Wydarzenia


Ekipa forum
Leandra Flint
AutorWiadomość
Leandra Flint [odnośnik]19.11.18 0:17

Leandra Andromeda Flint

Data urodzenia: 23 września 1934
Nazwisko matki: Ollivander
Miejsce zamieszkania: dwór w Charnwood
Czystość krwi: szlachetnie czysta
Status majątkowy: bogata
Zawód: zielarka, harfistka
Wzrost: 164 cm
Waga: 50 kg
Kolor włosów: chłodny odcień blondu
Kolor oczu: bladoniebieskie
Znaki szczególne: szczupła sylwetka, siatki błękitnych żył prześwitujące gdzieniegdzie przez (zbyt) jasną skórę, drobne pieprzyki rozsiane po twarzy i ramionach, łabędzia szyja, leworęczność



quasi niente

Mówiono, że jej przyjście na świat przepowiedziały jej ojcu centaury. Nowa gwiazda w jaśniejącej na arystokratycznym nieboskłonie konstelacji Flintów miała rozbłysnąć dokładnie w dzień równonocy jesiennej, zwiastując zarówno koniec ciepłego, beztroskiego lata, jak i nadejście deszczowej, nostalgicznej jesieni. Tak też się stało – Leandra narodziła się w drugiej połowie września, w starannie przygotowanych na jej nadejście komnatach rodowej posiadłości, witana przez piękne, choć zmęczone oczy matki, zatroskany, ale pełen nadziei wzrok ojca, oraz zabarwione ciekawością spojrzenie starszego brata. Podobno zapłakała tylko raz, krótko, w następnej sekundzie uciszona wyśpiewywaną przez ptaki melodią, wpadającą uchylonym oknem razem z ciężkim od wilgoci, leśnym powietrzem. Podobno też niemal od razu wyciągnęła drobne rączki w stronę nachylonego nad żoną czarodzieja, i podobno to dlatego otrzymała po nim imię, choć ani jasne włosy, ani tęczówki o błękitnej barwie nie należały przecież do niego. Drugie, Andromeda, zaczerpnięto wprost z gwiazd, w których rzekomo zapisane były jej losy – póki co jeszcze nieodgadnione, odczytane być może jedynie przez zamieszkujących lasy Charnwood strażników, którzy nie zdecydowali się jednak na odkrycie przed Flintami wszystkich kart zamglonej przyszłości.


Mówiono, że była dzieckiem niepokojąco cichym i milczącym, przyglądającym się światu z taką powagą w skupionym spojrzeniu, że początkowo zamartwiano się o jej zdrowie, niejednokrotnie zasięgając rady zaufanych uzdrowicieli. Magomedycy nie stwierdzili jednak u niej rozwoju żadnego z magicznych schorzeń, zgodnie uspokajając matkę, że z jej córką nie działo się nic złego. Taka po prostu była – nie marudziła, nie zanosiła się histerycznym płaczem, nie miała też w zwyczaju buntować się przeciwko otrzymywanym poleceniom, spełniając je posłusznie i bez słowa sprzeciwu. Nie ze strachu; ten przez bardzo długi czas praktycznie nie istniał w jej życiu, przepełnionym zamiast tego atmosferą troski i opiekuńczości, którymi hojnie ją obdarzano, mimo że narodziny młodszej siostry, Cressidy, zmusiły Flintów do dzielenia rodzicielskiej uwagi na troje. Leandra nie okazywała jednak względem rodzeństwa niedojrzałej zazdrości, częściowo nie mając ku temu powodów, częściowo dlatego, że to właśnie jej przypadła rola przysłowiowego oczka w ojcowskiej głowie. Leander od samego początku był kimś, w kogo córka wpatrywała się z podziwem niemal bezgranicznym, darząc go szacunkiem tak głębokim, że każde wypowiadane przez niego słowo było dla niej świętością. Uwielbiała słuchać, gdy opowiadał o skrytych wśród starych drzew dziwach, wpatrując się w niego wtedy szeroko otwartymi oczami dziecka i bez skrępowania zadając serie niekończących się pytań. O las, o rosnące w nim, magiczne rośliny, o zwyczaje mieszkających na ich terenach centaurów; wszystkie szczegóły starannie zachowywała w pamięci, śniąc później o bajkowej krainie, należącej do przeklętej przez braci Blodeuwedd, a malowanej jego słowami – choć miało minąć jeszcze kilka lat, nim pozwolono jej zobaczyć lasy Charnwood na własne oczy.


Mówiono, że miała szczęście, dorastając w rzeczywistości pozbawionej zmartwień, niezmąconej przez echa Wielkiej Wojny Czarodziejów, coraz gwałtowniej wstrząsającej magiczną Europą. Jej dni, pozbawione obaw o najbliższą przyszłość, mijały na beztroskich zabawach i pobieraniu pierwszych nauk, do których przykładała się z godną podziwu starannością, cierpliwie znosząc monotonne powtarzanie nazwisk czarodziejów i czarownic z arystokratycznych kronik oraz wytrwale ćwicząc odmianę francuskich słówek. Zgłębianie tajników szlacheckiej etykiety przychodziło jej z lekkością, wprawiającą w zachwyt sprowadzane do dworu guwernantki, lecz sama Leandra nie pragnęła wcale ich aprobaty, a słysząc kierowane pod swoim adresem pochwały, odruchowo szukała wzrokiem przyglądającego się czasami jej lekcjom ojca. Wtedy nie rozumiała jeszcze, dlaczego jej plecy powinny być wyprostowane, a łopatki ściągnięte, ale poprawną postawę przyjmowała w sposób bardziej instynktowny, niż wyuczony; poruszała się z naturalną gracją, bez problemu odnajdując właściwe uderzenia w muzyce, gdy stawiała pierwsze, jeszcze odrobinę skażone dziecięcą niepewnością kroki na dębowych parkietach. Nie wszystkie zajęcia traktowała jednak z równym entuzjazmem; przyswajanie wiedzy teoretycznej sprawiało jej wyraźne trudności, a pochylając się nad zakurzonymi księgami męczyła się do granic możliwości. Wtedy – i tylko wtedy – pozwalała sobie na chwile nieposłuszeństwa, nieśmiałym głosem wciągając nauczycieli w długie rozmowy na interesujące ją tematy. Prowadzenie mniej lub bardziej poważnych dyskusji było czymś, co robić uwielbiała, bardzo wcześnie odkrywając, że najlepiej czuła się właśnie w towarzystwie innych ludzi. Samotność wprawiała ją w przygnębienie i odbierała pogodę ducha, sprawiając, że w błyskawicznym tempie marniała, pozbawiona tego samego blasku, który tak często przyciągał ku niej spojrzenia.



marcato

Mówiono, że magia bardzo długo zwlekała, zanim zdecydowała się wreszcie u niej ujawnić. Początkowo nie budziło to niczyjego niepokoju, ale gdy czarodziejskie zdolności objawiły się już u dwa lata młodszej od niej Cressidy, a Leandra wciąż uparcie nie wykazywała nawet zalążków talentu magicznego, zaczęto spoglądać na nią z milczącą obawą. Wyłapywała te uważne spojrzenia bez trudu, po raz pierwszy zmuszona do przyjęcia do wiadomości, że była w czymś gorsza. A chociaż nie wyobrażała sobie, by mogła być zupełnie pozbawiona tej niezwykłej energii, która tak śpiewnie szeptała do niej za każdym razem, gdy tylko różdżkę podnosił któryś z dorosłych członków jej rodziny, to na jakiś czas pozwoliła, by do jej idealnie skomponowanej rzeczywistości wkradł się dysonans. Aura przestrachu i niewypowiedzianej presji zawisła nad nią jak burzowa chmura, sprawiając, że na kilka miesięcy stała się drażliwa i kapryśna, a rozproszony umysł nie radził sobie już tak gładko z coraz bardziej wymagającymi naukami, przekazywanymi przez guwernantki. Podobno jedną z nich doprowadziła do płaczu, za co po raz pierwszy w krótkim życiu została ukarana; odesłana do swoich komnat, spędziła w samotności kilka długich godzin, zanim zaczęła płakać i krzyczeć z frustracji. Chciała wydostać się tak bardzo, że uśpiona do tej pory magia, płynąca w jej żyłach, wreszcie postanowiła usłuchać: wszystkie okna otwarły się na oścież, a rosnący tuż przy rezydencji klon wygiął gałęzie w jej stronę, zaczepiając je o kamienny parapet.


Mówiono, że ulga i radość z zażegnanej groźby charłactwa były na tyle duże, że łaskawie zapomniano o jej przewinach, a ojciec, ucieszony tym wybuchem magicznych umiejętności, zabrał ją na pierwszą wyprawę w głąb otaczającego dwór lasu. Zderzenie tkanych latami wyobrażeń z rzeczywistością okazało się dla Leandry przeżyciem niezapomnianym, gdy wszystkie opowieści, których słuchała z zapartym tchem, nabrały kształtu i sensu. Chociaż Charnwood różniło się znacznie od barwnych ilustracji uwiecznionych na kartach czarodziejskich baśni, to trudno było nie dostrzec magii kryjącej się na zamglonych polanach i skrytych w półmroku ścieżkach. To, co dla wielu było przerażające, Leandra uważała za piękne: nie wzdrygała się z obrzydzeniem na widok grubych, pajęczych sieci, nie okrążała ze strachem śpiących na gałęziach nietoperzy i, instruowana cierpliwym głosem ojca, ostrożnie stawiała kroki, żeby nie naruszyć kryjących się wśród poszycia mrowisk. Jej zaaferowanie rodowym bogactwem Flintów nie przeszło niezauważone, i wkrótce pojedynczy spacer stał się ich stałym rytuałem; ojciec, choć na co dzień surowy i nieco wycofany, okazał się wspaniałym nauczycielem, wytrwale ucząc córkę rozpoznawania roślin i obchodzenia się z magiczną florą. Tłumaczył zależności między gatunkami, wykładał najczęstsze zastosowania pochodzących z nich ingrediencji, a im stawała się starsza, tym więcej odkrywał przed nią sekretów, strzeżonych zazdrośnie i przekazywanych jedynie z pokolenia na pokolenie. To dzięki niemu poznała zwyczaje żyjących na leśnych terenach centaurów oraz nauczyła się, jak z nimi rozmawiać, by nie urazić dumy zaprzyjaźnionego z Flintami plemienia. To również on zabrał ją na pierwsze polowanie, na którym – wtedy jeszcze drżąc niepewnie na końskim grzbiecie – z mieszaniną smutku i fascynacji przyglądała się śmierci zastrzelonego zająca. W przeciwieństwie do siostry, nie zrezygnowała jednak z kultywowania rodzinnej tradycji, zamiast tego pod okiem starszego brata ucząc się strzelać z łuku, gdy okazało się, że z kuszą nie radziła sobie najlepiej.


Mówiono, że Hogwart nie był już bezpiecznym miejscem; że w jego murach w tajemniczych okolicznościach zginęła uczennica. Mówiono też, że winowajcę schwytano – ale sam ten fakt nie wystarczył, by wygładzić coraz bardziej widoczne zmarszczki, znaczące zmartwioną twarz matki. Mimo że wojna nigdy nie dotarła do komnat rodowego dworu Flintów, to jej widmo zdawało czaić się na strzeżonych lasem i ochronnymi zaklęciami granicach, sprawiając, że magiczna Francja, choć tak bardzo odległa od odwiecznych tradycji, wydawała się bezpieczną oazą. Decyzja o wysłaniu obu córek do Beauxbatons zapadła bez wiedzy i aprobaty samych zainteresowanych, przedstawiona im w formie dokonanej, prawie łamiąc nakarmione opowieściami serce Leandry. Nie chciała opuszczać Wielkiej Brytanii ani żegnać się z marzeniami o wspaniałym zamku, którego korytarzami stąpał niegdyś jej ojciec; zbyt wiele nasłuchała się o kryjących się wewnątrz sekretach, o snujących się po salach duchach, o tajemniczym, zapełnionym niezwykłymi stworzeniami Zakazanym Lesie; pragnęła go zobaczyć, poznać, pokochać, porozmawiać z zamieszkującymi go centaurami – i nie potrafiła zrozumieć, dlaczego jej to odbierano. Prawie się sprzeciwiła, obuta w elegancki pantofelek stopa niemal uderzyła ze złością w lśniący parkiet, ale coś w spojrzeniu jej matki zatrzymało butne słowa, zanim zdążyły odnaleźć drogę na usta. Zdusiła niewypowiedziane błagania, kiwając jedynie głową, chociaż myśl o przerażająco obcej szkole wycisnęła z jej oczu setki wylewanych w samotności łez, zanim jeszcze w ogóle na dobre znalazła się we francuskiej akademii.



crescendo

Mówiono, że w Beauxbatons rozkwitła, choć początki zdecydowanie nie należały do najłatwiejszych; w ukrytej wśród górskich szczytów szkole, wypełnionej przez obce twarze i francuskie słowa, nietrudno było się zagubić, a wychowana w leśnym odosobnieniu Leandra, czuła się tam szczególnie nie na miejscu. Przerażała ją odległość od domu, nie potrafiła odnaleźć się wśród zalanych światłem korytarzy, a starannie wypielęgnowane trawniki i symetrycznie ułożone, kwiatowe rabaty, w niczym nie przypominały urokliwych polan, otaczających jej rodzinny dwór. Wszystko to sprawiało, że przez pierwsze tygodnie głównie trzymała się na uboczu, w wolnym czasie pisząc długie listy do siostry, jednak wśród kreślonych schludnym pismem wersów próżno było szukać żalu czy narzekań; te zachowywała dla siebie, Cressidzie opowiadając jedynie o rzeczach pięknych: marmurowych rzeźbach na dziedzińcu, lekkich jak piórko obłokach, płynących czasami tak nisko, że niemal dało się ich dotknąć, bogactwach kryjących się w przestronnej bibliotece, ptakach wijących gniazda w pnących się po białych wieżyczkach winoroślach. Skupiona na tkaniu tych słownych obrazów, nie zauważyła momentu, w którym scaliły się z rzeczywistością, wciągając ją prosto w sam środek niezwykłego świata; świata, który – z mieszaniną niedowierzania i zachwytu – zaczęła w końcu nazywać swoim własnym.


Mówiono o niej, że zadzierała nosa, i że zbytnio wywyższała się ponad innych, ale nigdy nie przejmowała się tymi skażonymi zazdrością szeptami, zgrabnie unikając wszelkich konfliktów, czy słownych przepychanek. Prawdą było, że grono jej szkolnych znajomości ograniczało się do niewielkiej grupy trzymających się blisko przyjaciół, połączonych ze sobą wysokim statusem krwi i podobnymi zainteresowaniami, Leandra nie widziała jednak nic złego w takim stanie rzeczy. Nie poniżała niżej urodzonych, ani nie próbowała na każdym kroku podłożyć im przysłowiowej nogi, zwyczajnie powstrzymując się od obdarzania ich choćby okruchami swojej uwagi; tę skupiała początkowo głównie na nauce, starając się zrobić dobre wrażenie nie tylko na rówieśnikach, ale i nauczycielach, jednak szybko stało się jasne, że istniały przedmioty, do których zwyczajnie nie miała smykałki. Mimo starań, nie udało jej się przekonać do głębszego studiowania zaklęć ofensywnych ani defensywnych – znacznie bardziej przemawiała do niej magia subtelna i pozbawiona charakterystycznej dla walk krzykliwości, wykorzystywana do warzenia eliksirów czy eleganckich i skomplikowanych formuł z dziedziny transmutacji. Dzięki wpływowi ojca, najjaśniej lśniła na zajęciach z zielarstwa, dobrze radząc sobie również z astronomią i opieką nad magicznymi stworzeniami, a chociaż swobodnie czuła się na wszystkich lekcjach, które odbywały się na świeżym powietrzu, to naukę latania na miotle porzuciła już po ukończeniu podstawowego kursu, ponad koronami drzew szybując jedynie na grzbiecie należących do klubu jeździeckiego aetonanów.


Mówiono, że ponad wszystko ukochała sobie sztukę; odkryte jeszcze w dzieciństwie zamiłowanie do muzyki zaprowadziło ją w szeregi Gryfów, skąd trafiła prosto do szkolnego chóru, mylnym jednak byłoby stwierdzenie, że pozostała ślepa na inne artystyczne dziedziny. Doceniała i kochała piękno w niemal każdej postaci, potrafiła też bez problemu odnaleźć je w miejscach, w których trudno było się spodziewać jego obecności, uwielbiała więc prowadzić długie dyskusje o malarstwie czy rzeźbie, a występy działającej w Beauxbatons trupy teatralnej otworzyły przed nią pełen metafor i dwuznaczności świat dramatu. Sama nie miała co prawda talentu do aktorstwa, nie wypadało jej też wystawiać się na widok publiczny ku uciesze innych, obowiązki płynące z urodzenia nie przeszkadzały jej jednak w tęsknym śledzeniu losów bohaterów z zaciemnionej widowni. Spektakle, dzieła i muzyczne utwory zapadały jej w pamięć znacznie łatwiej niż inkantacje uroków, w młodym umyśle najintensywniej wyrył się jednak moment, w którym jej palce po raz pierwszy dotknęły strun harfy. Niecieszący się porywającą popularnością i nieco zapomniany instrument trafił w jej ręce dziełem przypadku, przykuwając jej uwagę i zdobywając zainteresowanie głównie dzięki celtyckim korzeniom, ale ledwie udało jej się wydobyć z niego pojedyncze dźwięki, a wiedziała, że należał do niej. Wymagający i chwilami równie kapryśny, co ona sama, okazał się wyjątkowo trudny do opanowania, jednak Leandra zakochała się w nim z wzajemnością, bez narzekań znosząc tworzące się na opuszkach pęcherze, a z czasem przyzwyczajając się do znajomego ciężaru na lewym ramieniu. Wszystko to wydawało się zresztą niewielką ceną za płynącą z gry radość oraz przekonanie, że szarpane zręcznie struny wprawiały w drżenie nie tylko powietrze, ale też najprawdziwszą i najczystszą magię.



apassionato

Mówiono, że byli dla siebie stworzeni. Ona – młoda, piękna i uzdolniona, i on – pewny siebie i oczytany, o którym na salonach szeptano, że nie miał szczęścia do zaręczynowych kandydatek. Poznali się w czasie Sabatu, jej pierwszego i najważniejszego, na którym debiutowała zaraz po ukończeniu Beauxbatons; podobno oczarowała go melodia, którą na prośbę gospodarzy odegrała na harfie, podobno też i on poruszył jej serce, gdy wirowali na parkiecie w trakcie wspólnego tańca. Był jedynym kawalerem, który tamtego wieczoru zapadł jej w pamięć, a chociaż konwenanse nakazywały, by dzieliła swą uwagę równo między wszystkich, to nie czuła ukłucia wyrzutów sumienia, gdy raz po raz pozwalała mu wciągać się w rozmowę. Swobodną i sprawiającą wrażenie utkanej z czystych emocji, a także tworzącą złudną iluzję, że znali się od lat – i że kolejne również mogliby spędzić u swojego boku, choć przecież Leandrze wcale nie spieszyło się do zamążpójścia. On jednak w niczym nie przypominał nudnych adoratorów, których zwykła bez żalu odrzucać w akademii; imponował jej wiedzą i obyciem, oraz tym, że jako jeden z nielicznych nie wyśmiał jej ambicji, cierpliwie słuchając, gdy opowiadała o wytwórstwie roślinnych ingrediencji, które zaczęła studiować pod okiem ojca. Nie była co prawda pewna, czy jego zainteresowanie było autentyczne, czy może prowadził z nią zgrabną grę, ale przecież od zawsze ceniła teatr – gdy więc przyjęcie dobiegało końca, w sekrecie podarowała mu smakujący słodkim winem pocałunek, w zamian otrzymując obietnicę słania romantycznych listów, której jeszcze tej samej nocy honorowo dotrzymał.


Mówiono, że w świecie arystokracji nie było miejsca na miłość. Słuchała tej mantry od dziecka, powtarzanej raz po raz przez matkę i liczne ciotki, jednak świadomość, że istniało coś, czego posiadać nie mogła, sprawiła jedynie, że tym bardziej tego pragnęła. Przesiąknięte sztuką mury szkoły, choć należące już do przeszłości, pozostawiły po sobie wspomnienie uczuć uwiecznionych przez artystów na płótnach i w muzycznych utworach, o których czytanie już jej nie wystarczało. Chciała czuć, dlatego po raz pierwszy w życiu uciekając się do błagań, uprosiła ojca, by wstrzymał się z planowanymi dla niej zaręczynami. Ustąpił, pozwalając jej na pozostanie w leśnym dworze przez kolejny rok, w czasie którego czas poświęcała głównie szlifowaniu zdobytych już umiejętności oraz poznawaniu na nowo odkrytych w dzieciństwie miejsc, a im dłużej przebywała w Charnwood, tym mniej chciała je opuszczać. Jej rozważania na temat przyszłości przez moment orbitowały wokół alchemicznego stażu w Szpitalu Świętego Munga, jednak ostatecznie zrezygnowała z tych planów, zamiast tego skupiając się w pełni na zielarstwie, wprowadzana przez ojca w kolejne tajniki ich rodowego dziedzictwa. Dni mijały jej więc na starannym segregowaniu pędów wnykopieńki, ostrożnemu zbieraniu tentakulego jadu i oddzielaniu ognistych nasion od tych zwyczajnych, mimo że nigdy tak naprawdę nie porzuciła alchemii, w wolnych chwilach warząc eliksiry dla własnego użytku. On również znajdował się gdzieś obok tego wszystkiego, z każdym tygodniem zbliżając się coraz bardziej i postępując coraz śmielej; wpuściła go do swojego świata, pokazując mu wydeptane przez siebie ścieżki i udając, że nie zauważa urywanych nagle rozmów o zaręczynach. Niejednokrotnie obiecywał jej przecież, że będzie na zawsze, zduszając niepokoje w zarodku i sprawiając, że w którymś momencie uwierzyła, że naprawdę miała być wyjątkowa; że jako jedna z nielicznych wyjdzie za mąż z miłości. Jak mogła pomylić się aż tak bardzo?


Mówiono, że podarował pierścionek innej, że poróżniły ich przekonania, albo że to ona go oddaliła, znudziwszy się w końcu jego towarzystwem; powtarzane szeptem na salonach wersje zdarzeń różniły się od siebie detalami i umiejscowieniem winy, żadna nie była jednak prawdziwa, bo główni zainteresowani milczeli na ten temat jak zaklęci. Mieszkańcy Charnwood wiedzieli jedynie, że Leandra pewnego dnia wróciła do dworu we łzach i, zamknąwszy się we własnych komnatach, przesiedziała tam kilka godzin, nie chcąc nikogo widzieć. Wiadomo było również, że na długie miesiące zniknęła niemal zupełnie z salonów, kryjąc się wśród rodzinnych lasów i dzieląc czas między pracę u boku ojca, a grę na harfie, która pojawiła się w pokoju muzycznym, sprowadzona tam na jej życzenie. To właśnie muzyka była tym, co dawało jej ukojenie, nieco uśmierzając szarpiący złamanym sercem ból i pozwalając na chwilowe zapomnienie o tęsknocie. Nie tylko za ukochanym, ale i za siostrą, kończącą właśnie ostatni rok we francuskiej szkole. Przeżywała to rozdzielenie zaskakująco dotkliwe, być może ze względu na swój kruchy stan, a może dlatego, że w ciągu siedmiu lat spędzonych w murach akademii, zżyły się ze sobą jak nigdy wcześniej. Przypomniawszy sobie o starym zwyczaju z początków nauki, wróciła do przelewania niewypowiedzianych myśli na papier, śląc Cressidzie długie listy, tradycyjnie pomijające smutek i wewnętrzną brzydotę, a opisujące to, co piękne. Nie zdradzała więc, że zdawała się marnieć z dnia na dzień, że osłabiały ją nawet krótkie wyprawy do lasu, i że coraz częściej budziła się zmęczona, nie potrafiąc odnaleźć w sobie chęci do opuszczenia komnat. Niestety, nie wszystko była jednak w stanie schować za kurtyną milczenia: trudno było nie zauważyć nienaturalnej bladości jej skóry, gdy wiosną żegnała młodszą siostrę, wygrywając słodko-smutną melodię na ślubie Fawleyów, a starannie nałożony róż nie mógł ukryć zbyt szczupłych policzków, z których wycierała pojedyncze łzy, udając, że płakała z siostrzanego szczęścia – podczas gdy w rzeczywistości z żalem godziła się ze świadomością, że traciła kolejną bliską sercu osobę.



triste

Mówiono, że jej ojciec prawie poruszył niebo i ziemię, gdy krótko po wyjeździe Cressidy zniknęła, nie wróciwszy przed zmrokiem z leśnego spaceru. Wybrała się na niego samotnie, nie spodziewając się, że może wydarzyć się coś złego – znała przecież na pamięć prowadzące w głąb lasu ścieżki i wiedziała, jak po nich stąpać, by nie zagubić się wśród zasnuwającej je, wieczornej mgły. Nie przewidziała jednak, że choroba, która w tajemnicy toczyła ją od miesięcy, zdołała osłabić ją aż tak bardzo, by pozbawić jej orientacji i wprawić świat w gwałtowne wirowanie; nie zarejestrowała też momentu, w którym upadła na kolana, potykając się o wykrzywiony korzeń, a jej jasna twarz zabarwiła się szkarłatem płynącej z nosa krwi. Znajdowała się poza głównym szlakiem, z dala od ścieżki, zwabiona między drzewa żałosnym pohukiwaniem maleńkiej sowy, która musiała wypaść z gniazda, bo wymachiwała gwałtownie słabymi, niezdolnymi jeszcze do lotu skrzydłami, zaplątana w gęste zarośla. Leandra wyciągnęła w jej stronę dłonie, chcąc ostrożnie schować ją w połach szaty i zabrać do dworu, nie zauważyła jednak kryjącego się w poszyciu węża. Zdezorientowana upadkiem, nie zdołała uskoczyć, zanim ostre kły zacisnęły się na jej przedramieniu, z którego natychmiast wytrysnęła krew, przesiąkając przez wierzchnią tkaninę zdecydowanie szybciej, niż powinna. Ból ją oślepił, szatkując pole widzenia jak witrażowe szkło, a zanim osunęła się w nicość, otulona miękkimi ramionami omdlenia, usłyszała jedynie odległy i jakby nierealny tętent kopyt, kołyszący ją śpiewnie do niespokojnego snu.


Mówiono, że uratował ją zaprzyjaźniony z Flintami centaur, wyczytawszy ostrzeżenie w lśniących na nocnym niebie gwiazdach, choć bardziej sceptyczni twierdzili, że zaalarmowało go głośne pohukiwanie wystraszonej sowy, szamoczącej się w materiale dziewczęcej szaty. Odnalazł Leandrę w ostatniej chwili, na wpół przytomną i wycieńczoną, szlochającą z bólu i przerażenia; nie tracąc czasu, pomógł jej wydostać się z lasu, oddając ją bezpiecznie w ramiona rwącego włosy z głowy ojca. Stamtąd trafiła prosto w ręce uzdrowicieli, którzy tym razem nie mieli problemów z postawieniem diagnozy – trauma krwi, wcześniej nierozpoznana i nieleczona, siała w jej organizmie spustoszenie od co najmniej kilku miesięcy, uaktywniona najprawdopodobniej na skutek związanego z niedoszłymi zaręczynami żalu. Odwrócenie dokonanych przez chorobę szkód zabrało jej kolejnych kilka tygodni, w czasie których powoli dochodziła do siebie, lecząc zranienia i przyjmując przygotowane specjalnie dla niej, wzmacniające mikstury. Razem z nią w siły rosła również odratowana sówka, od tamtej pory stając się jej nieodłączną i darzoną szczerym przywiązaniem towarzyszką. Mimo że była stworzeniem dzikim, okazała się z natury spokojna i łagodna, Leandra nadała jej więc celtyckie imię Caoimhe, oznaczające coś jednocześnie pięknego i delikatnego. Sowa, niepochodząca z czarodziejskich hodowli i w młodości nieznająca obecności człowieka, nigdy nie dała się całkowicie udomowić, zamieszkała jednak w dziupli klonu, rosnącego tuż przy komnatach swojej wybawicielki. Podobno często widziano ją, gdy przesiadywała u boku grającej na harfie Leandry, podobno godziła się też na noszenie wyłącznie jej listów, ostentacyjnie ignorując przy tym wszystkich innych. Wyjątek czyniła jedynie dla posiadającej umiejętność rozumienia ptasiej mowy Cressidy, być może wyczuwając więź, jaka nierozerwalnie łączyła siostry.


Mówiono, że zbliżała się kolejna wojna. Przepełnione niepokojem szepty niosły się coraz głośniej po arystokratycznych salonach, na których znów zaczęła się pojawiać, odzyskując wreszcie charakterystyczną dla siebie radość życia. Nie chciała słuchać o wiszących w powietrzu groźbach, nie miała już sił na drżenie przed przeszłością i przyszłością, jednak nawet trzymający się z dala od polityki Flintowie nie byli w stanie całkowicie zasłonić uszu przed wstrząsającymi prasą doniesieniami, czy też odwrócić spojrzeń od krwi, rozlewającej się po parkiecie sali balowej, w której odbywał się noworoczny Sabat. Widziała ją również Leandra, stojąc na krawędzi przerażonego kręgu gapiów, i nie będąc w stanie oderwać wzroku od zmaltretowanych ciał czarodziejów, wpatrując się w nie z niemal identyczną mieszaniną smutku i fascynacji, z jaką lata wcześniej obserwowała śmierć przebitego strzałą zająca. Wtedy nie pozwalała jeszcze, by zawładnął nią strach, czy może – nie chciała tego zrobić, zbyt mocno kochając swój świat, żeby dopuścić do siebie myśl, że mogłaby go utracić. Ignorowała więc fakt, że trząsł się w posadach, że rody oddzielały się od siebie polityczną wyrwą, że coraz częściej dochodziło do obyczajowych skandali; przywdziawszy na usta słodki uśmiech, kontynuowała ten skazany na potępienie taniec śmierci, prawie wierząc w to, że będzie trwał wiecznie.



al niente

Mówi się, że era arystokracji dobiega końca; że magia nie należy już wyłącznie do czarodziejów; że wkrótce wszystko, co znane, obróci się w proch i zniszczenie. Leandra słyszy te szepty, z uporem decyduje się jednak ich nie słuchać. Przez większość czasu jej się to udaje, chociaż w jej pamięci wciąż żywo płonie wspomnienie kwietniowo-majowej nocy, w trakcie której wraz z wybuchem magicznej energii, eksplodowały również naczynia krwionośne w jej ciele, sprawiając, że prawie wykrwawiła się we własnym łóżku. Próbuje skupić się na sobie, na wieści o zbliżających się zaręczynach, na tradycyjnych uroczystościach, wytrwale organizowanych przez szlachtę, mimo toczących się wokół walk. Jeszcze nie drży o własne życie, nie biorąc pod uwagę tego, że wojna może dosięgnąć i ją, choć przecież widzi spustoszenie, jakie anomalie zasiały w ukochanych przez nią lasach Charnwood, tuż na granicach jej rodzinnych terenów. Jej spojrzenie coraz częściej przebiega też przez piętrzące się listy z zapotrzebowaniem na ingrediencje, przysyłane przez pękający w szwach Szpital Świętego Munga, Ministerstwo Magii płonie, londyńska opera odwołuje wieczorne koncerty z powodu stanu wojennego, a jej ulubiony teatr zostaje zamknięty przez szalejącą wewnątrz, niestabilną magię. Czy się boi? Być może; strach maskuje jednak tak, jak tylko potrafi, zadzierając wyżej głowę i dumnie prostując plecy; nie jest głucha ani ślepa, a przodkowie nie obdarzyli jej naiwnością, ale tym razem cicho pozwala sobie na nadzieję, że jeżeli tylko będzie wystarczająco mocno chciała, to jakimś cudem uda jej się odegnać nieuniknione.



Patronus: Nigdy nie potrafiła go wyczarować.


Statystyki i biegłości
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 0 Brak
Zaklęcia i uroki: 0 Brak
Czarna magia: 0 Brak
Magia lecznicza: 0 Brak
Transmutacja: 10 +3 (różdżka)
Eliksiry: 12 +2 (różdżka)
Sprawność: 0 Brak
Zwinność: 10 Brak
JęzykWartośćWydane punkty
Język ojczysty: angielski II0
FrancuskiII2
Biegłości podstawoweWartośćWydane punkty
AstronomiaII10
Historia magiiI2
KłamstwoI2
Opieka nad magicznymi stworzeniamiI2
RetorykaII10
SpostrzegawczośćI2
ZielarstwoIII25
Biegłości specjalneWartośćWydane punkty
Szlachecka etykietaI0
Biegłości fabularneWartośćWydane punkty
Brak -0
Sztuka i rzemiosłoWartośćWydane punkty
Literatura (wiedza)I½
Literatura (tworzenie prozy)I½
Malarstwo (wiedza)I½
Muzyka (wiedza)II3
Muzyka (śpiew)II3
Muzyka (harfa celtycka)III10
Rzeźbiarstwo (wiedza)I½
AktywnośćWartośćWydane punkty
JeździectwoI1
ŁucznictwoI1
Taniec balowyII7
Taniec klasycznyI1
GenetykaWartośćWydane punkty
Brak-0
Reszta: 0

Wyposażenie

różdżka, sowa

Gość
Anonymous
Gość
Re: Leandra Flint [odnośnik]22.11.18 20:29
Melduję, że można sprawdzać! morshura
Gość
Anonymous
Gość
Leandra Flint
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach