Wydarzenia


Ekipa forum
Salon
AutorWiadomość
Salon [odnośnik]14.04.17 14:06

Salon

Jak większość domu jasny, najbardziej dopieszczony ze wszystkich pomieszczeń. Każdy wie, że nie może zostawiać tu swoich rzeczy - szczególnie ze względu na klientów ojca, przyjmowanych w salonie. Utrzymany w pedantycznej czystości, za sprawą Yvette wypełniony pięknym zapachem oraz urokliwymi kwiatami. Można z niego wyjść do ogrodu, stąd też ma się najlepszy widok na kwitnące w nim róże.
Na gabinet nałożone jest zaklęcie Muffliato.


you're a chemical that burns, there's nothing but this
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love

strangeness and charm

Yvette Blythe
Yvette Blythe
Zawód : alchemiczka, baletnica
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Beauty is terror.
Whatever we call beautiful,
we quiver before it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Salon LtziYn6
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4582-yvette-sapphire-blythe https://www.morsmordre.net/t4613-jeszcze-pusta-klatka#99470 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f290-blythburgh-suffolk-ivy-alley-28 https://www.morsmordre.net/t4614-skrytka-bankowa-nr-1176#99471 https://www.morsmordre.net/t4718-yvette-sapphire-blythe#101045
Re: Salon [odnośnik]11.08.17 23:01
3. kwietnia
Czekała na ten dzień - całkowicie wolny od wszelkich obowiązków. Zajęła się nimi pod koniec marca, by spokojnie móc rozpocząć kwiecień, lecz plany, jak to plany, miały w zwyczaju zmieniać się nagle i niespodziewanie. Pierwszego kwietnia musiała zająć się zamówieniem na eliksir - szkoda było zmarnować okazję, szczególnie, że astronomicznie czas wydawał się wręcz idealny do wykonania mikstury - o który zapytano ją zaledwie dwa dni wcześniej. Poszukiwania ingrediencji oraz sama praca nad wywarem zajęły jej większość dnia i wieczorem była zbyt zmęczona, by znaleźć czas na przyjemny odpoczynek. Drugi dzień miesiąca był już nieco przystępniejszy, lecz okazało się, że musi pomóc ojcu z zaległymi sprawami, co wiązało się, rzecz jasna, z oczarowaniem opornego klienta i wpojeniem mu własnych racji, racji rodziny. Podjęła się zadania dosyć niechętnie, ale obiecana część zapłaty skusiła ją i zgodziła się, obiecując sobie w duchu, że to już ostatni raz, choć zdawała sobie sprawę, że jeszcze kilka podobnych, ostatnich razów przed nią. Niemniej - to właśnie drugiego kwietnia wysłała sowę kuzynce, zawierając w niej krótką informację na temat swojego wolnego dnia. Jeśli nie masz zbyt zobowiązujących planów, chętnie przyjmę Cię w naszych skromnych progach. Nie widziałyśmy się dosyć dawno, pochłonięte własnymi życiami. Zaginięcie matki przysparza mi sporo zmartwień - Twoje towarzystwo ucieszyłoby mnie. Nie musisz odpowiadać; jeśli postanowisz przybyć i nie będzie mnie w domu, szukaj nad strumieniem. Pamiętasz rozłożyste drzewo, którego kwiaty zmieniały kolor pod koniec kwitnienia? Będę tam, o ile pogoda dopisze, choć wcale się na to nie zapowiada.
Niestety - miała rację, chmury wytrwale zasłaniały słońce, zwiastując deszcz, dlatego nie wybierała się nad strumień. Zamiast tego rozłożyła się na kanapie w salonie, zagłębiając się w lekturze wierszy. Odkopała je ostatnio z rzeczy matki, dlatego właśnie wywoływały sentyment i pchnęły nieco w smutek, spowodowany jej zniknięciem. Spisane cyrylicą, nieczytelne dla oczu ojca i brata; były piękne, choć przerażające i bardzo... dotkliwe. Nawet nie zauważyła, gdy od początku czytania minęło tak wiele czasu - być może rozmyślała nad każdym utworem zbyt intensywnie.


you're a chemical that burns, there's nothing but this
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love

strangeness and charm

Yvette Blythe
Yvette Blythe
Zawód : alchemiczka, baletnica
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Beauty is terror.
Whatever we call beautiful,
we quiver before it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Salon LtziYn6
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4582-yvette-sapphire-blythe https://www.morsmordre.net/t4613-jeszcze-pusta-klatka#99470 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f290-blythburgh-suffolk-ivy-alley-28 https://www.morsmordre.net/t4614-skrytka-bankowa-nr-1176#99471 https://www.morsmordre.net/t4718-yvette-sapphire-blythe#101045
Re: Salon [odnośnik]14.08.17 8:21
Zjawiła się punktualnie. Ojciec byłby z niej dumny, gdyby akurat nie zamartwiał się poziomem do jakiego swoje życie staczała jego córka. Powinna była zapukać, być może, zgodnie z ogólnie przyjętą etykietą. Brak jej znajomości mógł ją jednak usprawiedliwić, a dom ten Lirienne traktowała jak swój drugi. Ile to razy w ucieczce przed konfrontacją z matką, kończyła w tych murach? Dlatego weszła bez pukania, przynajmniej zaproszona. Chociaż z biegiem lat odległość dzieląca ją od posiadłości w Blythburgh znacznie się zwiększyła, nie była ona żadną przeszkodą dla kobiety, która w swoim zgubnym sposobie bycia błądziła tak często na swoich ścieżkach, ze te często krzyżowały się z miejscami, do których nie chowała może sentymentu, ale do których ściągał ją często przygłuszany rozsądek. Szczęśliwie ten, przynajmniej na razie, dominował nad chaosem myśli, wypierając te najbardziej uciążliwe. Umysł miała na ten moment zdrowy. Obecność Yvette niosła ze sobą magiczne zdolności regeneracyjne i wypierające z głowy Lirienne cały mrok. Ten, który całą aurą unosił się teraz nad wilowatą blond czupryną. Nikt jak Lira nie potrafił rozpoznać jego zwyrodniałego jestestwa.
Yvette… — wczesała dłoń w pasma kobiety, pewnie niejednokrotnie zazdroszcząc jej złocistych pasm splywających gęstą kaskadą na ramiona. Zamiast jednak wyrwać je z cebulkami, co do czego nie miałaby pewnie żadnych oporów w przypadku innej kobiety, ucałowała kuzynkę w skroń, opierając być może trochę drażniąco, ostro zakończony podbródek na czubku głowy pół-wili.
Nie zauważyłaś? — zawiesiła ton, łykając deszczówkę spijaną z własnych warg. Woda ociekała jej z szaty wprost na wypastowaną posadzkę, a cienki jej strumień skapywał na smukłe kobiece ramię, na które falą spłynęły czarne, jak smoła włosy — Zerwała się burza.
Chociaż mówiła o szalejącym na dworze wirze powietrza, wzrok utkwiony miała na kartce papieru przytrzymywanej przez Yvette. Chociaż nie potrafiła jej odczytać, bardzo dobrze rozpoznawała pismo.
I to nie jedna.
Suchy ton przeciął powietrze, kiedy Lirienne oparła dłoń na poemacie, szukając spojrzenia kuzynki, filtrując ją zaciekłością jadowitych oczu.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Salon [odnośnik]17.08.17 22:26
Uniosła wzrok znad karty z wierszem, krytycznie spoglądając na przybyłą kuzynkę - jakkolwiek mogłaby poczuć się urażona jawnym wtargnięciem, była do niego, w tym konkretnym przypadku, przyzwyczajona. Jej błędem było pozostawienie drzwi otwartych - zapraszały Lirienne, umożliwiając otwarcie lekkim pchnięciem. Uniosła brew, bez zaskoczenia i złości, może z lekkim politowaniem dla braku manier. Mogła czuć się tu, jak w domu - poniekąd w domu była - lecz zupełnie inaczej przyjmowały temat obycia.
- Rienne, naucz się wreszcie kultury - mruknęła miękko, niebywale (jak na siebie) cierpliwie, świadoma jednak, że mogła truć jej do woli, ale na niewiele by się to zdało. Ton, choć uciosany ostro, miał w sobie sporo ciepła. Nawet pomimo tępionej przez młodszą Blythe ignorancji. Bez cienia skrępowania powróciła do czytania, chcąc skończyć przynajmniej aktualną strofę, ale nawet to nie było jej dane. Charakterystyczne przywitanie wyglądało jak prowokacja z pełną premedytacją, ale poza zaciśnięciem ust nie dała po sobie poznać irytacji - w pomieszczeniu znalazły się dwa silne charaktery. Jasnowłosa westchnęła, w tym krótkim dźwięku zawierając powitanie. Czekała, tracąc stopniowo nadzieję na poznanie treści kolejnych linijek - dlatego poddała się natychmiast, pozwalając Lirienne mówić i przeniknąć do myśli. Jej obecność mimo wszystko stanowiła miły akcent dnia i potrafiła zgrabnie wypełnić lukę po niedoczytanym utworze. Zimne krople na moment przywołały na skórę Yvette gęsią skórkę. Spokojnie uniosła spojrzenie, równocześnie dbając o to, by delikatnie odsunąć rękę kobiety - wilgotną od deszczu - z misternie spisanych liter. Zatrzasnęła tomik, mrużąc oczy. - Tss - szepnęła miękko, uciszając swojego gościa, pozornie podejrzliwie posyłając wzrok na wycieczkę po pomieszczeniu. - Słyszysz coś? - zapytała z nutą kpiny - deszcz szumiał uparcie za oknami, zaakcentowany donośnymi grzmotami, które jednak były dosyć odległe, rozbiegając się z błyskami w czasie. - Jesteś aktualnie największą burzą w promieniu kilku kilometrów - podsunęła, przewracając nieznacznie oczami. - Co więc inne burze zmieniają w twoim dniu, Lirienne, że czynisz z nich tak wyjątkowe zjawiska? - dopytała, lekko zaciskając palce na dłoni rozmówczyni. - Poza tworzeniem w domu oczka wodnego, rzecz jasna.


you're a chemical that burns, there's nothing but this
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love

strangeness and charm

Yvette Blythe
Yvette Blythe
Zawód : alchemiczka, baletnica
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Beauty is terror.
Whatever we call beautiful,
we quiver before it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Salon LtziYn6
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4582-yvette-sapphire-blythe https://www.morsmordre.net/t4613-jeszcze-pusta-klatka#99470 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f290-blythburgh-suffolk-ivy-alley-28 https://www.morsmordre.net/t4614-skrytka-bankowa-nr-1176#99471 https://www.morsmordre.net/t4718-yvette-sapphire-blythe#101045
Re: Salon [odnośnik]18.08.17 17:19
Lirenne ściągnęła wargi w wąską linię. Komentarz kuzynki w żaden sposób jej nie znieważał. Wręcz przeciwnie. Napawał kobietę entuzjazmem do dalszego podrażniania yvetkowej cierpliwości. Dlatego z największą przyjemnością poddała się słowom panny Blythe, z jeszcze większą ostentacją wyrażając swoje lekceważenie dla zasad i kultury zachowania.
Oj, nie bocz się, Yvie. Znam podstawy, tylko z pełną konsekwencją postanowiłam je ignorować.
To co ojcu nie udało się wcielić w jej zachowaniu przez trzydzieści lat życia Liry, Yvette prawdopodobnie już nigdy się nie uda. Starego psa nie da się bowiem nauczyć nowych sztuczek. Czy jakoś tak. Za to można było skutecznie trafić w jego ego, zmuszając go do rytualnego buntu. Dlatego właśnie, w myśl tej idei, Lirienne zaśmiała się kuzynce wprost do ucha. Chciała przekazać prawdopodobnie jakąś irytującą prawdę, spostrzeżenie, czy podzielić się jakimś komentarzem, niegodnym dobrze wychowanej kobiety, ale na uciszenie kuzynki zareagowała instynktownie. Uniosła podbródek w górę, ściągając łopatki , prostując przy tym plecy. Wygięta nad kobietą, podążyła wzrokiem za jej spojrzeniem, całkiem intuicyjnie. Nie miała pojęcia, co takiego dosłyszała jej kuzynka, dlatego wtrąciła się, sama też ściszając ton do szeptu.
Krew wrzącą w Twoich żyłach, kiedy tak ładnie wstrzymujesz złość? Och… burzę…
Wyrwało jej się niemal natychmiast, kiedy okazało się, że Yvette przekroczyła jej wszelkie oczekiwania, rzucając ripostą godną ich wspólnego nazwiska. Zamiast jednak się obrazić na tak górnolotny przytyk, cofnęła rękę z rozbawieniem zaczesując pasma włosów na plecy i okrążając siedzisko panny Blythe, przysiadła naprzeciwko niej, obok ułożonych na stole poematów.
Niosą ze sobą prądy. Aurę niewielkich wyładowań elektrycznych, trafiających wprost w receptory odczuwania przyjemności, przez co ciężko te burze ignorować i nie sposób ich nie wielbić. Ładna zmiana tematu.
Pochyliła się wprzód, ku kuzynce, uznając to zagranie za iście cwane, skoro Lirienne była akurat zwolenniczką wszelkich burz, piorunów gradów i innych anomalii pogodowych, które przypominały jej, że świat, jak i czarodzieje w nim, nigdy nie są stabilni, a podlegają wielu chaotycznym procesom.
Taka mała burza Tobie też by nie zaszkodziła. Trochę przyjemności. Rozluźnienia. Uwolnienia emocji. Chodź, kochanie. Wydaj z siebie niekontrolowane błyski… albo chociaż wypuść mały deszczyk?
Namawianie Yvette do otworzenia się i uzewnętrznienia jej emocji być może mogło spotkać się z niepowodzeniem, ale takie wyzwanie Lirienne gotowa była przyjąć.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Salon [odnośnik]18.08.17 18:33
Znała te zagrywki - o ile z Pandorą dogadywała się od zawsze, roztaczając nad nią pewną troskliwość, niezmąconą kłótniami i zgrzytem temperamentów, ścierających się ze sobą - bo zwyczajnie nie czuły potrzeby do starć - o tyle Lirienne stanowiła zupełnie inny przypadek, nie szczędząc prowokacji i docinek, zawsze odległych od dobrego wychowania, jakie przyjmowała Yvette. Mimo wszystko - obydwie były jednymi z bardzo nielicznych osób, wypełniających czas we wpół samotnym dzieciństwie. Geny psuły pannie Blythe szyki, uniemożliwiając swobodne szwendanie się po okolicy i zjednywanie nowych dusz - nie potrafiła tego robić, nauczyła się dopiero podczas pobytu w Hogwarcie. Interakcji społecznych nie ułatwiały też nauki, które musiała przyjąć, by wyrosnąć na damę, z jakiej ojciec byłby zadowolony. W rzeczywistości robiła to głównie ze względu na matkę. Nie zmieniało to ani trochę ilości czasu, jaką trzeba było poświęcić na perfekcyjną etykietę.
Kiedyś o wiele prościej poddawała się słowom starszej kuzynki, traktując je potwornie poważnie, biorąc do siebie nawet najbardziej niewinne stwierdzenia i snując teorie na temat każdej wypowiedzi. Teraz, gdy doświadczenie warstwą kurzu osiadało na minionym czasie, sama brnęła w to, jako w zabawę. Wyrobiła się, zdystansowała i przede wszystkim nabrała cierpliwości, zwłaszcza dla członków rodziny. Kiedy Rienne próbowała zachwiać stabilnością jej nastroju, na przekór trzymała go w godnym podziwu balansie, zachowując spokój ducha.
- Dokładnie to mnie martwi - skomentowała ze zmęczeniem - pół w nim było autentyzmu, pół teatralności. Była zadowolona, że tak sprawnie ściągnęła jej uwagę na wyraźne odgłosy otoczenia.
- Złość zostawmy dzieciom, które trzymamy we wspomnieniach - odparła, niemal słodko. Nie tym razem, moja droga. - Albo skierujmy ją na szlam. Szkoda byłoby rozpalać żyły bez powodu. Na szczęście - mugoli tu nie ma - nie podążała wzrokiem za kuzynką, pozwalając jej rozgościć się według własnych zasad. Spojrzała na nią, gdy ponownie pojawiła się w zasięgu widzenia, przysiadając na oparciu kanapy, swoimi słowami prowokując jasnowłosą co najwyżej do uniesienia brwi - spokojnego, oczekującego, milczała bowiem, czekając na sedno tej wypowiedzi. Doczekała się niewiele później. Cóż, lubiła burze, zachwycała się ich potęgą, częściowo kojarzyła z matką i były momenty, w których sama się z nimi identyfikowała - lecz mimo wszystko nie darzyła ich taką sympatią, jak Lirienne.
- Tęskniłam za tym. Czego się napijesz? - zapytała, z konsekwencją pozwalając prowokacji spłynąć po świadomości. Jak deszcz spływał po nagim ciele. - Odpoczywam od wybuchów, Ri. Wolę żeby migotały na zewnątrz.


you're a chemical that burns, there's nothing but this
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love

strangeness and charm

Yvette Blythe
Yvette Blythe
Zawód : alchemiczka, baletnica
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Beauty is terror.
Whatever we call beautiful,
we quiver before it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Salon LtziYn6
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4582-yvette-sapphire-blythe https://www.morsmordre.net/t4613-jeszcze-pusta-klatka#99470 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f290-blythburgh-suffolk-ivy-alley-28 https://www.morsmordre.net/t4614-skrytka-bankowa-nr-1176#99471 https://www.morsmordre.net/t4718-yvette-sapphire-blythe#101045
Re: Salon [odnośnik]18.08.17 20:06
Lirienne balansowała na granicy tego co wypadało, a czego nie wypadało robić damie. Nigdy się za jedną z nich nie uważała, a mimo to, dla dobra ojca, nie starała się szargać ich nazwiska. Wszelkie wyskoki, jakich się dopuszczała, wystawiała więc dla wąskiego grona publiczności, dbając o to, żeby nie dać socjecie powodów do plotek. Przynajmniej nie takich, w które ktoś by uwierzył. Zdanie Yvette, jako, że z jej liczyła się bardziej niż z większością, wprawiło ją więc w lekkie zastanowienie. Czy czasem jej występy ostatnio niebezpiecznie nie przechylały się ku zdradzeniu jej chybotliwej natury i zbyt jawnemu ukazaniu jej nieokiełznanego charakteru. Siedząc już na stole przed kuzynką, splotła ręce na piersi, wpatrując się w zielone oczęta panny Blythe. Uśmiechnęła się niemrawo kątem ust, z rozbawienia, gwałtownie przechodząc do stanu niepokoju i niezadowolenia. Możliwość odreagowania w słownym ataku na szlamy powinna ja uspokoić, ale Lirienne nie zareagowała na prowokacje. Jedynie uniosła niemrawo kącik ust ku górze.
Trafiłaś w sedno. Potrzebuję czegoś.
Pytaniem, czego się napije, jakby czytała w myślach Lirienne. Prawdopodobnie nie to Yvette miała na myśli zadając je, ale czarnowłosa podchwyciła poruszoną kwestię, kontynuując swoją wypowiedź.
Eliksiru. Ostatnio burze są za głośne.
Poruszyła się, przechylając głowę na bok i rozpoznając spokój kuzynki, identyfikując go, zarażając się nim, tylko na chwilę przynajmniej, poddała się tej stabilizacji, z jasnym umysłem przekazując swoje pragnienia. Te, które spełnić mogła tylko Yvette, tak, aby inni się o nich nie dowiedzieli.
I wybuchy. Błyskają niebezpiecznie blisko mnie. Skoro tak dobrze udaje Ci się ich unikać… jaka jest cena za pomoc w uniknięciu ich mi?
Mówiąc prościej. Potrzebowała odpowiedniej dawki mikstur uśmierzających ataki nie tyle lęków, co braku opanowania, niespokojnego zabiegania i bezsenności. Może coś na spokojny sen, albo uspokojenie. Niezbyt silnego. Cos co pomogłoby jej oczyścić myśli. Zwłaszcza teraz, kiedy było tak wiele czynników, które mogły je zaburzyć. Yvette bardziej niż inni – jako jej dobra kuzynka, prawie siostra, powinna wiedzieć, ze taki spokój i oczyszczenie było Lirienne potrzebne z większą siłą niż zwykle.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Salon [odnośnik]19.08.17 13:18
Podeszła do niedużego kredensu, gdzie ojciec trzymał alkohole na rozmowy z klientami i nie przejmując się podbieraniem jego zapasów, wyjęła z szafki białe wino, które schłodziła szybko różdżką, przywołując również dwa kieliszki na zdobionych misternie nóżkach - oplatały je barwione delikatnie kłącza, zaś przy lampce widniała pojedyncza róża, lekko mieniąca się przydymioną szarością. Jej wnętrze przywodziło na myśl rozgwieżdżone niebo. Dostała ten zestaw kilka lat temu, tuż po swoim wielkim debiucie - był więc dla niej bardzo ważny, ale nie wzbraniała się od korzystania z niego. Na szczęście od skutków drobnych wypadków ratowało Reparo. Już po pierwszym zdaniu Lirienne przewidziała, że nie dostanie sprecyzowanej odpowiedzi, więc pozwoliła sobie zdecydować według własnych zachcianek. Męczyła się chwilę z korkiem, zmuszając go różdżką do wyskoczenia z szyjki, ale wreszcie Waddiwasi skutecznie wydostało go na zewnątrz. Złotawy płyn przyozdobił szkło, które zgrabnym gestem podała kuzynce, dzierżąc w lewej dłoni drugie. Usiadła na oparciu kanapy, lekko układając rękę na jej obiciu i stukając w nie opuszkami palców. Zamyśliła się, spoglądając na róże, moknące teraz w ogrodzie podczas siekącego deszczu.
- Eliksir słodkiego snu, ale podejrzewam, że burza mimo wszystko wyrwie cię z drzemki - oceniła, przenosząc spojrzenie na Lirienne. Zależy jak dosłownie traktowała gwałtowne dźwięki, przeszkadzające w spokojnym śnie. - Sprawdzi się bardziej przy bezsenności, o ile ta cię męczy. W innym wypadku w grę wchodzi eliksir uspokajający, ale potrafi nieco otumaniać - choć jeśli chcesz przygasić zmysły, powinien być w porządku - kiwnęła głową, unosząc kieliszek do ust i upijając z niego niewielki łyk. Wytrawne - nawet nie sprawdziła. Uniosła palec to góry, by wykonać nim subtelnie ostrzegawczy gest. - Ale. Jeśli go dla ciebie wykonam, będziesz musiała skonsultować użycie ze specjalistą. Nie wyznaczę ci odpowiedniej dawki, zbyt mało o tym wiem - przyznała bez bicia. Miała w planach poszerzenie tej wiedzy, ale aktualnym priorytetem była astronomia. - Jak wysoko mnie cenisz, droga Lirienne? - zapytała wesoło, pozwalając jej wybrać cenę za przysługę. Po prawdzie, wcale nie musiała być wysoka. Gdyby podrzuciła jej niezbędną do wykonania ropę czyrakobulwy i jeden składnik w zamian za pracę, spokojnie dobiłyby targu. Przechyliła głowę w oczekiwaniu na odpowiedź, pozwalając końcówkom jasnych włosów omieść łopatki.


you're a chemical that burns, there's nothing but this
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love

strangeness and charm

Yvette Blythe
Yvette Blythe
Zawód : alchemiczka, baletnica
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Beauty is terror.
Whatever we call beautiful,
we quiver before it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Salon LtziYn6
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4582-yvette-sapphire-blythe https://www.morsmordre.net/t4613-jeszcze-pusta-klatka#99470 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f290-blythburgh-suffolk-ivy-alley-28 https://www.morsmordre.net/t4614-skrytka-bankowa-nr-1176#99471 https://www.morsmordre.net/t4718-yvette-sapphire-blythe#101045
Re: Salon [odnośnik]22.08.17 21:02
Wypowiedź Yvette była tak nasączona profesjonalizmem, odpowiednim dla obcych ludzi, że Lirienne na moment się wyłączyła. Uśmiechnęła się kątem ust, próbując skupić się na słowach kuzynki, aby jej nie lekceważyć, ale wyciągnęła z kilku zdań zaledwie kilka wyrywkowych slów. Je też udało jej się złożyć w spójna całość, wyciągając kwintesencję Yvetkowego pouczenia. Mimo to ułożyła usta w okrąg, zagryzając wargę od środka, wyglądając jakby ta esencja gdzieś jej umknęła.
Zdam się na Ciebie — skwitowała w ten sposób całą wypowiedź pół-wili i przechyliła głowę na bok, z ciekawością podchodząc bardziej do innej kwestii — Uważasz, że potrzebuję przytłumiać zmysły?
Ściągając razem łopatki, w końcu wyprostowała się, zajmując miejsce obok blondynki na sofie. Chociaż ułożyć się na niej wygodnie, otoczenie, w jakiś sposób, mimo wszystko, wymusiło na niej instynktowne przybranie sztywnej pozy, integralnej z panującą wszechobecnie czystością. Bijąca po oczach jasność pomieszczenia i tak nie była aż tak dotkliwa, kiedy za oknem ściemniało od szalejącej, przelotnej burzy. Wzrok Lirienne machinalnie spoczął na strugach deszczu, spływających z zadaszenia posiadłości na otaczające budynek różane krzewy. Tak bardzo charakterystyczne dla tego domu, wraz z jego kwiatowym zapachem i mieszanką słodyczy i eteryczności, jaką roznosiła za sobą Yvette.
Nie ufam innym specjalistom tak samo jak Tobie.
Wypowiedź Lirienne w końcu padła z jej ust po dłuższej chwili milczenia, a zielone tęczówki na powrót odnalazły spojrzenie kuzynki. Blythowe, spotykające się oczy miały w sobie tyle przekazu, że tak naprawdę, Lira nie musiała już nic dodawać.
Wiesz, że oddam Ci wszystko co mam — rzuciła śmiertelnie poważnie, choć zaraz później skwitowała tą wypowiedź śmiechem — ale na Twoje nieszczęście nie mam dużo, a przynajmniej nie więcej niż sama jesteś w stanie zdobyć.
Z syndromem niespokojnych ruchów, sięgnęła, rozproszona, do ramienia kuzynki, zaczesując jej pasma włosów z łopatek na jedno ramię.
Zorganizuję wszelkie potrzebne ingrediencje i utkam ci ładną pelerynkę?
Realne zapewnienia mogły chyba rozwiązać tą część rozmowy, nawet jeśli przez „utkam Ci pelerynkę”, miała na myśli „oddam Ci to, co z racji przynależności do rodziny i tak Ci nieodpłatnie przysługuje”. Ale kto mógłby się oprzeć takiej propozycji, kiedy zniewalająco prosty, blythowski, nieco zakropiony ironią uśmiech, wstąpił na usta Lirienne przy tych słowach?
Gość
Anonymous
Gość
Re: Salon [odnośnik]23.08.17 16:15
Nie widziała w swoich słowach nadmiernego profesjonalizmu - jedynie troskę, zupełnie świadoma ewentualnych skutków i powikłań nieprawidłowego dobrania eliksiru. Ten zaś dopasować mogła tylko przy współpracy, która z Lirienne - żadna nowość - bywała oporna. Musiała usłyszeć decyzję, jasno i klarownie. Nie mogła znaleźć się w jej myślach i stwierdzić, czy faktycznie potrzebowała wywaru na uspokojenie. Zacisnęła usta w wąską linię w wyrazie niezadowolenia - lecz nie złości. Była zbyt przyzwyczajona do zachowań kuzynki, by reagować na nie skrajnymi emocjami.
- Skup się, Rienne - skarciła ją ze spokojem i chłodem. - Ty mi powiedz, czy tego potrzebujesz. Nie po drodze mi z twoimi myślami - upomniała, osuwając się lekko z podłokietnika na miękką poduszkę kanapy. Na podobnie nieodpowiednie zachowania w takim towarzystwie mogła sobie pozwolić. - Jeśli nie potrzebujesz, a zażyjesz eliksir, możesz wylądować w Mungu. W najlepszej z możliwych opcji skończysz z tygodniową migreną, przykuta do łóżka - oznajmiła spokojnie, już niemal obojętnie, choć ostrzegawcza nuta jeszcze czaiła się w jej głosie. - Jeśli to jest twoim celem, śmiało - alchemię traktowała zbyt poważnie, by pozwalać sobie na niedopatrzenia, w dodatku podsuwając swojej rodzinie felerne rozwiązanie, dlatego właśnie starsza Blythe musiała podjąć decyzję sama, Yvette nie zamierzała iść na żadne ustępstwa w tym temacie. Jasnowłosa przechyliła lekko kieliszek, przyglądając się migoczącej subtelnie róży, unosząc wzrok dopiero na odpowiedź kuzynki, która, chcąc nie chcąc, wywołała szczyptę rozczulenia. Schlebiało jej to. Szczególnie dlatego, że świat często nie traktował jej poważnie, umniejszając wartość i trudy wyboistej drogi, przez jaką musiała brnąć. Najbardziej mierziły ją stwierdzenia z kategorii co ty możesz wiedzieć, miałem trudniej, przebrnąłem przez gorsze trudności, osiągając więcej, niż ty. Pamiętała te urazy bardzo dobrze, dzięki rodzinnej dumie znosząc je z godnością. Były kolejną kłodą, rzucaną pod nogi. Pracowała ciężko, bardzo ciężko, całe życie; nie potrafiła przyjąć do siebie czyichś zapewnień o słabości, ułomności, byciu gorszą. Uśmiechnęła się więc blado do Lirienne, wiedząc, że wyczyta szczyptę bólu i wdzięczności z zielonego spojrzenia. Ujmowanie podziękowań w słowa nie było potrzebne.
- Nigdy za wiele, Liri - odparła łagodnie, odruchowo wyprostowana, z kieliszkiem na podołku, pozwalając jej na krótkie zagarnięcie włosów na jedno ramię. Zaśmiała się zaś wesoło na jej propozycję. - Ingrediencje plus jedna dodatkowa. I ciemnozielona pelerynka. Długa, z kapturem, na wiosnę i chłodne lato - podsumowała, ujmując wyjściową propozycję w dokładną wizję dobijanego targu. Głowę przechyliła lekko i uniosła brwi z wyczekującym spojrzeniem wbitym w ciemnowłosą.


you're a chemical that burns, there's nothing but this
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love

strangeness and charm

Yvette Blythe
Yvette Blythe
Zawód : alchemiczka, baletnica
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Beauty is terror.
Whatever we call beautiful,
we quiver before it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Salon LtziYn6
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4582-yvette-sapphire-blythe https://www.morsmordre.net/t4613-jeszcze-pusta-klatka#99470 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f290-blythburgh-suffolk-ivy-alley-28 https://www.morsmordre.net/t4614-skrytka-bankowa-nr-1176#99471 https://www.morsmordre.net/t4718-yvette-sapphire-blythe#101045
Re: Salon [odnośnik]24.08.17 0:07
Wzrok Lirienne dotychczas blądzący po suficie, przeniósł się z pełną koncentracją na Yvette. Łatwo wyczuwalny w jej tonie chłód, Lire odebrała jako niegroźny, ale ostrzegawczy. Odczuwając nie przyszpilającą siłę tego tonu, a po prostu pouczającą, słuszną nutę, nie oderwała już wzroku od tęczówek kuzynki. Nawet jeśli kosztowało ją to trochę wysiłku i wymuszonego spokoju. Zarówno gładki, jasny sufit, jak i gęsta pogoda na zewnątrz, kusiły ją swoimi urokami. Nie można było jednak odmówić Yvette większego magnetyzmu. Dlatego wraz z momentem, w którym Lirienne przełamała swoje kaprysy, okazało się, że spoglądanie na kuzynkę nie było takim znowu trudnym zadaniem.
Słucham Cię —zapewniła kobietę, pomimo jej wyraźnego nieokiełznania własnej uwagi, która wcześniej zdawała się błądzić pomiędzy kilka innych obiektów. Z których żaden nie był tak ciekawy jak wypełniona pełna ekspresją twarzy Yvetki. Przynajmniej tym wyrazem, który Lirienne potrafiła odczytać. Wiele osób mogłoby się być może w wyrazie oczu blondynki pogubić, ale dla kogoś to dorastał blisko niej, odebranie wyraźnie przekazywanych bodźców i komunikatów, nie było wcale ciężkie. Nawet pomimo ogólnego, wcześniejszego, braku skupienia.
Yvette.
Pierwszy raz wypowiedziała jej pełne imię, dając jego brzmieniu zawisnąć w powietrzu niczym najprzyjemniejsza dla uszu melodia. Jej głos był przy tym tak bardzo melodyczny i zgrabny, jakby pół-wila rozmawiała z zupełnie inną osobą, bardziej dbałą o szczegóły, o swój wizerunek, a przede wszystkim, o dobry odbiór swoich słow. Wypełnionych rozkoszną słodyczą.
Uważaj, bo ktoś mógłby odnieść wrażenie, że moja wizyta w Mungu mogłaby cię wcale nie przejąć. Wiesz co mówi się o nieczułych, zwyrodniałych kobietach?
Lirienne nie wiedziała, ale Yvette z pewnością mogła się pochwalić jakąś wiedzą na ten temat. Dbała o etykietę i dobre wychowanie bardziej od niej. Nawet pomimo faktu, ze i nią kierowała czasem głębia jej uczuć i silnego charakteru. Temat ten jednak nie był na tyle istotny, żeby go dłużej drążyć. Blythe zsunęła się z sofy, skinając tylko potwierdzająco głową, na znak, że zrozumiała ostrzeżenia. Wyraz jej twarzy wydawał się mniej zmącony niż wcześniej, dlatego Yvette mogła rzeczywiście potraktować go poważnie i przyjąć jej zamówienie. Zresztą dla jego potwierdzenia, Lirienne zgodziła się na postawione warunki.
Wspaniale, więc ustalone. Peleryna… krótka, chabrowa, na jesień i wczesną zimę? — zażartowała jeszcze, bo długo nie potrafiła utrzymać powagi na twarzy. Pochylając się nad twarzą kuzynki, przypieczętowała ich umowę muśnięciem warg na jej policzku i wyprostowała się, zarzucając kaptur na mokre jeszcze włosy.
Nie czytaj już tych listów, Yvie.
Pożegnała ją właśnie tymi słowami, w drodze do wyjścia, zastanawiając się nad sposobem, który mógłby poprawić jej kuzynce nastrój. I czy mogła mieć w tym jakiś swój udział.

| ztx2
Gość
Anonymous
Gość
Re: Salon [odnośnik]02.09.17 17:54
10. maja
Maj z dnia na dzień, pod każdym względem, stawał się miesiącem coraz bardziej przełomowym. Fala listów napłynęła nagle, tsunami próśb, pytań, ustaleń, wyrzutów - sowa niekiedy zdawała się bardziej zapracowana niż jej właścicielka, lecz w niewielkiej, alchemicznej pracowni, opary unosiły się niemalże bez przerwy, spotkań nie brakowało, a ogólny chaos spędzał sen z powiek. Spała mniej, przyjmując na siebie kolejne zmartwienia. Po ciężkim stanie ojca przyszedł czas na wielką improwizację, na ślepe wędrówki po ścieżkach, jakich nie zdążyła nawet wydeptać - na Rycerzy Walpurgii. Zirytowana niedostępnością Deirdre oraz brakiem wiedzy - uwłaczającym i kompromitującym - na temat organizacji, próbowała dowiadywać się na własną rękę, sięgać z pytaniami do znajomych twarzy, jakie rozpoznała na spotkaniu, lecz niewiele mogła zawrzeć w listach. Nie czuła się dobrze, nie czuła się pewnie - stres skrupulatnie podszywał codzienne odczucia. Wizja jakichkolwiek zadań przerażała ją i choć ostatnim, co mogła zrobić, było zdradzenie się z własną niepewnością, czuła się okropnie. Za kilka dni miała spotkać się z Rosierem, by siać zamęt wśród mugoli. Za kilka dni miała zająć się zdobywaniem informacji. Jedynym, co mogła w takiej sytuacji zrobić, aby jakkolwiek utrzymać dobre imię, było zaoferowanie się w tym, co wychodziło jej dobrze - dlatego też skrupulatnie przebrnęła przez swoje notatki, tworząc krótką listę tego, co mogło być przydatne. Nie wybiegała jeszcze w przyszłość, skupiając się raczej na aktualnych potrzebach, by nie zwariować. Nie chciała myśleć o czasie, w którym przyjdzie jej używać zaklęć, by dobrnąć do wspólnego celu albo obronić się przed atakami - cicho liczyła na efekty swoich ostatnich starć w klubie pojedynków, na poprawę, nawet najdrobniejszą, lecz w czarnej magii nie czuła się ani trochę pewnie.
W pomieszczeniu, jak zwykle, panował porządek, lecz kwiaty w wazonie pozostawiały wiele do życzenia. Opadły i osypały się, suche i niemrawe, dlatego pozbyła się ich - na zbieranie świeżych bukietów nie było ani warunków, ani ochoty, ani energii. Zamiast ozdoby na szklanym blacie stolika pojawiły się filiżanki, kieliszki i butelka czerwonego wina, gotowa do ewentualnego opróżnienia. Dwa pióra i czyste pergaminy także znalazły swoje miejsce wśród skromnej zastawy, stanowiąc już nieco lepszą wskazówkę co do natury dzisiejszego spotkania. Czuła się niezręcznie - nie zamierzała przecież owijać spędu w otoczkę towarzyskich pogawędek, z drugiej strony w dobrym tonie było zadbanie o gości i nie miała pojęcia, w którą ze stron ma iść. Wzniosła więc oczy ku górze, w geście próśb o cierpliwość, pokręciła głową i powtórzyła sobie niech się dzieje co chce.
Nim zaoferowała dom na spotkanie, upewniła się, że nie będzie w nim nikogo. Ojciec nie miał szans na opuszczenie Munga przed końcem maja, brat był pochłonięty własnymi sprawami, tak jak cała ich rodzina - było więc pusto, cicho i złowróżbnie. Pogoda na zewnątrz pozostawiała naprawdę wiele do życzenia, ba, stawała się źródłem solidnego niepokoju, grzmoty niosły się echem od kilku godzin, chmury ciemniały. Yvette snuła się od rana po całym domu, doglądając eliksirów, które bulgotały cicho w piwnicy. Nadmiar myśli z poprzednich dni sprawił, że dziś było jej wszystko jedno - nie myślała więc, zawieszona w przestrzeni, w spokoju oczekując na przybycie gości. Zatopiła się w lekturze - kolejnej w tematyce astronomii - ignorując zawzięty łomot natury i wyciszając złe przeczucia, zrodzone - jak sądziła - tylko i wyłącznie z niewiedzy oraz niedoinformowania.


you're a chemical that burns, there's nothing but this
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love

strangeness and charm

Yvette Blythe
Yvette Blythe
Zawód : alchemiczka, baletnica
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Beauty is terror.
Whatever we call beautiful,
we quiver before it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Salon LtziYn6
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4582-yvette-sapphire-blythe https://www.morsmordre.net/t4613-jeszcze-pusta-klatka#99470 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f290-blythburgh-suffolk-ivy-alley-28 https://www.morsmordre.net/t4614-skrytka-bankowa-nr-1176#99471 https://www.morsmordre.net/t4718-yvette-sapphire-blythe#101045
Re: Salon [odnośnik]03.09.17 13:46
Bała się. Czarny Pan powierzył jej, i paru innym osobom, zadanie. Miała miała poprowadzić tą grupę, wziąć na siebie odpowiedzialność powodzenia i niepowodzenia. Czekało przed nimi dużo pracy, spory wysiłek, który miał zaangażować wszystkie ich umiejętności. Warto było się poświęcić, aby śmierciożercy mogli spokojnie i bezpiecznie wrócić ze swojej misji. Wczoraj wysłała wszystkim sowy, Yvette Blythe zaproponowała swój dom jako miejsce spotkania i, nie mając nic lepszego do wyboru, zaufała jej, ustalając termin spotkania na następny dzień w godzinach popołudniowych. Przygotowywała się do tego spotkania, kilkakrotnie przypominając sobie polecenia Czarnego Pana, zastanawiając się w czym mogła pomóc i do czego się przydać. Była pewna, że nie tylko ona się nad tym zastanawiała. Każdy z nich miał jakieś umiejętności, które mogły być przydatne, z jakiegoś powodu zostali w końcu razem połączeni. Nie znała ich wszystkich zbyt dobrze, dwóch lordów, alchemiczka, kobieta która pracowała u Borgin’a i Burke’a i kobieta, która chyba zajmowała się łamaniem klątw. Dziwaczne połączenie, ale nic nie mówiła sądząc, że może być w tym jakiś większy, póki co ukryty przed nią, sens.
W Blythburgh pojawiła się punktualnie, przemierzając uliczki szukając odpowiedniego adresu zastanawiała się nad tym, ile osób z tego miejsca ucierpiało w wyniku ostatnich anomalii. Dostając się tu nie skorzystała z teleportacji czy sieci Fiuu, ostatnio nie bardzo ufając magii transportowej. Magia ostatnio szwankowała i Marianna nie była pewna czy korzystanie z tego rodzaju środków transportu było aby na pewno bezpieczne. Błędny Rycerz również wyglądał dobrze, oczywiście musiała wyjść z domu chwilę wcześniej, ale przynajmniej była pewna, że bezpiecznie dostanie się na wyznaczone miejsce. Blythburgh było bardzo ładną, małą mieściną, ze świeżym powietrzem - jakże miła odmiana od szarych uliczek na Pokątnej. Gdyby nie pojawiła się tu w innych sprawach, być może pokusiłaby się nawet o spacer, po spędzonym czasie w Mungu i ciągłym leżeniu w łóżku odkryła przyjemność z poruszania się i spacerów. Przynajmniej przez jeszcze jakiś czas miała cieszyć się z tak błahych powodów. W końcu jednak trafiła pod wskazany adres, był to całkiem ładny domek, ale czy na pewno bezpieczny? Nie miała już innego wyjścia, musiała odłożyć wątpliwości na bok i wkroczyć do środka. Jeśli Yvette zawiedzie, jeśli ktoś nas podsłucha - Marianna przysięgła sobie, że kobieta jej za to zapłaci. Zapukała do drzwi, odczekała chwilę, aż w końcu wejście się otworzyło, a w progu stanęła członkini rycerzy. Marianna kiwnęła jej głową na powitanie.
- Yvette - przywitała się krótko, a następnie, nie czekając na zaproszenie, weszła do środka.
Rozejrzała się po krótce po pomieszczeniu, uznała je za bardzo ładne, a wnętrze było dość przestronne, zdecydowanie większe od jej małej klitki na Pokątnej. Ruszyła za kobietą do salonu, gdzie wspólnie miały oczekiwać przybycia kolejnych osób. Póki co nie odzywała się zbytnio, nie widząc ku temu powodu. Miała nadzieję, że pozostali nie każą im długo czekać.


A ty? Czy ty? Już rozumiesz też
Czy chcemy czy nie, czeka na nas śmierć
Po tym co się tu stało każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się

Marianna Goshawk
Marianna Goshawk
Zawód : Uzdrowicielka rodziny Burke, pomocnica Cassandry
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3736-marianna-goshawk https://www.morsmordre.net/t3750-odynka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f283-pokatna-27-4 https://www.morsmordre.net/t4637-skrytka-bankowa-nr-940#99756 https://www.morsmordre.net/t3753-mari-goshawk
Re: Salon [odnośnik]03.09.17 19:57
Nie była spóźniona - nie przybyła też zbyt prędko, do ostatniej chwili odsuwając w czasie przybycie do celu na miotle. Nie ufała już teleportacji, nie znała kominków znajdujących się w okolicy, zresztą nie były to jej tereny; paradoksalnie otwarte przestrzenie przedmieść i otoczone ogrodami rezydencje nie służyły anonimowości. Czuła się jak na celowniku - nie mogła skryć się w cieniu uliczki, zniknąć w meandrach zakrętów, nie mogła publicznie użyć narzędzia, które było jej najlepszą ochroną: czarnej magii. Przywykła do Nokturnu, gdzie wszystkie chwyty były dozwolone; mrok stał się jej domem, a w otoczeniu dopieszczonych pasteli i beżów, które dostrzegła po tym, jak drzwi wejściowe stanęły przed nią otworem, czuła się bardzo nie na miejscu. Zamknęła za sobą z trzaskiem drzwi, nie dbając o to, by zachowywać się cicho - nie kryła wszak swojego nadejścia, więc zaraz o posadzkę zadudniły obcasy niewysokich, ciemnych butów. Odrzuciła z głowy ociekający wodą kaptur długiego, czarnego jak noc płaszcza. Wyglądała jak zawsze, o jasnych włosach okalającą bladą, ostrą i zapadniętą jakby twarz, w ciemnej szacie uwydatniającej niezdrową chudość, z nieprzeniknionym wyrazem twarzy - kryła to, jak niekomfortowo czuła się w miejscu tak sterylnym, tak jasnym, tak bajkowym. Miał to być dom Yvette, młodej alchemiczki, niedawnego nabytku Czarnego Pana - czy teraz szukał on więc poparcia także u dziewcząt lubujących się w bogactwach, w estetyce, nieskazitelnych, które - jak podejrzewała - nie łaknęły raczej skąpania się we krwi i nie wiedziały jeszcze, że drodze prowadzącej do celu po trupach daleko jest do piękna?
Podążyła za dźwiękiem odgłosów wskazujących na ludzką obecność - jej intuicja nie zawiodła, trop ten doprowadził ją wprost do salonu ich dzisiejszej gospodyni. Rozejrzała się niespiesznie, powoli przekraczając próg; w jej spojrzeniu błyskała lekka kpina, ale nie skomentowała jej nawet słowem - zebrali się dziś, by działać, a nie wymieniać (wątpliwe) uprzejmości. - Dzień dobry - spłynęło krótko i niewylewnie z jej ust, gdy obrzuciła spojrzeniem dwie kobiety, które dotychczas znajdowały się w pomieszczeniu - obie wyglądające na bardzo młode, z pewnością niedoświadczone. Czarny Pan w ciekawy sposób dobrał ich do tego zadania; może miał być to test, może igraszka, może zaplanował skompromitować ich, by udowodnić, że byli zbyt słabi, aby mu służyć - nie zdziwiłaby się, był wszak potężny, najpotężniejszy z nich wszystkich, mógł pozwolić sobie na wiele. Na wszystko. I nikt nie odważyłby się odezwać słowem - czy nawet unieść na swojego Pana spojrzenia. Nie usiadła, decydując się póki co na milczące stanie gdzieś z boku. Je - trzy kobiety zebrane w tym pomieszczeniu - łączył tylko cel, tylko przywództwo Czarnego Pana; dopóki nie nadejdą pozostali, by mogli rozpocząć snucie planów, nie miały ze sobą wiele wspólnego. Usilna, sztuczna rozmowa nie miała więc sensu.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Salon [odnośnik]04.09.17 12:04
Dni od ostatniego spotkania upływały jak we mgle. Cassius pogrążony był w rozmyślaniach pokrytych szalejącą na wskroś fantazją, zapewniając sobie absurdalne rozrywki w czasie oczekiwania i przygotowywania. Mimo uzyskania już szczątkowych informacji, nie wiedział, do czego dążyli konkretnie – dziś miało nastąpić oświecenie, którego wyczekiwał z nieskrywanym przed lustrem zapałem. We własnych oczach widział chęć dokonania rytualnego mordu, choć niezupełnie należało to do jego obowiązków. Przeczuwał jedynie, że będzie miał okazję skorzystać z innych posiadanych przezeń talentów, skoro wraz ze swym drogim kuzynem zostali posłani razem.
Towarzystwo Percivala było właściwie pocieszające, kiedy tylko przyszło mu wiedzieć, z kim ma pracować. Stanowił jedyną osobę, której ufał. Tak przynajmniej mu się wydawało, bowiem z pozostałych nazwisk tylko jedno budziło w nim większe emocje. Yvette Blythe, jego uczennica została gospodynią zorganizowanego spotkania, a Cassiusa zastanawiało tylko to, jakie zaistniały okoliczności, że znaleźli się w tym samym gronie. Płynąca w żyłach ciekawość, dociekliwość kazały mu tchnąć w życie czyny, dzięki którym łatwo mógł poznać omijające go fakty, jednak sam przed sobą przyznawał, że to nie miało w tej chwili większego znaczenia. Prawdziwa istota spraw leżała w zupełnie innym, jeszcze niepoznanym miejscu, którego sekrety mieli dzisiaj odkryć, korzystając z posiadanych talentów i koneksji. Znajomości i źródła w wielu miejscach powinny okazać się przydatne.
Widzimy się w Blythburghu — rzekł krótko do Percivala, gdy już stanął przed kominkiem z garścią proszku Fiuu w dłoni. Wolną ręką przesunął po połach płaszcza, sprawdzając, czy różdżka na pewno mu towarzyszy w tej podróży, po czym cisnął zielonym pyłem w palenisko, głośno i wyraźnie wymawiając miejsce, do którego się udawali i wkroczył w szmaragdowe płomienie, dając się ponieść wirowi magii transportującej.
Uderzywszy podeszwami butów, szybko opuścił kominek i przystanął obok, czekając na przybycie Percivala. W ciągu tych kilku krótkich chwil pozbył się drobin pyłu oraz popiołu z odzienia, ignorując otoczenie, w którym się znalazł. Było dostatecznie bezpieczne, przynajmniej jeszcze przez chwilę.
To niedaleko stąd — mruknął cicho, kątem oka dostrzegając błysk zielonego ognia z kominka. — Chodźmy. — Dodał jeszcze i ruszył, obierając kierunek na ponure uliczki miasta skryte w nieprzyjaznej aurze. Odwinięty kołnierz nie uchronił jego głowy przed coraz mocniejszymi opadami deszczu, choć woda zdążyła już nieco nadwyrężyć włosy i zrosić chłodny spokój panujący na twarzy. Na szczęście nie musieli iść zbyt daleko, by dotrzeć na miejsce.
Przekroczywszy granice terenu i znalazłszy się pod drzwiami wejściowymi, Cassius otworzył je ostrożnie i wkroczył do środka, zostawiając za sobą mokre ślady eleganckich butów. Nie czuł się ani trochę winny z powodu wprowadzenia w nieskazitelną czystość odrobiny bałaganu, wszak to nie z jego czynów zapanowała pogoda niesprzyjająca wyprawom; pogoda, która opierała się magii. Z istotną dla siebie powagą pokonał przejście domostwa aż do pomieszczenia, z którego dosłyszał dźwięki i zatrzymał się w progu, posyłając krótkie spojrzenia Brynhild i Marianne, nieco dłużej i znacznie intensywniej spoglądając na Yvette. Skinął im uprzejmie głową, oszczędzając sobie, jak i pozostałym słów zbędnych przy tej okazji. Nie znalazł się na zapoznawczym wieczorku ani towarzyskim raucie, by raczyć kogokolwiek stwierdzeniami pozbawionymi celu. Nie jemu przypadło wieść prym w trakcie tego spotkania, co tylko wzbudzało wspomnienia, kiedy Cassius był jeszcze dzieckiem i pełnił podobną rolę na arystokratycznych spotkaniach. Obserwował, rzadko wdając się w rozmowy i dyskusje – a dziś miało być podobnie.


We're not cynics, we just don't believe a word you say
We're not critics, we just hate it all anyway
Cassius P. Nott
Cassius P. Nott
Zawód : Urzędnik Ministerstwa Magii
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am the tall dark stranger
those warnings prepared you for
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
?
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t2650-cassius-prince-nott https://www.morsmordre.net/t2726-ksiaze#43660 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f236-nottinghamshire-ashfield-manor https://www.morsmordre.net/t3103-skrytka-bankowa-nr-707#50829 https://www.morsmordre.net/t2859-cassius-prince-nott

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Salon
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach