Wydarzenia


Ekipa forum
Myranda Mulpepper
AutorWiadomość
Myranda Mulpepper [odnośnik]11.09.18 16:40

Myranda Alayne Mulpepper

Data urodzenia: 18.III.1929
Nazwisko matki: Mulpepper
Miejsce zamieszkania: Nokturn
Czystość krwi: Czysta ze skazą
Status majątkowy: Średniozamożna
Zawód: Pracownik w rodzinnej aptece na Nokturnie, alchemiczka
Wzrost: 170 cm
Waga: 68 kg
Kolor włosów: Brązowy
Kolor oczu: Ciemno brązowe
Znaki szczególne: Jej hojnie obdarzone przez naturę ciało okalają liczne piegi, u prawej dłoni można zauważyć brak wskazującego palca, którego utrata była następstwem wybuchu kociołka, poza tym jej dłonie z powodu częstego warzenia eliksirów przybrały żółtawy odcień. Zawsze towarzyszy jej również przyjemny zapach ziół.



"What if I told you..."

Rozczarowanie, obrzydzenie, niezrozumienie... to właśnie te emocje towarzyszyły jej od samej chwili narodzin. Nie były to jednak jej uczucia, a osoby, która ukierunkowała całkowicie jej życie - jej dziadka. Zawsze był dla niej jak ojciec i właśnie za jej ojca zawsze się podawał. Jeśli czym się przejmował, to była to opinia innych, choć szczerze wątpiła czy drzewo genealogiczne Mulpepperów interesowało kogokolwiek na Nokturnie. Skąd jednak ta cała szopka? Pan Mulpepper był wdowcem, który doczekał się dwójki dzieci. Jego syn miał przejąć po nim jego interes, a córkę planował wydać za wysoko postawionego, zamożnego mężczyznę, aby ta miała szanse na lepsze życie. Jego dzieci pokrzyżowały mu jednak całkowicie te plany dopuszczając się w jego oczach karygodnej zbrodni. Ich kazirodczy związek nie spotkał się z jego aprobatą. Prawdopodobnie ich słodki sekret nigdy nie wyszedłby na jaw, gdyby nie owoc tego związku, czyli właśnie Myranda. Jej matka gdy tylko dowiedziała się, że nosi w sobie drugie życie chciała się jak najszybciej tegoż daru pozbyć. Jej ojciec przyłapał ją jednak na kradzieży jednego z jego specyfików, który skutecznie pozbyłby się "problemu". Wpadł w szał. Nie był w stanie wybaczyć swym dzieciom ich jakże okropnego występku. Dopilnował on jednak, aby jego córka doniosła ciąże i urodziła. Następnie obrał dość radykalne kroki wygnawszy oboje swoich dzieci: zhańbioną córkę i niegodnego syna. Na szczęście, w jego oczach Myranda nie była niczemu winna. Nie mogła odpowiadać za coś o czym nie mogła mieć nawet najmniejszego pojęcia. Została z nim, otoczona jego opieką i wbitym w nią zawsze surowym, badawczym spojrzeniem.

Nie dane było jej wychowywać się w domku otoczonym białym płotkiem. Nieopodal nie znajdowała się łąka pełna kwiatów, czy plac zabaw, na którym mogłaby poznać jakiś rówieśników. Jej mieszkanie od zawsze znajdowało się nad apteką należącą już od trzech pokoleń do Mulpepperów. O zbyt wielu dzieciach w podobnym do niej wieku też nie było mowy, a zamiast polnych kwiatów na ulicy można było wyczuć wyłącznie stęchliznę. Nigdy jej jednak to nie przeszkadzało. Zresztą, nie było dnia, w którym nie znajdowałaby się poza Nokturnem, co skutecznie jej to rekompensowało. Dziadek dziewczynki pokładał w niej duże nadzieje. Gdy tylko ta osiągnęła odpowiedni wiek zaczął szkolić ją w dziedzinie najbliższej jemu sercu, czyli alchemii. Jak się miało później okazać, ona również obdarowała miłością tę że dziedzinę. Myranda uczyła się bardzo szybko, chłonąc wiedzę jak gąbka. Po latach nauki bez problemu mogła stwierdzić jakie zioła potrzebne są do danego eliksiru, jaką ten powinien przyjąć barwę, bądź zapach. Posiatkować, czy pokroić? Zamieszać w lewo, czy w prawo? Nie stanowiło to już dla niej żadnego problemu. Oczywiście nauka nie była prosta. Zresztą, do tej pory nie wie wielu rzeczy. Jednak u boku tak doświadczonego alchemika patrzącego zawsze jej na ręce szybko nauczyła się podstaw, aby w przyszłości stać się całkiem uzdolnioną alchemiczką.

Stary Mulpepper miał twardą rękę, był surowym człowiekiem z zasadami. Nie znosił sprzeciwu, poza tym jego poglądy również były dość skrajne. W jego mniemaniu szlamy, jak i mugole w ogóle nie powinny mieć racji bytu. Nigdy nie przebaczył swym przodkom, tego że niegdyś splugawili krew Mulpepperów. Te właśnie wartości przekazał młodej Myrandzie. Ta również nie miała za łatwego charakteru. Uparta, cyniczna, często kierująca się pychą. Nie należała raczej do tych niewinnych dzieci. Zresztą, czy takie wychowywały się na Nokturnie? Tak śliczna buzia, a tak paskudny charakterek. Niestety, to nie był jedyny problem. Jej dziadek jeszcze przed jej narodzinami obawiał się, że ta będąc owocem nienaturalnego związku może urodzić się z jakimś defektem. Niemowa? Karzeł? Charłak? Na szczęście, nic takiego nie miało miejsca, a jej zdrowie fizyczne było w jak najlepszym porządku. Niestety, tylko ono.



"...that I was seeing things"

Myranda często mówiła sama do siebie. Jej dziadka jakoś na początku szczególnie to nie dziwiło. Dzieci w jej wieku często miały zmyślonych przyjaciół, a i dziewczynce musiała doskwierać samotność. Prawda leżała jednak gdzie indziej. Myranda nie mogła nazwać kobiety, z którą rozmawiała przyjaciółką. Choć jej głos brzmiał tak samo jak i jej, w jej umyśle wydawał się zupełnie obcy. Kobieta ta była oschła, często uszczypliwa. Rzucała okrutnymi, lecz i szczerymi słowami, które niejednokrotnie raniły dziewczynkę. Lubiła wyobrażać sobie, iż kobietą zamieszkującą jej podświadomość, szepcząc niewygodną prawdę była jej matka. Może to urojenie było spowodowane obciążeniem genetycznym, a może tęsknotą za nigdy nie poznaną rodzicielką? Bez względu jaki był powód zaistnienia tegoż schorzenia u Myrandy z biegiem lat ono nie ustąpiło, a wręcz przeciwnie - pogłębiło się.

Jej dziadek nie był głupi. Domyślił się, że z jego wnuczką coś jest nie tak. Studiował księgi na własną rękę, nie chcąc zabrać dziewczynki do żadnego specjalisty, aby sprawa się nie wydała. Rozmawiał z nią godzinami. Ta wiedząc jednak, że dziadek nie przepada rozmawiać o jej rodzicach powiedziała mu jedynie, że rozmawia z "panią w jej głowie", a nie z jej matką. W końcu stracił nadzieję na to, że jego wnuczka się zmieni, więc kategorycznie zabronił jej prowadzenia tego typu konwersacji na głos i wspominania o tym komukolwiek. W dzieciństwie nie rozumiała jeszcze, że było to zachowanie inne, odbiegające od normy. Strach jednak przed gniewem dziadka skutecznie zamknął dziewczynie usta. Jej matka nigdy nie była dla niej miła, często też ją obrażała, to niekiedy służyła jej dobrą radą. Poza tym znała ją najlepiej, co miało swoje zalety, jak i wady. Jej matka widziała to co ona, słyszała to co ona, czuła to co ona, a co gorsze znała bardzo dobrze jej myśli. Myranda nie byłaby w stanie zliczyć ile batalii słownych toczyła z głosem w swojej głowie. W późniejszym czasie sięgnęła po lekturę próbując znaleźć jakiekolwiek informacje na temat swej dolegliwości.

To nie był jej jednak jedyny problem. Myranda od zawsze przejawiała skłonności do okrucieństwa. Zaczęło się niewinnie. Pierwszą jej ofiarą był motyl, któremu wyrwała skrzydełka. Tak piękny, gwałtownie poruszał się cierpiąc katusze. Później przyszedł czas na ptaka. Zwykły, których było miliony na tym świecie, zupełnie tak jak ludzi. Jednym ruchem ręki złamała mu kark. Następny był kot równie starej co wrednej sąsiadki. Przez kilka tygodni próbowała go zwabić swoim własnym jedzeniem, a gdy w końcu jej się to udało złapała go i zacisnęła mu dłonie na szyi. Wierzgał, ranił ją pazurami aż do krwi, próbował przekrzywić swą głowę tak, aby dosięgnąć ją swymi zębami, lecz dziewczynka go nie puściła dopóki ten nie przestał się poruszać. W towarzystwie innych osób jednak nie wykazywała ona żadnych niepokojących oznak. Może trzymała się nieco na uboczu, może lubiła rzucać kąśliwymi uwagami, ale nigdy nie była agresywna.

Jej dziadek nie wszystkie ze składników oferowanych przez swoją aptekę kupował u swoich dostawców. Niektóre pozyskiwał sam, w tym i te zwierzęce. Często zabierał ją na tego typu "polowania", w końcu dziewczyna musiała się uczyć, skoro w przyszłości apteka miała należeć do niej. Stworzenia, których potrzebowali zabijali za pomocą czarodziejskiej kuszy, bądź czarnej magii, której teorii dziadek uczył ją zaraz po rozpoczęciu nauki w Hogwarcie, a w praktyce, z faktów raczej wiadomych, mogła ją wypróbować dopiero gdy osiągnęła pełnoletność. Stworzenia, które upolowali, bądź kupowali od dostawców należało później rozprawić. W tej sferze jej dziadek był równie wylewny co w poprzednich i z dużą starannością starał się przekazać Myrandzie swoją całą wiedzę.



"I see them as they're fleeing but they're not human beings"

Była chyba nielicznym angielskim czarodziejem, który szczerze nie znosił Hogwartu. Trafiła do domu orła, co jakoś szczególnie ją nie zdziwiło. Ludzie mogli nazwać ją dziwną, wredną, ale na pewno nie głupią. Wierzyła w idee czystości krwi z czym nigdy się nie kryła. Zaskarbiła sobie tym również niejednokrotnie krzywe spojrzenia innych uczniów, czy nawet nauczycieli. Jednak nie węży. Już na pierwszym roku zyskała kilku znajomych z tamtego domu, zresztą i jedynych. Nigdy nie była za łatwą osobą. Egocentryczna, traktowała innych z góry, nie przepadała za towarzystwem innych ludzi. W księgach, które czytała pisano, że człowiek to istota stadna i do prawidłowego funkcjonowania potrzebuje kontaktu z drugą osobą. W jej przypadku wyglądało to zupełnie inaczej. Nigdy nie szukała w kimś komfortu. Nawet w swoim dziadku. Gdy nie musiała, albo wiedziała, że nic na tym nie skorzysta milczała. Za każdym razem gdy słyszała te plotkujące na cały pokój wspólny dziewuchy miała szczerą ochotę odkroić im te języki, bądź zaszyć niewyparzone gęby. Poza tym zawsze trudno było odgadnąć w jakim nastroju była. Raz rzucała piorunami z oczu, aby zaraz później jakby nigdy nic z obojętnym spojrzeniem obserwować innych.

Wciąż jednak z utęsknieniem wyczekiwała wakacji. Polowań, czy warzenia eliksirów. Poza tym, w domu mogła uczyć się rzeczy, których nie miała okazji w szkole. Magia lecznicza była potrzebna jej do pracy w sklepie, oraz jak się później miało okazać do pracy alchemika. Zdecydowanie nie były to jej ulubione zajęcia. Zaklęcia często jej nie wychodziły, czym przyprawiała dziadka o palpitacje serca. Z czasem jednak zmieniło się to na tyle, że Myranda poznała niezbędne w swej pracy podstawy tej dziedziny. Z czarną magią wyglądało to nieco inaczej. Nie musiała jej umieć, ale zdecydowanie chciała. Wykorzystując fakt, iż jej dziadek znał i tą dziedzinę magii zaczęła naukę. Nigdy nie rozumiała dlaczego czarna magia była zakazana. Za pomącą białej magii mogła przecież skrzywdzić, a nawet zabić kogoś tak samo jak za pomocą tej czarnej. Fascynowała ją. Jej ciało samo rwało się do poznania nowych zaklęć. W tym przypadku nauka szła jej o wiele lepiej. Jeszcze bardziej od wakacji nie mogła doczekać się pełnoletności. Było tak wiele zaklęć, które chciałaby potrenować wraz z dziadkiem, co niestety nie było jej dane poza murami Hogwartu. Jak się można domyśleć jej ulubionym przedmiotem w szkole były eliksiry. Niestety, nijak umywały się do lekcji z jej dziadkiem. Dzięki nim już dawno wyprzedziła materiał, a naukę na tychże zajęciach traktowała bardziej jako trening. Nie wszystkie przedmioty szły jej jednak tak dobrze. Idealnym przykładami na to mogły być zajęcia z transmutacji, czy obrony. Nawet zaklęcia ledwo zdała na Zadowalający. A wszystkie te niepowodzenia nie przypisała oczywiście sobie, tylko zrzuciła na barki "nieudolnych" profesorów.

Kąśliwe komentarze rzucane w szlamy stały się jej codzienną rutyną, a jej nienawiść do nich wymieszana z chęcią zemsty prawdopodobnie doprowadziłyby do jej wydalenia ze szkoły, gdyby tylko ktoś zgłosił pewien ciekawy incydent do dyrekcji. Dobrze pamięta śnieg otulający tamtego dnia błonia, który został zbrukany przez krew mugolaka z jej roku. Było już po zajęciach, a większość uczniów spędzała to późne popołudnie w budynku Hogwartu chcąc ustrzec się zimna. Ona jednak wraz z dwoma swoimi znajomymi przechadzała się wzdłuż zamarzniętej tafli Czarnego Jeziora. Zauważyła go dużo wcześniej niż jej towarzysze. Znajomy Gryfon, wysoki brunet, o przystojnej twarzy i równie ciemnych oczach co jej, dziarskim krokiem szedł w ich stronę, a grupka jego znajomych za nim, próbująca przemówić mu do rozsądku. I o ile wcześniej by go nawet nie skojarzyła, tak po wczorajszym incydencie z udziałem jej znajomych i jego całkowitym ośmieszeniu na tle szkoły trudno było go nie poznać. Z jego kroków, zaciśniętych pięści, czy czerwonej od złości twarzy można było bez problemu odczytać buzującą w nim złość. No cóż, może i nawet mu się nie dziwiła. Nie wyjął różdżki. Najwidoczniej był to dla niego zbyt wyszukany sposób walki. Zdecydowanie wolał z zaskoczenia pchnąć jednego z jej towarzyszy do jeziora. Lód był cienki, więc pod ciężarem upadającego na niego chłopaka momentalnie pękł, a on sam wpadł do lodowatej wody. Na szczęście był to praktyczne brzeg, więc woda nie była głęboka. Drugi z jej znajomych nie zdążył zareagować, a już leżał na ziemi okładany pięściami Gryfona. Jedna pięść, za drugą upadały na jego twarz. Nikt się nie ruszył. Wszyscy wpatrywali się w scenę przed nimi jak zaczarowani. Do czasu. Na początku Gryfona trafiło Everte Stati, które może go nie odrzuciło, tak jak tego oczekiwała, ale skutecznie zepchnęło z leżącego na śniegu Ślizgona. Miała w głowie tyle zaklęć. Choć jej cały umysł ogarniał gniew, a głos w jej głowie szeptał jej podstępnie, aby skrzywdziła szlamę, aby rzuciła najpaskudniejszą znaną jej klątwę, nie zrobiła tego. Wiedziała, że nie może.

Kolejnym zaklęciem było Drętwota, które podobnie jak to poprzednie nie odniosło skutku jakiego się spodziewała, zyskała jednak krótką przewagę. Różdżka znów poruszyła się w jej ręku, a w stronę podnoszącego się już Gryfona pomknęła Timoria. Jak zaczarowana wpatrywała się wykrzywioną w strachu twarz chłopaka. Jak wiele by oddała, aby móc rzucić wtedy choćby Aquassus. Nic nie miało wtedy znaczenia. Nie słyszała krzyków Gryfonów proszących, aby przestała. Nie słyszała wody, z której właśnie wychodził jeden ze Ślizgonów, ani jęków bólu drugiego z nich, który próbował zatamować krwawienie z nosa. Widziała tylko jego. Te ciemne oczy wcześniej przepełnione gniewem i determinacją, a teraz strachem tak wielkim, iż nawet ona wpatrując się w niego mogła go wyczuć. A także uchylone w niemym krzyku usta, które kusiły, aby złączyć je z jej własnymi, by mogła spić z nich grozę tak wspaniale wymalowaną na jego twarzy. Nie wiedziała co przynosiło jej więcej satysfakcji: jego ból, czy strach? W końcu znów przemówiła, a chłopak swe drżące dłonie od razu skierował do ust, z których trysnęła krew. Udało jej się jednak usunąć mu tylko jeden ząb. Widząc swoją szansę Gryfon rzucił się na nią chcąc odebrać jej różdżkę. Jej wybawcą, jak może i Gryfona okazał się być Ślizgon, którego wrzucił wcześniej do jeziora, a który teraz odciągnął ją od chłopaka. Zaraz później zareagowali również przyjaciele Gryfona, którzy zagrodzili mu drogę do Myrandy. Koniec przedstawienia. Wiedząc o tym, bez słowa odwróciła się w stronę szkoły i udała się w jej kierunku. A jedyne co wtedy czuła, to rozczarowanie.



"A couple monsters but they're not under my bed"

Uspokajała ją i jednocześnie cieszyła myśl, że miała gdzie wrócić. Że nie stała przed tym wielkim, egzystencjalnym problem swych rówieśników, którzy nie wiedzieli co począć dalej ze swym życiem, gdy już opuszczą bezpieczne mury Hogwartu. Ona wiedziała. Cała nadzieja pokładana w dziewczynę przez jej dziadka opłaciła się w momencie gdy ta stanęła u jego boku za sklepową ladą rodzinnej apteki. Nie zrobiła jednak tego wyłącznie z poczucia obowiązku. Chciała robić coś w czym była dobra, w czym mogłaby poczuć się spełnioną i to było właśnie to. Prócz sprzedawaniem w sklepie zajmowała się również pozyskiwaniem ingrediencji oraz warzeniem eliksirów, na które zaczęły napływać do niej zamówienia. W żaden sposób na nudę narzekać nie mogła. Niejednokrotnie słysząc dzwonek przy drzwiach oznajmiający przybycie nowego klienta zastanawiała się co by zrobiła gdyby do apteki wszedł jej ojciec, bądź matka. Choć akurat na spotkanie ze swą rodzicielką nie miała najmniejszej ochoty, po tych wszystkich latach wysłuchiwania jej kazań we własnej głowie. Chciałaby ją jednak móc choć raz zobaczyć na żywo, a nie jedynie na starej fotografii. Czy wciąż jest istnym odzwierciedleniem Myrandy? Czy jej długie brązowe włosy okalają teraz pasma siwizny? Czy wciąż posiada wyraźnie zaznaczone kości policzkowe i ten błysk w ciemnych, sarnich oczach... Czy gdyby zobaczyła ją po tych wszystkich latach stwierdziłaby, że urodziła potwora, który miał problemy z dogadaniem się z innymi, czy nie mógł znaleźć choć krzty empatii w kierunku głodujących dzieci na ulicach?

Wraz z dziadkiem nigdy nie narzekali na swoją pozycję majątkową. Niczego im nigdy nie brakowało, choć postronny obserwator mógłby dojść do innych wniosków patrząc na stary, zniszczony już budynek pokoleniowej apteki, bądź wnętrze ich skromnego mieszkania. Przepych był czymś czego oboje unikali jak ognia. Myranda nie wyobrażała sobie, że mogłaby żyć w pięknym dworku, ze skrzatem do pomocy, odziana w jedwabie. To byłoby jak życie w złotej klatce, a niczego nie pragnęła tak bardzo jak wolności. Zresztą, nie nadawała się na damę. Choć gdyby faktycznie rzucić na nią Jęzlep i przyodziać w piękne sukno bez problemu mogłaby swą urodą zrobić furorę na salonach. A przynajmniej ona tak myślała. Skromnością nigdy nie grzeszyła. Wiedziała co potrafi i jaką jej umiejętności mają wartość. Samej krytyki nie cierpiała i nie przyjmowała nawet do wiadomości.

Na Nokturnie spotkać można przeróżnych ludzi. Jedni tu żyją, inni prowadzą interesy, a jeszcze innych przyniosło tu zrządzenie losu. Większość jednak z tych osób zawsze miało coś na swym sumieniu. Mniejsze, bądź większe występki. Takie, którymi nawet czarodziejska policja by się nie zainteresowała, bądź takie, za które groził pocałunek dementora. Mieszkając tam nie powinno dziwić więc nikogo, że codziennie natrafiała na takie osoby. Część z nich znała. Jeśli byli dla niej znośni spędzała z nimi swój wolny czas. Ci którzy jednak byli jej nieznajomi dzielili się na dwie grupy: tych co mijali ją na ulicy bez choćby zerknięcia na nią, bądź tych, którzy trochę za długo zawiesili na niej oko. Kobiety w czarodziejskim świecie wciąż były traktowane z góry. A już szczególnie na Nokturnie. Nie zliczy ile razy kelnerka w karczmie została klepnięta w tyłek na jej oczach. Bądź ilu mężczyzn próbowało zobaczyć co kryje się za materiałem sukni sprzedawczyni w komisie Menteur. Niekiedy jednak nie kończyło się na tych małych gestach.

Równie dobrze co biednego Gryfona pamiętała pierwszego śmiałka, który swoje brudne myśli chciał przerodzić w czyn. Ten dzień poświęciła zbieraniu ziół potrzebnych jej w aptece. Jeśli tylko mogli nie korzystali z oferty dostawców, a sami z dziadkiem uzupełniali swój asortyment. Po całym dniu spędzonym poza śmierdzącymi i wiecznie ponurymi uliczkami Nokturnu nareszcie wracała do domu z całkiem pokaźnym zapasem ziół. Szła jedną z wielu bocznych uliczek. Od budynku apteki dzieliło ją na dobrą sprawę kilka metrów. Nie usłyszała kroków, nie spodziewała się ataku, który nadciągnął znienacka. Worek trzymany w jej dłoni upadł na bruk, gdy trafiło ją zaklęcie, pozbawiając ją możliwości mówienia. Zanim zdążyła zareagować napastnik był już u jej boku łapiąc ją za ramiona i przyszpilając do ściany budynku. Był już późny wieczór, zaciemnioną uliczkę ogarniał mrok. Nikt nie mógł ich zobaczyć, a teraz i usłyszeć. Mężczyzna był jej wzrostu, o niezbyt rozbudowanej posturze. Poza tym można było wyczuć od niego drażniącą nozdrza woń alkoholu. Gdy zaczęła wierzgać próbując się oswobodzić, z niemałym trudem powalił on ją na ziemie unieruchamiając, a następnie podciągnął dół jej sukni, a górę rozerwał. Nie widziała jego twarzy dokładnie, jedynie jej zarys. Nie odezwał się on też choćby słowem, przez co nie mogła stwierdzić czy go choćby kojarzy. Gdy niemal udało jej się zepchnąć z siebie mężczyznę, który w swoim obecnym stanie zdecydowanie miał problemy z balansem dostała w twarz z jego zaciśniętej pięści. Zdarzało się, iż dziadek podniósł na nią rękę. Zawsze był to jednak policzek wymierzony z powodu nieposłuszeństwa, ale nigdy nie coś takiego. Nie zdążyła się otrząsnąć z pierwszego uderzenia, gdy ponownie dostała w twarz, na której zaraz potem poczuła spływającą ciecz sączącą się z jej nosa. Dostała w ten sposób jeszcze raz, aż otumaniona przestała się ruszać. Pociemniało jej przed oczami, lecz bardzo dobrze zdawała sobie sprawę co ją teraz czeka. Głos w jej głowie cały czas krzyczał, przez co nie było nawet mowy o straceniu przytomności. Choć tego nie widziała czuła jak dłoń mężczyzny wędruje w dół ściągając prawdopodobnie materiał swych spodni, następnie ta sama dłoń zacisnęła się na jednej z jej kostek u nogi, a mężczyzna przyciągnął dziewczynę bliżej siebie. Nie była zdesperowaną, Nokturową ladacznicą, która aby mieć co włożyć do garnka oddawała swoje ciało za złamanego knuta. Nie rozkładała też swoich nóg przed pierwszym lepszym mężczyzną. I nie miała zamiaru zrobić tego również wtedy.

Zamrugała kilkukrotnie, aby móc ponownie ujrzeć zarys twarzy napastnika znajdującego się nad nią. Zdawała sobie bardzo dobrze sprawę z tego, że jest za słaba, aby pokonać go bez użycia magii. Musiała w inny sposób zdobyć nad nim przewagę. Jej umysł działał na pełnych obrotach. Nie mogła go zepchnąć, nie mogła z nim walczyć, musiała liczyć więc na motyw zaskoczenia. Korzystając ze swojej jedynej i ostatniej zresztą dostępnej szansy zacisnęła swoje zęby na jego odstającym, orlim nosie. Lodowaty strach, który zmroził krew w jej żyłach został zastąpiony przez gniew, który ponownie ją pobudził. Gdy jej usta zalała krew wypluła ich zawartość. Mężczyzna był w szoku. Złapał obiema rękoma za swoją o połowę mniejszą część ciała próbując zatamować krwawienie wydając przy tym zduszony krzyk. Szybko też odsunął się od niej zataczając się do tyłu i uderzając przy tym tyłem głowy o ścianę za sobą. Nie czekając dłużej Myranda odczołgała się od niego. W panice próbowała znaleźć swoją różdżkę na ziemi, ale jedyne co udało jej się odnaleźć w ciemności to kawałek bruku, który szybko podniosła. Jej napastnik nie poruszał się, a wydawał jedynie zduszone jęki wciąż trzymając dłonie przy twarzy. Z niemałym trudem stanęła na równych nogach, gdy ten jednak nagle uniósł rękę próbując ją nią dosięgnąć, Myranda zamachnęła się uderzając go trzymanym przez siebie kawałkiem bruku w głowę. Raz, za razem.

Nie wiedziała jak dużo czasu tam spędziła. Na klęczkach, obok swego niedoszłego, teraz martwego gwałciciela. Początkowo słuchała wywodu swej matki, lecz ta po niedługiej chwili zamilkła, a ją samą utuliła rozkoszna cisza. Nie żałowała tego człowieka, ani tego, że to właśnie ona odebrała mu życie. Była po prostu zszokowana całą tą sytuacją, teraz jednak gdy wraca do niej myślami jedyne co czuje to nutka melancholii i ekscytacji, tak pozornie tu nie pasującej. Po bliżej nieokreślonym czasie dostrzegła wyłaniający się za rogu blask rzuconego Lumos, co całkowicie ją ocuciło. W panice zaczęła szukać swej różdżki na zakrwawionym bruku, gdy jej błądzące po omacku dłonie na nią jednak nie natrafiły skierowała je do kieszeni szaty napastnika. Było na to już jednak za późno, a światło dosięgło ją oraz ten jakże niecodzienny widok. Nie wie jak wtedy mogła wyglądać, ale niejednokrotnie sobie to wyobrażała. Podarte ubranie, brudne nie tylko od krwi. Potargane włosy, uchylone usta, oczy pełne sprzecznych emocji, napuchnięta i zakrwawiona twarz. Krajobraz roztaczający się wokół niej nie wyglądał wcale lepiej. Akurat ten widok zapamięta na długo. Brukowana uliczka - niegdyś szarobrązowa, wtedy skąpana purpurą. Elementem rzucającym się najbardziej jednak w oczy było ciało mężczyzny skierowane twarzą do ziemi, o ile można było ją jeszcze nazywać twarzą.



"They're not in my closet..."

Tego dnia dowiedziała się skąd jej dziadek pozyskuje ludzkie części ciała do swych ingrediencji. Podobnie jak w przypadku magicznych stworzeń nie kupował konkretnej, interesującej go części, a całe zwierze, które później sam rozprawiał. W tym jednak przypadku zwierzęciem okazał się być człowiek. To właśnie dziadek ją znalazł. Początkowo jego oczy wyrażały zdziwienie i niepokój, ale gdy tylko przeanalizowały one widok roztaczający się u jego stóp emocje te szybko zostały zastąpione przez zrozumienie. Zdjął on z niej zaklęcie i pomógł wstać pytając się jedynie czy sama może iść. Gdy uzyskał odpowiedź twierdzącą rzucił na martwe ciało zaklęcie i upewniając się wcześniej czy nie zostanie on przez kogoś nieproszonego zauważony. Przeniósł je do piwnicy apteki, gdzie warzyli oni eliksiry oraz przygotowywali ingrediencje na sprzedaż. Kazał Myrandzie się uporządzić, a sam wyszedł prawdopodobnie, aby zająć się uprzątnięciem ulicy, która prawdopodobnie była świadkiem jeszcze gorszych niż ta scen. W końcu, byli na Nokturnie.

W wannie przesiedziała dobrą godzinę. Woda w niej zdążyła już dawno się wychłodzić, a skóra na opuszkach palców dziewczyny pomarszczyć się. Wystarczyło jedno zaklęcie, aby jej twarz: opuchnięta i sina, wróciła do dawnego stanu. Żadne jednak zaklęcie nie zwróci życia martwemu mężczyźnie leżącemu na stole w piwnicy apteki. Gdy do niej zeszła zastała w niej dziadka pochylającego się nad otwartą przez niego klatką piersiową jej niedoszłego oprawcy. Nie zadawał jej żadnych pytań. Przez kolejne dwie godziny tłumaczył jej jak wydobyć interesujące ją ingrediencje do eliksirów z ludzkiego ciała i jak je później przygotować do dalszej obróbki. Jakie zaklęcia się jej przydadzą, czy jak pozbyć się pozostałości po ciele, aby nie zostało po nim kompletnie nic. Zupełnie tak jakby mówił o pogodzie. Zawsze wiedziała, iż w ich ofercie znajdują się również i ludzkie części, ale nigdy się o nic nie pytała,wiedząc bardzo dobrze, że i tak pewnego dnia się tego dowie. I się dowiedziała. Od około stu lat Mulpepperowie sprzedają ingrediencje pozyskiwane z ludzi. Co ciekawe zaczęło się to z nawiązanej znajomości oraz współpracy z samym Williamem Burke.

Kim była, aby osądzać swoich przodków, czy dziadka? Ona sama nie była lepsza. Miała czuć wyrzuty sumienia? Niby dlaczego? Obrzydzenie? Nie miało co ją odpychać w tym widoku. Potraktowała go tak jak jej dziadek oraz tak jak mówiła jej matka. Niczym zwierze. Przez te wszystkie lata współpracy z lordem Burke ofiarami byli mugole, szlamy, bądź czarodzieje, którzy jak w przypadku tego mężczyzny natrafili na złą osobę. Skoro było to jej dziedzictwo, miała zamiar je kontynuować i to dużo bardziej ambitnie. Co gdy łania okaże się być wilkiem? Sama Myranda czuła rosnący niedosyt. Jej łaknienie wzrastało, a cichy głosik z tyłu głowy tylko ją podjudzał. Katujący swe dzieci sąsiad z naprzeciwka, mężczyzna, który pewnego dnia chciał włamać się do apteki, czy ostatecznie mugole, którzy panoszyli się na tym świecie niczym robactwo. Zawsze znalazł się ktoś do upolowania.

O Czarnym Panu dowiedziała się przypadkiem. Sława Grindelwalda odchodziła pomału w zapomnienie, ludzie więc potrzebowali nowej inspiracji, nowej ikony w ślad, której mogliby podążać. Od dłuższego czasu mogła usłyszeć słowa szeptane po kątach o mężczyźnie, który chciał zrewolucjonizować magiczny świat. Wyjście z ukrycia i postawienie się w hierarchii na szczycie. Moc korzystania z czarnej magii bez strachu. I co najważniejsze wyplenienie tego robactwa zwącego się mugolami. Dlaczego, więc miałaby nie przyłączyć się do tej rewolucji? Samej nie przyłożyć ręki do tak szczytnego celu? Po jakimś czasie wiedząc już do kogo się zwrócić została zaproszona na spotkanie, gdzie po udowodnieniu swoich umiejętności i lojalności dołączyła do tego jakże szczytnego grona.


"...they're all in my head"

Patronus: Myranda nie potrafi wyczarować patronusa.


Statystyki i biegłości
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 0 Brak
Zaklęcia i uroki: 1 +1 (różdżka)
Czarna magia: 4 +2 (różdżka)
Magia lecznicza: 5 +2 (różdżka)
Transmutacja: 0 Brak
Eliksiry: 25 Brak
Sprawność: 2 +2 (waga)
Zwinność: 0 Brak
JęzykWartośćWydane punkty
Język ojczysty: angielski II0
Biegłości podstawoweWartośćWydane punkty
AstronomiaIII25
AnatomiaII10
SpostrzegawczośćII10
ZielarstwoII10
ONMSII10
Historia MagiiI2
KłamstwoI2
Biegłości specjalneWartośćWydane punkty
Odporność fizycznaI2
Biegłości fabularneWartośćWydane punkty
Rycerz Walpurgii -0
Sztuka i rzemiosłoWartośćWydane punkty
Literatura (wiedza)I½
Muzyka (wiedza)I½
AktywnośćWartośćWydane punkty
Brak-0
GenetykaWartośćWydane punkty
Brak-0
Reszta: 0

Wyposażenie

Różdżka



Ostatnio zmieniony przez Myranda Mulpepper dnia 18.09.18 10:19, w całości zmieniany 14 razy
Gość
Anonymous
Gość
Re: Myranda Mulpepper [odnośnik]26.09.18 19:10

Witamy wśród Morsów

Twoja karta została zaakceptowana
INFORMACJE
Przed rozpoczęciem rozgrywki prosimy o uzupełnienie obowiązkowych pól w profilu. Zachęcamy także do przeczytania przewodnika, który znajduje się w twojej skrzynce pocztowej, szczególnie zwracając uwagę na opis lat 50., w których osadzona jest fabuła, charakterystykę świata magicznego, mechanikę rozgrywek, a także regulamin forum. Powyższe opisy pomogą Ci odnaleźć się na forum, jednakże w razie jakichkolwiek pytań, wątpliwości, a także propozycji nie obawiaj się wysłać nam pw lub skorzystać z działu przeznaczonego dla użytkownika. Jeszcze raz witamy na forum Morsmordre i mamy nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej!

Zrodzona z zakazanego związku Myranda nie miała łatwego dzieciństwa. Dorastając na ponurym Nokturnie, pod badawczym i surowym spojrzeniem dziadka, nie zaznaje sielanki znanej wielu jej rówieśnikom ale i nie pragnie jej. Od najmłodszych lat poznaje jednak rodzinną spuściznę Mulpepperów i fascynuje się alchemią, do której okazuje się mieć talent. Niestety dorastająca dziewczynka nie jest wolna od ukrytych demonów. Pod ładną buzią kryją się rodzące się skłonności do okrucieństwa i braku empatii, a w jej umyśle odzywa się głos, postrzegany jako należący do nigdy nie poznanej matki. Idzie przez życie mając niewidzialną towarzyszkę oceniającą każdy jej ruch i kuszący do robienia złych rzeczy.
W Hogwarcie szybko przylega do niej łatka dziwaczki, ale samotnicza Myranda stroni od ludzi, często nie rozumiejąc świata swoich rówieśników, tak odległych od mrocznego światka Nokturnu. Tam zresztą czekają na nią znacznie ciekawsze zadania niż nauka w szkole, która tak bardzo ją ogranicza, nie pozwalając na używanie czarnej magii jakże kuszącej młode, zepsute serce. Ale szkoła kiedyś się kończy i Myranda dobrze wie, dokąd chce powrócić - prosto na Nokturn, do rodzinnej apteki, do miejsca, które było jej prawdziwym domem i gdzie mogła być w pełni sobą. Ale Nokturn nie jest szczególnie przyjaznym miejscem dla młodych kobiet i Myranda pewnego dnia się o tym przekonuje, ale to nie łamie jej hartu ducha, a wręcz przeciwnie - uwydatnia bezwzględność, pokazuje że nie ma granic, których nie da się przekroczyć. Młoda kobieta już ma na swoim koncie pierwsze odebrane życie, a biorąc pod uwagę przynależność do Rycerzy Walpurgii Nokturn z pewnością jeszcze nie raz o niej usłyszy. Jak daleko posunie się skrzywiona psychicznie kobieta nie przejmująca się moralnymi granicami trzymającymi w ryzach wielu innych ludzi? Kim się stanie, gdy nad Londyn napłyną kłębiące się ciemne chmury zmian?

OSIĄGNIĘCIA
Człowiek Mors
 STAN ZDROWIA
Fizyczne
Pełnia zdrowia.
Psychiczne
Schizofrenia, socjopatia.
UMIEJĘTNOŚCI
Brak
Kartę sprawdzał: Ramsey Mulciber
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 Myranda Mulpepper Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Myranda Mulpepper [odnośnik]26.09.18 19:10
WYPOSAŻENIE
Różdżka

ELIKSIRY-

INGREDIENCJEposiadane: róg dwurożca, skórka boomslanga, jaja popiełka, łuska smoka, żądło mantykory, pnącze diabelskiego sidła, piołun x3, kości człowieka

[25.09.18] Ingrediencje (lipiec/sierpień)

BIEGŁOŚCI-

HISTORIA ROZWOJU[11.09.18] Karta postaci, 0 PD
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 Myranda Mulpepper Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Myranda Mulpepper
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach