Ronja Fancourt
AutorWiadomość

quiet. composed. grateful. disciplined
do not underestimate my heart, it is a fortress, a stronghold that cannot be brought down, it has fought battles worth fighting, and saved loved ones worth defending, the day you think it a weakness, is the day
you will burn
you will burn
Ostatnio zmieniony przez Ronja Fancourt dnia 31.03.21 9:16, w całości zmieniany 3 razy
Ronja Fancourt

Zawód : magipsychiatra, uzdrowiciel
Wiek : 30/31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
battles may be fought
from the outside in
but wars are won
from the inside out
from the outside in
but wars are won
from the inside out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni


“Do not complain beneath the stars about the lack of bright spots in your life.”

Z utęsknieniem wygląda za okno.
Rodzinne wakacje, chociaż zapowiadały się ciekawie, okazały się pasmem rozczarowań. Matka zbyt zajęta opieką nad ich młodszą siostrą pozostawiła bliźnięta same sobie, z surowym nakazem nieoddalania się od domku letniskowego. Wraz z bratem zbadali już każdy jego zakątek, poczynając od nieco tanio wyglądającej, kwiatowej tapety ich wspólnej sypialni, a kończąc na nudnawym ogródku. Jedyną jego atrakcją, a zarazem przekleństwem, był perfekcyjny widok na dzielący ich od wzgórza pagórek, na którym pan Fancourt hobbystycznie rozłożył swój lunaskop. Od momentu ich przybycia, regularnie wymykał się wieczorami z bezpiecznego schronienia, by oddawać się relaksującemu, tak przynajmniej zarzeka się przy stole, wyszukiwaniu spadających gwiazd. Ojciec powtarzał, że właśnie, kiedy zachodzi słońce, a światłość ostatecznie ustępuje ciemności istnieje największe prawdopodobieństwo na dostrzeżenie jej “niebiańskich strażników”, jak zwał gwiazdy. Dziewczynka westchnęła znudzona. Według jej prostego rozumowania, nie były niczym więcej niż białymi punktami na czarnym niebie, w dodatku w Londynie czasami ledwo dostrzegalnymi. Prawdą było, iż tutaj, w Walii dało się ich przyuważyć więcej, ale ten pojedynczy powód nie imponował jej bardziej w żadnym stopniu. Westchnęła nieco głośniej, ostentacyjnie, w nadziei, że prócz niej ktoś jeszcze znajduje się w malowniczym saloniku ozdobionym białymi akcentami. Ostatnio widziała tutaj brata, który aktualnie dobitnie przeżywał zakup swojej miotły i całymi dniami polerował, pucował, dmuchał i chuchał na jej drewniany stelaż. Ronnie posiadała swój własny egzemplarz, identyczny do jego, ale dosyć szybko po opanowaniu sztuki utrzymywania się w powietrzu na dłużej niż kilka minut, straciła nią zainteresowanie. Bardziej ciekawiło ją to, co dzieje się na ziemi, a będąc prezycyjnym - to co działo się za bezgraniczną tajemnicą tamtego pagórka.
Oderwała się od parapetu, nie otrzepując nawet kurzu ze swojej letniej sukienki. Nie należała do najnowszym, zupełnie jakbym matka z premedytacją ubierała ich w ubrania, które w razie ubrudzenia można było wyrzucić. Nucąc pod nosem melodię jednej z tradycyjnych piosenek, jaką ostatnio uczyła się grać na guqinie, Ronja zadarła głowę do góry, słysząc z piętra przytłumione stropem gaworzenie Faeleen. Była bardzo głośnym dzieckiem, głośniejszym od bliźniaka Ronji, co dotychczasowo wydawało się niemożliwe, ale siedmioletnie doświadczenie krzyków, płaczów i wyskoków Fae, regularnie wyprowadzało ich z błędu. Może właśnie ze względu na ich oboje, Ronja nieświadomie przyjęła rolę grzecznego dziecka, może od zawsze miała ją we krwi. Skręcając w korytarz zastawiony ich zabawkami do pływania, zdążyli być na plaży całe trzy razy, dotarła do drzwi na tylną werandę. Uchylając je z precyzją godną najlepszego szpiega, dziwiła się, że jeszcze nie została zrekrutowana do magicznej policji, dostrzegła jego smukłą sylwetkę rozłożoną na wiklinowym fotelu, z gazetą w dłoni. Była tak doskonałym obserwatorem, że kichając, nawet nie zauważyła, kiedy ojciec, nie odwracając głowy znad lektury, uśmiechnął się łagodnie, na widok małej dziewczynki ze wplątaną we włosy czerwoną kokardą. Opuściwszy pierwszy posterunek, skierowała kroki ku schodom na piętro, w ich połowie znajdując swojego brata.
- Przepuścisz mnie? Chcę iść po zabawkę. - Spytała ponaglającym, nietypowym dla siebie tonem. Nie miała czasu na uprzejmości, była w trakcie misji, w dodatku chłopiec irytował ją swoim znowym zainteresowaniem.
- “Chcę iść po zabawkę.” Ile masz lat, pięć? - Przedrzeźnił ją, ale płynnymi ruchami szczotki dalej sunął po miotle. Ronnie chwyciła go za ramię i zepchnęła do ściany.
- Przynajmniej chcę zrobić coś więcej niż całymi dniami siedzieć z nudnym kijkiem. Jestem prawdziwym podróżnikiem, który szuka wrażeń, nie to, co ty. - Machnęła mu przed nosem wyimaginowanym kapeluszem i ruszyła w górę, biorąc po dwa schodki. - Mam nadzieję, że nie zamierzasz znowu wydziwiać. Nie jesteś podróżnikiem Ronja, masz wybujałą wyobraźnię fajtłapy. - Stwierdził lekko podniesionym głosem. Tylko on mógł do niej mówić “fajtłapa”, gdy jakieś inne dziecko na ich ulicy w domu wyśmiewało się z nieśmiałości Ronji, tamten prawie zawsze rzucał się do bójki. Nienawidził gdy mówili, że jest za cicha. Za dziwna. Uchylone drzwi od bocznej łazienki, ujawniły Xiuying, która kończąc rytuał kąpieli Faeleen, próbowała bez skutku ubrać na małą jej koszulę nocną. Tamta z kolei uciekała, wiła się jak wąż i przy tym radośnie krzyczała, gdy głos matki stopniowo zmieniał się z łagodnego tonu angielszczyzny, na nieco ostrzejszy chiński. Dodatkowy podkład dźwiękowy zapewniał leżący na dywaniku w sypialni rodziców pies, wesoło szczekający do tonu treli dziewczynki. Cisza na horyzoncie. Ronja uśmiechnęła się tajemniczo i szybko porywając ulubionego pluszaka, ruszyła ku przygodzie.
Opuszczenie domku, po upewnieniu się, że każdy z wizytujących zajął się własnymi sprawami, było dziecinnie proste. Niepilnowane przez nikogo przednie drzwi stały otworem i wkrótce Ronja przemierzała piaszczystą ścieżkę między krzakami, podczas gdy pagórek rósł w jej oczach. Słońce dawno już skryło się za linią wody i chociaż im dalej szła, tym mniej widziała, z poprzedniej inspekcji podróż nie wydawała się szczególnie skomplikowana. Każdy odkrywca popełniała naturalnie błędy, a chociaż wydeptane ślady zdawały się blednąć w przeciwieństwie do podejrzanych dźwięków mieszających się z uderzeniem fal o brzeg, Ronja brnęła dalej, co jakiś czas odwracając się za siebie. Ostatecznie, nie mogła już powstrzymać głośnego bicia serca gdy jedno z pobliskich drzew wydało z siebie ponure wycie. W odruchu obronnym dziewczynka wyciągnęła obie ręce przed siebie i zamknęła oczy. Tak umierają wielkie czarownice, pomyślała dramatycznie, ściskając usta w kreskę.
- Czyś ty zwariowała? - Uchylenie powiek pozwoliło na identyfikację straszliwej bestii, która okazała się być ich psem, po którym na drogę wstąpił również jej starszy o trzy minuty brat. Wyglądał, jakby biegł, włosy miał w nieładzie, a oddech nierówny. - Wszyscy cię szukają głupia, wiesz, jak daleko jesteś od domu? - Krzyczał, machając rękami i chodząc w kółko, co najwyraźniej zadowoliło ich zwierzęcego towarzysza, który z radością naśladował kroki właściciela. - Ojciec cię szuka, matka jest wściekła, Fae płacze, co ci szczeliło do głowy? - Ronja zacisnęła dłonie w piąstkach. Nie będzie miła, nie dzisiaj. Nie pozwoli im się złamać. - Chcę iść na wzgórze, zobaczyć plażę, wodę i morze gwiazd. To niesprawiedliwe, że ojciec może każdego wieczoru. - Starała się brzmieć dumnie, ale głos wychodzący z jej krtani brzmiał piskliwie, na granicy płaczu. Bliźniak spojrzał na nią z… Gniewem? Niedowierzaniem?
- I zdajesz sobie sprawę, że poszłaś w przeciwnym kierunku wielki podróżniku? - Zarechotał, kpiąco zakładając ramiona na siebie, by zaraz potem ucichnąć, kiedy w blasku księżyca po policzku Ronnie stoczyła się mała łza. - Proszę, nie wracajmy jeszcze. Nie chcę tam wrócić. Nikt na mnie nie patrzy, każdy jest zajęty sobą, albo kimś innym tylko nie mną. Chcę zobaczyć morze gwiazd. - Chłopak zawahał się, przez chwile rozważając wszystkie “za” i “przeciw” sytuacji. - Wcześniej mówiłaś, że gwiazdy nie robią na tobie wrażenia. Że nie wierzysz w ich spadanie. - Zapytał badawczo, z wątpliwością w głosie. Ronja zastanowiła się chwilę, głowę podrywając do góry. - Bo nie wierzę. Ale bardzo chcę.
Wspólnie dotarli na pagórek w kilkanaście minut, a zanim porządnie ułożyli się na rzadkiej trawie między dwoma sosnami, z oddali dało się już słyszeć głos ich ojca, na który odpowiadało wesołe szczekanie psa.
- Wpadniemy w niezłe kłopoty Ronja, wyjątkowo przez ciebie. - Wyszeptał chłopak, wzdychając z rezygnacją, mimo której nie ruszył się z miejsca. Tacy właśnie byli. Nie zostawiliby się za żadne skarby. Ronja zmrużyła oczy, ignorując komentarz, była zbyt zajęta wyczekiwaniem spadających gwiazd i nie brała nawet pod uwagę ich niepojawienia się. Potrzebowała tego dzisiaj, teraz, czegokolwiek, czego mogłaby się chwycić i nie puszczać. Niebo zdawało się jednak ignorować jej duchowe wezwania, ponieważ prócz zwyczajnych migających punktów, nie oferowało nic więcej. Kilka minut leżeli w całkowitej ciszy, przerywanej chrząknięciami psa, czy niecierpliwym wierceniem się Ronji.
- Wiesz - zaczął jej brat, na chwilę odwracając głowę w jej stronę. - Rodzice mogą być zajęci swoimi sprawami i tego nie pokazywać, ale zawsze myślą o tobie. Częściej niż o mnie, to na pewno. - Prychnęła lekceważąco. - Nieprawda, może i denerwują się, jak wpadasz w kłopoty, ale przynajmniej robisz coś ciekawego. Też chciałabym taka być. Albo umieć krzyczeć tak głośno jak Fae. Albo, chociaż zamienić się w psa i biegać gdzie tylko mi się żywnie podoba. - Niebo przychmurzyło się nieco, jaśniejące światło w oddali przypominało gasnącą świecę. Mały czarodziej pokręcił głową, spoglądając na siostrę poważnie i wplatając palce swojej dłoni w jej własne.
- Ale nie jesteś mną, ani Fae. A już szczególnie nie jesteś psem, masz za małe zęby. Jesteś Ronją i taką właśnie ciebie potrzebujemy. Powiem rodzicom, że to ja cię namówiłem do tego spaceru, nic się nie martw. Tylko proszę, nie próbuj już więcej być kimś innym, niż jesteś. - Przełknęła ślinę głośno, zaciskając swoje, lekko brudne od piasku i zmęczenia palce na jego ciepłej dłoni. Nagle, w mgnieniu oka nad głowami dwójki dzieci roztoczył się obcy blask, a do czarnego morza na niebie dołączyły dziesiątki, setki spadających gwiazd. Deszcz meteorów, jak wytłumaczył im później pan Fancourt, wykład poprzedzając rozległą wypowiedzią na temat nieodpowiedzialności i niebezpieczeństwa obcej okolicy. Mrugnęli do siebie jedynie porozumiewawczo, kiedy dalej trzymając się za ręce, wracali w czwórkę do domu, nie obracając się za siebie. Następnego wieczoru ojciec zabrał całą rodzinę na wspólną obserwację nieba i chociaż deszcz już się nie powtórzył, wspólnie spędzony czas wydawał się równie magiczny. Być może opisy gwiazd nie były do końca przesadzone i chociaż z daleka miały podobne, okrągłe kształty i bezznaczeniowy cel istnienia, naiwne siedzenie na nieboskłonie, to Ronja nauczyła się doceniać ich stałą obecność w jej życiu.
Dalej nie wydawały się szczególnie ciekawe, ale każda na swój własny sposób była piękna.
[bylobrzydkobedzieladnie]

quiet. composed. grateful. disciplined
do not underestimate my heart, it is a fortress, a stronghold that cannot be brought down, it has fought battles worth fighting, and saved loved ones worth defending, the day you think it a weakness, is the day
you will burn
you will burn
Ostatnio zmieniony przez Ronja Fancourt dnia 02.11.21 14:53, w całości zmieniany 2 razy
Ronja Fancourt

Zawód : magipsychiatra, uzdrowiciel
Wiek : 30/31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
battles may be fought
from the outside in
but wars are won
from the inside out
from the outside in
but wars are won
from the inside out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni


"If they can’t make you bend to them, they will claim for making you stronger, the cunning foxes"

ODWRÓCONA
Pośród załogi krążyły pogłoski, że to miała być rutynowa misja. Zdarzają się takie rzadko, ale ich plony i konsekwencje nawiedzają szpitalne korytarze przez wiele następnych tygodni. Na przedmieściach zauważono kilku dzikich wilkołaków, błąkających się niebezpiecznie blisko gospodarstw domowych. Pełnia zbliżała się wielkimi krokami, toteż Ministerstwo natychmiastowo podjęło odpowiednie kroki w celu zniwelowania niebezpieczeństwa. Akurat dzisiaj miała całodzienny dyżur, zatem nie mogła nawet odpowiednio ostrzec rodziców przed potencjalnym niebezpieczeństwem. Minęły już ponad dwa lata, odkąd rozpoczęła swój kurs uzdrowicielski, a mimo tego wciąż nie mogła się przyzwyczaić do zgiełku ostrego dyżuru. Łóżka wypełniały się równie szybko, co pustoszały, a chaos i rozgardiasz tylko dodatkowo pogłębiał atmosferę nerwowości. Wedle raportu sytuacyjnego, oddział brygadzistów wyruszył z samego rana, a ledwie po godzinie jedenastej zaczęły spływać do Munga pierwsze ofiary. Niektóre z ran nie stanowiły większego problemu, nawet dla początkującego uzdrowiciela. Zadrapania, uderzeniami i złamania - takie przekazywano pod samodzielną opiekę Ronji. Od dobrych kilku godzin krzątała się od jednego stanowiska do drugiego, starając się każdemu zapewnić, chociażby podstawową pomoc. Ewentualne ugryzienia stanowiły osobny problem, jakim zajmowali się już konkretni specjaliści. Nigdy wcześniej nie miała do czynienia z wilkołakami, a opowieści o nich, które wspominała ze szkolnych ław, w niczym nie oddawały horroru, jaki miała przed sobą. Fartuch kobiety tonął w cudzej krwi, a włosy pozostawały w nieładzie, kiedy odwoziła kolejnego pacjenta na wolne stanowisko do spoczynku. Nie była przyzwyczajona do tak szybkiego tempa pracy, ani zupełnego braku nadzoru nad jej poczynaniami. Świadomość, że każdy fałszywy ruch może kogoś kosztować życiem, przywoływała na twarz czarownicy rumieniec determinacji.
- Następni przyjadą za pięć minut, zwolnić izbę przyjęć i przygotować salę. Ronja, zajmij się tym, powinni być sami cywile. - Kiwnęła głową i biegnąc z całych sił, dotarła do wspomnianego pomieszczenia. Po podłodze walały się zużyte bandaże i puste fiolki po eliksirach, które w popłochu zbierała do pustego kufra. Wyciągnąwszy kilka świeżych pościeli, niedbale porozrzucała je przy konkretnych łóżkach, a gdy już miała biec do wejścia, dwuskrzydłowe drzwi otwarły się z łoskotem. Kolejni ratownicy pchający nosze zajmowali pierwsze lepsze miejsca i zaraz potem odbiegali w swoją stronę, pozostawiając Ronję z krótkimi opisami dolegliwości. Od razu podbiegła do mężczyzny wyglądającego najgorzej. Najwyraźniej miała do czynienia z jakiegoś rodzaju krwotokiem wewnętrznym spowodowanym uderzeniem od przodu. Naturalnie do głowy Fancourt przyległ obraz szarżującego na człowieka wilkołaka, o czym świadczyły intensywnie fioletowe siniaki po prawej stronie żołądka.
- Najpierw on. - Chłodny męski głos z łatwością przebił się przez oddalony gwar szpitalnego chaosu. Ronja rozkładając czyste bandaże, kątem oka zerknęła na jego właściciela. Miał rozwichrzone, krótkie ścięte włosy i nieprzeniknioną minę. Ubrany w standardowy strój wypadowy brygadzistów, wysoki i starszy od niej pewnie o dobre kilka lat, patrzył się na nią obojętnym wzrokiem stalowoszarych tęczówek. Musiał wejść tutaj za ratownikami, na jakiej podstawie wpuścili go, tego nie wiedziała. Obie dłonie nieznajomego spoczywały na ramieniu ciała na drugich noszach, zapewne kolejnego z brygadzistów. Fancourt pokręciła głową przecząco z różdżką w dłoni i szeptem zaklęć usypiających na ustach. - Muszę pana prosić o opuszczenie sali. Pański przyjaciel znajduje się pod doskonałą opieką, ale jego stan jest stabilny. Są inni, którzy bardziej potrzebują pomocy. Proszę wyjść. - Cichy głos starała się modulować w spokojny sposób, jednak przeczucie podpowiadało jej, że tamten bez trudu rozpoznał jej niepewność.
- Nie. - Odpowiedział, zbliżając się do niej i łapiąc za nadgarstek dłoni, w której trzymała swoją różdżkę. Zaklęcia ucichły, a Ronja przez ułamek sekundy wpatrywała się w ich dotykające się ręce.
- Proszę natychmiast mnie puścić. - Wysyczała w końcu, wyrywając się po chwili osłupienia. - Janice, zabierz proszę tego pana. - Rzuciła znacznie głośniej do przechodzącej po korytarzu znajomej pielęgniarki. Mężczyzna odwrócił się do niej tyłem i kilkoma płynnymi ruchami znalazł się przy drzwiach. Dopiero kiedy oparł się o nie ramieniem, dostrzegła, że on sam nosił na sobie przynajmniej pięć otwartych ran, z których krew ociekała przez rozdartą tkaninę. Jego pięści niedbale otoczono brudnymi pasmami tkaniny, które zdążyły zabarwić się szkarłatem. - Janice, nic się nie martw. Mamy to pod kontrolą, o ile panna… - Brązowooka nie mogła uwierzyć jak szybko potrafił z bezwzględnego kamienia przeistoczyć głos w kojący miód, ale najwyraźniej nie przeszkadzało to Janice, która bezwiednie dokończyła za niego - panna Fancourt, panie Lyon. - Tamten pokiwał głową, jakby dumny z posłuszności pielęgniarki. - O ile panna Fancourt zechce ze mną współpracować, nie będzie problemu. - To mówiąc posłał jej czarujący uśmiech i zamknął drzwi za sobą, pozostawiając Ronję samą w pułapce lwa. - Najpierw. On. - Cała uprzejmość wyparowała, kiedy znów znalazł się niebezpiecznie blisko. Przez chwilę czarnowłosa analizowała swoje wyjścia z sytuacji. Bez wątpienia, nieznajomy potrafił walczyć i chociaż ona sama nie była bezbronna, na noszach obok potencjalnie umierał człowiek. Im dłużej się z nim sprzeczała, tym mniejszą szansę tamci mieli na przeżycie. Kiwnęła głową i wytarła ręce w fartuch.
- Rozedrzyj mu ubrania, będziesz przytrzymywał rany. - Zakomenderowała, pozostawiając pierwszego nieszczęśliwsza na rzecz stękającego w bólu brygadzisty. Faktycznie, jego stan był stabilny, ale niewiele lepszy. Z różdżką w dłoni zaczęła systematycznie odkażać rany, począwszy od tych na głowie i szyi, aż po brzuch i ręce.
- To twój krewny, panie Lyon? Musi panu na nim zależeć. - Wymamrotała niechętnie, jednocześnie poprawiając jego uchwyt na żebrze leżącego. Brunet pokręcił przecząco głową, najwyraźniej równie niewzruszony co ona, widokiem krwi. - Nie, ale ma ważne dla grupy informacje. Potrzebujemy go żywego, żeby wytropić pozostałe wilkołaki. - Jedna z ran była otwarta i zdążyła zaropieć. Musiało się wdać zakażenie. - To mało empatyczne podejście, współpracownicy muszą pana uwielbiać. - Skwitowała sarkastycznie, marszcząc brwi, podczas gdy pacjent wydał z siebie przyduszony jęk. Stojący mężczyzna wzruszył ramionami. - Nie dbam o opinię innych. Zazwyczaj moja własna wystarczy w zupełności do podjęcia prawidłowej decyzji. - Ronja na chwilę oderwała się od swojej pracy i spojrzała na niego. - Ale dzisiaj chyba coś musiało się nie udać.
- Nie źle, ale inaczej niż planowałem. Musiałem zatem zmienić strategię do sytuacji i ratować to co trzeba. - Przez chwilę milczą, Ronja w skupieniu, zbijając zaklęciem gorączkę, a następnie zszywając starannie ranę, unoszącą się w powietrzu magiczną nicią uzdrowicielską. Wreszcie kiedy kończy, leżący brygadzista powoli przybiera na naturalnej barwie w opozycji do swojej wcześniejszej, sinobladej. Fancourt natychmiastowo przesuwa się z powrotem do poprzedniego łóżka i przykłada różdżkę do szyi tamtego. Również stabilny. Fancourt bierze głęboki wdech ulgi, w duchu dziękując, że zdążyła nałożyć odpowiednie zaklęcia, jeszcze przed niechcianą “interwencją” Lyona. Znów miała sytuację pod kontrolą.
- Teraz pan. Proszę zdjąć z siebie koszulę i te stare bandaże. - Czarodziej pokręcił przecząco głową. - Przeżyję, nic mi nie jest. - Ale Ronja mruknęła tylko zniecierpliwiona. - Nie będzie problemu, o ile będzie pan ze mną współpracował panie Lyon. - Umyślnie powtórzyła jego dawne słowa, ocierając pot z czoła. Chyba zdał sobie sprawę, że sam sprowadził na siebie tę sytuację, ponieważ posłusznie zdjął zniszczone szaty i usadowił się na krańcu blatu z ingrediencjami. Otarła cieknącą krew czystymi ręcznikami, a tą, która zdążyła okrzepnąć, usunęła zaklęciem.
- Nie widziałam cię tutaj wcześniej panno Fancourt, mogę poznać imię? - Wydawał się przymuszać do pozornie grzecznej wymiany zdań, formalności musiały być dla niego czymś obcym.
- Nie, nie możesz. Okłamałeś mnie. To nie jest zwykły współpracownik, tylko twój brat. - Stwierdziła obojętnie, zakładając bandaż na jego lewy nadgarstek. Nie musiała patrzeć się w jego oczy, by wiedzieć, że plecy mężczyzny znacząco się wyprostowała, a ciało zamarło. - Zbadałam pracę jego serca, oboje macie dekstrokardię, ale musiałeś o tym wiedzieć wcześniej. Myślałeś, że się nie zorientuję, bo jestem stażystką? - Wreszcie podniosła wzrok, tak by jej własne brązowe spojrzenie zrównało się z jego. Przez chwilę znów milczeli i chociaż może i tamten był lwem, ale w jej żyłach bez wątpienia płynęła krew chińskiego smoka. Stali się równymi sobie przeciwnikami.
- Brawo. Rozszyfrowałaś ten mały sekret szybciej niż przypuszczałem. - Odparł bez emocji w głosie, nieznacznie przysuwając się do przodu. Jeśli teraz ją zaatakuje, nie będzie miał szans. Fancourt każdej chwili może go uśpić, otworzyć uprzednio wyleczone przecięcia i dobiec do drzwi. Było coś w osobie czarownika, co przyciągało ją równie mocno, jak odrzucała odraza do bezwzględnego zachowania. Potrafił wpływać na ludzi bez dwóch zdań, czego doskonałym przykładem była biedna Janice, a teraz również i ona. Pewny siebie, kalkulujący, może i na taki obrót spraw miał przygotowany kolejny plan działania.
- Wygląda na to, że teraz będę zmuszony dzielić z panną całą tę historię. - Zdążyła wykonać tylko jeden chwiejny krok do tyłu, kiedy tamten przyciągnął ją do siebie drugim ramieniem i gwałtownie złączył ich usta. Szybko, bez wyczucia, ale z intencją, która stała się jasna dopiero po chwili zamroczenia jej umysłu. Wydała z siebie zduszony krzyk i odepchnęła go z całych sił, czując wzbierającą wściekłość.
- Zdajesz sobie sprawę, że mogę cię za to oskarżyć o utrudnianie pracy i naruszanie granicy osobistej. - Wyszeptała zszokowana, jednocześnie przeklinając się w duchu, za niemożność odsunięcia się jeszcze dalej. Uśmiechnął się nieobecnie, wciąż jeszcze patrząc na jej usta. - Owszem, może pani panno Fancourt. Nie jestem jednak pewien co sędziowie, powiedzą na fakt, iż umyślnie wybrała panna jednego pacjenta ponad drugiego, wiedziona tylko i wyłącznie prywatnymi pobudkami. - Mierzyła go wzrokiem i w tym momencie nienawidziła. Tego jak wykorzystał jej naiwność, tego, że była faktycznie naiwna, a najbardziej tego jak wiele jeszcze musiała się nauczyć o ludziach. W tym czasie mężczyzna ubrał się i ruszając do wyjścia, na odchodne po raz ostatni obrócił się przez ramię, na jego twarzy coś na kształt mglistego uśmiechu.
- Będziesz doskonałą uzdrowicielką Ronju.
[bylobrzydkobedzieladnie]

quiet. composed. grateful. disciplined
do not underestimate my heart, it is a fortress, a stronghold that cannot be brought down, it has fought battles worth fighting, and saved loved ones worth defending, the day you think it a weakness, is the day
you will burn
you will burn
Ronja Fancourt

Zawód : magipsychiatra, uzdrowiciel
Wiek : 30/31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
battles may be fought
from the outside in
but wars are won
from the inside out
from the outside in
but wars are won
from the inside out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni


Ronja Fancourt
Szybka odpowiedź