nie chciała bratać się z mugolakami ani rezygnować z luksusów na rzecz równości, nie wspominając o tym, że postępowe poglądy mogły być niebezpieczne w tych dziwnych, niespokojnych czasach, które sprawiały, że w głowie Cressidy wciąż tlił się niepokój i często zamartwiała się o najbliższych. Najważniejsze było dla niej dobro dzieci, pragnęła wychować je w duchu szlacheckich zasad i zadbać, by niczego im nigdy nie zabrakło i żeby były bezpieczne i szczęśliwe. Ale to była już przeszłość, odtąd ich rody miały żyć w przyjaźni – a wszystko to za sprawą małżeństwa Cressidy i Williama, które wykorzystano do tego rodowego sojuszu. Cressie wciąż czuła się z tym dziwnie i nie wiedziała, co o tym myśleć, tym bardziej, że na łamach gazety wspomniano i o niej.
W galerii sztuki nie była od miesiąca, od czasu tamtej feralnej wizyty, podczas której była świadkiem interwencji aurorskiej. Później przez parę tygodni obawiała się pojawienia w tym miejscu i w ogóle rzadkością było jej pojawianie się w Londynie, bez teleportacji nie robiła tego tak często jak niegdyś, ale świstokliki spełniały swoje funkcje i dziś Cressida, na dwa dni przed swoimi dwudziestymi urodzinami, wraz z krewną męża pojawiła się w galerii. William właśnie był zajęty przygotowaniami do jesiennego wernisażu, na którym miały pojawić się i prace Cressidy, ale krewna jej męża, będąca niewiele od niej starszą, namówiła ją na wyjście z domu i odwiedziny w galerii sztuki. Być może nie pamiętała już, co wydarzyło się tu miesiąc temu lub naiwnie liczyła, że teraz nic takiego się nie stanie, a obie bardzo chciały obejrzeć nową wystawę.
Po jej szczegółowym obejściu i szczegółowym omówieniu nowych obrazów, których nie było podczas ich wcześniejszej wizyty, wyszły do obecnie opustoszałego przedsionka; większość gości galerii wciąż pozostawała w salach wystawowych.
- Zaczekaj tu na mnie przez chwilę, zaraz wracam – rzuciła nagle jej towarzyszka. Cressie odprowadziła ją wzrokiem, pamiętając, co się działo, kiedy poprzednim razem rozdzieliły się w galerii, ale postanowiła zaczekać, nie spodziewając się, kogo za chwilę ujrzą jej oczy.


Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?

Cressida Fawley
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5557-cressida-fawley-flint https://www.morsmordre.net/t5573-piorko https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f117-cumberland-ambleside-dwor-fawleyow https://www.morsmordre.net/t5581-skrytka-bankowa-nr-1374 https://www.morsmordre.net/t5580-cressida-fawley
Re: Przedsionek [odnośnik]04.08.18 13:28
Kiedy towarzyszka lady Fawley postanowiła ją opuścić, nie wahał się ani chwili. Pozostawiona na pastwę ludzi wokół i oczywiście bezbronna, epatująca bezradnością i niepokojem, jakby wołała o księcia na białym koniu, kogoś kto ją uratuje przed samotnością w miejscu publicznym, ale... droga Cressido, zachowujesz się, jakby to miejsce było Ci dzisiaj obce. A nie jest, to Twój dom.
Zastanawiał się, czy spoglądając w lustro, rozpoznaje swoją twarz: rozsianą piegami, drobną, z oczami bijącymi ciekawością, nie strachem i przerażeniem tlącym się za szklaną powłoką źrenic, czy widzi odbicie siebie, czy już kogoś innego. Przecież bywali tutaj często, śmiali się i dokazywali, nie bacząc na ludzi wokół, ponieważ tamci nigdy nie mieli nic do zaoferowania, nic więcej ponad to, co daje sztuka, a dla niej się tutaj spotykali. Dla emocji i doświadczenia, jedynego w swoim rodzaju, dla tej izolacji przed światem - jesteś ty i czyiś świat, a twój nie ma znaczenia, bo to co dzieje się poza murami tego budynku niknie gdzieś za twoimi plecami. Potem tam powrócisz Cressido, ale wiesz, że możesz chociażby na chwilę o tym zapomnieć, prawda?
Nie mógł jej winić, wszędzie wokół działy się rzeczy, których nikt nie mógł przewidzieć. Niebezpieczeństwo nie kryło się już pod osłoną nocy, czego przykładem był pożar w Ministerstwie Magii, a wypełzało na powierzchnię za dnia, nadal nierozpoznane i niezauważone - jego wuj wskazał oprawców, lecz czy ci faktycznie nimi byli? Czy mógł się pomylić? Może faktycznie oszalał? To czego mógł być pewny: jeśli ci, przeciw którym wuj zwrócił czarodziejski świat, faktycznie byli winnymi, posiadali żelaznych obrońców i mur, przez który ciężko będzie się przedostać. Zbudowany był bowiem z pieniędzy, przywilejów i autorytetu, który ciężko będzie podważyć. Kim był jednak on, by kwestionować wolę swojej rodziny? I kim była ona, niegdyś przyjaciółka, dziś obca, być może i również dla samej siebie, samotna i opuszczona, przerażona? Przecież to Twój dom, Twoja ostoja, stoisz wśród akademickich dzieł wzruszona: tym co widzisz, czy tym o czym myślisz? Lub czego się obawiasz?
-Nie mógłbym przepuścić tej okazji, Lady - wytłumaczył się, widząc zapewne jej zdziwione spojrzenie. Lecz czy to nie było zbyt błahe? Może winien był do niej napisać już wcześniej? Zdenerwować się? Obarczyć odpowiedzialnością za to, co ich dzieli? Jej uległość i jego, do której przyznać się nie mógł, lecz w głębi serca rozumiał, że uczyni wszystko co należy do jego nazwiska. Łatwiej jednak nazwać winną właśnie ją, gdyż to ona kryła się w cieniu swej rezydencji, ozdoba salonowa swego męża, matka i służebnica, czyż nie? Czy miał prawo, by mówić o niej w ten sposób? Myślec? Nienawidzić? - By Ci towarzyszyć, oczywiście. Jeśli jednak moje towarzystwo Cię gorszy, znajdę innego towarzysza rozmów - dodał łagodnie, z uśmiechem kwitnącym w kącikach ust. Niezbyt śmiały, również odrobinę zlękniony: lecz nie świata, a jej reakcji? Może okaże się zbyt gwałtowna? Może, bez względu na ich przeszłość, ominie go wzrokiem i oddali, bez zważania na swoją towarzyszkę? Czy aż tak mogłaby go nienawidzić? Tak bardzo się bać, nie jego, lecz nazwiska, które nosi? - Bo to co nas otacza, faktycznie zasługuje na rozmowę, czyż nie?
Otaczało ich piękno, oni sami byli równie piękni i spokojni, lecz w sercach szalały burze.
Doskonale wiesz, Cressido, że w końcu będziesz musiała obrać stronę, w końcu ktoś naruszy Twoją bezpieczną przestrzeń, wedrze się do domu, ograbi z kosztowności i zostaniesz tylko ty i Twoje decyzje. Wiesz o tym, prawda? Czy może nadal wierzysz, że twój świat nigdy nie przeminie? Widzisz co się dzieje i wierzysz w to, naprawdę?
Rufus Longbottom
Rufus Longbottom
Zawód : ratuje świat!
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I czy jest tak właśnie
W innym królestwie śmierci?
Budzimy się samotni
W chwili kiedy ciało
Przenika czułość
I wargi co chcą pocałunków
Do strzaskanego modlą się kamienia.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6317-rufus-longbottom https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t6390-rufus-longbottom#162493
Re: Przedsionek [odnośnik]04.08.18 16:41
Cressida na pierwszy rzut oka wyglądała na osóbkę słabą i bezbronną. Niska, drobna, filigranowa dama, która nijak nie pasowała do burzliwego ostatnimi czasy świata magicznego (i nie tylko) Londynu. Była jak istota z innego świata, ale do murów eleganckiej galerii zdawała się pasować, przemykanie wśród dzieł sztuki było jej żywiołem, była przecież artystyczną duszą, o wiele bardziej artystyczną niż większość jej panieńskiego rodu i pod okiem Fawleyów rozwijającą skrzydła. Podobnie jak i ten, którego twarz zamajaczyła przed nią, talent swój prawdopodobnie odziedziczyła po matce z Ollivanderów, to przez nie się poznali, jako dzieci, tego dnia, kiedy ich matki postanowiły powspominać panieńskie czasy i udać się w gościnę do zamku Lancaster. Nie wiedzieli wtedy, jak różne drogi obiorą w przyszłości, liczyło się tylko wzajemne zrozumienie i wspólna pasja do malarstwa i jazdy konnej. Był jednym z wielu kuzynów, z którym spędzała czas, miała ich naprawdę wielu od strony obojga rodziców. Pierwszym, co ich podzieliło były różne szkoły; Cressida udała się do artystycznego Beauxbatons i nie widziała już, jak sympatyczny i wrażliwy chłopiec staje się prawdziwym Longbottomem, choć w któreś letnie wakacje, podczas kolejnych wizyt u Ollivanderów, zaczęła zauważać różnice. Gdyby uczyli się razem przepaść wyrosłaby między nimi już wcześniej, bo Cressida była daleka od świata mężnych Longbottomów. Była wrażliwą, eteryczną damą, posłuszną córką swego ojca, żoną i ozdobą swojego męża, matką swoich dzieci. Już w latach szkolnych nieuchronnie zmierzała w tę stronę, krocząc ścieżką, którą kroczyły wcześniej całe pokolenia młodych lady Flint oddawanych na żony mężczyznom z innych rodów.
Kiedy przeczytała Walczącego Maga, wiedziała, że to tylko pogłębi przepaść, stawiając ich po dwóch przeciwnych stronach. Nawet pomyślała przelotnie o Rufusie, kiedy jej dłonie rozłożyły stronice czasopisma, a oczy zaczęły śledzić tekst. Ale nie spodziewała się, że spotka go tak szybko, w ostatnich miesiącach ich ścieżki nie przecinały się często, nie tylko w obliczu tych wszystkich zmian w świecie czarodziejów, ale też zmian w jej życiu. Wyszła za mąż, powiła dzieci, była dorosłą kobietą, która nie mogła już poświęcać tyle czasu i uwagi dawnemu towarzyszowi z dzieciństwa. A może to był tylko pretekst, by odsunąć się od dawnego przyjaciela o zbyt niebezpiecznych poglądach? Dla krewnych związanych z Flintami przecież wciąż znajdowała czas. Przed Longbottomami przestrzegał ją teraz nawet własny mąż, ten sam, który nie widział problemu w jej przyjaźni z kuzynem z rodu Blacków.
Lubiła uciekać od szarej rzeczywistości i jej problemów, chodzić z głową w chmurach, żyć w swoim własnym świecie, pod ochronnym szklanym kloszem roztaczanym przez małżonka oraz rodzinę. Ale teraz ktoś nagle sprowadził ją z obłoków na ziemię – właśnie on, dawny przyjaciel dziś stojący po drugiej stronie pogłębiającej się przepaści, będący tak blisko i jednocześnie tak daleko. W jasnozielonych oczach błysnęła konsternacja. Skąd się tu wziął właśnie dziś? Czego chciał? Czy wiedział to, co wiedziała już ona? Pewnie tak, jako mężczyzna na pewno orientował się w polityce dużo lepiej i rozumiał więcej niż ona. Czy chcieli czy nie, ich rody wybrały drogę, a oni musieli wpasować się w narzucone role bez względu na swoje dawne relacje.
- Rufusie – odezwała się cicho, głosem do złudzenia przypominającym ten dawny, którym wołała go, kiedy ścigali się konno po lesie. Trudno było uwierzyć, że tyle czasu minęło, odkąd żadne się nie przejmowało tym, że ona była Flintem, a on Longbottomem. – Nie spodziewałabym, że się spotkamy, i to tutaj. Czyżby sztuka nadal gościła w twoim sercu? – zapytała, zastanawiając się, ile dawnego Rufusa wciąż pozostawało w tym zdeterminowanym młodym mężczyźnie, młodym lwie Longbottomów. Jej głos lekko drżał, nie była pewna siebie, raczej spłoszona i zagubiona, nie spodziewała się tej konfrontacji z dawnym przyjacielem i nie była pewna, jakie słowa padną z jego ust. Był na nią zły, że posłusznie podążała za wolą ojca i męża, że nie próbowała wyrwać się ze schematów? Nie chciała tego, kochała swoją rodzinę i była z niej dumna, a stanie za plecami bliskich było dla niej czymś oczywistym. – Rzeczywiście zasługuje. Jeśli nadal jest ci tak droga, jak kiedyś – powiedziała po chwili, mimowolnie wbijając wzrok w obrazy. To nadal był jej świat, ale czy jego też, czy może próby zbawiania świata pochłonęły go aż nadto? Pasował tu o wiele mniej niż ona. – Zmieniłeś się, Rufusie, i chyba żadne z nas już nie wierzy, że między nami może być tak, jak było kiedyś, prawda? – wyszeptała cicho, wiedząc, że nie mieli wiele czasu, a mimo wszystko chciała z nim porozmawiać. Upewnić się, kogo miała przed sobą, bo zastanawiała się, czy nadal go znała. Kim był młodzieniec, który teraz przed nią stanął wykorzystując moment, gdy tylko została sama, po raz pierwszy od paru miesięcy? Już podczas ostatnich spotkań czuła rysujące się coraz wyraźniej różnice, niemal wyczuwała zaznaczający się podział, niewidzialną granicę, której nie było tam, gdy byli dziećmi i nastolatkami. Cressida nawet po ślubie była wierna zasadom Flintów, i była bardzo rada, że Fawleyowie podążyli ich śladem, nie Longbottomów. Kochała świat, w którym dorastała, była jego częścią i wolałaby zginąć pod jego gruzami wierna temu, co było dla niej najważniejsze, przeminąć wraz z tymi, których kochała, niż nędznie wegetować w tym nowym, który próbował zbudować szalony minister, gdzie historia, tradycje i wychowanie już nic by nie znaczyły. Była damą i nie zamierzała walczyć, a jedynie chować się za plecami mężczyzn, bo taka była rola kobiet, nawet jeśli Longbottomowie uważali inaczej, nawet jeśli ich kobiety zapominały o tym, co uchodzi damie.


Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?

Cressida Fawley
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5557-cressida-fawley-flint https://www.morsmordre.net/t5573-piorko https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f117-cumberland-ambleside-dwor-fawleyow https://www.morsmordre.net/t5581-skrytka-bankowa-nr-1374 https://www.morsmordre.net/t5580-cressida-fawley
Re: Przedsionek [odnośnik]04.08.18 18:31
Niebezpieczne poglądy. Cóż za naiwność, moja Lady, gdybyś wiedziała bowiem, kto stoi za tym, że żyjemy w tak niebezpiecznych czasach, nadal kryłabyś się za plecami swoich oprawców?
Spodziewał się lęku w jej oczach, niepewności, nie miał nawet nadziei w sercu na to, że powita go szerokim uśmiechem i słowami, które nie znaczyłyby nic, choć wbrew temu, co starali się reprezentować, to on zachował maniery lub szukał dla swoich słów odrobiny dystansu, które nie rozdarłyby przed nią skłębionych w sercu emocji. Skrajności ścierających się między sobą, walczących: tęsknoty z wolą walki, lwią dumą i wściekłością, ogniem rozpalającym jego wnętrzności. Z sentymentu do tego, kim kiedyś byli, nie wzgardził nią, nie potrafił, choć może to wina tej iskierki nadziei, naiwności. Czy byłby zdolny jej nienawidzić? Oczywiście że nie. Chociaż nie wiedział jeszcze wszystkiego i nie rozumiał wielu rzeczy, które będzie mu dane pojąć. Wówczas może jej bierność stanie się dla niego obrzydliwa, delikatność i wrażliwość byłaby symbolem ucieczki - giną silniejsi duchem, giną również ci, którzy nie są winni tej wojny. Nie zauważasz tego? Nie zauważasz, że być może kochasz tych, którzy są mordercami? To jest dla Ciebie miłość?
W takim razie Rufus obawiał się, do czego owa miłość doprowadzić mogłaby i jego.
-Moja droga, kim byśmy byli, gdybyśmy nie mieli czasu choćby na odrobinę kultury? - to niż nadzwyczajnego, ta wystawa wisiała już jakiś czas, niebawem zniknie. Trwała wojna, kto śmiał teraz myśleć o koncertach, wernisażach czy tańcach? Beztroska dziejąca się wokół, przerażała go i jednocześnie... uspokajała? Zdarzało się, że przytłoczony otaczającą go zwyczajnością, zapomniał. O bliznach zdobiących jego ramię, o śmierci, która zebrała żniwo i wiodła ostatnimi czasy krwawy triumf - Cóż za odważne słowa jak na damę, która boi się sama wyjść z domu - jego głos nie był ściszony, może podniósł go nawet o tonę, aby zrozumiała. Nie krył się z niczym. Tym, że tutaj byli, tym, że zaproponował jej swoje ramię. Chodź, przejdźmy się, lecz musisz wiedzieć, że jestem zdolny do wszystkiego, moja stara przyjaciółko - Przepraszam, ostatnio zbyt wiele czasu spędzam z Macmillianami i zdarza mi się zapomnieć o zasadach dobrego wychowania - w obliczu śmierci, również. Czy zwiastujesz śmierć, Cressido? Twoja rodzina zwiastuje?
Dosyć jednak o tym, dosyć o tym, kim są, kim byli i kim będą. Czy się kiedyś spotkają? Jeśli tak - ile czasu upłynie, zanim znów odważą się zwrócić w swoim kierunku? Ja dużo czasu upłynęło teraz, zanim zdecydował się podejść i czy podszedłby, gdyby nadal towarzyszyła jej krewna męża? Oczywiście, że nie, nie chciałby sprawiać jej kłopotów. Chodzi o to, że nie mają zbyt wiele czasu, więc nie należy go marnować na czcze dyskusje o tym, z czego doskonale zdają sobie sprawę.
Myślisz, że nie wiem Cressido, czy moja dłoń opleciona bliznami nie mówią sama za siebie, nie mówi kim jestem i po czyjej teraz będę stał stronie?
Porwał ją więc na spacer, nie licząc się z tym, że towarzyszka będzie jej poszukiwać. Z pewnością ją odnajdzie, w ramionach młodego Longbottoma czy samotną, wpatrującą się w obraz z przeszklonymi oczami pełnymi natchnienia i wzniosłości, także absolutnie nie ma się czym martwić. Przecież Rufus nie miał zamiaru porywać lady Falwey ani namawiać jej do ucieczki przed rodzinnymi obowiązkami. Nie był głupcem.
-Musisz wiedzieć, że byłem tutaj kilka dni temu i... - jego twarz jakby posmutniała, z ust wydobyło się westchnienie - znów nic nie czuję. Właściwie odnoszę wrażenie, że się ze mnie drwi. To ładnie wygląda, ale nic nie wnosi - obruszył się. Już chyba nie było potrzeby, aby wracać do poprzedniego tematu. Znajdował się w swoim żywiole, a próby powstrzymania go przed potokiem słów z pewnością i tak spełzną na niczym, aktualny problem wzniesiony do rangi światowego, to niezadowolenie z tego, co doświadczył. Lub czego nie było dane mu doświadczyć - zadowolenia - Dwa lata temu byłem na wystawie tego samego autora, ledwo znalazłem czas, żeby zjawić się na wernisażu, ale bardzo chciałem go wysłuchać. I nie zawiodłem się, byłem wręcz podekscytowany, nie wiem, może dopadło mnie wtedy również zmęczenie i miałem halucynacje, zdawałem zresztą w tym samym czasie egzaminy, a l e wspominam to bardzo dobrze, a teraz... nie, kompletne rozczarowanie, nie wierzę, że to ten sam malarz. Aż przyszedłem po raz drugi, żeby się upewnić i widzisz, straciłbym czas, gdybym cię nie spotkał, cóż za szczęście - doprawdy, wielkie, prawda? Nie miałaś dokąd uciec - Ptaszki ćwierkają również... - jego twarz wykrzywiła się w leciutkim uśmieszku - że niebawem otwierasz nową wystawę, czy mam rację? Jeśli tak, a oboje wiemy, że tak, opowiedz mi o tym - teraz również nie ma ucieczki, moja droga, musisz wyjawić mi swoje tajemnice.
Rufus Longbottom
Rufus Longbottom
Zawód : ratuje świat!
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I czy jest tak właśnie
W innym królestwie śmierci?
Budzimy się samotni
W chwili kiedy ciało
Przenika czułość
I wargi co chcą pocałunków
Do strzaskanego modlą się kamienia.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6317-rufus-longbottom https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t6390-rufus-longbottom#162493
Re: Przedsionek [odnośnik]04.08.18 22:46
Cressida nie wiedziała. Nikt nie chwalił się przed nią wszem i wobec dokonywaniem złych uczynków, wolała nie wiedzieć, czy członkowie jej rodziny mieli jakieś mroczne sekrety – wolała wierzyć, że nie, że są tymi samymi ludźmi, których znała całe życie. Jej mąż był dobrym człowiekiem, nie czynił nikomu krzywdy, jej rodzeństwo też na pewno nie. Mimo całej swojej jakże kobiecej bierności i zachowawczości nie popierała przemocy, ale też nie chciała narażać życia swojego i rodziny tak, jak zapewne robił to on. Wolała siedzieć cicho i biernie płynąć z prądem jak robiła to każda pokorna dama, czekając, aż sytuacja się uspokoi. Była szlachcianką, poślubioną Fawleyowi lady Flint, dumną ze swoich ponad tysiącletnich korzeni i błękitnej krwi, i nie chciała tego nigdy zmieniać, ale nie chciała też obecnego świata pełnego strachu i niepokoju. Nie chciała żyć w nieustannym lęku, nie chciała też się wychylać i ryzykować. Już samo spotkanie z nim mogło w oczach jej rodziny wyglądać kontrowersyjnie, choć jeszcze kilka lat temu ich znajomość nie stanowiła dla nikogo problemu. Och, jak bardzo chciałaby zawsze żyć w dokładnie takim świecie, jaki pamiętała z dzieciństwa i lat nastoletnich! Kilkanaście lat temu, kiedy była bardzo mała, podobno też była wojna, oby więc ta, którą od niedawna straszono, obeszła się z jej bliskimi równie łagodnie.
Choć wyglądała na spokojną i niepewną, w środku targały nią sprzeczne emocje i rozważania. Również nie wiedziała, co o nim myśleć, zastanawiała się, czy miał równie radykalne poglądy jak jego wuj, o którym aż pisano w gazecie (i o którym wiedziała tylko to, co tam napisano i co przypadkiem zasłyszała z rozmów męskich krewnych) czy nienawidził rodów, które nie były jak Longbottomowie, czy był gotów poświęcić wszystko dla mugoli, których już dawniej z taką ochotą bronił? Cressida w gruncie rzeczy nie darzyła ich nienawiścią, nie życzyła im źle, nie była zdolna do tak silnych negatywnych odczuć, ale była przywiązana do dotychczasowej społecznej hierarchii, w której błękitna krew stała najwyżej, gdzie główną rolą dam było spełnianie się jako żony, matki i ewentualnie artystki, gdzie nie musiały kalać jasnych rąk plebejską pracą ani radzić sobie same.
- Kobiecie nie uchodzi podróżować samotnie – zaperzyła się, kiedy wypomniał jej strach, wyrzucał coś, co przecież jest naturalne i oczywiste, bo przecież nawet w spokojnych czasach damy nie podróżowały samotnie i powinny mieć towarzystwo, chyba że u Longbottomów dobre obyczaje upadły do tego stopnia, że zapomnieli o konieczności ochrony własnych kobiet. A ona była słabą kobietą potrzebującą opieki, tak daleka wyprawa bez towarzystwa nie wchodziła w grę. – U nas mężowie i ich rodziny dbają o damy i ich bezpieczeństwo, zwłaszcza teraz.
Tak naprawdę i ona nie potrafiła go nienawidzić, choć nie potrafiła też traktować tak, jak kiedyś. Zastanawiała się wciąż, jak bardzo nią gardził za to, że była tym, na kogo ją wychowano i nie próbowała wyłamać się ze schematu. Nie przyjęła jego ramienia, zdając sobie sprawę, że nie czuje się gotowa na taką poufałość, chociaż po chwili zawahania powoli ruszyła za nim, trzymając się jednak na dystans.
- Obawiam się, że to widać – rzekła w odpowiedzi na jego uwagę, może nieco chłodniej niż początkowo zamierzała. Gdzie się podział ten miły chłopiec, z którym jeździła konno i rozmawiała o obrazach? Czyżby zabiła go niegodna lorda praca? Wiedziała też, jak brzmiałaby odpowiedź na jej pytanie i bolało ją to, że nie mogło być po prostu jak kiedyś, tak spokojnie i beztrosko.
Ale szła za nim, bo i w niej pozostała ta naiwna tęsknota za dawnymi czasami sympatii, może nawet przyjaźni. Nadal łączyła ich krew za sprawą matek z tego samego rodu, ale drogi oraz życiowe role były zupełnie różne, i spotkały się tylko na chwilę, pochylając się nad niegdyś (i może nadal) wspólną pasją do sztuki. Jak to było możliwe, że naprawdę łączyła ich część wspólnej krwi? Może więc lepiej było nie roztrząsać ich relacji (nawet jeśli tak bardzo ją to nurtowało i nie dawało spokoju), a skupić się na tu i teraz, na tej kradzionej chwili mającej stwarzać wrażenie, że nic się nie zmieniło. W galerii było o to łatwo, bo wciąż wyglądała tak jak zawsze, zmieniały się tylko ekspozycje.
Wysłuchała jego słów, w taki sposób pewnie rozmawialiby dawniej. Z jakiegoś powodu sam unikał trudnego tematu, a ona czuła ulgę, choć obawiała się, kiedy spadną na nią kolejne wyrzuty ze strony dawnego przyjaciela.
- Może to kwestia odmiennego gustu? – zapytała, czując się, jakby stąpała po kruchym lodzie. – Mi też nie zawsze podobają się tak samo obrazy, którymi zachwycałam się kilka lat temu, lub zaczynają urzekać mnie te, na które niegdyś patrzyłam z konsternacją, nie wiedząc, dlaczego ktoś w ogóle zawiesił je na ścianach galerii... – dodała w końcu, wciąż mówiąc ostrożnie i spoglądając na niego z ukosa. Gusta się zmieniały, ludzie dojrzewali i patrzyli na pewne sprawy inaczej. To się tyczyło nie tylko ich podejścia do sztuki, ale też do samych siebie, już nie widziała w Rufusie dokładnie tego, co kilka i więcej lat temu. Zmienił się, nie musiał tego potwierdzać, żeby to czuła. Kiedyś, lata temu, byłaby zachwycona jego widokiem i możliwością wymiany poglądów na temat oglądanych dzieł sztuki, teraz czuła niepewność i rozglądała się nerwowo, wiedząc już, że nie mogą być ze sobą tak szczerzy jak kiedyś, że ich relacja mimowolnie stała się grą pozorów, stąpaniem po kruchym lodzie, choć Cressida była osóbką prostolinijną i nieskorą do żadnych intryg, dlatego jego towarzystwo jawiło się teraz jako wyjątkowo niezręczne.
- To zwykły przypadek, że się tu spotkaliśmy – rzekła. Wcale tego nie planowała. Wyczuła jednak spojrzenie i uśmieszek, które towarzyszyły słowom o ćwierkaniu ptaszków, na pewno pamiętał o jej darze i użył tych słów celowo. – I rzeczywiście, to prawda, zamierzam użyczyć swoich obrazów na jesienny wernisaż młodych talentów – stwierdziła lakonicznie. – Ale nie wiedziałam, że jesteś tym zainteresowany. Pewnie jednak cię nie zaskoczę, moje preferencje nie zmieniły się znacząco, nadal maluję głównie pejzaże, choć wydaje mi się, że robię to lepiej niż w dzieciństwie, nauka w Beauxbatons oraz piecza Fawleyów niewątpliwie mi pomogły. – Urokliwe, sielskie pejzaże pełne subtelnie współgrających kolorów i pociągnięć pędzla były tym, co tworzyła najchętniej, klasyczne i odpowiadające salonowym standardom, choć czasem czyniła i portrety, zwykle na zamówienie.


Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?

Cressida Fawley
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5557-cressida-fawley-flint https://www.morsmordre.net/t5573-piorko https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f117-cumberland-ambleside-dwor-fawleyow https://www.morsmordre.net/t5581-skrytka-bankowa-nr-1374 https://www.morsmordre.net/t5580-cressida-fawley
Re: Przedsionek [odnośnik]05.08.18 1:17
-Doprawdy? - niezwykle go to rozbawiło: Cressida, oschła i niemiła, dziewczę po którym spodziewałby się takiej odpowiedzi jako ostatniej na liście wygodnych dam. A jednak, powiedziała na głos to, co faktycznie myśli, a myśli niestety to, co czuły mąż recytuje jej do snu. To jednak nic złego, nie ma w tym stwierdzeniu ni krzty obraźliwości, bo prawda niestety była taka, że oboje tańczyli tak jak im zagrano i oboje byli osobami, na jakie ich wychowano.
Również kobiety w jego rodzinie (i te, które go otaczały) zdawały się być bardziej samodzielne i nie ujmowało im to w żaden sposób kobiecości. Od zawsze przerażała go wręcz wizja, że czeka go ślub z kobietą, o której nie będzie widział zbyt wiele, może z kobietą, wokół której będzie musiał krążyć i doglądać jej wybujałych trosk. Ten świat nie był mu obcy, lecz nie kusił go nigdy bogactwem i przepychem, nigdy nie kusił go pannami czekającymi na jego skinienie, kobietami posłusznymi i obdartymi z własnej woli. Eteryczne, wykute dłutem wprawionego rzemieślnika, o łabędzich szyjach, niewinnych spojrzeniach i uśmiechach topiących lód serca. O takiej kobiecie marzyli mężczyźni. Nie tylko arystokraci, ale również ci, których serca rwały się do smakowania czystego piękna. Lecz dla niego jedyną kobietą, która budziła jego najszczerszy podziw, była matka. Nigdy nie błyszczała, nie szukała poklasku, nie chowała się również za mężem. Kroczyła u jego boku, nie jako ozdoba lecz jako towarzyszka: błyskotliwa, przenikliwa i ostrożna. Stąd jego wzrok przyciągały dziewczęta znajdujące się na uboczu, te które starały nie rzucać się w oczy, niepokorne i głodne wiedzy, niespoglądające za siebie czy szukające wsparcia u boku, lecz patrzące daleko w przód i widzące cel, który wyłania się zza horyzontu – Nie przypuszczałem, że jest tak źle – skwitował jej postawę, czy może własne naganne zachowanie niegodne prawdziwego lorda? - W takim razie muszę nad tym popracować. Znajdzie lady dla mnie odrobinę czasu i podszkoli w zakresie szlacheckiej etykiety?
Cress, moja słodka Cress, skąd ten dystans i ten oschły ton, przecież nikt cię nie obserwuje. Nawet jeśli – czego się boisz? Nagany? Czego się boisz, Cress?
Mnie?
Wysłuchał jej z uwagą, zastanawiając się, jak wiele faktycznie mogło się zmienić. Ten sam głos, włosy równie płomienne co niegdyś – tak zadzierasz nosa, a pewnie jesteś spokrewniona z Weasley'ami, moja młoda damo! - i ta jej płochliwość również niezmienna. Wspomnienie o niej obrastało przez lata w jakiegoś rodzaju oniryczność, więc nie mogła różnić się aż nadto od tego, jak ją postrzegał. Lecz jej zachowawcze gesty, skrępowane ruchy i usta, jakby chciały coś wypowiedzieć, ale nie dobiegały zeń żadne słowa – było w tym coś krępującego, coś co odbierało mu mowę i sprawiło, że zamilknął na chwilę wpatrzony w odbicie obcej dlań osoby. Nie tak obce, skoro potrafił ją rozpoznać wśród tłumu, ale powiedzieć, kim jest naprawdę? - tego by się nie odważył uczynić.
-Owszem, zmieniamy się, dojrzewamy, ale... Cress, nadal, wyobraź sobie, że pewnego rodzaju wspomnienie, może jakaś osoba, może to być wydarzenie jawi się jako coś, o czym warto pamiętać, coś intensywnego do czego wraca się myślami, coś znajomego i w jakiś sposób przyjemnego, ale potem nadchodzi taki dzień i – pstryknął palcami tuż przed jej nosem – budzisz się, koniec, sen się rozpływa, przychodzisz znowu na wystawę i co widzisz? Dobry warsztat ale żadnych emocji, oto moje rozczarowanie – czujesz to samo rozczarowanie, lady Fawley? Rozczarowanie nami? Wzajemne, pogłębiające się?
Rufus nie był zirytowany, nie czuł się nawet jakoś nadzwyczajnie nieswojo. Mówił to, co uważał za słuszne, by o tym mówić, nie było mu wstyd i nie szukał wybaczenia, lecz peszyło go zachowanie, które wskazywałoby na to, że dziewczę nie czuje się zbyt nieswojo w jego towarzystwie. Na tyle, by nawet nie skorzystać z jego ramienia – taka się stałaś? Oschła i beznamiętna, będziesz teraz czekać aż obrośniesz w kamień?
-Bez wątpienia Fawleyowie to doskonali nauczyciele, więc jestem absolutnie ciekaw Twojego postępu. Myślę również że doskonałym pomysłem będzie, aby się tutaj zjawić. Oczywiście nie mam zamiaru Cię nachodzić bardziej, niż teraz, może porwę Cię na słowo lub, jeśli nie wtedy, uczynię to kiedy indziej? - propozycja padła, śmiała i ukoronowana uśmiechem. Wątpił jednak, by owa serdeczność i swojego rodzaju bezpośredniość mu się popłaciła, może winien był prawić jej kurtuazyjne komplementy, oczarować poezją? Czy kiedyś rozmawiali w ten sposób? Jeśli nie, to cóż mogło się zmienić? Stosunek? Może po prostu dorośli i jego chłopięca odwaga stała się czymś przerażającym dla niewinnej młodej damy, bunt i stanowczość czymś, do czego nie winna się zbliżać? Dla niego jej zachowanie wydawało się tylko i wyłącznie naiwne i rozczarowujące. Jeśli bowiem sądziła, że wzgardził tradycją swoich przodków, myliła się. Była to jedna z najdroższych mu wartości, lecz i te czasem muszą ustąpić miejsca sprawom ważniejszym i bardziej kluczowym.
Wybacz.
Rufus Longbottom
Rufus Longbottom
Zawód : ratuje świat!
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I czy jest tak właśnie
W innym królestwie śmierci?
Budzimy się samotni
W chwili kiedy ciało
Przenika czułość
I wargi co chcą pocałunków
Do strzaskanego modlą się kamienia.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6317-rufus-longbottom https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t6390-rufus-longbottom#162493
Re: Przedsionek [odnośnik]05.08.18 14:28
Wciąż miała w pamięci to, że kiedyś się przyjaźnili, i może to pozwoliło jej bardziej szczerze ocenić jego zachowanie, sformułować zawód który czuła w sposób, jakiego nie uczyniłaby do zupełnie obcej osoby, choć zaraz po swoich słowach oblała się intensywnym rumieńcem, doskonale widocznym na śnieżnobiałych policzkach. Dawniej byli ze sobą szczerzy i nie rozmawiali jak dwójka ludzi z rodów o różnych poglądach, łączyła ich przyjaźń nie znająca jeszcze takich podziałów. Ale może nie powinna go winić, był tym, czym go stworzono, tak jak ona. Longbottomowie w swoim podejściu do wychowywania dzieci mocno różnili się od Flintów, którzy byli konserwatywni i zachowawczy. Jej ojciec miał także dość konserwatywne podejście do kobiet, uczył córki, że nie powinny być niezależne, bo to wymysł postępowego plebsu, że powinny żyć w cieniu mężczyzn, spełniać się jako żony i matki. Jednocześnie uczył je rodowych pasji (choć w nieco mniejszym stopniu, niż syna) i dbał, żeby godnie reprezentowały wartości Flintów. Na swój oschły sposób dbał o ich dobro. Cressida, która zawsze czuła się w oczach ojca mniej wartościowa niż jej rodzeństwo, wyrosła na osóbkę nieśmiałą, wrażliwą i zakompleksioną. Nie lubiła być w centrum uwagi, więc takie trzymanie się z boku, w cieniu rodziny, było jej na rękę. William jednak był mężem, który nie tłamsił Cressidy, często sam pytał ją o zdanie w różnych kwestiach i uczył większej śmiałości, pokazywał jej, że jest dla niego ważna i może mieć swój głos w sprawach istotnych dla ich małżeństwa, że może mieć dużą rolę w wychowywaniu dzieci, oraz może zachować bliskie relacje z rodziną. Nie czuła się więc nieszczęśliwa, złota klatka nie była uciążliwa, skoro mogła zachować więzi rodzinne oraz swoje pasje, a mąż wręcz zachęcał ją, by je rozwijała i wspierał ją, nie oczekiwał, że będzie tylko jego milczącą ozdobą. A to, że po wybuchu anomalii nie pozwalał jej opuszczać dworu samotnie, było wynikiem troski o bardzo młodą i delikatną małżonkę, matkę jego dzieci. Ale Cressida mimo strachu chciała wychodzić, chciała próbować żyć normalnie – dlatego była dziś tu i nie okopała się w dworze zupełnie, tęsknota za sztuką była zbyt silna, by odpuścić sobie choć krótką wizytę w galerii. Mogła jednak przypuszczać, że postępowy Longbottom nie gustowałby w kobietach takich jak ona, jej siostra czy większość szlachcianek z konserwatywnych rodów, że wolałby zapewne damę zbuntowaną, wybijającą się ze schematów, silniejszą niż delikatna niczym mimoza Cressida. Nie bez powodu jej ojciec nigdy nie wziąłby pod uwagę Rufusa jako kandydata na jej męża, nie oddałby jej w ręce żadnego Longbottoma, woląc już nawet Fawleyów, którzy rokowali większe nadzieje na zrozumienie tradycyjnych wartości i dbałość o nie.
Jego kolejne słowa przemilczała, wciąż z rumieńcem na twarzy odwracając wzrok, wciąż niespokojna i niepewna, jak potoczy się ta nieplanowana rozmowa. Nie chciałaby zostać posądzona o zażyłość z Longbottomem, dlatego nie przyjęła jego ramienia i trzymała pewien dystans, była mężatką, na jej palcu lśniła obrączka innego – i to jego ramienia powinna się trzymać, gdyby nie to, że dziś nie mógł tu z nią być.
Z wyglądu pozostawała podobna do tego, jak ją zapamiętał. Niski wzrost, drobna, eteryczna sylwetka, bladość, piegi i ciemnorude włosy. Poczułaby się jednak urażona, gdyby ktoś zarzucił jej pokrewieństwo z najmarniejszym z rodów, chociaż jej babka ze strony matki była Prewettem i to po niej odziedziczyła rudość i piegi, więc dawno, dawno temu ktoś taki mógł wśród jej przodków być, może jeszcze w czasach, zanim Weasleyowie zaczęli deptać szlachetne wartości i stoczyli się na dno, pogrążając w ubóstwie. Wolała więc myśleć o sobie, że jest Flintem z domieszką krwi Ollivanderów, oba rody miały długą i czystą genealogię, i pamiętały o swoich szlachetnych korzeniach. Ale czy tak naprawdę wszystkie rody nie były ze sobą spokrewnione, przez tyle wieków mieszając się między sobą?
Była wciąż skrępowana i bardziej zachowawcza niż dawniej, nie tylko przez nową rolę i to, że jako mężatka nie mogła już zachowywać się jak dziecko, którym była niegdyś, ale też przez tą rosnącą między nimi nieuchronnie przepaść.
Słysząc jego kolejne słowa aż zaczęła się zastanawiać, czy nadal mówił tylko o wystawie, czy może było w tym drugie dno, które odnosił właśnie do niej? Była pięknym wspomnieniem, które w teraźniejszości okazało się rozczarowaniem? Tym teraz się dla niego stała? Ale czy on nie był tym samym dla niej? Miłym wspomnieniem z dzieciństwa, dziś zupełnie inną osobą, która podążała zupełnie inną drogą, choć lata temu mogło się wydawać, że ich ścieżki biegły równolegle. Ale myliła się, przecież już wtedy wychowywano ich inaczej, choć pozostawali dziećmi, którym te różnice były niestraszne. Dopiero dorosłość rodziła prawdziwe, głębsze uprzedzenia i podziały, widoczne nawet dla osoby takiej jak Cressida, która do rodowych relacji podchodziła z dystansem i zdarzało jej się zawierać znajomości z osobami z wrogich rodów, jeśli tylko okazywało się, że różnice między nią i tą osobą wcale nie były znaczne i pojawiał się wspólny język, który ich łączył, tak samo dobre stosunki rodowe nie gwarantowały jego odnalezienia i przyjaźni. Beauxbatons nie pozwalało na wybredność, kiedy uczyło się tam mniej osób z brytyjskich rodów niż w Hogwarcie, ale nawet w dalekiej Francji, z dala od czujnego wzroku ojca, nigdy nie zaprzyjaźniła się z żadnym mugolakiem.
- Też to czasem przeżywam – powiedziała, w jej słowach również można było na upartego doszukać się drugiego dna. Jej spojrzenie przeniosło się na pobliski obraz. – I nie lubię takich rozczarowań, ale czasem się zdarzają, kiedy okazuje się, że wyobrażałam sobie coś inaczej, a rzeczywistość pokazała, że to wcale nie jest tak. – Na moment utkwiła wzrok w jego twarzy, po czym znów wróciła do obrazu. Pozostawała lakoniczna, skrywała swoje myśli, nie wypowiadała się z taką naturalnością, jak dawniej.
Miała czasem tendencję do podkolorowywania rzeczywistości, do idealizowania ludzi, wydarzeń i miejsc, i czasem, po latach wierzenia w takie wyidealizowane wyobrażenie, nagle zderzała się z rzeczywistością. Teraz też się zderzyła, ale trudno było pominąć, że wiele się wydarzyło i nie mogło już być tak, jak dawniej.
Zastanawiało ją też, czy naprawdę był ciekaw jej prac, czy nowe priorytety pozwalały mu już na tak błahe fascynacje, jak sztuka?
- Mam nadzieję, że się nie rozczarujesz, jeśli postanowisz jednak przybyć i zobaczyć moje obrazy – rzekła cicho. Nie zabraniała mu pojawić się na wystawie, choć podczas niej pewnie trudniej będzie mu ją porwać na chwilę, bo na wernisażu już na pewno będzie jej towarzyszyć mąż, i pewnie będzie więcej chętnych na rozmowy z artystami.


Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?

Cressida Fawley
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5557-cressida-fawley-flint https://www.morsmordre.net/t5573-piorko https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f117-cumberland-ambleside-dwor-fawleyow https://www.morsmordre.net/t5581-skrytka-bankowa-nr-1374 https://www.morsmordre.net/t5580-cressida-fawley
Re: Przedsionek [odnośnik]06.08.18 18:01
Aktualnie stali ramię w ramię – ale trochę tak, jakby Cress jednak chciała uciec – przed obrazem o barwach dziwacznych i działających ze sobą w sposób niespójny. Pejzaż zbudowany z pagórków farb wyciągających swe olejne paluchy w kierunku obserwatora, gruba struktura pędzla widoczna i drgająca na obrazie, coś intrygującego, coś godnego zapamiętania – kiedyś. Może był zbyt niedoświadczony, może faktycznie – zmęczony. A może wymyślił tę historyjkę, aby sprowokować ją? Wydobyć z niej cokolwiek prócz słów gładkich niczym jedwab i słodkich niczym karmel – wystudiowanych formuł, tak mu się zdawało, że nie otrzymywał nic poza tym. Nic poza pokazem iluzji, dosyć marnym, niestety.
Daj mi cokolwiek Cress, jakiekolwiek emocje prócz tego dziwnego, niesmacznego dystansu. Cokolwiek, do cholery.
Również niewiele odpowiedział niewiele mógł powiedzieć – na siłę ciągnąć tę dyskusję? Zaoferował się, starał się żartować, w zamian otrzymywał jedynie lakoniczne, ciągnące się odpowiedzi. Widział przed sobą osobę, która nie miała mu nic do powiedzenia, choć nie byli sobie aż tak dalecy, jedynie co się zmieniło i nadal zmienia, to cały ten rodzinny cyrk, burza wokół jego wuja, od którego każdy rozsądny czarodziej chciał się trzymać z daleka. Co oznacza, że również od niego. To go w jakiś sposób dotykało, dorósł przecież w idei tego, że krew jest czymś istotnym, jeśli nie kwestią jedną z najistotniejszych na drodze ich bohaterskiego życia. Zawsze udawało im się, od wielu wieków, dzielić tolerancję wobec mugoli z kontynuacją tradycji, Nigdy nie postąpiłby wbrew temu, czego go uczono, nigdy nie odważyłby się uczynić swej rodzinie wstydu, lecz to co działo się aktualnie, zmuszało go do zakwestionowania tego, w co wierzył. I szczerze współczuł Cressidzie, że nie widzie tego, co on, że nie znajduje się w tej samej sytuacji, że nie nosi splamionego, przegranego nazwiska. Chociaż nie życzył jej źle i... czy powinna musieć przeżywać coś podobnego? Potępienie i sprowadzenia do roli szaleńców? Czy chciał by ta krucha istota walczyła z tym, z czym walczyć musi on? Doszło do niego, że winna być tym, kim jest i mieć rolę, do której została stworzona, że nie poradziłaby sobie: zbyt słaba, zbyt zapatrzona w to, co świat podarował jej na tacy. Pragnęła tego: bogactwa i tytułów, nie potrafiłaby tego porzucić, nie potrafiłaby stanąć naprzeciw temu i walczyć. Dlatego tutaj byli, po dwóch stronach barykady, ze spojrzeniami wbitymi w swe twarze, tacy jacyś odlegli, nierozumiejący siebie nawzajem. Cóż o nim myślała? Za kogo go miała? Za barbarzyńcę?
Nie obrośniesz w kamień, lecz w szkło, delikatna i krucha, a gdy dotkniesz świata, tego prawdziwego, rozbijesz się niczym porcelanowa laleczka.
-Również mam taką nadzieję, pamiętasz chyba, że jestem niezwykle wybredny, prawda? - ale dla ciebie mógłbym zrobić wyjątek, jeśli obdarzyłabyś mnie choć cieniem uśmiechu i sympatii – Moja matka zawsze powtarzała, że obrazy to zagadka, że każde dzieło niesie za sobą jakieś emocje. Po cóż malować coś, czemu możesz zrobić zdjęcie, które doskonalej i perfekcyjniej utrwali to, co zapamiętałaś? Od kiedy wynaleziono fotografię, sztuka nie służy tylko temu, aby naśladować rzeczywistość, aby tworzyć nową, mam nadzieję, że o tym pamiętasz i w Twoich obrazach ujrzę coś, czego nie widziałem nigdy dotąd – a wierzę, że tak będzie.
Choć może i ten dziwny konserwatyzm, ten plugawy akademizm wrósł w ciebie tak mocno, że nie widzisz nic poza tym, co jawi się przed Tobą w naturze?
-Gdzie się podziewa Twoja krewna? - spytał jeszcze, dość zagadkowo.
Rufus Longbottom
Rufus Longbottom
Zawód : ratuje świat!
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I czy jest tak właśnie
W innym królestwie śmierci?
Budzimy się samotni
W chwili kiedy ciało
Przenika czułość
I wargi co chcą pocałunków
Do strzaskanego modlą się kamienia.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6317-rufus-longbottom https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t6390-rufus-longbottom#162493
Re: Przedsionek [odnośnik]07.08.18 11:51
Kiedyś znajdowanie słów nie przysparzałoby jej przy nim problemów. Kiedy spacerowali obok siebie po lasach Ollivanderów jeszcze kilka lat temu, podczas letnich odwiedzin u krewnych swoich matek, wcale nie czuła, że musi uważać na słowa, mogła rozmawiać z nim o wiele rzeczach. Nie musiał wcale ciągnąć jej za język, próbując przełamać zakłopotanie i dotrzeć do niej. Sama mówiła, bo wtedy czuła się przy nim dobrze, teraz targała nią niepewność, poczucie, że nagle stali się sobie o wiele bardziej odlegli, że to już nie miły chłopiec z przeszłości. Chcieli tego czy nie – wyrosła między nimi przepaść i nie wiadomo było, czy uda się ją pokonać, czy już zawsze będą stać po jej przeciwnych stronach, patrząc na siebie ponad krawędziami. Kiedyś w tamtym lesie naszkicowała ołówkiem jego portret, nawet jak na tamte czasy niezwykle realistyczny. Rozmawiali o sztuce, o tym, jak Cressida pragnęła zostać malarką, jak nauczycielka z Beauxbatons dostrzegła w niej wielki talent. Teraz stali naprzeciwko obrazu, rozmawiając niby o sztuce, a jednak z drugim dnem, które dało się odnieść do nich samych i do ich relacji, mimo że na samym początku nie odpowiedział jej na pytanie zadane bardziej wprost, dając tym samym jasny sygnał, że na bardziej szczerą rozmowę o tym, co między nimi było, nie ma co liczyć, że mogą się zadowolić jedynie wypowiadaniem się między wierszami, ukrywając swoje myśli pod płaszczykiem ładnych słów o sztuce. Unikał tematu, więc zaczęła unikać i ona, zamykając się w sobie, żałując, że na początku pozwoliła sobie na ten przebłysk szczerości, na zwykłą ciekawość, próbę upewnienia się, jak to z nimi jest, kim dla siebie byli teraz, kiedy stało się jasne, że ich ścieżki stały się zupełnie rozbieżne, podobnie jak ścieżki ich rodów.
Bo czasem piękne wspomnienia lub wyobrażenia miejsc lub ludzi okazywały się rozczarowaniem, zwłaszcza kiedy pamięć podkolorowywała przeszłość, przyoblekając ją w wyjątkowe barwy, których rzeczywistość już nie miała. Więc patrzyła niby na obraz, ale czasem zerkała na niego, z ukosa, odnajdując znajome, choć obecnie dojrzalsze rysy, było w nim sporo z Ollivanderów, podczas gdy ona, jak na ironię, była bardzo podobna do swojej babki z Prewettów, kiedy ta była w jej wieku, i zawsze odróżniała się od reszty Flintów, rudzielec wśród w większości ciemnowłosych. Ale mimo tego czuła z nimi jedność nawet teraz, to była jej rodzina, była jej równie wierna, jak Rufus swojej, więc mimo różnic w poglądach Flintów i Longbottomów potrafiła po części zrozumieć jego punkt widzenia, i nie potrafiła obudzić w siebie prawdziwej niechęci. Nie chciała, nie umiała, choć rzeczywiście nie umiałaby też być kimś innym niż tym, do czego ją stworzono. Musiała mieć swoją rolę, podążać swoją ścieżką, bo kochała ten świat, w którym wyrosła i nie rozumiała tych, którzy chcieli zburzyć ustalony porządek, w którym społeczeństwo funkcjonowało od wieków. Żadna przyjaźń nie mogła jej zmusić do zmiany swojego życia, do odwrócenia się od rodziny i wszystkiego, w co wierzyła. Ale mimo wszystko nie uciekła od razu, a poszła za nim w głąb galerii, dała się wciągnąć w rozmowę, nawet jeśli dużo bardziej zdystansowaną niż kiedyś. Próbowała łudzić się, że nie wszystko stracone mimo tego, co ich dzieli? Czy może to jej sentymentalna natura i pewna wrodzona naiwność?
- Pamiętam – przyznała, spoglądając na niego z cieniem nostalgii w oczach, przywołując w pamięci tamten dzień, kiedy go szkicowała, kiedy rozmawiali o sztuce. – Zdjęcia nie mają tej duszy, którą mają obrazy. Mają swój urok, ale zrobienie ich trwa tylko chwilę, podczas gdy malarz musi poświęcić na swoją pracę godziny, przelewając w obraz siebie, tworząc namalowany świat od podstaw. Żadne zdjęcie nie zastąpi obrazu stworzonego przez artystę – dodała. Owszem, fotografia docierała nawet do skostniałego świata magii, ale nigdy nie mogła zastąpić malowanych obrazów, sprawić, by stały się zbędne. Nie dla Cressidy, która mimo przywiązania do klasycznych technik upodobanych przez salonowe środowisko lubiła przelewać na płótno swoją duszę, pokazać świat tak, jak widzi go ona, umiejętnie prowadząc grę kolorów i pociągnięć pędzla. Kochała tworzyć sztukę od dziecka, nie ograniczając się tylko do ilustrowania ojcowskich zielników, a ucząc się malarstwa.
- Nie wiem. Bardzo możliwe, że chciała spotkać się z jedną z pracownic, lub zagapiła się na którąś z ekspozycji – odpowiedziała, wiedząc, że w przypadku lady Fawley było to możliwe. Była stałym gościem tej galerii, więc często i chętnie przepadała w jej odmętach, choć było kwestią czasu, gdy wróci i zauważy, że Cressida również gdzieś odeszła. – Z pewnością zaraz mnie znajdzie, a wtedy będę musiała odejść z nią. I nie wiadomo, kiedy znowu przyjdzie nam rozmawiać, Rufusie – dodała, wiedząc, że o to już nie będzie tak łatwo, nawet nie tylko ze względu na rody, ale też różnice między nimi samymi. Może z czasem naprawdę staną się dla siebie obcymi ludźmi, kiedy on zatraci się w swych ideałach, a ona będzie stać za tymi, których kochała? A może, jak mówił, zjawi się kiedyś na jej wystawie, ona dostrzeże w tłumie odwiedzających jego twarz, może będzie próbował wyciągnąć ją na rozmowę jak teraz? By upewnić się, czy nadal obstawała przy tym samym, czy może coś się zmieniło?


Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?

Cressida Fawley
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5557-cressida-fawley-flint https://www.morsmordre.net/t5573-piorko https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f117-cumberland-ambleside-dwor-fawleyow https://www.morsmordre.net/t5581-skrytka-bankowa-nr-1374 https://www.morsmordre.net/t5580-cressida-fawley
Re: Przedsionek [odnośnik]08.08.18 19:49
-Już zastępują – oświadczył, jakby w obawie, że ją rozczaruje, ale jednocześnie tonem, który miał ją czegoś nauczyć i uświadomić. W cokolwiek wierzyła, jeśli wierzyła że tworząc wierną kopię rzeczywistości, faktycznie tworzy, myliła się. To doprawdy koszmarnie naiwne, wierzyć w sztukę, która ginie w postępie tak zwanej technologii, dziwacznej i dla niego niezrozumiałej, ale nadal – musiała pogodzić się z tym, że świat się zmienia – Chodzi Ci o impresjonizm? - spytał z zaciekawieniem, jakby próbując trafić na jakikolwiek trop, który podpowiedziałby mu, w którą stronę iść, bowiem z jej opisu nie do końca wiedział, o jakim malarstwie mowa. Krajobrazowym, owszem, ale czy sugerowała się wielkimi dokonaniami przodków, czy próbowała wytoczyć własny szlak? A jeśli tak, jeśli starała się pójść drogą jedyną w swoim rodzaju, czy wynikało to ze świadomej modyfikacji swojego stylu czy ignorancji? Podejrzewał że francuska szkoła szlifowała ją w sposób akademicki: gładkie posunięcia pędzla, perfekcyjna nauka anatomii i symbolika, dzięki której można odczytać obraz jak słowa powieści. Był w tym swojego rodzaju urok, w tej perfekcji i doskonałości, tej patetyczności i wzniosłości, lecz to urok, który przemijał. To dziwne, ale wchodzili do nowego świata, właściwie znajdowali się już w nim, ale chyba jeszcze nieświadomi jego wspaniałości.
Cress zdawała się nadal trwać w tej starej formule, miał jednak nadzieję, że stara się od tego odejść i że faktycznie się nie zawiedzie, chociaż wówczas zapewne uznałaby go, znów, za zagubionego i zaślepionego nowoczesnymi ideałami. Cóż to za dziwna sprawa, istnieć w tak ślepej naiwności, że świat zawsze będzie taki sam, w jakim się narodziła. Jemu było dane boleśnie odczuć, że rzeczywistość jest zupełnie inna i z ciężarem na sercu spoglądał na swoją babcię, która w całym tym zatrzęsieniu oraz chaosie całkowicie się gubiła. Nadal nadgorliwie szukała dla niego narzeczonej, kiedy młodzieniec był skupiony całkowicie na poszukiwaniu sprawców całego zamieszania. Póki co jednak śledztwo stało w miejscu, oskarżeni co chwila znajdowali wiarygodne wyjaśnienia, a jego na widok całej tej farsy zalewała gorąca krew. Wuj starał się zaprowadzić porządek w czarodziejskiej Anglii, a w zamian za to był potępiany i wzgardzony. Rufus im się nie dziwił, gdyby był odpowiedzialny za śmierć tak wielu czarodziejów, również nie chciałby, aby ta informacja wyszła na jaw. Był jednak niemal pewien, że ta tragedia niosła za sobą drugie dno: zniszczenie Azkabanu oraz Ministerstwa nie było przypadkowe i nie stał za tym Grinderwald.
Więc kto był za to odpowiedzialny? Kto ponosił winę?
-Oczywiście, że będziesz musiała – potwierdził, przecież nie było godne pokazywać się z nim w miejscach publicznych, prawda? Och, słodka Cress, popadasz w paranoję, uciekasz przed kimś, kto nie chce cię skrzywdzisz i widzisz zagrożenie tam, gdzie nie powinnaś.
Nie wiedział, kim był jej mąż, chociaż istniało prawdopodobieństwo że go kojarzył. To nieistotne. Prawdą niezaprzeczalną było to, że ów mężczyzna należał do rodu, który stanął naprzeciw jego bliskim. Kimkolwiek była dla niego Cressida Fawley kiedyś, dzisiaj stała murem za ludźmi, którzy sprowadzali drogich mu sercem ludzi do roli szaleńców, jego samego włącznie. Więc po co ta farsa, po cóż ta rozmowa? Koniec z tą błazenadą, czas to zakończyć. Zresztą Rufus dostrzegł kogoś, kto za krótki moment uczyni to za nich: rozdzieli, on pójdzie w swoją stronę, a ona swoją: spokojna duchem i szczęśliwa, że w końcu znajduje się z dala od niebezpieczeństwa, prawda?
-Masz rację, żadne z nas nie wierzy, że będzie jak dawniej – rzekł w końcu, gdy dostrzegł zbliżającą się sylwetkę jej przyjaciółki. Cress nie mogła jej ujrzeć, ponieważ stała do niej tyłem – Zapewne spotkamy się jeszcze nie raz, moja droga, więc skończ tę czczą gadkę, ale wiesz co się wówczas stanie, gdy znowu się zobaczymy? Będziesz udawała, że nigdy nie byliśmy sobie bliscy, ponieważ boisz się zostać ujrzana w moim towarzystwie. Nic Ci jednak nie grozi, stoi za Tobą cała szlachta – zanim zdążyła się cofnąć, ujął ją za ramię delikatnie, acz stanowczo – Za nami też kiedyś stała i widzisz, gdzie podziała się przyjaźń, która nas łączyła? - gdzie?, gdzie są Fawley'owie, ich krewni i przyjaciele, którzy niegdyś stali z nimi ramię w ramię w imię wyższych ideałów? Gdzie podziały się setki lat tradycji i szacunku? - Lady Fawley! - powitał krewną Cress z szerokim uśmiechem, gdy tamta w końcu do nich dotarła, znał tę lady, była od niego o rok starsza, można nawet rzec, że niegdyś łączyły ich ciepłe stosunki, teraz jednak mijali się na ulicy bez słowa – Cress, wspaniale było Cię znów ujrzeć i zamienić z Tobą kilka słów, mam nadzieję, że zobaczymy się na Twoim wernisażu, tymczasem czas mnie goni, praca wzywa, rozumiesz – oczywiście, że rozumiesz. I będziesz patrzeć jak odchodzę, odwracam się i znikam przyspieszonym krokiem.
Nie chciał już na nią patrzeć, zirytowany z lekka swoim wybuchem, lecz bez wyrzutów sumienia. Zasługiwała na to, zasługiwała na to, by odczuwać to samo co on: potępienie i wzgardę. Czy znaleźć się w tej samej sytuacji, naprzeciw wszystkiemu co wierzyła i nie mieć szansy się wybronić, bo myślisz... myślisz że mam szansę? Że mam wybór? Naiwna istoto.
Rufus Longbottom
Rufus Longbottom
Zawód : ratuje świat!
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I czy jest tak właśnie
W innym królestwie śmierci?
Budzimy się samotni
W chwili kiedy ciało
Przenika czułość
I wargi co chcą pocałunków
Do strzaskanego modlą się kamienia.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6317-rufus-longbottom https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t6390-rufus-longbottom#162493
Re: Przedsionek [odnośnik]08.08.18 23:41
Może i w świecie poza wyższymi sferami owszem – ale szlachetnie urodzeni nadal pozostawali konserwatywni i niechętni nowinkom ze świata mugoli, nadal żyli w pewnym zacofaniu w stosunku do reszty społeczeństwa, nadal hołdowali klasycznej sztuce, zarówno w kwestii malarstwa, jak i muzyki. Dla Cressidy fotografia była ładną ciekawostką, formą zachowania miłych chwil z życia w formie ruchomych zdjęć wsuwanych do albumów, ale nie mogła dla niej zastąpić prawdziwej sztuki tworzonej pędzlem artysty.
Sztuka Cressidy była bardzo klasyczna, taka, jak nauczono ją tworzyć we Francji, ale nie wyglądała dokładnie jak fotografia, trudno było o to w przypadku obrazu olejnego. Bała się jednak sięgać po techniki budzące kontrowersje, zbyt nowoczesne i postępowe. Nikt na salonach nie chciał zawiesić sobie na ścianie kilku bezładnych kolorowych plam i kresek, a pejzaż konkretnego miejsca lub portret konkretnej osoby, jak najbliższy malarstwu, które było już rozpowszechnione i znajome, oswojone. Była młoda, i choć miała naprawdę wielki talent, wiele jeszcze było przed nią, jeśli chodzi o rozwijanie własnego stylu, w końcu nawet malarze z dłuższym stażem z biegiem lat zmieniali swoje preferencje.
Ale nie dało się ukryć, że była Flintem, że nie szła z duchem czasu i była wierna tradycjom w każdym aspekcie swojego życia, nie tylko tym twórczym. Postęp niekiedy ją przerażał, zaskakiwały ją i konsternowały kobiety, które miały inne priorytety niż małżeństwo i macierzyństwo. Świat mógł iść do przodu, ale przedstawiciele ich stanu, z nielicznymi wyjątkami, wciąż żyli w swoim własnym świecie.
- Wybacz, Rufusie – powiedziała tylko cicho. Naprawdę żałowała, że musiało tak być, ale sama rozumiała zbyt mało, by pojąć powagę sytuacji, słuchała się rodziny i męża, ufając ich ocenie. Fawleyowie musieli mieć powód, dla którego zdecydowali się odsunąć od Longbottomów. Wierzyli w szlacheckie wartości, byli przede wszystkim artystami, nie politykami ani wojownikami. Nie chcieli wojny, nie chcieli oddawać życia za mugoli, woleli płynąć z prądem tak, jak większość rodów, podczas gdy Longbottomowie byli nonkonformistami gotowymi walczyć za swoje wielkie ideały.
Nie widziała nadchodzącej krewnej męża. Jej spojrzenie było utkwione w Rufusie, którego słowa ją raniły, sprawiały jej przykrość. To bolało, odrzucenie przez kogoś, kto kiedyś był jej bliski, ale czy sama nie odrzuciła go pierwsza, bojąc się wyłamać ze schematów i przejmując się opinią innych? Cressida zawsze przejmowała się opinią innych, zwłaszcza rodziny, zawsze obawiała się kontrowersji, nie chciała na twarzach najbliższych widzieć zawodu, ale miała wrażenie, że dostrzega go u Rufusa. Zapewne był zawiedziony, że ich ścieżki się rozeszły, że Cressida wciąż tkwiła obiema nogami w tym co było, nie chciała się angażować w nic ryzykownego. Na pewno nie zapomni tego, co między nimi było, te wspomnienia zawsze będą cenne, nawet jeśli to już przeszłość, która nie powróci. Bo już nie było powrotu do tego, co było, ale jego słowa dawały do myślenia, nawet osobie, która tak mało wiedziała o szczegółach politycznych zawiłości, której stan wiedzy był ledwie powierzchowny, i która nagle uświadomiła sobie, że naprawdę mało wie o świecie, bo zawsze brała za pewnik to, co mówili jej bliscy.
- Rufusie, proszę... – szepnęła, ale zaraz potem urwała, nie wiedząc, co mogłaby mu powiedzieć. Po jej nakrapianych policzkach zaczęły spływać łzy. Patrzyła na niego z żalem i płakała, słuchając jego słów, czując żal za tym, co odeszło i nie wróci, żal za straconą przyjaźnią, za rozchodzącymi się ścieżkami, za samym Rufusem, który kiedyś był jej tak bliski, a dziś wydawał się kimś obcym. Nieznajomym, hardym młodzieńcem, wiernym swojej rodzinie i wzniosłym ideałom, odsuwający się od szlacheckich wartości, mający nowe priorytety w życiu. Zmienił się, musiała to uszanować. Nie zamierzała próbować go skłonić do zmiany zdania ani przekonywać, on już wybrał.
Kiedy krewna Williama nadeszła, zastała taką scenę: zapłakaną, przygnębioną czymś Cressidę i żegnającego się Rufusa. Bardzo możliwe, że też go znała. Kiedy Rufus odchodził, Cressida ignorowała jej pytania, jedynie patrzyła na odchodzącego dawnego przyjaciela, odprowadzając go wzrokiem dopóki nie zniknął jej z oczu. Dopiero wtedy spojrzała znowu na lady Fawley, mówiąc jej tylko, że chce już wrócić do domu. Nie miała już dzisiaj ochoty na chodzenie po galerii ani na wyprawy w inne miejsca w Londynie. Chciała tylko wrócić do domu, wciąż poruszona tym spotkaniem, świadomością stania nad metaforyczną przepaścią, która ich podzieliła. Rozstali się w niezgodzie, więc obawiała się kolejnego spotkania. Czy rzeczywiście będą musieli udawać, że są sobie obcy? To było naprawdę przykre i nieznośne.

| zt. x 2


Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?

Cressida Fawley
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5557-cressida-fawley-flint https://www.morsmordre.net/t5573-piorko https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f117-cumberland-ambleside-dwor-fawleyow https://www.morsmordre.net/t5581-skrytka-bankowa-nr-1374 https://www.morsmordre.net/t5580-cressida-fawley
Re: Przedsionek [odnośnik]18.01.19 2:14
| 07.09

Po zakończeniu rozmowy z napotkanym przypadkowo lordem Rosierem, Cressida udała się na poszukiwanie swego męża. Ten po rozmowie, którą miał odbyć z jednym ze swych znajomych zamierzał udać się na spotkanie z jednym z pracowników galerii w celu ustalenia szczegółów odnośnie przekazania obrazów Cressidy i kilku innych członków rodu Fawley, które miały zostać wystawione na jesiennym wernisażu i umieszczone w jednej z sal na czasowej ekspozycji.
William czekał na nią w przedsionku, który przywołał niezbyt przyjemne wspomnienia nie tak dawnego spotkania z Rufusem. Ale nie chciała myśleć ani o nim, ani o gorzkiej rozmowie którą odbyli.
- Och, tutaj jesteś, Cressido – powitał ją mąż, sprowadzając ją z powrotem na ziemię. Wstał i zbliżył się do żony, i korzystając z tego, że akurat nikt nie patrzył w ich stronę, objął ją lekko i cmoknął ją na powitanie w czółko. Cressie pomyślała przelotnie o tym, jak zmierzając do loży, gdzie zwykle lubiła samotnie rozmyślać lub rozmawiać z siostrą bądź koleżankami, usłyszała echo jego głosu.
Ale teraz mieli do załatwienia ważniejsze sprawy, o innych można było porozmawiać później.
- Czy obrazy już przybyły? – zapytała, wiedząc, że służba miała je dostarczyć do galerii właśnie dzisiaj, przed planowanym spotkaniem z jednym z zastępców dyrektora. Sama spędziła ostatnich parę dni w rodowej posiadłości swego panieńskiego rodu i dopiero dziś odebrał ją stamtąd mąż, i razem przybyli do galerii, by pozałatwiać właśnie te ostatnie przedwernisażowe formalności. Parę obrazów zostało już przekazanych wcześniej, ale dziś miała przybyć druga część, choć przez wzgląd na utrudnienia w transporcie sprawy mogły się nieco przeciągać. Cóż, dobrze że chociaż skrzaty mogły się teleportować bez ograniczeń.
- Jeszcze nie, właśnie na nie czekam. Miejmy nadzieję, że zaraz dotrą, wolałbym nie odbywać tej rozmowy mocno spóźniony – odezwał się William.
Jej mąż zapewne miał o wiele większe doświadczenie w takich rozmowach jako doświadczony mecenas sztuki, ale i Cressida chciała przy tym być, skoro miały się tam pojawić jej obrazy. Ekscytowała ją myśl, że jej prace miały być wystawione na wernisażu, choć swój pierwszy, debiutancki miała już dawno za sobą. Wtedy to dopiero były emocje i stres, czy jej obrazy aby na pewno się spodobają. Ale prace zaprezentowane tamtego dnia na wernisażu młodych, debiutujących talentów przypadły widzom do gustu, mimo że nie była jeszcze wówczas Fawleyem, a Flintem. Teraz miała wystawić obrazy jako lady Fawley, a byli oni rodem najbardziej znanym i cenionym za malarskie talenty, choć Cressida dopiero pracowała na własną renomę.
Obrazy dotarły do galerii dopiero pół godziny później. William polecił służbie, by zanieśli je do gabinetu jednego z zastępców dyrektora. Sam także udał się w tamtym kierunku. Cressie uchwyciła się jego ramienia i ruszyła wraz z nim, czując jak wraca podekscytowanie, ale i lekki stres. Kiedy weszli do środka, obrazy właśnie były rozpakowywane z ochronnego papieru, a zastępca dyrektora, mężczyzna w średnim wieku o nazwisku Sykes, polerował okulary w drucianych oprawkach, żeby lepiej się im przyjrzeć.
Gdy tylko Fawleyowie wkroczyli do pomieszczenia, natychmiast przerwał i powitał ich z szacunkiem, zaczynając od damy, a potem skupiając się na jej mężu. To z nim spotykał się w interesach, ale i Cressida, jako młoda artystka, była mile widziana.
- Lordzie Fawley, lady Fawley, niezwykle miło mi państwo widzieć. Może zanim zaczniemy, usiądą państwo i napiją się herbaty? Wyborna mieszanka z dodatkiem jaśminu, sprowadzona z dalekich krain. W sam raz na początek naszego artystycznego spotkania.
Dziewczątko i jej małżonek usiedli. Podczas herbaty mężczyźni toczyli kurtuazyjną rozmowę na temat sztuki i działalności galerii, a Cressida przez większość czasu milczała, odzywając się dopiero wtedy, kiedy zwracano się bezpośrednio do niej. Wcinanie się w rozmowy mężczyzn było niegrzeczne, a młódka respektowała swoją niższą, kobiecą pozycję. Poza tym brakowało jej śmiałości i wolała słuchać, pozostając pod niezmiennym wrażeniem wiedzy i obycia swego małżonka, który niezwykle pewnie poruszał się w meandrach teorii, podczas gdy dziewczątko wolało tworzyć.
Później, po herbatce i wstępnej rozmowie, Sykes wstał i ruszył w kierunku płócien, poprawiając na nosie okulary. Cressida przyglądała się uważnie, jak pracownik galerii przechadza się wzdłuż obrazów, z których kilka należało do niej, ale były też prace matki jej męża oraz jednej z jego kuzynek.
- Będziemy zaszczyceni, mogąc umieścić na jesiennym wernisażu prace należące do rodu o tak znakomitej malarskiej reputacji, jak Fawleyowie – odezwał się. – Z pewnością dla wszystkich znajdzie się miejsce w sali wernisażowej. Będą też oczywiście płótna należące do innych znakomitych twórców. Całość będzie utrzymywać nostalgiczne tony schyłku lata i nadejścia jesieni.
Galeria ta jawiła się jako miejsce bardzo eleganckie, ale i konserwatywne, gdzie raczej próżno było szukać nieodpowiedniego towarzystwa. Zmiana wcześniej kontrowersyjnej polityki Fawleyów również pewne sprawy uprościła. William skinął więc z zadowoleniem głową, ale Sykes po chwili zwrócił się do Cressidy.
- Pani prace wywarły na mnie ogromne wrażenie. To naprawdę niezwykły talent jak na tak młody wiek, mąż z pewnością jest z lady niezwykle dumny – pochwalił ją, zatrzymując się przy jednym z obrazów. Cressida zarumieniła się pod piegami, ale mąż uśmiechnął się do niej ciepło, wyraźnie zachęcając ją do tego, by nieco się ośmieliła, w końcu to był też jej dzień, i to jej, a nie jego obrazy miały zostać pokazane na wernisażu. – Może zechciałaby lady szepnąć choć kilka zdań na temat tej niezwykłej pasji? Proszę wybaczyć ciekawość, ale zawsze interesują mnie sylwetki artystów, których prace możemy podziwiać w salach tej galerii.
Młódka spojrzała na męża, ale po chwili się odezwała.
- Właściwie to... kocham malować od dziecka – zaczęła z lekkim wahaniem. Mąż ścisnął jej dłoń, zachęcając by pokonała onieśmielenie i mówiła dalej. – Nauka w Beauxbatons pozwoliła mi rozwinąć tę pasję jeszcze lepiej, wiele się tam nauczyłam. Ilustrowałam także zielniki ojca i szkicowałam napotykane w rodzinnych stronach rośliny i zwierzęta, z czasem nauczyłam się malować pejzaże i to je tworzę najchętniej, choć nie stronię również od scenek rodzajowych i portretów – mówiła, patrząc na obrazy, bo to było łatwiejsze od patrzenia obcemu mężczyźnie prosto w oczy. – Zdaję sobie jednak sprawę, że nie umiem jeszcze absolutnie wszystkiego i wciąż szlifuję swój talent, by mąż i jego ród mogli być dumni z mojej twórczości.
Nie raz już słyszała w swoim życiu pytania o początek jej pasji. O ile osoby jej bliskie poznawały dokładniejszą wersję, tak nieznajomym podawała tę bardziej okrojoną, pozbawioną szczegółów.
- Ach, Beauxbatons! Naprawdę znakomita szkoła dla młodych artystów, i z tego co mi wiadomo, lord Fawley również odbywał tam nauki, prawda? – zapytał, a William potwierdził. – Tak czy inaczej, prace młodych artystów zawsze niosą ze sobą powiew świeżości, a tego potrzebujemy. Goście galerii z pewnością również chętnie zobaczą na ścianach coś nowego, a te wspaniałe obrazy pozwolą przypomnieć sobie piękno lata, które właśnie dobiega końca.
Cressida pomyślała przelotnie, że tegoroczne lato nie było tak piękne i idealne, jak powinno być, naznaczone anomaliami, niepokojem i tragicznymi wydarzeniami. Z tego powodu i na niektórych jej płótnach po dłuższym przyglądaniu się pod warstwą sielanki można było wychwycić pewien niepokój w formie zarysu kłębiących się na horyzoncie burzowych chmur na jednym z pejzażów, czy nieco nerwowych ruchach idącej przez las młodej kobiety na kolejnym. Coś niepokojącego było też w mgle unoszącej się między drzewami, gdzie niegdzie żółknących liściach oraz w motylu trzepoczącym się w pajęczynie w zaroślach, które mijała namalowana dziewczyna. Cressida bała się i nawet malowanie nie potrafiło w pełni ukoić jej lęku, choć niewątpliwie pomagało na chwilę o nim zapomnieć i skupić się na czymś lżejszym i przyjemniejszym.
Zamyśliła się na moment, ale Sykes najwyraźniej nie miał dość przepytywania młodziutkiej malarki już po tym, jak wcześniej podczas wstępnej herbatki nacieszył się rozmową z jej mężem.
- Może opowie lady w dużym skrócie o okolicznościach powstania tych obrazów? – zapytał.
Cressida przygryzła wargę, ale mówienie o obrazach było na pewno łatwiejsze niż mówienie o sobie i prywatnych odczuciach. Sztuka była neutralnym gruntem, o którym można było porozmawiać z każdym, zarówno w galerii jak i na salonach.
- Ten pierwszy to pejzaż łąki znajdującej się nieopodal lasów Charnwood, w młodości często zapuszczałam się tam na konne przejażdżki i... tak to zapamiętałam – wyjaśniła skrótowo, nie objaśniając każdego z elementów obrazu, bo widz mógł sam zastanawiać się nad emocjami kierującymi artystą podczas uwieczniania konkretnych elementów dzieła oraz doszukiwać się w nich ukrytych znaczeń. Niektórych z nich Cressie sama nie była do końca świadoma. – Drugi również jest umiejscowiony w lasach Charnwood, ale nie... przedstawia konkretnej osoby. – Wskazała na leśny obraz z kroczącą jedną ze ścieżek dziewczyną. Choć Cressie nie starała się sportretować nikogo konkretnego, w rysach można było się dopatrzyć pewnych podobieństw do jednej ze zmarłych kilka lat temu kuzynek. Jako że Cressie była osóbką sentymentalną, często nawiązywała w obrazach do rodzinnych stron, za którymi tak bardzo tęskniła. – A tutaj jest widok na Krainę Jezior z jeziorem pełnym łabędzi mogących w każdej chwili zerwać się do lotu. – Kolejny obraz był już jednak zainspirowany rodzinnymi stronami męża, w których teraz sama mieszkała, a pejzaże jezior inspirowały ją do uwieczniania ich na płótnie. Mimo przywiązania do włości Flintów próbowała nawiązać więź także z ziemiami rodu męża i coraz częściej malowała miejsca znajdujące się w Cumberlandzie. Uśmiechnęła się lekko do siebie, patrząc na krajobraz zamglonego jeziora, w którym odbijało się niebo i po którym majestatycznie sunęły łabędzie, rodowy symbol Fawleyów. Wszystkie obrazy, mimo sielanki, miały w sobie coś nostalgicznego.
Mężczyzna wyglądał, jakby chciał dowiedzieć się jeszcze więcej, ale ostatecznie zadowolił się lakonicznymi wyjaśnieniami uchylającymi jedynie rąbka tajemnicy. Cressida nie chciała mówić nic więcej, więc umilkła. Mąż znowu dyskretnie uchwycił jej dłoń i lekko ścisnął palce.
- Jestem przekonani, że nasi goście będą zachwyceni. Ja już jestem – rzekł pochlebczo, znów wprawiając Cressidę w zakłopotanie, choć zawsze było jej miło, gdy ktoś doceniał jej twórczość. Cieszyła się, że kilka jej płócien również uświetni nadchodzącą wystawę. – I rzecz jasna zapraszam państwa na ten wernisaż! Zapraszamy samą śmietankę towarzyską Londynu oraz wyższych sfer, a obecność artystów na pewno uświetni to wydarzenie.
William wraz z pracownikiem galerii po chwili dokończyli załatwianie formalności. Obrazy zostały przekazane i obsługa galerii miała się już nimi odpowiednio zająć podczas przygotowań do mającego się niedługo odbyć wernisażu. Na tym rola małżeństwa Fawleyów się kończyła, choć oczywiście zamierzali się pojawić na wernisażu. Cressida lubiła atmosferę takich wydarzeń, pełną elegancji i rozmów o sztuce, a także kontemplowania obrazów różnych twórców w otoczeniu śmietanki towarzyskiej, bo plebsu raczej nie musiała się obawiać podczas wydarzenia tego typu.
- Chodź, Cressido, wracamy do domu – powiedział do niej mąż, gdy już pożegnali się z Sykesem i opuścili jego gabinet, pozostawiając tam obrazy. Teraz musieli jedynie dotrzeć na świstoklik i powrócić do Ambleside.

| zt.


Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?

Cressida Fawley
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5557-cressida-fawley-flint https://www.morsmordre.net/t5573-piorko https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f117-cumberland-ambleside-dwor-fawleyow https://www.morsmordre.net/t5581-skrytka-bankowa-nr-1374 https://www.morsmordre.net/t5580-cressida-fawley
Re: Przedsionek [odnośnik]12.07.19 18:51
23 XI

Przejęcie stanowiska kuratora w galerii sztuki po zmarłej matce kosztowało go naprawdę wiele. Dość szybko udało mu się zapoznać z nowymi obowiązkami, jednak nie mógł skupić się na nich całkowicie, myślami uciekając do zagadnień, które niekoniecznie były powiązane z jego pracą. W niezwykle krótkim czasie w jego życiu doszło do kilku znaczących zmian. Śmierć dwojga rodziców była potężnym ciosem, ale przede wszystkim całkowicie niespodziewanym. Trudno było pogodzić się z podobną niesprawiedliwością, kiedy okoliczności samej śmierci były dość tajemnicze. Oficjalnie mówiło się o wypadku, do jakiego doszło pod koniec października na skutek potężnej anomalii, lecz Valerian za każdym razem odnosił wrażenie, że wszyscy trzymają się tej wersji, aby po prostu zbyć najbliższą rodzinę ofiar. Nawet krewni ze strony ojca, z którymi dzielił nazwisko, nie próbowali się bardziej zaangażować w rozwiązanie tej zagadkowej sprawy, jakby wiedzieli więcej i nie chcieli szukać kłopotów. Przez bierność służb i rodziny Blythe zaczął naprawdę poważnie zastanawiać się nad tym, czy jego ojciec mógł w pewnym momencie bardziej zaangażować się w cały ten konflikt polityczny, który rozgorzał w Wielkiej Brytanii. Drogiej matce niczego nie zarzucał nawet przez sekundę, dobrze znając jej spokojnie usposobienie. Zawsze powtarzała, że gdyby wszyscy emocje wyrzucali przez siebie poprzez sztukę, nie byłoby pomiędzy ludźmi żadnych sporów. Nigdy nie zgadzał się z ta utopijną wizją, ale odrobinę zazdrościł rodzicielce takiego beztroskiego podejścia do życia.
Gdyby nie tragedia, która dotknęła jego rodzinę, nie zamieszkałby z powrotem w Wielkiej Brytanii. Cenił sobie Francję, ponieważ to ona doceniła jego jako pierwsza. Paryskie salony były przed nim szeroko otwarte, gościły go chętnie, dawały możliwość do dalszego rozwoju poprzez nawiązywanie kolejnych kontaktów z wpływowymi ludźmi. Nie unikał też rozrywek, jakie proponowała mu paryska bohema, prowadząc za sobą do przybytków rozpusty, jak i przed wrota eleganckich restauracji. To była zupełnie inna rzeczywistość, dla której jego artystyczne zapędy były w pełni rozumiane, a nawet nagradzane dzięki zamówieniom na kolejne rzeźby. Wszyscy zgodnie twierdzili, że jego dłonie musza skrywać w sobie magię. Sam już od dziecka odnosił podobne wrażenie, kiedy to wszystkiego musiał dotknąć, raz nawet płomienia, bo po prostu nie dowierzał ostrzeżeniom, że jest on gorący i parzy. Doświadczanie wszystkiego osobiście było dla niego życiową misją. Smakować, dotykać, wąchać, po prostu czuć.
Stał się sierotą, zmienił miejsce zamieszkania i podjął się innej profesji, która wciąż pozostawała związana ze sztuką, lecz w inny sposób. Nadal był artystą, jednak teraz jego głównym zadaniem było prowadzenie innych wraz z wnikliwą oceną ich dzieł. Dalej miał szansę wystawiać twory własnych rąk, był nawet o to proszony, lecz uparcie próbował zachować dystans. Oddał po opiekę galerii lady Avery kilka rzeźb, lecz wciąż nie był w stanie stworzyć czegoś nowego. Towarzyszyły mu zbyt trudne uczucia, aby mógł z lekkością chwycić za dłuto. Ono zawsze wydawało się przedłużeniem jego ręki, jednak przez ostatnie tygodnie tylko mu w niej ciążyło. Próbował przełamać niemoc twórczą, jednak to zawsze kończyło się sromotną porażką. Bezczynność była najgorsza, ponieważ była zachętą do prowadzenia rozmyślań, które pozostawały ponure i w najbliższym czasie wcale nie miało się to zmienić, a tak przynajmniej przeczuwał. Dlatego postanowił ubiegać się o stanowisko, co do którego miał pewność, że będzie zarówno wyzwaniem, jak i przyjemnością.
Już od dziecka obserwował zawodowe poczynania matki, która miała ogromną wiedzę o sztuce, zwłaszcza malarstwie. Wystarczało jej jedno wnikliwe spojrzenia, aby odróżniła podróbkę od oryginału. Posiadała także niesamowity talent organizatorski, choć zawsze skromnie twierdziła, ze to efekt wieloletniej pracy w zawodzie i to praktyka czyni mistrza. Valerian nie śmiał powtarzać tych słów mądrości. Od samego początku wiedział na co się pisze, gdy zaczął się ubiegać o posadę kuratora w galerii sztuki prowadzonej przez lady Avery w Londynie. Wcale nie musiał tak bardzo się o to starać, bo już po trzech dniach został zatrudniony. A wszystko dzięki francuskim przyjaciołom, którzy posłali do galerii listy, aby zaproponować współpracę na korzystnych warunkach, o ile ceniony we Francji rzeźbiarz Blythe rzeczywiście stanie się kuratorem galerii. Był pod ogromnym wrażeniem zaangażowania paryskiej bohemy, zwłaszcza że o swych zawodowych planach poinformował zaledwie kilka osób, o nic ich zresztą nie prosząc, co najwyżej o życzenia pomyślności i kilka ciepłych myśli.
Na początku musiał dokładnie zapoznać się z samą galerią. Pamiętał, jak błąkał się po niej jako kilkuletni brzdąc, chłonący nową wiedzę o wielkich dziełach i twórcach uczniak, stęskniony za sztuką kursant ze Szpitala Świętego Munga i potem jako artysta zdobywający coraz większe doświadczenie i uznanie. Teraz jednak był kuratorem, dlatego czuł się w obowiązku jak najlepiej zapoznać z każdym zakamarkiem tej placówki kulturalnej. Zaczął od formalności. Przez kilka dni zapoznawał się z katalogiem wszystkich dzieł, zarówno tych wystawionych obecnie, jak równie zgromadzonych w magazynach. Osobiście sprawdził, czy rzeczywiście wszystkie znajdują się na swoich miejscach, obchodząc każde pomieszczenie w galerii. Później szczególną uwagę poświęcił dziełom, które znajdowały się w renowacji. Skontaktował się listownie z osobami, które pozostawały odpowiedzialne za doprowadzenie do dawnej świetności konkretnych obrazów. Potrzebę kontaktu każdorazowo argumentował objęciem przez siebie stanowiska, a więc i wzięciem odpowiedzialności za wszystkie dzieła znajdujące się pod pieczą galerii. Na samym końcu skupił się na dziełach wypożyczonych innym galeriom. Przede wszystkim kwestia jednego obrazu dręczyła go od kilku dni, jakby to jego intuicja coś przeczuwała. I wcale się nie pomylił, musiał mieć rozwinięty dodatkowy zmysł, ponieważ kilka dni później stanąć musiał przed pierwszym poważnym zadaniem przeznaczonym właśnie dla kuratora.
Sam powrót dzieła do galerii nie sprawił większych trudności. Prawie czterystuletni obraz irlandzkiego malarza przedstawiający sabat czarownic zgromadzonych wokół potężnego ogniska z pozoru wyglądał na nienaruszony. Tylko w  jednym z dolnych rogów obrazu ciemna zieleń wydała się odrobinę ciemniejsza, jakby nieco nadgniła. Dopiero uważniejsza obserwacja z lupą w dłoni pozwoliła dostrzec niepokojące szczegóły. Valerian, choć nie uczestniczył w wysyłce obrazu kilka miesięcy wcześniej do holenderskiej galerii, był pewny co do tego, że nie nosił on na sobie ani odrobiny pleśni, która pojawiła się nagle w prawym, dolnym rogu. Nawet jeśli nie był to ogromny uszczerbek dla dzieła, to jednak przywrócenie go do wcześniejszego stanu i tak wygeneruje pewne koszty, ale przede wszystkim największą rolę odgrywać będzie czas. Blythe oburzony był postępowaniem dyrekcji holenderskiej galerii, iż nie przyznała się od razu do całego zajścia, woląc po cichu odesłać obrazy, jakby z nadzieję, że nic nie zostanie zauważone. To była skandaliczna postawa. Gdyby nie dostrzegli tego teraz, nałożona stulecia temu na płótno farba mogłaby ulec dalszej degradacji przez rozrastający się grzyb. Musiał działać natychmiast. W pierwszej kolejności zadbał o obraz, który oddał pilnie do renowacji, mogąc liczyć na pomoc prawdziwego mistrza w swoim fachu. Uproszenie zasłużonego w artystycznym środowisku konserwatora nie okazało się wcale aż tak trudne, jak go zapewniano. Wystarczyło, że podał swoje nazwisko i pochwalił się faktem, że Daniela Blythe była jego matką. Jakieś wzruszenie chwytało go za każdym razem i prawie odejmowało mowę, kiedy dostrzegał, że wciąż jego najdroższa rodziciela żyje w pamięci innych ludzi.
Najbardziej wymagającym elementem całej sprawy było porozumienie się z holenderską galerią. Valerian miał po swojej strony niezaprzeczalne dowody. Przed wysłaniem obrazu wykonana została ekspertyza, która wykluczała jakiekolwiek uszkodzenia wysyłanego obrazu. Ta sama ekspertyza dotarła zresztą do Holandii i została podpisana również przez drugą galerię. Dowody były oczywiste, nie było jednak pewności, czy winna strona przyzna się do naruszenia, być może nieświadomego, a jednak w pełni rzeczywistego, bo niosło ze sobą pewne konsekwencje. Blythe w imieniu galerii kreślił już piąty list w tej sprawie, nie poddając się w swych dążeniach do uzyskania rekompensaty w postaci pokrycia kosztów renowacji. Wiedział zresztą, że paryskie Musée Jacquemart-André również wypożyczyło pewien drogocenny obraz francuskiego malarza z przełomu XVI i XVII wieku. Nie zawahał się w ostatnim liście napomnieć o tym fakcie, wszak był doskonale zaznajomiony z ludźmi sztuki żyjącymi we Francji.

| z tematu (1246 słów)
Valerian Blythe
avatar
Zawód : kurator wystaw, artysta
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler


watch her moving in elliptical patterns


OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Przedsionek VK2vTfp
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7511-valerian-blythe https://www.morsmordre.net/t7564-artystyczna-korespondencja#209469 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f96-ansdell-street-3-7 https://www.morsmordre.net/t7563-skrytka-bankowa-nr-1821 https://www.morsmordre.net/t7565-valerian-blythe

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Przedsionek
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach