Wydarzenia


Ekipa forum
Sala północna
AutorWiadomość
Sala północna [odnośnik]20.02.16 16:10
First topic message reminder :

Sala Północna

★★★
Jedyna sala, do której nie docierają dźwięki muzyki ani gwar rozmów z pozostałych pomieszczeń. Przekraczający próg mogą poczuć dziwny, chłodny podmuch – nie jest on jednak fizycznie nieprzyjemny. Pozostawia po sobie jedynie uczucie nostalgii, zadumy i lekkiego smutku. W pomieszczeniu nie znajduje się żadna biografia artysty, prace nie są podpisane – to właśnie tutaj znajdują się obrazy anonimowego twórcy. Bądź twórczyni.

Artystyczna gra cieni, 1952 (zakupione przez Lady Laidan Avery)

Róża, 1955 (zakupione przez Lorda Colin'a Fawleya)

Żądło, 1955 (zakupione przez Lorda Tristana Rosiera)
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:12, w całości zmieniany 2 razy
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sala północna - Page 7 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Sala północna [odnośnik]18.01.18 23:55
Wsłuchiwała się w dźwięk obcasów, odbijających się o nienagannie czystą posadzkę galerii. Tym samym próbowała zagłuszyć idącą u jej boku postać, trajkoczącą bez opamiętania. Miała nadzieję, iż kobiet podczas spotkania nie będzie sprawiała kłopotu. Jeśli ten monolog miał w tym pomóc, to Cattermole była gotowa znieść jeszcze kilka chwil.
Próbowała pozbierać własne myśli, układając w głowie wszystkie możliwe scenariusze, pytania, odpowiedzi i solidne argumenty, które była gotowa przedstawić mężczyźnie. Tak naprawdę jednak nie do końca rozumiała, dlaczego to ona musiała zająć się kwestią wystawienia obrazów matki. Pochodząca z rodu Fawley pani Cattermole, utrzymywała dobre relacje z rodziną. Wystarczyło kilka listów i jej obrazy wisiałyby w wielu znamienitych miejscach, zachwycając odbiorców. A jednak matka uparła się, by to właśnie jej córka zajęła się kwestią jej urodzinowego marzenia, umawiając na spotkanie z lordem Lestrange. Belle nie była zachwycona, lecz nie miała wyboru - musiała przystać na prośbę, zgadzając się do tego na towarzystwo jednej ze służących, której tak naprawdę nie potrzebowała. Niejednokrotnie załatwiała dla ojca drobne sprawy, jako jego najwierniejszy wysłannik, który bez problemu wykonywał swoje zadania z pozytywnym efektem. Nigdy nie zawiodła, dlaczego więc tym razem miało być inaczej? Nie znała odpowiedzi na to pytanie, choć tłumaczyła je dziwactwami swojej matki.
Westchnęła, nagle zatrzymując się obok jednego z obrazów. Uwagę przyciągnęły jego ciemne barwy i nieco mniej wyraźne kształty. Wiedziała jednak, co przedstawia. Rozejrzała się po sali, dostrzegając inne obrazy o podobnej tematyce. A jednak jeden z nich wydawał się nieco wyróżniać na tle innych - ten z nutką zieleni, która dodawała mu tajemniczości. Podeszła do niego, by skorzystać z nieco wczesnego przybycia. Pragnęła przyjrzeć się malunkowi. Słyszała, jak służąca idzie za nią w dość dziwnej ciszy. Belle nawet nie zauważyła, gdy ta przestała mówić. Wpatrywały się więc tak obie w dzieło, trwając w ciszy. Ta jednak szybko została przerwana przez odgłos kroków, które od razu przywiodły jej na myśl chód mężczyzny. Belle odwróciła się w kierunku źródła dźwięku, dostrzegając idącego w jej kierunku młodego mężczyznę. Pozwoliła sobie na delikatny uśmiech. Nie czuła zdenerwowania, a pewność. Nie obawiała się spotkania i jego przebiegu, była gotowa na wszystko. W końcu była aktorką i nawet w przypadku improwizacji, nie miała sobie równych.
Przywitała się z lordem w należyty sposób, z zadowoleniem kątem oka dostrzegając towarzyszkę, która nieśmiało dygnęła, nie odzywając się jednak ani słowem. To pozwoliło Belle skupić się na celu swojego przybycia. Była zdeterminowana, by jak najlepiej i najszybciej załatwić sprawę.
- A zatem, lordzie Lestrange - zaczęła, prostując się w miejscu. - Mam nadzieję, że moja matka dość jasno wyjaśniła lordowi powód tego spotkania.


Wymyśliłam Cięnocą przy blasku świec, nauczyłam się ciebie po prostu chcieć.




Ostatnio zmieniony przez Belle Cattermole dnia 26.01.18 20:48, w całości zmieniany 1 raz
Belle Cattermole
Belle Cattermole
Zawód : aktorka życia|wolontariuszka|pisarka
Wiek : 21
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
In the end, we’ll all become stories.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4436-belle-cattermole https://www.morsmordre.net/t4476-bilbo https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f132-heather-avenue-21 https://www.morsmordre.net/t5044-skrytka-bankowa-nr-1142 https://www.morsmordre.net/t4477-belle-cattermole
Re: Sala północna [odnośnik]25.01.18 12:03
To było absolutnie zachwycające jak upadłe arystokratki potrafiły nadal owijać sobie innych wokół palca. I kultywować zaprzepaszczone tradycje. Służąca? Nie spodziewałbym się jej, gdybym nie zobaczył jej na własne oczy. Powitałem ją krótkim skinieniem głowy, nie zaprzątając sobie myśli jej obecnością, ukłon należał do, być może, przyszłego nabytku naszej rodowej opery. Nie byłbym sobą gdybym nie obejrzał czarownicy od stóp do głów, w głowie analizując jej urodę. Nie przyćmiłaby blasku Marine, ale za to spełniłaby się jako należyty wstęp do artystycznego debiutu mojej drogiej kuzynki. Nie trzeba było nawet poprawiać fryzury czy makijażu, dlatego byłem pełen nadziei na owocną oraz pomyślną współpracę. Uśmiechnąłem się czarująco, jak to miałem w zwyczaju i zastanawiałem się gdzie była ta rzeczona matka. Nie chciała wyjść na nadopiekuńczą? I tak już sprawiła takie wrażenie przez załatwienie córce przesłuchania. Nie wiedziałem kim była dawna lady Fawley, nie interesowały mnie wydziedziczone jednostki, ale nie miałem pomysłu jak się odnaleźć w tym galimatiasie. Z jednej strony krew była krwią, połowę było w niej szlachetnej, z drugiej strony wybrakowane elementy krajobrazu powinny być raczej zapomniane niż obdarzane cieplejszymi uczuciami. Ostatecznie postanowiłem być w stu procentach profesjonalny i nie manifestować uczuć w żaden sposób. Nadal byłem uprzejmy, zachowywałem się zgodnie z etykietą i nawet z grzeczności nie wpatrywałem się już w oblicze niejakiej Belle. Przedstawiłem się tylko, po czym spoglądałem z zainteresowaniem na widniejące na ścianach obrazy. Dość mroczne, ale za to przenikające do duszy, a przynajmniej ja tak to odczuwałem.
Kobieta zdecydowała się przejść od razu do rzeczy, dlatego odjąłem spojrzenia od płócien i skoncentrowałem je na twarzy śpiewaczki. Uniosłem kąciki ust trochę wyżej słysząc wypowiadane życzenie. Konkretne oraz szorstkie, nieokraszone żadnymi uprzejmościami, wielka szkoda. Skoro tak, to musiał przejść od razu do sedna sprawy.
- Ależ oczywiście, wyraziła się nadzwyczaj jasno – zacząłem spokojnie. – Muszę przyznać, że jeszcze nikt w ten sposób nie zachwalał talentu swojej córki. Pokładam w pannie nadzieje panno Cattermole – dodałem, splatając ręce za plecami. – Nie ukrywam, że bardzo skrupulatnie poszukuję śpiewaków do naszej rodowej opery i jestem bardzo wymagający. Ale wierzę, że nasza współpraca przebiegnie pomyślnie – zacząłem wyjaśnienie swoich racji. – Imię ma panna takie jak znamienita operowa gwiazda, tym bardziej poprzeczka ustawiona jest wysoko – ciągnąłem, nie przestając się łagodnie uśmiechać. – Niestety nie jestem także w stanie kupić kuguchara w worku, dlatego muszę prosić pannę o próbkę swoich umiejętności wokalnych. Może być na początek niewymagająca, prosta piosenka, nie musi nawet zahaczać o rejony operowe. Podejrzewam, że to pomieszczenie i tak może mieć kiepską akustykę – mówiłem wciąż, tym razem rozglądając się po wnętrzu sali. – Ale pani Cattermole uparła się na przesłuchanie w tym miejscu, dlatego musimy sobie jakoś poradzić – zakończyłem, oczekując na wydobycie dźwięków z pięknego gardła Belle. Nie bawiłem się w profesjonalne nazwy, na pewno jako piosenkarka miała pojęcie o co mi chodziło.


na brzeg
wpływają rozpienione treny
w morzu płaczą syreny,
bo morze jest gorzkie

Flavien Lestrange
Flavien Lestrange
Zawód : pomocnik dyrektora artystycznego rodowej opery
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
De la musique avant toute chose,
Te pour cela préfère l’Impair.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5559-flavien-lestrange#129850 https://www.morsmordre.net/t5572-jean-claude#130040 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f317-wyspa-wight-thorness-manor https://www.morsmordre.net/t5579-skrytka-nr-1373#130152 https://www.morsmordre.net/t5578-flavien-lestrange#130148
Re: Sala północna [odnośnik]04.02.18 15:42
Matka Belle - pomimo małżeństwa z czarodziejem czystej krwi - w dalszym ciągu pieczołowicie przestrzegała dawnych zasad i kierowała się tradycją. Dla niektórych było to dziwne, dla innych zaś całkowicie zrozumiałe. Wszak mogła zmienić nazwisko na mniej arystokratyczne, a jednak nie mogła wyzbyć się szlachetnej krwi. I nawet nie chciała, w dalszym ciągu uznając się za pełno prawnego członka własnego rodu. W końcu nigdy nie została z niego wydziedziczona, a jej małżeństwu nie towarzyszył żaden skandal. Małżonek czystej krwi był przyszłością przepowiedzianą jej już dawno - jako najmłodsza z licznego grona pięknych córek lorda Fawley z dość przeciętną urodą, nie mogła liczyć na lepszego kandydata. Kiedy straciła już nadzieję, wszelkie swoje nadzieje pokładała w córce od zawsze wyrażając ogromną radość, że nigdy nie powiła syna. On bowiem nigdy nie spełniłby jej ambicji.
Belle splotła dłonie, wpatrując się w mężczyznę i słuchając uważnie jego odpowiedzi. Z każdym wypowiedzianym słowem rosła w niej konsternacja, która odmalowywała się na jej twarzy. Zamrugała przy tym kilkakrotnie oczami, próbując zrozumieć kierowaną w jej stronę wypowiedź, lecz nie potrafiła tego zrobić. W jej głowie zapanowała pustka. O ile bowiem pierwsze zdania mogły dotyczyć jej talentu aktorskiego, o tyle kolejne nie miały już dla niej żadnego wytłumaczenia. Belle potrafiła zaśpiewać proste piosenki, czasami nuciła pod nosem znane melodie. A jednak nigdy nie próbowała nawet porównywać się do wielkich operowych sław, już nie mówiąc o posiadaniu ambicji na stanie się jedną z nich. Aż tak silnego głosu nie posiadała, a nawet jeśli jakiś krytyk muzyczny odkryłby w niej talent, to byłaby wówczas jak nieoszlifowany diament - wymagałaby wiele pracy, by dojść do ideału. Zatem najwyraźniej musiała zajść jakaś pomyłka.
- Nie wiem o czym pan mówi - powiedziała w końcu, po krótkiej ciszy. - Nie przyszłam tutaj po to, by śpiewać w operze. Szczerze powiedziawszy nigdy nawet nie śniłam o czymś takim.
Kątem oka zerknęła na swoją służącą, chcąc sprawdzić jej reakcję. Na twarzy kobiety malowało się lekki zdziwienie, lecz w jej wyrazie mogła się również doszukać chęci powrotu do domu. Belle z powrotem przeniosła wzrok na mężczyznę.
- Musiała zajść jakaś pomyłka - powiedziała, próbując zachować spokój w głosie. - Nie jestem śpiewaczką, a aktorką. Poza tym byłam umówiona nie we własnej sprawie, a mojej matki. Miałam spotkać się ze znawcą sztuki, by umówić z nim warunki powieszenia matczynych obrazów w galerii.
Rozejrzała się po sali w poszukiwaniu jakiejkolwiek osoby, która mogłaby się okazać mężczyzną, z którym naprawdę była umówiona. Niestety, w sali nie było nikogo oprócz nich.


Wymyśliłam Cięnocą przy blasku świec, nauczyłam się ciebie po prostu chcieć.


Belle Cattermole
Belle Cattermole
Zawód : aktorka życia|wolontariuszka|pisarka
Wiek : 21
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
In the end, we’ll all become stories.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4436-belle-cattermole https://www.morsmordre.net/t4476-bilbo https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f132-heather-avenue-21 https://www.morsmordre.net/t5044-skrytka-bankowa-nr-1142 https://www.morsmordre.net/t4477-belle-cattermole
Re: Sala północna [odnośnik]09.02.18 11:15
Zdziwiłbym się na podobne rewelacje. Małżeństwa arystokratek z czystokrwistymi mężczyznami bez szlachectwa zawsze kończyły się wydziedziczeniem, bo nie nosiły już odpowiedniego nazwiska, ich potomkowie nie mogli dziedziczyć żadnych majątków i kobiety takie nie były przyjmowane na łono rodziny. Ale cóż, u miłośników szlam najpewniej takie praktyki były na porządku dziennym. Może Fawleyowie poszli śladem Weasleyów i Prewettów, nie zdziwiłbym się temu nadmiernie. Jednak o niczym nie wiedziałem, co czyniło ze mnie zwykłego obserwatora ułamka życia niejakiej Belle, nienależącej do muzycznego światka. Jeszcze, jak pragnąłem wierzyć. Powinienem podejść do sprawy z większym dystansem uznając, że matki zawsze przeceniają, wręcz idealizują swoje pociechy, ale tym razem emocje wygrały z rozsądkiem. Ku mojej osobistej rozpaczy, ale to potem. Najpierw byłem ciekaw panny Cattermole, jej pomysłu na przedstawienie się oraz zaprezentowanie z jak najlepszej strony. Nadrzędnym wymogiem i tak był jej głos. Od biedy jeśli okazałaby się być wirtuozem na jednym z instrumentów, to mógłbym się zgodzić na instrumentalny akompaniament dla występu Marine, ale matka nadobnej damy wyraźnie zaznaczyła, że chodziło o śpiew. Liczyłem więc na talent, który gotów byłbym przekuć w diament, choć nieco mniej lśniący w blasku sławy niż ma kuzynka.
Najpierw ze zdziwieniem, później już z niepokojem obserwowałem wymalowaną na twarzy kobiety konsternację. Mówiłem w niezrozumiałym języku? Nie przedstawiłem dość jasno swoich żądań? Nie spodobało jej się miejsce? Mi też nie, ale spełniałem tylko wyraźną prośbę jej rodzicielki. Powinna zresztą o tym wiedzieć, założyłem, że matka z córką raczej rozmawiały o takich rzeczach. Zacząłem się więc niecierpliwić kiedy zapadła krótka cisza. Może dobierała repertuar? Jeszcze nie traciłem nadziei, patrząc na czarownicę wyczekująco. Ceniłem swój czas, zależało mi więc, by wstępne przesłuchanie nie trwało dłużej niż to konieczne. I tak musiałaby jeszcze przybyć do opery, by ocenić wszystko w warunkach idealnej akustyki.
Niestety słowa padające z jej ust nie uspokoiły mnie ani trochę. Wręcz przeciwnie. Najpierw nie dowierzałem, potem byłem już wściekły. Co to za dziecinne igraszki? Czy one sądziły, że miałem czas na tak jałowe, bezowocne spotkania? Czy jej matka była… szalona i nie wiedziała co czyni? Wyraźnie mówiła o śpiewie, przecież pamiętałem.
- To po co? – spytałem oschle, nieprzyjemnie. Wyprowadziła mnie z równowagi. Starałem się uspokoić i przede wszystkim zachować dobre maniery, tak jak wypadało i jak mnie tego uczono. Spokój. Równowaga. Odcinanie się od emocji. Wziąłem kilka głębszych wdechów powietrza, zacząłem nawet liczyć w myślach, ale chyba za bardzo się oburzyłem. Gdyby to jeszcze miało miejsce w operze, to trudno; ale właśnie uzmysłowiłem sobie, że z trudem dostałem się na niemal drugi koniec kraju, by dowiedzieć się, że zupełnie niepotrzebnie. Skandal.
- Czy to są jakieś żarty? – spytałem, śmiejąc się nerwowo. – Panny rodzicielka wyraźnie powiedziała mi, że chodzi o śpiewanie. To nie wiesz, panno Cattermole, że mecenasami sztuki są Fawleyowie? I po co miałbym rozmawiać o obrazach panny matki z właśnie z tobą? To niedorzeczne – rzuciłem nieco spokojniej, naprawdę usiłując dojść do równowagi. Wdech i wydech. Ułożyłem ręce na biodra i spojrzałem w sufit, jakbym szukał tam objawienia. – Zajmuję się muzyką. Śpiewakami operowymi, ewentualnie instrumentalistami. Na nazwisko mam Lestrange, powinno dać to pannie do myślenia – powiedziałem już niemal spokojnie, ale zacząłem rozmasowywać nasadę czoła. Chyba od tego wszystkiego zaczęła boleć mnie głowa.


na brzeg
wpływają rozpienione treny
w morzu płaczą syreny,
bo morze jest gorzkie

Flavien Lestrange
Flavien Lestrange
Zawód : pomocnik dyrektora artystycznego rodowej opery
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
De la musique avant toute chose,
Te pour cela préfère l’Impair.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5559-flavien-lestrange#129850 https://www.morsmordre.net/t5572-jean-claude#130040 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f317-wyspa-wight-thorness-manor https://www.morsmordre.net/t5579-skrytka-nr-1373#130152 https://www.morsmordre.net/t5578-flavien-lestrange#130148
Re: Sala północna [odnośnik]13.02.18 22:46
Obserwowała z uwagą reakcję mężczyzny, naiwnie licząc na nagły śmiech czy przeklęcie jego zapominalstwa. Z każdą chwilą jednak jej nadzieja na podobny scenariusz malała, by ostatecznie zniknąć wraz z pierwszym wypowiedzianym przez lorda zdaniem. Zamknęła oczy, a prawda o podstępie matki zaczynała do niej docierać. Rozumiała już cały misterny plan, który z góry w jej oczach był skazany na niepowodzenie. W końcu żadna szanująca się osoba nie byłaby zadowolona z wiadomości, iż właśnie zmarnowała swój własny czas a plany - które mogła już z góry układać w nadziei na powodzenie spotkania - nigdy nie zostaną zrealizowane. A ona nie miała do czynienia ze zwykłą osobą, a lordem - mężczyzną z gatunku o większym stopniu egoizmu, maniakalnie liczącym każde stracone sekundy i nieakceptującym jakiejkolwiek porażki czy oszustwa. Mogła więc, pomimo ogromnych nadziei, spodziewać się nieprzyjemnej reakcji swojego rozmówcy. I tak w istocie było, a z każdym jego słowem czuła coraz bardziej palącą złość oraz wstyd. Czuła potrzebę przerwania tego ciągu wyrzutów. Chciała wykrzyczeć mu w twarz, że to nie jest w żadnym stopniu jej wina. I teoretycznie mogłaby mu powiedzieć jaka była prawda, ale to jedynie pogorszyłoby sprawę. Naraziłaby się przez to na ośmieszenie nawet, gdyby wyjawiła intencje matki. Bo przecież jakby to zabrzmiało? Matka tak desperacko szuka jej męża, że zaczyna umawiać ją na spotkania z pierwszym lepszym wolnym lordem, wymyślając beznadziejny plan i mając nadzieję, że reszta sama się ułoży.
Zacisnęła pięści, słuchając kolejnej zniewagi z jego ust. Nie wiedziała czy były one celowo wypowiadane, lecz tak naprawdę była zbyt przepełniona negatywnymi emocjami, by o tym myśleć. Próbowała jednak zachować względny spokój, nie chcąc wybuchnąć i ściągnąć na siebie uwagę innych ludzi.
- Oczywiście, że wiem który ród jest powiązany z malarstwem - odpowiedziała w końcu dość oschłym głosem, choć można było wyczuć w nim szastające nią emocje. - Ale, jak słusznie lord zauważył, to nie ja umawiałam to spotkanie. Przyszłam tylko na wyraźną prośbę matki by porozmawiać z lordem. Widzę jednak, iż jest to najwyraźniej czynność umniejszająca, bo przecież żyje pan zbyt wysoko by zniżyć się do poziomu zwykłej czarownicy czystej krwi, która w trosce o zdrowie rodzicielki chciała załatwić jej sprawy czy spełnić marzenie. Która w imię tej troski porzuciła własne obowiązki, jak zajmowanie się dziećmi w Mungu, by porozmawiać z lordem.
Choć zła w dalszym ciągu z uporem maniaka wywoływała jego tytuł i podkreślając go na każdym kroku. Nie obawiała się również patrzeć mu prosto w oczy.
- I z całym szacunkiem, ale nazwisko nie zawsze decyduje o zainteresowaniach czy drodze kariery, jaką się wybiera. I mówię tutaj o przypadkach czarodziei wywodzących się z rodów szlachetnych, którzy odmiennymi zainteresowaniami nie przynieśli hańby rodowi, a wręcz przeciwnie. A zatem to, iż pańskie nazwisko to "Lestrange", niewiele może mi mówić. Ale zapamiętam pańską godność, gdy w razie porzucenia zainteresowań aktorskich, co z pewnością nigdy się nie wydarzy, postanowię zostać śpiewaczką operową. Będę wiedziała do kogo się nie zgłaszać.
Nie krzyczała, a jednak emocje były wyczuwalne w jej słowach. Nie dlatego, że nie potrafiła się kontrolować. Po prostu nie chciała.


Wymyśliłam Cięnocą przy blasku świec, nauczyłam się ciebie po prostu chcieć.


Belle Cattermole
Belle Cattermole
Zawód : aktorka życia|wolontariuszka|pisarka
Wiek : 21
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
In the end, we’ll all become stories.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4436-belle-cattermole https://www.morsmordre.net/t4476-bilbo https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f132-heather-avenue-21 https://www.morsmordre.net/t5044-skrytka-bankowa-nr-1142 https://www.morsmordre.net/t4477-belle-cattermole
Re: Sala północna [odnośnik]30.03.18 13:35
Nie rozumiałem tego, co przed chwilą miało tu miejsce. Swaty nie przyszły mi do głowy, w arystokratycznym świecie inaczej załatwia się podobne sprawy, a kłamstwo, w dodatku tak aroganckie, nie mogło mieć miejsca wśród cywilizowanych ludzi. A jednak było. Chwilowo zapomniałem, że miałem do czynienia ze społeczną niziną. Nie obchodził mnie ich status majątkowy, rodzina Cattermole, kimkolwiek była, i tak nigdy nie dorobiłaby się takiej fortuny jak szlacheckie rody, zatem naturalnym jej miejscem były niskie szczebelki w hierarchii magicznego świata. Może nie powinienem mówić tych wszystkich słów, ale byłem zły. Na bezmyślność matki, córki? Na stracony czas. I przede wszystkim utracone nadzieje. Do jednego musiałem się przyznać; zbyt wiele sobie obiecywałem po tym spotkaniu. Od początku powinienem założyć najgorszy scenariusz, w końcu cała ta otoczka spotkania była wielce nieprawdopodobna. Dałem się zwieść własnym pragnieniom zamiast zawierzyć swojej intuicji. Lekcja stanowiła jednak bolesne doświadczenie. Wiedziałem już, że nigdy więcej nie popełnię podobnego błędu. Co nie zmieniało faktu, że moje policzki poczerwieniały i parzyły żywym ogniem. Słowa tej… kobiety były obelżywe i na wskroś przesadzone nieuzasadnioną pretensją. Dlatego właśnie nienawidziłem spotkań z osobnikami spoza elitarnej społeczności. Nie potrafili się zachować. To ja byłem w tej sprawie osobą pokrzywdzoną, to ja miałem prawo reagować emocjonalnie. W zamian zamiast przeprosin otrzymałem stek bezmyślnych oskarżeń i inwektyw. Na chwilę aż zaparło mi dech w piersi, adrenalina zaczęła w przyspieszonym tempie krążyć po moim organizmie i byłem naprawdę wściekły.
- Jest panna bezczelna – wysyczałem zdenerwowany, z trudem łapiąc kolejny oddech. – Zamiast zabierać się za obrażanie niewinnych osób proszę się zastanowić nad swoim wulgarnym zachowaniem. I przede wszystkim nad relacjami z własną matką, z którą najwidoczniej nie potrafi się panna porozumieć, ale to nie moja sprawa – ciągnąłem tą bezsensowną dyskusję choć wiedziałem, że na nic się to zda. Próbowałem ją zepchnąć na drogę wiedzy, ale ona nie chciała się uczyć. Nie chciała poszerzyć horyzontów, bo prawdopodobnie wcale ich nie miała. Nie słuchała zamiast tego przystępując do ataku, którego nie wypadało ponoć niezamężnej damie. Co za bzdury.
- Moją sprawą jest to, że nie dość, że zostałem wprowadzony w błąd, to jeszcze obrażony. Nie sądziłem, że ludzie sztuki nie znają się na dobrych manierach. Jestem rozczarowany – dodałem, choć nie wiedziałem po co. Zdawałem sobie sprawę, że do tej pannicy nic już nie dotrze. Miała tupet, ale bynajmniej nie taki, który wzbudzałby szacunek z powodu asertywności. Wzbudzała obrzydzenie. Zgrywała nie wiadomo kogo przyprowadzając własną służkę, a z butów wystawała jej słoma. Nie potrafiłem się zachować adekwatnie do tej sytuacji, bo dawno mnie tak nie potraktowano. Zbyt rzadko przebywałem w towarzystwie grubiańskich osób, otoczony pięknem i kulturą zapomniałem jak to było po tej drugiej stronie. Fatalnie i ohydnie.
- Ja także zapamiętam panny godność. Byś nie dostała nigdzie żadnej posady, przynajmniej nie w środowisku artystycznym. I dotyczy to też pani Cattermole, choć jej akurat należy się współczucie, że nie potrafiła wychować swej córki. Wielka szkoda – rzuciłem jeszcze na zakończenie. Może odrobinę przesadzając, ale wierzyłem, że na takie osobniki mogą podziałać jedynie ostre słowa, choć naprawdę nie uśmiechało mi się zniżanie do jej poziomu. Pamiętając lekcje ojca na temat umysłu odzyskałem wreszcie równowagę, a wypowiadane zdania nosiły w sobie już jedynie chłód. Chłód pełen rozczarowania. Nawet jeśli wcześniej sprawa rozeszłaby się po kościach, tak teraz zabrnęliśmy w kłótnię zbyt mocno.


na brzeg
wpływają rozpienione treny
w morzu płaczą syreny,
bo morze jest gorzkie

Flavien Lestrange
Flavien Lestrange
Zawód : pomocnik dyrektora artystycznego rodowej opery
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
De la musique avant toute chose,
Te pour cela préfère l’Impair.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5559-flavien-lestrange#129850 https://www.morsmordre.net/t5572-jean-claude#130040 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f317-wyspa-wight-thorness-manor https://www.morsmordre.net/t5579-skrytka-nr-1373#130152 https://www.morsmordre.net/t5578-flavien-lestrange#130148
Re: Sala północna [odnośnik]29.06.18 13:08
Jej matka nalegała na wizytę w galerii.
Daisy jednak nie była tym specjalnie zachwycona. Nie dziś. W końcu zaledwie wczoraj otrzymała swój list z Hogwartu i dziś była na szkolnych zakupach, kupując pierwszą różdżkę, podręczniki, szaty i inne niezbędne rzeczy. Już nie mogła doczekać się szczegółowego zapoznania z tym wszystkim, ale niestety matka nakazała odesłać to do ich domu i uparła się, by przy okazji wizyty w Londynie zajrzeć do galerii; była wielką pasjonatką magicznej sztuki, podczas gdy jej jedenastoletnia córka była dziś zbyt podekscytowana i energiczna, by znaleźć coś interesującego we wpatrywaniu się w płótna. Jak dotąd nigdy zresztą za tym nie przepadała, była zbyt młoda i nieobeznana, by zaciekawić się sztuką. Może kiedyś, za kilka lat zrozumie i doceni pasję matki. Teraz była po prostu niezadowolona, że musi tkwić tu zamiast przeglądać nowe książki i zachwycać się przepiękną, nowiutką różdżką prosto ze sklepu Ollivanderów. Był to zachwycający dzień dla każdego jedenastolatka, a jednak matka odwlekała ten moment, ciągając ją po galerii i zanudzając opowieściami o obrazach, sztuce i tak dalej, jakby myślała, że w jednej chwili obudzi w znudzonej Daisy pasję.
Ale Daisy myślała tylko o nowiutkiej różdżce i innych przedmiotach, i czekała z ciekawością na wrzesień. Jej starsza siostra już chodziła do Hogwartu i opowiadała o nim niestworzone rzeczy, a Daisy od kilku lat czekała na swój list i pierwszy wyjazd.
Kiedy tylko matka zajęła się rozmową z pracownicą galerii, Daisy wykorzystała ten moment i czmychnęła. Wszystko było lepsze od przysłuchiwania się tej nudnej rozmowie. Mogła pobawić się w chowanego w którejś z sal, może napotka inne znudzone dziecko tak jak ona przyciągnięte tu przez rodziców? Był to może dość ostentacyjny przejaw dziecięcego buntu, ale Daisy naprawdę chciała już wracać do domu.
Wbiegła do sąsiedniej sali, a jasny warkocz podskakiwał na plecach odzianych w błękitną sukienkę. W sali były trzy osoby, jakaś kobieta, śliczna młoda dziewczyna oraz strojny mężczyzna. Zauważyła ich niestety zbyt późno, a może po prostu nie przejmowała się zasadami dobrego wychowania, przebiegając szybko obok nich, prawie potrącając mężczyznę w pięknym stroju, nie rozumiejąc jeszcze, z kim ma do czynienia. Kierowała się w stronę drzwi na przeciwległym końcu sali, ale zanim do nich dotarła, przez drzwi którymi Daisy wpadła do sali północnej wbiegła jej matka i z głębokim zawstydzeniem zaczęła przepraszać towarzystwo, któremu krnąbrna i znudzona jedenastolatka przeszkodziła w rozmowie.
Ale Daisy już tam nie było, pobiegła do sąsiedniej sali, słysząc tylko, jak matka woła ją po imieniu.


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Sala północna - Page 7 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Sala północna [odnośnik]06.07.18 13:27
Poniosło mnie. Nie powinienem się unosić, ale było już za późno. Mogłem jedynie rzucić niepoważnej kobiecie pogardliwe spojrzenie oraz zrealizować swoją groźbę, nie informując (nie)zainteresowanej o planowanych działaniach. Te musiały być skuteczne. Nie mogłem dopuścić do tego, by ktoś tak nieodpowiedzialny oraz niewychowany działał w artystycznej sferze. To było sacrum, nie profanum. Niektórzy tego nie pojmowali, pchając się gdzie popadnie i jeszcze bezczelnie domagać się czegoś, co im się nie należało. Próbowałem uspokoić szybki oddech gwałtownie unoszący klatką piersiową. Zwykle nie poddawałem się emocjom pamiętając o naukach ojca, ale tym razem dałem się sprowokować. Na pewno było to spowodowane narastającą frustracją braku możliwości znalezienia odpowiednich kandydatek do śpiewania w rodowej operze. A teraz, kiedy zrobiono mi nadzieję, okazało się, że to bzdurny żart. I marnotrawstwo czasu. W tej chwili mógłbym być już po przesłuchaniu dwóch chętnych, a zamiast tego użerałem się z niedorosłą jeszcze pannicą. Wyprostowałem zmarszczki zdenerwowania, przyjmując neutralny wyraz twarzy oraz chłodne spojrzenie. Kobieta nie zamierzała spuścić z tonu, wręcz zachowywała się jak ujadający pies, co wzmocniło moje poczucie zniesmaczenia. Zużyłem całą silną wolę, by nie wykrzywić się w kolejnym grymasie. Od teraz musiałem zachować pełen profesjonalizm, nawet jak było już na niego za późno. Odchrząknąłem z zamiarem spokojnego wyjaśnienia tej babie co powinna zrobić ze swoim szaleństwem, ale usłyszałem czyjeś szybkie kroki.
Nie byliśmy już sami, znaczy we troje. Do sali wbiegła nieznana mi dziewczynka. Zdążyłem tylko unieść zdziwiony brwi kiedy poczułem, jak tamta mnie mija, kawałkiem ramienia pocierając o moją szatę. Jeszcze parę centymetrów w prawo i wpadłaby na mnie. Poczułem jak irytacja znów wzrosła.
- Kolejne niewychowane dziecko – żachnąłem się odwracając głowę. Naprawdę, co się stało z dawnymi wartościami? Gdzie podziało się dobre wychowanie? Nie zdążyłem odpowiedzieć na to pytanie, bo chwilę później do pomieszczenia wpadła kobieta, zapewne matka dziewczynki. Przynajmniej ona poczuwała się do przeprosin, całe szczęście. – Nic nie szkodzi droga pani, i tak już wychodziłem – odpowiedziałem jej kulturalnie, skoro nie zaczęła mnie atakować, a wręcz przeciwnie. – Żegnam – dodałem do wszystkich kobiet, skłoniłem się lekko i skierowałem do drzwi. I taks straciłem tutaj wystarczająco dużo czasu. Znikające dziecko nie było moim problemem, więc nie ruszyłem w pogoń za małym intruzem. Musiałem nadrobić utracone godziny i zająć się czymś pożyteczniejszym niż użeranie się z karykaturą kobiety. Tylko czy w takim razie zdążę?

z/t


na brzeg
wpływają rozpienione treny
w morzu płaczą syreny,
bo morze jest gorzkie

Flavien Lestrange
Flavien Lestrange
Zawód : pomocnik dyrektora artystycznego rodowej opery
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
De la musique avant toute chose,
Te pour cela préfère l’Impair.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5559-flavien-lestrange#129850 https://www.morsmordre.net/t5572-jean-claude#130040 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f317-wyspa-wight-thorness-manor https://www.morsmordre.net/t5579-skrytka-nr-1373#130152 https://www.morsmordre.net/t5578-flavien-lestrange#130148
Re: Sala północna [odnośnik]18.10.18 19:58
23 lipca 1956
Na ścieżkach losu wielokrotnie pojawiali się różni ludzie, których Zachary nie był w stanie spamiętać. Czy to na swojej uzdrowicielskiej ścieżce, czy tej prywatnej, większość z nich tworzyła tło, wypełniała wolną przestrzeń, pozostawiając miejsce jedynie dla kogoś wartego uwagi. Ludzi godnych tego miana w życiu Zachary'ego nie było wielu. Od lat otaczał się garstką dobrze mu znanych i przede wszystkim zaufanych osób, choć tych wraz z upływem czasu było nieco więcej. Znacznie więcej, jeśli brał pod uwagę czas, który spędził tu, w Anglii, bowiem właśnie na brytyjskich, zimnych ziemiach życie towarzyskie uzdrowiciela zaczęło wieść się nieco lepiej. Wprawdzie nigdy nie narzekał na przebywanie w cieniu pozostałych członków rodziny, jednak całkiem dobrze przyjął zmianę otoczenia i to, w jaki sposób zaadaptował się do panujących tutaj warunków. Tak dobre efekty z całą pewnością zawdzięczał własnemu uporowi, ślęczeniu w księgach historycznych oraz otaczaniu się w przeważającej większości jedynie tymi, którzy byli urodzeni równie wysoko jak on sam. Plebejstwo było zaledwie i aż tłem; czasami naprawdę zbędnym i nieistotnym, rzadziej wypełniającym jego życie pracą oraz poczuciem obowiązku wobec otaczającego go świata.
To wszystko nie zmieniało jednak aż tyle, jak wiele w jego sposobie postrzegania zmieniła pewna konkretna, niebywale intrygująca dama. Dziwnym trafem to jej zawdzięczał mnogość tego, jak spoglądał na pewne sprawy, jak poruszał się w takt jej słów i jak sprytnie lawirował pośród tego, czym zapewniła sobie jego względy. Choć widywał się z nią w podobnej atmosferze od dłuższego czasu, wciąż zastanawiał się, na ile ułuda sycąca plebejskie otoczenie była tym, czym być powinna – zasłoną kuluarów. Ścisłe przestrzeganie zasad stanowiło dziwną rozrywkę. Cieszył się, pysznił dumną, mogąc godnie reprezentować reguły tej towarzyskiej gry, jednocześnie pogłębiał w zmartwieniu, czy rzeczywiście powinny być one przestrzegane tak skrupulatnie. Myśl ta była jednak na tyle niestosowna i nieadekwatna do tego, co stanowił meritum jego rozważań, iż wypychał ją szybciej niż zdążył rzucić pierwsze zaklęcie diagnozujące pacjenta. Była niczym w porównaniu do tego, co jego skąpana w tajemniczym blasku towarzyszka sobą reprezentowała. Oczywiście nie wiedział, skąd brało się to uczucie. Było mu niezidentyfikowanym objawem, choć doskonale znanym z perspektywy czasu. Było jak choroba, której nie potrafił zatrzymać, a właściwie nawet nie chciał.
Dopięte na ostatni guzik towarzystwo lady Parkinson przyjmował z ulgą i wyraźnym entuzjazmem. Starannie planował to, co chciał powiedzieć, jakby – choćby jedno – nieprzemyślane słowo miało zniweczyć lata odkrywania coraz to bardziej zaskakujących kart. Słudzy, którzy od zawsze byli ci sami, towarzyszyli im w niewidocznym cieniu. Doskonale spełniali swoje zadanie, za co był im niezmiernie wdzięczny. Nie zamierzał skończyć na okładkach brytyjskich gazet ani jako temat plotek na przyjęciach. Nie wątpił też, że lady Parkinson posiadała swoją, równie doskonałą ochronę. Cena bycia na językach niemrawych ludzi była wpisana w bycie członkiem najjaśniejszych spośród klas i społeczności. A za tak godne i nieskalane złem towarzystwo był gotów zapłacić ją i po stokroć.
Cisza i chłód, które ponoć wypełniały tę konkretną część galerii, były dlań ledwie odczuwalne. Obecność innych z pewnością miała na to dostatecznie duży wpływ, jednak dla Zachary'ego liczyły się słowa towarzyszącej mu arystokratki. Od samego początku ich znajomości był pod niebywałym wrażeniem tego, jak pięknie dobierała słowa i jak zręcznie potrafiła nakreślić nimi konspekty spędzające mu sen z powiek. Tego jednak nigdy nie powiedział na głos. I on posiadał swoje małe tajemnice, których jej nie zdradził, czasami mając wrażenie – zapewne bardzo rzeczywiste – że przez cały ten czas nie robili nic innego prócz wzajemnego karmienia się słowami kreującymi kolejne sekrety.
Powiedz mi, lady, te obrazy — zrobił krótką pauzę, dłonią przecinając przestrzeń przed nimi, próbując wskazać na niepodpisane dzieła — czy przemawiają do ciebie? Czy mówią do ciebie po angielsku? Czy również dla ciebie pozostają niemym wyrazem czegoś, co... nie wiem jak to ująć poprawnie... mknie dalej? — Zakończył pytaniem, krzywiąc się nieco w przepraszającym geście, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jak niewiele mogło to wyjaśniać. Z drugiej strony, ich rozmowy w dużej mierze wyglądały właśnie w ten sposób. Próbował powiedzieć jej coś słowami, których nie zawsze potrafił użyć zgodnie z ich przeznaczeniem. Być może w tym wszystkim, szczególnie w tych słowach tkwiła tajemnica, która i dla nich, dla postronnych, a szczególnie dla Zachary'ego była czymś, czego nie potrafił objąć.




Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about

the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sala północna - Page 7 MaPFNWM
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5831-zachary-shafiq#137692 https://www.morsmordre.net/t5852-ammun#138411 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f145-wyspa-man-siedziba-rodu-shafiq https://www.morsmordre.net/t5866-skrytka-bankowa-nr-1444#138736 https://www.morsmordre.net/t5865-zachary-shafiq#138732
Re: Sala północna [odnośnik]07.12.18 3:17
Przymyka wrażliwe powieki ledwie na moment, pozwalając, by chłodny podmuch otulił całkowicie wiotką sylwetkę. Odczucia, jakie sobą niósł, moszczą się wygodnie we wnętrzu młodziutkiego dziewczątka, umożliwiając tym samym melancholii wkraść się na miękkie, różane usta lekko rozchylone oraz zadumie rozgościć się w orzechowych tęczówkach, gdy tylko woal smolistych rzęs decyduje się w końcu unieść. W chwilach takich jak te, gdy stąpa lekko pośród skrytych pod płachtą ciszy sal, zastanawia się, czy kłębiące się w duszy emocje były odpowiedzią na niezwykłą wrażliwość artystki chłonącą otaczającą ją zewsząd sztukę, czy też sprytnym zabiegiem tutejszych pracowników chcących przy pomocy magicznego wiatru wzbudzić pożądane uczucia, dzięki którym wystawiane dzieła spotkają się z łagodniejszą oceną. W swej nieskończonej naiwności oraz pysze Elodie pragnęła wierzyć, iż jej czułość oraz zrozumienie dla artyzmu było wystarczające, aby mogła śmiało rzucać swe kruche serce na pastwę smutku i tkliwości. Nadzieję zaś nieśmiało wiązała z mężczyzną kroczącym tuż obok, że i on był w stanie przeciwstawić się wszelkim podstępom, że potrafił dostrzec coś więcej w malowidłach uświetniających pomieszczenie, niźli ładne obrazki uwiecznione na płótnie. Nie przyszło mu jeszcze nigdy zawieźć jej oczekiwań, choć jego enigmatyczna osobowość zwykła w pewnych aspektach pozostawiać ją z pewnego rodzaju niedosytem oraz z tysiącem pytań, nieopuszczających nigdy delikatnych płatków warg. Czyż nie przyjemniej było odkrywać ich sens samemu?
Czasami nawet, lady Parkinson lubiła myśleć, iż ich spotkania przypominają swoisty taniec znaczony niedopowiedzeniami, gdzie jedno z nich wykonując krok do tyłu, liczyło na zbliżenie się partnera, tworząc dzięki temu szansę na wyrwanie kolejnego strzępu informacji. A tych wbrew pozorom jasnowłosa posiadała przygnębiająco niewiele. Bo tak, jak potrafiła opisać drogiego lorda Rosiera na tysiące sposobów, łapiąc się na tym, iż ciężko jej powstrzymać potok słów wymykający się spod pozłacanej stalówki łabędziego pióra — tak samego Zechariaha nie potrafiła odpowiednio ująć, rozgryźć na tyle, by móc stworzyć, chociażby prosty szkic postaci. Egzotyczny czarodziej wymykał się tworzonym przez damę ramom, raz po raz zmieniając swój kształt na wzór wody. Nigdy stały, zawsze potrafiący zaskoczyć ją jakąś myślą, nieodpowiednio użytym słowem, nadającym zupełnie inny, niepodobny niczemu wydźwięk w danym temacie. I tak jak drażniło ją to niezmiernie — gdyż to ona zwykła przemykać między palcami, na wzór krystalicznych kropel — tak jednocześnie syciło pokłady weny, zmuszonej do podjęcia rzuconego nieświadomie przez lorda Shafiq wyzwania, doskonalenia wciąż jeszcze nie do końca wypracowanego stylu.
Nawet teraz, stojąc tuż obok postawnego arystokraty, wsłuchując się w ciepło jego głosu znaczonego obcym akcentem, musiała powstrzymać się przed podaniem pierwszej odpowiedzi goszczącej w jasnej główce. Była ona zbyt prosta, zbyt banalna, niewystarczająca, nie niosła sobą tej niezbędnej satysfakcji. I chociaż instynktownie chciała przerwać zasłonę ciszy, wymówić ledwo słyszalne panta rhei, nie uczyniła tego. Bo to wciąż nie było to, nie to chciała przekazać i nie tego pragnął on usłyszeć.
Czy osoba pozbawiona słuchu, może usłyszeć ich szept? Czy osoba pozbawiona wzroku, mogłaby zrozumieć ich przekaz? — pyta więc miękko, w zamyśleniu przyglądając się jednemu z zawieszonych dzieł — Nie przemawiają do mnie lordzie Shafiq, one milczą, stając się tym samym zwierciadłem dla mego wnętrza. Ze wstydem przyznam sir, iż nie mam wystarczających zdolności oraz wiedzy, by móc dostrzec poprzez sploty farb istotę samego artysty. Miast tego raz po raz odnajduję elementy siebie, choć te przy następnym spotkaniu zmieniają się nieznacznie. Bowiem i ja się zmieniam z każdym dniem, tak i one nigdy nie będą dla mnie takie same — kiedy kończy, nieco przepraszający uśmiech wkrada się na porcelanowo białą twarz szlachcianki, a orzech spojrzenia zderza się z błękitnoszarymi tęczówkami uzdrowiciela — Proszę wybaczyć, jeśli wykazałam się właśnie zbytnią zarozumiałością — dodaje grzecznie, jakby zawstydzał ją sam fakt, iż sprowadziła tak intrygujący temat do swej własnej, jakże skromnej osoby — Ach, lecz czy do ciebie lordzie, zdołały rzec cokolwiek? Sekret swój zdradzić, czy też zmusiły myśli do wędrówki w czasy przeszłe, gdzie ich znaczenie nabrałoby większej głębi? — teraz ona chce zasypać wszelkimi zapytaniami rozmówcę, wznowić grę oraz ich taniec dobrych manier, subtelnie zmuszający do odkrywania układanki znajdującej się tuż przed ich oczyma.


Run your fingers through my hair,
Tell me I'm the fairest of the fair
Elodie Burke
Elodie Burke
Zawód : Dama na trzy etaty
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna

she's a saint
with the lips of a sinner


OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
she`s an  a n g e l
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6266-elodie-parkinson https://www.morsmordre.net/t6336-lethe https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t6333-skrytka-bankowa-nr-1568 https://www.morsmordre.net/t6335-elodie-parkinson
Re: Sala północna [odnośnik]19.12.18 0:15
Zbudowany wokół siebie mur obojętności pękał za każdy razem, gdy w towarzystwie przyzwoitek odwiedzał kolejne miejsca, w których widywał . Jeszcze nigdy nie było mu to tym samym obce uczucie, choć tak często przecież widywał kobiety w różnych miejscach, w równie odmiennych jak i podobnych sytuacjach. Na początku nie dostrzegał tego, co zmieniało się w cieniu, niemal niezauważalnie pchając go w otchłań, którą wokół siebie roztaczała. Z biegiem czasu zrozumiał, że to właśnie to zgubne uczucie czyniło go tak chętnym, by spędzać czas w jej towarzystwie i – ku spokojowi myśli – nie było to związane w żaden sposób z emocjami winnymi łączyć mężczyznę i kobietę. Ten szczególny rodzaj relacji, rozwijający się w miejscach skąpanych w towarzyskich konwenansach pod postacią obecnych przyzwoitek z jego jak i jej strony, Zachary traktował dosyć szczególnie. Rzecz jasna i oczywista do przewidzenia, na początku był nieco skonfundowanym kierunkiem, który obrała relacja z lady Parkinson, tak teraz nie było to żadną przeszkodą. Wyzbył się tego, co sprawiało, że stawiał bariery między ludźmi, których poznawał.
Winszuję, lady — odparł krótko, prawie bez większego zainteresowania, jednak w głębi siebie analizował każde pojedyncze słowo, z wolna przesuwając je i zamieniając miejscami między sobą, jakby próbował ułożyć z nich coś zupełnie nowego, czego towarzyszka tej cichej rozmowy nie chciała przekazać mu wprost. W jej towarzystwie robił to niemal z każdą usłyszaną wypowiedzią, nieco odsłaniając ciemną zasłonę tajemnicy, by zaraz ją zaciągnąć i zabronić wpuszczać światła jego ciekawości.
Lady Parkinson, wybacz mi, jeśli cię rozczaruję — zaczął, nachylając się nieco w jej stronę, gdy ramię w ramię przystało im stanąć przed jednym z dzieł w tej części galerii. — Mój umysł, moja świadomość od zawsze były zbudowane wokół chłodu, opanowania i logicznego myślenia. Byłbym doprawdy marnym uzdrowicielem, gdyby rządziły mną emocje, które autor tego dzieła zapewne ujął tych farbach. Być może czyni to ze mnie chłodny w dotyku marmur pomimo tego, jak wyglądam — kontynuował cicho, w lekkim zamyśleniu, pośród słów posyłając Elodie delikatny, ledwie widoczny uśmiech. Dokładnie ten konkretny, który nauczył się jej okazywać, gdy pierwsze kilka razów spotykali się pośród równie podobnych miejsc i okazji, który był przeznaczony tylko dla jednej, konkretnej pary oczu. Tym nikłym gestem od zawsze przekazywał jej wdzięczność za szacunek, z jakim się wobec niego odnosiła. Nie miała w sobie tej impertynencji, którą łatwo dostrzegał w innych damach szlacheckich dworów. Osobliwość towarzyszki przypominała mu to wszystko, za czym tęsknił, od kiedy opuścił Egipt. Wprowadzała go w nostalgię, a jednak nie miał jej tego za złe. Istotny smutek odczuwał jedynie wtedy, gdy spotkanie dobiegało końca, bowiem przez cały czas jego trwania – poza myślami bijącymi się o uwagę – odczuwał proste uczucie zadowolenia, którego nie naginały żadne z wyznawanych zasad prezentowanych ku przykładowi otaczającej ich hołoty.
Naprawdę, nie ma za co. Czy moglibyśmy tytułować się lordami i lady, gdyby nie istniała w nas choćby krzta egoizmu wypychającego nasze własne, czasami zapewne irracjonalne, potrzeby ponad wszystkie inne? — Odpowiedź udzielona szeptem została przeznaczona tylko dla jej uszu. Nie chciał, aby to szczególne zdanie doszło do szerszego grona, w którym przecież się znajdowali i któremu służyli za przykład idealnych konwersacji, stanowili wzór godny naśladowania.
Chyba cię rozczaruję, droga lady. Patrzę na ten splot i nie czuję niczego. Dosięga mnie jedynie barwa, ale w żaden sposób nie rekompensuje mi to braku, który odczuwam, gdy próbuję zrozumieć język malarza. Zdaje się, że i wobec mnie obrazy postanowiły zachować milczenie. Może powinniśmy temu jakoś zaradzić? — Choć pytanie zadane miało zapobiec utknięciu wypowiedzianych słów w martwym punkcie, Zachary'ego interesowała rzeczywista reakcja na to, co powiedział, nim cicha propozycja zdołał wybrzmieć z jego ust. Czy była rozczarowana, że i dla niego sztuka czysto wizualna, sycąca jedynie wzrok, okraszona została przeciągającym się milczeniem związanym z niemożnością zrozumienia przekazu. Czy może uradowała ją wieść, że łączyła ich tak istotna kwestia pomimo ogromu różnic powstających w najbardziej błahych sytuacjach, gdy wielokrotnie toczyli dysputy na tematy dające im możliwość wykazania się? Pragnął to wiedzieć, choć przeczuwał zawód, że nie był w stanie dać jej tej przyjemności, mogąc wyjaśnić jej, co prawdopodobnie autor miał na myśli. Ale może to i lepiej dla niego, bo nie chciał spełniać się w nauczycielskiej roli, kiedy sam wciąż musiał jeszcze wiele rzeczy pojąć.




Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about

the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sala północna - Page 7 MaPFNWM
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5831-zachary-shafiq#137692 https://www.morsmordre.net/t5852-ammun#138411 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f145-wyspa-man-siedziba-rodu-shafiq https://www.morsmordre.net/t5866-skrytka-bankowa-nr-1444#138736 https://www.morsmordre.net/t5865-zachary-shafiq#138732
Re: Sala północna [odnośnik]08.01.19 1:57
Mętne wody niedomówień bywają zdradliwe, ich dno usiane jest ostrymi kamieniami raniącymi wrażliwe podeszwy stóp, a toń przepełniona kolorowymi rybkami gotowymi śliską łuską muskać nagą skórę. A jednak potrafi się weń zanurzyć bez wahania, przyjmując dobrowolnie chłód, jaki sobą zsyła, akceptując dreszcz sunący niemalże czule wzdłuż linii kręgosłupa — nie jest to jednak dreszcz zwyczajny, podszyty strachem, podatny na gwałtowną zmianę temperatur. Nie, ten dreszcz smakuje subtelnym podekscytowaniem, potrzebą sięgnięcia po to, co winno być zakazane by w ostatniej chwili mogła cofnąć drobniutkie dłonie. Oddalić się niby płocho, w oczekiwaniu na dobrowolny podarunek z ofiarowywanej wiedzy. Taniec zbliżeń i oddaleń, balansujący na granicy dobrego smaku, lecz nigdy niewymykający się z okowów konwenansów. Czy tym właśnie były ich spotkania? Nienasyconą siłą, tlącą się w dwóch ciałach czerpiących z siebie inspirację, lecz nie pragnących zburzyć kruchej istoty ich relacji żądaniami, których żadne z nich nie mogło oraz nigdy nie było w stanie wysnuć? Piękno niedostępności, słodka udręka pożądania duszy — czy tak właśnie to widzisz Zechariahu? Masz mądre oczy, oczy życiodajnych wód oaz usianych po nieskończonym materiale piasków pustyni. Gdy egzotyczny towarzysz się odzywa, woal rzęs na moment skrywa orzech spojrzenia, kraniec wachlarzyka natomiast ukrywa różane wargi przed niepożądanym wzrokiem — była rozczarowana odpowiedzią mężczyzny? Urażona chłodem życia, określaniem się mianem pustej skorupy napędzanej powołaniem? Niczym zaintrygowane dziecię oddzielała każde uczucie, jakie nią wstrząsało, obracała je w rączce, przypatrując się z każdej strony, aż w końcu odkładając na odpowiednie miejsce, mogła mieć pewność co do własnych myśli leniwie sunących w umyśle skąpanym w oparach artyzmu, zwodniczych metafor.
Sztuka... — zaczyna, przerywając zaraz. Zaduma rozjaśnia na moment delikatną twarz, nie przyćmiewa jednak łagodności, jaką zwykła sobą reprezentować młoda dama — Sztuka jest czymś nieopisanym, przewrotnym, niezmierzonym, nieopanowanym, choć jakże pięknie potrafiącym ustąpić pod odpowiednim naciskiem artysty. Pozwala spojrzeć nam w głąb nas samych, twórcy, dusz nas otaczających. A czasem, czasem jest w stanie przypomnieć nam, kim jesteśmy — kiedy kończy, zwraca się już bezpośrednio do samego lorda Shafiq. Tak, jak dziewczątko w ekspresyjnych machnięciach pędzla jest w stanie dostrzec pewne elementy poruszające wątłe struny serca, tak stojący obok czarodziej widzi to, kim jest. Kimś, kto winien być opanowaniem, opoką, nieruchomym klifem pośród fal zaciekle uderzających w wiekowe skały. Kimś, kto nie mógł zezwolić, aby malowane płótno zwiodło go wprost na ścieżki taniej, wydumanej interpretacji. Ach, czyż nie na tym polegała wspaniałość sztuki? Elodie gotowa jest niemalże się uśmiechnąć, uśmiechnąć niczym kocie, które po raz pierwszy opiło się słodkiej śmietany. Uśmiechnąć tak, jakby posiadła na ledwie kilka sekund wszelkie sekrety wszechświata — nie czyni tego jednak, bowiem wciąż ma wrażenie, iż pozostaje niezmiennie tym samym głuptasem, który nie umie dojrzeć właściwej odpowiedzi i zmuszony jest posiłkować się strzępami, dzięki którym może wciąż stąpać w miarę pewnie oraz lekko poprzez własną jakże niepewną egzystencję. Z obawami, sunącymi za nią niczym ciemne chmury, zwiastującymi nieuchronną burzę.
Lubi, kiedy unosi nieznacznie wargi, kiedy pozwala ciepłu tańczyć pośród kącików ust, lecz nigdy nie zezwala by ciepło to, sięgnęło całkowicie muśniętych słońcem lic. To uśmiech tajemnicy, troski, otuchy, sympatii, dystansu, jaki może tylko dzielić niebo, a pustynia. Może dlatego sama jest skłonna ofiarować mu czasem kilka słodkich uśmiechów własnych, przepełnionych urokiem oraz nieskalaną niewinnością, jakich nie rozdaje wokoło, dawkując je, czyniąc zeń coś, na co warto zasłużyć. Tym razem nie może mu dać żadnego z nich, jego dalsze słowa wzbudzają bowiem niepokój jakiś, taki którego nie jest jeszcze skłonna tak do końca zaakceptować, którego wciąż nie dopuszcza do świadomości.
Jednak jeśli my nie będziemy myśleć o nas samych, to kto będzie? — pyta cicho, niemalże jakby mówiła do siebie. Nie chce wiedzieć, czy na jej sylwetkę pada cień przyszłości, czy troska kala gładkie czoło malutką zmarszczką. Kto będzie o nas myślał? Rodzina? Czułe skrzydła otaczają do czasu, aż sami nie jesteśmy w stanie wzlecieć, wtedy też pióra zostają przycięte, a klatka powinności przysłania widok na błyszczące gwiazdy. Mąż? Nie jest to częste, zwykle złudne oraz gorzkie, niczym materiał zarzucony na klatkę. Przyjaciele? Ostre spojrzenia, jeszcze ostrzejsze palce przeciskające się przez pręty, skalane własną uciechą. Więc nikt? To przykre, uświadamia sobie nagle lady Parkinson, to naprawdę bardzo przykre i żałość ta dotyka ją całkowicie.
Może nie zmysłów winniśmy słuchać, a słów — stwierdza, zalążki humoru zaraz na nowo goszczą pośród złotych plamek otaczających heban źrenic. Z pewnością tytuł owego dzieła mógłby rozwiać wszelkie wątpliwości, nakierować tor przemyśleń, lecz jakaż byłaby w tym zabawa? — A może lord ma lepszy pomysł? — zapytuje, machając powoli wachlarzykiem, każdym zgoła niewinnym gestem rzucając wyzwanie. Czy potrafisz mnie zaintrygować? Przyciągnąć, omamić, zająć? Wiedziała, że potrafił.


Run your fingers through my hair,
Tell me I'm the fairest of the fair
Elodie Burke
Elodie Burke
Zawód : Dama na trzy etaty
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna

she's a saint
with the lips of a sinner


OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
she`s an  a n g e l
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6266-elodie-parkinson https://www.morsmordre.net/t6336-lethe https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t6333-skrytka-bankowa-nr-1568 https://www.morsmordre.net/t6335-elodie-parkinson
Re: Sala północna [odnośnik]12.01.19 0:46
Był spokojem. Emanacją taktu i dobrego wychowania; eskalacją przykładu oraz wzoru niesionych z samych niebios na ziemię muśniętą słonecznym blaskiem. Był także człowiekiem błądzącym w ciemności, dostrzegającym światło pośród wąskich, mrocznych ścieżek, lecz potrafiącym wybrać jedynie jedną z nich. Nie mógł jednocześnie podążać dwoma rozwidlającymi się droga. Taka sprzeczność nie miała prawa zaistnieć w rzeczywistości, lecz była tu i teraz. On lordem, ona lady; dwa skrajnie różne żywoty, choć wywodzące się z tego samego początku. Dwie gałęzie tego samego drzewa, które zdołały nagiąć odwiecznie niezmienne prawa natury, by zetknąć się choćby najkrócej i najbardziej ulotnie, by w krótkim splątaniu stworzyć coś, co przetrwa owiane chłodnym powietrzem tajemnicy.
Niemal w identyczny sposób postrzegał sztukę: tajemnica, zagadka, wobec której pobudził pragnienie jej poznania. Przez moment podążał tą drogą. Spojrzeniem wiódł zgodnie z pociągnięciami pędzla zanurzonego w farbie, dostrzegając drogi wcześniej ukryte przed oczami błądzącymi pośród tego, co zwracało uwagę. A to był zaledwie czubek góry lodowej, z którą się stykał. Wiedział o tym. Wiedział, że dopiero zaczynał swoją wędrówkę, będąc otoczonym mistrzów sztuką, ale jakże mógł uniknąć tego, skoro wszystko brało się z początku? Dylemat postawiony przed samym sobą, mający prostą odpowiedź pokroju tak albo nie, lecz niesamowicie trudny do rozgryzienia, gdy ponownie sięgał spojrzeniem w stronę młodszej lady, w niej upatrując podejmowanego wysiłku. Nie obarczał jej winą w żaden sposób, co do tego miał absolutną pewność. Była jednak powodem, katalizatorem sprawiającym, że sięgał po nieznane. Starał się. Nie chciał, by znużona spędzała czas w jego towarzystwie, wysłuchując raz po raz tyrady związanej z tajemnicami sztuki uzdrawiania. Nie mógł jej tego zrobić, choć istniały ku temu przesłanki. Pochodził z innego świata. Świata, w którym kobieta – bez względu na wysokość swego urodzenia – miała ofiarowywać posłuszeństwo mężczyźnie, nie ośmielając się przyćmić tego, kim był. Tutaj jednak spotykał się z niemal identycznym obyczajem, wpasowując się weń, a tym samym poznając zupełnie nowe możliwości, mogąc swobodnie rozmawiać z odpowiednio urodzoną damą bądź należycie obytą kobietą, w konsekwencji otwierając się także i na swoich pacjentów, z którymi rozmowa nie raz stanowiła trzon do podjęcia odpowiednich kroków. Rozmowa, bez której nie zdarzyłoby się nic.
Być może jest tak, jak lady mówi — odpowiedział, uporczywie wpatrując się w podziwiane przez nich dzieło. — Nie umiem stwierdzić jednoznacznie. — Uzupełnił po chwili, zerkając w stronę lady Parkinson, z niemym wahaniem i oczekiwaniem pragnąc, by poruszony temat powoli oddalił się i przycichnął, pozostając tłem tym samym, pośród którego rozmawiali. Może rzeczywiście mylił się i nie umiał pojąć tego, co mianowano sztuką. Sztuką wizualną, wszak jego obycie z literaturą oraz muzyką będącymi takimi samymi kategoriami artystycznymi pozostawały mu znane. Stanowiły cichy ukojenie duszy. Sprawiały, że pragnął sięgać wyobraźnią rejonów dotąd niepoznanych, choć paradoksalnie zdawał się mieć wrażenie, iż ujrzał wszystko, co tylko świat miał do zaoferowania. Wtedy jednak przypominał sobie to, czego nie zdołał zobaczyć w Egipcie i jakie miejsca na planach Londynu pozostawały poza jego zasięgiem. I, o ile te pierwsze zostały mu odebrane, te drugie stanowiły świadomą decyzję. Tym samym w identyczny sposób próbował skatalogować bezmiar pojętą sztukę – uczciwie wobec samego siebie ignorował dzieła farb czy dłuta, woląc otoczyć się cichą melodią bądź literaturą, po którą sięgano w odpowiednich momentach emocji, przyjmując za pewne, że stymulowanie umysłu tą drogą przynosiło lepsze efekt od uporczywych, zwykle bezowocnych prób zrozumienia równie niezrozumiałych dla samego artystów pociągnięć pędzla po płótnie. Jeśli on, malarski laik, dostrzegał to, to czy i sami autorzy nie widzieli tego samego? Czy nie pojmowali, że marnowali płótno, farby, a przede wszystkim trwonili czas na coś, co mógłby pojąć tylko ktoś im równy? A może to wszystko miało być kolejną grą pozorów, w której nikt nigdy nie pozna prawdy skrywającej się w obrazie?
Poruszył lekko barkami, markując nieme westchnięcie dla własnych prób analizowania tematu szerzej, jakby próbował sięgnąć tam, gdzie nikt nie sięgał. Rozczarowanie, którego doznał, miało jednak zostać wewnątrz. Nie mógł pozwolić tak idiotycznej kwestii wypłynąć na wierzch, podejmując próbę zduszenia jej w zarodku, aby nikt nie poznał tej porażki własnego intelektu. Wyparcie się miało dać spokój ducha i sumienia, ale obawiał się, że powątpiewanie w głosie lady Parkinson nie było wymysłem jego wyobraźni.
Nikt — potwierdził sucho jej obawy. Obawy każdego, kto wywodził się spośród najczystszej krwi, bowiem od samego początku pozostawali świadomi, że wokół nich krążyły sępy pragnące świeżej padliny, pragnące upadku stuleci zasad i porządku. — Musimy pozostać silni, lady. Jeśli pozwolimy na choćby cień zwątpienia wobec naszej władzy, naszego wzoru, przykładu... rozgrabią i rozszarpią to, czego tak nam zazdroszczą. — Odezwał się ponownie tylko dla jej ucha, po czym wyprostował i omiótł salę galerii wyniosłym spojrzeniem emanującym chłodem, dając tym z ciekawskich znak, że pomimo bardzo prywatnej rozmowy toczonej w miejscu publicznym wciąż miał baczenie na ich poczynania i nie istniały możliwości, dzięki którym mieliby coś zyskać.
Zatem, lady Parkinson, jakie inwektywy posłałabyś autorowi obrazu, co do którego nie miałabyś wątpliwości, że namalował bohomaz? — zapytał przekornie, odpowiadając pytaniem na pytanie, czujnie i z błyskiem w oku spoglądając na wachlarzyk w dłoniach młodej arystokratki, próbując przeniknąć cienki materiał i dostrzec cienki, ledwie widoczny uśmiech akceptujący postawione wyzwanie, gdy on sam podjął się pochwycenia rzuconej rękawicy. Wierzył, że posiadała zasób słów zdolny opisać potencjalną sytuację; nie miał absolutnie żadnych złudzeń. Dotykał jednak jej odwagi w chwili, gdy byli na świeczniku, zdając sobie sprawę, że poniekąd stawiał ją w odrobinę niezręcznej sytuacji. Rządziła nim jednak ciekawość języka damy, która potrafiła obrazić zupełnie przypadkiem trzy inne uczestniczki Sabatu, podczas gdy sama wspominała jedną z konnych przebieżek. Był pewien, że Elodie potrafiła dokonać tego w wyjątkowy sposób.




Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about

the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sala północna - Page 7 MaPFNWM
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5831-zachary-shafiq#137692 https://www.morsmordre.net/t5852-ammun#138411 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f145-wyspa-man-siedziba-rodu-shafiq https://www.morsmordre.net/t5866-skrytka-bankowa-nr-1444#138736 https://www.morsmordre.net/t5865-zachary-shafiq#138732
Re: Sala północna [odnośnik]26.04.21 21:43
12 listopada

Czy by znaleźć się w galerii kobieta winna była być naga? Tak wnioskować można by z wielu z zawieszonych na ścianach obrazów, hołubiących jednocześnie kochane i znienawidzone przez mężczyzn nagie kształty ciał, sprawiające wrażenie niby bezosobowej części kompozycji. Mogłaby pretensje wyrazić w stronę muz tych artystów, zakrzyknąć z oburzeniem względem ich uginaniu się przed wolą artysty, by tracąc twarz stawały się skrawkiem skóry ujętej w bieli i beżu, gniew ten byłby jednak niesłusznie skierowany. Nie ich winą było miejsce, w którym usadziła je społeczność. Miały wylegiwać się na siedziskach, zasiadać na stołkach i wyginać w niemożliwych do utrzymania na dłużej pozycjach, ciesząc oko jedynego słusznego odbiorcy. A jednak nie tylko on ostatecznie podziwiał te "dzieła", również i przedstawicielkom płci piękniej zdarzało się oglądać te wystawy, tak jak czyniła to choćby Eris wędrując między kolejnymi z pomieszczeń.
Raczej niewielu podejrzewałoby ją o pasję względem sztuki. Posiadanie wysublimowanej zdolności doceniania znaczących płótno pociągnięć pędzlem nie zdawało się w jej zasięgu. Chyba faktycznie mieli rację, nawet jeśli szczególnie skorą nie była przyznawać się do własnych przywar i w życiu nie wygłosiłaby podobnego stwierdzenia na głos. Coś jednak kazało jej pojawiać się okazjonalnie wśród wypełnionym przepychem korytarzy galerii, z wielkim zamyśleniem wlepiać spojrzenie w kolejne okraszone ciężką ramą pejzaże, których wartość ciekawiła ją zdecydowanie bardziej od zdolności poruszenia serca.
To biło przecież dla spraw o wiele bardziej ekscytujących niż plama zieleni rozprowadzona po kawałku materiału, nad którym z wielką zadumą pochylała się, budując wizerunek należny pannie Rookwood. Tak było właściwie dla pozorów a cóż innego pozostawało, gdy prawdziwsze z pragnień kierowały względem działaniom nieprzystałym żadnemu obywatelowi, zwłaszcza zaś blondwłosej damie postukującej obcasami o marmur podłogi.
To od nich zaczynała się postać kobiety, gdy wzrok mknął w górę po smukłości sylwetki. Ledwo kostki zamajaczyły ponad nimi, nogi skrywały się za sięgającym poniżej połowy uda rąbkiem rozkloszowanej sukienki, czarnym materiałem wspinającej ku talii. Tam, zebrany szerokim paskiem, przechodził ku zabudowanemu dekoltowi, z niskim kołnierzykiem otaczającym biel szyi i kończącymi się nad łokciami bufiastymi rękawami. Nawet dłonie okazywały się skryte przed wzrokiem, obleczone rękawiczkami, dającymi złudzenie jakoby i tak drobne ręce okazywały się mniejszymi niż w rzeczywistości. Elegancko i dość poważnie prezentowała się w tym wydaniu, dopełnionym zarysowanym ciemną kreską spojrzeniem i podkreślonym czerwienią różem warg, dla uniknięcia zaś zbytniej skromności tuż przy najwyższym z guzików sukienki pyszniła się broszka na białym złocie, wyłożona jasnością kamieni szlachetnych. Te same dostrzec można było w kolczykach, skryć których nie mogły krótkie dość włosy, podkręcone wprawną ręką by opiewać twarz złotem loków.
Mogłaby stać się obiektem natchnienia dla któregoś twórców - stwierdzenie chociaż pyszne, to jednak niepozbawione zupełnie podstaw. Wila krew mogłaby wystarczyć, w połączeniu zaś z kreacją i sposobem noszenia się czyniła zwyczajnie widokiem godnym uwiecznienia. Choćby w pamięci, gdy mijając kolejne osoby, świadomą pozostawała Eris spojrzeń odciąganych od obrazów. Wyobrażali sobie, jak wyglądałaby rzucona na któreś z tych płócien albo lepiej, w kotłowaninę ich domowej pościeli. Nie różniłaby się niczym od wygiętej na "Artystycznej grze cieni" odwróconej tyłem brunetki ni zasiadającej w niby zrelaksowanej pozie bohaterki "Róży" niezależnie czy tłum syciłby ciekawość spojrzenia, czy jeden z jego przedstawicieli karmiłby głód dotyku z daleka od murów galerii.
To nie była gra, którą mogły wygrać.
Ale i tak próbowały.
Niewielki notesik pojawił się w dłoni, gdy zatrzymała się przed jednym z obrazów. Sama? Nie śmiała oderwać wzroku od obrazu, jakby ułuda chwili spokoju miałaby wówczas runąć na kształt domku z kart. Cisza sali jedynie pogłębiała to wrażenie spokoju, w którym nikt nie miał zakłócić jej spokoju. Pierwsza kropka postawiona została na kartce, gdy czubek ołówka wbił się w biel papieru. I kolejna. Na pierwszy rzut oka wyglądała jakby tworzyła szkic, przy dłuższym zaś przyjrzeniu się jakby dźgała kartkę - bez emocji jednak, za to co jakiś czas unosząc spojrzenie w stronę obrazu, niby chłonąc szczegóły. To nie była już część pozorów. To było jej. I kawałek po kawałku z chaosu drobnych punktów wyciągała coś własnego, nawet jeśli nigdy nie nazwałaby tego procesem tworzenia.



And that world about to be a witness


To the limitlessness of how I kill business


Eris Rookwood
Eris Rookwood
Zawód : Przestępca
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Show me how you move
Cause when you break
I'll get a new one
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9762-eris-rookwood#296235 https://www.morsmordre.net/t9788-ludio#296929 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t9795-skrytka-bankowa-nr-1337#297089 https://www.morsmordre.net/t9816-e-rookwood#297747

Strona 7 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7

Sala północna
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach