Wydarzenia


Ekipa forum
Pokój gościnny
AutorWiadomość
Pokój gościnny [odnośnik]10.07.20 23:56
First topic message reminder :

Pokój gościnny

W korytarzu na piętrze, pierwsze drzwi od schodów prowadzą do pokoju gościnnego. Niewielki pokoik w jasnych barwach posiada łóżko, dwa krzesełka, stolik nocny oraz szafę na ubrania potencjalnych gości. Panna Burroughs nie znalazła jeszcze pomysłu na inne urządzenie pokoju, pozostała więc na uszyciu narzuty na łóżko, zasłon oraz poszewek do poduszki. Pasujące do siebie tekstylia miały nadać pomieszczeniu iluzję spójności. Z okna pokoju rozpościera się widok na pola szafirków zdobiących wzgórze oraz ścieżkę, prowadzącą do domu.  
Nałożone zabezpieczenia: Cave Inicum, Zawierucha, Oczobłysk, Muffliatio, Tenuistis (aportacja)

[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Frances Wroński dnia 05.04.21 22:48, w całości zmieniany 1 raz
Frances Wroński
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7986-frances-burroughs https://www.morsmordre.net/t8010-poczta-frances#228801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f254-surrey-okolice-redhill-szafirowe-wzgorze https://www.morsmordre.net/t8011-skrytka-bankowa-nr-1937#228805 https://www.morsmordre.net/t8012-frances-burroughs#228806

Re: Pokój gościnny [odnośnik]29.10.20 23:59
Wyglądało na to, że słodka, grzeczna siostrzyczka pofrunęła wysoko i pozwoliła sobie na szczyptę grzesznego szaleństwa. Filipa odkrywała to z przyjemnością. Choć poczuła niepokój związany z tym, że ta dała się jednak zbyt łatwo wciągnąć na kolana facetowi, to jednak gdzieś tam też rozpierała ją duma. Dojrzała, odsłoniła uroki kobiecości i teraz mogła śmielej żonglować własnymi atrybutami, jeszcze bardziej panować nad całymi zgromadzeniami męskości, ale przede wszystkim poznać siebie, swoje ciało, pragnienia, moce utkane z sekretów cielesności. Frances stawała się wyzwolona. Własny dom, daleko od bliskich. Budowała swoje dzieje, samodzielnie i niezwykle zaradnie. Rozkwitała. Jeszcze trochę tego wstydu, jeszcze całkiem spore pokłady niepewności, szczególnie w tak intymnym temacie, ale to działo się teraz, już. Zaskakujące, że wbrew przypuszczeniom Philippy to wydarzyło się właśnie po ucieczce z portu. Być może ten był dla niej tak trujący, że nie mogła pozwolić sobie na zgłębianie pozostałych aspektów życia. Na te nowe przyjaźnie, na bliskość i niezmiernie świadomy rozwój. Dobrze patrzyło się na nią taką… taką i pewną i speszoną, taką i dumną i skromną. Wydawało się, że robiła dość odważne kroki, ale czuła się z tym dobrze. Teraz wreszcie dobrze. Moss chyba zaczęła to wszystko lepiej rozumieć.
– Nie, nie podmienił – odparła po krótkiej chwili zamyślenia. – To ty, ale dotykasz po prostu zupełnie nowych rzeczy. Prowadzą cię pragnienia, siostrzyczko. Poddaj się im, ale miej głowę na karku. A może nawet czasem nie miej… Tylko nie daj się skrzywdzić – powiedziała, puszczając jej szybkie oczko. – Och, no tak. Ten paskudny alkohol. Dobrze wiemy, co robi z ludźmi. Jak ośmiela, jak podjudza, jak rozbiera nas z rozsądku… - przytaknęła, słuchając jej jednak uważnie. – Wpadliście do wody? – zainteresowała się nagle i aż szerzej otworzyła oczy. Ha, stary, dobry numer. Zmoczyć, podejrzeć coś więcej, sprawdzić, czy ma haleczkę, zaoferować ciepłe okrycie. Amanci już nie potrafili ją zaskoczyć. Choć gdyby już teraz wiedziała, kim był ów kawaler, to pewnie poczułaby to zdziwienie. Scaletta nigdy nie przejawiał przesadnej kreatywności. Raczej… raczej niewiele robił. Obrazek Frances okazał się naprawdę dziurawy, nawet niepokojąco! Nieufne spojrzenie ślizgało się po niej, szukając czegoś, jakiejś nitki, której mogła się złapać, by jednak zauważyć coś, co istniało poza jej słowami, co pozwoliłoby Filipie nabrać większej wiary w to, że ta przygoda nie była byle czym. Wolałaby, aby nikt nie wykorzystał bliskie jej osoby, by nikt nie dobierał się do tych najłatwiejszych dziewczęcych spódniczek. Oby gnojek faktycznie był przyjacielem i jego zamiary zamykały się w szufladzie tych dobrych. Trochę powątpiewała. Bardzo chaotyczne, niespecjalnie też wylewne wzmianki nie pomagały.
– Wcale mi się to nie podoba, że nie pamiętasz. I że nie wiesz, jak było. Coś tu nie tak, Frances. Nie potrzebujesz porównania, to nie jest coś, co ma kilka dobrych, prawidłowych schematów. To po prostu się dzieje. Dopasowujecie się do siebie, łączycie, płyniecie z prądem, no wiesz, on cię kręci… - mówiła zamyślona. Właściwie to miała kilka swoich teorii, ale nie musiały one wybrzmieć już dziś. – Po prostu czujesz i wiesz, wiesz, że ci dobrze, że to przyjemne. Następnym razem może pozostań przy tym jednym kieliszku. Będziesz miała kontrolę.  – zasugerowała, domyślając się jednak, że Franka wcale takiej rady nie potrzebowała. Może sama gdzieś trochę żałowała, że alkohol nie pozwolił jej zachować pamięci o całej akcji.
Westchnęła, zgarniając ją znów bliżej, mocniej. Pojmowała wołanie o pocieszenie. Najwyraźniej Frances doszła do tego, że całość nie wygląda zbyt wiarygodnie, że układanka była jakaś niepasująca. Że to w ogóle nie przypominało jej. Głupie zachowania, nieprzemyślane, zdarzały się, były ludzkie, prawdziwe, potrzebne. Tylko że najbardziej uwierały te niewinne istoty. – No chodź… - szepnęła, obejmując ją ciaśniej. W duchu wymówiła bezgłośnie kilka przekleństw w stronę Michaela. Jeśli przeleciał Frances z premedytacją, jeśli upił ją i rozmawiał tylko po to, by wcisnąć się między młode uda, to naprawdę był idiotą. I tylko ze względu na dziewczynę nie poszła teraz dać mu w pysk. Najgorsze jest to, że ta zagrywka była tak przewidywalna, tak bardzo w męskim stylu, tak typowa i perfidna. Frances dała się złapać. Cholera, wcale nie tak miało być. Wolałaby usłyszeć od niej, że jednak zachował się przyzwoicie. Ale nie zachował. – Faceci są beznadziejni – rzuciła na wstępie, dość gorzko. – I choć wydaje ci się teraz, że jesteś tą złą, tą pohańbioną, to wcale nie. Pamiętaj, nie jesteś. Zebrałaś doświadczenie, twoja wartość wciąż jest wielka. Nie daj się temu, Frances. Po prostu uwierzyłaś, zaufałaś, pewnie nie temu chłopakowi, jakiemu byś chciała, ale to tak czasem jest. Nie możemy tylko pozwolić, by to nas tak męczyło. Chętnie tam pójdę i mu nakopię, jeśli chcesz. Albo możemy to tak zostawić. Może jeszcze pójdzie po rozum do głowy lub więcej się nie dasz oczarować, hm? – wymieniała głośno możliwości, głaszcząc ją jednocześnie po włosach. Scaletta i bajer na książki. Kurwa.
Zakochana. Kurwa, jeszcze bardziej, kurwa. Wypuściła powietrze z ust i potrząsnęła głową. – Nie wiem, o co w tym chodzi. To nie zakochanie, ono zupełnie mi nie pasuje, to nie ja. Zakochanie… Nawet nie znam tego uczucia – przyznała trochę wzburzona tym, że Burroughs tak to odebrała. – I to nie takie łatwe, on nie jest łatwy, ja nie jestem, my… nie wiem. Sprawdzić i co dalej? Rodzina? Żona i mąż? Nie, to nie ten przypadek, nie ta historia, Frances – stwierdziła, głaszcząc palcami własne ramię. Czuła wręcz ciarki na skórze. – Wątpię zresztą, że jemu o to chodzi. Nie stworzymy raczej przyszłości, żadnej dobrej przyszłości. A co jeśli potrafimy się tylko drażnić? Kiepski fundament pod cokolwiek, chociaż dziwię się, że to i tak długo się ciągnie. Potrzebuję go, ale nie wiem sama do czego, po co. I czy on faktycznie chce mnie, czy potrafi nazwać własne uczucia. Nazwać i pomóc mi, kiedy sama nie… - urwała i popatrzyła gdzieś w bok. Co za beznadziejna. To przecież brzmiało absurdalnie, kiedy przed oczami miała Kierana. – Zobaczymy. Świat całkiem by zwariował, gdyby to on był tym moim… tym szczęściem. Dzięki za twoją wiarę, Frances, ale raczej nie jesteśmy bohaterami dobrej bajki – oświadczyła, zdradzając ogrom wątpliwości. Była sceptyczna, ale dmuchała na zimne i, wreszcie, znała siebie. A ta Filipa, która była przy Kieranie, nijak nie przypominała żadnego z dobrze oswojonych wcieleń. I to był ten największy problem.
Były razem. Były zjednoczone, obejmowały się ciepło i podzieliły nagle tak wieloma tajemnicami. To już był znak. To bardziej początek niż koniec. Philippa zamierzała jej teraz pilnować, zaglądać tu częściej i nie pozwolić Frances kolejny raz rozpłynąć się w powietrzu. Zamierzała mieć oko na wszystkich bliskich. Gdziekolwiek się ukrywali, gdziekolwiek byli. Tym bardziej w tych złych czasach powinni być czujni i dbać o kontakt.


zt :pwease:
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Pokój gościnny [odnośnik]28.11.20 0:28
2 IX

zabezpieczenie - Somniamortem

Kluczył w domysłach, kluczył też w portowych uliczkach, w miejscach, w których mógłby spotkać ją nie całkiem przypadkiem. Lecz nie było po niej śladu, wojna wymazała je wszystkie, albo zrobiła to ona sama - pewne było tylko to, że żaden drogowskaz nie wskazywał odpowiedniej drogi, tej jednej, jedynej, właściwej - wprost do niej. Na rozstaju niepewności tkwił więc długo.
Brakowało mu punktu zaczepienia. Tropu, za którym mógłby podążyć.
Podążał więc od słowa do słowa. Od informacji do informacji. Tych nie chciał jednak zaczerpnąć u źródła, nie wiedział, jak miałby to zrobić; próbował - ale wykreślił każde zdanie, którym zaczął nigdy niewysłane listy, pożarte przez gorzejący namiastką ciepła popiół, pozostałości po nerwowo spalanych papierosach. Karmił się nimi tak samo łapczywie, jak wszystkimi wyobrażeniami, które jakże usłużnie podsuwała mu wyobraźnia; pod powiekami, we śnie, widział już każde oblicze jej śmierci - przejrzał się w nich jak w lustrzanych odbiciach (sprawcy), jak w krzywym zwierciadle (własnego strachu).  
Mogło stać się wszystko - ale nic... ostatecznego, tego był pewien. Gdyby Frances... gdyby... To wtedy, w piwnicy, Philippa przywitałaby go innymi słowami. Musiała wiedzieć, gdzie dokładnie jest teraz Frances. A przynajmniej tak podejrzewał. Właściwie jeszcze nie rozmawiał z Moss, i nie tylko z nią - odciął się od wszystkich bliskich, tłumacząc sobie, że to dla ich bezpieczeństwa. Po części tak było, ale przecież to, co robił, to tylko jedna z zaawansowanych form uciekania przed tym, za co był odpowiedzialny. Z jakiegoś powodu łatwiej było mu nosić na barkach ciężar odpowiedzialności za życia osób mu nieznanych - niż tych mu najbliższych.
Tęsknił za ich obecnością, wiedząc jednocześnie, iż gdy tylko się spotkają, tęsknota ustąpi mieszance innych emocji, tych bolesnych.
Nie miał ochoty na konfrontacje pełne gorzkich słów, ostrych, poszarpanych uczuciami zbyt intensywnymi. Nie chciał po tygodniach milczenia zobaczyć w oczach matki wyłącznie rozczarowania, w oczach ciotki bezbrzeżnej wściekłości, a w tych siostrzanych całkowitej obojętności. To zresztą tego ostatniego bał się najbardziej.  
Zniknęła. Z jego życia. Albo on zniknął z jej. Rozmyły się nawet te punkty wspólne, w których przecinać powinny się ich ścieżki.
Zaczął odnosić wrażenie, że nie uda mu się poskładać w jedną całość tego, czego dowiedział się mniej lub... bardziej przypadkowo; że w końcu będzie musiał zapytać kogoś z rodziny, albo wysłać list do Frances, lecz odwlekał to jak najdłużej, szukając alternatywy.
Nieoczekiwana wiadomość od Gwen sporo ułatwiła.
W pustym, portowym mieszkaniu nie było Frances już od dawna; przybłąkał się tam, gdy tylko eliksiry postawiły go na nogi, gdy odzyskał nieco sił. Wiedział, że musiała gdzieś się przenieść, ale nie miał pojęcia, jakie miejsce uznałaby za bezpieczne; mógł tylko podejrzewać, iż rozsądnie zostawiła za sobą Londyn. Ale gdzie miał szukać dalej?
Szkic Gwen był na tyle dokładny, że odnalezienie właściwej drogi nie zajęło mu zbyt wiele czasu. A właściwie nie zajęłoby, gdyby naumyślnie nie zrobił kilka dodatkowych rundek po terenach okalających niewątpliwie urokliwe miejsce, w którym znajdował się dom Frances.
Świstek papieru zgiął, wkładając go do tylnej kieszeni w spodniach; miast niego chwycił w dłoń różdżkę, nie mógł mieć przecież absolutnej pewności, że odczytał wszystko poprawnie - i że faktycznie wchodzi właśnie do ogrodu siostry, a nie zupełnie przypadkowej osoby. Poza tym, mało kto w obecnych czasach pozostawiał dom całkowicie niezabezpieczony. Nawet w miejscu, w którym o wojnie można by całkiem zapomnieć.
- Carpiene - wymruczał, kreśląc różdżką owalny kształt w powietrzu. Nie mógł się jednak skupić na podparciu inkantacji odpowiednim ruchem dłoni; nie wyczuł żadnego drgania, które mogłoby wskazać miejsce zabezpieczone pułapką i wziął za pewnik, iż żadnej tam nie ma.
Zrobił tylko kilka kroków, nim rośliny okalające dom wzbiły w powietrze drobinki pyłu - a Keat poczuł się potwornie zmęczony. Ospały. Pył zatańczył na wietrze, wraz z senną zielenią, potem osiadł na jego ustach, wdarł się pod powieki, które zrobiły się nagle ciężkie. Najcięższe.
Zamknął je tylko na chwilę. I już nie uniósł.
Różdżka wypadła z jego dłoni, potem miękkie ciało opadło na trawę.
Zielone drobinki wplątały się w jego włosy. A on sam zapadł w sen głęboki, kuląc się w pozycji embrionalnej. Tak spokojnie śnił ostatni raz kilka miesięcy temu.
Żadnych koszmarów - tylko kołysanka szumiącej zieleni.



from underneath the rubble,
sing the rebel song
Keat Burroughs
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
I will survive, somehow I always do
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7770-keaton-burroughs https://www.morsmordre.net/t7784-sterta-nieprzeczytanych-listow#217101 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f128-oaza-chata-nr-69 https://www.morsmordre.net/t7785-skrytka-bankowa-nr-1866#217105 https://www.morsmordre.net/t7787-keaton-burroughs#217189
Re: Pokój gościnny [odnośnik]29.11.20 13:34
Musiała uciec, nie było innej możliwości. Wyrwać się z paskudnego otoczenia, odciąć od toksycznych macek rodziny owijających się ciasno wokół jej ciała. Gdyby została w podłym otoczeniu zapewne jej ciało zdążyłoby już zgnić w jednej z ciemnych uliczek - jeśli nie z powodu napadu, to z powodu własnej bezsilności. Wahała się. Przez długi czas nie wiedziała co powinna uczynić; czy starczy jej odwagi oraz umiejętności, aby samej poradzić sobie w tym wielkim świecie. I wtedy odnalazła swojego rycerza; bratnią duszę gotową pomóc jej na nowej drodze, na każdym kroku podbudowującą jej pewność siebie oraz poczucie wartości. Dał jej nadzieję, wyciągnął dłonie gdy potrzebowała pomocy…
I z biegiem czasu, eteryczne dziewczę przestało żałować podjętej decyzji. Nowe otoczenie pozwalało jej skupić się na jej życiu oraz tym, co młoda dziewczyna uznawała za najważniejsze. Nabrać wiatru w żagle i odzyskać to, co przyszło jej zgubić między portowymi ulicami.
Szaroniebieskie spojrzenie błysnęło zaciekawieniem, gdy przekraczając bielutką furtkę zauważyła czyjąś postać skuloną pośród traw. Nie zwykła do niezapowiedzianych gości, nawet w tak ciężkich czasach, w jakich przyszło im żyć. Szafirowe Wzgórze znajdowało się w odludnym miejscu, a sama panna Burroughs podała swój adres jedynie niewielkiej, wąskiej grupce najbliższych znajomych pod warunkiem nie przekazania go nikomu innemu. Zielony nieśmiałek wychylił się zza jej kołnierza, a bystry umysł z początku nie potrafił skojarzyć, do kogo może należeć sylwetka. Choć raczej chyba nie dopuszczała do siebie świadomości, iż to właśnie ta osoba pojawiła się w jej okolicy.
Frances skrupulatnie wypierała z umysłu wszystkie myśli dotyczące brata, nie potrafiąc znieść kolejnego zawodu. Nie było go, gdy najbardziej go potrzebowała. Nie było go, gdy podły Willy zaciskał obślizgłe łapska na jej szyi. Nie było go, gdy zrabowano jej mieszkanie, zniszczono w nim drzwi oraz okna. A teraz… Ciężkie westchnienie opuściło jej pierś, gdy przyklękła przy skulonym bracie. Smukłe palce ostrożnie przesunęły się po jego policzku, a eteryczna alchemiczka nie była pewna, czy bardziej cieszy się, że ten drań jest jeszcze cały czy bardziej jest na niego wściekła. Zwłaszcza teraz, gdy pogrążony w śnie przywoływał z pamięci słodko-gorzkie wspomnienia wspólnego dzieciństwa.
Wahała się przez jedną krótką chwilę.
Szybko wypatrzyła drewno jego różdżki, które ostrożnie wręczyła nieśmiałkowi.
- Schowaj ją w bezpiecznym miejscu, dobrze? - Poprosiła ukochane stworzonko, które z radością porwało niewiele mniejszą od niego różdżkę, by ruszyć przez kwiecisty ogród w miejsce, jedynie sobie znane. Nie wiedziała, co ją podkusiło, aby schować jego różdżkę… Jednocześnie nie będąc pewną, czego mogła się spodziewać po dzisiejszym, niezapowiedzianym, spotkaniu. Sama wyjęła drewno swojej różdżki, by ostrożnie wycelować ją w skulonego Keata. - Mobilicorpus. - Dokładnie wypowiedziała inkantację, która uniosła chłopaka kilka centymetrów na ziemię. Dzięki temu Frances mogła przemieścić go do środka kamiennego domku, by delikatnie ułożyć go na miękkim dywanie, tuż koło salonowej kanapy. Fakt, iż nie wciągnęła go na miękkie poduchy miał być cichym protestem wobec jego zachowania; brakiem zgody na to, jak ją traktował. Miała dość wkładania wysiłku w czasie, gdy on ignorował i uciekał, zrzucając coraz więcej na jej barki. Tym razem, nie chciała znów znaleźć się w takiej pozycji.
Doskonale wiedziała, ile miała czasu. Sama spreparowała sadzonki tak, aby wypuszczały silny środek nasenny. Biorąc pod uwagę wagę brata była w stanie dokładnie wyliczyć za ile powinien się obudzić. Nauka bywała nie tylko wielka, ale i niezmiernie przydatna. Panna Burroughs skierowała swoje kroki do kuchni, w głębi duszy czując, że chyba powoli zaczyna panikować. Nie wiedziała, co zrobić z uśpionym bratem. Nie wiedziała, co go sprowadzało ani jaka rozmowa mogła ją czekać. Żal przeplatał się z ulgą, złość z przykrością, aż Frances nie była pewna, co właściwie czuje. Czekała. Chodząc z jednego miejsca w drugie, w głowie układając długie przemowy oraz porządkując wszystkie wyrzuty, jakie kierowała w jego stronę, czasem zerkając w kierunku nieśmiałka wędrującego wzdłuż jej ramienia. Krótkie spojrzenie na wskazówki zegara powiedziało, że zbliża się czas, gdy eliksir przestanie działać. Stukot obcasów towarzyszył jej, gdy przechodziła z kuchni do saloniku, by delikatnie oprzeć się o framugę drzwi. Zmieniła się, to było pewne. Nie była już zahukanym pisklęciem, smutek zniknął z jej twarzy, nawet jeśli zmęczenie nadal odbijało się w szaroniebieskim spojrzeniu. Panna Burroughs nabrała pewności sobie, zdawała się również być spokojniejsza. I jej sukienki uległy zmianie - nadal eleganckie, teraz jednak nie kryły jej walorów lecz je podkreślały.
Nieśmiałek umknął z jej ramienia, by pomknąć w kierunku gościa. Ostrym palcem postukał w męskie czoło, by po tym umknąć na stoliczek, gotów chronić swoją panią.
- Uważaj, gdy będziesz wstawał. Nawdychałeś się silnego stężenia eliksiru. - Ostrzegła cicho delikatnym, acz dziwnie obojętnym tonem głosu. Nie chciała wybuchnąć, nie chciała również zalać się łzami nim otrzyma odpowiedzi. Nie podeszła do brata. Tkwiła w miejscu zerkając w jego kierunku niepewnym, ostrożnym spojrzeniem.  Jego obecność w tym domu wydawała jej się obca oraz dziwnie nienaturalna. Relikt przeszłości który porzucił ją na pastwę losu, teraz siedział w jej salonie, patrząc na nią tak doskonale znanymi oczyma. A ona nie była pewna, czy bardziej chciała go przytulić czy otruć najpodlejszą ze znanych trucizn.
- Po co przyszedłeś? - Spytała, nie odrywając spojrzenia od jego twarzy. Przez chwilę warzyła na języku słowa, by finalnie wydać na świat ciche westchnienie. - Tylko nie mów, że się martwiłeś Keat. Mam dość Twoich kłamstw. - Dodała z wyraźnym wyrzutem, zmęczona wszystkimi bajeczkami, jakimi do tej pory ją karmił. Sam dokonał wyboru - obdarzał braterskim uczuciem obcych, ją traktując jakby była elementem zbędnym, niepasującym oraz niechcianym. A Frances miała dość bycia tą, która próbowała dbać o coś, co chyba nigdy nie istniało.


Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7986-frances-burroughs https://www.morsmordre.net/t8010-poczta-frances#228801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f254-surrey-okolice-redhill-szafirowe-wzgorze https://www.morsmordre.net/t8011-skrytka-bankowa-nr-1937#228805 https://www.morsmordre.net/t8012-frances-burroughs#228806
Re: Pokój gościnny [odnośnik]07.12.20 21:09
Powieki zadrżały nieznacznie, zaraz potem światło wdarło się pod nie gwałtownie, przywołując na twarz Keata grymas niezadowolenia; zacisnął oczy kurczowo, chcąc odgrodzić się od natrętnego bodźca czym prędzej, wtedy też myśli jęły się zapełniać ostatnim obrazem, który osiadł na jego oczach, nim nastała senna pustka. Interwał ciszy. Przerwany przez falę irytująco głośnych dźwięków.
Te zresztą zaczęły napływać etapami, najpierw stukot obcasów, czyichś kroków - lekkich, choć jakby nerwowych; zaraz potem coś dotknęło go w czoło, nie było tym bez wątpienia ciepło ludzkiej dłoni. Szarpnął głową do tyłu, reagując impulsywnie; lecz zawirowało mu w głowie, zdążył tylko wyłowić kątem oka drobną sylwetkę... nieśmiałka? Ma omamy, czy naprawdę jakiś nieśmiałek prześlizguje się pośród włókien miękkiego dywanu. Który nie był utkany z trawy. Nad sobą nie miał też błękitu nieba. Gdzie on w ogóle...?
Podążając za wypowiedzianymi przez kogoś słowami, wzrok zogniskował w końcu na Frances, przyglądającej mu się bacznie z oddali. Dopiero teraz ją dostrzegł. - Jakiego... - spojrzenie przepełnione niezrozumieniem skrzyżowało się z tym siostrzanym, a on nieznacznie zmarszczył brwi, jakby usilnie starał się coś sobie przypomnieć - tam nie było żadnego eliksiru, tylko... - tylko pył, który osiadał na ustach, zieleń migocząca w podmuchu wiatru; nagle zrozumiał.
A więc wpadł w jej pułapkę.
To konkretne zabezpieczenie tak bardzo do niej pasowało. Subtelne, lecz zabójczo skuteczne - nie zdążył nawet zorientować się, co właściwie dzieje się z jego ciałem, a rośliny służące jej tak wiernie jak zawsze zdążyły już przywitać go w odpowiedni sposób. Zatroszczyły się o to, by nikt nieproszony nie krzątał się po tym małym skrawku świata. Jej skrawku świata, do którego on sam wdarł się przecież wbrew woli Frances - gdyby go tutaj chciała, czy nie poinformowałaby go o tym, że się przeprowadza? Z jakiegoś powodu był absolutnie pewien, iż choć część listów po prostu do niego nie dotarła (zbyt często bowiem zmieniali kryjówki, a poza tym pomieszkiwali także za granicą), to ona akurat wcale nie próbowała się z nim w żaden sposób skontaktować. Przeszła do porządku dziennego z tym, że nie ma go w jej życiu? Tego nie wiedział. Nie był wcale taki pewien, czy chce poznać odpowiedź na to pytanie - właściwie wydawało mu się, że już ją zna.
A mimo tego pojawił się tu dzisiaj.
Chciał podnieść się z dywanu i poczynił już poprzedzający to gest, lecz znowu zrobiło mu się przed oczami ciemno, opadł więc na miękką tkaninę, rezygnując z dalszych prób postawienia się do pionu. Na ten moment go to przerastało.
- Kręci mi się... - w głowie; świat wciąż drgał, jakby jego fundamenty nadkruszyły się. Ale przecież nie musiał wylistowywać jej, co dokładnie się z nim działo, wiedziała wszystko o tworzonych przez siebie miksturach, znała każdy możliwy efekt uboczny. - Kiedy to ustanie? - wydusił więc z siebie tylko, przymykając jeszcze na chwilę oczy; liczył na to, że gdy odetnie się kurtyną czerni od rozedrganych bodźców, to za kilka przyspieszonych uderzeń serca wszystko minie.
Ale czuł się coraz dziwniej, wiedząc, że ona i jej nieśmiały towarzysz wciąż się w niego wyczekująco wpatrują; nie mógł już dłużej siedzieć z zamkniętymi oczami.
Przez chwilę więc w ciszy mierzył się z nią wzrokiem, odnotowując wszystkie te subtelne różnice w wyglądzie siostry, które z początku zupełnie mu umknęły. Minęły tylko trzy miesiące, a zmieniła się nawet bardziej niż on; było coś w jej pozie, w ubiorze, spojrzeniu i tonie, co uświadomiło go, iż nie rozmawia z tą samą Frances. Na ten moment - coś nieuchwytnego.
- Więc zakładasz z góry, że będę kłamał? - czy czuł się rozczarowany takim początkiem ich rozmowy? Właściwie mógł się spodziewać, że tak będzie wyglądała. Ale usłyszenie tego tu, teraz, od niej... wciąż wyzwalało w nim silne emocje. - Że nie potrafię udzielić szczerej odpowiedzi na żadne z twoich pytań? - szukał w niej czegoś znajomego, czegoś, co mogłoby dać mu nadzieję, że nie wszystko jeszcze stracone. I że wciąż jeszcze da radę poprowadzić tę rozmowę tak, by emocje miast eskalować - opadły. - Jesteś taka mądra, Frances... ale czemu nie widzisz tego, czego innym nie trzeba byłoby tłumaczyć? - może na tym polegał jej problem - zawsze doszukiwała się czegoś więcej, odrzucając te najprostsze rozwiązania? A może robiła tak tylko wtedy, gdy miała do czynienia z nim? Czy innych traktowała łagodniej, nie patrząc na nich przez pryzmat przeszłości? Pozwalając im na błędy, które jemu wytykała z katowską surowością? - Tęskniłem - niemal wypluł z siebie to słowo, gniewnie, jakby rzucał jej w twarz obelgę. Nie to podejrzewała usłyszeć? Cóż, ale to właśnie powiedział. Do tego się przyznał. - Właściwie, czy nie oznacza tego samo to, że w ogóle się tu pojawiłem? Ale w to też przecież nie uwierzysz - opuszki palców wbiły się głębiej w fakturę dywanu, gdy przeniósł ciężar ciała, odchylając się bardziej do tyłu. - Myślisz, że co tu robię? Że przyszedłem po... pieniądze? Pozwiedzać okolicę? Skomplementować twój dom? - urwał, pochmurniejąc jeszcze bardziej.  - Chciałem cię zobaczyć, Frances, po prostu zobaczyć - zawahał się, w głowie dozując informacje, którymi może się z nią podzielić. Co jej powiedzieć? Do czego się przyznać? Ile to już za dużo? - Końcem sierpnia wróciłem do Anglii - dlatego jest tu dopiero teraz, a nie miesiąc, nie dwa tygodnie temu. Chciał wierzyć w to, że ma jeszcze do czego wracać. Że myślał o swojej rodzinie równie często jak oni o nim.
- To miejsce jest jak ze snu - dodał po chwili zawahania, spojrzeniem sięgając gdzieś przez okno salonu, z którego roztaczał się widok w niczym nieprzypominający portowej brzydoty. Będący jej zaprzeczeniem. Coś w sercu zakłuło go, gdy uświadomił sobie, że w gruncie rzeczy zawsze to przeczuwał - że to ona, z nich wszystkich, ma szansę wyrwać się z doków i odnaleźć się w świecie, który na nią zasługuje. Że kiedyś nadejdzie ten dzień, w którym będzie patrzył, jak odchodzi. - Od kiedy tu mieszkacie? - choć głos łamał się, to on nawet nie starał się tego maskować; gdy zarzuciła mu niezdolność do prawdy, obiecał sobie, że będzie z nią dzisiaj tak szczery, jak tylko może, nie naruszając obietnic milczenia złożonych innych. - Z...? - jak nazwała swojego nieśmiałka? Miał jakieś imię?



from underneath the rubble,
sing the rebel song
Keat Burroughs
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
I will survive, somehow I always do
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7770-keaton-burroughs https://www.morsmordre.net/t7784-sterta-nieprzeczytanych-listow#217101 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f128-oaza-chata-nr-69 https://www.morsmordre.net/t7785-skrytka-bankowa-nr-1866#217105 https://www.morsmordre.net/t7787-keaton-burroughs#217189
Re: Pokój gościnny [odnośnik]09.12.20 23:26
Cień tajemniczego uśmiechu wyrysował się na malinowych ustach, gdy konsternacja pojawiła się na twarzy brata. Od jego nieobecności zmieniło się wiele, łącznie z jej umiejętnościami. Nie była już szarym alchemikiem, osiągnęła mistrzostwo w swojej dziedzinie i pracowała pod okiem wybitnego profesora, zajmując się tymi, z najciekawszych i najtrudniejszych alchemicznych zagadnień. Przygotowanie odpowiedniej pułapki nie stanowiło dla niej większego problemu.
- ...tylko spreparowane sadzonki roślin, uwalniające silnie stężony środek nasenny, gdy w okolicy pojawią się niezapowiedziani goście. - Dokończyła za niego, nawet jeśli po spojrzeniu widziała, że wpadł już na odpowiednie rozwiązanie. Sprawa skomplikowana, lecz dla niej całkiem prosta w przygotowaniu, zapewne mało popularna.
O przeprowadzce panienka Burroughs poinformowała jedynie kilka, najbliższych dusz, uważając, że takie rozwiązanie będzie tym, o wiele bezpieczniejszym. Powiedziała pani Boyle, powiedziała Macnairom i Wrońskiemu... Dała namiar na siebie nawet temu zachrypniętemu bażantowi, nie zdradziła jednak nowego adresu Phillipie, o bracie nie wspominając. Złamał daną jej obietnicę; zostawił ją w momencie, gdy najbardziej potrzebowała jego obecności. Dla niej przekaz był niezwykle jasny; bolesny do tego stopnia, że w znanym sobie zwyczaju odsuwała od siebie wszelkie myśli, próbując jakoś przetrwać nierozumianą zawieruchę. Na szczęście odnalazła kilka dusz, chętnych jej pomóc.
- Jakieś dwadzieścia minut. - Odpowiedziała, wzruszając wątłymi ramionami. Skutki uboczne, będące jej buforem bezpieczeństwa musiały trwać odpowiednio długo. Na wszelki wypadek, gdyby Szafirowe Wzgórze nawiedził ktoś, na kogo przybycie nie byłaby przygotowana. W tym wszystkim jednak nie założyła, że właśnie on może ją odwiedzić. A w tym przypadku żadne eliksiry nie pomogłyby jej przebrnąć przez spotkanie.
Przybrała maskę obojętności, nawet jeśli coraz rzadziej przychodziło jej się za nią chować. Spojrzenie szaroniebieskich oczu wydawało się obojętne, nie poruszone widokiem dawno niewidzianego brata. Nie wiedziała, czego powinna spodziewać się po tym spotkaniu, nie będąc w ogóle pewną, czy mogła jeszcze darzyć go jakimkolwiek zaufaniem. Nie raz zdradził dane jej słowo; nie raz zapomniał, nie raz zostawił ją samą w krytycznym momencie przez co nie miała najmniejszych podstaw, by darzyć go choć odrobiną zaufania. Nadal jednak pozostawał jej bratem, a umysł niechętnie przywoływał wspomnienia niewielu wspólnych chwil.
Założyła ręce na piersi słysząc jego słowa, w żaden inny sposób nie pokazała jednak, jak beznadziejnie brzmiały w jej uszach. Tak, jakby nie miał pojęcia o tych wszystkich razach, gdy sam robił kolejne rysy na jej zaufaniu.
- Biorąc pod uwagę to, że nigdy nie dotrzymałeś złożonej mi obietnicy... Chyba mam powody, aby wątpić w Twoją prawdomówność, czyż nie? - Odpowiedziała pytaniem na pytanie, nienaturalnie chłodnym tonem głosu, za którym postanowiła schować swoje emocje. Nie podeszła do brata, nadal nieufnie przyglądając mu się z odpowiedniej odległości, czekając na dalszy bieg wydarzeń; na słowa, jakie chciał jej przekazać. Niepewna, obserwowała go uważnie, pozornie obojętnym spojrzeniem, próbując jakoś poukładać myśli w swojej głowie.
- A dałeś mi jakiekolwiek powody, żebym widziała? - Po raz kolejny nie udzieliła odpowiedzi, odbijając pytanie kolejnym pytaniem. Dziecinnie przerzucali się wzajemnymi zarzutami, jakby nie wiedzieli, jak inaczej rozpocząć rozmowę... Która zapewne okaże się niezwykle ciężka. Przynajmniej dla niej, mimo tej całej, niezwykle obojętnej postawy.
Tęskniłem padło z jego ust, a panna Burroughs poczuła nieprzyjemne ukłucie gdzieś w piersi. I ona tęskniła, nawet jeśli za wszelką cenę odsuwała od siebie te uczucia, próbując maskować je zwykłą, prostą złością, do której również miała powody. W ostatnich miesiącach nie raz odczuwała brak jego osoby. Nie jednak tego Keata znanego z portowych ulic, a Keata który odwiedził ją pierwszego kwietnia; który nie miał oporu aby zamknąć ją w braterskich ramionach i zapewnić, że wszystko będzie dobrze gdy w rzeczywistości, przez długie tygodnie nic nie zdawało się być dobrym.
Nie odpowiedziała na kolejne słowa, trwając w miejscu niczym figura z najznamienitszego marmuru. Analizowała jego słowa, spojrzenie oraz mimikę twarzy zastanawiając się, co powinna z nim zrobić. Wyrzucić wszystkie zarzuty? Rozpętać kolejną burzę? Otruć bądź napuścić na niego przyjaciela? A może powinna go wysłuchać? Ciężkie westchnienie opuściło jej pierś, w czasie gdy szaroniebieskie spojrzenie nie odrywało się od znanej twarzy. Szukała w niej odpowiedzi. Czegoś, co nakierowałoby ją na odpowiednie rozwiązanie, podpowiedziało, co winna zrobić z tym fantem.
- Zaraz przyjdę. - Rzuciła, gdy oznajmił, że niedawno wrócił do kraju, czując nieprzyjemne ukłucie gdzieś w środku, spowodowane dawnym zabraniem możliwości spełnienia marzenia tyczącej się jednej, jedynej podróży. Pozostawiła Keata jedynie w towarzystwie nieufnego nieśmiałka, słysząc jednak słowa, jakie kierował w jej stronę. Potrzebowała chwili. Kilku głębokich oddechów, kilku nerwowych kroków oraz chwili oderwania, gdy napełniała zaczarowany imbryczek wodą i układała niedawno wypieczone ciastka na talerzykach. Wróciła ledwie kilka uderzeń serca później, z tacą w dłoniach oraz nieodgadnionym wyrazem na jasnej buzi. Ustawiła tacę na niewielkim stoliczku, wyjęła z niej filiżanki zdobione kwiecistym wzorem, imbryczek i ciastka, usilnie próbując zignorować załamania w jego głosie.
- Starałam się, aby było tu przytulnie. - Zaczęła, rozlewając gorącą herbatę do filiżanek. - Wprowadziłam się tu na pierwszego czerwca, a ten tu mieszka ze mną praktycznie od początku. - Nieśmiałek dumnie wypiął zieloną pierś, wykonując serię dziwnych gestów, by finalnie wspiąć się na ramię właścicielki. - Nazywa się Nicolas, znalazłam go w ogrodzie gdy sadziłam kwiaty. Był poturbowany i głodny, nie miałam serca, żeby go zostawić... A on później nie chciał zostawić mnie. - Wyjaśniła, zajmując miejsce na miękkiej kanapie tak, by móc obserwować twarz brata. Zwierzątko co jakiś czas zerkało na mężczyznę zza jej kołnierzyka, wyraźnie zaciekawione nie widzianym wcześniej gościem. Frances poprawiła palcami materiał sukienki, zastanawiając się, od czego powinna zacząć, finalnie dochodząc do wniosku, iż najlepiej zaczyna się od początku.
- Dużo się działo, Keat. - Ciężkie westchnienie opuściło pierś eterycznego dziewczęcia. - Próbowali mnie... zgwałcić. Ulicę od Parszywego, gdy wracałam z pracy. Na szczęście ktoś im przeszkodził. - I mimo strachu, jakiego się wtedy najadła, przypadkowe spotkane sprawiało, że we wspomnieniach spora część tamtego wieczoru jawiła się przyjemnie. - Kilka tygodni później włamano mi się do mieszkania. Drzwi były w drzazgach, okna w kawałeczkach... Zabrali wszystko, co dało się sprzedać... W dodatku mama robiła się coraz bardziej nie do zniesienia... Przyjaciel namówił mnie na przeprowadzkę, gdyby nie to... Nie rozmawialibyśmy teraz, Keaton. - bo nie byłoby mnie na tym świecie... Panna Burroughs uniosła filiżankę do ust, by upić łyk gorącego naparu. Mówiła. Dokładnie dobierając informacje, nie spuszczając uważnego spojrzenia z braterskiej twarzy. Przekazywała informacje zamiast rzucać wyrzutami, nadal nie będąc pewną, czy obrana taktyka jest odpowiednia. - Odcięłam się, mój adres zna tylko kilka osób, mama nie rozmawia ze mną od połowy czerwca... - Cień smutku przesunął się przez szaroniebieskie tęczówki. - Mam nową pracę, wiesz? Jeden z wybitnych profesorów przyjął mnie na swoją asystentkę, prowadzimy badania, stworzyłam nawet kilka autorskich receptur na eliksiry... - Duma wybrzmiała w jej głosie, a szaroniebieskie spojrzenie błysnęło. Dokonała czegoś, czego nie udało dokonać nikomu przed nią - przekonała Aegisa, że zasługuje na szansę oraz jest godna jego wiedzy. - A pod koniec miesiąca biorę ślub... - Tę informację dodała specjalnie, z delikatnym rumieńcem jaki przyozdobił jej policzki. Jedno, niewielkie odegranie się za te wszystkie przykrości. - ...z Danielem Wrońskim. - Nie potrafiła nie uśmiechnąć się na wspomnienie swojego przyjaciela. Uważne spojrzenie nie odrywało się od jego buzi, ciekawa reakcji i doskonale świadoma tego, iż brat raczej nie przepada za jej bratnią duszą. Ku potwierdzeniu swoich słów uniosła dłoń, ukazując zaręczynowy pierścionek.
A ciężkie tematy miały dopiero nadejść.
- Gdzie byłeś? Ja... Potrzebowałam cię, Keat. Bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej... - Dodała, a szaroniebieskie spojrzenie błysnęło wilgocią. Potrzebowała go w tamtych tygodniach. I chyba potrzebowała go również teraz, choć ciężko było się do tego przyznać. - Ja... Dlaczego mnie nie kochasz, Keat? Dlaczego wszyscy inni są ważniejsi? - Kolejne pytania opuściły jej usta, jeszcze mocniej szkląc spojrzenie. To rozwiązanie zdawało jej się posiadać najwięcej logiki, jeśli chodzi o zachowanie starszego brata. I nieznośnie często, te dwa pytania pojawiały się w jej głowie.


Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7986-frances-burroughs https://www.morsmordre.net/t8010-poczta-frances#228801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f254-surrey-okolice-redhill-szafirowe-wzgorze https://www.morsmordre.net/t8011-skrytka-bankowa-nr-1937#228805 https://www.morsmordre.net/t8012-frances-burroughs#228806
Re: Pokój gościnny [odnośnik]20.01.21 23:08
Urocze; dobrze, że nie zapuścił się gdzieś dalej, kto wie, jakimi jeszcze sadzonkami postanowiła przyozdobić swój ogród, i co owe roślinne cuda potrafią. Zmęczone spojrzenie ciężko osiadło na nie dziewczęcej, a kobiecej już twarzy; wydoroślała, nie tyle fizycznie, co w sposób, którego nie potrafił do końca opisać. Więcej w niej było pewności siebie, wiary we własne możliwości; brzmiała tak, jakby nie miała najmniejszych wątpliwości co do tego, że jej roślinni podopieczni posłuchają wydanych przez nią rozkazów; środek nasenny nie miał prawa... nie zadziałać.
Niezapowiedziani goście brzmiało ładniej niż nieproszeni, nie był jednak pewien, czy nie ujęła swojej myśli w te słowa tylko dlatego, że odznaczała się kulturą osobistą, która nie przystała portowej gawiedzi; był tylko niezapowiedziany, czy już nieproszony?
Głowa była ciężka, cięższa niż zwykle, zdawała się dociskać jego ciało do ziemi jak wielki głaz, nieporadnie umiejscowiony na osłabionych mięśniach oplatających barki. Uciął ten temat, nie miał zamiaru okazywać chwilowej słabości, eksponować jej jeszcze bardziej; dwadzieścia minut - tyle powiedziała? - i dojdzie do siebie.
- Nigdy? - wwiercił się w nią spojrzeniem, w którym szarozielona barwa zbladła o ton; spokój, zachowa spokój, i pokaże jej, że sam też się zmienił, że z tamtego butnego, narwanego chłopaka nie zostało już w nim aż tak wiele, jak mogłaby przypuszczać. - Ani razu nie dotrzymałem żadnej złożonej ci obietnicy? - tak właściwie to było tylko pytanie - naprawdę ani razu? Łamał dane rodzinie słowo, lecz częściej po prostu nie składał przyrzeczeń, właściwie z góry zakładając niepowodzenie swych działań. To ona była tą, której wszystko się udawało. - Kłamałem, tuszując swoje szczeniackie występki, kłamałem, gdy wpakowałem się w kłopoty i nie chciałem zatruwać ci głowy swoimi problemami, zawsze miałaś ich za dużo - może to skutek eliksiru, wprowadzającego go w ten dziwnie ociężały stan, a może był w stanie spokojnie odpowiedzieć jej na zarzut po prostu kontrolując swoje emocje; właściwie nie był tego wcale taki pewien - wymigiwałem się od prawdy wielokrotnie, ale... uwierz - bądź nie - nigdy nie okłamałem cię w chwili, gdy brak szczerości mógłby cię skrzywdzić - nie widziała tego? Czasem chronił tylko swój tyłek, ale równie często starał się zapewnić bezpieczeństwo rodzinie; na tyle, na ile potrafił.
- Jakich powodów potrzebujesz? Mogę zacząć je wymieniać, ale mam nadzieję, że wszystko sprowadza się do tego, że pomimo wszystkiego wciąż nam na sobie zależy, że wciąż jesteśmy dla siebie ważni. Nie umiem... nie umiem ci tego okazać we właściwy sposób, ale nie potrafię wyobrazić sobie życia, w którym nie ma ciebie - zawsze była gdzieś obok; we wspomnieniach, w myślach, w snach, które wyciągały go z otchłani zimna i strachu; gdy mierzył się z przeciwnościami, które przerastały go wielokrotnie, którym nie potrafił podołać - była obok. Ona albo tylko echo przeszłości, nie był już pewien, czy wciąż może rościć sobie prawo do tego, by twierdzić, że ją zna; że wie, kim się stała, gdy odwrócił wzrok ku wojennej wichurze.
To, co widział, wprawiało go w dyskomfort; zawsze dzieliło ich więcej, niż łączyło, ale dopiero gdy dorośli okazało się, że przez niektóre z przepaści trudno przeskoczyć.
Była taka obca.
Odległa.
Zimny posąg, którego dotyk przyprawiłby o nieprzyjemne mrowienie, uczucie niepokoju; Frances, do której wracał myślami, kojarzyła się z bezpieczeństwem, ale w tym momencie...
Zamilknął, oczekując jej powrotu; łowił każdy szmer, szuranie odsuwanych szafek, brzdęki talerzy i chlupot wody, ale wzrok utkwił w stworzeniu, które ostrożnie odpowiedziało na kontakt wzrokowy, zachowując bezpieczny dystans. Obserwowali się wzajemnie; pozwolił mu na to, by spróbował wyczuć zamiary Keata. Nie spłoszył go żadnym zbędnym gestem. I dał mu czas.
Być może ten czas był potrzebny także im; imbryczek i ciastka, filiżanki o kwiecistym wzorze - to wszystko było jak rekwizyty, poczuł się jakby wcielał się w obcą mu rolę. Nie pamiętał, kiedy ostatnio jadł w taki sposób.
- Dziękuję - powiedział, chowając w palcach gorące naczynie, już z herbatą w środku; nawet jeśli czuł lekkie poszczypywanie ciepła, to gruba skóra nie pozwalała na to, by się poparzył. - Mówią, że nieśmiałki same sobie wybierają towarzystwo, tak jak wybierają drzewa, które chcą chronić, którymi się opiekują - ten wybrał ciebie, dopowiedział już w myślach; na opiekunkę, a może właśnie po to, by to on się nią zaopiekował? Symbioza dusz, człowieka i magicznej istoty. - Nicolas po tym...? - od eliksiru śmierci? Albo życia? Któreś z tych chyba. Na tyle, na ile ją znał, podejrzewał, że nawet imię ocalonego nieśmiałka wybrała skrupulatnie, i coś się za nim kryło. Głębsze znaczenie. Albo po prostu drobny symbol. - Pewnie czytałaś o nieśmiałkach wszystko, co tylko wpadło ci w ręce - gromadziła przecież wiedzę, niemalże obsesyjnie - ale nie wiem, czy w dostępnych ci źródłach było coś wspomniane o tym, że gdyby robił się trochę niespokojny, jak teraz, kiedy odwiedzają cię osoby, których jeszcze nie zna, możesz podsunąć gdzieś blisko niego, chociażby na małym talerzu, nieco kory z drzewa Wiggen - bez wątpienia w swoich alchemicznych zbiorach miała aż nadto tego składnika - poczuje się... komfortowo, zapach lasu go uspokoi, tak jak znajoma chropowata powierzchnia pod pazurami, szczególnie, jeśli będzie to kora Wiggenu, to jedno z ich ulubionych drzew - jakoś tak naturalnie przyszło mu powiedzenie tego wszystkiego; łatwiej było mówić o tym, niż o czymkolwiek innym. To był jeden z tych wciąż łączących ich tematów, którego chwycił się desperacko.
Bzyczącą muchę zakleszczył w dłoniach; upolował ją dla nieśmiałka. Skoro oni mieli się posilić, to on nie powinien tylko na to patrzeć. Podsunął ją stworzeniu - ciemną, tłustą plamę, nieco zdeformowaną, z jednym oderwanym skrzydełkiem. Zaraz jednak z powrotem zabrał dłoń, łagodnie i powoli.
- Zgwałcić - powtórzył za nią niemal bezgłośnie, tak, jakby nie rozumiał znaczenia tego słowa; ciastko, po które sięgał, rozkruszyło się pod uciskiem jego palców; nie przejął się za bardzo okruszkami, które rozsypały się nieco po stole, wzrok utkwił już tylko na niej. - Czy to był ktoś, kogo zn... myślałaś, że znasz? - cyrkulacja dłoni, nerwowo przesunął je bliżej siebie, zaciskając w pięści, mocno, mocniej. - To znaczy, ja nawet... nie musimy o tym rozmawiać - dodał zaraz potem, pospiesznie, nie miał najmniejszego pojęcia, jak się zachować. Co w ogóle może powiedzieć. - Ale jeśli to ktoś... - niech tylko powie, kto. Nie musi mówić nic więcej; zatroszczy się o to sam, kimkolwiek nie byłby ten, który...
Usta ściągnęły się w kreskę, gdy gniew zaczął w nim narastać; ten, który trudno było mu poskromić. Znali ich tam przecież. W porcie. Wiedzieli, że ona jest nietykalna. I to jeszcze przy Parszywym; ulicę od niego. A mimo tego...? - To dlatego... jesteś tutaj? Nie czułaś się już tam bezpiecznie? - z trudem przepchnął ślinę, która utknęła w okolicy jabłka Adama. - Kto ci pomógł? - to był też jego dług do spłacenia, a przynajmniej do tego właśnie się poczuwał. Nie było go tam, to nie on jej pomógł, to nie on ją obronił. Ale zrobił to ktoś inny.
Nic więcej nie mógł jej zaoferować przez te wszystkie lata - niż właśnie to; swoją pięść, która była gotowa wymierzyć sprawiedliwość wszystkim, którzy ważyli się powiedzieć o niej złe słowo, bądź znieważyć w inny sposób. Widmo starszego brata, boksera, wisiało nad nią, w niektórych kwestiach najpewniej przeszkadzając, lecz wystarczyło również, żeby nikt o zdrowych zmysłach niczego z nią nie próbował.
Ale to widmo się rozmyło.
Kolejne słowa, choć nie były zaskoczeniem, zwieńczyła pajęczyna dreszczy rozciągająca się po rękach. Wciąż pamiętał to, jak się poczuł, kiedy znalazł się przed zdewastowanymi drzwiami, nie wiedząc jeszcze, czy Frances w ogóle żyje. Ani co się z nią stało. - Byłem tam... - gdy tylko Phillie i Hania znalazły go w zabezpieczanej piwnicy, wiedział, gdzie uda się najpierw, nie tylko po to, by uspokoić sumienie - widziałem, jak to... wygląda - drzazgi i kurz, w miejscu, które niegdyś tętniło setkami zielonych żyć, dziwnie puste, kolejna wyrwa w rzeczywistości; kolejne świadectwo zniszczenia - nie wiem, czemu wuj wciąż jeszcze niczego z tym nie zrobił... - mógł przynajmniej załatać pozory. - Odłamki szkła są teraz wszędzie, pokrywają całą podłogę - zabarwił palec czerwienią, gdy sięgał po uchwyty półek, otwierając je wszystkie, i upewniając się, że zniknęły też te rzeczy, które dla włamywaczy nie byłyby cenne, lecz których ona za nic w świecie by nie zostawiła. Tylko to uspokoiło go do czasu rozmowy przez lusterko, z Philippą. - Ukradli coś na tyle charakterystycznego, bym... mógł rozejrzeć się po miejscach, gdzie opycha się towar po kradzieży? - nawet jeśli nic nie wskóra, to będzie mógł zrobić cokolwiek - to z kolei jego sposób na zapychanie dziur w poszatkowanym wyrzutami sumieniu. Rozpoznałby kolczyki po matce, rozpoznałby też szkatułkę od ojca, albo tę kulę śnieżną, ozdobioną w taki sposób, że jako dziecko nie mógł oderwać od niej wzroku, zachwycony światem trzymanym w palcach...
Miał dojścia, którymi nieszczególnie chciałby się chwalić; i mógł podpytać. Z własnych myśli wyrwało go to, co powiedziała właściwie całkiem neutralnym tonem, nie rozmawialibyśmy teraz.
Byłaby kolejną bliską mu osobą, która odeszła. Ale jej śmierć... odrzucił te myśli pospiesznie, bojąc się wniosków, do których mógłby dojść.
- Ona oszalała ze strachu, Frances, bełkotała do mnie coś o tym, że karty ciotki ukazały jej prawdę, że czeka ją tylko śmierć, bolesna śmierć, z dala od portu, na obcej ziemi, pośród obcych ludzi... zajrzałem do niej, ale nie wytrzymałem tam długo, miałem wrażenie, że na początku w ogóle mnie nie poznała, mówiła do mnie tak, jakbym był tylko wspomnieniem w jej głowie, jakby rozmawiała też ze mną... - może nie tylko z nim, może z Frances również - kiedy nie ma mnie obok, ale potem coś się zmieniło w tym, jak na mnie patrzyła, chyba zrozumiała, że naprawdę wróciłem, wtedy zamilkła, całkiem, nie wydusiłem z niej ani słowa... ta cisza... nie dałem rady - nie potrafił wytrzymać z nią w milczeniu, nieme oskarżenie formowało się w jej oczach, całe mieszkanie wyglądało tak, jakby była gotowa do wyjścia; puste półki, a przez drzwi sypialni widać było dwie naszykowane walizki. Nie miał pojęcia, czego doświadczyła, lecz musiało to na niej odcisnąć takie piętno, że coś zmieniło się w niej bezpowrotnie; bo to już nie była kobieta, którą zapamiętał; nie tkwiła w zadumaniu i żałobnej ciszy, w bierności, jak zazwyczaj; kierowały nią nowe emocje, może nawet zaskoczyło go to, że matka wciąż jeszcze jest w stanie tak silnie je odczuwać.
- Stworzyłaś własne eliksiry? - to nie było już tylko mistrzostwo w odtwarzaniu receptur innych; jeśli była twórczynią nowych, to znalazła się na zupełnie innym poziomie. - Jeszcze trochę, a zobaczę cię na karcie Czekoladowych Żab - uśmiechnął się lekko, choć to może najgłupszy komentarz, jakim dało się podsumować to, co właśnie mu powiedziała. - Gratulacje - dodał w końcu, korygując nieco swoją reakcję; był z niej dumny. - Co to za eliksiry? - nie miał o nich najmniejszego pojęcia; poza tymi, z których korzystał w walce. Choć i tak wiedza ta była mocno okrojona. Ale to było całe jej życie, a on pragnął wiedzieć choć o tym jego ułamku, o czymś, na co pracowała ciężko przez resztę dotychczasowego.
I jeśli myślał, że wszystkie karty, niekoniecznie z Czekoladowych Żab, wyłożyła już na stół, to nie mógł się bardziej mylić; po zaanonsowaniu ślubu był w stanie tylko otworzyć usta, które zamknął równie szybko, gdy odpowiedziała na jego pytanie, jeszcze niezadane. Myślał, że jej narzeczonym jest chłopak, o którym wspomniała w kwietniu, tym od książek o amazońskich czarodziejach. To wciąż byłyby dość szybkie zaręczyny, i błyskawiczna decyzja, ale w gruncie rzeczy - jeśli naprawdę by się pokochali...? Kilka miesięcy to wystarczająco, by poznać człowieka, z którym spędza się sporo czasu. Nie miał jednak najmniejszego pojęcia, co musiało się zadziać, że przez wakacje wąs z Nokturnu zbliżył się do niej na tyle, że przyjęła jego oświadczyny.
- Z tym Danielem Wrońskim - właściwie nie pytał, chyba po prostu grał na zwłokę, usilnie starając się kontrolować mimikę twarzy; szukał w jej spojrzeniu czegokolwiek, czego mógłby się uchwycić, starając się zrozumieć, czemu. Czemu właśnie on. - Kochasz go? - wydusił z siebie w końcu; jego albo wyobrażenie o nim, Wroński mógł jej pokazać tylko ułamek siebie. - Wiesz o jego powiązaniach z Nokturnem? O tym, że traktuje mugoli jak robactwo? O burdach, które wszczynał w porcie? - o bójce, w którą wdał się z nim Keat, już nie wspomniał, nie o niego tu chodziło, choć właściwie wtedy też nie, walczyli przecież dlatego, że Wroński zaczął insynuować coś na temat Philippy - Wiesz to wszystko - właściwie musiała wiedzieć, Wroński nie był w porcie anonimowy. - I uważasz, że jest w nim coś takiego, co sprawiło, że chcesz spędzić z nim resztę życia? - co takiego przeważyło szalę? Co była w stanie dostrzec we Wrońskim ona, czego nie widział on?
Zaskoczył go spokój, z jakim do tego podszedł; naprawdę próbował zrozumieć, odgradzając się od emocji. Nie miał pojęcia, co mogło połączyć ją z Wrońskim, ale przecież nie przyjęłaby zaręczyn, gdyby nie...?
Sięgnął ponownie po filiżankę, upijając z niej łyk chłodnawej herbaty, na tyle spory, że właściwie na dnie zostały już tylko fusy, i mętna ciecz. Jego odpowiedź, na zadane przez nią pytanie, miała być tak klarowna, jak tylko było to możliwe, ale wymagało to od niego chwili zastanowienia.
- Mój przyjaciel z Hogwartu - którego przyszło mu pochować niedługo później, i który umierał mu na rękach - dał mi znać, że garstka przypadkowych osób próbuje pomóc tym mugolom, którzy ukrywali się w Londynie - nie zasłonił się za kłamstwem ani za półprawdą, być może właśnie popełnił błąd, być może nie powinien był tego mówić, może, choć pytała, wcale nie chciała tego wiedzieć, wolała tego nie wiedzieć, bo przecież sama świadomość takiego procederu, i znajomość z osobą w niego uwikłaną... oględnie ujmując, nie była mile widziana przez władzę - dołączyłem do nich, nie miałem możliwości utrzymywania kontaktu z nikim poza zaangażowanymi - badał ją wzrokiem, jej reakcje na każde z jego słów. I na ten moment urwał, nie mówiąc nic więcej - czy jest pewna, że chce to drążyć? Że chce wiedzieć?
Nigdy nie kategoryzowała ludzi na tych lepszych i gorszych, nie dobierała sobie znajomości jedynie z czarodziejami czystej krwi; ale rozmawiał też z narzeczoną osoby, która o szlamach miała do powiedzenia wiele, a przynajmniej tak było kiedyś. To jednak również zdawało się jej nie przeszkadzać. Gdzie w tym wszystkim była ona sama?
Ale nie odpowiadając na to pytanie nie byłby w stanie odpowiedzieć na to drugie; na zarzut, że wszyscy inni są ważniejsi. - To nieprawda, Frances... kocham cię - dlaczego to słowo niemal stanęło mu w gardle; nie słyszał go często, właściwie niemal nigdy, nie po tym, gdy umarł ojciec. Ale sam też nie mówił tego Frances wystarczająco dużo razy. - Nikt nie jest od ciebie ważniejszy, po prostu... oni sami nie mogą sobie pomóc, a ja tak właściwie... to ja bardziej potrzebuję ciebie niż ty mnie - skończył nieskładnie, uciekając wzrokiem, fusy zaczęły układać w jakiś wzór; miał wrażenie, że przypominają ciernie, które teraz kaleczą go od środka, kryjąc się w słowach, które powinien jeszcze powiedzieć, lecz nie potrafił się na nie zdobyć.
Co mogę dla ciebie zrobić, czego nie jesteś w stanie zrobić sama?



from underneath the rubble,
sing the rebel song
Keat Burroughs
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
I will survive, somehow I always do
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7770-keaton-burroughs https://www.morsmordre.net/t7784-sterta-nieprzeczytanych-listow#217101 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f128-oaza-chata-nr-69 https://www.morsmordre.net/t7785-skrytka-bankowa-nr-1866#217105 https://www.morsmordre.net/t7787-keaton-burroughs#217189
Re: Pokój gościnny [odnośnik]22.01.21 18:11
Eteryczna alchemiczka pokręciła przecząco głową na dwa, pierwsze pytania jakie uleciały z jego ust. Nie pamiętała choćby jednego razu, gdy Keat dotrzymałby jakiejkolwiek, choćby najmniejszej obietnicy, jaką jej złożył w ciągu ich krótkiego życia. Zapewne to poczucie było wypaczone faktem, że pozostawił ją w momencie, gdy najbardziej potrzebowała jego obecności; gdy bała się wyjść ze swojego mieszkania aby udać się do pracy, przerażona tym, co mogło czaić się za kolejnym rogiem. Ciężkie westchnienie uleciało z jej ust, gdy kolejne słowa wypadały z braterskiej piersi. Złość mieszała się  goryczą oraz żalem tworząc dziwną, do tej pory przez nią nieznaną mieszankę powoli rozsadzającą umysł.
- Ale zostawiłeś mnie w chwili, kiedy najbardziej Cię potrzebowałam, Keat. - Odpowiedziała chłodno, nie chcąc słuchać kolejnych, pustych zapewnień. Prawda była inna, a Frances w tym wszystkim nie rozumiała, czemu on nie potrafił zauważyć tego, co najbardziej ją w tym wszystkim bolało?
I już chciała coś odpowiedzieć, na usta cisnęła się jej cała masa słów, dotycząca tego, jak to stracił ją już dawno temu w momencie, którego nie potrafiła dokładnie wskazać, powstrzymała się jednak. Miast tego wstała, by dać sobie chwilę wytchnienia; by oderwać na chwilę myśli od wszystkich żali, jakie do niego żywiła. Była niemal pewna, że rozmowa pełna wyrzutów do niczego nie doprowadzi; nie rozumiał jej, nie wiedział, nie potrafił domyślić się tego, co dla niej wydawało się być niezwykle oczywistym. Przygotowała herbatę, naszykowała ciastka zastanawiając się, co też powinna z nim uczynić. Jego różdżkę skrył nieśmiałek, mogła spokojnie dowiedzieć się tego, co wydało jej się interesujące gdyby tylko chciała… Wystarczyło kilka kropel odpowiednio mocnego eliksiru, by wyjawił jej wszystko, co mogłaby chcieć usłyszeć… Coś jednak sprawiało, że nie potrafiła podjąć się tego działania. Nie była pewna, czym to coś właściwie było, miłość do brata przykrył żal oraz wyrzuty, nad którymi nie potrafiła zapanować. Może gdy podejdzie do tej rozmowy inaczej coś się zmieni?
Wróciła więc do salonu, poprawiła materię sukienki kiedy zasiadała na kanapie, uważne spojrzenie lokując w buzi swojego starszego brata. Temat jej niewielkiego przyjaciela na chwilę odciągnął jej myśli od ponurych rozważań, a na buzi alchemiczki pojawiły się delikatny uśmiech.
- W moim ogrodzie jest jedna wierzba, na której przesiadują dzikie nieśmiałki… Nicolas jednak chyba nie umie się z nimi dogadać… - .. albo przywykł do niej na tyle, iż nie potrafił się z nią teraz rozstać. W samotności, jaka towarzyszyła jej w murach Szafirowego Wzgórza to drugie z założeń wydawało jej się przyjemniejsze, gdyż codzienność bez niewielkiego stworzonka wydawała jej się niezwykle szara oraz przygnębiająca. - Tak, po Flamelu, widzisz, ten nieśmiałek wyjątkowo lubi spędzać czas ze mną w pracowni. Pomaga mi nawet z ingrediencjami. - Przyznała, a uśmiech na jej ustach powiększył się. Lepszego pomocnika nie mogła sobie wymarzyć, to było pewne. Uważnie wsłuchiwała się w słowa brata tyczących się sposób na uspokojenie nieśmiałka, który z zainteresowaniem zerkał w kierunku Keata. - Czytałam, ale nie pomyślałam aby podać mu korę drzewa Wiggen… Dzięki, spróbujemy następnym razem chociaż nie miewam wielu gości. - Odpowiedziała ze szczerą wdzięcznością w głosie, choć nie była pewna, czy uspokajające drzewo Wiggen byłoby w stanie choć odrobinę pomóc temperamentnemu zwierzątku. A to, gdy Keat wyciągnął w jego kierunku muchę, złapało ją w długie, zielone palce… Tylko po to by wspiąć się na oparcie kanapy oraz rzucić nią prosto w twarz Keata, z urazą zakładając ramiona na zielonej piersi i pokazując mu język. Frances zaśmiała się dźwięcznie widząc zachowanie Nicolasa, nad którego manierami zapewne przyjdzie jej jeszcze trochę popracować. - Nie lubi much… i ma charakter. - Skomentowała jedynie z pobłażaniem w głosie. Nie potrafiła denerwować się na nieśmiałka, niezależnie od tego, jak niegrzeczny nie raz bywał… I podejrzewała, że Keat również nie będzie się na niego gniewał, zwłaszcza gdy ten zaczął zaczepiać go długim palcem.
Ciche westchnienie wyrwało się z jej ust, gdy poruszyli ten, z najwrażliwszych tematów. Wspomnienia tamtego wieczoru były słodko-gorzkie, pełne przerażenia ale i wdzięczności oraz błysku zielonych oczu.
- Willy, ten wieprz z lepkimi dłońmi któremu dolałam trucizny pierwszego dnia pracy w Parszywym - Tę historię z pewnością słyszał od Philippy bądź Cristiny, nie było innej możliwości. - Zaczaił się na mnie jak wracałam z wieczornej zmiany… - Dodała, uciekając spojrzeniem na swoją filiżankę, by w nerwowym geście unieść ją do ust. Willy już jej nie zagrażał, lecz samo wspomnienie tego, iż ktoś chciał jej coś podobnego zrobić skutkowało nieprzyjemnym dreszczem, jaki przebiegał wzdłuż kręgosłupa. Nie była biegła w relacjach damsko-męskich bądź większości relacji z innymi czarodziejami.
- Keat, ja nigdy nie czułam się tam bezpiecznie i doskonale o tym wiesz. Nie umiałam się tam odnaleźć, nie wiedziałam, jak tam funkcjonować… Tu jestem bezpieczna. Mogę żyć tak, jak zawsze tego chciałam, układać kubki po swojemu i nie martwić się, że ktoś mnie zarżnie gdy będę wracać z pracy. -  Wyznała, wzruszając wątłymi ramionami. Szafirowe Wzgórze było pierwszym miejscem, które z czystym sercem mogła nazwać swoim domem. Własnym, bezpiecznym, spokojnym oraz przepełnionym ciepłem, mimo iż te mury zamieszkiwała tylko ona oraz nieśmiałek. Przynajmniej na razie, dopóki do tego grona nie dołączy ktoś jeszcze. Pytanie dotyczące swojego wybawcy strategicznie zignorowała niemal pewna, że jeszcze przyjdzie jej dzisiaj napomnieć o tym czarodzieju.
- Wyglądało jeszcze gorzej w dniu włamania. Gdy wróciłam do domu… Jeden z chłopaków wuja leżał w bramie. Martwy. Cała klatka była zlana wodą, drzwi roztrzaskane… Nigdy nie widziałam tam takiego bałaganu… - Wysnuła szybką opowieść, nie była jednak pewna czemu. Chciała, aby po prostu wiedział? A może próbowała uświadomić mu, jak bardzo był jej wtedy potrzebny? Nie była pewna, słowa same uleciały z jej ust. Kolejne pytanie sprawiło, że jej usta wykrzywiły się w delikatnym uśmiechu. Czy naprawdę podejrzewał, że nie zajęła się każdym szczegółem? Jej umiłowanie do perfekcji nie pozwalało, aby przegapić te kwestie… Tak samo jak fakt, iż wynieśli niektóre jej przyrządy do badań.
- Nie musisz się kłopotać, Keat. Mój przyjaciel zadbał, abym odzyskała wszystko, co było cenne. Udało mu się znaleźć to, na czym najbardziej mi zależało, a mój inny przyjaciel - Macnair - dopilnował, żeby te opryszki już nigdy niczego mi nie zrobiły. - Frances wzruszyła delikatnie ramionami. Nie wiedziała, co też Drew im zrobił, była jednak pewna, że już nigdy się do niej nie zbliżą. Nie chciała wiedzieć, nie miała zamiaru wnikać… Pewne interesy skutkowały przyjaźniami, które potrafiły zapewnić bezpieczeństwo w tych, jakże niestabilnych, czasach. Niepisana zasada wspominała o tym, by nie dopytywać o pewne szczegóły i obowiązywała obie strony.
Ciężkie westchnienie wyrwało się z jej ust na wspomnienie matki.
- Wydaje mi się, że to nie jest jedynie spowodowane strachem. Już wcześniej miewała gorsze dni, a ja… Ja już nie dawałam rady Keat. Znosiłam podobne wahania oraz wieczne zatruwanie mi życia przez kilka lat… I chyba o kilka za długo. Możesz być na mnie zły tak jak ona, możecie wszyscy przestać się do mnie odzywać, ale ja nie mogłam dłużej nosić na barkach tego brzemienia… - Odpowiedziała ciężko. Nadal odczuwała pewne wyrzuty sumienia dlatego, że pozostawiła matkę samą, nie mogła jednak dłużej tego znosić. Opieka nad matką wykańczała psychicznie, tak samo jak wieczne utyki dotyczące zamążpójścia.
Chmury na chwilę odsunęły się od jej oblicza, jak zawsze gdy przyszło jej rozmawiać o swojej największej pasji. Ostatnie miesiące wiązały się z przełomowymi dla niej krokami, zarówno w formie własnych działań, jak i pracy jaką przyszło jej się zajmować. Szaroniebieskie spojrzenie błysnęło ekscytacją, a mięśnie napięły się delikatnie, jakby miała zaraz pognać do pracowni, aby zająć się opracowywaniem kolejnej receptury.
- No tak… - Odpowiedziała, jakby stworzenie własnej mikstury wcale nie było czymś trudnym do zrobienia. Potrzeba było jedynie niezwykle wielkiej ilości czasu, pergaminu oraz bystrego umysłu. - Mierzę trochę wyżej, niż talia Czekoladowych Żab… - Dodała tajemniczo, pewna, że jeśli jej wszystkie plany oraz chęci się powiodą, zyska o wiele więcej niż możliwość pojawienia się na kolekcjonerskich kartach. Czekała nieśmiertelność, lata na powiększanie wiedzy oraz wieczne piękno… I cała masa innych, mniejszych odkryć. -Stworzyłam miksturę która wzbudza zaufanie, jeśli ją komuś podasz, uzna Cię za dobrego przyjaciela. Drugi mój specyfik sprawia, że po podaniu wspomnienia nie zapisują się w pamięci przez określony czas, przy większej dawce powoduje małe skutki uboczne, ale jest fascynujący… Stworzyłam jeszcze środek, który wskazuje czy zatrucie pochodzi od  czynnika magicznego czy też nie a teraz… Teraz planuję coś większego. - Wyjawiła z ekscytacją w głosie oraz błyskiem w szaroniebieskim spojrzeniu. Jeśli projekt, nad którym miały pracować z Primrose się powiedzie, z pewnością przyjdzie jej powoli sięgać coraz wyżej w drabinie wielkich odkryć.
Szaroniebieskie spojrzenie uważnie utkwiło w buzi starszego brata, gdy wyznała mu największą, zapewne w ostatnim czasie najistotniejszą  nowinę. Ślub był jedynie planem, dokładnie usnutym podstępem… A przynajmniej tak sądziła do niedawna, dopóki pewne wątpliwości nie zjawiły się w jej głowie.
Kiwnęła głową, a złote pukle zatańczyły koło delikatnej buzi. Ten krótki gest miał być potwierdzeniem zarówno tożsamości jej narzeczonego, jak i żywionych do niego uczuć… Głównie po to, by ominąć całego tematu powiązanego z nierozumianą oraz bliżej nieznaną miłością, nie chcąc w tym momencie zachodzić w tamtej rejony rozmyślań. Nie tu, nie teraz i z pewnością nie w towarzystwie starszego brata.
Frances wywróciła teatralnie szaroniebieskimi słowami, słysząc jego wyliczankę, a chęci rozmowy powoli odpływały na wspomnienie listów, jakie dostawała od Moss.
- Keat, wiem o Nokturnie, jego poglądach, rodzinie czy tym, jaką pieczeń lubi najbardziej. I nic z tych rzeczy nie wpłynęło i zapewne nie wpłynie na moją decyzję. - Odpowiedziała odrobinę zmęczonym tonem głosu, czując, że ta rozmowa może przybrać nieprzyjemny tok. Czy naprawdę uważali ją za tak nierozsądną, by związała swoje życie z kimś, kogo nie była pewna? Na Merlina, posiadała więcej rozsądku oraz umiejętności dokładnego, analitycznego myślenia niż oni wszyscy razem wzięci. - Nie ma w nim rzeczy, która sprawiłaby, że nie chciałabym spędzić z nim reszty życia… To on mnie uratował Keat. Wtedy, gdy Willy próbował…no wiesz… Dan był w pobliżu, zauważył, że coś się dzieje i zajął się Willym. Złamały mi się obcasy w butach więc odniósł mnie do domu. Tak się poznaliśmy, a że okazał się bardziej fascynujący niż mówiłeś, widzieliśmy się później parę razy. - Wzruszyła delikatnie ramionami, przybierając na buzi minę niewiniątka. Pamiętała jego słowa. Pamiętała również, jak niezwykle szybko zapomniała o jego ostrzeżeniach, zbyt ujęta przyjemną osobowością Wrońskiego. - Po tym włamaniu… Daniel odzyskał wszystkie moje rzeczy i namówił mnie, żebym się przeprowadziła. Wiesz, nie chciał, żebym dalej była w miejscu, które nie jest bezpiecznym. Pomógł  mi ze znalezieniem domu i przeprowadzką. I w przeciwieństwie do niektórych, nigdy mnie nie zawiódł. - Ciche westchnienie wyrwało się z jej piersi, a uśmiech wymalował się na malinowych ustach. Nie potrafiła nie uśmiechnąć się na wspomnienie całego dobra, jakie otrzymała od swojej bratniej duszy. Doskonale wiedziała, że Daniel nie zawiódł by jej w żadnym, nawet najbardziej skomplikowanym problemie bądź wypadku. - Czy tego chcesz czy też nie, Daniel będzie moim mężem oraz, pewnego dnia, zapewne również ojcem moich dzieci… A biorąc pod uwagę to, jak często się widujemy i jak bardzo lubi mieć mnie obok… Radziłabym Ci oswoić się z myślą, że Twoi siostrzeńcy będą nosić jego nazwisko. - Dodała odrobinkę złośliwie, niewinnym tonem głosu. Plan co prawda nie zakładał podobnych… wypadków, a oni nigdy nie byli ze sobą tak blisko, panna Burroughs nie potrafiła sobie jednak odmówić kolejnej, niewielkiej złośliwości względem brata, a rumieniec jaki pojawił się na jej twarzy zdawał się jedynie potwierdzać jej słowa.
Uważnie wsłuchiwała się kolejne tłumaczenia, jakie padały z jego ust uważnie obserwując go bystrym spojrzeniem. Ciche prychnięcie wyrwało się z jej ust, kiedy tylko określenie mugole dotarło do jej uszu. Nie rozumiała konfliktu, jaki panował w czarodziejskim świecie, wydawało jej się jednak oczywistym, że prędzej czy później, jej genialny brat wplącze się w to wszystko. Uwielbiał kłopoty, a te kłopoty uwielbiały jego i naprawdę nie dziwiła się, że podobne słowa padły z jego ust.
- Mugole? Keat, na Merlina, naprawdę? - Zaczęła, z jakimś dziwnym brzmieniem gdzieś między tonami delikatnego głosu. Nie wiedziała czy bardziej czuła się zraniona, odstawiona na boczny tor czy zwyczajnie oburzona jego słowami. - Nie rozumiem, o co chodzi w tym konflikcie, nie mam odpowiednich danych… Ale czy zawsze musisz pchać się tam, gdzie można oberwać? Czy zawsze możliwość oberwania po nosie musi być dla Ciebie ważniejsza? - Szaroniebieskie spojrzenie zaszkliło się, gdy wypowiadała kolejne słowa, a poczucie porzucenia nieprzyjemnie uderzyło w jej umysł. Wiedziała, że inni bywali dla niego o wiele ważniejsi od niej, ale żeby przekładał życie nieznajomych ponad jej życie? Coś nieprzyjemnie zakuło w piersi, a eteryczna alchemiczka z trudem powstrzymała łzy, napływające do jej oczu.
Kocham cię było sztyletem, który nieprzyjemnie przeszył jej serce, na chwilę odbierając dech z jej piersi. Czy naprawdę ją kochał, czy jedynie dobrze kłamał? Dlaczego, skoro ją kochał, pozostawił ją na pastwę losu? Czy jej istnienie naprawdę było mu obojętne? Nie wiedziała… I istniał tylko jeden sposób, aby się przekonać.
- Skoro mnie kochasz Keat, to dlaczego mnie zostawiłeś? Dlaczego życie obcych było ważniejsze od mojego życia? - Ciężkie westchnienie opuściło jej pierś, gdy próbowała zapanować nad smutkiem napływającym do jej umysłu. - Czy… Czy Ty zdajesz sobie sprawę z tego, że gdybym nie poznała Daniela, byłabym już dawno martwa? Wybuchła wojna której nie rozumiem, a Ty… Wy… Wy wszyscy zostawiliście mnie na pastwę losu, nikt nawet nie wysłał mi sowy, by sprawdzić czy żyję… - A to bolało. Niezwykle bolało zwłaszcza ze świadomością, iż każdy mijany na ulicy miał większe szanse na uzyskanie pomocy od jej rodziny, niż ona sama. - Nie chcę brzmieć jak egoistka po prostu… Próbuję zrozumieć. I jakoś pogodzić się z tym, że moja rodzina nie interesuje się tym, czy w ogóle istnieję. - Dodała posępnie, uciekając spojrzeniem na swoje dłonie, przy których znalazł się już niewielki nieśmiałek. Nie raz się nad tym zastanawiała i za każdym razem nie potrafiła odnaleźć powodu, dla którego rodzina odsunęła ją od siebie. Nie wiedziała, co zrobiła źle, nie miała pojęcia, w którym momencie popełniła błąd, a żadne, skomplikowane obliczenie nie było w stanie odpowiedź na te pytania.
Ostrożnie, nieco nieśmiało, przeniosła smutne spojrzenie szaroniebieskich oczu na buzię brata… Choć czy mogła jeszcze tak o nim mówić? Nigdy nie łączyło ich wiele, a Frances miała wrażenie, że z każdym miesiącem uciekali od siebie bardziej.
- Potrzebujesz mnie czy potrzebujesz moich mikstur? Jeśli to drugie to nie kłam, przyrządzę to, co będzie Ci potrzebne… Tylko nie znęcaj się nade mną i nie rób mi nadziei, że cokolwiek mogłabym dla Ciebie znaczyć… - Głos panny Burroughs był smutny oraz przybity i nawet zapewnienia jakie padły dzisiejszego dnia nie pomagały jej odsunąć od siebie myśli, jakie pojawiły się w jej głowie w tym momencie.


Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7986-frances-burroughs https://www.morsmordre.net/t8010-poczta-frances#228801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f254-surrey-okolice-redhill-szafirowe-wzgorze https://www.morsmordre.net/t8011-skrytka-bankowa-nr-1937#228805 https://www.morsmordre.net/t8012-frances-burroughs#228806

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Pokój gościnny
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach