Wydarzenia


Ekipa forum
Penelope Moore
AutorWiadomość
Penelope Moore [odnośnik]27.03.20 21:06

Penelope Lavender Moore

Data urodzenia: 20 czerwca 1928 rok
Nazwisko matki: Howell
Miejsce zamieszkania: Somerset, obrzeża Doliny Godryka
Czystość krwi: mugolska
Status majątkowy: średniozamożny
Zawód: magipsychoterapeuta – prywatna praktyka
Wzrost: 168 cm
Waga: 67 kg
Kolor włosów: ciemny blond
Kolor oczu: orzechowy
Znaki szczególne: cichy, łagodny głos; vitiligo, kilka ledwo zauważalnych występujących na skórze odbarwionych plam, różnego kształtu i wielkości; widoczne głównie na lewej dłoni i prawej powiece; w lecie kolor włosów staje się jaśniejszy dzięki promieniom słońca


Kiedy alchemiczka, Lorna Howell, wypowiedziała sakramentalne tak, pieczętując swoje małżeństwo ze świeżo upieczonym uzdrowicielem, Jamesem Moore, nikt nie miał wątpliwości, że będą udanym małżeństwem. Z początku rzeczywiście tak było. Zbudowali dom, posadzili drzewo i doczekali się potomka, kruchej istoty, której nadali imię Penelope.
Mieli piękny dom na obrzeżach Doliny Godryka, z salonem, jadalnią i przestronną kuchnią, niestroniący od mugolskich urządzeń, a także gabinetem ojca, z biurkiem i półkami na opasłe książki. Na pierwszym piętrze mieściły się dwie sypialnie, z zasłonami, kwiecistą tapetą i podarowanymi obrazami, których nie znosili, za domem zaś – duży ogród z cieplarnią, królestwem matki, wkraczającej powoli w świat hodowli własnych, roślinnych ingrediencji. Na drugim piętrze był strych – graciarnia, na który Penny nie odważyła się jednak wejść wcześniej, niż po ponad dwudziestu siedmiu latach swojej egzystencji. Wcześniej była niemal pewna, że nad ich głowami mieszkały ghule i ciemność, która wprawiała ją w niepokój.
Bardzo kochała matkę, dzięki której od dziecka żyła pomiędzy dwoma z pozoru skrajnymi światami – magicznym, z którym stopniowo się zaznajamiała, oraz mugolskim, nie kryjąc przed dzieckiem krwi, która płynęła w żyłach całej trójki. Choć z wyglądu chorowita, Lorna była niezwykle urodziwa, o łagodnym i przyjaznym obliczu. Zajmowała się małą Penelopą całymi dniami, gdy ojciec znikał w pracy na wielogodzinne dyżury; mówiła dla jej dobra, że to, co robi, jest bardzo ważne, ratuje świat, ludzi i ich życie; kłamała, że jutro już na pewno zobaczy tatę a żeby tylko odwrócić uwagę córki od serii kolejnych kłopotliwych pytań, zabawiała ją opowieściami o obu krainach, zielarstwie, bądź skomplikowanych miksturach tworzonych zawsze poza wścibskim dziecięcym nosem. W tamtym okresie życia Lorna miała jeszcze bardzo żywy umysł i potrafiła stanąć na wysokości zadania, wymyślając coraz to nowsze sposoby na spędzanie czasu z córką. Gdy pracowała przy roślinach, sadzała małą Penelopę w bezpiecznej odległości z wiaderkiem, ziemią i sadzonkami nieszkodliwych kwiatów, które później bez jej wiedzy przesadzała do klombów i pozwalała myśleć, że pierwszy krzaczek lawendy rozkwitł dzięki niej. Popołudniami z kolei chodziły na spacery i huśtawki w pobliskim parku, gdy podrosła – nauczyła ją jazdy na rowerku, a kiedy było brzydko, piekły ulubione słodkości Jamesa, choć i w tym przypadku przezorna Lorna dawała jej do zabawy kawałek surowego ciasta, przybierający pod wpływem dziecięcych dłoni absurdalne kształty. Każdy wieczór z kolei upływał na opowiadaniu bajek i utulaniu do snu – niemal zawsze przed powrotem Jamesa, który tracąc najlepsze lata z życia swojej córki, spóźnił się nawet na pierwszy przejaw magii w jej wykonaniu.
Pomimo matczynej dobroci i ciepła, to jednak ojciec nauczył ją wielu rzeczy, które wyryła w zapisanym w głowie kodeksie życiowych zasad, co było nieco ironiczne w obliczu namiastki czasu, jaki jej poświęcał, ale także to w jego ślady chciała pójść w przyszłości, dzięki opowieściom o bohaterskich wyczynach na szpitalnym oddziale, nastawianiu złamanych nosów od wybuchu kociołka czy ujawnianiu przed nią tajemnic skrytych w opasłych medycznych księgach. Rośliny matki, choć intrygujące i piękne, o magicznych właściwościach, w głowie rezolutnej kilkulatki wydawały się po prostu nudne, lecz dlatego, że przebywała z nimi na co dzień, podczas gdy to, co opowiadał ojciec, było nieznane, odległe a skomplikowane rysunki w Tajemnicach ciała widywała niezwykle rzadko, podczas kilku ulotnych chwil spędzonych z Jamesem. Najważniejszą jednak zasadą, co do której oboje byli zgodni, było to, by zawsze obierała wysokie cele.


Kiedy nadeszła pora wyjazdu do szkoły, jedenastoletnia Penelopa wyruszyła w podróż po edukację i samodzielność uzbrojona w wyniesione z domu nauki a pierwszy rok nauki był dla niej na tyle fascynujący, że zapominała odpisywać zmartwionym rodzicom na listy. Przydział do Hufflepuffu potraktowała jako zaszczyt – wiedząc, że ojciec również był wychowankiem borsuków – z kolei lekcje zielarstwa jako wyzwanie, gdy mogła zabłysnąć przekazaną przez matkę podstawową wiedzą w tej dziedzinie i nie uważała tego w ogóle za zadzieranie nosa.
Szkolne lata były intensywne, z kolei młoda czarownica nie należała do najspokojniejszych uczniów stąpających wśród grubych murów Hogwartu. Jak każdy miała wzloty i upadki, ale co najważniejsze, stawiała czoło porażkom i nie pozwoliła sobie wmówić, że jest gorsza ze względu na pochodzenie, krew, czy nawet wygląd, kiedy dzięki przebarwieniom widocznych głównie na rękach ze szlamy awansowała na krowę. Przynajmniej z pozoru: mało kto wiedział, że pod uśmiechem i ciepłym usposobieniem skrywała urazę, większą część przywar biorąc do siebie, zaniżając poczucie własnej wartości i nie wiedziała już jak tłumaczyć swoją wizualną przypadłość, która wcale nie była zaraźliwa – choć tak się wielu wydawało.
Jako uczennica dawała sobie radę całkiem dobrze, chociaż nie była wybitna w każdej dziedzinie. Tym jednak, co wyróżniało ją na tle pozostałych rówieśników, było zdumiewające samozaparcie. Jeśli w czymś sobie nie radziła, robiła wszystko, żeby się tego nauczyć niezależnie od włożonych w naukę sił i ilości porażek. Pech chciał, że jednym z takich przedmiotów były wymagane na kursie uzdrowicielskim eliksiry. Mimo to, również i z nimi sobie poradziła, niemal każde wolne od szkoły spędzając na dodatkowych lekcjach pod okiem Lorny – chociaż do teraz mieszanie mikstur, odmierzanie kropli i dobieranie proporcji śni jej się w najgorszych koszmarach. Ku swojemu niezadowoleniu nie radziła sobie też z wróżbiarstwem, co w późniejszych latach wyjaśniała sobie jako kierowanie się racjonalizmem. W szkole, mimo szczerego zainteresowania fusami, kartami i magicznymi kulami, nie potrafiła przekuć swojej fascynacji w wyniki. Podobnie zresztą było w przypadku lekcji latania; z początku miała nawet problem z utrzymaniem się na miotle, która, na ironię losu, stała się w przyszłości jednym z jej środków transportu. I chociaż tutaj wreszcie, po wielu próbach i błędach, nauczyła się bycia pełnoprawną czarownicą, podczas jednej z lekcji zapomniała co to pokora, gdy spadając na ziemię, roztrzaskała lewy bark.
Szczególną sympatią darzyła zaklęcia i OPCM, z tego drugiego przedmiotu zapamiętując o wiele więcej potrzebnych inkantacji niż z uroków. Już po pierwszych lekcjach zdarzało się, że zafascynowana przedmiotem zaczytywała się w następnych teoretycznych rozdziałach, tylko po to, żeby zaspokoić ciekawość i być przygotowaną na kolejne zajęcia. Podobnie zresztą było w przypadku transmutacji – była pod wrażeniem możliwości, jakie dawała magia i chociaż nauczycielka powtarzała, że jasnowłosa czarownica ma wyraźną rękę do transformowania, na przedostatnim roku jej zapał do przedmiotu osłabł. Z historią magii i runami za to lubiła się najmniej, stosując w tym przypadku zasadę wyuczenia i zapomnienia niepotrzebnych w jej odczuciu kwestii. Poza obowiązkowymi przedmiotami ze zwyczajnej ciekawości zapisała się na mugoloznawstwo, chociaż była z nim zaznajomiona tak naprawdę od dziecka, a od kiedy ojciec zadecydował się jej wysłać Tajemnice ciała na urodziny, przepadała na długie chwile z opasłym tomem w ukrytych zakamarkach szkoły.
Lata szkolne nie zapisały się w głowie Penelopy tylko z powodu edukacji, ale również przykrych wydarzeń, które miały miejsce podczas jej pobytu, zawiązywania kontaktów międzyludzkich oraz – co w późniejszych latach przyczyniło się do wyboru takiej drogi, a nie innej – przeklętymi Tajemnicami ciała. Bo to właśnie dzięki nim dowiedziała się, że człowiek był skomplikowaną machiną, z kolei jego mózg wciąż pozostawał nie do końca odkryty. Wykazując się nienaturalnym pociągiem do rzeczy nieodgadnionych na własną rękę zaczęła szukać odpowiedzi, korespondować z rodzicami zadając im – mimo wieku – bardzo prozaiczne pytania, za swój cel obrała nawet biedną szkolną pielęgniarkę, jednak widząc, że kobieta nie była w stanie jej pomóc, szybko odpuściła.
Z perspektywy czasu cieszyła się, że po otworzeniu Komnaty Tajemnic rodzice nie zadecydowali się jej zabrać ze szkoły, tylko wykazując się chłodną kalkulacją pozwolili, by ówczesna kadra zajęła się problemem i zabezpieczeniem szkoły z powrotem. Sama Penelopa wtedy kierowała się podobnym spokojem – wprawdzie bała się nie tylko o siebie, ale pozostałych uczniów z brudną krwią, lecz wiedziała, że ani nic życia Marcie nie zwróci, ani nic nie może w tej sytuacji zrobić poza stosowaniem się do surowych zasad, a przede wszystkim naturalnego ludzkiego instynktu samozachowawczego, którego niektórym brakowało. I kiedy przynajmniej na chwilę zapanował względny spokój, wraz z dotarciem wojny do Anglii zaczęła martwić się z powrotem o swoją przyszłość; nie miała absolutnie pojęcia czy toczący się konflikt nie wpłynie znacząco na jej plany.


Dostanie się na staż w Mungu potraktowała więc w kategorii rzeczy niemożliwych, cudów, gdy po otrzymaniu wyników z SUM–ów – zdanych bardzo dobrze – zwątpiła krótkotrwale w swoje szanse, wiedząc, jak duża konkurencja wraz z nią startowała. Sam kurs był dokładnie taki, jaki sobie wyobrażała a wraz z pomyślnym ukończeniem pierwszego roku, gdy był największy odsiew aspirujących uzdrowicieli, zadecydowała się przeprowadzić z rodzinnego domu do swojego partnera, do Londynu. Nie wiedziała jeszcze, że ten krok był prawdziwym ciosem dla Lorny; pochłonięta kursem, nową wiedzą, ciekawymi przypadkami, zupełnie naturalnie ograniczyła kontakt z rodzicami, bo nawet z ojcem – pracującym przecież w tym samym miejscu – niemal w ogóle się nie widywała. Czuła jednak jego obecność, choć nie chodziło o nieuczciwe pomaganie i wykorzystywanie kontaktów; do wszystkiego dochodziła bowiem sama.
Z biegiem czasu fascynacja nieznacznie spadała wraz ze stresem i pojęła, dlaczego niemal nigdy nie widywała ojca lub jeśli już, to zawsze był zmęczony. Kurs uzdrowicielski nie należał do najprostszych i przyjemniejszych, jednak nie zamierzała odpuścić, gdy zbliżała się do wybrania konkretnej specjalizacji. A kiedy nadszedł już ten moment, wiele osób nie kryło zdziwienia – magipsychiatria nie cieszyła się szczególnym powodzeniem pośród kursantów. Ojciec nie zdziwił się wcale, doskonale rozumiał motywacje Penny. Nie dość, że była żywo zainteresowana demonami, które skrywał ludzki umysł, tak wieść o zdrowotnych problemach Lorny o niewyjaśnionym podłożu dodatkowo motywowała ją do wyspecjalizowania się w danej dziedzinie i przestawienia pewnych klapek w głowie matki tak, byleby znowu była zdrowa ,a jej mózg z powrotem mógł nawiązywać poprawne połączenia. Kwestie teoretyczne okazywały się przydatne, gorzej zaś było z praktyką, która wyraźnie zawiodła Penelopę, i dyskryminacją, z którą spotkała się po raz pierwszy w aż tak dużym stopniu. Niemal zawsze traktowana z góry poprzez współpracowników na pewien czas utraciła naturalną radość z życia i wrażliwość, ale i przestała walczyć o swoje. Nieco zniechęcona tym, że tak naprawdę szpital nie oferował wielu terapii poza serią eliksirów, czy zaklęć, nie zgadzała się z powszechnym twierdzeniem, że najlepszą metodą jest odizolowanie chorych od reszty, zapewnieniem im spokoju i stymulującego, przyjemnego otoczenia, w którym będą mogli spędzić resztę życia. Ukończenia specjalizacji nigdy nie świętowała.
Pierwsze tygodnie samodzielnej pracy w szpitalu podniosły ją jednak na duchu; cieszyła się z małych sukcesów, poprawy nastroju pacjentów, ale i wprowadziła do pracy własne podejście, na które patrzono z góry. Jako magipsychoterapeuta nie była upoważniona do udzielania pacjentom rad, lecz za to zapewniała im komfort psychiczny – umiała szczerze słuchać, analizować, łączyć fakty, starała się pomagać w jak najmniej inwazyjny sposób, choć wielokrotnie przepisywała odpowiednie eliksiry. Pacjentów nierokujących, zamkniętych na oddziale opieki długoterminowej, nie traktowała wcale gorzej, niejednokrotnie wykazując wobec nich więcej empatii, niż powinna – nie miała jednak pewności, czy w ogóle dalej odpowiednio kontaktowali. Pomiędzy dyżurami pamiętała mimo wszystko o sobie, rodzinie i nie zaprzestała rozwoju w magipsychoterapii, niejednokrotnie próbując odnaleźć odpowiedzi również i w mugolskich źródłach, ale z biegiem czasu okazało się, że wcale nie była tak zdolna w oddzielaniu życia prywatnego od życia zawodowego.


Szczyciła się tym, że jest realistką, powtarzała sobie, kiedy w połowie 1955 roku musiała spojrzeć faktom w oczy. Nie tylko w życiu prywatnym, czy pracy, ale również w rodzinnym gnieździe, które wydawało się jej bezpieczne, najbardziej stabilne, niezniszczalne, ze wszystkich znanych rzeczy. Lawina zaczynała się zazwyczaj od chwili nieuwagi. Nieostrożnie potrącony kamień spadał, rozpędzał się, aż wreszcie ciągnął za sobą wszystko co napotkał na drodze – kiedy po wszystkim patrzyło się na skalę zniszczeń, trudno było sobie wyobrazić, że wszystko zaczęło się od nic nieznaczącego kamyczka. Czas nie leczył ran, zabliźniał je, rodził przy tym wiele pytań, na które przez kilka miesięcy poszukiwała odpowiedzi w odmętach umysłu, lecz bezskutecznie. Czy gdyby zauważyła wcześniej, że coś niedobrego działo się z Lorną, byłaby jej w stanie pomóc? Czy gdyby nie dopuściła do tamtej kłótni, jej związek nie zawaliłby się zaledwie po następnych kilku miesiącach? Dlaczego wpuściła między siebie a bliską sercu osobę prozę życia i pozwoliła na zrujnowanie miłych wspomnień, ulotnych chwil z daleka od problemów, drobiazgów, które składały się na całość szczęścia i stabilizacji? Co by się stało, gdyby nie zadecydowała się wtedy rozpocząć nowego rozdziału w swoim życiu? Z jakiego powodu, na czekoladową żabę, popełniała błędy własnych rodziców?
Życiowa lawina nie opuszczała Penelopy przez długi czas, stopniowo wciągając w siebie każdy z kluczowych aspektów człowieczej egzystencji, żeby skończyć się dopiero w maju 1956 roku wraz z zamknięciem za sobą drzwi małego mieszkanka w centrum Londynu. Niezaznajomiona z tak nagłą koniecznością podjęcia kilku decyzji nie wiedziała nawet, czy dobrze postępuje, jednak następny dyżur, podczas którego odnalazła w jednej z sal pacjentkę–wisielca, upewnił ją, że musi wreszcie ruszyć z miejsca. Szpital nie wydawał się już przyjaznym miejscem, w którym przestano doceniać umiejętności a coraz bardziej zwracano uwagę na status krwi, podobnie zresztą Londyn nie zapewniał żadnej równowagi, niejednokrotnie prezentując swoje ciemniejsze oblicze.
Ze względu na nagle pogarszający się stan zdrowia matki, ojciec zadecydował się poszukać pomocy na świecie, co Penelopa potraktowała z kolei jako następny cios, ale nie miała mu tego za złe. Uzdrowiciel po pierwsze miał przecież nie szkodzić. W pierwszym tygodniu po powrocie do pustego, rodzinnego domu, który stał się teraz tylko jej własnością, zrozumiała zamiłowanie Lorny do pielęgnowanych roślin, jak i to, że prawdopodobnie to w nie przelewała wszystkie targające nią wewnątrz emocje, i idąc w ślad matki – spróbowała tej metody. Po stoczonej walce – bez użycia grama magii, ze względu na anomalie – z zapuszczoną cieplarnią, po odnalezieniu zaufanego handlarza, który był w stanie dostarczyć natychmiast świeże sadzonki i posadzeniu ich zgodnie z wyniesioną nie tylko z domu, ale szkoły i stażu wiedzą, czuła się rzeczywiście lepiej, nieśmiało uznając, że podobnie jak Lorna, faktycznie odnalazła ukojenie w zieleni. Nie bała się brudu i kurzu, sprzątania i plewienia, przesadzania i powolnego wzrostu magicznych roślinek, trenując w ten sposób nie tylko cierpliwość, ale i pokorę i szacunek do własnego czasu. A przy tym odkryła, że jak na lata wielogodzinnych rund po szpitalu, przemieszczania się na miotle, czy rowerem, gdy odwiedzała rodzinę, nie było tak źle z jej kondycją, jak sądziła. Chociaż próbę odbudowania matczynej hodowli prowadziła równocześnie z prywatną praktyką magipsychoterapeutyczną, z łatwością łączyła ze sobą oba zajęcia. Dopóki zarówno uzdrawianie, jak i prywatna cieplarniana dziupla, nie kolidowały ze sobą, nie zamierzała wybierać pomiędzy żadną z nich – żyjąc na uboczu, z daleka od światowego gwaru, i tak nie prowadziła ekstrawaganckiego życia towarzyskiego, w zasadzie, potrafiłaby je poświęcić dla realizacji siebie i kariery zawodowej. Zdawała się nie być świadoma, że w ten sposób – dziwny, ale skuteczny – dziękowała rodzicom za to, gdzie dotarła, przy okazji nie faworyzując wreszcie żadnego z nich, jak to uczyniła w dzieciństwie wybierając szpitalną drogę kariery.
Szczery entuzjazm roślinami rodził się w Penelopie stopniowo, wraz z kolejnymi zapisanymi stronami notesu Lorny. Chociaż ani razu nie zwątpiła w inteligencję matki, po przeglądnięciu koślawych zapisków, dochodziła do wniosku, że tak naprawdę chyba nigdy nie doceniła jej obeznania w wykonywanej pracy – po odrzuceniu alchemicznych not, proporcji eliksirów, które jeżyły jej włos na głowie, uzyskała całe kompendium potrzebnych wskazówek i metod, dzięki którym rośliny spod ręki matki zawsze wyglądały idealnie i nigdy nie zawiodły potencjalnego kupca. Optymistyczny początek szybko jednak został zweryfikowany a rośliny, które próbowała zasadzić okazały się na tyle kapryśne, utwierdzając czarownicę w przekonaniu, że postawienie na nogi hodowli wcale nie będzie tak proste, jak sądziła. Robiła to dla Lorny, z nadzieją, że kiedyś wróci z taką samą jasnością umysłu jak dawniej.
Po jakimś czasie zaczęła dochodzić do wniosku, że wreszcie los zamierzał odwrócić się na jej korzyść, jednak zapamiętała dwa miesiące, podczas których znacznie musiała zacisnąć pasa. Chociaż prowadziła całkiem przyzwoicie rokującą praktykę uzdrowicielską i cieszyła się, że część stałych pacjentów czuła się znacznie lepiej, w związku z czym mogła zakończyć ich terapię, nie kryła zaskoczenia brakiem nowych osób. Podejrzewała jednak, że przestój ten wynikał z dwóch kwestii: ustania anomalii, podczas których pomagała też doraźnie, a także ludzkiego wstydu. Po wielu latach swojej pracy zdawała sobie sprawę z tego, że nikt nie lubił mówić o swoich problemach, tym bardziej nikt szczerze nie potrafił przyznać, że je ma, a przy tym nie chciał zostać potraktowany jako gorszy, inny, odchylający się od przyjętej powszechnie normy – to był całkiem prosty mechanizm. W listopadzie wszystko wróciło do pierwotnego stanu.
Wraz z noworoczną skalą nienawiści i morderstw, jakkolwiek źle to brzmi, w głębi duszy cieszyła się, że niewiele miała wspólnego z Londynem i przynajmniej na razie jeszcze mogła normalnie funkcjonować. Pomimo tego, że odzyskała swój dawny optymizm, ograniczyła zaufanie do innych osób.


Patronus: Chociaż lisom niesłusznie przypisuje się ogrom negatywnych cech, wiele osób zapomina, że jego orężem do walki o przetrwanie jest spostrzegawość, mądrość i instynkt, który pozwala mu się zaadoptować do sytuacji. Podobnie jest w przypadku Penny; w każdych okolicznościach spróbuje znaleźć sposób i rozwiązanie, a przy tym umie działać samodzielnie i niezależnie. Do przywołania patronusa wykorzystuje wspomnienia związane z dzieciństwem, z ojcem, kiedy akurat nie pracował i poświęcał jej swoją uwagę.

Statystyki i biegłości
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 10+2 (różdżka)
Zaklęcia i uroki:00
Czarna magia:00
Magia lecznicza:25+3 (różdżka)
Transmutacja:00
Eliksiry:00
Sprawność:5+2 (waga)
Zwinność:1Brak
JęzykWartośćWydane punkty
AngielskiII0
Biegłości podstawoweWartośćWydane punkty
AnatomiaIII25
ZielarstwoIII25
SpostrzegawczośćII10
PerswazjaI2
Historia magiiI2
ONMSI2
Biegłości specjalneWartośćWydane punkty
MugoloznawstwoII0
EkonomiaI2
Biegłości fabularneWartośćWydane punkty
NeutralnyNeutralny
Sztuka i rzemiosłoWartośćWydane punkty
Literatura (tworzenie prozy)I0.5
Literatura (wiedza)I0.5
Muzyka (śpiew)I0.5
GotowanieI0.5
AktywnośćWartośćWydane punkty
Latanie na miotleI0.5
KolarstwoI0.5
GenetykaWartośćWydane punkty
Brak- (+0)
Reszta: 0,5

Wyposażenie

różdżka, miotła, sowa



[bylobrzydkobedzieladnie]


awareness is the enemy of sanity, for once you hear the screaming
it never stops.


Ostatnio zmieniony przez Penelope Moore dnia 03.04.20 23:08, w całości zmieniany 1 raz
Penelope Moore
Penelope Moore
Zawód : magipsychoterapeutka
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
w psychoterapii jest takie powiedzenie: albo ekspresja albo depresja.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8323-penelope-moore-budowa#240861 https://www.morsmordre.net/t8363-leda https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f162-dolina-godryka-obrzeza-zielony-zagajnik https://www.morsmordre.net/t8362-skrytka-bankowa-nr-1996#242776 https://www.morsmordre.net/t8361-p-moore#242770
Re: Penelope Moore [odnośnik]21.05.20 20:09

Witamy wśród Morsów

Twoja karta została zaakceptowana

INFORMACJE
Przed rozpoczęciem rozgrywki prosimy o uzupełnienie obowiązkowych pól w profilu. Zachęcamy także do przeczytania przewodnika, który znajduje się w twojej skrzynce pocztowej, szczególnie zwracając uwagę na opis lat 50., w których osadzona jest fabuła, charakterystykę świata magicznego, mechanikę rozgrywek, a także regulamin forum. Powyższe opisy pomogą Ci odnaleźć się na forum, jednakże w razie jakichkolwiek pytań, wątpliwości, a także propozycji nie obawiaj się wysłać nam pw lub skorzystać z działu przeznaczonego dla użytkownika. Jeszcze raz witamy na forum Morsmordre i mamy nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej!
 STAN ZDROWIA
Fizyczne
Pełnia zdrowia.
Psychiczne
Pełnia zdrowia.
UMIEJĘTNOŚCI
Brak

Kartę sprawdzał: Tristan Rosier
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Penelope Moore Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Penelope Moore [odnośnik]21.05.20 20:09

KOMPONENTY -

BIEGŁOŚCI[05.06.20] Wsiąkiewka (kwiecień/maj/czerwiec): +0,5 PB do reszty

HISTORIA ROZWOJU[02.04.20] Karta postaci, -50 PD
[05.06.20] Wsiąkiewka (kwiecień/maj/czerwiec): +30 PD
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Penelope Moore Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Penelope Moore
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach