Wydarzenia


Ekipa forum
Ariadne Longbottom
AutorWiadomość
Ariadne Longbottom [odnośnik]12.12.18 19:10

Ariadne Beatrice Longbottom

Data urodzenia: 14 października 1929
Nazwisko matki: Greengrass
Miejsce zamieszkania: Blyth, Northumberland
Czystość krwi: czysta szlachecka
Status majątkowy: bogata
Zawód: pisarka
Wzrost: 163 centymetry
Waga: 61 kilogramów
Kolor włosów: orzechowe
Kolor oczu: ciemnobrązowe, niemal czarne
Znaki szczególne: znamię przypominające półksiężyc pod lewym obojczykiem


Narodzona, czy wyrwana z błogiego letargu?
W porównaniu do swojego rodzeństwa, przyszła na świat w ciszy. Spoglądając na zupełnie nowe dominium wielkimi, orzechowymi oczyma, rozglądała się dokoła w poszukiwaniu czegoś, czegokolwiek, oznak charakterystycznych snu, który tak długo śniła - przez całe osiem i pół miesiąca. W porównaniu do najstarszego brata i pierwszego dziecięcia swoich szlacheckich rodziców, pojawiła się niezapowiedzianie; wbrew fachowej, pełnej przekonania opinii wygłoszonej przez magomedyka sprawującego pieczę nad ciążą Odette Ollivander. Przedwczesne bóle porodowe były proroctwem jej natury. Kapryśna, nieposkromiona niczym jesienny wiatr porywający w swe objęcia niemożne do obrony korony drzew, sięgający ku nieboskłonowi, rozpraszający zbierające się nań chmury. Co zbroiła, od maleńkości wynagradzała promiennym uśmiechem; tak pięknym niczym widok słońca wychodzącego zza bram swojego bezpiecznego królestwa po największym ze sztormów. Wybaczali jej rodzice, wybaczały też guwernantki, na które, jako pierwsza córka, skazana była dość szybko.

Pierwsze lata jej życia były manifestacją krzyku wyrażanego przez ciszę. Bez melodii jednego słowa przekazywała ogrom znaczeń, ogrom niewypowiedzianych nigdy dźwięków; preferowała czyny zamiast zbędnych słów. Sprawiając psikusy, upewniała się, że będą one zapamiętane. Chowając się przed opiekującymi się nią czarownicami, dbała o to, by ich serca naznaczały się paniką, nie mogąc znaleźć brzdąca spłodzonego przez ufających ich kompetencjom pracodawców. Była, jednakże, dzieckiem wyjątkowo bystrym. Rozumnym. W mig wydawała się rozkładać na czynniki pierwsze dane sytuacje, rozszyfrowywała ludzi, prędzej czy później owinąwszy sobie wszelkie możliwe najlepsze scenariusze wokół palca, śmiejąc się przy tym w niebogłosy, gdy nadszedł czas spowiedzi wszystkich win. Niejeden raz doprowadzała tym Marcusa do załamywania rąk, do wznoszenia spojrzenia ku niebu i wzdychania ku samemu Merlinowi w prośbie o dodatkowe pokłady sił, nim dobiegł jego uszu pełen dziecięcej niewinności chichot - i kade zirytowanie odchodziło w momentalną niepamięć, zastąpione bezkresną, ojcowską miłością względem pierwszej rodowej księżniczki o ciemnobrązowych loczkach.

Zdolności magiczne ujawniła już niewiele po dniu swoich drugich urodzin. Wieczorne spacery były porą, gdy była najspokojniejsza, najcichsza, przyglądając się tarczy księżyca z uwielbieniem, lustrując tymi samymi, wielkimi ślepiami bijący od niego blask; guwernantki często korzystały z tych okazji do przewietrzenia młodszej z rodzeństwa Ollivander, ubierając ją w małe szaty ubarwione rodowymi kolorami i w eleganckim wózku przechadzając się zeń po ogrodach posiadłości. W chwili dziecięcego zachwytu, w porywie niewinnej fantazji, sprawiła, że pozostawione na trawie liście, które wcześniej spadły z koron pobliskich drzew, zatańczyły nad jej głową, wzbijając się ku górze, wyżej, jeszcze wyżej - pragnąc przedostać się do samego księżyca. Zatańczyć razem z nim za kurtyną zapadającego zmroku. I właściwie nie rozumiała zachwytu, z jakim piała jej ówczesna opiekunka; kobieta, w rozgorączkowaniu, opowiedziała o całym zdarzeniu państwu Ollivander, którzy następie wyściskali swoją pociechę mocno, na tyle, że żebra niemalże sięgnęły do jej gardła. Przecież magię czuła od zawsze. W każdym pozbawionym sensu dźwięku, w każdym geście, każdym oddechu. Czemu uważali to za coś tak przełomowego?



Im była starsza, tym dojrzalsza.
Niektórzy szeptali, że być może dorastała zbyt szybko, że być może popadała w objęcia bezdźwięku zbyt mocno; zamiast mówić, patrzyła. Zamiast mówić, czyniła. Odkąd nauczyła się rozróżniać litery, układać je w słowa, a finalnie czytać, uwielbiała podkradać książki Ulyssesowi i zagłębiać się w ich przedziwnym, fantazyjnym świecie. Z początku ograniczała się do tych prostszych woluminów. Tak też poznała pierwsze dzikie, magiczne stworzenia, do których szybko nabrała bezgranicznej miłości, szacunku; lektury o nich traktowała z namaszczeniem, gospodarując czas w ciągu dnia na pogrążenie się w kolejnych tomach, pomiędzy aktywnościami rozdysponowanymi przez jej rodziców. W pewien sposób stawała się coraz bardziej podobna do swojego starszego brata. On również zdawał się zamykać we własnym świecie, był zagadką; choć Ariadne była przy tym dzieckiem niezwykle przykładnym. Odpowiedzialną młodą damą, która dobrych manier nabrała niebywale szybko, zyskując sobie przychylność każdego szlachcica, który miał z nią do czynienia. W eleganckich sukieneczkach była gwiazdą teatru marionetek, często obierajac sobie za cel skruszenie lodu w sercach arystokratów - pragnęła zaskarbić sobie ich przychylność rozbrajająco uroczą naturą, odpowiednim doborem słów, odpowiednio urzekającymi gestami. Grała w tę rodową grę już od maleńkości.

Kryzys nadszedł w wieku siedmiu lat. To wtedy poznała chłopca z dalszego sąsiedztwa, wymknąwszy się po cichu z rezydencji Ollivanderów po nieporozumieniu z guwernantką, której pragnęła dać nauczkę. Alister Anders wywodził się z rodziny półkrwi; jego ojciec był mugolem, matka natomiast - przekreśloną przez rodzinę czarownicą, która ośmieliła się popełnić mezalians. Jako jedyny był w stanie wykrzesać z niej potok słów. Opowiadała mu o wszystkim; o zwierzętach magicznych, jakie najbardziej ją fascynowały, o smaku przyrządzonego przez kucharza niedzielnego obiadu, o kolejnych przejawach magii jakie cieszyły się spadającymi z nieba pochwałami, o niewygodnych bucikach, jakie matka kazała jej przywdziać na kolejny z bankietów. A on po prostu słuchał. Po raz pierwszy ktoś słuchał jej prawdziwie, z uśmiechem, z zainteresowaniem, odnosząc się do znaczenia słów. Do tego, co było zań ukryte. Czytał z niej niczym z otwartej księgi i niebawem wymykała się z domostwa już regularnie, przyrzekajac spotkania pod pokaźną, leciwą wierzbą rosnącą na wzgórzu, nieopodal jeziora. Miejsce było rzadko uczęszczanym punktem na mapie pobliskich terenów, a zatem gwarantowało im to pewną prywatność, jakiej potrzebowały nawet tak młode dzieci.

Kontakt przetrwał próbę czasu i utrzymał się aż do dnia, w którym Ariadne otrzymała swój własny list z Hogwartu. Zaproszenie z nakreślonym podpisem dyrektora było przełomem w życiu każdego czarodzieja; pamiętała delikatne ukłucie zazdrości, które towarzyszyło jej, gdy Ulysses opuszczał dom rodzinny i udawał się w podróż do szkoły magii, pozostawiając ją na pastwę aktywności przeznaczonych dla rozwijającej się damy. Podczas gdy on praktykował zaklęcia i odkrywał potęgę potencjału arkan, ona uczyła się etykiety, jazdy konnej, baletu, rzeźby. I choć nie stanowiło to dla dziewczynki przesadnego problemu, skoro sztuka rozkwitała w jej sercu niczym najpiękniejszy z kwiatów, zawsze pragnęła tego, co miał wówczas jej brat - także powiedziała o tym młodszemu o rok Alisterowi, z polikami zarumienionymi czerwienią ekscytacji, gdy przyrzekali sobie pisać listy. Nie zatracić piękna kontaktu, jaki udało im się stworzyć. Zamiast tego mieli wymieniać się wiadomościami codziennie, tak często, jak to tylko możliwe, by następnego roku nie musieć rozstawać się wcale, gdy do niej dołączył, a potem pobrać po zakończeniu edukacji. Pełna nadziei opuściła zatem dom Ollivanderów i udała się na własną przygodę z tym pięknym, przepięknym światem.



Ku nieznacznemu jedynie zdziwieniu, Tiara zawyrokowała o jej przynależności do Ravenclawu - choć sama widziała oczyma wyobraźni, słyszała uszami wyobraźni, jak wyrok zapada na Gryffindor. Dom lwa musiał obejść się smakiem, jednakże, gdy dołączała do podłużnego, przepełnionego siedzącymi przy nim uczniami kruczego stołu; już niebawem z dumą nosiła jego barwy. Zapisując się do wielu tematycznych kółek zainteresowań, chłonęła magię niczym spragniona wody gąbka, zatracając się do reszty w świecie złożonym z tak wielu niesamowitych elementów. Jej serce skradły wówczas zaklęcia oraz opieka nad magicznymi stworzeniami, których to zajęć nie opuściła nigdy, zawsze sumiennie i przykładnie odrabiając wszystkie zadane przez profesorów prace domowe. Pozytywnie odnosiła się także do zielarstwa i eliksirów, chociaż z tych pierwszych zdecydowanie nie była najlepsza - nie miała odpowiedniej ręki do roślin, które często odmawiały współpracy i więdły niezależnie od włożonych przez nią starań w ich pielęgnację. Przynajmniej hermetyczne warzenie mikstur przychodziło jej z większą łaskawością losu.

Pierwsze wakacje objawiły się słodko-gorzkim smakiem na koniuszku języka. Z jednej strony wcale nie chciała rozstawać się z Hogwartem na tak długo, z drugiej natomiast - nie mogła doczekać się momentu zobaczenia Alistera pod ukochaną wierzbą. Przestał pisać do niej kilka miesięcy wcześniej. Sowy nie wpadały już do Wielkiej Sali z listem obwiązanym czerwoną wstążką, nie odpisywał też na piętrzące się od niej wiadomości, które do domu Andersów musiały nadchodzić regularnie. Czyżby zapomniał, czyżby się nią znudził? Pytań miała wiele, natomiast żadnego wyjaśnienia. Powróciwszy zatem do rezydencji Ollivanderów, szybko wymknęła się pewnego popołudnia i odwiedziła wyznaczone przez nich miejsce. To wtedy w miasteczku dowiedziała się, że Alister Anders zaginął, a jego zwłoki odnaleziono w studni na opuszczonych obrzeżach miejscowości w starej, nadgryzionej zębem czasu kamiennej studni. Spędził w lodowatej wodzie przynajmniej dwa miesiące, jak orzekła magomilicja, jednak oficjalną przyczyną jego losu był niefortunny wypadek. Chłopiec musiał poślizgnąć się w trakcie zabawy i wpaść do kamiennej konstrukcji, z której następnie nie mógł się wydostać, a poszukiwania nigdy nie zaprowadziły ochotników tak daleko od jego domostwa. Był to moment, gdy naiwne, dziecięce serce pękło na kawałki, dziedziczona genetycznie plaga będąca klątwą Ondyny odezwała się weń po raz pierwszy, a ona rzeczywiście zamilkła.



Zamiast mówić, zamiast wylewać z siebie nagromadzone żale, stała się tym, kim powinna była być. Przykładną młodą damą swojego arystokratycznego rodu, reprezentantką Ollivanderów pozbawioną dawnego płomienia, który spalał jej wnętrzności; w grę uroku grała dalej, z roku na rok wykorzystując nabyte doświadczenie coraz bardziej umiejętnie, a jednocześnie szlifowała swój umysł tak, jakby był jej jedynym orężem. Mnóstwo czasu spędziła na wertowaniu starych woluminów w bibliotekach Hogwartu; uczęszczała też na zajęcia, nie pozwalając sobie na moment nieuwagi. Późniejsze lata rozwinęły w niej również pasję do niewyjaśnionych zagadek logicznych. Zaczęło się niewinnie, od tajemniczego, zagadkowego przedmiotu zakupionego w Hogsmeade przez jednego z Krukonów, jaki pożyczyła, gdy uczeń zarzekł się, że jest on nie do rozwiązania. Odnalezienie odpowiedniego sposobu do rozwikłania misterium zajęło Ariadne kilka dni, a kolejnych niewiadomych zaczęła domagać się jeszcze szybciej. Oprócz wiedzy, zatracała się w logice. W poszukiwaniu błędów rozumowania, ukrytych machinacji, jakie, po odkryciu, ukazywały zupełnie inny świat rozumowania. Czytała także magiczne powieści detektywistyczne. Aż w końcu, w końcu, zapragnęła rozpocząć własną przygodę w dominium literatów.

Napisała swoją pierwszą powieść mając zaledwie lat szesnaście. Podpisując się jako nieznany publice Alister, wdała się w epickie rozważania na temat tego, gdzie zaczynał się umysł, a gdzie kończyła magia. Ile magii, tak naprawdę, potrzeba było do morderstwa idealnego w oczach pozbawionych ów potencjału ludzi; często lawirowała między okolicznościami ograniczającymi magiczne zdolności i stawiała postaci w sytuacji, gdy z zaklęć korzystać po prostu nie mogły, jednocześnie gwarantując możliwość rozwiązania zagadki. Bawiła się słowem. Bawiła się znaczeniem, narracją, obiektywnością bohaterów, a przy tym stosowała się do odgórnie ustalonych zasad mających na celu wykluczenie absurdów i mizernych wytłumaczeń zagadek z powieści tego typu. Po oszlifowaniu detali książka ta została wydana pod tytułem Szkatułka złotej róży, ukrywszy prawdziwą tożsamość swojego autora. Ariadne nie chciała afiszować się ze swoim niewątpliwym talentem. Wolała samą siebie nazywać czarownicą, która przeżyła tysiąc lat przez moc stwarzanych przez nią historii, iluzji; pozostawała w cieniu sławy gromadzonej przez rzekomego Alistera. Przynajmniej tyle mogła zrobić dla uczczenia jego pamięci.

W międzyczasie nadeszła nań kolejna plaga. Jej ukochana młodsza siostra, ta mała gwiazdka na niebie, niewinna i kochana, zmarła na skutek prześladującej rodzeństwo choroby. Ariadne ciężko było uporać się z tak ogromną stratą - szczególnie, że pozwoliła sobie na nadzieję. Nadzieję na to, że Ophelia jednak upora się z narastającymi objawami klątwy, że będzie w stanie w końcu swobodnie nabrać powietrza do płuc i nie krztusić się nim jak trucizną... Serce pałające miłością rozpadło się znowu, milion zlepionych ze sobą kawałków roztrzaskało się o ramę rzeczywistości.

Ironicznie wręcz, przez śmierć siostry, jej serce powróciło do korzeni, niebawem zagłębiając się w tajnikach rdzeni różdżkowych. Im była starsza, tym z większym zaangażowaniem podchodziła do tematu tworzenia różdżek, chętnie - lecz jedynie hobbystycznie - ucząc się o nich od swych bardziej doświadczonych krewnych, a w pewnym momencie nawet wysnuwając tezę, że rdzenie pozyskane z fauny miały o wiele większy potencjał niż te pozyskane ze zwyczajnej, przeciętnej flory. W swej miłości do zwierząt - i po latach własnych, niekoniecznie nasączonych profesjonalizmem kwerend ów aspektu czarodziejskiego świata - rozpoczęła badania odnośnie tej tezy już na siódmym i ostatnim roku nauki w Hogwarcie; trwały one jednak zbyt krótko, by zostać poważnie zauważonymi... Zamiast tego już niebawem odżyło w niej zamiłowanie do literatury i sztuki, kosztem zainteresowania magicznymi stworzeniami i różdzkarstem, jakie pozostały jedynie hobby praktykowanym, zgłębianym w wolnych chwilach. Taki stan rzeczy utrzymał się w przyszłości. Podczas gdy w familii zaczęto już dobierać jej odpowiednich kandydatów do niekoniecznie upragnionego małżeństwa, ona pisała kolejne powieści. Nawet mimo upływu lat, jej serce wciąż należało do Alistera.



Najchętniej rozpatrywanym kandydatem był Gaines Longbottom. Utalentowany czarodziej, auror, z niesamowicie dobrze zapowiadającą się karierą w tak niespokojnych, niepewnych czasach. Choć Ariadne nie pałała do niego miłością, przyjęła ze spokojem wybór nadzorujących nad nią pieczę krewnych i zgodziła się na zaaranżowany związek, niedługo później stając na ślubnym kobiercu. Mogła trafić na tyrana. Ich relacje należały do raczej zdystansowanych. Mimo ewidentnie rozkwitającej miłości ze strony czystokrwistego czarodzieja, Ariadne nie mogła wykrzesać z siebie odpowiedniej riposty; zamiast tego była szczera w swoich uczuciach, oferując przyjaźń i tolerancję, której i tak często skąpił jej los w czasach szkolnych, a która, kto wie, z czasem również mogła zakiełkować... Choć bywała trudna w obejściu. Oschła, nieobecna, pogrążona we własnych myślach. Zimna niczym dryfujące w studni szczątki. Czasami. Kilka następnych lat nie przyniosło także owoców starań o dziecko - ku przerażeniu jej rodziców. Próby kończyły się fiaskiem, niczym, niewzruszeniem jej organizmu. Nawet mimo regularnie stosowanych eliksirów płodności, bezsprzecznie zmagała się z pewnego rodzaju problemem, którego bezpośrednią przyczynę magomedykom ciężko było zdiagnozować. Udało się dopiero w dniu jej dwudziestych szóstych urodzin.

Mimo wcześniejszych niepowodzeń, wydała na świat bliźnięta - dwóch zdrowych chłopców o identycznej wręcz aparycji już od momentu samych narodzin. Byliby niemożliwi do rozróżnienia, gdyby nie małe znamię na lewym obojczyku młodszego z nich. Luther i Lennon Longbottom, jak orzekł ich ojciec - po wcześniejszych miesiącach wspólnych rozważań - ujrzawszy dwie pociechy sprezentowane mu przez małżonkę. Był zachwycony. Ona, natomiast, niekoniecznie. Depresja poporodowa dopadła czarownicę niebywale szybko, odbierajac jej radość związaną z pojawieniem się jej synów; odmawiała, gdy namawiano ją do przytulenia ich do piersi. Wzbraniała się, gdy nakazywano jej ich nakarmić. Płakała, gdy wypominano jej rolę prawdziwej, dobrej matki, za wzór stawiając Odettę Ollivander. Czy naprawdę jestem potworem?, pytała lustra, gdy echem niósł się po posiadłości odgłos płaczu jej dzieci. Czuła niemoc, obrzydzenie, niechęć, bezsilność i rozpierało ją to jak najgorsza z klątw, gorsza nawet niż klątwa Ondyny, która w okresie tak narastającego poczucia absolutnej beznadziei znów wzmogła się brutalnie.

Obecnie Ariadne jest pod opieką wyspecjalizowanych magomedyków, którzy pomagają jej uporać się z nieprzystojącym kobiecie stanem i zaakceptować fakt własnego macierzyństwa. Wspiera ją w tym również Gaines, który, mimo swej początkowej złości i rozczarowania postawą małżonki, zdecydował się ofiarować jej odrobinę wyrozumiałości. Kilkumiesięczne dzieci przebywają głównie pod opieką precyzyjnie dobranych nianiek. Ariadne kontynuuje przy tym przygodę literacką wciąż pod tym samym pseudonimem, jak i, w wolnym czasie, przeprowadza dywagacje na temat magicznych stworzeń wraz z zaufanymi osobami, nie do końca wyzbywając się wspomnień cech charakterystycznych Ollivanderom.




Patronus: Z początku nie było dla niej łatwym zadaniem wykrzesanie z siebie wystarczająco przyjemnego wspomnienia, ale po męczacych próbach - w końcu się udało. Jej wspomnienie to dzień, w którym razem z Alisterem, biegając po okolicznych polach w świetle księżyca, natrafili na wyjątkowo przyjazną lunaballę. Zwierzątko było doń niesamowicie przyjaźnie nastawione i pozwoliło dzieciom bawić się ze sobą przez kilka najlepszych godzin, figlując w najlepsze. Patronus przybrał natomiast kształt nietoperza, na cześć stworzenia o złamanym skrzydle, które wraz z Alisterem znaleźli i uratowali niegdyś od niechybnej śmierci.





































Statystyki i biegłości
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 12 +2 (różdżka)
Zaklęcia i uroki: 15 +3 (różdżka)
Czarna magia: 0 Brak
Magia lecznicza: 0 Brak
Transmutacja: 2 Brak
Eliksiry: 5 Brak
Sprawność: 3 +1 (waga)
Zwinność: 5 Brak
JęzykWartośćWydane punkty
Język ojczysty: angielski II0
Dodatkowy językI lub II1 lub 2
Biegłości podstawoweWartośćWydane punkty
SpostrzegawczośćII10
KłamstwoI2
Opieka nad magicznymi stworzeniamiII10
RetorykaII10
ZielarstwoI2
Historia magiiI2
Ukrywanie sięI2
Biegłości specjalneWartośćWydane punkty
Szlachecka etykietaI0
Odporność psychicznaI5
Wytrzymałość fizycznaI2
SzczęścieI5
Biegłości fabularneWartośćWydane punkty
Brak -0
Sztuka i rzemiosłoWartośćWydane punkty
Literatura (tworzenie prozy)III10
Literatura (wiedza)II3
RóżdżkarstwoI1
Rzeźba (tworzenie)I½
Rzeźba (wiedza)I½
Malarstwo (wiedza)I½
Muzyka (wiedza)I½
AktywnośćWartośćWydane punkty
Taniec klasyczny (balet)I1
Jazda konnaI1
PływanieI1
Taniec balowyI1
GenetykaWartośćWydane punkty
Genetyka (jasnowidz, półwila, wilkołak lub brak)-0
Reszta: 0

Wyposażenie

Różdżka, sowa



Ostatnio zmieniony przez Ariadne Longbottom dnia 16.12.18 18:54, w całości zmieniany 13 razy
Gość
Anonymous
Gość
Re: Ariadne Longbottom [odnośnik]12.12.18 22:16
Chyba skończyłam! shuffelin
Gość
Anonymous
Gość
Ariadne Longbottom
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach