Wydarzenia


Ekipa forum
Ambrose Travers
AutorWiadomość
Ambrose Travers [odnośnik]21.04.18 20:32

Ambrose Victorius Travers

Data urodzenia: 31.08.1932
Nazwisko matki: Nott
Miejsce zamieszkania: Norfolk
Czystość krwi: Szlachetna
Status majątkowy: Bogaty
Zawód: Numerolog, badacz, teoretyk magii, pirat od siedmiu boleści
Wzrost: 186 centymetrów
Waga: 87 kilogramów
Kolor włosów: jasne złoto
Kolor oczu: lodowaty błękit zmieszany z jadowitą zielenią
Znaki szczególne: bardzo wysoki, a przy tym o specyficznie wychudzonej twarzy; szelmowski uśmiech, zalotne spojrzenie; wąska blizna ciągnąca się od lewego ucha w dół;  


Żeglarzem był Earendil, mieszkał w krainie Arvernien;
Okręt zbudował w Nimbrethil, by płynąć do odległych ziem.
W żaglach srebrzysta błyska nić, srebrne latarnie gorzeją,
Łabędzi wygina się dziób, proporce światłem jaśnieją.

Błękit

Taki kolor miała wzburzona woda i bezkres nieba. Specyficzna muzyka morza płynęła wraz z krwią w jego żyłach – pod chmurami stale krzyczały mewy, których istnienie dostrzegał dopiero wówczas, kiedy milkły. Wiatr łopoczący w żaglach i szum fal uderzających o skały usypiały go nawet w bezgwiezdne noce. Wciąż pamięta słowa kobiet, wyśpiewywane w porcie, morskie ballady i historie pełne przygód i chwały. To po nich właśnie matka nadała mu imię: Ambrose, nieśmiertelny, wierząc, że na zawsze przeżyje w pieśniach. Młoda lady Nott nie była głupia, ani naiwna, choć nieco przerażona wizją o kilka dekad starszego małżonka – dziwny rodzaj uspokojenia odnalazła w słowach portowej wróżbitki, wieszczącej jej pierworodnemu wielkie przeznaczenie. Było to czcze proroctwo, wypowiedziane prawdopodobnie przez kobietę pozbawioną nawet daru jasnowidzenia, miała jednak w zwyczaju przepowiadać same dobre rzeczy tym, którzy potrafili zapłacić. Drastycznie różnił się od swoich przyrodnich braci – blady, wychudzony i o włosach w kolorze piaszczystych wybrzeży. Nic nie wskazywałoby na to, że urodził się wyjątkowy: nie był pierwszym, ani nawet ostatnim dzieckiem. Nie miał nigdy siły Kronosa, swobody Salazara ani uwagi, którą stale poświęcano młodszej siostrze, ale nie odczuwał szczególnego braku żadnej z tych rzeczy. Kurczowo chwycił się słów, wypowiedzianych jeszcze przed jego narodzinami, słów nieznajomej mu kobiety, prawdopodobnie oszustki. Szybko nauczył się wprawdzie, że nie należy zupełnie ufać wróżbom, ale postanowił, że jeśli wielkie przeznaczenie nie byłoby mu pisane, sam je napisze. Dziś ciężko określić mu, jakie jest jego najwcześniejsze wspomnienie.
Droga do sukcesu była długa i trudna. Taka właśnie miała być, powtarzał sobie jednak. W wielkich historiach nie ważny jest nawet cel, ważna jest przede wszystkim droga. Tym bardziej, że nie miał pojęcia co znajdzie na jej końcu. Świat był dziwną plątaniną tysiąca mórz, kolumn liczb i dźwięków naznaczonych kolorami. Ojciec był stalową szarością, która kryła się w jego oczach. Odchował już dwóch synów, a uwagę skupiał zawsze głównie na pierworodnym – nie było między nimi jednak szczególnie gorzkich słów lub tępej potrzeby wzbudzenia dumy. Jego obraz zmieniał się stale, od postawnych ramion ponad zasięgiem wzroku do stłumionych uśmiechów i grymasów. Ambrose robił to co robić należało. Wiedział doskonale, że tak właśnie zbudowany jest świat: żeby coś zyskać, musisz najpierw coś oddać. Więc przez pierwsze dziesięć lat swojego życia stale oddawał wszelkie poczucie inności i własnej tożsamości, na rzecz wartości, które wpajano mu od dziecka. Nim nauczył się chodzić, stał już na statku, z fascynacją w oczach oglądając stare mapy i kompasy. Zgodnie z wolą rodziny rozwijał swoją aktywność fizyczną, tańczył z wysoko podniesioną głową, stawiając równo kroki, siadał na końskim grzbiecie, nie bał się wzbić w powietrze na dziecięcej miotle. Strach był czymś, czego należało wystrzegać się najpilniej, to właśnie przekazał mu ojciec. Zbędne emocje czyniły ludzi słabszymi, wyniszczając ich kawałek po kawałku. Ze wszystkich sił starał się zatem czuć jak najmniej, pozwalając sobie na jedynie krótkie, porywające uczucia: wolność i adrenalinę czyhającą na niespokojnych wodach, tak sprzeczną z niemym posłuszeństwem wobec wymagających, szarych eminencji przewijających się przez jego życie.
Matka była inna – dobra jak intensywna zieleń jej oczu i ciepły śmiech. Doceniała, chwaliła, cieszyła się gdy pierwszy wybuch magii spopielił doszczętnie jego ulubioną książkę. Uśmiechała się serdecznie i z niewypowiedzianą gracją, jednak z czasem zaczął podejrzewać, że za tym uśmiechem stało coś jeszcze. Znała życie wystarczająco dobrze, by wiedzieć, jak ciężkim jest przeciwnikiem. Z uporem wpajała młodemu Traversowi to, co sama uznawała za przydatne. To ona zachęcała go do lekcji fortepianu, choć jej mąż uważał to za zupełnie zbędne. Pilnowała stale by syna wychować nie tylko na żeglarza, ale i dobrze wychowanego młodego lorda, z idealnym uśmiechem na twarzy. Ładne słowa i ładna twarz potrafią zdziałać wiele, powtarzała raz po raz. Po raz pierwszy przekonał się o tym na rodzinnych spotkaniach, zyskując życzliwość podstarzałych ciotek, bezustannie wychwalających te jego duże, błękitne oczy.
Gdy słońce zachodziło już za horyzontem, kończąc dzień zabaw z nielicznymi rówieśnikami, dzień lekcji dobrych manier i nawigacji, spokój znajdywał w książkach. Słowa wydawały mu się niezmienne i fascynujące, budziły w nim pragnienie podróży w nieznane. Potrafiły brzmieć bardzo różnie w zależności od ust, które je wypowiadały i wywoływały na świat setki zupełnie nowych kolorów. Odkąd tylko sięga pamięcią, co nocy przyglądał się wzburzonemu morzu, promieniom słońca zaginających się na ruchomej tafli. W domu mimo jasnego światła i obecności rodziny panował pewien chłód – czasami paradoksalnie wydawało mu się, że prawdziwe ciepło znalazłby tylko w zimnych objęciach fal.
Morze symbolizowało wszystko to, w co wierzył, wolność i prawo wyboru, czuł jednak, że pod jego skórą buzuje ogień, nie dający mu spokoju. Szybko spotkał na swojej drodze wroga, z którym przyszło mu zmagać się przez całe życie – niecierpliwość. Choć bez wątpienia miał, podobnie jak niemal każdy przedstawiciel rodu, wrodzony talent do żeglugi, często brakowało mu koncentracji i zrównoważenia. Chciał wszystkiego na raz, szybko i bezproblemowo, nie rozumiejąc do końca pojęcia ciężkiej pracy. Bezustannie się potykał, ale zdołał zachować jakoś pogodę ducha – wierzył, że każde potknięcie doprowadzi go gdzieś dalej. Zanim narodzi się gwiazda, inna musi upaść: a gwiazdom należy wierzyć, to one prowadzą żeglarzy do domu. Tak powtarzali przedziwni członkowie załogi ojca, gdy zdarzało im się wypić o kilka butelek rumu za wiele.


Prosto w księżyca płynął blask, z dala od brzegów północy,
Zbłąkany wśród zaklętych dróg, którymi człowiek nie kroczy.
Od Cieśnin Lodu, kędy w cień, mroźne cię szczytu spowiły,
Od pustyń, które spalił żar, uciekł, żeglując co siły

Brąz

Mury zamku lśniły brązem, z jednego z czterech herbów spoglądał na niego orzeł stopiony z tym kolorem. Hogwart nie był dla niego niczym szczególnym, zwłaszcza z początku – nie wzdrygał się na myśl o szkockiej budowli, ale też nie wyczekiwał z utęsknieniem listu. Nie przerażało go wspomnienie niedawnych tragicznych wydarzeń w murach szkoły, nie zachęcała wizja porzucenia dotychczasowego życia. Z pewną irytacją myślał o rozłące z wielką wodą, ale ciągnęło go do nowych przygód – w pewnym sensie rozumiał, że morze wcale nie musi składać się wyłącznie z wody. Dziś niewiele pamięta z pierwszych zakupów, czy nawet pierwszej podróży pociągiem. To sama konstrukcja wywarła na nim większe wrażenie, wysokie wieże sięgające bezchmurnego nieba. I Wielka Sala ze swoim własnym oceanem: oceanem chmur i gwiazd obecnych na sklepieniu. Nonszalanckim krokiem zmierzał do Tiary, kiedy wyczytano jego nazwisko, ale magiczny kapelusz spoczywał na jego głowie niepokojąco długo. Cisza, która zapadła w sali, lśniła bielą. Niezapisaną kartką. Tak jakby nakrycie głowy nie było do końca pewne, czy faktycznie powinien umieścić go w Slytherinie. A tego przecież się spodziewał – nie zastanawiał się nawet nad żadną inną opcją.
Zdawało mu się, że nawet ściany drżały, kiedy salę wypełnił dźwięk słowa Ravenclaw. W niemym szoku zajął wówczas miejsce przy stole klaskających Krukonów. Czuł się nie na miejscu, choć w błękicie szat domu Roweny było coś, co przypominało mu wody otaczające rodzinny Norfolk.
Do wzorowego ucznia na miarę Ravenclawu brakowało mu jednak bardzo wiele. Już od początku postanowił, że naukę postawi na drugim planie – dobra zabawa i towarzystwo były jego priorytetem. Nie uczył się więc szczególnie wiele, do niektórych przedmiotów zachowując wręcz olewczy stosunek. Zdecydowanie nie polubił Zielarstwa ani Obrony przed Czarną Magią, zawsze brakowało mu też cierpliwości do Eliksirów. Żywił sentyment do gwiazd, stale prowadzących żeglarzy, jednak zapał do Astronomii porzucił niezwykle szybko. Liczyła się dla niego przede wszystkim jako technika nawigacyjna. Szokiem dla nauczycieli było to że, podobnie jak spora część rodziny, odznaczał się niezwykłym talentem do Transmutacji. Choć powszechnie uważana za jedną z najtrudniejszych dziedzin, jemu przychodziła z zaskakującą łatwością. Obok Transmutacji szybko polubił także Zaklęcia, zwłaszcza w praktycznym aspekcie. Kadra Hogwartu mogła na własnej skórze doświadczyć, że choć chłopiec ten z pewnością posiadał potencjał i wysoką inteligencję, był jednak niezwykle leniwy i pozbawiony zapału.
Nie lubił ciężko pracować, lubił za to wygrywać i rywalizować. Bardzo często wplątywał się w kłopoty, związane z łamaniem szkolnego regulaminu i długie godziny spędził na ręcznym polerowaniu gablotek z pucharami: był jednak równie uparty, co jego rodzice, kary nie sprowadziły go więc do zmiany zachowania. Z czasem nieco usystematyzował naukę, wciąż jednak wybierając bycie duszą towarzystwa nad nieprzespaną nocą pełną zadań. Choć nie był już kapryśnym dzieckiem, wciąż uwielbiał wygody i przywileje powiązane z szlacheckim stylem życia. Rozumiał doskonale, że salony są zupełnie jak niespokojne wody i tylko wprawiony żeglarz może swobodnie po nich pływać. Korzystał z życia i bogactwa rodziny, dobierając sobie odpowiednie towarzystwo. Z wyższością patrzył na szlamy, choć nie poświęcał swojego cennego czasu na gnębienie czarodziejów brudnej krwi – uważał, że byłoby to jego marnotrawstwo. Lata mijały, a on wciąż tkwił przy swoim: nie odmawiał sobie niczego. Nie minęło wiele czasu nim odkrył kolejną ze swoich słabości, tym razem do drogich alkoholi i pięknych kobiet. Tych drugich zwłaszcza: wyrastał na młodego casanovę, spijając słodkie słowa z czerwonych ust i uśmiechając się promiennie. Światu jawił się jako dobrze wychowany, porządny szlachcic, ale przede wszystkim tylko chłopiec z młodzieńczą iskrą buntu. Ciężko było brać go na poważnie, choć był w istocie tym, czym się czuł: pełną słabości i skaz, bardzo zarozumiałą jednostką. Czerpiącą nieco wykrzywioną, nieodpowiednią przyjemność ze zdobywania, zwłaszcza innych ludzi. Nie interesowała go nigdy polityka, ale gra słowna, zabawa cudzymi uczuciami była czymś do czego instynktownie ciągnął: tą iskrę zakrzewiła w nim matka, dbając o to, by ze swoich dzieci stworzyć piękne potwory, gotowe stawić czoła każdemu sztormowi, który stanie na ich drodze.
Ląd nie potrafił wychować Ambrose Traversa, utwierdzał go tylko w przekonaniu, że wszystko mu się należy. Lata szkoły wspomina więc dziś z uśmiechem na twarzy, jako błogie i beztroskie. Myśląc o nich widzi przede wszystkim liczne miłostki i przyjęcia. Życie paphaniło wówczas terpentyną zadurzonej w nim Puchonki, która obsesyjnie obdarowywała go swoimi dziełami i tysiącem róż wplatanych w bukiety, którymi obdarowywał kolejne obiekty zainteresowania. Choć wielu wydawał się niestały i chwiejny, w rzeczywistości kilku, niewielu rzeczom potrafił się jednak oddać. Chciał wprawdzie pozostawać w centrum uwagi i innych wykorzystywać do własnych celów, lecz zdobył niewielką ilość lojalnych przyjaciół, za których oddałby niemal wszystko. Uczył się powoli niewymuszonych komplementów i układania ładnych zdań, bo wpajano mu, że kapitan bez załogi byłby niczym. W trzeciej klasie dołączył także do domowej drużyny Quidditcha, na pozycji ścigającego, a choć nieczęsto się do tego przyznawał, latanie na miotle przywodziło na myśl wolność, którą wcześniej mógł ofiarować jedynie ocean. Gdy przyszedł czas na wybór przedmiotów dodatkowych, od początku znienawidził Opiekę nad Magicznymi Stworzeniami, Starożytne Runy i Wróżbiarstwo, w Numerologii było jednak coś, co sprawiło, że oddał jej się bez reszty. Od dziecka dostrzegał konstrukcje i liczby, które nieśmiało przemykały pod jego oczyma. Wierzył, że świat z nich właśnie został zbudowany. Zaprzeczał temu bardzo mocno i nie przyznał by się do tego za nic, ale miał serce poszukiwacza i badacza oraz zadatki nie tylko na pana mórz, ale i naukowca. Z czarującym uśmiechem starał się wpasować w każde otoczenie, jednak bardzo szybko uświadomił sobie, że tak naprawdę nie pasuje nigdzie – fakt ten zatajał zalotnym spojrzeniem i dobrym słowem, tak by nikt nie dowiedział się jak zgubiony jest naprawdę.

Aż płynąc wśród bezgwiezdnych wód, przybył do Nocy bez Granic -
I ominąwszy czarny brzeg płynął nie patrząc już na nic.
Wiatr gniewu chwycił teraz ster; Z zachodu na wschód - szalony
Żeglarz rzuciwszy dawny cel w rodzinne uciekł strony.

Złoto

Piaszczyste plaże, choć lśniły złotem, nie dawały żadnych odpowiedzi. Pytał ich stale, te jednak stale milczały. Powrót w rodzinne strony wcale nie pomógł – wręcz przeciwnie, nakłaniał do zadawania kolejnych pytań. Coś w nim krzyczało do bezkresu morza, coś jeszcze dziwniejszego do poznawania praw i wzorów rządzących światem. Ciągnęło go poza linię horyzontu, tak samo jednak coś nakazywało zostać mu w Anglii. Nienawidził siebie samego za to niezdecydowanie. Matka popierała jego zamiłowanie do magii liczb, bracia żeglujący w dalekie strony wywoływali jednak pewną zazdrość. Sprawy nie ułatwiały pierwsze kroki w dorosłe i salonowe życie. Choć niemal z utęsknieniem odliczał dni do Sabatu, był on w równym stopniu wyczekiwany, jak i przerażający. Salony migotały srebrem i czerwienią hipnotyzujących nut, wygrywanych na przeróżnych instrumentach. Świat angielskiej arystokracji w pełni oczarował go bardzo szybko – zwłaszcza przepiękne szlachcianki i gracja z jaką stawiały każdy krok. Czas nauczył go wielu rzeczy, jednak przede wszystkim tego, że piękno było zawsze niebezpieczeństwem: zarówno sztuka jak i aparycja, zarówno wnętrze jak i zewnętrze. Zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że w środku czaiła się w nim ogromna ciemność, musiał więc jaśnieć tym, co widoczne na pierwszy rzut oka. Doskonale świadom złotych włosów i oczu w kolorze morskich głębin, wielokrotnie nadużywał uroku osobistego. Nie był nigdy dojrzały – był wiecznie zagubionym chłopcem, wolnym duchem, który wciąż uważał, że wolno mu robić wszystko co tylko zechce. Tańczył więc i pił wino, choć doskonale wiedział, że nie odziedziczył po rodzinie mocnej głowy. Zdobywał nowe znajomości, przyjaźnie i sojusze, które pozwoliły mu wiele zyskać, zrażając przy tym do siebie zapewne wielu innych. Niepewność i brak wytyczonego celu przerwało chwilowe rozproszenie w postaci odległego marzenia: zapragnął by tak jak Cliodna móc spojrzeć na świat z innego punktu widzenia. Pod okiem wuja rozpoczął naukę animagii, ta okazała się jednak długa i żmudna i wiele miesięcy musiało minąć by dostrzegł jakiekolwiek efekty.
Jak mógł stronił od odpowiedzialności: wizja małżeństwa czy ułożenia życia zdawała mu się tylko wyblakłym cieniem przyszłości. Wierzył zresztą, że czas powoli wytłumaczy mu wszystko, trwonił go zatem nawet nie myśląc o konsekwencjach. Z wytrwałością czytywał książki i pisma badaczy, wsiadał także na statki płynące w niedługie rejsy. Więcej i więcej godzin poświęcał jednak złotym spiralom czasu i teorii magii. Rozważał nad badaniem nowych zaklęć i szukaniem odpowiedzi. Był już bliski decyzji by swoje życie poświęcić karierze naukowej, gdy rzeczywistość postanowiła rozsypać się dookoła. Choroba matki pojawiła się nagle i niespodziewanie – jej złote włosy płowiały, a twarz przybierała coraz bledszy, niezdrowy odcień. Umierała wolno i cicho i wydawało się, że nikt nie zwraca na to uwagi: cisza prześladowała młodego Traversa, pióro drżało w jego rękach, a odpowiedzialność, której tak się wystrzegał zbliżała się nieubłaganie. Ta cisza była bowiem inna. Czarna i szkarłatna, krwawiąca razem z lady Nott, dręczoną Śmiertelną Bladością. Ambrose miał szczęście jej uniknąć, podobnie jak wszelkich innych schorzeń powiązanych z szlacheckim rodowodem. Między rzutym nieustannie liściem mandragory, a równymi rzędami cyfr ledwo znajdował czas by zastanowić się nad tym co właściwie robi – dni mijały, puste i bezsensowne. Klawisze pianina nie układały się już we właściwej kolejności, litery tekstów zmieniały miejsca. Łzy spływały coraz częściej po jego rumianych policzkach, aż w końcu wyczerpały się doszczętnie. Życie toczyło się dalej, chodź świat pozbawił go tak bliskiej mu osoby. Zdawało mu się, że każda następna noc była ciemniejsza i nawet niebo zmieniło kolor.
Rzucił się zatem w ramiona tego, co wydawało mu się jedynym ratunkiem – oceanu. W dzień po pogrzebie wsiadł na statek pod dowództwem zaufanego przyjaciela najstarszego z braci i na długie lata porzucił angielskie brzegi. Ulotna chwila rozpaczy pozwoliła by poczuł się wolny od zobowiązań na lądzie, na który powracać miał najwyżej kilka razy w roku. Wciąż boleśnie odczuwał brak cierpliwości, ale żeglarstwo miał we krwi: doskonale rozumiał skrzypiące deski statku i żagle wyginające się na wietrze. Kołysanie łodzi stopniowo uśmierzało ból, a szum fal zagłuszał wszelkie zmartwienia. Przez chwilę wydawało mu się, że to właśnie jest jego miejsce na ziemi. Pytania zagłuszały mu krzyki mew i smak rumu. Tym razem za pomocą jednego z żeglarzy wciąż doskonalił się w sztuce animagii, był jednak daleki od upragnionej przemiany. Inny z członków załogi, po przegranym zakładzie nauczył go podstaw języka trytonów, który zaskakująco przypadł mu do gustu. Starsi koledzy wciąż śmiali się z pożółkłych książek, usilnie chowanych w kajucie, on jednak nie potrafił im odmówić. Na dodatek kupował coraz to nowsze, niekiedy pozbawione sensu lub spisane w językach, których nie rozumiał. Podróżowali długo i daleko, odwiedzając wiele miast na całym świecie, tak wiele, że nie pamięta już nawet ich nazw.

Aż nieulękłe, skręcił ster i łodzią zatoczył koło;
Sztorm znosiła z jękiem łódź, gdyż śmierć tu nocna godziną
Czyhała pośród Szarych Mórz, gdy znowu na zachód płynął.

Czerwień

Taki kolor miały jej usta, kontrastujące z bladą cerą. Rzucał się już w objęcia wielu kobiet, bo oprócz morza i liczb kochał coś jeszcze – niebezpieczną grę cudzymi uczuciami. Przyjemność była jedną z ważniejszych wartości, nie omieszkał zatem pogrywać i ranić, tylko po to by ją osiągnąć. Przyjemność ta miała jednak wiele wymiarów – nie była tylko kobiecą szminką ani szklanką dobrego alkoholu. Czasami wydawała się falami morza, uśmiechami przyjaciół, ciepłymi nocami spędzonymi pod gwiazdami. Niektórzy ludzie byli wyjątkowi. Sprawiali, że dostrzegał więcej kolorów. Ona była wyjątkowa. Jej śmiech był jak deszcz spadający na kryształy, bladoróżowy i usiany gwiazdami. Niepozorna Rosjanka o ślicznej buzi i paskudnym temperamencie. To jak znalazła się na deskach statku nigdy nie zostało mu dokładnie wyjaśnione – kapitan z niechęcią przyznawał, że jest przydatna, a wręcz niezbędna, choć sam stale marzy o tym by wysadzić ją w kolejnym porcie. Nikt poza nim nie znał prawdy, choć szeptali o niej wszyscy. Że była tylko cennym towarem, panią losu, bękartem starego oficera, że wiedziała gdzie odnaleźć dawno zapomniany, niezwykły skarb. Stary żeglarski przesąd mówił, że kobieta na statku przynosiła pecha – sam Ambrose nigdy w to nie wierzył, nie mógł jednak zaprzeczyć, że ta akurat kobieta była bardzo pechowa. Bardziej dla siebie, niż dla otoczenia i było w tym pechu coś co, paradoksalnie przynosiło jej wiele szczęścia. Niemal nic nigdy jej się nie udawało, była jednak równie uparta co on, a do tego najwyraźniej piekielnie inteligentna. Cierpiała pod wpływem Klątwy Odwróconej Fortuny, nie dawała się jednak łatwo pokonać. Było w jej dziwnych oczach, zmieniających się niczym kalejdoskop, coś takiego, co sprawiało, że niemal zapominał o wszystkim innym. O przyszłości i przeszłości i o tym, co zdarzało się teraz. Dziwnie szybko znaleźli wspólny język: on śmiał się ciągle, gdy potrafiła potknąć się na płaskiej powierzchni, ona szydziła z jego zamiłowań do luksusu. Na swój dziwny sposób zostali przyjaciółmi, osobliwymi i podążającymi za sobą bezustannie. Sam nie wiedział, kiedy czas mijał i mijał, a wszystko dookoła niego zmieniało się nie do poznania. Tamte dwa lata zlewają się ze sobą, pozostawiając jedynie konstelację jaśniejących wspomnień, które potrafi umiejscowić w czasie. Wspomnień takich jak tamten dzień, gdy mając dwadzieścia dwa lata po raz pierwszy skosztował dobrobytu powietrza. Gdy ramiona zmieniły się w orle skrzydła i kości stały się lżejsze, rzeczywistość wywróciła się na drugą stronę. Ptasie oczy dostrzegały świat w zupełnie nowym odcieniu błękitu i ostrej zieleni, skrzydła tonęły w srebrze i kobalcie. Wzbijały się prawie tak szybko, jak przyszło im spaść: oswojenie się z nową formą nie było łatwe. Orzeł przedni – król przestworzy, ucieleśnienie wolności i siły. Ambrose nie do końca dostrzegał w nim samego siebie, tak niepewnego i wciąż nie potrafiącego do końca pozbierać się po śmierci matki. Rozkapryszonego i chciwego, nie potrafiącego docenić tego co miał.
Załoga stała mu się z czasem bliska jak rodzina, kapitan jak drugi ojciec – zyskał druhów tak serdecznych i szczerych, że gotów byłby dla nich przejść przez najgorsze burze. Doskonalił nowe umiejętności, ale do mistrzostwa brakowało mu wiele, przede wszystkim zaś doświadczenia, które przynieść mogły tylko lata.
Zmiany następowały szybko i gwałtownie, będąc na morzu zdołał się jednak do tego przyzwyczaić. Z włosami w oczach i książką pod pachą trafił na zupełnie inny okręt, tym razem pod władzą własnego brata. Od dziecka podziwiał Kronosa i w wielu aspektach pragnął być dokładnie taki jak on – choć różniło ich wiele, bardzo wiele lat. Lat niosących wiedzę, z którą nie mógł się równać. Z chęcią zgodził się zatem na pozostanie w rejonach Trójkąta Bermudzkiego, stawiając opór mugolom łamiącym podstawowe prawa umów. Zwiedzając świat widział wiele niesprawiedliwości i o ile potrafił docenić zdolnych towarzyszy, których krew nie zawsze należała do najczystszych, osobami pozbawionymi czarodziejskich zdolności i wywodzącym się od nich hochsztaplerami pogardzał bez litości. Choć powszechnie sądzi się, że Traversowie to ludzie wody, w nim samym nienawiść i chorobliwa chęć zmiany świata płonęła jasnym płomieniem. Doświadczając prześladowań młodych czarodziejów, a takżespołecznego ostracyzmu, z jakim się spotykali i z powagą wsłuchując się w słowa brata wierzył we wszystko co mu mówił. Ostatni rok spędził z zapałem poświęcając się słusznej sprawie, pracując na lepsze imię Traversów, podczas gdy jego niegodni krewni pluli na nie w granicach kraju.  
Przez Wieczną Noc go znosił prąd
Wśród ryku wściekłego morza –
Z daleka omijając brzeg, gdzie nigdy nie świeci zorza.

Biel

Białe żagle nad morzem chmur zwiastowały jeszcze większe zmiany. Jego przyrodni brat, jego kapitan miał zostać nestorem – wiadomość tą Ambrose przyjął jako słuszną i godną dumy, jednak jednocześnie coś w nim poruszało się z zazdrości. Tym bardziej zaczął marzyć o tym, by pewnego dnia dorównać obu braciom, zarówno Kronosowi, dla którego cały świat był oceanem, jak i Salazarowi, żeglującemu już dawno własnym statkiem. Swój rodzinny kraj zastał niejako w ruinie gdy maj spłynął szkarłatem, zbierając krwawe żniwo. Czerwień niemal wisiała w powietrzu, on jednak nie przejmował się tym zupełnie. Z pewną radością i ulgą wrócił na angielskie salony i do swoich liczb, a także odkrył w sobie tęsknotę do zaskakująco dużej ilości osób. Stawiając pierwszy krok na angielskiej ziemi utracił coś jednak bezpowrotnie – zorientował się bowiem jak wiele wciąż utrzymuje go na lądzie. Morze wypłukało w nim smutek po śmierci rodzica, zmuszając go po raz kolejny do ciężkich wyborów. Minęło ledwie kilka dni nim zorientował się, jak trudny okaże się kolejny wyjazd: jeśli kiedykolwiek nastąpi. Ród Traversów był bliski upadku w ruinę, przez Naupliusa i jego bezczelnych potomków, śmiących posługiwać się nazwiskiem piratów i władców mórz. Wystarczyło kilka spotkań by wzbudzić w nim dawne przywiązanie do kraju i raz jeszcze popchnąć w uczucie niezdecydowania. Morze wydaje mu się teraz równie odległe co szkolne lata, postanowił zatem swój umysł skupić na czymś zupełnie innym: na Numerologii, o którą tak pieczołowicie dbał przez te wszystkie lata, chowając kartki wypełnione liczbami pod poduszki. Ziemia po której stąpa, wydaje mu się jak najbardziej znajoma, sam jednak jeszcze nie wie, jak w obliczu tylu zmian zmienił się on sam.

Lecz jemu wielki przypadł los:
Nim księżyc zblednie - w biegu
Omijać ziemskiej gwiazdy glob,
Śmiertelnych nie tknąć brzegów;


Patronus: Ambrose nigdy nie był szczególnie utalentowany w dziedzinie Obrony przed Czarną Magią i nie potrafi wyczarować patronusa; Przypuszcza jednak, że jeżeli kiedykolwiek mu się tu uda, jego obrońca przyjmie formę orła, podobnego do jego animagicznej postaci.  


Statystyki i biegłości
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 0 Brak
Zaklęcia i uroki: 20 Brak
Czarna magia: 0 Brak
Magia lecznicza: 0 Brak
Transmutacja: 15 Brak
Eliksiry: 0 Brak
Sprawność: 10 +6 (waga)
Zwinność: 6 Brak
JęzykWartośćWydane punkty
Język ojczysty: angielski II0
Język magiczny: trytońskiI1
Biegłości podstawoweWartośćWydane punkty
NumerologiaIV40
AstronomiaI2
Historia MagiiI2
RetorykaI2
KłamstwoI2
ONMSI2
SpostrzegawczośćI2
ZielarstwoI2
Biegłości specjalneWartośćWydane punkty
Szlachecka EtykietaI0
Wytrzymałość fizycznaI2
Biegłości fabularneWartośćWydane punkty
Brak -0
Sztuka i rzemiosłoWartośćWydane punkty
Literatura (wiedza)I½
Muzyka (wiedza)I½
Malarstwo (wiedza)I½
Muzyka (fortepian)I½
AktywnośćWartośćWydane punkty
ŻeglarstwoII7
Latanie na miotleI1
Taniec balowyI1
PływanieI1
JeździectwoI1
GenetykaWartośćWydane punkty
Brak-0
Reszta: 0

Wyposażenie

Różdżka

Gość
Anonymous
Gość
Re: Ambrose Travers [odnośnik]08.05.18 11:52

Witamy wśród Morsów

Twoja karta została zaakceptowana
INFORMACJE
Przed rozpoczęciem rozgrywki prosimy o uzupełnienie obowiązkowych pól w profilu. Zachęcamy także do przeczytania przewodnika, który znajduje się w twojej skrzynce pocztowej, szczególnie zwracając uwagę na opis lat 50., w których osadzona jest fabuła, charakterystykę świata magicznego, mechanikę rozgrywek, a także regulamin forum. Powyższe opisy pomogą Ci odnaleźć się na forum, jednakże w razie jakichkolwiek pytań, wątpliwości, a także propozycji nie obawiaj się wysłać nam pw lub skorzystać z działu przeznaczonego dla użytkownika. Jeszcze raz witamy na forum Morsmordre i mamy nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej!

Ta morska opowieść prawi o złotowłosym chłopcu o oczach błękitnych jak wody w Zatoce Syren. Czy zostanie ona jednak zapamięta, czy ślad po nim nie przepadnie, niczym kamień rzucony w morskie głębiny? A może nadane mu imię okaże się prorocze? Lord Ambrose posiada przymioty, które pomogą mu zapisać się na kartach historii swego rodu, jest wszak jego nieodrodnym synem. Umiłował morze i żeglugę, co wymaga odwagi, jednocześnie jednak nie brakuje mu również bystrości umysłu. Tajemnice magii liczby nie są wszak dla niego zagadką, podobnie jak i niewieście serca, które Ambrose pragnie zdobywać, niczym trofea podczas morskich podróży. Niechże ten złoty chłopiec zamiesza nieco wody w szklance Hampton Court!

OSIĄGNIĘCIA
Morze liczb
 STAN ZDROWIA
Fizyczne
Pełnia zdrowia.
Psychiczne
Pełnia zdrowia.
UMIEJĘTNOŚCI
Animagia
Kartę sprawdzał: Percival Nott
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ambrose Travers Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Ambrose Travers [odnośnik]08.05.18 11:53
WYPOSAŻENIE
Różdżka

ELIKSIRYBrak

INGREDIENCJEposiadane: Brak

BIEGŁOŚCIBrak

HISTORIA ROZWOJU[21.04.18] Karta postaci, -600 PD
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ambrose Travers Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Ambrose Travers
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach