Wydarzenia


Ekipa forum
Przed wejściem
AutorWiadomość
Przed wejściem [odnośnik]06.07.19 17:50

Klatka schodowa

Długi sznur schodów wijących się ku chmurom, obdrapane ściany, o które nikt dawno już nie zadbał, a na każdym piętrze kolorowe przesmyki zapraszające do zajrzenia w czyjeś podejrzane sprawy. Klatka schodowa jest dość wąska. Na dole od lat stoi stos przykurzonych gratów niewiadomego pochodzenia. Przed drzwiami leży poszarpany kawałek starego dywanu, w który mieszkańcy wcierają brud ulicy. Gdzieś jest przycisk, niewielka iskra rozpalająca magicznie światełko w tej ciasnej wieży. Nim wyjdziesz, spoglądasz jeszcze ostatni raz na wiekowe, przybrudzone lustro wiszące na ścianie przed drzwiami wyjściowymi. Nim wejdziesz, bierzesz głęboki wdech, bo nie wiesz, co poczujesz w środku. Nieprzyjemny zaduch, zapach starości i mokrej sierści. Czasami słychać wycie rur, czasami skrzypią żałośnie czyjeś kości, ale nigdy nie płakało tu dziecko. Tu nie ma dzieci. Tu wszyscy oczekują własnej śmierci.


[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Philippa Moss dnia 13.07.19 12:50, w całości zmieniany 3 razy
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Przed wejściem [odnośnik]12.07.19 23:20
24/25 grudnia (?), późna noc

Zastanawiam się nad wysłaniem sowy, ostatecznie Cisza zostaje jednak w Dziurawym Kotle, gdzie na kilka dni wynajęłam pokój. Mam gdzie spać, gdzie podziać rzeczy, tym razem to nie konieczność sprowadza mnie pod drzwi Philippy, choć i to już się zdarzało. Od jakiegoś czasu noszę się z tym pomysłem, czynię przygotowania, dni poprzedzające święta spędzam na gromadzeniu niezbędnych rzeczy, dzisiejszy dzień zostawiając sobie na zorganizowanie soku jabłkowego i odbiór piernikowego ciasta. Ostatni rzut oka na niebieski, polerowany labradoryt, zakupiony na portowym targowisku, teraz już w prostej oprawie z grubego miedzianego drutu, z obu stron opleciony gąszczem cieńszych drucików, uformowanych w kształt drzewa, których głównym zadaniem jest utrzymywanie kamienia na miejscu, i wisiorek zawieszony na rzemieniu trafia do torby z butelką porto i wszystkim, czego potrzeba do grzańca. Nie jest to coś, co mogłabym sprzedać u jubilera, do tworzenia biżuterii z prawdziwego zdarzenia brakuje mi umiejętności, ale podoba mi się końcowy efekt pracy. Użyty materiał nie odbiega od tego, co da się znaleźć w mugolskim warsztacie, miedź jest zdecydowanie tańsza od srebra, a ta odrobina nie wymagała ode mnie ani wysokiej temperatury, ani złożonych narzędzi. Zajęte ręce to zawsze zajęte myśli, dodatkowa zaleta.
Ściemnia się, kiedy docieram na Pont Street, zobojętniała na wytłumiony zimnem i pluchą zapach doków. Pewnym krokiem, niezatrzymywana i bez przygód. W spłowiałej, połatanej pelerynie, grubej i dodatkowo narzuconej na utrzymane w niewiele lepszym stanie szaty na bogatą nie wyglądam, a schowanie różdżki nie nastarcza problemów. Jeszcze wcześnie, przyjdzie czekać. Nogi niosą mnie pod numer trzynasty, dostaję się na klatkę schodową, czyli w miejsce suche i cieplejsze niż podwórko, niezależnie od obskurności jawiące mi się w tej chwili w samych superlatywach. Wiatr nie hula, nic nie kapie na głowę, usłyszę, gdyby ktoś się zbliżał. Więc czekam, pozwalam myślom krążyć bez celu. Wypalam jednego papierosa, odpalonego od mugolskiej zapalniczki, choć w kieszeniach znalazłyby się również zapałki, nawet świeca. Na większe zimno nie wyjdę, nawet nie ma mowy, ale popiół i zgaszonego peta ze zwykłej przyzwoitości zgarniam w materiałową chusteczkę. Irracjonale, wątpię, żeby ktokolwiek się tym przejął, nie tutaj, ale nawyki pozostają niezmienione. Czas płynie, kusi mnie, żeby sięgnąć po kolejny, musi być późno. Siedzę na względnie czystym fragmencie schodów, dalej w grubych ubraniach, odprowadzam spojrzeniem mijających mnie lokatorów - trzy osoby, odkąd się pojawiłam, z żadną nie zamieniłam słowa, w czwartej po dźwięku obcasów i sposobie poruszania się rozpoznaję Philippę, więc odzywam się, by z wyprzedzeniem dać jej znać o swojej obecności.
- Phils - unoszę dłonie w teatralnym geście, jaśniejsze plamy w półmroku. Puste, zupełnie niegroźne, teraz nie trzymam w nich różdżki. Deklaracja braku złych zamiarów, niepozbawiona znaczenia w tych kilku sekundach poprzedzających rozpoznanie. Ostatnie, na czym mi teraz zależy, to wywołanie ukłucia strachu. Nie liczę się z atakiem, ale kto by się ucieszył na widok kłopotu tak podle zaczajonego na klatce schodowej, kiedy już prawie bezpiecznie dotarło się pod drzwi? Żadnych gwałtownych ruchów, nie wstaję, bokiem nadal przytulona do wyczuwalnego chłodu ściany.
- Przynoszę porto, piernikowe ciasto i ładną błyskotkę - przechylam głowę, wpatruję się w drobną postać barmanki, lewą ręką powoli sięgając po torbę. Dalej mówię, cichym, spokojnym głosem, o spędzony w pracy dzień i wieczór nie pytam, bo powie, ile zechce powiedzieć, jeśli w ogóle zdecyduje się poruszyć temat.
- Mam też goździki, cynamon, trochę różnych przypraw, rodzynek, trzy pomarańcze, cukier i sok jabłkowy - czyli same nierozsądne zbytki - i nie zaprzeczę, że do przygotowania grzańca przydałaby się kuchnia.
Co na to powiesz, Phils? Mamy przecież święta.



Fate is a very weighty word to throw around before breakfast.

Jennifer Leach
Jennifer Leach
Zawód : wróżbitka
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Take a rest and the world catches up with you. Lesson in life—keep moving.

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Przed wejściem VWC8X3m
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7551-jennifer-leach https://www.morsmordre.net/t7572-cisza https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t7571-skrytka-bankowa-nr-1808 https://www.morsmordre.net/t7570-jennifer-leach
Re: Przed wejściem [odnośnik]13.07.19 12:17
24/25 grudnia

Były takie dni, kiedy w tawernie nie pachniało zasychającym na podłodze winem i duszącym zapachem rozpadającej się, krzykliwej męskości. Od ścian nie odbijała się żarliwa pieśń strapionego żeglarza, a tytoniowej mgły nie trzeba było odganiać, by móc spojrzeć w te błyszczące oczy przed sobą. Wtedy gasł bunt, ale prawdziwie rozpalał się płomień w kieszeni wielkiego komina. Zadziorny nos młodej barmanki poczuł woń zielonej gałązki, a ciepłe ramiona pani Boyle ściskały ją mocno i tak serdecznie. Nie było miliona zapchlonych stolików i tłustych, długich bród. Jedna wielka ława, obficie nakryta i gdzieniegdzie przystrojona. Na niej spokojnie wypalały się świece, a nad nią wznosiła się niespotykana iluzja rozgwieżdżonego nocą nieba. Nieba, na które spogląda samotny marynarz na środku oceanu. To nie był normalny dzień w robocie. Dziś każdy mógł wejść i posilić się. Dziś byli tu przyjaciele, samotne dusze i wielka rodzina Parszywego Pasażera. Przy wyjątkowej kolacji nikt nie ośmielił się zapalić papierosa, ale czasami ktoś wpadł na kieliszeczek. Zamiast niego dostawał jednak świątecznej naleweczki i talerz pysznej zupy. Szafa wygrywała nastrojowe melodie i czas magicznie stawał w miejscu. To nie była szablonowa rodzina, ale nikt nie był obcy.
Wróciła późno w nocy. Po drodze minęła sporo pojedynczych dusz, które błąkały się porcie w poszukiwaniu tej pierwszej gwiazdy.  Nie czuła zmęczenia, ale chciała już tam być, w tym pustym, paskudnym mieszkanku, którego dorobiła się wreszcie kilka miesięcy temu. Już nie była w pracy, już nie patrzyła wciąż na te same twarze i te same uginające się pod ciężarem setek obrazów i zdjęć ściany. Chociaż zawsze traktowała tawernę jak dom, to jednak czasem chciała po prostu stamtąd wyjść. Zostawić ich na jakiś czas, a potem niespodziewanie zatęsknić i wrócić znów jak gdyby nigdy nic.
Szczelnie otuliła się futrzanym płaszczem i skręciła w kolejną uliczkę. Mróz wiał jej w oczy, ale zdołała dojrzeć pojedyncze światełka w oknach kamienic. Dziś doki nie spały tak jak zawsze, dziś rozproszyła się ponura, gówniana aura tego miejsca. To jej pierwsze święta w domu, a jutro nie musiała nigdzie iść. Zgarnęła też całkiem sporo niezłego żarcia z Pasażera, ale nie była pewna, czy sama zdoła to wszystko zjeść. Niemniej czuła dziwny niepokój. Rzadko była sama. Przed nią przez ciemność przebijała się rdzawa klamka od drzwi prowadzących do jej budynku. Pod nią turlały się między butami resztki śniegu wymieszanego z błotem. Chyba nawet przemokły jej te kozaki, a w chłodnej klitce mogła liczyć na niewiele ciepła.
Wkrótce otworzyła ciężkie drzwi prowadzące do budynku. Wiatr chętnie przecisnął się przez szparę, a wysokie buty Philippy pozostawiły mokre ślady na kawałku starego dywanu umieszczonego zaraz przy wejściu. Słabe światło ogarniało klatkę schodową. Ścisnęła trzymaną pod pachą skrzynkę i popatrzyła na schody. Dopiero teraz zauważyła obecność znajomej dziewczęcej postaci.
– Jennifer – wydusiła nieco zaskoczona zaraz po tym, gdy z ust młodziutkiej dziewczyny padło jej własne imię. Moss stanęła przy niej i nieco nachyliła się, jakby chciała zbadać, czy wszystko w porządku. Trochę się chyba zaniepokoiła. Bywało jednak, że mała Jen wyglądała znacznie gorzej niż dzisiaj. – Wstawaj – wymruczała pewnym głosem i zrobiła ten znaczących gest głową. Nie powinna tu siedzieć. Te schody były okropnie niewygodne i Merlin jeden wie, co po nich wcześniej łaziło.
Później usłyszała plątaninę słów z jej ust. Porto, ciasto, przyprawy. Jennifer nie przyszła szukać łóżka i kubka gorącej herbaty. Przyszła do niej. Phils tym czujniej jej się przyjrzała. – Do kuchni jeszcze trochę tych schodów – rzuciła dość swobodnie, trochę zaczepnie. – Chodź, Jennifer, szkoda by było to wszystko zmarnować. Ech, okropnie zmarzłam – dodała jeszcze, nim otuliła poręcz dłonią i ruszyła ku pozwijanym piętrom.
Chyba spadła jej z nieba. A może to niebo dziś miało się ugiąć przed nimi?
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Przed wejściem [odnośnik]24.07.19 23:20
Nachodząc kogoś, kto spędza czas w otoczeniu rodziny czułabym się nie na miejscu. Zastanawianie się nad przyczyną tego stanu rzeczy odłożyłam na święte nigdy, ale gdyby Philippa miała męża i dzieci, stabilnie poukładane życie - niby gdzieś tam na granicy świadomości zdawałam sobie sprawę, że jest ode mnie starsza, a tych parę lat temu powiedziałabym, że znacznie - to nie przyszłoby mi do głowy, żeby zaburzyć jej spokój. A już na pewno nie w święta i nie, kiedy rok temu nie zdobyłam się na to nawet względem własnej cioci, pogrążonej w podwójnej żałobie po śmierci ojca i brata. Spędzenie tych paru dni, jakby wcale ich nie było, wydawało mi się wtedy najlepszym pomysłem z możliwych. Ba, zupełnie jeszcze nie smakowało ucieczką.
Uśmiecham się, oczywiście że tak, uśmiechem odpowiadam na bezsprzecznie uzasadnioną czujność. Nie mogę powiedzieć, żebym nie dała pannie Moss powodów do podejrzeń, bo widywała mnie już w naprawdę różnych okolicznościach i choć wypowiedzenie na głos, że zdążyłam uznać ją za osobę lubianą, czy może wręcz godną zaufania, wyraźnie mnie przerasta - pomijając już, jak potwornie niezręcznie by to brzmiało - fakty przemawiają na jej korzyść, a zapomnienie bezinteresownie okazanej dobroci nie wchodzi w grę.
- Wiesz, zdarza mi się od czasu do czasu nie ciągnąć za sobą nadmiaru kłopotów - stwierdzam tylko, zaczepny ton przyjmując za dobrą monetę i odpowiadając w śmiertelnie poważnym, który jednak rozmywa się, jak początkowa teatralność, jeszcze zanim skończę mówić. Sekundy poprzedzające podniesienie się z miejsca wykorzystuję na grzebaninę w torbie, zakończoną gdy tylko palce trafiają na rzemień. Błyskotkę zamykam w dłoni, poniewczasie uświadamiając sobie, że jednak ładniej by było zapakować ją w coś porządnego, jak podarek z prawdziwego zdarzenia, ale teraz już nic z tym nie zrobię, myśl przyszła spóźniona, więc zabieram ze sobą torbę i podążam za Philippą, pokonując kolejne stopnie schodów i cierpliwie czekając na moment, w którym już nie będzie miała zajętych niesionymi pakunkami rąk. Wystarcza mi tej cierpliwości mniej więcej do przekroczenia w ślad za nią progu mieszkania i zamknięcia drzwi.
- Zdrowia, szczęścia i wesołych świąt - zaczynam, na razie nie zawracając sobie głowy ściągnięciem okrycia, tylko składając w dłoniach Phils rzeczony drobiazg. Odkrywam właśnie, że bardziej złożone życzenia zdążyły umknąć mi z głowy i jakoś tak brakuje mi słów, co wcale nie zdarza się często, więc żeby z tego wybrnąć mówię dalej:
- A na zimno nie ma nic lepszego niż grzaniec, więc jeśli pozwolisz, to zaraz rozgoszczę się w kuchni.
Chyba się powtarzam. Powtarzam się na pewno, bo pewność, że przyjście tu to dobry pomysł okazała się nieco wątlejsza, niż zakładałam, a nędzna ze mnie aktorka i wiem, że to wahanie widać. Gdzież jest ta gryfońska brawura, kiedy jej potrzeba?



Fate is a very weighty word to throw around before breakfast.

Jennifer Leach
Jennifer Leach
Zawód : wróżbitka
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Take a rest and the world catches up with you. Lesson in life—keep moving.

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Przed wejściem VWC8X3m
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7551-jennifer-leach https://www.morsmordre.net/t7572-cisza https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t7571-skrytka-bankowa-nr-1808 https://www.morsmordre.net/t7570-jennifer-leach
Re: Przed wejściem [odnośnik]26.07.19 1:20
Tyle że Philly nie zdążyła nawet zadać pytania. Być może Jennifer w jakimś mimowolnym odruchu poczuła, że powinna wytłumaczyć swoją obecność, odsunąć myśli Moss od wniosków prawdopodobnych. Zapewnić, że ten jeden jedyny raz los nie zmusza jej do przyjścia tutaj i nie jest to nora, do której próbuje się wcisnąć królik atakowany przez upierdliwy los. Wiele Philippa mogła sobie w tamtej chwili pomyśleć, ale nawet gdyby nie miało to być serdeczne, przyjacielskie spotkanie, nienachalna, choć sugestywna, propozycja spędzenia wspólnie świąt, to nie zostawiłaby jej przecież na zimnych schodkach. Oswojeni z ryzykowną codziennością mieszkańcy dzielnicy portowej w oczach Filipy mieli mniejszy poziom ostrożności – lub bezbłędnie oddzielali faktyczne zagrożenie od błahostki. Druga opcja wydawała się trafniejsza, choć i w tej pierwszej kryło się ziarno prawdy.
Od samej Jennifer nie oczekiwała żadnych pochlebstw i wdzięcznych łańcuszków słów. Pomysł posiedzenia razem w ten żałosny, świąteczny dzień, kiedy cały świat celebrował posiadanie kochającej rodziny, okazał się wystarczający. Przyjęła go nawet z pełną ulgą. Zajmie się gościem, porozmawia z dziewczyną, wspólnie coś przyrządzą i dzięki temu nie nawiedzą ją żadne przeklęte myśli, ani jeden upiorny obraz wydrapany spomiędzy ścian sierocińca.
– To świetnie, kłopoty swoje ważą, dużo lżej móc się wspinać bez nich. Chodź, Jenny – rzuciła ni to z nutą rozbawienia, ni to z powagą. Tak po prostu, żeby mówić i obserwować, jak echo niesie się po zawiniętych schodkach, jak odbija się od ścian, sprawiając, że wiekowa farba odpada głucho, a jej resztki później łamią się pod naciskiem ich wilgotnych butów. Głos Filipy zdradza pewne praktyczne podejście, dość konkretne i nie dające przestrzeni dla płaczliwych dywagacji. Wolałaby nie rozkręcać dramatu – jeśli takowy jednak był – na korytarzu. Za chwilę zatrzasnąć się miały głucho drzwi jej mieszkania, a tam będzie przestrzeń wygodniejsza dla nieco szerszych dysput. Jeszcze jednak przez chwilę dłoń Philippy ślizgała się po poręczy. Szła bez większych chęci, ale z marzeniem znalezienia się już w tych swoich intymnych ściankach. Zgrabnie wsuwała się na kolejne stopnie, chociaż równie dobrze mogłaby w każdej chwili cofnąć się bezwładnie w dół i opaść aż na parter. Zmęczenie obudziło się w niej gdzieś po kilkudziesięciu schodkach, ale zmuszała mięśnie, wyobrażając sobie już miękkość swojej sofy. Nie miała większego planu na spędzenie tego wieczoru. Jedynie skrzynka zapasów i obietnica świętego spokoju. Jennifer była niespodzianką, ale być może to jej potrzebowała.
Klucz zapiszczał w zamku, a chwilę później stały już w korytarzu. Z salonu dobiegł odgłos ocierających się o siebie monet. To niuchacz w klatce fikał na wszystkie strony, spodziewając się, że pani przyniosła mu znów kilka pachnących galeonów. Dom zwierzaka robił jej za skarbonkę wypchaną napiwkami. Właściwie to mając niuchacza, nie potrzebowała już męczyć się z Gringottem. Niemniej dopiero się uczyła obsługi tego zwierzęcia i wciąż nie była całkowicie pewna. Oswajali się.
Objęła podarunek wciąż zdumiona, bo przecież nie spodziewała się takowego w te święta otrzymać. Sięgnęła do ramion Jennifer i uścisnęła ja należycie mocno, wdzięcznie. – I do ciebie niech przybędzie to, czego ci potrzeba najmocniej – wymówiła, uznając, że właśnie te życzenia będą najbardziej odpowiednią formułką.  – Dziękuję – dodała, oglądając prezent. Nie miała jednak nic dla niej, ale też kompletnie nie spodziewała się ujrzeć dzisiaj tej pannicy. – Czuj się jak u siebie. Kuchnia jest twoja, spróbuję poczarować i rozgrzać tę norę – oznajmiła, gdy były już rozebrane z płaszczyków i butów. Zdążyła jeszcze wrzucić skrzynkę z jedzeniem na kuchenny stół, ale dość szybko wyszła z pomieszczenia. Cofnęła się jednak i wychyliła jeszcze ku dziurze, która robiła za wejście do tej izby. – Bardzo potrzebuję tego grzańca – rzuciła beztrosko do Jenny. Zdążyła jej jeszcze puścić oczko, po czym zniknęła.
W pierwszej kolejności poszła zajrzeć do niuchacza, a dopiero później zabrała się za piecyk.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Przed wejściem [odnośnik]08.08.19 0:25
Wahanie płynęło z tego, że rzadko przynosiłam ze sobą prawdę, tak jakby po prostu nie mieściła się w kieszeniach - i była czymś, o czym łatwo zapomnieć, jak odkładany na półkę, zbierający kurz bibelot. A prawda była taka, że czułam się trochę jak oszustka, i to nawet kiedy Phils nie zadawała mi żadnych pytań. Może zwłaszcza wtedy, choć przecież to samo niezadawanie pytań wyraźnie dokładało swoje trzy knuty do sympatii wobec barmanki. Podejrzewam, że pełnię w jej życiu rolę zbłąkanego kota, który raz na jakiś czas się przyplącze, a później idzie swoją drogą, ale nie jest mi z tym źle. Bardziej z tym, że prawdę mówiłam najwyżej połowicznie, słowem nie zająknąwszy się o jasnowidzeniu. Jakby ta sympatia w jakimś stopniu wiązała się z prawem, żeby wiedzieć, a to już była myśl mniej wygodna, zahaczająca o cały zestaw spraw, których na co dzień nie rozgrzebywałam, myśli omijanych, poddanych kwarantannie, zamkniętych na później. Sekrety w naturalny sposób kłócą się z wrodzonym gadulstwem, ciężkim kamieniem (i to takim młyńskim, nie byle otoczakiem) osiadają na duszy. Mówiłam szczerze, szczerze w dużej części, a to już prawie jak szczerość całkowita. Prawie. Nikomu się nie naraziłam niepotrzebną pyskówką, nie wdałam w konflikt, żadnych otwartych zatargów na przestrzeni ostatnich dobrych paru tygodni, a i wróżby jakoś nie ściągnęły mi nad głowę burzowych chmur pod postacią niezadowolonych, skłonnych do rzucania gromów klientów. Przy zaklęciach grom to bardzo właściwe słowo, jeszcze wda się w to wszystko anomalia. Czy gdybym zobaczyła Philippę w wizji, podzieliłabym się z nią tego typu informacją? Mam nadzieję nigdy jej w ten sposób nie ujrzeć, to na pewno. Nic dobrego by z tego nie przyszło, skoro częściej widuję nieszczęścia, niż ich zapowiedzi. No i znam odpowiedź. Dopiero perspektywa późniejszych wyjaśnień, wytłumaczenia się z w niejasny sposób pozyskanej wiedzy wzbudza niepokój.
Kuchnia była sercem każdego domu, nie dam sobie wmówić, że może być inaczej, i faktycznie już po chwili odzyskiwałam animusz, w najlepsze panosząc się w pomieszczeniu, które siłą rzeczy wskazałabym jako ulubione - miejsce, w którym powstawało jedzenie, po prostu nie mogło być złe, nie i już. Sam ten fakt przyćmiewał wszystkie możliwe niedostatki, ze skrzypienia drewnianej podłogi czyniąc akompaniament towarzyszący poszukiwaniom odpowiedniego garnka i równie odpowiednich kubków, czyli możliwie dużych i zbliżonych objętością, bo na wizualne podobieństwo zupełnie nie zwracałam uwagi, jego zaprzeczenie uznając za najnormalniejszą i najbardziej stosowną rzecz na świecie. Jeden większy talerz ląduje na stole, tuż obok skrzynki z jedzeniem, na który wykładam pokrojone na kawałki piernikowe ciasto i już po chwili uwagę poświęcam pomarańczom, obieram ze skórki dwie, za chwilę potrzebny będzie mi ich sok. Jabłkowy, mniej więcej półtora szklanki, wlewam do garnka, pod którym w staromodnej kuchence niemagicznie rozpalam ogień, i to jest ta część, którą w przeciwieństwie do porto można zagotować, wrzucam więc pierwsze przyprawy i pokrojoną skórkę pomarańczową. Rozgniatam kardamon, dodaję goździki i odrobinę suszonego imbiru, cynamon, później rodzynki. Trochę jak alchemia, ale przy eliksirach raczej nie ośmieliłabym się dobierać proporcji na oko, według własnego wyczucia. Czekam, aż mikstura pogotuje się przez kilka minut, wyciągnie aromat, odruchowo porządkuję najbliższą przestrzeń, bo nie lubię zostawiać po sobie chaosu, przymykam na chwilę oczy, wdychając świąteczny zapach - jeszcze niekompletny, ale idzie ku dobremu - i przelotnie zastanawiam się nad źródłem dźwięków, które słyszałam z pokoju, do którego przeszła Phils, ale zupełnie pochłania mnie przygotowywanie grzańca, za chwilę zapytam. Garnek, chwycony przez ścierkę, przekładam w chłodniejsze miejsce, dodaję sok wyciśnięty z dwóch pomarańczy i wlewam porto. A później znowu podgrzewam całość, tym razem ostrożnie, żeby nie zawrzało. Uważam, żeby wyłapać dobry moment na przelanie pierwszej porcji do kubków.



Fate is a very weighty word to throw around before breakfast.

Jennifer Leach
Jennifer Leach
Zawód : wróżbitka
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Take a rest and the world catches up with you. Lesson in life—keep moving.

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Przed wejściem VWC8X3m
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7551-jennifer-leach https://www.morsmordre.net/t7572-cisza https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t7571-skrytka-bankowa-nr-1808 https://www.morsmordre.net/t7570-jennifer-leach
Re: Przed wejściem [odnośnik]13.08.19 13:10
Niuchacz nie miał imienia. Nie wiedziała nawet, czy rozpoznawał w niej Filipę. Tę Filipę, która co chwila do niego zerkała i po robocie wrzucała do klatki wszystkie uzbierane tamtego dnia napiwki. Być może traktował ją jedynie jak przesuwający się ruch,  jakieś krążące wokół jego galeonowego domku zwierzę. Bez przywiązania, bez najmniejszego śladu przyjaźni. Dopiero analizowała jego obecność w tym domu. Zawsze mogła go stąd wyrzucić. Dalej nie przejawiała wobec niego wyraźnie matczynego uczucia. Po prostu był. Był zjawiskiem, na które lubiła zerkać. Czasem wypuszczała go, uprzednio rozrzucając po salonie monety. Kończyło się burdelem w całym lokalu, poprzewracanymi lampami i pozrzucanymi z szafek bibelotami. Goniła za nim wściekle, przeklinając chwilę, w której jej palce przesunęły zawleczkę, a potem zachęcająco uchyliły drzwiczki. Wyskakiwał od razu, a z jego dzióbka wyrywał się radosny pisk, demolował jej i tak już podziurawione gniazdo. Podziurawione dosłownie, bo za tym dużym lustrem opartym o nagą ścianę w salonie chowała się wielka, amatorsko wyburzona szpara o nierównych krawędziach. Przysłoniła ją tym pękniętym zwierciadłem, ale i tak bystre oko umiało ją dostrzec. Któregoś dnia planowała posłać tam niuchacza, aby dokładnie zbadał to tajemnicze pomieszczenie. Może miała pod nosem wielki skarb?
Krecik denerwował się, bo kilka monet wypadało z klatki, a on nie mógł się do nich dostać. Schyliła się i zaczęła je zbierać. Wsunęła je przez te wąskie przestrzenie między gęsto ułożonymi szczebelkami. Małe łapki natychmiast schowały te kilka marnych sykli. Zdążyła musnąć lekko opuszkami niuchaczowe ramionko. Zniknął szybko, zatapiając się w morzu drobniaków. Nie była pewna, czy potrzebował jej do czegoś jeszcze. Czy ona w ogóle powinna go tutaj trzymać? Łasa na forsę Philippa chciała przetestować zwierzaka, ale nie umiała zapanować nad nim we własnym saloniku, a co dopiero w tak szerokiej, ulicznej przestrzeni. Powinna znaleźć kogoś, kto nauczy ją, jak należy się z nimi obchodzić. Wiedziała, że raczej nie były popularnym domowym zwierzątkiem. Jeśli jednak udałoby jej się go oswoić i przywiązać do siebie, to może zdobywałby dla nich jakieś złote cacka? Nie miała oporów, ostatecznie to nie ona by kradła. Musiała to jeszcze jednak przemyśleć.
Rozpaliła ogień w piecyku. Ciepło powoli zaczęło pulsować z rogu pomieszczenia. Trwało to trochę czasu. Zdążyła wybrudzić sobie łapska. Jakieś małe oczka obserwowały ja spod miedzianego stosiku, ale była zbyt zajęta, żeby to zauważyć. Gdy poczuła zapach odrobinę piernikowy i przyjemnie intensywny, udała się do kuchni. Coś jej się przewróciło w żołądku, kiedy zerknęła do garnuszka. Popatrzyła z uznaniem na Jennifer. Gorące napoje w tawernie nie pachniały nawet w połowie tak dobrze jak to. Chyba że Filipa miała dobry dzień lub przyszedł do niej ktoś, kto zasługiwał na porządnego drina. Dla niektórych potrafiła sięgnąć po bardziej wytrawne trunki.
– Czy to twój popisowy trunek? Może powinnaś zostać barmanką – rzuciła żartobliwie, podchodząc do zlewu. Odkręciła kranik z zimną wodą i chwyciła gąbkę. Zaczęła szorować swoje umorusane czernią dłonie i przedramiona. Ciepło pulsujące od gara zdawało się niwelować uczucie chłodu na skórze. Zakręciła wodę i otrzepała dłonie. Nie wytarła ich jednak w ścierkę. Od razu przeszła do stołu i zaczęła wyciągać łupy zabrane z Pasażera.
– Mam kilka smakołyków. Jesteś głodna? – spytała, wyjmując ze skrzynki kolejne zawiniątka. Sałatki, pasztety, jakaś pieczeń. Brała wszystko. Dzięki temu zaoszczędzi sporo kasy. Przez te dwa dni nie musiała się martwić o posiłki. Żarcie gotowane dla pracowników i przyjaciół nie było gumą podawaną na ogół w Pasażerze. To dania całkiem smaczne, zupełnie jakby nagle ktoś podmienił kucharza.
Nie, nie wyciągała z tej głębokiej studni odpowiedzi na niezadane głośno pytania. Trochę miała to gdzieś, cieszyła się towarzystwem i nie szukała następnego dramatu na ten wieczór. Trochę też czuła, że jeśli Jennifer będzie chciała, to sama postanowi się odezwać. Ciekawska natura Filipy dała sobie spokój. Może rozwiały ją te wonne opary. Od odrobiny zaczarowanego przyprawami alkoholu przecież nikomu nie mgła stać się krzywda – wręcz przeciwnie, otwierały się ludzkie dusze. Wiedziała o tym aż zbyt wiele.
W salonie coś głośno kwiknęło, ale uwagę Philippa poświęcała wciąż tej drewnianej skrzyneczce wypchanej skarbami. O, zwinęła nawet dwie butelki rumu. Tak na czarną godzinę. Kilka przekąsek i tak przygotowała do przeniesienia na stół. Przecież to święta, wyżerka miała się nie kończyć jeszcze przez długie godziny.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Przed wejściem [odnośnik]12.09.19 20:42
Miło słucha się pochwał, temu nie zaprzeczę. Nawet, kiedy dotyczą czegoś, co trudno zepsuć. Opieram się biodrem o jedną z szafek i sponad kubka z parujacym grzańcem, skrupulatnie trzymanego w chciwych wyższej temperatury dłoniach, uśmiecham się do Philippy. Upijam spory łyk.
- Domowy - kwestia rodziny jest jak dziura po wyrwanym zębie, ale nie krztuszę się tym słowem, co skora jestem przypisać barmańskiej żyłce panny Moss. Łatwość wyciągania zwierzeń i umiejętność słuchania, jeśli nawet nie z żywym zainteresowaniem, to jego wiarygodnym pozorem, wydaje mi się nieodłącznie zrośnięta z jej sylwetką. Niczego się pod tym nie doszukuję, nie próbuję rozdrapywać pozłoty, nie mam też ochoty szukać dziury w całym. Widzę ją tak, jak w danej chwili chce się pokazać. Przechylam głowę, przyglądam się jej uważnie, prawie zaczepnie. Z pewnym zdumieniem odnotowuję, że tak właściwie nie mam nic przeciwko odrobinie pociągnięcia za język.
- Jeżeli tylko chcesz go unieśmiertelnić - powinnam raczej powiedzieć, że raz a porządnie wydobyć z grobu - zapiszę ci przepis. Nic nie traci, kiedy wlać do niego jeszcze ognistą lub rum.
Zastąpienie zwykłego czerwonego wina jego mocniejszym odpowiednikiem też miksturze nie zaszkodziło w najmniejszym stopniu, nadal rozlewa się przyjemnym ciepłem.
Przez chwilę naprawdę zastanawiam się nad żartobliwą propozycją. Czy umiałabym wyobrazić sobie siebie na jej miejscu?
- Nie brzmi to źle, ale jako plan na te odległe czasy, kiedy już w końcu zdecyduję się, czy na pewno warto zostać odpowiedzialnym - dorosłym - i przepisowo uchwytnym człowiekiem. Tak na dłużej, w jednym miejscu.
Z dobytkiem rozrośniętym do czegoś więcej niż jedna walizka, sowia klatka i kilka książek skazanych na zapomnienie w pustawej skrytce u Gringotta, pomiędzy kartami których uchowało się nawet parę starych zdjęć. W takim zawieszeniu o krok od przepaści, w które wpędziłam się rok temu, już dawno powinnam zmarnieć i zapaść się w sobie, po prostu brakuje mi do tego elementarnej przyzwoitości.
Odstawiam na chwilę kubek z sączonym grzańcem i kiedy Phils rozpakowuje swoje łupy ponownie grzebię w szafach, wyciągam z nich talerze i różniące się od siebie sztućce, naturalnie wpasowujące się w chaotyczną estetykę pomieszczenia.
- Nigdy nie odmówię poczęstunku - odpowiadam na pytanie z opóźnieniem, wyraźnie nasłuchując dochodzących z dalszej części mieszkania dźwięków - ale może przedstawisz mnie domownikowi? Cóż to za stworzonko wkradło się w łaski samej Philippy Moss w takim stopniu - za który połowa klienteli Pasażera bez wahania dałaby się pokroić, ale szukam ładniejszego porównania, pomagając sobie w tym podkreślającym zamyślenie machnięciem dłoni - że praktycznie dołączyło do rodziny?



Fate is a very weighty word to throw around before breakfast.

Jennifer Leach
Jennifer Leach
Zawód : wróżbitka
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Take a rest and the world catches up with you. Lesson in life—keep moving.

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Przed wejściem VWC8X3m
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7551-jennifer-leach https://www.morsmordre.net/t7572-cisza https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t7571-skrytka-bankowa-nr-1808 https://www.morsmordre.net/t7570-jennifer-leach
Re: Przed wejściem [odnośnik]14.09.19 23:29
Pomiędzy zagrzebanymi misternie zwojami przeszłości można było ujrzeć w Annie taką właśnie Jennifer, choć stanowczo mniej zaradną. Jednak nigdy nie próbowałaby chodzić po prawie obcych twarzach, rozpalać płomienia na ich kuchni i częstować smakowitym goździkiem. Skazana na chłodną tułaczkę wróżbitka nie toczyła się po gospodach obleczona brudną peleryną wstydu. Skromna, cicha i tajemnicza, zupełnie inna od udręczonej Annie wijącej się po zasyfionych uliczkach londyńskich. Dwie różne sprawy, a jednak tak bliskie. Filipie w tamtym czasie trudno było wyobrazić sobie, że oto nie musi już chować się po opuszczonych chałupach, okradać głupich mugoli i zawierać fałszywych sojuszy z pozostałym biednym półświatkiem. Tulona przez pachnące smugi pary nastolatka sprawiała wrażenie przyjaznej, nieudręczonej, niedźwigającej na wątłych ramionach niepoprawnych ciężarów istnienia. Żaden los przecież nie powtarzał się dwa razy. Mogła użyczyć jej swojego zagarniętego ciężką pracą dobytku, mogła wciągnąć ją pod swój koc i schronić. Nie mogła jednak robić tego zawsze. Bezdomne twarze co rusz próbowały się upomnieć o należną litość. To nie litość, to nie świąteczne uprzejmości. To pewien ratunek dla kogoś, kto pozornie wcale aż tak go nie potrzebował. A jednak. Korzystały z niego obydwie.
– Nawet najlepszy barman nie zrobi drinka idealnie w przepis, Jennifer. To musiałabyś być ty. Ja stworzę coś dobrego, ale to już nie to samo – oznajmiła, nie bawiąc się w nadmierne skromności względem swoich umiejętności. Wiedziała, że potrafi – tak samo, jak wiedziała, że nie stworzy czegoś identycznego. – Dodatkowa porcja rumu może i zapiecze marynarskie języki, ale coś mi się wydaje, że to już nie będzie to – mówiła pewnie, śmiało wysuwając stwierdzenia niepoparte dalej własnym doświadczeniem tego smaku.
Dziewczyna nie pasowała do profilu potencjalnej barmanki, ale Annie także. Pani Boyle potrafiła odmienić każde kaczątko w figlarnego, czarnego łabędzia. Port nie znosił bieli i nikt z portu również na biel nie zasługiwał. Tu nie było niewiniątek i zapewne nastolatka również do nich nie należała. Jeśli umiała sobie poradzić, to znała cenę i znała sztuczki. W innym wypadku skudlone w zaułku ciało wyjadałoby ze smakiem miejscowe robactwo. Te wizje były ponure, ale Phils przez długie miesiące ulicznej tułaczki nie takie okrucieństwa już widywała. Każde z nich, jeśli chciało przetrwać, musiało w końcu osiąść na stałe. – Miałam tyle lat co ty, kiedy trafiłam do Parszywego – zaczęła, dłubiąc wciąż przy tym stole. – Czułam się jak cielę wystawione na rzeź. Przez pierwsze tygodnie zjadali mnie kawałek po kawałeczku, ale w końcu zaczęłam zjadać ich. Nauczyli mnie wielu rzeczy. Tego jak działają usta i jak działa ucho również. To potężne narzędzia w każdej rzeczywistości. Gdy dorwiesz informację, orientujesz się, że jest skarbem. Zbyt cennym, by pozostawiać go na dnie swojej duszy – zaczęła mówić, choć sama nie wiedziała, skąd się wzięły nagle te opowieści, dlaczego z takim namaszczeniem o tym wszystkim rozmyślała. – A dom, cóż, nie oznacza odpowiedzialności. Bardziej bezpieczeństwo. Musisz mieć dom, Jennifer – powiedziała na koniec. Nie wymądrzała się, to raczej coś między złotą radą i błyskotką wykutą z własnego doświadczenia. Jennifer to dziewczątko. Mogłoby się pokruszyć pod pierwszym uderzeniem kamienia.
Lekko wywróciła oczami, słysząc o stworzeniu. No proszę, nie da się ukryć. Chwyciła więc wszystkie przygotowane rzeczy i minęła stojącą Jennifer. Obróciła lekko głowę do tyłu i zerknęła za swoje plecy. – Chodź ze mną, a sama zobaczysz – zamruczała, po czym wymknęła się z pomieszczenia. Powinny chyba przejść z tym wszystkim do salonu. Nietuzinkowa sofa prezentowała się czarująco, gorzej z podrapanym stolikiem, ale to nic. Phils zarzuciła na niego kilka dni temu atrapę obrusową i nie wyglądał już tak źle. Nie miała choinki, nie miała cholernych światełek, ale był zwierz czający się na każdy najmniejszy brzęk. Postawiła więc wszystko ładnie na blacie i zaraz znów zerkała na wkraczającą do salonu towarzyszkę. – Niuchacz – powiedziała, podchodząc do klatki. Otworzyła ją i chwyciła małego kreta. Mieścił się w dwóch dłoniach, malutki i bardzo niepozorny, ale potrafił dać w kość. – Futrzak okradł mnie i goniłam go przez całe miasto. Nie wiem, co mi strzeliło do głowy, by go wziąć. Ale jest. I nawet go lubię – przyznała otwarcie, głaszcząc czarne futerko. To dość intrygujące istoty. Jakby się nad tym dłużej zastanowić – pasowali do siebie.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Przed wejściem [odnośnik]24.09.19 16:16
Kiepski ze mnie materiał na prawdziwie udręczoną duszę - i chyba to widać, bo nie przyszłam na świat z wypalonym na twarzy piętnem, po którym znać by było jasnowidza. Oczy są w tym przypadku równie perspektywiczne, choć na upartego można dosztukować do nich ładnie brzmiącą teorię. Ale tak naprawdę? Nie, gdyby nadmiarową wiedzę dało się wyczytać w ślepiach, oszuści tego świata poszliby z torbami.
- A także języki jubilerskie. Albo aurorskie - wtrącam się pomiędzy słowa Philippy - choć akurat co do rumu w grzańcu, to dodatkowa porcja cukru jest wtedy jak najbardziej na plus. I musi to być dobry rum.
Pewność pobrzmiewającą w głosie biorę ze wspomnień, też rodzinnych. Dziadek wlewał rum do grzańca, kawy i herbaty, u ojca pełniła tą rolę ognista, w ciemno bym jej tego nie zaproponowała, więc tylko trochę szerzej się uśmiecham. Porto, cóż. Sama wykoślawiłam przepis na trunek, który podobno pijała również moja matka, sporządzając go chyba najbardziej konserwatywnie - ze zwykłego, czerwonego wina i z nieco mniejszą ilością dodatków.
- Przepis to tylko punkt wyjścia. Z ręką na sercu - uśmiech przybiera szelmowskie zabarwienie, kiedy faktycznie na kilka sekund kładę prawą dłoń na klatce piersiowej, kubek z grzańcem trzymając już tylko w jednej - że twój byłby równie dobry. Jeśli nie lepszy.
Ot, niespodzianka. Przy pannie Moss nie czuję się zepchnięta do obrony, zmuszona zważać na każde jedno słowo, zakładać, że zostanie wykręcone i jak nóż wepchnięte pod żebra. Cenię sobie to, że zdecydowała się wpuścić mnie do siebie, choć w oczywisty sposób nie przynosi jej to zysku, z resztą nie po raz pierwszy.
- Rum w herbacie i rum z colą. Próbowałaś kiedyś? Prawdopodobnie najbardziej mugolski drink na świecie, ale bąbelków ma więcej niż szampan - urywam tą myśl i poważnieję, wsłuchując się w dalsze słowa. Szczere, odsłaniające kawałek przeszłości. Kiedy Phils mówi o informacjach, to jakby czytała mi w myślach. Nie śmiem obrócić tego w żart, zapytać, czy nie została aby legilimentką, albo nie planuje zostać nią w przyszłości. To paskudna umiejętność, ale w przewrotny sposób pasowałaby mi do niej, chyba lepiej, niż do kogokolwiek, kogo znam.
- Zgodzę się z tobą, że informacja to skarb - a skarby, choć mają w sobie coś pociągającego, są krwawe. Coś jak zagrabione pirackie złoto z opowieści, sterta, na której spoczywa w bajce morderczy smok. Wyobrażenie, że dotknięcie takiego skarbu plami ręce czerwienią, duszę tak samo, jest łatwe. Niewiele muszę sobie wyobrażać.
- Zmarnowana, niewykorzystana, to kamień zalegający na sercu. Zbyt wiele kamieni może pogrzebać człowieka - wzruszam ramionami, tą prawdę odkryłam, wdrapując się na łóżko, w którym spała matka i wydzierając spomiędzy jej zaciśniętych palców buteleczkę po eliksirze  - ale wykorzystana bezmyślnie w jednej chwili zamienia się w broń. Szkoda, że taką złożoną we wrogich rękach. Bez siły sprawczej to jak Levissimus rzucony przed siebie, w losowym kierunku.
Błąkający się na ustach uśmiech nie do końca przystaje do tematu, ale też nigdy nie twierdziłam, że jestem tak odpowiedzialna, by nie spróbować go rzucić. Kiedy wyda się to lepszą opcją, niż alternatywa. Następny kamień.
- Nie, Phils. Dom to deklaracja. Okopanie się w jednym miejscu, na pozycji, wyraźne wymalowanie na sobie tarczy strzelniczej. Mam coś, na czym mi zależy. Co mogę stracić - a kiedy już stracę, będę cierpieć. Ja, no cóż. Niczego nie obronię - zakołysałam resztką grzańca, bawiący się tym, jak obmywa ścianki kubka, a później wychyliłam ją do dna - z rodziną jest kubek w kubek tak samo.
Dolewam grzańca do obu kubków i przenoszę je, podążając za Philippą, a później odkładam na przystrojony obrusem stół. Być może, gdybym inaczej ułożyła sobie życie, dziś utożsamiałabym bezpieczeństwo z siłą. Nic zaskakującego, ale zawsze znajdzie się ktoś silniejszy, cmentarze pełne są ludzi pewnych, że właśnie w ich przypadku będzie inaczej. Sięgnięcie po czarną magię - nie tak niedostępną, jak powinna być, zwłaszcza w szkole zarządzanej przez czarnoksiężnika - byłoby obrazą dla tych kilku wyniesionych z domu ideałów, którym nie zdążyłam zaprzeczyć, ale z bieli i bez tego nie zostało wiele. To wybór, jak wszystko inne, dziś co raz więcej rzeczy skłonna jestem postrzegać w tej kategorii. Na przekór licznym teoriom, że los zapisany w gwiazdach jest stały.
Dostrzegam dumę, z którą Philippa spogląda na niuchacza - pocieszne stworzenie, którego niewinny wygląd maskuje najczystszy, skryty w małym ciałku chaos - i oczyma wyobraźni już widzę ten spektakularny pościg.
- Ale wiesz, że zyskałaś sobie idealnego pobieracza opłat? - szczerzę się, teraz już całkiem bezwstydnie, na wspomnienie przekleństw, z jakimi opuszczał lokal na Pokątnej bogato ubrany czarodziej.
- Wyniuchaj Troski chyba wzięło nazwę od właśnie takiego malucha. To znaczy, że przy wejściu, na honorowym miejscu, spoczywa sobie na poduszce Troskliwy Niuchacz, tak ma na imię, i każdy wchodzący musi mu zapłacić, liczą sobie galeon od łebka.
Miejsce jest o klasę lepsze od tych, w których zwykle bywam, ale tam też zdarzyło mi się już wróżyć. Raz. Napary, wdychanie których zmienia nastrój, do dziś uważam za całkiem interesujący pomysł - nikt go nie okpi, to raz. Dwa, że jeśli odwiedzający nie wie, czego się spodziewać, to traci znacznie więcej, niż galeon, bo bestyjka bardzo skrupulatnie dba o swoje.
Tak, Phils znalazła prawdziwie godnego, zaradnego towarzysza. Ciekawe tylko, czy zdoła tą małą szelmę oswoić, bo jakoś tak nie wątpię, że wypuszczenie niuchacza, żeby hasał swobodnie wnosi do mieszkania mnóstwo życia.

zt
[bylobrzydkobedzieladnie]



Fate is a very weighty word to throw around before breakfast.



Ostatnio zmieniony przez Jennifer Leach dnia 27.02.20 0:17, w całości zmieniany 1 raz
Jennifer Leach
Jennifer Leach
Zawód : wróżbitka
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Take a rest and the world catches up with you. Lesson in life—keep moving.

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Przed wejściem VWC8X3m
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7551-jennifer-leach https://www.morsmordre.net/t7572-cisza https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t7571-skrytka-bankowa-nr-1808 https://www.morsmordre.net/t7570-jennifer-leach
Re: Przed wejściem [odnośnik]27.09.19 15:00
Ile by dała, aby móc wyciągnąć z dna czyiś oczu podłe grzechy tego świata, by pozyskać wiedzę i moc. Tylko czy wtedy nie utonęłaby w odmętach obcych spraw, nie przyjęłaby na siebie zbyt wiele niepotrzebnego balastu? Świat został dobrze skonstruowany. Nie była poetką, nie przemawiała o tym, jak wiele mroku jest w oczach, że są zwierciadłem duszy, mistyczną zagadką. Nie, ona wolała patrzeć, łączyć je z drżeniem ciała, emocjami kolorującymi się na twarzy i melodią głosu. Szczegóły ciała zdradzały całkiem sporo. Nie potrzebowała dodatkowej magii, tajemnych przepowiedni zapisanych na nocnym niebie, nim jeszcze się urodziła. Prowadziła swój własny kącik wróżb – bez magii i tylko w porcie. Port był do bólu przewidywalny, choć głupota lubiła przekraczać granice i tę przewidywalność łamać.
– Pomyśl o Parszywym, a potem jeszcze raz przywołaj ten dobry rum… – parsknęła, karmiąc się przez chwilę tym absurdalnym wyobrażeniem. – Dobry rum jest, ale wiesz, jak to działa. Tylko dla wybranych – wyjaśniła. Być może tłumaczyła jej właśnie coś, o czym dobrze wiedziała. Z drugiej jednak strony niektórzy dalej lubili się łudzić. Skinęła jej lekko głową, kiedy wyraziła tyle aprobaty dla barmańskich zdolności Phils. Pewnie, byłby dobry, ale zasłużyliby na niego nieliczni. Chyba nawet umiała stwierdzić, kto umiałby się delektować takimi smakami. Niektóre łby za nic w świecie nie doceniłyby tego napoju. Grzaniec, choć prosty i niespecjalni wymyślny, gdyby obrać miarę Pasażera, wydawałby się luksusem.
– Próbowałam. Próbowałam wielu smaków – wyjaśniła, przywołując z pamięci tamte dość mgliste obrazki, gdy Penelopa dawała jej barmańskie lekcje. Sztuka doboru smaków wymagała, aby poniekąd kierowała się własną intuicją, wrażeniami swojego języka. Dlatego próbowała wielu rzeczy, często na żywo tworzyła jakiś napój, gdzieś po drodze testując, czy w ogóle dało się to pić. Niemniej rzadko trafiali się klienci tak wymagający. – Ale świat zawsze zawoła o piwo i czystą. Może jakbym się zatrudniła w jakimś drogim lokalu w centrum… – zamyśliła się, ale i zaraz urwała. Gdybanie bywało zwodnicze. Nigdy nie chciała opuszczać Parszywego. Był jaki był. Próba koloryzowania go wydawała się Phils prawdziwym gwałtem na jego brudnej surowości. Tutaj dojrzała, tutaj stała się kobietą, tutaj zyskała rodzinę. Dlaczego miałaby marzyć o czymś więcej? Podsłuchane gdzieniegdzie opowiastki jasno wskazywały na to, że bogatszy świat, o dziwo, odbierał jeszcze więcej, niż dawał. Cieszyła się więc dziś swoim portowym królestwem.
Chyba nie byłaby gotowa na ciężar związany z byciem legilimentką. Co prawda mało na ten temat wiedziała, ale umiała sobie wyobrazić, że – po pierwsze – to bardzo trudna sztuka, a ona mimo wszystko potrafiła spojrzeć krytycznie na rozwój własnych umiejętności magicznych.  Po drugie, babranina w ludzkich duszach, choć wydawała się kusząca, w efekcie mogła być bardziej nędzna i mniej przydatna, niż wyciąganie z kogoś informacji przez jego język, informacji przetworzonej przez jego emocje i słowa. To o wiele więcej niż strzępki pogmatwanych myśli. Tak to widziała. Za to z pewnością nie zniosłaby, gdyby ktokolwiek ośmieliłby się grzebać jej w głowie.
– Wszystko to prawda. Czasami jednak męczysz się z czymś długie miesiące, nim nadarzy się odpowiednia okazja – stwierdziła dość sucho. Gdyby tylko Jennifer wiedziała, jak wiele dziś Moss nosiła w sobie. Musiała pamiętać twarze, czasem imiona, aby wartość podsłuchanych faktów nie była przypadkowa. O wielu z nich zapominała, płynąc z falą postępujących po sobie dni. A każdy wieczór umiał zadbać o jej ciekawskie potrzeby. – A wiele z nich pozostanie nigdy niewykorzystane. Nie wiem, co gorsze. Posiadać i nie wykorzystać, czy wykorzystać i się narazić. Chyba mimo wszystko pierwsza opcja brzmi gorzej, ale i do niej trzeba przywyknąć – rozwodziła się tak jeszcze przez chwilę, nim nie podążyły do salonu. Nie była tchórzem, ale też musiała mieć głowę na karku, jeśli chciała dożyć jutra. Umiała się sprytnie bronić, ale w tym świecie intrygi obcowała głównie z mężczyznami. Wielu z nich to bezmyślni brutale. Któregoś dnia urok Moss mógłby nie zadziałać, któregoś dnia mogłaby nie zdążyć wyjąć różdżki. Każdy krok wymagał myślenia. To jasne.
– Ta deklaracja kiedyś ci uratuje tyłek, Jennifer – rzekła odważnie, brodząc w dosadnym określeniu, lecz umiała dziś ocenić, że jest prawdziwe. Nie życzyła jej panicznej walki o życie, choć poniekąd spodziewała się, że młoda dziewczyna zdołała się już z tym zmierzyć. – Wybór jednak zawsze należy do ciebie. A obrona? Odpierać ciosy uczymy się przez cały czas. Każdy rok czyni cię mocniejszą. Jeśli myślisz o magii… mogłybyśmy kiedyś razem poćwiczyć – zaproponowała, ostatecznie kończąc wyniesione z kuchni rozmowy.
– Proponujesz mi postawienie go na straży i wyciskanie galeonów z sakiewek moich własnych gości? – zapytała rozbawiona, lekko zmarszczyła brwi. – Szykuj galeony, młoda – oświadczyła dziarsko, bawiąc się jeszcze przez chwilę palcami w ciemnej sierści. Potem go odłożyła znów do klatki.
Miejscówki z opowieści Leach nie znała. Brzmiało to dla niej dość absurdalnie, chociaż zaczęła się od razu zastanawiać, jak właściciele lokalu zdołali nauczyć niuchacza takiego posłuszeństwa. Może futrzak pojął, że każdy zbliżający się czarodziej częstuje go galeonem jak cukierkiem. W razie rozczarowania mógł przecież sam pobrać... stosowną opłatę. To ją rozbawiło. – Kiedyś tam pewnie wpadnę i zapytam ich, jak wytresować niuchacza  – odparła, wdychając mocno zapachy naszykowanego stołu. Podziwiała jednak dobór imienia. Ten przydomek w kontekście… stanowiska pracy niuchacza wydawał się bardzo ironiczny. To jej przypomniało, że któregoś dnia sama będzie musiała swojego jakoś nazwać.
– Wesołych świąt, Jennifer – zakomunikowała wreszcie, posyłając jej przyjazne spojrzenie.  
Nadszedł czas świętowania.

zt
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Przed wejściem [odnośnik]08.02.20 0:05
7 marca

Kiedy kapitan Jones wypływał w dalekie morza, Philippa wiedziała, że gdy jego łajba obije się znów o angielskie porty, pani Boyle wykąpie się w tonie podarków. Zawsze miał słabość do Dorothei, a gdy ta wsparła go w kilku mniejszych i większych sprawkach, mogła liczyć na dość wyraźne okazanie wdzięczności. Przy tej okazji i jej podopieczne zyskiwały rozmaite bibeloty, flaszeczki i przekąski z egzotycznych zakątków magicznego i mniej magicznego świata. Tym sposobem kuchnia Philly wypełniła się nietypowymi smakołykami. Na stole dumnie stały buteleczki z kolorowymi etykietkami, a wokół nich piętrzyły się mniejsze lub większe pakunki z kuszącą zawartością. Statek wpłynął już w lutym, ale dopiero te kilka tygodni później znalazła chwilę wytchnienia, by wreszcie zajrzeć między te nietypowe podarki. To była przyjemna strona pracy w obskurnym porcie. Dobry kontakt z marynarzami oznaczał wiele korzyści, a czasami wystarczyło nieco hojniejsze wypełnienie kieliszeczka lub parę uroczych uśmiechów. Mężczyźni byli prości. Po długich miesiącach anomalii, po tygodniach chłodnej zimy świat czekał na odrobinę promiennych spojrzeń dowodzących temu, że portowe dziewczyny w tych odmętach jeszcze wcale nie zdechły. Nigdy!
Pomyślała, że to całkiem dobra pora na spędzenie wieczoru z Frances. Jej uzdrowicielskie, alchemiczne obowiązki rzadko kiedy krzyżowały się z Pasażerowym, dość przygodnym życiem Philippy. Chciała jednak dowiedzieć się wiele. W końcu część przyjaciół z ulubionej dzielnicy mocno kibicowała swojej dziewczynie na wieść o tym, że ta zdobiła korytarze św. Munga. Nawet jeśli Frances nie wpisywała się we wzorzec typowej dziewki z tej okolicy, to i tak była swoja. Phils traktowała ją jak siostrę, choć reprezentowały raczej skrajne postawy. Nie przeszkadzało jej to jednak w okazywaniu przyjacielskich gestów. Po cichu też knuła niezbyt paskudny plan poczęstowania Burroughs kilkoma kieliszkami tak, by ta nieco śmielej poopowiadała o wszystkich tych pragnieniach i niepokojach. Odrobina kobiecej szczerości od czasu do czasu okazywała się zbawienna. Nie wiedziała, jak potoczy się ich wspólny wieczór, ale darowała sobie jakieś zdroworozsądkowe planowanie. Dwie dziewczyny, alkohol i dużo jedzenia. To wystarczyło.
Nędznawy salonik wypełniał się więc nieskromnymi obfitościami, a Moss szykowała się na przybycie swojego gościa. Przysłoniła okna cięższymi kotarami, nie chcąc, by czyjeś ciekawskie oko z uliczki podglądało ich spotkanie. Zadbała też o przyjazne otoczenie, otulając lichawą, choć tak wygodną, sofę miękkimi poduchami i kocami, napaliła w piecyku i nakarmiła niuchacze. Teraz drzemały słodko na stercie zeszłotygodniowych napiwków. Przez chwilę zerkała na nie oczarowana. Z tego amoku wyrwał ja odgłos zwiastujący przybycie Frances. Przemknęła przez korytarz. Choć między sobą mogły nosić się swobodnie, Moss mimo wszystko wyglądała całkiem nieźle. Lubiła prezentować się dobrze. Czarna sukienka była skromna, ale dość elegancka. Równie ciemne oczy rozbłysły na widok ulubionej alchemiczki.
Otworzyła szerzej drzwi, zachęcając ją do wejścia. Dla Burroughsów ten dom był zawsze otwarty. Zaryzykowałaby nawet stwierdzeniem, że Keaton częściej bywał tutaj niż u Boyle’ów. Pewnie wolał nie wracać po pijaku pod pełne dezaprobaty spojrzenie cioteczki. Philippa nie oceniała, ale waliła w twarz, jeśli tylko zaszła taka potrzeba. – Wiedz, że nie wyjdziesz stąd szybko, Frances. Świeża paczka z południowych mórz, a wiesz, że Jones nie bywa skąpy! – zakomunikowała na przywitanie, a cwaniacki uśmiech chętnie rozgościł się na jej ustach. Przy okazji też zlustrowała ją sobie od góry do dołu. – Słyszałam, że byłaś na randce! Będziesz musiała mi wszystko opowiedzieć. Mam nadzieję, że to jakiś przyjemny typ! – odparła, pamiętając też o tych plotkach. Port miał oczy i uszy z tyłu głowy. Niewiele dało się tu ukryć.
Mogły przejść do salonu, a tam naszykowany stół już kusił do grzechu. Z kąta ciepłego pomieszczenia dobiegł do nich dźwięk przeciągniętego chrapania, niezbyt nachalny, ale możliwy do wyłapania. Pełne brzuszki odpoczywały, a Philippa jak ta przykładna matka miała chwilę na babskie pogawędki.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Przed wejściem [odnośnik]08.02.20 1:54
Dni panny Burroughs zdawały się być zaplanowane w każdym, nawet najmniejszym aspekcie. Wstawała wcześnie rano, ledwie kilkanaście minut po świcie, by przygotować się do pracy, zjeść śniadanie i przeczytać lekki, niezobowiązujący artykuł w “Czarownicy” podczas śniadania. Następnie udawała się do pracy, czasem zostając trochę dłużej, aby wypełnić nadgodziny spowodowane niekompetencją bądź chorobą współpracowników. W drodze powrotnej z pracy załatwiała wszelkie sprawunki, następnie odwiedzała matkę i wracałą do siebie, by popracować, wziąć kąpiel i przeczytać kolejną książkę, czasem spotkać się z kimś, z niewielkiego grona znajomych. Od wielu lat, jej dzienny plan zajęć wyglądał dokładnie tak samo i nic zdawało się nie przebijać jej, jakże wspaniałej rutyny. I dopiero niedawno, w jej życie zaczęły wkradać się niespodzianki, wywołując u dziewczyny mieszane uczucia…
O których oczywiście, nie mówiła nikomu będąc pewną, że nikogo nie interesują jej rozterki. W końcu najbliższe otoczenie panny Burroughs trwało w zupełnie innym świecie, przejmowało się innymi i inne problemy ciążyły na ich barkach co sprawiało, że dziewczyna miała spore opory przed otworzeniem się nawet przed tymi, przed którymi powinna nie mieć kłopotu, aby się otworzyć.
W tym wszystkim jednak nie potrafiła odmówić Philippie zaproszenia. Dziewczyna już dawno stała się częścią ich rodziny, a panna Burroughs podskórnie czuła, że potrzebuje trochę rozluźnić się po ostatnich, pracowitych dniach w pracy. Ubrana w granatową spódnicę, ręcznie haftowaną w złote słońca i srebrne księżyce oraz delikatną, białą koszulę stanęła w końcu pod drzwiami panny Moss. I mimo iż na pierwszy rzut oka Frances jak zawsze prezentowała się perfekcyjnie, na jej buzi dało się dostrzec cień zmęczenia.
Usta dziewczyny ułożyły się w delikatny uśmiech, gdy tylko dotarł do niej sens słów brunetki.
- Och, naprawdę? Przywiózł te dobre czekoladki? Te, z tym różowym nadzieniem? Widziałam się wczoraj z ciotką ale nic mi nie mówiła. - Szaroniebieskie spojrzenie trochę się rozchmurzyło, błyskając nadzieją na jedne z ulubionych łakoci. Fakt, że ciotka nie poinformowała ją o statku z południowych mórz wcale nie wydawał się jej nadzwyczajny. Obie kobiety - każda na swój sposób - były zapracowane, zwykle spotykały się gdzieś, mijając się w biegu bądź drzwiach kamienicy.
Uśmiech szybko jednak zszedł z jej ust, gdy Phils wspomniała o randce. Ach, miała złudną nadzieję, że nikt po za matką nie będzie wiedział o tamtym wieczorze, a ją ominą kolejne próby przesłuchań.
Frances kiwnęła jedynie głową, by powlec się do salonu w towarzystwie znajomych skrzypnięć podłogi. W głowie zastanawiała się, jak wybrnąć od niewygodnych pytań. Panna Burroughs nie była doświadczona, jeśli chodzi o relacje damsko - męskie. Jak więc też mogła wiedzieć, jak powinna opisać tamto spotkanie? Nie wiedziała, czy według randkowych standardów - o ile jakiekolwiek istniały - tamto spotkanie można było uznać za udane bądź też nie…. Czy w ogóle mogła nazwać je randką? Nie wiedziała.
Blondynka zajęła miejsce przy stole, z zachwytem przyglądając się przyszykowanym smakołykom.
- W zasadzie, nie jestem pewna, czy to w ogóle można nazwać randką. - Zaczęła, chcąc mieć temat jak najszybciej za sobą. - Mama w walentynki zgłosiła mnie do jakiegoś konkursu na po-walentynkową kolację, organizowanego przez rozgłośnię radiową. Nie chciałam tam iść, ale mamie tak bardzo zależało… Nie ma o czym mówić. - Frances machnęła dłonią, unikając tematu jak ognia. Była pewna, że napominając o spotkaniu w niewielkim stopniu zaspokoi ciekawość towarzyszki i uniknie dalszych pytań. - Lepiej powiedz, co u Ciebie? - Zapytała, unosząc z zaciekawieniem brew ku górze.


Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7986-frances-burroughs https://www.morsmordre.net/t8010-poczta-frances#228801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f254-surrey-okolice-redhill-szafirowe-wzgorze https://www.morsmordre.net/t8011-skrytka-bankowa-nr-1937#228805 https://www.morsmordre.net/t8012-frances-burroughs#228806
Re: Przed wejściem [odnośnik]09.02.20 19:36
– Tego nie wiem, ale zaraz możemy to sprawdzić – odpowiedziała, ujawniając swój entuzjazm widocznym błyskiem w oku. Choć zerknęła do paczki tu  i tam, nie zdołała jeszcze odkryć wszystkich sekretnych smakołyków przywiezionych przez kapitana. Trochę tego było. Rzadko kiedy pozwalała sobie na objadanie się słodyczami. Zwykle wolała wydać pieniądze na coś innego, ale też praca w Parszywym wiązała się z wieloma przyjaznymi podarkami od zaprzyjaźnionych załóg – i nie tylko.  W ten sposób zacierała się obcość, w ten sposób otwierały się przed żeglarzami podomykane zwykle wrota pani Boyle. Mogli liczyć na coś więcej niż nierozwodniony rum i tym razem świeży kawałek kiełbasy. Ze zbitki obcych gęb stawali się siecią solidarnych spojrzeń, jednym głosem, zjednoczonym i gotowym powstrzymać wiele ciosów nadchodzących z zewnątrz. Zbyt często port stawał się kozłem ofiarnym dla niejednego syfu. Tak wygodnie było spychać w ten kąt całe londyńskie zło, tak wygodnie było doszukiwać się miedzy nadbrzeżnymi ścieżkami śladów śmierci i kłamstw. Oczywiście, że tam były i z pewnością czy doki, czy magiczny port nigdy nie należały do okolic najprzyjemniejszych w stolicy, ale nie musiały być odpowiedzialne za wszystko. Między oswojonymi oczami bezgłośnie nawiązywały się porozumienia, które trudno było pojąć. Serdeczność jednak nie musiała upraszać się o nagrodę, czasem przychodziła po prostu, z sympatii, z dobroci serca.
Zaintrygowanie Moss nie zgasło wraz z pierwszymi słowami wyznania. Popatrzyła na nią jednak z nieco karcącym, nieco wątpiącym spojrzeniem. Nie wiedziała? Jakże mocno Frances umiłowała sobie wędrówki po sprawdzonych gruntach. Spychana na tereny niepewne wolała i tak wyciągać dłonie do znajomych przestrzeni, ku zaufanym twarzom. Zacmokała, nie dowierzając do końca przekonaniom alchemiczki. – Chciałaś – stwierdziła, korygując dość pewnie jej słowa. – Frances, nie ma niczego nieodpowiedniego w randkowaniu. Tym bardziej ty na pewno nie zrobiłabyś niczego nieodpowiedniego. Byliście na kolacji? Miałaś tremę? Nieznajomy chłopak, tak, Fran, to była randka. Twoja pierwsza? – Uniosła brew, wcale nie uważając, że to dobra pora na zakończenie tematu. Rozsiadła się na sofie. Założyła nogę na nogę, nie spuszczając jej z oka. W swej postawie Philippa zdradzała nie tylko ciekawość, ale i błysk zatroskania o młodszą kompankę. Ostatecznie to domyślała się niewinności skrytej w delikatnym ciele Burroughs. Czy to spotkanie stanowiło większe przeżycie? Sama nie przeżywała już wieczorów z mężczyznami jak niedoświadczona nastolatka, ale blondwłosa była wciąż podlotkiem. – Podobało ci się? Jak się przy nim poczułaś? – Zagadała więc znów, pragnąc szczegółów. Być może próba szybkiego urwania tematu wiązała się z kiepskim spotkaniem, ale postawiłaby więcej galeonów jednak na to, że dziewczyna po prostu peszyła się tymi opowiastkami. Po to jednak też się spotkały, odrobina kobiecej swobody być może pozwoli ukoić debiutantkę. Philippa zawsze życzyła jej dobrze. Jeśli jednak ta trafiła na jakiegoś gnojka, to chciała tym bardziej dowiedzieć się, co zaszło. – Poleję nam – dodała po chwili, wyginając ciało do stolika. – Zobaczymy, co ten wariat zdobył tym razem. Ostatnio po jednym kieliszku wydawało mi się, że gwiazdy wirują na niebie. Jesteś ciekawa? – Wyjęła korek z intrygującej buteleczki, kolorowa etykietka kusiła. Płyn był przezroczysty, a gdy przytknęła nos do szyjki, poczuła dość przyjemny zapach. – Nieźle – rzuciła krótko, by po chwili przelać zawartość do szklaneczek. Napój zafalował w wysokim szkle, kilka bąbelków wyfrunęło znikąd, kusząc je. – Całkiem dobrze. Wzięłam się ostatnio za czary, sporo ćwiczę. Muszę trzymać krótko tych gamoni. Ostatnio w Parszywym nie ma dnia bez zadymy – odpowiedziała na jej pytanie, na koniec pozwalając sobie na przeciągłe westchnięcie. – Jest masa pracy, będziemy musieli poszukać kogoś do pomocy. Ludzie są pełni niepokoju, piją coraz więcej, uciekają w ten dobry kieliszek, ale… nie psujmy sobie nastroju. Wyobraź sobie, że poznałam ostatnio kilka osób. Raz, w Błędnym Rycerzu, jakiś napalony szczeniak próbował mnie poderwać na swoje książki i bystry umysł, którego nie miał. – Zerkała na nią z rozbawieniem. – Miał może z piętnaście lat, opowiadał o uciechach minionych lat. – Pokręciła głową i podała jej szklaneczkę. – Oby ten twój był bardziej rozgarnięty. Powiedz, będzie druga randka? – Gestem wskazała, że piją za pomyślność tych podbojów. Philippa czuła, że odpowiedni mężczyzna mógłby dodać skrzydeł niewinnej dziewczynie. Życie nie kończyło się na pracy. Tylko kto to mówił? Frances w oczach Moss była jedną z tych dziewczyn, które kiedyś dorobią się męża, uroczego domku na peryferiach, a potem gromadki dzieci. Sobie nigdy takiej przyszłości nie wyobrażała.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Przed wejściem [odnośnik]10.02.20 11:26
Frances w jednym momencie pożałowała, że przyjęła zaproszenie panny Moss. Ach, mogła się przecież domyślić, że to zaproszenie będzie wiązało się z tym dziwnym przesłuchaniem, dotyczącym spotkania, w jakie wrobiła ją matka. Panna Burroughs nie miała doświadczenia zarówno w randkach, jak i w rozmowach ich dotyczących. Nie wiedziała, co się liczyło przy takich opowieściach, od czego powinna zacząć ani przede wszystkim, co było odpowiednie do opowiedzenia, a co powinno pozostać nieopowiedziane, ukryte w subtelnych aluzjach i niejasnych słowach. Z piersi blondynki wyrwało się krótkie westchnienie, gdy Philippa zdawała się nie odpuszczać tematu. Znała ją. Wiedziała, że przy pierwszej możliwości Frances będzie chciała uciec od niewygodnego tematu, skierować myśli Philippy w inne kierunki tym samym pozostając  w swojej strefie komfortu. Panna Moss jednak, powoli zdawała się zapędzać blondynkę w kozi róg.
Szaroniebieskie spojrzenie przeniosło się gdzieś, na jej stopy. Ach, chyba nie miała możliwości, aby uciec od tego, jakże okrutnego dla niej tematu.
- Tak, to była moja pierwsza. - Wyznała z odrobiną rezygnacji w głosie, nawet jeśli póki co pytania zdawały się być neutralne. Proste do odpowiedzi i wymagające jedynie stwierdzenia faktów. Może jeszcze nie będzie aż tak źle? - Byliśmy w Liquid Paradise, rozgłośnia zarezerwowała tam stolik dla zwycięzców tego ich konkursu z otwartym rachunkiem. I wierz mi, naprawdę nie chciałam iść, ale mama tak nalegała… - Ciche westchnienie wyrwało się z ust panny Burroughs. Naprawdę nie rozumiała, czemu mama aż tak naciskała, aby Frances znalazła sobie towarzysza.  - Znasz mnie, Phillie. Dobrze wiesz, że nie jestem ani na tyle odważna, ani na tyle pewna siebie, aby dobrze się czuć na spotkaniach z nieznajomymi. - Dodała, zsuwając ze zmęczonych stóp pantofelki na niewielkim obcasie. Zanosiło się, że wywiad jaki przeprowadzała panna Moss nie skończy się szybko więc równie dobrze blondynka mogła się trochę rozgościć i ulżyć sobie w cierpieniu po długim dniu, spędzonym na nogach.
Nawet nie wątpiła, że Phillie jest o wiele bardziej doświadczona w tej materii, niż ona. Od zawsze panna Moss sprawiała wrażenie kobiety, która mogła mieć każdego na skinienie palca. Mądra, pewna siebie, z wyraźnym charakterem z pewnością w oczach wielu mężczyzn była atrakcyjna, jednocześnie wiedząc jak się przy nich zachować. Panna Burroughs była jej przeciwieństwem. Nie sądziła, aby wyróżniała się urodą, nie była śmiała ani pewna siebie do tego stopnia, że nie potrafiła nawet odezwać się do chłopca, który się jej podobał.
A może faktycznie potrzebowała takiej rozmowy? Porady kogoś, wiedzącego o co w tym wszystkim chodzi? Nie wiedziała, a kolejne pytanie jakie padło z ust brunetki sprawiło, że Frances zamyśliła się na chwilę, szukając odpowiednich słów, którymi mogłaby odpisać swoje odczucia.
- Początek był… Niezręczny. Na szczęście moim towarzyszem był czarodziej w podobnym wieku, ale i tak przez długi czas, nie wiedzieliśmy o czym rozmawiać. - Odpowiedziała dość dyplomatycznie, ujmując najważniejsze aspekty tamtego spotkania, mając nadzieję, że to zaspokoi ciekawość panny Moss. Przez chwilę nawet faktycznie miała nadzieję, że uwaga brunetki została odwrócona przez butelkę z tajemniczą zawartością. Blondynka kiwnęła głową, nie do końca jednak wiedząc, czy był to odpowiedni pomysł. Panna Burroughs zwykle stroniła od mocnych alkoholi, obawiając się ich wpływu na jej umysł.
- Ciekawa i przerażona jednocześnie. Nie ufam marynarzom, zwłaszcza w kwestii alkoholu. - Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie, a gdy alkohol znalazł się w kieliszku ostrożnie podniosła go ze stołu. Wpierw przysunęła go do nosa, aby powąchać przezroczysty płyn i upewnić się, że nie czuć w nim woni żadnego eliksiru. Dopiero po tym, ostrożnie umoczyła usta w alkoholu, uważnie słuchając słów, jakie padały z ust Phillie.
-Cieszę się, że się rozwijasz. - Zaczęła, przenosząc spojrzenie z kieliszka wprost na buzię towarzyszki. - Macie już kogoś na oku? Mogłabym pomagać Wam wieczorami, ale sama mam ostatnio nadmiar pracy. Wydłużyli mi godziny w Mungu, a i mam ostatnio wysyp zamówień prywatnych… - Panna Burroughs westchnęła, coraz bardziej czując zmęczenie wkradające do jej mięśni, spowodowane przepracowaniem. Z zaciekawieniem uniosła brew ku górze, słysząc historyjkę o nastolatku z Błędnego Rycerza. - Och, on przynajmniej odważył się odezwać, ja nigdy bym się na to nie zdobyła… - Frances uciekła wzrokiem, wzruszając ramionami. Nie należała do panien, śmiało zagadujących mężczyzn, którzy wpadali jej w oko. Za każdym razem wszystko kończyło się tak samo - obiekt westchnień panny Burroughs znajdował sobie inną sympatię, nim ona zebrała w sobie siły, aby w ogóle odważyć się do owego obiektu podejść.
-Hm… - Blondynka przymrużyła oczy, rozważając nad słowami brunetki, w między czasie unosząc kieliszek ponownie do ust, by upić kolejny łyk alkoholu, delikatnie się przy tym krzywiąc.
-Zdaje się być rozgarnięty, albo raczej… Oczytany, inteligentny, ambitny, bardzo dobrze wychowany… Ponoć pracuje w Ministerstwie. - Stwierdziła, wzruszając ramionami. Prawdą był fakt, że pan Sheridan zrobił na dziewczynie dobre wrażenie. - Nie wiem jednak, czy będzie druga randka. Widziałam się z nim, z Dudleyem, kilka dni temu. Przyniósł mi do pracy kilka książek, o których rozmawialiśmy. Za kilka dni mamy się spotkać, żebym mu je oddała, ale to nic takiego. - Och, panna Burroughs naprawdę była pewna, że to nic takiego! W końcu spotkanie w przerwie jej pracy czy przekazanie pożyczonej książki z pewnością nie było randką… A może było, ale o tym nie wiedziała? Och, to wszystko było tak skomplikowane!


Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7986-frances-burroughs https://www.morsmordre.net/t8010-poczta-frances#228801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f254-surrey-okolice-redhill-szafirowe-wzgorze https://www.morsmordre.net/t8011-skrytka-bankowa-nr-1937#228805 https://www.morsmordre.net/t8012-frances-burroughs#228806

Strona 1 z 4 1, 2, 3, 4  Next

Przed wejściem
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach