Wydarzenia


Ekipa forum
Arena Carringtonów
AutorWiadomość
Arena Carringtonów [odnośnik]16.07.16 16:54
First topic message reminder :

Arena Carringtonów

★★
Arena Carringtonów  to otwarta przestrzeń, na której odbywają się różnego rodzaju pokazy. Czarodzieje gromadzą się wokół, na rozległej polanie, czasem przysiadając na pieńkach drzew, co mniejsi i odważniejsi - na gałęziach wyższych, bardziej oddalonych konarów. Nie do końca wiadomo, gdzie konkretnie arena się znajduje, choć wejście do niej znajduje się w dokach, zdaje się ono działać na zasadzie teleportu - takiego samego, jak porozrzucane po miastach świstokliki zapraszające czarodziejów na wyjątkowy spektakl. Obszerny teren otoczony jest drewnianymi wozami, z których od czasu do czasu słychać odgłosy zwierząt oraz śmiechy i przyśpiewki magicznych artystów. Wokół areny palą się ogniska nadające temu miejscu niepowtarzalną atmosferę każdego wieczoru.
W oddali, za wozami, widać pomniejsze namioty, do których można wejść, kiedy na arenie nic szczególnego się nie dzieje.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:16, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Arena Carringtonów - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Arena Carringtonów [odnośnik]29.01.20 2:01
Usta Frances wygięły się w uśmiechu na wspomnienie roztargnienia przyjaciela. Roztargnienia, które na początku wydawało jej się nieznośną zadrą w charakterze młodego Cattermole z czasem stając się przyjemną, niemal ciepłą przypadłością nie raz zmiękczającą chłodne serce panny Burroughs.
- Och, kilka dni temu. Zapewne wyleciało mu z głowy, aby odpisać. - Stwierdziła, wzruszając wątłymi ramionami. W zasadzie nie zdziwiłaby się, gdyby tak faktycznie się stało. Steff zawsze był roztrzepany, jej również potrafił nie odpowiadać na listy, by zjawić się w jej niewielkiej kawalerce zwykle w najmniej spodziewanym momencie. Frances nigdy nie była osobą, z którą łatwo było się zaprzyjaźnić, otaczała się murami przez które ciężko było się przedrzeć, a gdy komuś już się udało, zwykle trzymała się tych osób. Nic więc też dziwnego, że ze Steffem nadal utrzymywała bliską relację. Śmiało można stwierdzić, że animag zajmował miejsce w niewinnym, dziewczęcym serduszku.
- Och, nie martwisz się, że będzie Cię szukać? - Zapytała, unosząc z zaciekawieniem brew oraz uważniej przyglądając się panience Cattermole. Nie wiedziała, jakie dokładnie relacje łączą dziewczynę z ciotką. W zasadzie, nie była pewna czy potrafiłaby poznać Panią Elię na ulicy, zapewne w swoim życiu widząc ją jedynie kilka razy, gdzieś na ulicy. Wbrew pozorom, doki posiadły swoją cudowną specyfikę, dzięki której stali mieszkańcy potrafili się rozpoznać. Frances nie pasowała do standardowych wytycznych i zapewne to sprawiało, że najbardziej zapadała w pamięć silnie kontrastując z otoczeniem.
Frances uśmiechnęła się, słysząc gratulacje z ust dziewczyny.
-W takim razie, gdybyś potrzebowała jakichś eliksirów wiesz, jak się ze mną skontaktować. - Odpowiedziała, posyłając dziewczynie perskie oczko. Nie było tajemnicą, że dziewczyna przyjmowała również prywatne zlecenia na eliksiry, zapełniając fiolki przede wszystkim dla bliskiego otoczenia. W tym wuja, będącego właścicielem Parszywego ale o tym, nie musiał nikt wiedzieć.
Uważnie słuchała słów dziewczyny, a gdy ta wspomniała o nowej posadzie, posłała jej jedynie zainteresowane spojrzenie. Nie przerywała jej, będąc niemal pewna, że Cattermole zaraz wyjawi jej, gdzie będzie teraz pracować. I nie myliła się w swoich założeniach.
- Naprawdę? - Dopytała, nie do końca wierząc w ten, jakże uroczy zbieg okoliczności. Zdawać by się mogło, że między Burroughsami a Cattermole istniała jakaś dziwna zależność, sprawiająca, że członkowie tych rodzin niemal ciągle mieli ze sobą kontakt. - Gratuluję, Rems. Wiesz, że mój brat tam pracuje? Jest stażystą, szkoli się na łowcę smoków. Jestem pewna, że mógłby opowiedzieć Ci coś o samym rezerwacie, ja niewiele o nim wiem. - Poinformowała dziewczynę, która mogła nie zdawać sobie sprawy z posady starszego brata Frances. Sama blondynka nie zdziwiłaby się jednak, gdyby Keat wolał szlajać się sam po ulicach, zamiast wprowadzić nową koleżankę po fachu w działanie rezerwatu. Cóż, powoli panna Burroughs traciła nadzieję, że kiedykolwiek zrozumie postępowanie swojego brata. Nie widziała jednak powodu, by nie nadmienić dziewczynie o tym fakcie. Kto wie, może jednak Keat znajdzie dla niej chwilę?
Szaroniebieskie tęczówki powędrowały za ciemnym spojrzeniem smokolożki, spokojnym spojrzeniem obejmując palące się ognisko i przez chwilę skupiając się na niewielkich iskrach wędrujących w powietrzu.
- Och Rems, wszystko się zmienia. Nie widzisz? - Zapytała, wskazując brodą na skupisko najróżniejszych namiotów. - Na miejscu niebieskiego namiotu, stoi teraz czerwony. Arena z Aetonami znajduje się teraz w tym namiocie w paski, a nie w tym w żółtym, wozy też stoją inaczej niż rok temu. - Wymieniła kilka, zapewne niewielkich różnic, jakie zauważała na Arenie. Bo czy nie wszystko ulega zmianie? One zapewne również zmieniły się od beztroskich, szkolnych czasów, nawet jeśli Frances chciałaby wierzyć, że nic nie uległo zmianie.


Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7986-frances-burroughs https://www.morsmordre.net/t8010-poczta-frances#228801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f254-surrey-okolice-redhill-szafirowe-wzgorze https://www.morsmordre.net/t8011-skrytka-bankowa-nr-1937#228805 https://www.morsmordre.net/t8012-frances-burroughs#228806
Re: Arena Carringtonów [odnośnik]30.01.20 0:08
- Możliwe – pokiwała głową. Steffen miał swój świat i absorbowało go wiele różnych myśli i zajęć, pod jego czupryną kłębiły się setki pomysłów na minutę. Nie potrafiła się na niego gniewać o to, wiedziała, że przecież nigdy nie zignorowałby jej ze złej woli. – Tak czy inaczej niedługo nadrobimy zaległości. – Było bowiem pewne, że Remi lada dzień go nawiedzi, typując taki moment, kiedy istniało prawdopodobieństwo zastania go w mieszkaniu. W międzyczasie musiała jeszcze przenieść do starego-nowego domu resztę swoich rzeczy, które przed wyjazdem za granicę pozostawiła u ciotki. No i dopiąć na ostatni guzik sprawy związane z załatwianiem pracy. Dlatego te pierwsze dni w kraju były trochę chaosem, gdy nie miała czasu by tak po prostu rozsiąść się w fotelu z książką i wypocząć, a ciągle gnała z miejsca w miejsce, nie tylko zajmując się sprawami pracy, miejsca zamieszkania i rzeczy, ale i nadrabianiem zaległości towarzyskich, dawaniem o sobie znać ludziom, którzy byli dla niej ważni.
- Nie, czemu? Przecież jestem dorosła, nie trzeba mnie niańczyć ani się o mnie bać – zaśmiała się. Cioteczka zawsze dawała Remi wiele swobody. Była nieco oderwaną od rzeczywistości artystyczną duszą, która nigdy nie próbowała tłamsić Remi ani zamykać jej w określonych ramach, nigdy jej nie karała ani nie wyznaczała sztywnych godzin powrotów. – Myślę zresztą, że w plątaninie straganów na Camden Market nawet nie zauważyła, że mnie obok nie ma, a zanim zauważy to pewnie zdążę już wrócić. Wśród tylu błyskotek, perfum i ziół zapomina o całym świecie – dodała, choć prawdę mówiąc, ona też miała słabość do takich miejsc i do namiętnego kolekcjonowania przedmiotów, które wydawały jej się ciekawe. Ale czasem aż trudno było uwierzyć, że przy takim poziomie bujania w obłokach jej ciotka dożyła swojego wieku i nie zgubiła gdzieś własnej głowy, ale jakoś sobie radziła i starała się żyć ze wszystkimi w zgodzie, także z ludźmi z pobliskich doków. Miała dużo serdeczności wobec innych i była dobrą osobą z sercem na dłoni. Prawdę mówiąc, to pewnie Remi bardziej mogła się obawiać o ciotkę niż ciotka o nią. Za nią też tęskniła w tej Norwegii; mimo swojego zakręcenia i oderwanej od rzeczywistości natury, ciotka Elia starała się najlepiej jak mogła stanowić dla Remi zamiennik matki, bo wiedziała, że prawdziwie nigdy jej nie zastąpi.
- Będę pamiętać – potrząsnęła lekko lokami, zapamiętując informację o eliksirach, bo w końcu mogły jej się przydać, a sama nie miała daru do ich tworzenia, może była trochę zbyt nadpobudliwa do starannego siekania składników i mieszania ich w kotle określoną ilość razy. Zawsze robiła czegoś za dużo albo za mało.
- O, Keat też? To w takim razie na pewno będę miała okazję go tam spotkać – dodała wyraźnie ucieszona. Keata też kojarzyła z czasów, kiedy pomieszkiwała u ciotki. Poznała całkiem sporo okolicznych dzieciaków, zarówno z dzielnicy portowej jak i doków. – Świat czasem bywa zaskakująco mały, nieprawdaż? Ale jak będę miała okazję się z nim zobaczyć to na pewno zadam mu dużo pytań – zapowiedziała. Cóż, każdy pracownik Peak District będzie musiał znieść jej setki pytań. Nie miało znaczenia to, że Remi nie była zupełnie pozbawiona doświadczenia, bo miała okazję gościć w zagranicznych rezerwatach, a w norweskim nawet popracowała trochę. Dużo też wiedziała o samych smokach, bo skoro były jej obiektem fascynacji od dziecka, w ciągu swojego życia przeczytała o nich wiele książek. Ale Keata ostatni raz widziała przed wyjazdem, więc w tym przypadku też czekało ją nadrabianie zaległości. Choć zaskakiwało ją wciąż, że i on postanowił udać się do pracy w to samo miejsce, w którym planowała zatrudnić się ona.
- Hm, racja – przytaknęła powoli, po chwili dostrzegając szczegóły, o których mówiła Frances. Niektóre namioty rzeczywiście były inne lub stały w nieco innym miejscu, ale trudno oczekiwać, by latami tkwiły w tym samym położeniu, i mimo magii czasem pewnie należało je łatać lub wymieniać na nowsze. – Ciekawe, czy artyści są ci sami. Mam nadzieję, że tak, choć oczywiście jeśli pojawili się nowi, to z ciekawością poznam ich umiejętności.
Pamiętała iluzjonistę, harfistkę i paru innych, w tym artystów wykonujących skomplikowane akrobacje na ateonanach. Zawsze była pod wrażeniem ich niezwykłej zręczności, bo choć jej samej też nie brakowało gibkości, na akrobacjach cyrkowych się nie znała. Ale z przyjemnością oglądała je w wykonaniu innych, zwłaszcza kiedy była nastolatką. W okresie, kiedy zamieszkała w porcie, polubiła to miejsce odkąd pierwszy raz zabrała ją tu ciotka. Potem przychodziła sama lub z innymi dzieciakami.
- Ale Londyn wydaje się jakiś... inny niż przed moim wyjazdem. Może tylko mi się tak wydaje przez długą nieobecność, a może rzeczywiście coś w tym jest? – zastanowiła się, spoglądając na towarzyszkę, która musiała wiedzieć więcej o sytuacji w mieście, skoro cały czas w nim mieszkała.
Remi Cattermole
Remi Cattermole
Zawód : aspirujący smokolog w Peak District
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
-
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8007-remi-cattermole https://www.morsmordre.net/t8024-poczta-remi https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f156-derbyshire-okolice-mayfield-jabloniowe-wzgorze https://www.morsmordre.net/t8034-skrytka-bankowa-nr-1942 https://www.morsmordre.net/t8033-remi-cattermole
Re: Arena Carringtonów [odnośnik]31.01.20 17:45
- W to nie wątpię. - Odpowiedziała, wzruszając ramionami. Prawdą było, że mężczyzna był bardzo rozmowny, panna Burroughs nie miała jednak żadnej intencji wnikania w rodzinne relacje pewna, że były to sprawy Cattermole. A ona, dobrze pamiętała, że sama nie nosi tego nazwiska. Ponad to nie chciała rozmawiać więcej o przyjacielu pod jego nieobecność, niż było to potrzebne. Szanowała Steffa i o ile napomnienie o nim nie wydawało się jej czymś złym, dziewczyna nie miała zamiaru wypowiadać swoich opinii dotyczących mężczyzny.
Blondynka przyjrzała się uważniej swojej towarzyszce. Och, nie rozumiała takiego podejścia, ponownie jednak nie chciała pakować nosa w nieswoje sprawy, zwłaszcza te, dotyczące relacji rodzinnych. Z buzi Frances nie dało się jednak nic wyczytać/
- Nie wiem, moja mama martwiłaby się, gdybym nagle jej zniknęła. - Stwierdziła, nie próbując jednak wchodzić głębiej w temat. Nie widziała w tym najmniejszego sensu, to też uśmiechnęła się delikatnie. - Ach, Camden Market chowa naprawdę wiele wspaniałości. Wybrałyście się po coś konkretnego? Też powinnam niedługo wybrać się na zakupy. - Blondynka zmieniła temat, przestępując z nogi na nogę. Och, sama uwielbiała kręcić się po Camden Market wśród ziół, perfum i innych, przyciągających kobiecy wzrok śliczności. Rzadko jednak udawało jej się coś kupić, zwykle przez astronomiczne ceny jakie pojawiały się na stolikach. Wbrew pozorom, panna Burroughs należała do oszczędnych osób, nie rozrzucających pieniędzy na prawo i lewo. a każdym razem gdy miała wrażenie, że cena jest stanowczo za wysoka, wolała odpuścić zakup, niż przepłacać. Oszczędzała na spełnienie wymarzonych tęsknot jej serca, gdy w końcu nabierze odwagi.
Ponownie dziewczyna kiwnęła głową w odpowiedzi na zapytanie. Nie dało się ukryć, że smoki pasjonowały jej starszego brata, mimo iż ten wybór wzbudzał w niej i matce zwykły strach. W końcu smoki były wielkimi, potężnymi i groźnymi stworzeniami i panna Burrughs zapewne zawsze będzie martwić się o starszego brata, niezależnie od relacji jakie ich łączyły.
- Na pewno będzie w stanie wiele Ci powiedzieć. - Stwierdziła z pewnością w głosie. Nie miała wielkiego pojęcia o pasji zarówno Remi, jak i jej brata, była jednak pewna, że Keat wie całkiem sporo o tych stworzeniach. Bądź co bądź, podejrzewała że rodzinna inteligencja nie spadła tylko na nią, nawet jeśli brat wydawał się jej trochę leniwy i nierozgarnięty.
Frances zrobiła dwa kroki w kierunku jednego z ognisk, by wyciągnąć dłonie i ogrzać je w przyjemnym cieple, jakie emanowało od ogniska. Spokojnie wodziła wzrokiem po otoczeniu, pozwalając Remi zapoznać się z otoczeniem na nowo.
- Słyszałam kiedyś, że używają eliksiru wielosokowego aby artyści byli tacy sami za każdym razem. Jestem jednak niemal pewna, że to plotka. - Odpowiedziała, wędrując spojrzeniem gdzieś, w kierunku namiotów. W końcu, musieliby posiadać naprawdę spore zapasy eliksiru i części ciała danej osoby, aby eliksir mógł zadziałać. Taka wizja zdawała się jej przerażająca i naprawdę wolała w nią nie wierzyć. Jak zawsze, panna Burroughs chowała się za swoimi maskami i zamykała się na to, co zdawało jej się niewygodne, przerażające, bądź mogło zaburzyć jej idealny świat bądź bańkę, w której się zamknęła.
Dziewczyna uniosła z zaciekawieniem brew, gdy kolejne pytanie padło z ust Remi. Frances odwróciła się, by przez chwilę uważnie przyjrzeć się jej buzi. Och, potrzebowała znaleźć sobie innego informatora. Sama mentalność panny Burroughs sprawiała, że nie interesowała się obecnymi wydarzeniami, najzwyczajniej w świecie je ignorując.
- Jestem niemal pewna, że Ci się wydaje. W ostatnich miesiącach nie działo się nic nadzwyczajnego, ot miasto żyje swoim życiem. - Odpowiedziała, posyłając dziewczynie delikatny uśmiech.


Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7986-frances-burroughs https://www.morsmordre.net/t8010-poczta-frances#228801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f254-surrey-okolice-redhill-szafirowe-wzgorze https://www.morsmordre.net/t8011-skrytka-bankowa-nr-1937#228805 https://www.morsmordre.net/t8012-frances-burroughs#228806
Re: Arena Carringtonów [odnośnik]01.02.20 12:54
Remi chętnie posłuchałaby o Steffenie, skoro przez tyle czasu go nie widziała i miała zaległości, jeśli chodzi o jego życie, ale najpewniej będzie musiała pociągnąć za język jego samego, mając nadzieję, że będzie wylewny jak zawsze i zaraz jej opowie o wszystkim, co porabiał. Nie mogła wiedzieć, że przez ten czas, kiedy ona uczyła się o smokach, on wpakował się w coś jeszcze bardziej niebezpiecznego niż obcowanie z ziejącymi ogniem gadami. Żyła w błogiej nieświadomości pewnych faktów.
Jeśli zaś chodzi o ciotkę, ona nie była jak normalne mamy, była osobą zwariowaną, zakręconą i z głową w chmurach. Ale Remi i tak zawsze ją kochała i cieszyła się, że mogła u niej mieszkać i mieć tyle swobody, choć zasadniczo w tym okresie nastoletnim niemalże wychowywała się sama, dlatego dziś była zaradna i potrafiła sama poradzić sobie z wieloma rzeczami, bo jej ojciec był wiecznie zajęty pracą i podróżami, zaś matka zmarła, gdy miała dziewięć lat. Musiała dorosnąć szybciej niż wielu jej rówieśników.
- Moja ciotka jest... zwariowaną artystyczną duszą. Postrzega świat inaczej niż większość ludzi i zawsze pokładała wielką ufność w moją zaradność. Właściwie to chyba jest tak, że to ja bardziej martwię się o nią niż ona o mnie – przyznała. Remi, mimo połowy krwi Lovegoodów, miała głowę osadzoną bliżej karku. Choć czasem bujała w chmurach, jej stopy musiały stać na ziemi, a umysł być bystry i trzeźwy, bo przy smokach nie można było sobie pozwolić na odlatywanie gdzieś daleko. – Właściwie to po nic konkretnego, po prostu zobaczyć, co mają, bo bardzo dawno tu nie byłam i zdążyłam się stęsknić za przemykaniem wśród straganów zapełnionych tyloma pięknymi rzeczami – dodała. W przeszłości często tylko oglądała stragany, czasem kupując jakieś drobne szpargały i inne pamiątki, jak akurat udało jej się wynegocjować ze sprzedawcami dobrą cenę. Niektórzy lubili się targować i czasem, gdy miało się szczęście, dało się kupić coś po niezbyt wygórowanej cenie. Jeśli zaś chodzi o droższe rzeczy, to zwykle tylko patrzyła z zachwytem i musiała obchodzić się smakiem. Ale niedługo będzie zarabiać własne pieniądze, to będzie mogła pozwolić sobie na więcej i na jej półkach pojawią się kolejne ciekawe przedmioty. – W Norwegii raczej nie miałam okazji być w takich miejscach. Dawno nie byłam w cywilizacji, większość czasu przebywało się na łonie natury – przyznała; lubiła to, ale mimo wszystko trochę jej już brakowało miasta. Choć nie tak, by zechcieć w nim mieszkać na stałe, od tego zdążyła odwyknąć i cieszyła się na myśl o powrocie do Mayfield, na Jabłoniowe Wzgórze.
Gdy spotka Keata to na pewno będą mieli okazję porozmawiać o smokach. Ale nie wiadomo, kiedy dokładnie to nastąpi. Podążyła za Frances, także mając zamiar ogrzać ręce, choć nie przestawała się rozglądać.
- Ciekawe, czy to prawda. W sumie... nie wiem co by to miało na celu, że wyglądaliby tak samo, najważniejsze jest przecież to, co potrafią. – Tak przynajmniej uważała Remi, że najważniejszy jest talent i sama nie widziałaby sensu w tym, żeby artyści wyglądali zawsze tak samo, jeśli ktoś inny też miałby do pokazania coś ciekawego. Choć wiadomo, miało się sentyment do tych oglądanych w dzieciństwie i miło ich było zobaczyć, ale prawdziwych ich, zaś innych we właściwych im wcieleniach.
Remi była na tyle nieobeznana w ostatnich wydarzeniach, że zapewne w najbliższych dniach będzie próbowała ciągnąć za język wszystkich znajomych, by zbudować sobie jakiś obraz tego, co się działo. Frances nie wydawała się skora do opowiadania. Może nie miała ochoty, może był to dla niej temat zbyt trudny, lub po prostu tak mocno żyła w swoim świecie, że wielu rzeczy nie zauważała. Lub nie chciała zauważać. Zawsze to jakaś strategia na przetrwanie trudnych chwil, a anomalie musiały takimi być.
- Hm, może... Ale słyszałam o tamtych dziwnych... anomaliach, ale tylko z opowieści i listów. Cieszę się jednak, że tobie żyło się spokojnie i normalnie, oby tak dalej. – Sama też wolałaby tak żyć i nie przejmować się niczym poza uczeniem się na smokologa i pogłębianiem swojej wiedzy o magicznych stworzeniach. Ale martwienie się o rodzinę nie pozwalało o sobie zapomnieć.
Remi Cattermole
Remi Cattermole
Zawód : aspirujący smokolog w Peak District
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
-
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8007-remi-cattermole https://www.morsmordre.net/t8024-poczta-remi https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f156-derbyshire-okolice-mayfield-jabloniowe-wzgorze https://www.morsmordre.net/t8034-skrytka-bankowa-nr-1942 https://www.morsmordre.net/t8033-remi-cattermole
Re: Arena Carringtonów [odnośnik]03.02.20 19:11
Panna Burroughs skinęła głową na słowa, jakie padły z ust jej towarzyszki. Cóż, sama tego nie rozumiała, zapewne przez trochę inne wychowanie. Była przyzwyczajona, do informowania osoby z którą spędzała właśnie czas, że planuje się oddalić. Wynikało to z wpojonych mianierów jak i faktu, że jej rodzina potrafiła się o nią martwić. Nic z resztą dziwnego - młoda, urodziwa i pełna niewinności była łakomym kąskiem dla parszywych szumowin, jakie potrafiły kręcić się po okolicy. Była niemal pewna, że gdyby wniknęła z oczu wujowi, bratu bądź matce bez słowa, z pewnością skończyłoby się to awanturą. Oczywiście tuż po sprawdzeniu, czy nic się jej nie stało. Zwłaszcza wuj zdawał się przykładać sporą uwagę do jej bezpieczeństwa, gdyż zdawał sobie sprawę z tego, jak pomocne dla niego potrafiły być jej umiejętności.
Frances nie kontynuowała tematu rodziny, uważając za niegrzeczne wnikanie w szczegóły, z resztą… Nie miała powodu, aby w nie wnikać.
- Ach, nie dziwię się. Ja również bardzo lubię wybierać się tam na spacery, zwłaszcza jeśli do portu wpływają statki z dalekich krajów. - Odpowiedziała, posyłając dziewczynie delikatny uśmiech. Ach, chciałaby kiedyś zobaczyć dalekie kraje, nie sądziła jednak, aby w końcu zebrała się na odwagę by ruszyć w drogę. Pozostawało jej podsłuchiwanie opowieści i oglądanie pięknych przedmiotów, jakie przywozili marynarze. Z tych wszystkich rzeczy, jakie przywozili zwykle najbardziej interesowały ją rośliny i piękne, miękkie materiały z których można było szyć szaty. W kwestii materiałów, wyższa cena oznaczała wyższą jakość, a panna Burrroughs wolała kupić drogi materiał, który wytrwa lata, niż w tym samym czasie kilka,jak nie kilkanaście razy kupować szybko zużywający się, tani materiał.
- Ach, nie bałaś się? Słyszałam, że norweskie smoki są niebezpieczne… Wiele bym dała, aby móc zbadać ich truciznę. - Och, czy to nie byłoby cudowne, wynaleźć antidotum na coś, co tak paskudnie działało na ludzkie ciało i prowadziło do śmierci? Nie sądziła jednak, aby trucizna smoka była możliwa do zakupienia, pozostawało jej więc, zostawić tę kwestię w sferze marzeń.
-Zapewne dla iluzji. Ludzie chętniej wracają do znanych miejsc i znanych twarzy. - Blondynka wzruszyła ramionami. Nie zdziwiłaby się gdyby ktoś wpadł na taki pomysł, gdyż zdawało jej się to całkiem logiczne.
Panna Burroughs spieła mięśnie, gdy usłyszała kolejne słowa, jakie padły z ust Remi. Och, nie podobało jej się to drążenie tematu. Frances uparcie trwała, aby ściany bańki w jakiej się znajdowała były mocne, nie przebijały się przez nie kwestie, które znacząco mogłyby wpłynąć na jej życie. Bała się. Tego co mogło się wydarzyć, tego co zapewne się działo a udawanie, że wszystko jest w porządku pomagało jej funkcjonować. Odrzucić paraliżujący strach i normalnie żyć.
- Nie wiem, o czym mówisz. - Nie chciała o tym rozmawiać. I była pewna, że jej przekaz był jasny jeszcze przed chwilą, gdy bagatelizowała temat. Frances schowała dłonie do kieszeni płaszcza, by obrzucić pannę Cattermole ostatnim spojrzeniem. - Muszę już iść, miło było Cię spotkać, Remi. Pozdrów ode mnie Steffa, jak go zobaczysz. - Rzuciła na odchodne, posyłając dziewczynie uprzejmy, doskonale wyćwiczony uśmiech maskujący to, jak niewygodny dla niej temat poruszyła.
Panna Burroughs odwróciła się, by chwilę później zniknąć w tłumie, przechadzającym się po arenie.

/ zt.


Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7986-frances-burroughs https://www.morsmordre.net/t8010-poczta-frances#228801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f254-surrey-okolice-redhill-szafirowe-wzgorze https://www.morsmordre.net/t8011-skrytka-bankowa-nr-1937#228805 https://www.morsmordre.net/t8012-frances-burroughs#228806
Re: Arena Carringtonów [odnośnik]04.02.20 0:10
W przypadku Remi jej sytuacja rodzinna była specyficzna. Jej matka umarła kiedy Remi była dzieckiem, ojciec sporą część życia spędzał w rozjazdach i zajmował się dziećmi jedynie z doskoku, a przez resztę czasu pieczę nad nią i jej siostrą miała zwariowana ciotka artystka, której podejście do wychowania nie było zbyt konwencjonalne. Sama nie miała męża ani własnych dzieci, więc daleko jej było do statecznej, doświadczonej matki. Ale mimo że jej wychowanie było tak liberalne i luźne, Remi wyszła na ludzi, nie zbłądziła na złą drogę ani nie skończyła martwa.
Nie wiedziała jednak, jak to jest dorastać w typowej rodzinie. W takiej, w której matka jest żywa i obecna, a ojciec nie podróżuje po całym świecie, lecz piastuje nudne, stabilne stanowisko w ministerstwie czy gdziekolwiek. Jej rodzina typowa nie była, stąd i Remi nie wiedziała, jak to jest, kiedy ktoś stawia jakieś ograniczenia i wymagania. W przypadku ciotki musiałoby się wydarzyć naprawdę wiele, by ta postanowiła wreszcie zainterweniować i ukrócić wolność Remi. A teraz Remi była pełnoletnia, to sama była odpowiedzialna za siebie i gdyby coś jej się stało, wina spoczywałaby tylko i wyłącznie na niej.
- Zawsze byłam bardzo ciekawa, skąd przybywają i co przywożą. I lubiłam słuchać opowieści handlarzy, którzy opowiadali, co takiego widzieli gdzieś tam, daleko stąd – odezwała się, choć teraz, gdy była dorosła i sama miała na koncie kilka zagranicznych podróży, zdawała sobie sprawę, że niektóre zasłyszane historie mogły nie być do końca prawdziwe. Ale jako dziecko słuchała ich z zapałem i wierzyła w nie, choć najbardziej fascynujące i tak były opowieści taty oraz jego znajomych smokologów. Lubiła też dopowiadać sobie jakieś historie do niektórych przedmiotów, a nawet osób. Wtedy odzywała się w niej ta cząstka Lovegooda.
- Nie, zresztą, prawdę mówiąc, i tak nie wolno mi było pracować z dorosłymi smokami, dopuszczano mnie co najwyżej do piskląt – przyznała zgodnie z prawdą, by Frances nie miała jakichś niestworzonych wyobrażeń o jej pracy. Remi nie należała do ludzi, którym zależało na to, by inni mieli wypaczony, wyolbrzymiony obraz, choć znała takich młodych ludzi, którym wstyd byłoby się przyznać, że dopiero się uczą i uwielbiali opowiadać o tym, jak to okiełznują wielkie, dorosłe bestie, podczas gdy w rzeczywistości oglądali je tylko z daleka i mogli uważać za szczęście, jeśli pozwolono im karmić pisklaki.
- Hmm, racja. Sentymenty robią swoje. Mnie samą to one dziś tu przygnały. Sentyment za miejscem, które kiedyś lubiłam. –Wzruszyła lekko ramionami. Ale miała dość sentymentalną naturę, chętnie wracała myślami do tego, co minione.
Była też ciekawska, choć w tej sytuacji i tak naprawdę bardzo się hamowała i nie zasypała biednej panny Burroughs gradem pytań. Jak na nią to naprawdę był niski poziom dociekliwości, bo czuła, że rozmówczyni nie ma ochoty na trudne tematy i musiała znaleźć kogoś innego, kto nie będzie owijał w bawełnę i wyłoży kawę na ławę. Ale być może Frances miała powody, by nie chcieć mówić. Może sama przeżyła coś na tyle przykrego, by omijać trudny temat. Kiedy umarła jej mama, sama przez pewien czas nie umiała o tym rozmawiać i dopiero później nauczyła się traktować to normalnie, jako coś, co się stało i nie odstanie, więc trzeba się z tym pogodzić i iść dalej.
Pozostało jej tylko pokiwać głową i zapamiętać – żadnych trudnych, przykrych tematów.
- W porządku, też się cieszę, że się zobaczyłyśmy. I oczywiście pozdrowię – zapewniła, mając jednak wrażenie, że Frances ją zbyła, że podjęła decyzję o pożegnaniu się po to, by nie musieć już odpowiadać na ciekawskie pytania Remi.
Panna Cattermole po chwili została sama. Wypuściła powietrze z ust, zdmuchując z twarzy pojedynczy zbłąkany loczek, po czym poprawiła płaszczyk. Jeszcze chwilę pokręciła się po okolicy, po czym opuściła teren areny Carringtonów, wracając do miejsca, gdzie rozstała się ciotką. Jak się okazało, cioteczka Elia nadal beztrosko stała przy jednym ze straganów z perfumami i gawędziła z handlarką, próbując wynegocjować obniżkę ceny jednego z pachnideł. Remi uśmiechnęła się i dołączyła do niej, a potem, gdy już opuściły bazar, zabrała się za pakowanie swoich rzeczy w pokoju, w którym niegdyś u ciotki mieszkała. Musiała to teraz wszystko poprzenosić na Jabłoniowe Wzgórze.

/zt.
Remi Cattermole
Remi Cattermole
Zawód : aspirujący smokolog w Peak District
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
-
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8007-remi-cattermole https://www.morsmordre.net/t8024-poczta-remi https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f156-derbyshire-okolice-mayfield-jabloniowe-wzgorze https://www.morsmordre.net/t8034-skrytka-bankowa-nr-1942 https://www.morsmordre.net/t8033-remi-cattermole
Re: Arena Carringtonów [odnośnik]30.09.20 18:37
| data?

I raz i dwa i... hop.
Zamknęła oczy, zmarszczyła brwi, krzywiąc usta, wstrzymując oddech. Czuła, jak serce kołacze jej się w piersi. To było jakieś nienormalne. Ludzie wokół wzdychali, czy wyrzucali z siebie okrzyki jednocześnie strachu, zadziwienia i zadowolenia, a ona nie mogła na to patrzeć. Za bardzo bała się, że znowu spadnie. Tak jak kiedyś, przed laty, przez nią. Tylko, że tym razem na własne życzenie. Jakaś złość w niej zakiełkowała, jednocześnie mieszając się z niepokojem. Było jej zimno, chociaż paradoksalnie było ciepło. Nie mogła tak siedzieć jak głupia z zamkniętymi oczami. Uchyliła jedno oko, niepewnie, wbrew swojej własnej woli bo wiedziała, że zaraz tego pożałuje znowu.
I dokładnie tak się stało, jedno oko rozwarło się w momencie w którym akurat leciał. Leciał. Na wszystkie gargulce tak wysoko nad ziemią. Zamknęła je znów szybko, mocno, marszcząc całą twarz w widocznym strachu. Jak mógł dawać się rzucać, tak skakać tak. Właśnie tak. Po arenie przetoczyło się kolejne och i ach. Ale ona wcale nie czuła tego całego ah. Ani trochę. Ona, była przerażona. Nie o sobie, o siebie chyba jeszcze nie bała się tak.
Tortury. Tylko tyle w tym widziała. Głównie dla siebie. Nie ujmował jej klimat miejsca, które przecież go posiadało. Rozrywka, która przesuwała się dalej i dalej wzięła ją z zaskoczenia. Trafiła przypadkiem i ten przypadek wcale nie okazał się miłym zaskoczeniem, kiedy zobaczyła jak wisi na jakiś cienkich linkach. Jak można było przy tym się bawić, odprężać śmiać? Kiedy jej serce stawało za każdym razem, kiedy robił kolejny ruch, krok, skok czy jak to tam można było zwać. Zagryzała wargi, zasłaniając twarz palcami, przez które robiła sobie wyrwę by zerkać co jakiś czas co i jak. W końcu opuściła dłonie, zwijając je nerwowo na kolanach. Zaciskała je w pięści wędrując za sylwetką chłopaka reszta nie liczyła się, nie liczyła się aż tak. W końcu, gdzieś w jakimś odruchu sięgnęła po różdżkę. W ostateczności, może zdąży na czas. Przygryzała wargę na tyle mocno, że poczuła jak w pewnym momencie ząb wbija się w mocniej, robiąc znaczący ślad.
Czy on w ogóle nie wiedział, co znaczy się bać?
Nie była pewna, jak wytrwała do końca. Jakoś, ledwie, krążyła w kółko. Od celu do celu. Według wytyczonej ścieżki. Wędrowała kilka kroków i zakręcała na pięcie energicznie by wrócić do wcześniejszego punktu. Poprosiła jakiegoś gościa w dziwnym stroju, żeby mu go zawołał. Łapserdaka, głupka, durnia. Miała wiele różnych określeń w głowie. I czekała, chodząc. Chodziła, żeby jakoś rozładować ten strach który zebrała. I kiedy tylko go dostrzegła, jeszcze zanim w ogóle słowem się odezwać zdążył podleciała w kilku krokach, a jej ręka uniosła się, żeby zdzielić go rozwartą dłonią z tyłu głowy.
- Czyś ty szaleju zeżarł? - zapytała widocznie zła. - Wiesz jak ja się bałam, że możesz spaść? - zapytała stając przed nim. Żadnego cześć, dzień dobry, witaj, minęło kilka lat. Od razu przeszła do działania. Teraz stała, nadal oddychając ciężko, zadzierając odrobinkę brodę żeby patrzeć mu w twarz.
Tangwystl Hagrid
Tangwystl Hagrid
Zawód : Łamacz Klątw, tester nowych zaklęć
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And it's to cold outside
for angels to fly
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t6463-tangwystl-hagrid https://www.morsmordre.net/t6471-ansuz#165284 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f211-harley-street-1-2 https://www.morsmordre.net/t6472-skrytka-bankowa-nr-1634#165285 https://www.morsmordre.net/t6837-tangie-hagrid
Re: Arena Carringtonów [odnośnik]03.10.20 1:32
12 lipca 1957
Chyba to pokochał.
Dłonie zaciśnięte na trapezie tak mocno, że był w stanie dostrzec każdą pojedynczą żyłę, świadomość, że jego życie zależy tylko od niego samego, bo upuszczenie się drąga w każdej chwili mogłoby zabić nie tylko występ - ale i jego samego. Wypuszczony niemal pod sam sufit namiotu - w wystarczającej odległości, by móc się rozbujać od jednego, do drugiego krańca  - wpierw rozhuśtywał trapez pełnią jego mocy - prostą sylwetką. Sama wysokość i fakt, z jaką lekkością akrobaci utrzymywali się na podniebnych drążkach budziła zachwyt, jaki przetoczył się przez widownię - dając mu siłę i motywację do dalszej gry. Jedno salto wystarczyło, by nakrył się nogami i wywinął stopy na drążek, obok rąk, które z lekkością odpadły, dając się się zastąpić kolanom, na których utrzymywał ciężar ciała; ze stanowiska, z którego sam wyskoczył wcześniej, szybowała ku niemu inna akrobatka - pochwycił ją w locie, przerzucając dalej, chwilę później odebrał ją ponownie, przerzucając w górę, nad siebie, by mogła utrzymać się na stopach gdzieś obok jego kolan; wykonywanie tych sekwencji w sposób, który wyglądałby, jakby podobne gesty nie kosztowały ich wcale wysiłku, zajmowało całe lata długich i ciężkich ćwiczeń. Między trapezami przeskakiwał lekko, raz z drążka na drążek, raz z rąk do rąk, to znów przerzucając innych; na samym końcu przyszedł czas na jego popisowy numer, salto mortale, gdy zeskakiwał z jednego drążka, wielokrotnym śrubowaniem chwytając ostatecznie rąk partnera; tchnienie adrenaliny gryzło go chłodem po karku zawsze, póki nie poczuł na sobie jego silnego uścisku - ale były to emocje, których potrzebował do życia bardziej niż powietrza, a zachwycone oklaski pozwalały mu uwierzyć, że robił to dobrze. W powietrzu zamykał oczy, kierował się kocim zmysłem, który, jak się okazuje, dało się wyćwiczyć również u człowieka. W powietrzu latał, choć nie miał skrzydeł, i przez raptem kilka ułamków sekund mógł się poczuć panem grawitacji. Ukłonił się wraz z resztą zespołu, wkrótce znikając gdzieś na zapleczu; w pierwszym odruchu ściągnął z ramion haftowaną koszulę, w wymięty materiał ścierając z twarzy pot. Z lekką dezorientacją obejrzał się przez ramię, gdy ktoś z widowni chciał się z nim rozmówić, dziewczyna. Brzmiało dość obiecująco, żeby przynajmniej sprawdzić, o co chodziło. Odrzucił w bok brudny materiał, chwytając pod rękę czystą koszulę, która nie należała do niego i na oko była nieco zbyt duża, wychodząc we wskazanym kierunku. Był wykończony  - ledwo czuł ramiona - kształty trochę tańczyły mu przed oczami, może dlatego nie rozpoznał jej od razu, nieco mylnie interpretując entuzjastyczny bieg w jego kierunku; rozpostarł ramiona, chcąc powitać panienkę, tymczasem poczuł jedynie ból na karku po całkiem sprawnie wymierzonym ciosie.
- Ałć! - syknął, ogniskując spojrzenie na twarzy dziewczyny - niepewny, czy dowierzać winien własnym oczom. - Tangie? To ty? - Szybkim ruchem nałożył na ramiona za dużą koszulę, przysłaniając się jej materiałem, jakby obecność panny Hagrid wymagała od niego jednak krztyny kultury; nie powinno jej tutaj być, nie zapraszał jej tutaj. Puścił szalej mimo uszu z miną nastroszonego kota, wyciągając dłoń, by rozmasować uderzoną linię karku. - Wygląda na to, że więcej niebezpieczeństw czyha na mnie bliżej ziemi - mruknął z teatralnym przekąsem, wyciągając szyję w bok, był zmęczony. - Przyszłaś tu, żeby mnie pobić? - Minęło wiele lat, dość, by o nim zapomniała. Ale pamiętała, choć nie powinna była móc go tu w ogóle znaleźć. W pierwszym odruchu - odczuł sprzeciw, chęć ucieczki, jak przed laty, choć tym razem zapędzono go w kozi róg. [bylobrzydkobedzieladnie]


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali



Ostatnio zmieniony przez Marcelius Sallow dnia 19.10.20 1:10, w całości zmieniany 2 razy
Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Arena Carringtonów [odnośnik]03.10.20 23:11
Musiał być szalony.
Inaczej tego nie widziała. Wstrzymywała oddech za każdym razem kiedy puszczał się drążka, wisiał nad ziemią zdecydowanie za wysoko. A potem, potem doszło coś jeszcze straszniejszego. Nie chciała na to patrzeć, zamknęła oczy po pierwszym salcie. Dopiero brawa sprawiły, że odetchnęła. Ale czy to sprawiało, ze jakoś było jej lżej? Wcale! Ani trochę! Bo jak mogła być spokojna teraz, kiedy widziała, co znaczy to jego. Wszystko dobrze, wszystko gra. Jak mogło grać, jak co noc mógł sobie skręcić kark?!
Wędrowała z boku na bok, robiąc kilka kroków i zawracając, czekając, nie umiała ustać w miejscu. Wydawało jej się, że kazali jej czekać długo. Za długo, kiedy ona miała takie naglące sprawy do omówienia. Właściwie, jedną sprawę. W końcu ktoś wyszedł z tego cholerskiego namiotu i z początku w ogóle nie zwróciła uwagi na to, że tej koszuli na sobie nie miał. Przeszła do działania. Od razu, jak jakiś grom nie było na co czekać, bo jeszcze jej umknie i nie powie tego, co zamierza. Trochę wyglądała, jakby biegła w te wyciągane ku niej ramiona, ale zamiast tego uniosła się na palce, żeby trzepnąć go przez głowę.
- Auć? - zapytała opadając na pięty. - No ja, no ja a kto? - zapytała cofając się o pół kroku, nagle z niewiadomych dla niej samej przyczyn czując, że jej twarz robi się jakaś czerwona czy buraczana. Uniosła dłonie, żeby dotknąć swoich policzków. I ścisnęła je. Słuchając kolejnych padających z jego ust słów. Uniosła brwi, a później je opuściła. Zaraz rozszerzyła jeszcze raz oczy zbliżając się gwałtownie o krok. - Jakie niebezpieczeństwo? - spytała, ściszając głos i obracając głowę dookoła jakby próbując je wypatrzeć wśród tych ognisk, namiotów i świecidełek. Widocznie strach zagościł w jej oczach. Jej dłonie uniosły się i zacisnęły na za dużej koszuli. - Jak tu niebezpiecznie jest to czego tu siedzisz, Marcel? - zapytała jeszcze nadal rozglądając się na boki. Już mu chciała powiedzieć, ale przypomniała sobie, że Skamander zapomniał gadać. Że jak będzie chciała, to ma jego na gadanie wołać. Ale jak jemu coś groziło tutaj, poza złamaniem karku, to będzie musiała z aurorem porozmawiać i poprosić, bo przecież nie chciała, żeby mogło mu coś się tu stać. - Co? - zapytała nie łapiąc na początku kontekstu, a samo pytanie dotarło dopiero po chwili. Puściła koszulę cofając się o krok. - To nie tak. To się samo tak wymskło. - wytłumaczyła, pocierając ręką kark. Wlepiła wzrok w swoje buty, biorąc wdech, albo dwa. Rozejrzała się jeszcze na boki, w razie tego niebezpieczeństwa całego. - Właściwie, to przypadkiem tu się znalazłam. Nie wiem jak. - przyznała przygryzając dolną wargę. Bo to jakieś dziwne było. Nie spodziewała się dzisiejszego wieczoru spędzić właśnie tak. Ale zaczynała się coraz poważniej zastanawiać, czy powinna w Londynie w ogóle zostawiać.
Tangwystl Hagrid
Tangwystl Hagrid
Zawód : Łamacz Klątw, tester nowych zaklęć
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And it's to cold outside
for angels to fly
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t6463-tangwystl-hagrid https://www.morsmordre.net/t6471-ansuz#165284 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f211-harley-street-1-2 https://www.morsmordre.net/t6472-skrytka-bankowa-nr-1634#165285 https://www.morsmordre.net/t6837-tangie-hagrid
Re: Arena Carringtonów [odnośnik]04.10.20 4:11
Co auć, co auć, bije go na powitanie, a potem zdziwiona:
- To bolało! - Próbował sobie wspomnieć, czy o czymś zapomniał, czy chodziło o list, na który nie odpisał, ale naprawdę nie sądził, by po takim czasie miała to jeszcze w pamięci, jego. Ale skoro tu przyszła, skoro tu stała, która po niego zawołała, nie stało się to dziełem przypadku, nie ich aktualna rozmowa, Tangie sama do niej doprowadziła. Po co? To, co rozpadło się przed miesiącami, takie zostać powinno, należeli przecież do dwóch różnych światów. - Wszystko... gra? - upewnił się, spoglądając na jej ściskane palcami zaczerwienione policzki, a on cofnął się odruchowo o krok, kiedy wykonała gwałtowny krok w jego stronę.
- Co? - Początkowo nie skojarzył, że wypatrywanym przez nią niebezpieczeństwem będzie to, o którym sam wspomniał, tylko żartował, nie widział w niej prawdziwego zagrożenia - mniej więcej tak samo, jak nie widział go wysoko na linie. - Hej, spokojnie, Tangie - rozpostarł lekko dłonie ponownie, tym razem z mniejszym entuzjazmem, ale w geście, który miał być mieszaniną próby jej uspokojenia oraz kapitulacji. Tego starcia nie wygra, wiedział o tym już teraz, choć jego wzrok z niepokojem sunął w dół, odnajdując brzeg koszuli, na której Tangie wciąż zaciskała pięść. - Tu nie jest niebezpiecznie - odpowiedział jej nieco ciszej, wychwytując powagę z jej oczu; zaczynał rozumieć, o czym mówiła, Londyn wciąż płonął - a on uparcie spychał ten fakt gdzieś do głębin podświadomości, udając, że wszystko jest takim, jakim było wcześniej. Nic nie było.  - Jak na Londyn - sprostował, nie miał nigdy pewności, czy gdzieś wokół nich nie kręci się wtyka, ale Carringtonowie dobrze dbali o swoich ludzi. Ufał też każdemu, kto występował na tutejszej arenie, każdego z nich znał i za każdego z nich oddałby więcej niż zdrowie. - Wszystko będzie dobrze. Nie musisz się bać, nic ci nie zrobią. - Początkowo pomyślał, że wystraszyła się o siebie. W zasadzie ją rozumiał, ale pewne nieścisłości należało rozwiązać. - Chodź ze mną - poprosił, kiedy puściła jego koszulę, chwycił ją za przegub dłoni ciągnąc dalej na ubocze, nie powinni o tym rozmawiać na środku wszystkiego. Ściany miały uszy. - To moi przyjaciele, dobrze ich znam. Dla dyrektora jestem jak syn - zapewnił ją, trochę omijając niewygodne fakty, zabierając ją na spacer wokół areny - mniej uczęszczanymi, mniej zatłoczonymi ścieżkami, pewien, że o tej porze nie będzie tam ludzi. Lada moment zaczynał się kolejny występ. Krótkim, niemal  bezdźwięcznym śmiechem zbył jej tłumaczenia, tak naprawdę nie zrobiła mu wcale krzywdy. - Co to znaczy, że nie wiesz jak? Tangie, na pewno... wszystko w porządku? Jeśli potrzebujesz pomocy, może ktoś, twój bliski...    - Zaczynało go to martwić, jej reakcja, jej słowa, jej nagła czujność. W krótką pamięć nie wierzył, a to tylko pogłębiało podejrzenia. Sam jej potrzebował  - pomocy - ale przecież nie zawahałby się, gdyby czegoś potrzebowała.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Arena Carringtonów [odnośnik]07.10.20 3:05
- Bolało? - powtórzyła za nim. Rozszerzając oczy w zdumieniu i unosząc ręce żeby zasłonić nimi usta. - Nie chciałam. Znaczy ten. żeby bolało. To tak tylko ten miało wiesz. - zaczęła się tłumaczyć, spuszczając oczy na nogi, a dokładniej stopy, na których przeniosła się widocznie winna bujając się z pięt na place. A potem to sobie uświadomiła. Że on się dopiero wziął i ubierał. I normalna sprawa niby, tylko czemu jakby ciepło jej się zrobiło. Uniosła ręce do policzków. Dotykając ich żeby sprawdzić. - Zdaje się, że tak? - odpowiedziała pytaniem na pytanie marszcząc pokaźne brwi. Ścisnęła jeszcze raz policzki, ale zaraz jego kolejne słowa mocniej przyciągnęły jej uwagę. Zbliżyła się o krok z oczami rozszerzonymi w zdumieniu kiedy niebezpieczeństwo wspomniał w ogólnie nie łącząc tego, że do niej się odnosił, jej myśli w całkiem inną stronę poszły. Tą prostą, zwykłą, prawdziwą, nie jakąś zagiętą.
- No sam żeś powiedział. - mruknęła, już zaciskając dłonie na jego koszuli i zniżając głos do szeptu. Rozglądając się dookoła uważnie, mrużąc lekko oczy, żeby w ciemności coś wziąć i dostrzec. Wróciła do niej spojrzeniem, kiedy wypowiadał niby to uspokajające słowa. Spokojnie.
Spokojnie.
Ta i co jeszcze. Od czasu portu to w sumie wzięła wolne w pracy, nakłamała okropnie w liście, że jest chora i zwraca to, co do ust weźmie od razu. Więc ten nowy, gumochłonowy szef powiedział, żeby na razie w Ministerstwie nogi nie stawiała. Ale to nie jego się obawiała. A tego, że naściemniała strzępkami prawdy tym młodziakom, którzy potem poganli za staruszką. Może i imienia im swojego nie powiedziała, ale twarz to już pamiętali. A ona potem zniknęła, zniknęła no i w tej całej ich akcji udziału nie brała. Do wszystkiego dochodził szef, który był wściekły od czasu ostatniej ich rozmowy i już nie prosił, a oczekiwał wręcz, żeby za klątwy się brała. Zaczynała trochę krążyć w kółko myśląc co dalej i jak. Zamrugała kilka razy, kiedy Marcelius stwierdził, że tu jednak nie jest niebezpiecznie. - To co mówisz że jest!? - spytała, puszczając jego koszulę, trącając go lekko pięściami w brzuch trochę jakby sfrustrowana. Wypuściła powietrze z ust, spoglądając na niego unosząc jedną z brwi ku górze. A później ponownie marszcząc brwi. Gubiła się w tej rozmowie. Najpierw jej mówił, że jest niebezpiecznie. Później, że nie. A potem jeszcze, że nic jej nie zrobią. To wcześniej zamierzali? Nie zdążyła odpowiedź na prośbę - a może bardziej polecenie, kiedy zgarnął ją za nadgarstek i pociągnął za sobą. Wędrowała obok, kiwając krótko głową na wyjaśnienia, które wystosował w jej kierunku idąc obok.
- Marcel, a trzymasz mnie dalej z jakiegoś konkretnego powodu? - zapytała, chwilę po tym, gdy mówił o dyrektorze i o tym, że jest dla niego jak syn. Unosząc lekko ku górze rękę, na której nadal zaciskał swoją dłoń.
- W sensie ten. Nie planowałam. Po prostu, złapałam świstoklik jak sądzę, który mnie tu przeniósł. - wyjaśniła wzruszając lekko ramionami. Uniosła na niego spojrzenie. A potem uniosła rękę, żeby czubkiem dłoni potrzeć nos. Zmarszczyła brwi i westchnęła, wzruszając ramionami. - W porządku? Nic nie jest w porządku, jak takie rzeczy się dzieją. - mruknęła ale kolejne jego słowa sprawiły, za uniosła wzrok znów na niego. - A ty nie jesteś bliski? - zapytała marszcząc brwi w kolejnym niezrozumieniu. Zatrzymała się, odwracając w jego stronę. - Przestałeś pisać i jeszcze naściemniałeś niemało. A potem wpadam na ciebie przypadkiem i patrzę jak skaczesz pod sufit, robisz jakieś fifarafa a mi serce staje w gardle. Zamierzasz mi powiedzieć dlaczego? - zapytała spokojniej, nienachalnie, tak po prostu, zwyczajnie, po prostu. Nie dlatego, że należały jej się odpowiedzi czy coś. Chciała wiedzieć, a może zrozumieć bardziej.
Tangwystl Hagrid
Tangwystl Hagrid
Zawód : Łamacz Klątw, tester nowych zaklęć
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And it's to cold outside
for angels to fly
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t6463-tangwystl-hagrid https://www.morsmordre.net/t6471-ansuz#165284 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f211-harley-street-1-2 https://www.morsmordre.net/t6472-skrytka-bankowa-nr-1634#165285 https://www.morsmordre.net/t6837-tangie-hagrid
Re: Arena Carringtonów [odnośnik]07.10.20 18:00
Trochę westchnął, trochę przewrócił oczami, może nie bolało aż tak, żeby miała wyrzuty sumienia, ale potrafił sobie wyobrazić przyjemniejsze powitanie. Jej niezgrabność wzbudziła jednak jego sumienie, obok którego nie mógł przejść obojętnie, więc nie kontynuował tematu - zaraz jednak spostrzegł jej dezorientację, palce błądzące po policzkach, którego to gestu nie potrafił odczytać - mówiła, że wszystko było w porządku - poczuł się jednak trochę głupio przez to, że nie wyszedł do niej ubrany.
- Przepraszam, ja... myślałem że to ktoś inny - stwierdził niezgrabnie, w zasadzie nie mijając się z prawdą; to nie tak, że przedkimkolwiek winien chodzić obnażony, ale ludziom z okolicy przeszkadzało to nieco mniej -  a on był zmęczony po występie. Nie sądził, że nieoczekiwanie pojawi się ktoś o może nieco wyższej... kulturze? - Tanny?  - Czy na pewno było wszystko w porządku? Rozłożył ramiona lekko w bok, przeciągając wzrokiem w dół, kiedy zacisnęła pięść na jego koszuli, tracąc czujność na tyle, że zaskoczyła go kuksańcem; odruchowo mocniej napiął mięśnie brzucha, kontrując uderzenie; zdusił westchnienie.  - N-nie to miałem na myśli  - stwierdził w końcu, ściągając brew bez zrozumienia, nie potrafił jej rozszyfrować. Zawsze miała problemy z wyłapywaniem aluzji - a on miewał problemy z mówieniem wprost i w sumie lubił owijać w bawełnę. Nie do końca wiedział, czego powinien się spodziewać po tym spotkaniu, tak jak nie do końca wiedział, dlaczego chciała z nim rozmawiać. Póki co nie szło mu chyba najlepiej. - Przepraszam - powtórzy, gdy, idąc już, upomniała go względem dotyku; oswobodził ją nadgarstek, nerwowo rozglądając się wokół - musiał mieć pewność, że za nim pójdzie, ufał swojej cyrkowej rodzinie, znał każdego z nich, ale w cyrku wciąż było też pełno gości, którzy nie rozeszli się jeszcze po wieczornym występie - a co do których nie mógł już wiedzieć niczego. W zakłopotaniu wsunął rękę do kieszeni.
Skinął głową, przywdziewając na twarz lekki grymas; przez chwilę sądził, że przyszła tu obejrzeć pokaz, ale pojawienie się tutaj przypadkiem kogoś takiego jak ona wydawało się rzeczywiście znacznie bardziej prawdopodobne. Odwrócił wzrok gdzieś w bok, oczywiście, że nic nie było w porządku - stał tutaj jak słup soli, kiedy tuż obok, na ulicach, trwała obrzydliwa rzeź. Pan Carrington zapewniał ich, że nie wejdą na teren cyrku, ale przecież nie mogli mieć pewności do ostatniej chwili - lub chwili, w której wyciągnęliby go stąd jak świnię na rzeź. Minęło kilka miesięcy i nic się nie zmieniło. Tylko czekał - aż go znajdą - aż wyszukają wszystkich czarodziejów mugolskiego pochodzenia i zrobią z nimi taki sam porządek. Całe życie kochał strach, ale to było coś innego, coś więcej. Coś, czego Tangwystl do końca zrozumieć nie mogła - była czarownicą z obojga rodziców. Jego ojciec partolił wszystko - nawet to. Zatrzymał się razem z nią, ale uciekał od kontaktu wzrokowego - nigdy nie było miło dać się nakryć na kłamstwie.
- Długo się nie widzieliśmy - odpowiedział na jej słowa, trochę się tłumacząc z własnych; nie wiedział, nie mógł wiedzieć jak podejdzie do niego po takim czasie. Wciąż nie był pewien. - Tak czy inaczej, dobrze cię widzieć. Zwłaszcza teraz, całą.
I może wszystko byłoby w porządku, gdyby nie wyrzuciła mu w twarz pokaźnego wachlarza jego przewin, który bynajmniej nie uczynił tego spotkania prostszym. Lubił ją, naprawdę ją lubił, ale nadszedł czas, w którym każde z nich poszło w swoją stronę. Nie odpowiedział od razu, wysłuchał jej do końca w milczeniu, gniewnie marszcząc brew na fifarafa. Był artystą, to, co robił, było sztuką, do tego niesamowicie wymagającą. Miał talent i sceniczną wrażliwość. Ale ludzie i tak zwykli go lekceważyć, bo był to talent niespotykany. A może tylko sam przed sobą próbował udawać, że jednak coś w życiu potrafił. Wzruszył lekko ramieniem. - Pracuję tu - wyznał oczywistość, tak jak gdyby nie miała szansy zauważyć tego wcześniej. - Dobrze mi tu płacą, Tanny - znów skłamał, bo co innego mógł powiedzieć. Do niczego innego się po prostu nie nadawał, nawet jeśli dla niej było to tylko jakieś fifarafa. Wychodząc zza kulis sądził, że ta rozmowa będzie lżejsza - tymczasem czuł się coraz bardziej zakłopotany. - Na początku byłem trochę zajęty. Dużo ćwiczyłem, musiałem doścignąć poziomem resztę - kłamał dalej, choć wciąż nie miał odwagi spojrzeć jej w oczy. - Okazało się, że jednak nie jest to takie proste - uśmiechnął się, nieco wymuszenie, dopiero teraz uchwyciwszy jej spojrzenie - bo teraz mówił prawdę. - Jeśli przeniósł cię tu świstoklik to przynajmniej nie musisz prosić o zwrot pieniędzy za bilet - dodał, znów uciekając wzrokiem. Szkoda, że jej się nie podobało. Dał z siebie wszystko, jak zawsze. - Co z tobą? Dalej jesteś... w Ministerstwie? - Wyobrażał sobie, że o urzędników każdy się troszczył. Pan Carrington też próbował, choć aż tyle do powiedzenia raczej nie miał.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Arena Carringtonów [odnośnik]09.10.20 2:59
Naprawdę uwierzyła, że go zabolało. Bo przecież powiedział, że tak. A teraz stał i wywracał oczami a ona nie wiedziała już, czy go bolało, czy nie. Była jedną z tych, którzy wierzyli w to, co jej mówią. A może bardziej, jedną z tych, którzy nie potrafili odróżnić prawdy, od kłamstwa. Nie brakowało jej spostrzegawczości, potrafiła dostrzegać szczegóły, wypatrywać kształty, ale jeśli chodziło o ludzką mimikę, mowę ciała, na tym polegała na całej linii. Kiwnęła głową na stwierdzenie. Cóż, nic dziwnego, że wcale się jej nie spodziewał. Policzki powoli przestawały ją piec, więc opuściły dłonie, które zaraz znalazły dla siebie nowe miejsce na jego koszuli.
- Hm? - wróciła do niego spojrzeniem, trochę nieobecnym, bo nadal rozglądała się za tym niebezpieczeństwem, o którym wspomniał. Może chociaż tutaj jej spostrzegawczość mogła się jakoś sprawdzić i wykazać. - Nie? - zapytała unosząc pokaźne brwi ku górze w widocznym niezrozumieniu, słuchając dalej wyjaśnień. Po których pacnęła go lekko w brzuch. Pozwoliła się pociągnąć dalej. Za rękę, nadgarstek dokładniej, unosząc ją po chwili, zwracając uwagę na to, że nadal zaciskał na nim dłoń. - Za co? - zapytała marszcząc na chwilę brwi razem z nosem. - Za te rękę. - odpowiedziała sobie sama unosząc na niego spojrzenie. Wzruszyła ramionami. - To nawet zabawne że jesteś w stanie objąć ją całą. I masz ciepłe ręce. - stwierdziła posyłając w jego stronę uśmiech. Uniosła ręką wędrując wzrokiem w stronę w którą patrzył i on, a później wracając do niego. Idąc tuż obok. Spokojnie, milcząco by potem zadać kilka pytań i kilka stwierdzeń wypowiedzieć. Zaszli gdzieś dalej, tam, gdzie nie było już tak wielu osób wokół. Gdzie było jakoś spokojniej. Nocne powietrze pachniało słodko, ale i zdawało się rześkie.
Nic nie było w porządku. Trochę się wszystko wzięło i pokiełbasiło. Ale wiedziała, że dobrze zrobiła tego dnia, kiedy zgodziła się pomóc Anthony’emu. Wiedziała też wtedy, że to może za sobą pociągnąć konsekwencje jakieś. I tak czuła, że właśnie pociągnąć je miało. Ale też i w samym Ministerstwie nie działo się za dobrze. Pokręciła do siebie lekko głową. Postanawiając skupić się na rozmowie, bo mimo wszystko zdawało jej się, że Marcell, to trochę mógłby powiedzieć o sobie. Bo wiedziała, że nie pisali, ale dla niej, to nie zmieniało dużo. Trochę. Może.
- A co to zmienia - czy długo czy nie? - zapytała marszcząc znów brwi. Wydęła usta i uniosła rękę żeby potrzeć nią nos. - To tak jakbyś powiedział, że bliski nie jesteś, bo daleko byłeś. Bez sensu kompletnie. - trochę się żachnęła. Czasem to zdarzało mu się takie głupstwo powiedzieć, że normalnie sama nie wiedziała co o tym sądzić powinna. - Ciebie też. - w tym się zgodziła. Uniosła rękę, żeby ustawiając ją ponad jego głową. - Urosłeś dość. - stwierdziła jeszcze, zanim przeszła do słów, które powiedzieć musiała. Bo raczej tak nie miała, że coś w sobie dusiła, czy chowała. Bardziej jednak bombardowała. Mówiła, to co ślina na język przyniosła. Wsadziła własne dłonie w kieszenie cienkiego sweterka, który miała na ramionach trafiając na pudełka, o których całkiem zapomniała w tym wszystkim. - Niby tak. Ale nie na długo raczej. Tam się nie dzieje dobrze. - wzruszyła ramionami odpowiadając tylko na ostatnie z pytań. - Nie boisz się? I czy jak zniknę stąd dzisiaj, zamierzasz dalej się nie odzywać? - zapytała krzyżując z nim spojrzenie. Nie podważając żadnego ze słów, które wypowiedział wcześniej. No zajęty był, czasu nie miał. Trochę znaleźć może mógł, a może jednak ćwiczył tak długo, że wcale nie mógł. Nie szukała dalej. Bo nie leżało w jej naturze drugiego dna poszukiwać czy czegoś innego. Zamiast tego wyciągnęła z kieszeni dwa pudełka czekoladowych żab, jedną wyciągając w jego stronę. - Chcesz? - zapytała wyciągając jedną w jego stronę.
Tangwystl Hagrid
Tangwystl Hagrid
Zawód : Łamacz Klątw, tester nowych zaklęć
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And it's to cold outside
for angels to fly
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t6463-tangwystl-hagrid https://www.morsmordre.net/t6471-ansuz#165284 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f211-harley-street-1-2 https://www.morsmordre.net/t6472-skrytka-bankowa-nr-1634#165285 https://www.morsmordre.net/t6837-tangie-hagrid
Re: Arena Carringtonów [odnośnik]09.10.20 13:34
Minęło parę długich lat, odkąd widzieli się po raz ostatni, dość długich, by trochę zapomniał, jaka była, że była inna. A może to z wiekiem - pewne różnice zaczynały się zaostrzać. Tangwystl zawsze była naiwna i nie lubiła owijać w bawełnę, mówiła prosto z mostu - może kiedy jego jedynym zmartwieniem było to, czy skończy jego pracę domową na czas i czy ciepła kanapka z kuchni wystarczy, żeby jej to wynagrodzić, odbierał to inaczej niż teraz, kiedy groza na życie czaiła się co krok. Nie wiedział, czy Tangwystl miała powody do obaw. Nie wiedział właściwie, jak sobie radziła i bał się, że brakowało jej zaradności, żeby odnaleźć się w aktualnej rzeczywistości. Z drugiej strony, miał nadzieję, że chroniło ją Ministerstwo Magii. Szaleństwo - szaleństwo roztaczało swoje macki dosłownie wszędzie, wiło się, oplatało kończyny i powoli rozrywało, zabierając wszystko, co dotąd wydawało się oczywiste.
Dom, rodzinę, bezpieczeństwo. Życie.
Z niezręcznym zakłopotaniem słuchał, jak zastanawiała się nad jego słowami, ostatecznie nie czując się urażoną - odpowiedział niepewnym uśmiechem, utrzymującym się zresztą na jej dalsze słowa. Była naprawdę uprzejma, w tym względzie nic się nie zmieniło - choć jemu zdarzało się spotykać takich ludzi coraz mniej. Dobrze było wiedzieć, że ktoś z przeszłości wciąż o nim pamiętał. Wyglądało na to, że Tangwystl miała w sobie wiele cierpliwości - i nie miała mu za złe milczenia.
- Nie zmienia... ? - powtórzył za nią bez przekonania, nie do końca rozumiejąc, czemu nie była na niego zła. Już nie była? Nieistotne, ostatnio był dobry w niszczeniu bliskich relacji. Było w tym coś rozbrajająco szczerego i rozbrajająco prawdziwego, co mówiła, choć trudno było mu znaleźć odpowiedź na podobną bezpośredniość. Sam nie mówił wprost, nie potrafił, mnogość chaotycznych myśli plątała się w jego głowie, a prostolinijna Tanny pewnie i tak nie potrafiłaby do końca zrozumieć nawet połowy z nich. Ale przy niej nie myślał o sobie, martwił się o nią. Uniósł lekko wzrok na unoszącą się nad nim dłoń, wracając ku niej wzrokiem - Tak... - mruknął bez entuzjazmu, nie należał do tych najwyższych, ale wiedział, że Tanny nie potrafiła ironizować.
- Jeszcze cię nie wyrzucili - zauważył, przyglądając się jej twarzy. Nie wyglądała, jakby wiele jej przybyło, wciąż miała łagodną dziewczęcą twarz, z którą od zawsze kontrastowała brew. - Masz kłopoty? - zapytał bardziej wprost, choć głos mu nieco zadrżał. Nie lubił mówić wprost, ale żadna poprzednia sugestia do niej nie trafiła, musiał. Nerwowe rozglądanie się, teraz to, chciał wiedzieć. Przecież mógł spróbować jej pomóc. Jakkolwiek. Chociaż spróbować, czy ktoś się nią teraz zajmował? W jakie miejsce następnym razem mógł przypadkiem wyrzucić ją świstoklik? - Nie - skłamał, bo bał się jak nigdy. Ale Tanny, Tanny nie mogła z tym nic zrobić. Wydawała się jeszcze bardziej zagubiona niż przed laty. Trudno było się temu widzieć. - Radzę sobie - zapewnił, choć nie radził sobie wcale. - Ja... - Instynktownie wykonał pół kroku w tył, pod bezpośrednimi pytaniami czując się nieco jak pod ostrzałem, nieświadomie przechodząc bliżej cienia rzucanego przez pobliskie drzewo, wyczuwając zagrożenie, którego nie potrafił nawet nazwać. Czy mógł jej odmówić, nie mógł. Nie wiedział wiele o tym, co się z nią działo. I chyba zaczynał się o nią martwić, bo jeśli ktoś będzie chciał zrobić jej krzywdę, to pozwoli mu na to bez mrugnięcia okiem, a czasy nastały okrutne. - Zostawisz mi... swój adres? Wpadłbym na herbatę może, jeśli nie masz nic przeciwko - rzucił w końcu, nieco podstępnie, bo chciał to sprawdzić. Gdzie mieszka, jak radzi sobie sama. Czy potrafi. Czy jej mieszkanie jest bezpieczne. - Może pod koniec tygodnia? - Nie rozumiała ludzi, wojna nie była miejscem dla niej. Wciąż nie miał zarejestrowanej różdżki, musiał przedrzeć się przez plątaninę ulic usianą ministerialnymi patrolami, ale przecież potrafił ich unikać i niewielu z nich potrafiło go dogonić. Da sobie radę. Zaskoczony wyciągnął dłoń po ofiarowaną mu czekoladową żabę. Była niemożliwa. - Dziękuję Tanny. Fajnie... fajnie było cię znowu zobaczyć.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Arena Carringtonów [odnośnik]11.10.20 1:21
Trochę urósł, trochę inny może się zdawał, ale jednocześnie taki sam. Dla niej, czasem upływ czasu był dziwny. Trochę inny. Czasem miała wrażenie, że widziała kogoś ledwie wczoraj, mimo, że minął miesiąc, czy dwa. Nigdy też nad tym długo nie myślała. Kiedy ktoś był taki, właśnie taki odpowiedni, to wtedy nie miało znaczenia, czy to dnie były, miesiące, czy lata. Dla niej, względem niego nie zmieniło się wiele przecież. Był jak był. I jest jaki jest. Ot tyle, albo aż. Trochę inaczej patrzyła na świat. Może dlatego, że tak już miała. Może stał za tym inny powód, którego nie znała. No ale ostatnia wizyta w porcie, też już trochę nowych informacji jej dała. Zwłaszcza, że nie nalepiej sobie tam poradziła. Była tak prawie na pewno pewna, że gdyby dłużej rozmawiała z tymi chłopakami z Ministerstwa, to sprawa sypnęłaby się sama. No ale to nie temat na dzisiaj był, chociaż i tak mimowolnie się nad nim zastanawiała.
- Dla mnie nie. - wzruszyła ramionami spokojnie. Uniosła głowę żeby na niego spojrzeć ze swojego miejsca. - Trochę szkoda, że nie pisałeś. Lubiłam twoje listy. Ale no jak zajęty byłeś, to co ja mogłam. - uniosła spokojnie kącik ust ku górze. -  Papa zawsze gada, że jak się w czymś dobrym być chce, to bez reszty trzea się temu oddać. - podzieliła się z nim jedną ze złotych myśli krążących po jej domu od wielu lat. Naturalnie przechodząc do pomiarów. Zmarszczyła brwi, wydęła lekko usta.
- Jeszcze. - zgodziła się spokojnie z kolejnymi słowami które padły. Opuściła dłoń i splotła ją z drugą przed sobą. Kolejne pytanie sprawiło, że zmarszczyła krzaczaste brwi. Uniosła splecione dłonie i potarła nimi czubek nosa. - Mój szef stwierdził ostatnio, że pożytku ze mnie żadnego nie ma, jak klątw rzucać nie potrafię. Więc dał mi czas, cobym zastanowiła się, czy chce przydać się Ministerstwu, czy może jednak nie. - przeszła do wyjaśnień. Mówiła prawdę, bo kłamać nie umiała. Każdy potrafił dostrzec, kiedy kłamie, nawet, jeśli jej nie znał. Zachowywała się jeszcze bardziej nienaturalnie niż zazwyczaj, a do tego nozdrza jej się jakoś nienaturalnie rozszerzały. - A żeby klątwy móc rzucać, trzeba potrafić czarna magię. A ja plugastwa się pozbywam, na odwrotnie. - powiedziała z mocą i pewnością. Może nie była przystosowana, może czasem bała się bardziej niż inni, albo strachu jeszcze nie opanowała, ale przez coś tiara ją do tego Gryffindoru dała. - No i… - zawiesiła głos, Marcel był swój. Nie wiedziała w sumie dlaczego, ale jako jeden z niewielu jeszcze w szkole przesiadał z nią i znosił dziwactwa, których miała sporo. Mimo wszystko ściszyła głos. - … trochę nie do końca powiedziałam prawdę pewnemu patrolowi. A może bardziej, nie wyprowadziłam ich z błędu. - przyznała unosząc rękę, żeby zarzucić na plecy włosy, które zebrała na czubku głowy. Przemilczała prawdę i powiedziała tylko to, co działało na jej korzyść. Przez lata, zrobiła się w tym całkiem niezła. - Wolałabym nie wpaść na nich w Ministerstwie, więc pewnie… złoże wypowiedzenie… listownie. - podsumowała na koniec jeszcze przez chwilę się zastanawiając, jednak nie dodała nic więcej.
- Nie? - zdziwiła się unosząc na niego niebieskie tęczówki. - Ja bym chyba zeszła w momencie, kiedy puściłabym ten drążek i czekała czy ktoś mnie złapie ponownie, czy zlecę i się rozkwaszę na dole. Zresztą, prawie zeszłam jak tylko na to się patrzyłam. - stwierdziła z ciekawością wpatrując się w jego twarz. Nie rozumiała tego. Jak nie mógł się bać? Ona się bała przy samym patrzeniu. Kolejne słowa sprawiły, że jej usta rozciągnęły się w uśmiechu widocznie zadowolona. Zaraz jednak zmarszczyła brwi. Zaraz jednak uśmiechnęła się ponownie. Koniec tygodnia brzmiał tak, że jeszcze pewnie będzie w Londynie. Bo na razie dopiero zaczynała zastanawiać się nad tym, co i jak.
-  Harley Street 2/1. - wypowiedziała podając mu adres, jednocześnie zgadzają się na propozycję, którą wystosował. - Wpadnij. - dodała jeszcze, wyciągając z kieszeni czekoladowe żaby. Zabrała się za otwieranie pudełka, skupiając się na tym całkiem, żeby nie pozwolić zwiać czekoladzie. Wkładając ją do buzi, a raczej odgryzając jej część wyjęła kartę oglądając. - Gifford Ollerton. - wzruszyła ramionami. - Zbierasz je? - zapytała machając kartą przed jego nosem. - No ja myślę, że fajnie a nie niefajnie. I że teraz nie znikniesz na tak długo. Ostatecznie to wiem gdzie cię znaleźć potem. - podsumowała jeszcze krótko, wrzucając do ust kolejny kawałek czekolady, przymknęła na chwilę powieki. Żaby zawsze zrobione były z najlepszej czekolady uśmiechając się.

weź albo wyrzucę przy tobie
Tangwystl Hagrid
Tangwystl Hagrid
Zawód : Łamacz Klątw, tester nowych zaklęć
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And it's to cold outside
for angels to fly
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t6463-tangwystl-hagrid https://www.morsmordre.net/t6471-ansuz#165284 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f211-harley-street-1-2 https://www.morsmordre.net/t6472-skrytka-bankowa-nr-1634#165285 https://www.morsmordre.net/t6837-tangie-hagrid

Strona 2 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next

Arena Carringtonów
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach