Wydarzenia


Ekipa forum
Jadalnia
AutorWiadomość
Jadalnia [odnośnik]08.08.21 15:03

Jadalnia

Jadalnia stanowi właściwie integralną część kuchni, oddzieloną jedynie przez zbudowaną z kuchennych szafek wysepkę, a jej centralnym punktem jest rzecz jasna stół: solidny i drewniany, podobno został zbity jeszcze przez dziadka Skamandera, przez co zarówno prostokątne nogi, jak i pofalowany lekko blat nadgryzione są zębem czasu. Głębokie zarysowania i słoje są na ogół przykryte jasnym obrusem, czasami wyzierają spod niego jednak pojedyncze litery czy proste kształty wyryte przez młodą Tessę, których nikt nie zdecydował się zamalować. Zlokalizowane na jednej ze ścian okno pozwala na swobodne obserwowanie szybujących ponad wybiegami aetonanów, a sporych rozmiarów kominek sprawia, że nawet w chłodne zimowe wieczory jest tu ciepło. Kiedyś był podłączony do sieci Fiuu - na jego gzymsie wciąż, oprócz fotografii i jeździeckich nagród, stoi niewielki słoiczek na proszek - ale ze względów bezpieczeństwa już jakiś czas temu został od niej odizolowany.



she's still here fighting
better know there's life in her yet
{...........................}
Tessa Skamander
Tessa Skamander
Zawód : opiekuję się aetonanami i tworzę magiczne szaty
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna

wild hearts
don't break;
they burn

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9273-tessa-skamander-buduje https://www.morsmordre.net/t9348-chaos#284283 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f321-somerset-okolice-exford https://www.morsmordre.net/t9350-skrytka-bankowa-nr-2158 https://www.morsmordre.net/t9349-tessa-skamander
Re: Jadalnia [odnośnik]08.08.21 21:27
{ 10 grudnia }

Trudno było mi uwierzyć, jak wiele zmian przyniosły w moim życiu ostatnie tygodnie.
Nie tylko ze względu na przeprowadzkę – choć konieczność ucieczki z rodzinnego domu wciąż smakowała goryczą, kłuła jak ostry kamień w bucie; do tego byłam jednak w stanie się przyzwyczaić, z dnia na dzień stopniowo wtapiając się w nową rzeczywistość, poznając ludzi, ucząc się innych nawyków, zapewniających mi poczucie spokoju i bezpieczeństwa. Tym, co naprawdę mnie zaskakiwało, byli ludzie, których na pewien sposób już pożegnałam, a którzy stopniowo powracali do mojego życia: Samuel przede wszystkim, ale też Cillian, Keat – a teraz Charlie.
Przebiegłam palcami po blacie nakrytego obrusem stołu, po raz kolejny w ciągu ostatnich dziesięciu minut zerkając w stronę kuchennego zegara. Tego dnia nie mogłam sobie znaleźć miejsca od samego rana, a ilekroć próbowałam zająć się czymś pożytecznym – dokończeniem zimowych czapek albo doszyciem kieszeni do płaszcza, który już od dłuższego czasu czekał na skończenie – moje myśli rozbiegały się we wszystkie strony, a po jakimś czasie łapałam się na tym, że jedynie siedzę z materiałem bezczynnie tkwiącym między palcami. Później chodziłam po domu bez celu, raz po raz wracając do swojej sypialni, żeby z ukrytego w szufladzie pudełeczka wyciągnąć starannie złożony list; jakbym chciała się upewnić, że na pewno niczego nie pomyliłam. Ale nie – znajomy charakter pisma układał się w wyraźne wiersze, mówiąc mi dużo i nic jednocześnie; nie niosąc ze sobą prawdziwych emocji, nut dźwięczących w głosie, zapamiętanych doskonale rys naznaczonych nowymi doświadczeniami.
Nie mogłam uwierzyć, jak wiele czasu minęło, odkąd widziałam Charlene po raz ostatni – nie licząc oczywiście tych budzących niepokój momentów, kiedy moje spojrzenie zatrzymywało się na jej twarzy uśmiechającej się łagodnie z porozwieszanych na murach listów. Starałam się na nie nie patrzeć, wiedziona jakąś irracjonalną myślą, że samo moje zainteresowanie przeklętymi plakatami mogłoby jej w jakiś sposób zaszkodzić, ale po wielu miesiącach i tak znałam tę fotografię niemal na pamięć: spoglądając na nią przypadkiem, kątem oka, potrafiłam przewidzieć, w którym momencie ta papierowa, uwieczniona na zdjęciu postać się uśmiechnie, odwróci wzrok, schowa za ucho kosmyk jasnych włosów. Pamiętałam też kwotę wydrukowaną tłustymi literami pod spodem i absurdalną listę przewin, ale choć sam fakt istnienia listów budził we mnie trudną do opanowania złość, to z czasem nauczyłam się odnajdywać w ich obecności też jakąś ulgę – związaną z milczącym zapewnieniem, że skoro nie przekreśliło ich jeszcze krwistoczerwone słowo, to widniejący na nich ludzie wciąż gdzieś tam byli, uciekając zgotowanemu im przez władzę losowi.
Dzisiaj wiedziałam to już na pewno.
Charakterystyczny trzask teleportacji sprawił, że prawie podskoczyłam; serce zatłukło się mocniej w klatce piersiowej, ale zignorowałam je – podnosząc się od stołu i ruszając w stronę drzwi, po drodze poprawiając rękawy ciepłego swetra. Było chłodno, w powietrzu czuć było zimę – choć zadbałam wcześniej, żeby ogień w kominku porządnie ogrzewał kuchnię i jadalnię. Przed drzwiami wyjściowymi zatrzymałam się na ułamek sekundy, krótki, ledwie wystarczający na zaczerpnięcie oddechu – a później, nie czekając na stukanie kołatki o drewno czy dzwonek, nacisnęłam klamkę i wyszłam na zewnątrz.
W pierwszej chwili dostrzegłam Samuela, posłałam mu więc ciepły uśmiech, jak zwykle poświęcając chwilę na przebiegnięcie spojrzeniem po jego sylwetce – upewnienie się, już odruchowo i bezwiednie, że nie utykał ani się nie chwiał, że jego policzki nie zapadły się zbyt mocno do środka, a barki nie drżały od niewidzialnego ciężaru. Dopiero wtedy przeniosłam wzrok dalej, u boku brata dostrzegając Charlie – a chociaż rozpoznałam ją od razu, dostrzegając tę samą parę jasnych oczu, które wiele lat temu wpatrywały się we mnie z bliźniaczego łóżka we wspólnym dormitorium, gdy dzieliłyśmy się ubranymi w szepty sekretami - to natychmiast zrozumiałam też, że ostatnie miesiące nie były dla niej łaskawe. – Charlie – odezwałam się, pokonując dzielący nas dystans, nie potrafiąc powstrzymać ani wkradającego się na usta uśmiechu, ani ramion, które w jakiś naturalny sposób uniosły się w górę, żeby otoczyć ostrożnie postać alchemiczki – wciąż znajomą, i wciąż z włosami i ubraniem przesiąkniętymi charakterystyczną, kojącą wonią ziół. – Nawet nie wiesz, jak się cieszę – powiedziałam cicho, wypowiadając te słowa gdzieś na wysokości jej ucha, a ponad jej ramieniem zerkając w stronę Samuela – posyłając mu milczące spojrzenie naznaczone wdzięcznością i kiwając głową. – Wszystko było w porządku po drodze? Nie mieliście problemów? – upewniłam się, robiąc krok do tyłu i wypuszczając Charlie z objęć, ale palce zaciskając na jej dłoni – starając się nie dać po sobie poznać, jak bardzo zmartwiły mnie żebra wyczuwalne nawet przez ciepłe ubranie. – Chodź do środka, ogrzejesz się. Zaparzyłam nam herbaty, znajdzie się też coś do zjedzenia – powiedziałam, wskazując na dom za plecami; pomiędzy drzewami naprawdę świszczał chłodny wiatr – a oprócz tego nie chciałam, byśmy stali na ścieżce zbyt długo.
[bylobrzydkobedzieladnie]



she's still here fighting
better know there's life in her yet
{...........................}


Ostatnio zmieniony przez Tessa Skamander dnia 13.08.21 16:10, w całości zmieniany 1 raz
Tessa Skamander
Tessa Skamander
Zawód : opiekuję się aetonanami i tworzę magiczne szaty
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna

wild hearts
don't break;
they burn

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9273-tessa-skamander-buduje https://www.morsmordre.net/t9348-chaos#284283 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f321-somerset-okolice-exford https://www.morsmordre.net/t9350-skrytka-bankowa-nr-2158 https://www.morsmordre.net/t9349-tessa-skamander
Re: Jadalnia [odnośnik]09.08.21 11:04
Listy gończe bardzo wiele zmieniły w życiu Charlie – i to nie tylko pod względem tego, że straciła pracę czy musiała się ukrywać. Całe jej życie wywróciło się do góry nogami i już nic nie było takie jak przedtem. Nie mogła już tak po prostu chodzić sobie po ulicy ani spotykać się z ludźmi, bo mogło się to tragicznie skończyć nie tylko dla niej, ale i dla każdego, z kim się zetknęła, a kto by jej nie wydał. Choć było to dla niej trudne, uciekając do Oazy musiała zerwać większość swoich relacji. Wiedziała, że wśród byłych współpracowników z Munga niejeden wydałby ją dla pięciu tysięcy galeonów, nie wszystkim tam mogła ufać, mimo że przez prawie sześć lat pracowała w szpitalu z takim oddaniem i zaangażowaniem. Inne relacje zerwała po to, by chronić bliskich i przyjaciół – i relacja z Tessą należała właśnie do takich. Ufała przyjaciółce z lat szkolnych, wiedziała, że Tessa nie sprzedałaby jej ministerstwu – ale nie chciała jej narażać, gdyby tak ktoś dowiedział się o tym, że Skamander utrzymywała kontakt z osobą poszukiwaną. Ten brak kontaktu z przyjaciółmi nienależącymi do Zakonu ani nie mieszkającymi w Oazie był dla niej ciężki, ale powtarzała sobie, że robi to dla ich dobra, bo nie wybaczyłaby sobie, gdyby ktokolwiek z jej powodu ucierpiał.
Gdy odwiedził ją Samuel tęsknota odżyła, ale i pojawiła się iskierka nadziei, że może dzielny auror pomoże im zaaranżować bezpieczne spotkanie. On sam również był poszukiwany, więc tak czy inaczej Tessa już była narażona i kontakt z Charlie nie mógł chyba narazić jej już bardziej, niż noszenie nazwiska jednego z poszukiwanych. Tak próbowała przekonać samą siebie do tego, żeby złożyć jej wizytę.
Do domu Tessy dostała się z Samuelem, który z zachowaniem wszystkich środków ostrożności wyprowadził ją z Oazy. Charlie nie znała położenia portalu, więc nie mogła sama Oazy opuszczać i zawsze ktoś musiał ją wyprowadzać, a potem wprowadzać z powrotem, z tego względu decydowała się na to naprawdę rzadko, by nie zawracać głowy Zakonnikom, którzy mieli dużo innych zajęć bardziej potrzebnych niż niańczenie jej skromnej osoby. Tego grudniowego dnia była naprawdę podekscytowana; z jednej strony wyjście z Oazy ją stresowało, ale w drugiej cieszyła się, że wreszcie ujrzy Tessę. Ta radość była tak wielka, że nie chciała nawet myśleć o tym, co może się stać w wielkim i niebezpiecznym świecie poza Oazą. Musiała, po prostu musiała się na trochę wyrwać, zobaczyć kogoś poza jednymi i tymi samymi twarzami, które towarzyszyły jej od maja.
Gdy znaleźli się na miejscu, odruchowo się rozejrzała, początkowo niepewnie i z przestrachem, później z ciekawością, a po chwili dostrzegła znajomą sylwetkę pojawiającą się w drzwiach. Od razu zlustrowała ją wzrokiem, by upewnić się, czy wyglądała dobrze i zdrowo, czy przypominała siebie sprzed miesięcy.
Charlie zmieniła się dość znacznie i trudno było to ukryć, nawet jeśli w pierwszej chwili lekko nadęła policzki, by wyglądały na nieco mniej zapadnięte. Ale nie dało się zamaskować bladości, cieni pod oczami, ani wyraźnie wyczuwalnych żeber, które Tessa z pewnością poczuła, kiedy otoczyła ją ramionami. Sukienka i płaszcz wisiały na sylwetce alchemiczki niczym na wieszaku, miesiące niedożywienia a także przeżywanych trudności odcisnęły się na jej wyglądzie wyraźnym piętnem i coraz trudniej było w niej rozpoznać tę uśmiechniętą, pełną życia i witalności dziewczynę, którą była jeszcze rok temu. Dawniej cechowała się charakterystycznym urokiem młodej wiejskiej gąski, dziś była wiotka, blada i koścista, sprawiająca wrażenie, jakby pierwszy lepszy podmuch wiatru mógł ją zaraz porwać.
Niemniej jednak początkowo ostrożnie, a zaraz później bardziej entuzjastycznie odwzajemniła uścisk, ciesząc się, że szkolna przyjaciółka była tuż obok, żywa, ciepła i namacalna. Cała i zdrowa.
- Ja też się cieszę – zapewniła, a w zielonych oczach pojawił się błysk przywodzący nadzieję, że ta dawna Charlie nie umarła całkiem, że wciąż kryła się gdzieś głęboko pod tą fasadą nędzarki. – Tak, wszystko dobrze, Samuel zadbał o moje bezpieczeństwo. – Był w końcu silnym i dzielnym aurorem, przy nim nie musiała się bać, wiedział jak sobie radzić i jak dostarczyć ją tu tak, by uniknąć kłopotów. Wychodził już cało z wielu opresji i miał doświadczenie, którego ona nie miała jak zdobyć, skoro była tylko alchemiczką i w jej zawodowej karierze jedyne co mogło jej grozić to wybuch kociołka.
Podziękowała Samuelowi za fatygę, a potem wraz z Tessą udały się do wnętrza jej domu. W środku poczuła się bezpieczniej niż na zewnątrz, mogła więc zrzucić z pszenicznych włosów kaptur narzucony częściowo z powodu zimna, a częściowo właśnie po to, by choć odrobinę zamaskować tożsamość. Pociągnęła lekko noskiem, zaciągając się zapachem herbaty, a przyjemne ciepło domu Tessy otuliło jej ciało, sprawiając że grudniowy ziąb powoli odchodził w niepamięć.
- Naprawdę dobrze cię widzieć po tak długim czasie. Przepraszam za to, że tak nagle się odsunęłam, ale… listy gończe wywróciły moje życie do góry nogami. Musiałam uciekać i… ja… nie chciałam ciebie narażać – odezwała się, a jej głos momentami drżał. Trochę pod wpływem zimna, a trochę z powodu emocji. – Mam nadzieję, że teraz jesteś bezpieczna. Że jakoś sobie radzisz. Ja od miesięcy się ukrywam i rzadko opuszczam swoją kryjówkę. Ani trochę nie ufam swoim fatalnym umiejętnościom obronnym.
Wiedziała jednak, że teraz wreszcie będą miały czas dla siebie, czas na to, by wszystko sobie wyjaśnić i spróbować choć trochę nadrobić miesiące rozłąki.




Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Charlene Leighton
Charlene Leighton
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Chciałoby się uciec,
ale nie przed wszystkim się da.
OPCM : 7 +4
UROKI : 0
ALCHEMIA : 35 +6
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 20
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t5367-charlene-leighton https://www.morsmordre.net/t5375-listy-do-charlie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5388-skrytka-bankowa-nr-1338 https://www.morsmordre.net/t5387-charlene-leighton
Re: Jadalnia [odnośnik]13.08.21 18:04
Starałam się nie spoglądać w jej kierunku zbyt natarczywie – pamiętałam jeszcze, jak się czułam, kiedy tuż po wypadku zatrzymywały się na mnie spojrzenia przesiąknięte współczuciem i litością, a nawet troską, z którą nie do końca wiedziałam, co zrobić – ale nie widziałam Charlene od tak dawna, że mój wzrok zdawał się umykać w bok samoistnie, zatrzymując się na szczupłych policzkach i znajomych tęczówkach, śledząc ścieżkę poruszanych wiatrem kosmyków, które wydostawały się spod narzuconego na głowę kaptura. Była tak drobna, że miałam wrażenie, że za moment zniknie – szczupłości ramion nie mógł ukryć nawet zbyt duży płaszcz – i być może dlatego na krótko mocniej zacisnęłam palce na chłodnej dłoni przyjaciółki, wypuszczając je dopiero, gdy przekroczyłyśmy próg domu. – Mogłabym ci go trochę poprawić – powiedziałam, nachylając się, żeby pomóc jej odwiesić wierzchnie okrycie. Zwęzić, miałam na myśli – ale ten wyraz utknął gdzieś na końcu mojego języka, rozmywając się w wątpliwościach zanim zdążyłby dotrzeć na usta. Ta instynktowna ostrożność w słowach i gestach była czymś nowym; czymś, do czego jeszcze nie do końca przywykłam, i być może dlatego czułam się odrobinę, jakbym stąpała po cienkim lodzie; a może wpływ na to miał też czas – ten, który spędziłam samotnie, odcięta od wszystkich i wszystkiego, co wcześniej składało się na mój świat.
Czasem czuję się, jakby minęły całe lata – wtrąciłam, uśmiechając się ciepło, choć gdy o tym myślałam, ogarniała mnie też dziwna, trudna do opisania melancholia. Czułam się starsza – nie tyle na zewnątrz, co w środku. – Nie przepraszaj, Charlie – odezwałam się od razu, wykonując przeczący gest dłonią. To nie była ani jej wina ani moja, że los rzucił nami w różne strony. – Ja też byłam… – zawahałam się, szukając właściwego słowa, ale go nie znalazłam; zaczęłam więc od początku. – Dużo się zmieniło – wtedy, kiedy wybuchły anomalie – powiedziałam, kierując się w stronę kuchni, i – chociaż w środku było ciepło, a na kominku trzaskał ogień – bezwiednie naciągnęłam na nadgarstki rękawy ciemnozielonego swetra. Pod spodem wciąż nosiłam blizny, pamiątki po tamtej strasznej nocy, w trakcie której straciłam Aurorę; nocy, która zmieniła dla mnie wszystko – znacznie wcześniej niż zrobiła to wojna. – Później – chciałam się odezwać, ale Walczący Mag zaczął wysyłać te listy i – sama wiesz – dodałam, spoglądając na nią przepraszająco; resztę wyjaśniłam w liście, nie widziałam potrzeby, żeby powtarzać to wszystko raz jeszcze, zresztą – bardziej zależało mi na tym, żeby słuchać.
Rozgość się, później oprowadzę cię po domu. Bo zostaniesz do jutra? – upewniłam się, posyłając jej pytające spojrzenie. Nie byłam pewna, czy miała taki zamiar – czy nie była potrzebna gdzieś indziej, komuś innemu; podejrzewałam, że nie znalazła się na liście gończym przez przypadek; że skoro Samuel utrzymywał z nią kontakt, to musiała być w jakiś sposób związana z Zakonem Feniksa – chociaż rzecz jasna nie miałam zamiaru pytać o to wprost. Tak samo jak Samuel, Anthony i Keat, mogła mieć swoje tajemnice. – Jesteśmy na tyle bezpieczni, na ile możemy być – odpowiedziałam, kiwając lekko głową. Dom był daleko od Londynu, a powiązanie go z nami nie było takie oczywiste – ale nie wierzyłam, by ktokolwiek był dzisiaj nietykalny. – Pomagam rodzicom w hodowli, po przenosinach wciąż jest dużo do zrobienia. Straciliśmy dom pod Londynem – wyjaśniłam, chociaż podejrzewałam, że Charlene już się tego domyśliła. Wypuściłam powoli powietrze, czując na języku gorzki posmak żalu; byłam tam kilka tygodni temu – pod naszym starym domem – i już wtedy nie pozostało w nim niemal nic, co kiedyś było dla mnie drogie. Część zabraliśmy ze sobą, resztę rozkradli szabrownicy, pozostawiając po sobie jedynie puste oczodoły powybijanych okien.
Jak to się stało, że… musiałaś uciekać? – zapytałam po chwili milczenia, kładąc na stole dwa kubki z grubej porcelany i nalewając do nich zaparzonej wcześniej, czarnej herbaty z malowanego imbryka mojej babci; zaczarowany, bez trudu utrzymywał wysoką temperaturę. – Nie mamy cukru – powiedziałam przepraszająco, choć to zapewne nie było już dla nikogo zaskoczeniem; cukier był towarem deficytowym. – Ale ugotowałam wcześniej zupy ziemniaczanej. Masz ochotę? Rano Robert, chłopiec z sąsiedztwa, przyniósł nam dwa bochenki świeżego chleba. – Z zupą smakował wspaniale, chociaż odrobina soli pewnie też dobrze by jej zrobiła; udało mi się dostać tylko pieprz.
Zaczekałam na jej odpowiedź, w ustach mnąc kolejne pytanie. – Twoja rodzina też tam z tobą jest?Tam – gdziekolwiek znajdowała się jej kryjówka; o to też nie pytałam, zdając sobie sprawę, że dla nas obu było bezpieczniej, jeśli tego nie wiedziałam. – Jesteście wszyscy razem? – Wydawało mi się to istotne – to, czy miała przy sobie najbliższe sercu osoby, albo przynajmniej część z nich. Nie wyobrażałam sobie, bym ja miała zostawić za sobą Samuela czy rodziców – zwłaszcza, że ich obecność przez ostatnie miesiące była jedynym, co podnosiło mnie na duchu.
[bylobrzydkobedzieladnie]



she's still here fighting
better know there's life in her yet
{...........................}


Ostatnio zmieniony przez Tessa Skamander dnia 14.08.21 21:15, w całości zmieniany 1 raz
Tessa Skamander
Tessa Skamander
Zawód : opiekuję się aetonanami i tworzę magiczne szaty
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna

wild hearts
don't break;
they burn

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9273-tessa-skamander-buduje https://www.morsmordre.net/t9348-chaos#284283 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f321-somerset-okolice-exford https://www.morsmordre.net/t9350-skrytka-bankowa-nr-2158 https://www.morsmordre.net/t9349-tessa-skamander
Re: Jadalnia [odnośnik]14.08.21 13:22
Czuła na sobie jej spojrzenie, zdawała sobie sprawę z tego, że jej wygląd mocno odbiegał od tego, co mogła pamiętać Tessa. Nie wyglądała zdrowo, a raczej jak ktoś, kto od miesięcy głodował, i nie dało się tego w żaden sposób ukryć, bo nawet luźne ubrania nie potrafiły w pełni ukryć tego, że skryte pod nimi ciało było zbyt szczupłe.
Domyśliła się, o co jej chodziło kiedy wspomniała o płaszczu.
- Może wtedy wyglądałby lepiej – odezwała się, a na jej bladej twarzy pojawił się lekki uśmiech. – Pokazałabyś mi, jak to robisz? Niewiele pamiętam z tego, co przed laty próbowała mi wpoić mama i moje próby pozwężania niektórych ubrań wyglądały dość… nieporadnie. Umiem co najwyżej zacerować sobie skarpetki. – Jej matka próbowała kiedyś nauczyć Charlie typowo kobiecych umiejętności, jak gotowanie czy szycie, ale o ile panna Leighton była bardzo utalentowaną alchemiczką, tak przyswajanie prozaicznych gospodarnych czynności zawsze szło jej dość opornie. A teraz przydałoby jej się znać choćby te podstawy przerabiania ubrań, bo we wszystkim wyglądała jakby miała na sobie worek.
- Też czasami mam takie wrażenie. Jakby minęły lata, odkąd mogłam żyć normalnie. – Może to dlatego, że czas w Oazie był tak monotonny, dłużył się i czasem wydawało się, jakby to dawne, normalne i spokojne życie było odległym wspomnieniem, czymś niemal nierealnym, niczym sen? Zdawała sobie sprawę z tego, że Tessa również miała za sobą trudne chwile, że ją też ostatnie miesiące doświadczyły, co było dodatkową przyczyną, dlaczego ich ścieżki rozdzieliły się na tak długo. Bo każda z nich walczyła z własnymi demonami, a przewrotny los sprawił, że nie mogły być obok siebie i wzajemnie się wspierać. Tak po prostu wyszło z przyczyn niezależnych od nich.
Wsunęła się do kuchni, czując jak jej ciało ogarnia przyjemne ciepło, spowodowane zarówno bliskością płonącego kominka, jak i faktem, że wreszcie spotkała się ze szkolną przyjaciółką, z którą w Hogwarcie dzieliła tak wiele wspólnych, pięknych chwil. Szkoda tylko, że żadna z nich nie była już tą samą osobą co wtedy, obie nosiły na swoich barkach trudne doświadczenia.
- Rozumiem. Anomalie… były trudnym doświadczeniem dla wielu z nas. – Dla Charlie też, w końcu zabrały jej ukochaną siostrę. – A nawet gdy się skończyły, i tak już nic nigdy nie było takie samo jak wcześniej. W kraju działo się coraz gorzej, a potem te listy… - z zawstydzeniem pokręciła głową. Bo był to dla niej wstyd, być poszukiwaną jakby popełniła jakąś straszliwą zbrodnię, podczas gdy ona tylko warzyła eliksiry dla swoich przyjaciół. I wciąż nawet nie wiedziała, jakim sposobem wróg się o tym dowiedział, skoro nigdy się nie afiszowała z poglądami ani nie walczyła w żaden sposób.
- Chętnie zostanę, zresztą Samuel pewnie i tak ma dzisiaj swoje zajęcia, to po prostu odstawi mnie do kryjówki jutro – zgodziła się, choć z drugiej strony obawiała się, czy swoim pozostaniem tu na dłużej nie naraża Tessy. Zawahała się. – Nie chciałabym, żebyś miała problemy z mojego powodu – szepnęła cicho, choć z drugiej strony… Tessa mogła i tak znaleźć się na celowniku za sam fakt noszenia nazwiska Skamander. Już to mogło wystarczyć, żeby znalazła się w niebezpieczeństwie. Pozostawało mieć nadzieję, że to miejsce jest bezpieczne, że nikt niepowołany tu nie przyjdzie i ich nie skrzywdzi. W razie zagrożenia Charlie nie potrafiła się bronić, a z tego co pamiętała, i Tessa nie była zbyt biegła w dziedzinach bitewnych, chyba że w ostatnich miesiącach się coś zmieniło. – Mój dom w Londynie także jest stracony, choć szczęśliwie opuściłam go jeszcze przed Bezksiężycową Nocą. Zamieszkałam wtedy w Kornwalii, ale po listach gończych i ją wolałam opuścić, tak na wszelki wypadek. – Bo choć wtedy już była odcięta zarówno od Munga, jak i od Londynu, i nigdzie nie zameldowała zmiany adresu zamieszkania ani nie zarejestrowała swojej różdżki, to jednak wolała być ostrożna. Świadoma swojej słabości i bezbronności uciekła do Oazy, bo wiedziała, że była słabym ogniwem i musiała chronić nie tylko swoje życie, ale i tę wiedzę o Zakonie, którą wówczas posiadała. Teraz już od miesięcy nie była na bieżąco z niczym ważnym i w przypadku schwytania wróg nie dowiedziałby się od niej niczego istotnego, ale wtedy bała się tego. I domyślała się, że po tym, co stało się w Londynie, Skamanderowie także musieli uciekać, jak zresztą wiele porządnych rodzin, którym było nie po drodze z obecną władzą. I dla Tessy to było pewnie o tyle trudniejsze, że to był jej dom rodzinny, natomiast Charlie do domu w Londynie nie była zbytnio przywiązana, traktowała go zawsze bardziej jako przystanek w życiu, a nie miejsce w którym chciałaby się zestarzeć i umrzeć. Poza tym po śmierci Very nic jej tam już nie trzymało.
Usiadła przy stole, zimne dłonie ostrożnie zaciskając na podanym jej kubku wypełnionym herbatą, która po tygodniach picia głównie wody niekiedy zaprawionej zerwanymi pokątnie ziołami pachniała naprawdę cudownie. Zdawała sobie też sprawę, że nadejdą trudne pytania, i że może nie powinna uciekać od odpowiedzi na nie, bo wystarczyło, że całe jej życie od maja było ucieczką.
- Chętnie spróbuję zupy, choć nie chciałabym odzierać cię z cennych zapasów – odezwała się, choć żołądek aż jej się skręcał z głodu i zjedzenie talerza ciepłej, pożywnej zupy brzmiało jak marzenie po tym, jak tygodniami żywiła się głównie papką z kaszy, suchym chlebem i mlekiem, chociaż w grudniowej dostawie udało jej się też dostać trochę jabłek. W Oazie było trudno o jedzenie, bo musiało go wystarczyć dla wszystkich mieszkańców. – Jak to jest z dostępem do żywności tutaj, gdzie mieszkasz? Nie macie z tym większych problemów? – zapytała, chcąc się upewnić, czy Tessa nie głoduje i czy obecność dodatkowej gęby do wykarmienia nie będzie dla niej ciężarem.
Zanim zdecydowała się kontynuować, napiła się herbaty, która mimo braku cukru smakowała cudownie. Przez ostatnie kilka miesięcy i tak już prawie zapomniała, jak smakuje cukier. Przez dłuższą chwilę rozkoszowała się ciepłym napojem, a potem znowu się odezwała, jednak jej głos w niektórych momentach wyraźnie drżał.
- A jeśli chodzi o moją ucieczkę, to… dłuższa historia. Jak mówiłam, Londyn opuściłam już wcześniej, zanim jeszcze Ministerstwo wyznaczyło nagrodę za moją głowę. A kiedy do tego doszło… wiedziałam, że muszę się ukryć, choć do tej pory nie wiem, jak to się stało, że… że się o mnie dowiedzieli. Bo ja… tylko warzyłam eliksiry. Owszem, pomagałam Zakonowi Feniksa, ale moja działalność zawsze była bardzo zakulisowa, bo jak dobrze pamiętasz, nigdy nie należałam do najodważniejszych ani nie miałam talentu do pojedynków.
Charlie już w Hogwarcie była osobą dość bierną i wolącą odwrócić wzrok niż wpakować się w tarapaty. Pilnowała swojego nosa i unikała kłopotów, cały przydział odwagi i waleczności przeznaczony dla sióstr Leighton zgarnęła Vera. Dlatego każdego z jej znajomych, kto zobaczył jej wizerunek pomiędzy twarzami osób faktycznie działających przeciwko władzy, mogło to bardzo zdziwić, bo Charlie była jedną z ostatnich osób, które można by powiązać z jakimiś wywrotowymi działaniami. I kiedy zrobiło się naprawdę niebezpiecznie zdecydowała się wycofać, choć ze swojego tchórzostwa nie była dumna.
Pytanie o rodzinę sprawiło, że przez twarz Charlie przemknął cień, a jej oczy zwilgotniały. Spuściła wzrok, wbijając go w powierzchnię swojej herbaty.
- Nie – odpowiedziała cichutko, a jej głos zadrżał. – Vera nie żyje, a… a rodzice uciekli za granicę. Nie wiem, gdzie są, bo dla bezpieczeństwa nie podają w listach takich informacji. Pragnę jednak wierzyć, że gdziekolwiek są, to… są tam bezpieczni i nie brakuje im jedzenia.
Wierzyła, że na pewno było im tam lepiej niż byłoby w Oazie. Może nawet teraz siedzieli nad jakąś rajską plażą, racząc się egzotycznymi owocami, otoczeni zwierzętami które zawsze tak kochali? Tak przynajmniej Charlie próbowała sobie to wyobrażać, kiedy kuliła się w swojej oazowej chatce próbując ignorować burczenie pustego żołądka. Chciała sobie wyobrażać, że jej rodzice są razem z jej starszym bratem i w trójkę jakoś sobie radzą, że są bezpieczni i nie zagraża im wojna ani głód. Takie wyobrażenia łatwiej pomagały jej znieść własną samotność, lęk i poczucie beznadziejności.
- Nie mam przy sobie nikogo z rodziny. Tylko koty i w większości obcych ludzi. – I niekiedy przyjaciół z Zakonu Feniksa, bo choć z organizacji odeszła, to jako mieszkanka Oazy siłą rzeczy była blisko, w końcu pozostawała pod opieką Zakonu i wciąż mogła przekazywać im eliksiry.




Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Charlene Leighton
Charlene Leighton
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Chciałoby się uciec,
ale nie przed wszystkim się da.
OPCM : 7 +4
UROKI : 0
ALCHEMIA : 35 +6
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 20
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t5367-charlene-leighton https://www.morsmordre.net/t5375-listy-do-charlie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5388-skrytka-bankowa-nr-1338 https://www.morsmordre.net/t5387-charlene-leighton
Re: Jadalnia [odnośnik]15.08.21 0:20
Nie potrafiłam nie unieść w górę kącików ust, gdy dostrzegłam lekki uśmiech rozjaśniający twarz Charlie. Przez moment – ułamek sekundy, mrugnięcie powieką – miałam wrażenie, że w bladych policzkach i jasnych tęczówkach zamigotało echo dziewczyny, którą kiedyś znałam: ubranej w ciemne szaty z granatową lamówką, z pasją pochłaniającą kolejne receptury eliksirów ze szkolnych podręczników. – Wystarczyłoby złapać materiał tutaj. I tutaj – wyjaśniłam jej, zatrzymując się jeszcze przy wieszaku i wskazując na płaszcz, mniej więcej na wysokości talii. Słysząc jej pytanie, przytaknęłam bez zawahania. – Oczywiście, możemy nawet dzisiaj nad tym usiąść. Zaczniemy od twojego płaszcza, pokażę ci co i jak – a później możemy poćwiczyć na innych ubraniach, mam partię sukienek, które powinnam skończyć do końca tygodnia – dodatkowa para rąk bardzo by mi się przydała. Jeśli oczywiście będziesz mieć ochotę – zaproponowałam, ostatnie zdanie dodając po krótkiej pauzie. Nie chciałam zabrzmieć, jakbym zaganiała ją do pracy – w żadnym wypadku nie planowałam wysługiwać się obecnością przyjaciółki – ale miałam wrażenie, że zajęcie czymś rąk dobrze by jej zrobiło, może chociaż odrobinę odciągając jej myśli od codziennych trosk. Szycie przynosiło mi ukojenie odkąd tylko pamiętałam; było coś satysfakcjonującego i podnoszącego na duchu w widoku wykonanych własnoręcznie ubrań, zwłaszcza, gdy towarzyszyła temu świadomość, że pomogą przetrwać komuś trudne chwile; ogrzeją w trakcie grudniowych mrozów, wprowadzą okruchy normalności do rzeczywistości, w której o tę normalność i zwyczajność było już niemożliwie trudno.
Weszłam za Charlene do kuchni, na wspomnienie anomalii odruchowo obejmując się ramionami. Chociaż dzisiaj istniały jedynie w przeszłości, czasami wciąż o nich śniłam: o burzy rozdzierającej niebo, o błyskawicach uderzających w dach naszego domu, o wystraszonych, niesionych wiatrem głosach aetonanów. Wątpiłam, bym miała kiedykolwiek zapomnieć o tym strachu, o niepewności płynącej nie tylko z dzierżenia różdżki, ale wszechobecnej, grzmiącej nad naszymi głowami, unoszącej się w powietrzu; o sile, której nie byliśmy się w stanie przeciwstawić – a która mogła w każdej chwili zrównać z ziemią wszystko, co było nam drogie. Zatrzymałam spojrzenie na przyjaciółce, wahając się przez moment, ale to nie był dobry dzień na tę opowieść; kiedyś, być może – ale nie dzisiaj, nie teraz. – Tutaj nikt nie wierzy w te bzdury, które wypisuje Mag, Charlie – zapewniłam ją, gdy na jej twarzy dostrzegłam echo jakiegoś zmieszania, może wstydu. Niepotrzebnego; w twarzach wyglądających z porozwieszanych na murach plakatów widziałam bohaterów, nie przestępców, zresztą – część z nich znałam osobiście, innych – wyłącznie ze słyszenia, bo czasami pojawiali się na ustach członków działających w okolicy bojówek, regularnie pojawiających się pod naszymi tylnymi drzwiami.
Wspaniale – ucieszyłam się, kiedy Charlene zgodziła się zostać; brakowało mi jej towarzystwa – obecności kogoś, kto był częścią mojego życia wtedy, kiedy było jeszcze inne, bardziej moje; kiedy ja byłam bardziej sobą. – Możesz zostać tak długo, jak tylko chcesz – dodałam, a zauważając jej wahanie pokręciłam głową. – Jeśli będą chcieli po nas przyjść, to to zrobią, Charlie. I to nie z twojego powodu – powiedziałam, pozwalając, by ton mojego głosu zabarwił się powagą. Nie bagatelizowałam niebezpieczeństwa – zdawałam sobie sprawę, co groziło zarówno przyjaciółce, jak i wszystkim, których oskarżono by o jej ukrywanie – ale nie wierzyłam, by jej obecność tutaj cokolwiek dla nas zmieniała. Nie, kiedy za głowy Samuela i Anthony’ego była wyznaczona znacznie wyższa nagroda.
Jej słowa o opuszczeniu Kornwalii mnie zdziwiły; półwysep wydawał mi się bezpieczny – a przynajmniej na tyle, na ile było to możliwe; gdzie można było się ukryć, jeśli nie tutaj? – Ktoś o nim wie? O twoim domu w Kornwalii? – zapytałam, zgadując, że być może chodziło właśnie o to – może jej adres znali ludzie, którym nie do końca ufała. Wspomnienie o Londynie uświadomiło mi jednak coś jeszcze. – Przykro mi, że tak się stało – odezwałam się po chwili, gdy dwa kubki wypełniły się już parującą przyjemnie herbatą, wypełniającą kuchnię przyjemnym, znajomym zapachem. – Pewnie brakuje ci Munga? – Pamiętałam, że to właśnie tam dostała się na swój wymarzony staż; wiedziałam, jak smakowało pożegnanie się z młodzieńczymi marzeniami – choć ja swoje niejako odkładałam na bok świadomie, pozwalając, by paraliżujący strach powstrzymywał mnie przed powrotem do jeździectwa. – Słyszałam, że przestali wpuszczać tam mugolaków. – Słyszałam też wiele innych, paskudnych rzeczy – o rannych, którym odmawiano pomocy, pozwalając im umierać na ulicach – ale nie chciałam opowiadać o tym Charlene; wydawała się wystarczająco przygnębiona.
Miałam nadzieję, że miska ciepłej zupy przynajmniej odrobinę poprawi jej humor. – Nie bądź niemądra – odpowiedziałam jej od razu, gdy wspomniała o zapasach; wstałam od stołu, posyłając jej ciepły uśmiech, chociaż za mostkiem coś ścisnęło mnie nieprzyjemnie, gdy pomyślałam o tym, skąd brały się jej słowa – składając się w spójną całość z widokiem szczupłych, oplatających kubek palców. Zerknęłam na nie jedynie przelotnie, zaraz po tym odwracając się do przyjaciółki plecami, żeby z kuchennej szafki wyciągnąć miskę; zamieszawszy chochlą w stojącym na palenisku garnku, napełniłam ją do samej góry, nie zwracając uwagi na ewentualne protesty. – Jakoś sobie radzimy – odpowiedziałam, ostrożnie odkładając pokrywkę. – W Exford zamknęła się większość sklepów, a te, które zostały, mają problem z dostawami, ale ludzie starają się sobie pomagać – dodałam, myśląc głównie o tych, którzy – nie będąc w stanie zapłacić mi za szaty – odwdzięczali się tak, jak mogli; workiem ziemniaków, bochenkiem chleba czy paczuszką herbatników. Owszem, nasza kuchnia robiła się coraz prostsza, wymyślne potrawy odchodziły stopniowo w niepamięć – ale póki co nie dotarło do nas jeszcze widmo głodu. – Proszę – powiedziałam, stawiając przed przyjaciółką zupę; powoli, uważając, żeby jej nie rozlać. – Ja już jadłam – dodałam szybko, w razie, gdyby miała zamiar o to zapytać. Z blatu zabrałam jeszcze koszyczek z pokrojonym w kromki, razowym chlebem, żeby również postawić go na stole.
Wiedziałam, że moje pytanie nie należało do tych prostych – dlatego nie poganiałam Charlie do odpowiedzi, zwyczajnie siadając obok i biorąc do rąk kubek z herbatą. A później słuchałam – odzywając się dopiero, kiedy głos przyjaciółki ucichł, chwiejąc się na ostatnich sylabach. – Myślę, że to bardzo odważne – powiedziałam, nie do końca zgadzając się z jej słowami. Wojna toczyła się nie tylko na ulicach – rozgrywała się też wszędzie indziej, w skleconych z niczego lecznicach i w piwnicach, w których dla bojówek nielegalnie warzono eliksiry, składano w całość kolejne wydania Proroka Codziennego albo powielano propagandowe ulotki. Zdawałam sobie sprawę, że nie byłam wojowniczką – ale jednocześnie starałam się pomagać tak, jak tylko potrafiłam, licząc na to, że wzmocniona magicznie szata uratuje kiedyś komuś życie. Nawet jeśli miałoby to być tylko jedno – jedno – byłoby warto. – Dalej je warzysz? Eliksiry? – zagadnęłam, tknięta nagłą myślą. Przygryzłam wewnętrzną stronę policzka, zastanawiając się, czy mogłam poprosić ją o przysługę – ale póki co powstrzymując cisnące się na język słowa, częściowo rozproszone wieścią, której usłyszeć się nie spodziewałam.
Nie znałam Very zbyt dobrze – była ode mnie starsza, nie było nam po drodze – ale wiedziałam, że ona i Charlene były ze sobą bardzo blisko. Zacisnęłam usta, odstawiając kubek z powrotem na blat, przysuwając się bliżej; moje krzesło zgrzytnęło nieprzyjemnie o posadzkę – ale prawe tego nie słyszałam. – Nie miałam pojęcia – przyznałam, i natychmiast zrobiło mi się wstyd; wydawało mi się, że w jakiś sposób powinnam była wiedzieć – nawet jeśli przez ostatnie miesiące nie miałyśmy ze sobą kontaktu. Wyciągnęłam rękę, żeby zacisnąć lekko palce na ramieniu przyjaciółki, pewnie, pokrzepiająco; wargi mi zadrżały, zawahałam się – ale zaraz potem słowa popłynęły jakby same. – Jak to się stało? – zapytałam cicho, starając się nie brzmieć natarczywie; pozostawić jej przestrzeń w razie, gdyby nie chciała odpowiadać.
Nie potrafiłam sobie tego wyobrazić. Wiedziałam, jak to było stracić rodzeństwo – nigdy nie miałam zapomnieć tych kilku strasznych miesięcy, podczas których byłam przekonana, że Sam nie żyje – ale nawet wtedy na powierzchni utrzymywała mnie obecność rodziny; nie wiedziałam, co bym zrobiła, gdyby ich zabrakło – gdybym nie wiedziała nawet, gdzie są, ani czy są bezpieczni, ani czy niczego im nie brakuje. – Wiesz – zawsze mogłabyś zostać tutaj – zaproponowałam ostrożnie, spoglądając na nią pytająco. Wciąż niewiele wiedziałam o tym, jak wyglądało teraz jej życie – ale wydawało mi się, że wszystko to byłybyśmy w stanie wypracować. – Mamy wolny pokój, na górze. Dom stoi na uboczu, nikt nie musiałby wiedzieć, że się tu zatrzymałaś. Nałożylibyśmy dodatkowe zaklęcia. – Żeby czuła się bezpieczniej.



she's still here fighting
better know there's life in her yet
{...........................}
Tessa Skamander
Tessa Skamander
Zawód : opiekuję się aetonanami i tworzę magiczne szaty
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna

wild hearts
don't break;
they burn

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9273-tessa-skamander-buduje https://www.morsmordre.net/t9348-chaos#284283 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f321-somerset-okolice-exford https://www.morsmordre.net/t9350-skrytka-bankowa-nr-2158 https://www.morsmordre.net/t9349-tessa-skamander
Re: Jadalnia [odnośnik]15.08.21 14:30
Charlie pokiwała głową.
- Chętnie zobaczę, jak to robisz, a potem pomogę ci też z sukienkami – powiedziała. – W końcu nauczyłam się podstaw gotowania, to może i szycia się nauczę. – Kącik jej ust uniósł się w górę, ale zaraz pomyślała o tym, że jeśli kiedyś jej rodzice będą mogli wrócić do kraju, to będzie mogła pochwalić się mamie, że wreszcie umie to, co zdaniem jej rodzicielki kobieta umieć powinna, a w czego opanowywaniu jako nastolatka była oporna. I poczuła pewien smutek na myśl, że nie wiadomo, kiedy i czy w ogóle znowu spotka rodziców.
W każdym razie nie postrzegała tego jako wykorzystywanie jej obecności, przyda jej się coś, czym będzie mogła zająć ręce, a jeśli przy okazji nauczy się czegoś nowego, to tym lepiej, zwłaszcza że teraz, kiedy nie mogła tak po prostu pójść do sklepu i kupić nowych ubrań, umiejętność szycia może się bardzo przydać, aby umieć reperować te elementy garderoby, które posiadała.
Także Charlie nie wspominała dobrze czasu anomalii, bała się ich tak bardzo, że prawie w ogóle nie używała wtedy różdżki, woląc wykonywać większość czynności bez magii. Dobrze, że to się wreszcie skończyło, ale nie skończył się strach, wciąż mieli się czego bać, nikt nie był dziś bezpieczny, a już na pewno nie osoby poszukiwane lub będące krewnymi poszukiwanych.
- To… dobrze. Ale i tak… No cóż, wszyscy ci ludzie z listów to ludzie odważni i waleczni, a ja… ja nie. Nie pasuję tam. Dla części społeczeństwa jestem więc zbrodniarką, dla innych bohaterką, ale… ja nie jestem żadną z nich. Jestem tylko alchemiczką. Tchórzliwą alchemiczką, która uciekła i ukryła się, kiedy tylko zobaczyła swój wizerunek w tych listach, bo dobrze wiem, że nie potrafię się bronić przed zagrożeniem.
Było jej tak bardzo wstyd, nie tylko za swoje tchórzostwo, ale i za to, w jak nieprawdziwy sposób mogła być teraz postrzegana. Ludzie którzy ją znali wiedzieli jaka była, ale inni mogli mieć fałszywe wyobrażenia w zależności od tego, jakie wyznawali poglądy. I niektórzy mogli oczekiwać od niej wielkich rzeczy, podczas gdy jej umiejętności w walce były tak żałosne, że pokonałby ją nawet uczeń Hogwartu. Tęskniła za swoją dawną anonimowością, za byciem całkowicie szarą obywatelką, na którą nikt nie zwracał uwagi. Zarówno w Hogwarcie, jak i po nim była na tyle nijaką osobą, że nigdy nie była atrakcyjnym celem dla dręczycieli, nie miała też wrogów, bo zawsze unikała zwad i konfliktów. Za to teraz, gdy była poszukiwana, z pewnością nie zabrakłoby ludzi, którzy chętnie by ją wydali, w końcu pięć tysięcy galeonów było ogromną sumą.
- Pozostaje mieć nadzieję, że nic złego się nie wydarzy – szepnęła tylko, pragnąc wierzyć, że nikt tu po nie nie przyjdzie. Oby półwysep pozostawał bezpieczny. – Teoretycznie nikt niepowołany nie powinien o nim wiedzieć. Kupiłam go potajemnie już po ucieczce z Londynu, kiedy jeszcze nie byłam poszukiwana. Nie wróciłam już do pracy do Munga, więc w moich aktach nadal powinien figurować stary adres, ten z Lavender Hill. Nie zarejestrowałam też różdżki. Mieszkałam tam zresztą na tyle krótko, że nawet nie zdążyłam zbyt wielu osób zaprosić, a te, które tam były, są godne zaufania. – Nikt z jej pracy tam nie był, bo i tak wtedy już nie pracowała w Mungu. Właściwie były tam tylko osoby, które należały do grona Zakonników lub sojuszników. Gdyby nie to, że nie umiała się bronić, chętnie by tam wróciła, ale nawet jeśli adres był nieznany, zawsze ktoś mógł przypadkiem ją zobaczyć i donieść, więc musiałaby zawsze maskować tożsamość ilekroć chciałaby wystawić nos za drzwi. Z pomocą niewątpliwie mogła przyjść animagia oraz umiejętności transmutacyjne, nad których odkurzaniem od kilku tygodni pracowała. – Ale tak, bardzo brakuje mi Munga. Tego dawnego, który udzielał pomocy wszystkim bez względu na krew. Teraz nikt hmm… nieodpowiedni raczej nie ma tam wstępu. Nie miałam okazji się przekonać, ale domyślam się, że tak jest.
Ona sama też już była nieodpowiednia. Poza tym brzydziła ją idea segregacji, więc po tym, co stało się w Londynie nie miała ochoty do Munga wracać. Nawet nie złożyła oficjalnie wypowiedzenia, po prostu bez słowa zniknęła. Ostatni raz była tam dnia, w którym dowiedziała się o śmierci siostry; z wziętego wówczas urlopu już do pracy nie powróciła, bo w międzyczasie wszystko wywróciło się do góry nogami. Nie była jeszcze wtedy poszukiwana ale i tak wiedziała, że w Mungu, który leczy tylko czystokrwistych, nie ma już dla niej miejsca.
Martwiła się o to, czy Tessa miała dość jedzenia dla siebie, nie chciałaby, żeby przez nią musiała odejmować coś od swoich ust, ale była głodna tak bardzo, że nie potrafiła odmówić, kiedy tuż przed nią znalazła się miska. Zupa pachniała tak pysznie, że jej żołądek zaburczał donośnie; miała nadzieję, że Tessa tego nie słyszała. Natychmiast rzuciła się na jedzenie, przez pierwsze minuty nic nie mówiąc, a po prostu zaspokajając głód.
- Dawno nie jadłam czegoś tak dobrego – przyznała cichutko, przegryzając zupę kromką chleba. – W ostatnich tygodniach... Nie miałam zbyt wiele jedzenia, a to, co mam, muszę racjonalnie porcjować, by wystarczyło… do kolejnej dostawy zaopatrzenia. – Dlatego czasem musiała kłaść się spać głodna, ale nie wiadomo, kiedy znowu do Oazy dotrze świeże jedzenie, więc musiała dzielić produkty tak, aby ich wystarczyło, żeby potem nagle nie okazało się, że już nic nie ma, a nowej dostawy ani widu, ani słychu. Poza tym wszystko to, co docierało do Oazy, musiało być sprawiedliwie podzielone na wszystkich mieszkańców, bo przecież każdy musiał coś jeść, i koniec końców wszyscy głodowali, ale przynajmniej mogli jakoś przeżyć.
Pokręciła głową.
- Nie jestem odważna. Gdybym była… nie odeszłabym z Zakonu Feniksa. Nie uciekłabym – wyznała szeptem, rumieniąc się ze wstydu. – Ale nie zapomniałam o miłości do alchemii. Wciąż staram się coś warzyć. – Choć w ostatnich tygodniach częściej warzyła na użytek zwykłych mieszkańców Oazy, Zakonnicy przychodzili do niej rzadko, jakby trochę zapomnieli o jej istnieniu. Ale trudno było ich za to winić, byli zajęci walką i innymi ważnymi sprawami, podczas gdy ona kryła się w Oazie. Jednak wciąż pozostawała w jakiś sposób z Zakonem związana, nawet jeśli nie należała już do organizacji. Wciąż była gotowa okazać wsparcie, gdyby ktoś z Zakonników poprosił ją o eliksir.
Kwestia rodziny była dla Charlie trudna, ale też nie mogła od tego tematu uciekać. Poza tym może dobrze jej zrobi możliwość porozmawiania z kimś o tym. Tessa może nie znała Very szczególnie mocno, bo starsza Leighton była rok wyżej i w innym domu, ale na pewno wiedziała o tym, jak ważna była Vera dla Charlie.
- Doszło do tego w październiku. Zabiły ją anomalie, ale… jej ciało odnaleziono dopiero w marcu – zaczęła cichym, drżącym z emocji głosem. Wciąż nie było jej łatwo o tym mówić mimo upływu czasu. – Przez cały ten czas, który upłynął od jej zaginięcia… Pragnęłam wierzyć, że znajdzie się żywa. Że wróci. Czekałam w naszym wspólnym londyńskim domu, do samego końca chwytając się nadziei, że zaraz jak gdyby nigdy nic przekroczy drzwi i powie, że już wróciła. Niestety nie było szczęśliwego zakończenia. I potem już nic mnie w Londynie nie trzymało, więc jedynym dobrym skutkiem tego wszystkiego jest to… że uciekłam na czas, zanim rozpoczęła się rzeź.
Gdyby nie oczekiwanie na Verę, pewnie opuściłaby stolicę wcześniej. A gdyby nie znaleziono jej ciała, tkwiłaby tam czekając na jej powrót i może także zginęłaby w Bezksiężycowej Nocy, więc w pewnym sensie tragiczne wieści być może ocaliły jej życie. Dobrze, że chociaż w przypadku Tessy skończyło się szczęśliwiej. Że jej brat zaginął, ale wrócił żywy, choć domyślała się, że przyjaciółka przeżywała takie same chwile grozy jak i ona, kiedy czekała na jakiekolwiek wieści o nim. Vera nie wróciła, cały czas swojego zaginięcia tak naprawdę była martwa, leżąc samotnie na jakimś odludziu, znaleziona dopiero wiosną, gdy roztopy odsłoniły jej ciało. O okolicznościach jej zaginięcia wiedziała niewiele, tylko tyle, co powiedział jej Alex, i jasno wynikało, że musiały się do tego przyczynić anomalie.
- Cieszę się, że Sam do ciebie wrócił, ale domyślam się, że było ci ciężko, kiedy nie wiedziałaś, co się z nim dzieje. – Wyciągnęła przez stół rękę, by przykryć nią dłoń przyjaciółki w geście wsparcia. – Może nawet odrobinę ci zazdroszczę tego, że wciąż go masz. Mój świat bez Very nie jest już taki sam, towarzyszyła mi od zawsze, a później… tak nagle jej zabrakło.
Vera zawsze przecierała szlaki, była śmielsza i odważniejsza, pełna siły i determinacji. Zawsze była tą dzielniejszą, podczas gdy Charlie była cicha i lękliwa, skupiona na swoich naukowych pasjach. Często mobilizowała Charlie do różnych rzeczy, w pewnym sensie się nią opiekowała. Gdy jej zabrakło, okazało się, że Charlie jest jak dziecko, które zgubiło się we mgle, nie bardzo wiedząc, co dalej.
Zawahała się, słysząc jej propozycję.
- Musiałabym… się nad tym zastanowić. Naprawdę nie chcę być dla ciebie ciężarem ani zagrożeniem – rzekła. Poza tym w tym momencie czuła się jeszcze potrzebna w Oazie, chciała pomagać jej mieszkańcom, ale też nie wiedziała, ile jeszcze tak pociągnie, bo życie tam nie rozpieszczało, bo mieszkańców było coraz więcej, a miejsca i jedzenia coraz mniej.




Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Charlene Leighton
Charlene Leighton
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Chciałoby się uciec,
ale nie przed wszystkim się da.
OPCM : 7 +4
UROKI : 0
ALCHEMIA : 35 +6
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 20
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t5367-charlene-leighton https://www.morsmordre.net/t5375-listy-do-charlie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5388-skrytka-bankowa-nr-1338 https://www.morsmordre.net/t5387-charlene-leighton
Re: Jadalnia [odnośnik]19.08.21 22:11
To nie takie trudne, jak się na początku wydaje – zapewniłam ją z uśmiechem, już ciesząc się na myśl o spędzeniu wieczora w towarzystwie przyjaciółki; w spokojnym zaciszu pracowni mogłybyśmy porozmawiać dłużej – zajmując dłonie pracą, ale jednocześnie nadrabiając stracone miesiące, może trochę wspominając. Niewiele było osób, które pamiętałam z Hogwartu, a z którymi wciąż utrzymywałam kontakt – z jednej strony nie było to bezpieczne, o naszych przenosinach do Somerset wiedziała garstka i byliśmy zgodni co do tego, że tak powinno pozostać, z drugiej – wszyscy jakoś rozpierzchliśmy się po kraju, każdy zajęty swoimi własnymi, mniejszymi lub większymi tragediami. Wiedziałam, że niektórzy z nich stracili w wojnie rodzinę, bo znajome nazwiska niejednokrotnie spoglądały na mnie z długich list zaginionych, drukowanych regularnie w Proroku Codziennym, ale chociaż zdarzało mi się w takich momentach sięgać po pióro i pergamin, to spisane w chwilowym impulsie listy rzadko kiedy odnajdywały drogę do właścicieli; składałam je starannie, układając w schowanym w szufladzie pudełku, czekając – choć sama do końca nie wiedziałam, na co.
Może na chwile takie, jak ta. – Myślę, że jesteś dla siebie zbyt surowa – powiedziałam ostrożnie, marszcząc brwi w reakcji na słowa Charlene; nie wiedząc, skąd brało się w niej to przekonanie o własnym tchórzostwie, choć z drugiej strony – potrafiłam zrozumieć bezsilność; mnie też czasami dopadała, zakradając się w momentach, w których najmniej się tego spodziewałam – przypominając mi, brutalnie i boleśnie, że wszystko, co miałam, mogło mi zostać odebrane – i że nie byłam w stanie nic z tym zrobić. – Ukrycie się było rozsądne. Nikomu nie mogłabyś pomóc, jeśliby cię znaleźli – dodałam, przyglądając się przyjaciółce z troską, której nie potrafiłam zamaskować, zresztą – niespecjalnie próbowałam. – Spotkały cię rzeczy, po których niejeden by się załamał, a jednak tu jesteś. – Cieszyłam się z tego: że mimo wszystko się nie poddała, nie pozwoliła, by wojna stłamsiła ją całkowicie; spoglądając na nią, byłam w stanie dostrzec, że ostatnie wydarzenia odcisnęły na niej piętno – widziałam je w cieniach pod oczami i ostrożności w gestach; w tęczówkach, w których zdawał się ukrywać jakiś nieukojony smutek – ale nie chciałam uwierzyć, że przestała walczyć tak do końca – nawet jeśli ona sama w to wierzyła.
Idąc w stronę szafek, przystanęłam na moment, żeby położyć jej dłoń na ramieniu; uspokoić, sprawić, by poczuła się bezpieczniej – by chociaż na chwilę przestała oglądać się za siebie. Nie podejrzewałam, żeby dzisiaj miało spotkać nas coś złego. – Zawsze możesz poprosić Samuela, żeby rzucił na niego okiem – powiedziałam, mając na myśli dom; byłam pewna, że Sam nie miałby nic przeciwko – Charlie była dla mnie jak rodzina, a tym samym była jak rodzina dla nas. – Wiesz, sprawdził, czy nikt się tam nie kręci, nałożył dodatkowe zabezpieczenia. – To nie było idealne rozwiązanie – uczynienie ze swojego domu małej twierdzy, stałe pilnowanie, by nikt niepowołany go nie znalazł – ale posiadanie własnego kawałka podłogi, miękkiego łóżka, bezpiecznej przystani, robiło ogromną różnicę. Zwłaszcza w momencie, kiedy niewiele już wydawało się pewne. – Alchemicy są teraz bardzo potrzebni – zasugerowałam, mając na myśli rozsiane po kraju lecznice i punkty medyczne, które w obliczu przejęcia szpitala przez wrogów postanowiły działać na własną rękę, udzielając pomocy każdemu, kto jej potrzebował; pozbawione wsparcia ze strony ministerstwa, ledwie wiązały koniec z końcem – ale wiedziałam, że wielu ludziom uratowały już życie. – Wiem, że Mungu miałaś większe perspektywy, ale tam zawsze będziesz mogła wrócić. Wiesz – po tym wszystkim. – Po wojnie. Po tym, jak wszystko wróci do normalności – jeśli wróci. Stopniowo przestawałam w to wierzyć, zniszczenia i śmierć, które niosły się po Anglii, zaczynały przypominać coś nieodwracalnego, niemożliwego do naprawiania; coś, co na zawsze miało zmienić naszą rzeczywistość – ale mimo wszystko wciąż wyobrażałam sobie, że czekało na nas jakieś później – nawet jeśli nie miałam bladego pojęcia, jak będzie wyglądało. I nawet jeśli momentami przerażało mnie bardziej, niż przesiąknięta wojną teraźniejszość.
Uśmiechnęłam się w reakcji na kulinarny komplement, starając się nie dać po sobie poznać, że gdzieś w środku ukłuły mnie wyrzuty sumienia – bo być może gdybym mimo wszystko skontaktowała się z Charlie wcześniej, to byłabym w stanie jej jakoś pomóc; nawet jeśli sami nie mieliśmy wiele, to z części zamówień mogłam odłożyć parę groszy, niewiele – ale na tyle, by wystarczyło na choćby podstawowe produkty. – Przepisy babci ratują nam czasem życie – powiedziałam żartobliwie; nie byłam pewna, skąd, ale babcia jak nikt inny potrafiła wyczarować coś z niczego. – Teraz jest lepiej? Tam, gdzie jesteś? – zapytałam z nadzieją, zastanawiając się, czy problemy z dostawami, o których mówiła, były jedynie przejściowe.
Informacja o jej odejściu z Zakonu Feniksa była dla mnie nowością – tego, że była jego częścią, zdążyłam się domyślić, podejrzewając, że w wypisanych tłustymi literami oskarżeniach musiało być przynajmniej źdźbło prawdy – ale nie wiedząc, czym była podyktowana jej decyzja, nie miałam zamiaru jej oceniać; nie znałam wszystkich faktów – nie wiedziałam, jak smakowało oglądanie własnej podobizny na listach gończych, ani nie miałam pojęcia, z czym musiała się mierzyć, stojąc u boku walczących z terrorem ludzi – więc zwyczajnie zacisnęłam mocniej palce na jej dłoni, starając się okazać jej wsparcie. – Zrobiłaś, co mogłaś. Robisz, co możesz – powiedziałam cicho. Utrata najbliższych potrafiła złamać, odebrać nadzieję; nawet tym najodważniejszym.
Kiedy zaczęła opowiadać o Verze, chciałam powiedzieć coś właściwego, coś, co odjęłoby jej przynajmniej część dźwięczącego w głosie bólu – ale miałam wrażenie, że w gardle nagle urosła mi gula, uniemożliwiając wydobycie z siebie choćby paru głosek. Moje własne wspomnienia zalały mnie trudną do powstrzymania falą, wyciągnięte na wierzch przez słowa Charlene: Samuel spadający w przepaść, puste podnóże klifu, zaklęcia przecinające powietrze ponad zakurzoną, nadmorską drogą; grzmot błyskawicy tuż przede mną, gwałtownie szarpnięcie skrzydeł aetonanki, długi lot w dół, głuche uderzenie o ziemię; tygodnie spędzone w łóżku, cierpienie zalewające ciało; przymknęłam powieki, wypuszczając powoli powietrze z płuc. – Naprawdę bardzo mi przykro – powiedziałam prawie szeptem, słowami wbrew pozorom wcale niepustymi. – Kiedy Samzginął, to było właściwe słowo, dla świata był wtedy martwy – ale nie byłam w stanie przepchnąć go przez struny głosowe; odchrząknęłam, zaczynając od początku. – Też myślałam, że już go nie… Wiesz, to było kilka miesięcy. – Wiedziała; nie miałam wątpliwości co do tego, że wiedziała. – Wiem, że nic ci jej nie zastąpi, ale gdybyś czegokolwiek potrzebowała – to będę tu. – Za długo zwlekałam, to wszystko byłoby łatwiejsze z nią – ostatni rok, anomalie, ucieczka – ale nie mogłam już cofnąć czasu; mogłam jedynie postarać się naprawić to, co zostało.
Kiwnęłam głową, słysząc jej odpowiedź. – Oczywiście, propozycja będzie przez cały czas aktualna. – Mogła przeznaczyć na podjęcie decyzji tyle czasu, ile tylko potrzebowała. – Chcesz pójść na górę? Możemy od razu zajrzeć do pracowni – zaproponowałam, upewniwszy się wcześniej, że skończyła już jeść. Nie pospieszając jej, wstałam od stołu, pustą miseczkę i kubki odkładając do zlewu; mogłam zająć się nimi później. Kiedy przechodziłyśmy przez przedpokój, po drodze ściągnęłam z wieszaka jej płaszcz, ten sam, który obiecałam jej poprawić – a później wskazałam jej schody na górę, zatrzymując się niedaleko za górnym podestem i wyciągając różdżkę. – Jest ukryta, na wszelki wypadek – wyjaśniłam, wierząc, że nie musiałam tłumaczyć, dlaczego nie chciałam, by w razie przeszukania odkryto w naszym domu kolekcję niedokończonych, bojowych szat. Machnęłam różdżką, a w suficie pojawiła się najpierw klapa, a później opadająca powoli, drewniana drabinka. – Śmiało – zachęciłam ją, puszczając ją przodem; pracownia nie była duża, upchnięta na poddaszu i trochę zagracona, ale wszechobecne materiały i wygodny fotel w kącie nadawały jej jakiejś przytulności.
Kiedy już znalazłyśmy się w środku, zapaliłam zawieszoną pod sufitem lampę i odwiesiłam płaszcz Charlie na jeden z wieszaków. – Możesz zrzucić te paczki na podłogę, i tak muszę je jeszcze posegregować – powiedziałam przepraszająco, z opóźnieniem zauważając, że jedyne miejsce do siedzenia było zarzucone przygotowanymi do wysłania pakunkami z ubraniami. – Od czego chciałabyś zacząć? Pomyślałam, że najlepiej byłoby zrobić zakładki o na tej wysokości – zaproponowałam, łapiąc płaszcz po obu stronach i ściskając tkaninę w palcach, żeby zaprezentować przyjaciółce, jak mniej-więcej wyglądałby efekt końcowy. – Mogę też doszyć tu szlufki, żebyś mogła ściągać go sobie paskiem. – Mniej lub bardziej – w zależności od potrzeby.
Odwróciłam się, zaczynając odsuwać po kolei wmontowane w krawiecki stolik szuflady, przeglądając schowane w nich szpule nici, żeby dobrać kolor podobny do tych, którymi już obszyty był płaszcz; wzięłam do ręki dwie podobne, które wydały mi się najbardziej zbliżone i przyłożyłam je do materiału. – Charlie, a odnośnie tych eliksirów – podjęłam, wracając do tematu, który poruszyłam na dole; przygryzłam wewnętrzną stronę policzka, wahając się przez sekundę – ale ostatecznie mało któremu alchemikowi ufałam tak, jak jej. – Byłabyś w stanie uwarzyć dla mnie fiolkę czegoś, co... sprawia, że brzmi się bardziej wiarygodnie? Wiesz, kiedy niekoniecznie mówi się prawdę – wyjaśniłam, zerkając na nią trochę niepewnie. Nie znałam się na eliksirach, fachowa nazwa specyfiku gdzieś mi uciekła, ale wierzyłam, że Charlene zrozumie, o jaki mi chodzi.



she's still here fighting
better know there's life in her yet
{...........................}
Tessa Skamander
Tessa Skamander
Zawód : opiekuję się aetonanami i tworzę magiczne szaty
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna

wild hearts
don't break;
they burn

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9273-tessa-skamander-buduje https://www.morsmordre.net/t9348-chaos#284283 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f321-somerset-okolice-exford https://www.morsmordre.net/t9350-skrytka-bankowa-nr-2158 https://www.morsmordre.net/t9349-tessa-skamander
Re: Jadalnia [odnośnik]21.08.21 12:08
Charlie także cieszyła się na myśl o wspólnie spędzonym dniu i wieczorze, podczas którego mogłyby nadrabiać miesiące rozłąki oraz ciepło wspominać przeszłość, kiedy to przez siedem lat dzieliły jedno dormitorium w wieży Ravenclawu. Aktualnie nie miała kontaktu z większością dawnych znajomych z Hogwartu, poza tymi którzy byli w jakiś sposób związani z Zakonem. Niektóre znajomości osłabły i w końcu urwały się jeszcze zanim nastały czasy wojny, bo taka była naturalna kolej rzeczy, że każdy układał sobie życie i nie zawsze miał czas na kontynuowanie szkolnych relacji, inne zerwała dopiero w momencie ukazania się listów gończych. Od miesięcy w pobliżu niej nie było nikogo, kto nie byłby w jakiś sposób powiązany z Zakonem lub Oazą. Tessa, choć sama do Zakonu nie należała, pozostawała siostrą poszukiwanego Zakonnika, a więc osobą również zagrożoną. Charlie zdawała sobie sprawę, że wrogowie nie poprzestaliby tylko na osobach z listów, ich bliscy też byli w niebezpieczeństwie.
- Czasami mam wyrzuty sumienia. Że inni się narażają, a ja się ukrywam jak tchórz. - Pocieszało ją tylko to, że musiała się ukrywać nie tylko dla dobra swojego, ale i innych, na temat których informacje wrogowie mogliby od niej wyciągnąć. Musiała odejść z Zakonu, bo łańcuch był tylko tak mocny, jak jego najsłabsze ogniwo – a ona była najsłabszym ogniwem. Wolała więc nie wiedzieć już niczego o żadnych ważnych sprawach i planach, odsunęła się w cień; zresztą w tamtym okresie przeszła silne załamanie nerwowe i i tak nie nadawałaby się do niczego, skoro po ukazaniu się listów przez jakieś dwa miesiące właściwie w ogóle nie opuszczała Oazowej chatki, przez większość czasu leżąc i wpatrując się w sufit, a często nawet myśląc o zakończeniu swojego żywota. – Jestem, ale… miałam momenty kryzysu. Kiedyś nawet stałam już nad krawędzią klifu… Ale zawrócił mnie stamtąd pewien przyjaciel. Przywrócił mi zdrowy rozsądek – wyznała, wspominając przelotnie tamten dzień, kiedy Percival znalazł ją na klifach. Jeszcze przed listami gończymi, wtedy nad krawędź przepaści zawiodła ją rozpacz po stracie siostry. Jeszcze nie wiedziała, że za półtorej miesiąca spadnie kolejny cios. – Po tym, jak umarła Vera, a potem ukazały się te listy… Moje życie wywróciło się do góry nogami. Czułam, że wszystko co znałam i kochałam dobiegło końca, nagle zostałam zupełnie sama. Bez rodziny, choć zawsze byłam bardzo związana z bliskimi i czułam pustkę, kiedy ich zabrakło obok mnie. Być może wciąż żyję właśnie dlatego, że nawet na odebranie sobie życia byłam zbyt wielkim tchórzem? Bałam się śmierci, nadal się boję. I wciąż naiwnie, kurczowo trzymam się nadziei, że może… pewnego dnia będzie lepiej. Tata często mawiał, że po burzy zawsze wychodzi słońce.
Oby tym razem też tak było. Chciała w to wierzyć, żeby mieć po co żyć dalej, mieć na co czekać. Jednocześnie w jej oczach pojawił się wstyd, czuła się niezręcznie z tym, że aż tak się odsłoniła, ale z drugiej strony – przed kim, jeśli nie przed przyjaciółką, nawet jeśli dawno nie widzianą? W czasach szkolnych to Tessa była osobą, do której mogła zawsze przyjść i zwierzyć się z różnych rzeczy oraz zaoferować to samo w drugą stronę. Nie ze wszystkim chodziła przecież do Very; jej siostra, choć bardzo jej bliska, była zarazem od niej bardzo różna i nie wszystkie jej troski rozumiała. Vera była twarda i konkretna, a Charlie miękka i wrażliwa.
- Jeśli Samuel znalazłby wolną chwilę, to chętnie. Jest doświadczonym aurorem, na pewno zauważy niepokojące oznaki… I pewnie zna się na zabezpieczeniach – odezwała się. – Od czasu swojej ucieczki byłam tam raz, w październiku. Wtedy wszystko wydawało się w porządku – dodała, wspominając w myślach jak zabrał ją tam Anthony. Na wspomnienie niespełnionego uczucia jej serduszko zaczęło bić szybciej, jak zawsze kiedy rozmyślała o Macmillanie, w którym była bez wzajemności zakochana i wciąż nie udało jej się tego uczucia całkowicie wyzbyć. – Mam nadzieję, że będę mogła kiedyś wrócić do Munga, gdy wszystko się uspokoi. O ile tego dożyję… - Bo to nie było takie pewne, zwłaszcza że nikt nie wiedział, kiedy pokój nadejdzie. To mogło być za rok, za dziesięć lat, a może za kilkadziesiąt? Nie wiadomo. Tak samo jak nie wiadomo było, ilu jeszcze zginie w międzyczasie. – Porzuciłam całe swoje życie, bo nie było innego wyjścia, zwłaszcza że dobrze wiem o tym, że w razie zagrożenia jestem bezbronna. Nigdy nie miałam talentu do obrony i uroków. Potrafię tylko uciekać. – Co zresztą było chyba wpisane w krew Leightonów, bo ich kornwalijska historia zaczęła się właśnie od ucieczki z wrogich im ziem. Poza tym wykształciła się na alchemiczkę, nie aurora. Pomijając brak pewnych umiejętności, brakowało jej też odpowiedniego rysu charakteru oraz doświadczeń, jakie miał na przykład Samuel, który obrał w życiu zupełnie inną drogę i latami przygotowywał się do tego, by teraz być tym, kim był. Charlie ze swoim delikatnym charakterem i łagodną naturą zupełnie nie nadawała się na pierwszy front walk. Zresztą, wielu ludzi się nie nadawało, dlatego Oaza pękała w szwach. Nie każdy posiadał charakter i umiejętności, by walczyć, ale wielu potrafiło pomagać w inny sposób. Charlie na swój sposób też to robiła, warząc eliksiry oraz udzielając korepetycji dzieciom w Oazie. Żeby to robić nie musiała być członkiem Zakonu. Wolała nim nie być, skoro wiedziała, że to zbyt wielki ciężar do dźwigania, ogromna odpowiedzialność nie tylko za siebie, ale i za innych, i rozumiała, dlaczego tylko część sojuszników zostawała dopuszczona do samego Zakonu. Im mniej osób znało ważne tajemnice, tym lepiej dla wszystkich.
Zjedzenie pożywnego obiadu dodało jej energii, a także poprawiło nastrój. Kiedyś bycie najedzoną było dla niej oczywiste, a w dzisiejszych czasach jawiło się jako wielki luksus, niedostępny jej na co dzień, bo jedzenia miała tylko na tyle, by przeżyć, ale nie na tyle, żeby się w pełni zasycić. Jej posiłki były też bardzo mało różnorodne i mało pożywne, stąd jej blady, wręcz anemiczny wygląd.
- Czy jest lepiej? Niestety raczej nie – westchnęła, kręcąc głową. – Choć rzeczy, które mi wysłałaś w liście, niewątpliwie bardzo pomogły.
W Oazie brakowało wszystkiego, a zima dopiero się zaczynała, więc wiedziała, że nie będzie lepiej, tylko gorzej. Ale też nie mogła zdradzać zbyt wielu szczegółów na temat Oazy, dlatego wiele rzeczy musiała przemilczeć.
Jeśli chodzi o utratę rodzeństwa, wiele je łączyło, z tą tylko różnicą, że dla Tessy finał całej sprawy okazał się szczęśliwszy. Jej brat wrócił żywy, zaś Charlie po kilku miesiącach oczekiwania otrzymała tylko wieść o śmierci siostry i możliwość pochowania jej. Ale mimo wszystko było to lepsze niż dalsza niepewność. Niektórzy krewni osób zaginionych być może nigdy nie poznają prawdy na temat ich losów i zawsze już będą trwać w niewiedzy.
- Wiem. I dziękuję – szepnęła, wdzięczna za wyrazy wsparcia. – Żałuję, że mnie nie było przy tobie w ostatnich miesiącach. Niestety… życie żadnej z nas nie jest już takie samo, jak kiedyś.
Wszystko się zmieniło, a czasu nie cofną. Mogły jedynie próbować odbudować swoją relację począwszy od teraz, i próbować wykorzystać ten czas, który im jeszcze pozostał, bo nie wiadomo, ile go miały. W tych czasach nikt nie mógł być pewny doczekania spokojnej starości.
- Jasne, chętnie zobaczę twoją pracownię – odezwała się kiedy już skończyła jeść i pić. Miała teraz więcej energii i zapału, więc ruszyła za Tessą do wskazanej części jej domu, gdzie znajdowała się jej mała pracownia. – Całkiem tu przyjemnie – zauważyła, rozglądając się z ciekawością. Domyślała się, że dla Tessy pracownia krawiecka była tym, czym dla niej pracownia alchemiczna. – Ja wciąż tęsknię za pracownią alchemiczną z prawdziwego zdarzenia. – Bo w chatce w Oazie nie było na taką miejsca, miała tylko maleńką przybudówkę i to wszystko.
Zdjęła z siedzenia paczki i usiadła, po czym spojrzała na płaszcz, próbując sobie wyobrazić, o czym mówi przyjaciółka.
- Po prostu na początek pokaż mi, jak ty to robisz, a ja postaram się to naśladować. Możesz w sumie zrobić zakładki, jeśli kiedyś… - wrócę do poprzedniej wagi, dokończyła w myślach, choć nie wiadomo, kiedy będzie to możliwe. Na ten moment nie zanosiło się na to, aby mogła codziennie jeść syty posiłek. – Najwyżej zróbmy je tak, żeby dało się w przyszłości przywrócić płaszcz do poprzedniego stanu. – Bo chyba się tak dało, przynajmniej jej mama potrafiła robić tak, że zwężone ubrania dało się znowu poszerzyć.
Spojrzała na nią z ciekawością, gdy wspomniała o eliksirze. Jednocześnie przez cały czas starała się obserwować czynności dokonywane przy płaszczu. Jeśli chciała się nauczyć, jak dokonywać drobnych krawieckich poprawek, musiała patrzeć i naśladować.
- Istnieje taki eliksir. Wężowe usta – odrzekła; tak się składało, że Tessa nie była pierwszą osobą, która w ostatnich miesiącach o niego prosiła. – Wiesz, właściwie to chyba nawet powinnam mieć w torbie jedną fiolkę. Często noszę przy sobie różne specyfiki tak na wszelki wypadek, ten zabrałam, gdybym tak… spotkała kogoś o niezbyt przyjaznych zamiarach, kto mógłby podejrzewać… że jestem jedną z poszukiwanych. Ale po powrocie do siebie mogę sobie uwarzyć świeży. – Bo dla niej to nie był wielki problem, jeśli miała składniki, mogła uwarzyć sobie praktycznie wszystko. – Powiedz mi tylko… do czego go potrzebujesz? – zapytała, mając nadzieję, że to nie jest to, o czym myślała. Martwiła ją myśl, że Tessa mogła chcieć ryzykować rejestrację różdżki, a dotychczasowe osoby proszące ją o eliksir wężowe usta chciały go właśnie z tego powodu. I przerażało ją to, że coś mogło pójść nie tak, że Tessa mogła wpaść w tarapaty i trafić za kratki lub nawet zginąć.




Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Charlene Leighton
Charlene Leighton
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Chciałoby się uciec,
ale nie przed wszystkim się da.
OPCM : 7 +4
UROKI : 0
ALCHEMIA : 35 +6
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 20
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t5367-charlene-leighton https://www.morsmordre.net/t5375-listy-do-charlie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5388-skrytka-bankowa-nr-1338 https://www.morsmordre.net/t5387-charlene-leighton
Re: Jadalnia [odnośnik]22.08.21 1:58
Nie powinnaś ich mieć – zapewniłam ją od razu, choć miałam wrażenie, że słowa to było za mało, żeby ją o tym przekonać; przyglądałam się jej uważnie, szukając w myślach tych właściwych, które podniosłyby ją na duchu i pomogły uwierzyć w siebie, ale jednocześnie zdawałam sobie sprawę, że to mogło nie być takie proste. Nie wiedziałam, ile przeżyła – z czym musiała się mierzyć, ilu niemożliwych wyrzeczeń dokonać – ale jakikolwiek bagaż ze sobą niosła, miałam zamiar jej z nim pomóc. Chyba na pewien sposób byłam jej to winna. – Klifu?.. – powtórzyłam za nią, w pierwszej chwili nie rozumiejąc; fakty połączyły się w moim umyśle dopiero po chwili, pozwalając na zrozumienie niespodziewanego wyznania, które sprawiło, że w mojej klatce piersiowej zacisnął się boleśnie fantomowy supeł. – Och, Charlie – wyszeptałam na wydechu, starając się nie myśleć o tym, jak niewiele zabrakło, żeby jej tutaj dzisiaj nie było – i jak bardzo musiała czuć się samotna, by rozpacz popchnęła ją aż nad przepaść. Zsunęłam się z krzesła, niwelując dzielącą nas przestrzeń i wyciągając ręce, żeby w jakimś instynktowym odruchu otoczyć ją ramionami. Nieco niezręcznie, bo nie chciałam ściągać jej z kuchennego krzesła, ale w tamtym momencie nie myślałam o tym, jak musiałam wyglądać; chciałam dodać jej otuchy, uświadomić, że nie była już sama – nawet jeśli przez to wszystko, co ją spotkało, mogło się tak wydawać. – Nie jesteś sama – powiedziałam cicho, wypowiadając myśli na głos i odsuwając się powoli, żeby na nią spojrzeć; wciąż wstrząśnięta tym, co od niej usłyszałam. – To się jeszcze wszystko jakoś poukłada, zobaczysz – dodałam, starając się odnaleźć jej spojrzenie, pilnując, żeby mój głos brzmiał pewnie, nawet jeśli moje słowa były pozbawione konkretów czy solidnych fundamentów. Nie miałam ich – dzisiaj wszyscy budowaliśmy przyszłość na piasku, licząc na to, że najbliższy podmuch jej nie zniszczy – ale powtarzałam sobie uparcie, że dopóki nie odebrali mi wszystkiego, było jeszcze o co walczyć. – Porozmawiam z Samem, możemy nawet pójść tam razem – pomogę ci doprowadzić dom do porządku, chętnie go też zobaczę. – Podejrzewałam, że po kilku miesiącach mógł potrzebować odświeżenia; zanim wprowadziliśmy się do starego domu dziadków, też musieliśmy zrobić gruntowne porządki, bo w zasłonach zalęgły się bahanki, a w kątach było pełno pajęczyn – nie mówiąc już o ghulu na strychu, który za nic nie chciał opuścić swojej kryjówki. Opuszczone budynki były rajem dla domowych szkodników.
Gorąca herbata pomogła mi nieco uporządkować myśli i uspokoić emocje; miałam wrażenie, że Charlie też się ożywiła – choć jej zaprzeczenie mnie zmartwiło. – Nie byłam pewna, co przydałoby się najbardziej – przyznałam, herbata i kawa wydały mi się najbezpieczniejszą opcją, zdawałam sobie też sprawę, że były teraz trudnodostępne – no i Chaos nie miał problemu z uniesieniem ich – ale stanowiły też zaledwie kroplę w morzu, drobnostkę. – Jeśli czegoś jeszcze potrzebujesz, nie wahaj się napisać, Charlie – dodałam poważnie; miałam ludzi, do których w razie potrzeby mogłam zwrócić się o pomoc – i nie miałam zamiaru pozwolić, żeby przyjaciółka z dnia na dzień marniała coraz bardziej.
Kiwnęłam lekko głową w reakcji na jej słowa, nie wiedząc, co jeszcze mogłabym dodać; nie mogłam cofnąć czasu – żadna z nas nie miała takiej mocy sprawczej – ale być może nie miało to już znaczenia, przeszłość była za nami. – Najważniejsze, że w końcu się odnalazłyśmy – powiedziałam, szczerze wierząc, że od tego momentu miało już być tylko lepiej; że to nie było jednorazowe spotkanie, po którym nastąpią kolejne niekończące się miesiące ciszy. Ostatnie miesiące nauczyły mnie, jak cenna była obecność bliskich – i nie zamierzałam pozwolić, by Charlene znów zniknęła mi z oczu.
Zerkałam na nią z ukosa, kiedy rozglądała się po pracowni, starając się zgadnąć, co tak naprawdę o niej myślała. Ze wszystkich miejsc w domu, to było najbardziej moje – i cieszyłam się, że mogłam się nim wreszcie podzielić. Nie zdarzało mi się to często, zwłaszcza teraz. – Jeszcze się tu urządzam – wtrąciłam, niejako próbując się w ten sposób wytłumaczyć z bałaganu, choć każdy, kto znał mnie choć trochę, wiedział doskonale, że nieporządek nie był u mnie stanem przejściowym – a zdolności do organizacji przestrzeni nigdy nie był moją mocną stroną. – Może niedługo jakąś dla siebie zorganizujesz – zasugerowałam, mając na myśli alchemiczną pracownię. Podejrzewałam, że tam, gdzie się aktualnie ukrywała, mogła nie mieć na to warunków – ale jeśli poważnie rozważała powrót do domu, to nie były to plany zupełnie oderwane od rzeczywistości.
Oczywiście, w każdej chwili będzie można je rozpruć – przytaknęłam, wyłapując niedokończoną myśl z wypowiedzi Charlene. Kiedy skończyłam dobierać nici, przeszłam razem z płaszczem na drugą stronę pomieszczenia, żeby przysiąść na oparciu fotela obok przyjaciółki – tak, żeby mogła bez problemu obserwować wszystko, co robiłam z płaszczem. Rozłożyłam go, prostując ostrożnie fałdy i zagięcia, a później odnajdując na materiale zaznaczone wcześniej miejsce, które w mojej ocenie najlepiej nadawało się na zakładkę. – Materiał będzie tutaj trochę zmarszczony, ale jeśli zrobi się to dobrze, będzie wyglądało na zamierzony efekt – wyjaśniłam, ostrożnie łapiąc tkaninę w palce, odmierzając szerokość, a później starannie zaginając materiał. – Myślę, że tyle powinno wystarczyć – oceniłam, przekrzywiając lekko głowę. Z przyniesionej ze stolika poduszeczki wyciągnęłam szpilkę, po czym wbiłam ją w zaznaczone miejsce, żeby materiał nie odgiął się z powrotem, a później wzięłam do ręki igłę, żeby nawlec na nią nitkę. – Pokażę ci prosty ścieg – powiedziałam, przesuwając się tak, żeby niczego jej nie zasłaniać, a później zaczynając łączyć ze sobą dwa fragmenty tkaniny – wolniej, niż robiłabym to normalnie. Kiedy doszłam do końca, zakończyłam szew i odruchowo przejechałam po nim palcem. – Chcesz spróbować z drugiej strony? – zapytałam, odwracając płaszcz i pomagając jej złapać bliźniaczą zakładkę, a później oddając jej igłę i nici. Nie odsunęłam się jednak, żeby w razie potrzeby móc jej podpowiedzieć albo poprawić.
Jesteś pewna, że go nie potrzebujesz? – upewniłam się, odrywając na moment spojrzenie od jej pracy, żeby zatrzymać wzrok na jej twarzy. Kiedy pytałam o eliksir, nie spodziewałam się, że Charlene mogłaby mieć go przy sobie, ale biorąc pod uwagę jej sytuację, właściwie miało to sens. Słysząc pytanie o przeznaczenie mikstury, przygryzłam wewnętrzną stronę policzka, wahając się wyraźnie – ale tylko przez ułamek sekundy. – Na wszelki wypadek – odpowiedziałam, czując wyrzuty sumienia już w sekundzie, w której te słowa opuściły moje usta. Westchnęłam. – Nie, to nie jest prawda – przyznałam prawie od razu, czując wypływające na policzki gorąco; nie lubiłam kłamać – zwłaszcza, gdy chodziło o ludzi, którym ufałam. – Zastanawiam się po prostu, czy nie byłoby mi – nam – łatwiej, gdyby udało mi się zarejestrować różdżkę na nazwisko mamy. Mój przyjaciel zrobił podobnie, mogłoby się udać – nikt mnie tam nie zna, a zmiana byłaby drobna. Nie chciałabym się tylko… Wiesz, zdradzić się zachowaniem – wyjaśniłam, nie do końca pewna, kogo próbowałam przekonać – przyjaciółkę, czy siebie samą.
Przełknęłam ślinę. – Świetnie ci idzie – wtrąciłam, dostrzegając, że dotarła już prawie do końca zakładki. – Chciałabyś poćwiczyć na sukienkach? Z nimi będzie łatwiej, materiał jest znacznie cieńszy – zaproponowałam, wskazując na leżącą na stoliku stertę; było tam wystarczająco dużo pracy, by wystarczyło na cały wieczór rozmów mniej lub bardziej poważnych.



she's still here fighting
better know there's life in her yet
{...........................}
Tessa Skamander
Tessa Skamander
Zawód : opiekuję się aetonanami i tworzę magiczne szaty
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna

wild hearts
don't break;
they burn

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9273-tessa-skamander-buduje https://www.morsmordre.net/t9348-chaos#284283 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f321-somerset-okolice-exford https://www.morsmordre.net/t9350-skrytka-bankowa-nr-2158 https://www.morsmordre.net/t9349-tessa-skamander
Re: Jadalnia [odnośnik]22.08.21 12:55
Charlie, dołączając w przeszłości do Zakonu Feniksa, miała zupełnie inne wyobrażenia tego wszystkiego. Sytuacja była wtedy o wiele mniej poważna, wojna jawiła się wówczas ledwie jako cień czarnych chmur daleko na horyzoncie, i nikt pewnie nie myślał, że nadejdą one tak szybko i spowiją cały kraj. Miała wtedy nadzieję, że wszystko jakoś rozejdzie się po kościach, chciała wierzyć w zdrowy rozsądek ludzi i w to, że konflikt na tle czystości krwi nie będzie eskalować mocniej. W końcu, odkąd pamiętała, w społeczeństwie zawsze były obecne uprzedzenia. Warzyła eliksiry dla przyjaciół, ale sama nigdy nie miała okazji spotkać się z wrogiem, ich okrucieństwo znała jedynie z opowieści. Była to taka zabawa w zbawianie świata, przedłużenie tego co na co dzień robiła w Mungu, a Zakon jawił się jako grupa przyjaciół wierzących w równość ponad podziałami. Listy gończe były jak kubeł lodowatej wody wylanej na głowę. Nie wiedziała, jakim cudem ktoś się o niej dowiedział mimo zachowywanej przez nią ostrożności, ale bardzo mocno ją to wszystko przeraziło i uzmysłowiło, że niebezpieczeństwo jest realne i że jeśli chce żyć, musi się ukryć. Sam Zakon także się zmienił po nastaniu faktycznej wojny, już nie był grupą przyjaciół rozmawiających o pięknych ideach pod pieczą mądrej staruszki z kotem, a grupą ludzi, którzy każdego dnia ryzykowali, walczyli i czasem nawet ginęli lub przynajmniej zostawali ciężko ranni. To nie było dla niej, na coś takiego nigdy się nie pisała, bo nie była w stanie oddać swojego życia za nawet najpiękniejszą ideę, i gdyby kiedyś wiedziała, jak to wszystko się skończy, odmówiłaby osobie, która ją wcielała i wolałaby się jednak trzymać od tego na bezpieczną odległość. Nie była aurorem, a alchemiczką. Ale teraz już było za późno, nie było odwrotu, bo choć z Zakonu odeszła dla bezpieczeństwa swojego i innych, dla wroga nadal była Zakonniczką.
Być może jej wiosenne załamanie nerwowe nie byłoby aż tak silne, gdyby nie to, że wcześniej straciła siostrę i została ze swoją sytuacją zupełnie sama, pozbawiona tak cennego wsparcia Very, która na pewno lepiej wiedziałaby, jak się z tym wszystkim uporać. A sytuacja z klifem nie była jedyną, w której Charlie myślała o zakończeniu swego życia na własnych warunkach, żeby uciec przed cierpieniem jakie mogło ją czekać z rąk wrogów, ale o innych nie miała już odwagi wspomnieć, zwłaszcza że nie chciała martwić Tessy. Chyba i tak zmartwiła ją swoim wyznaniem zbyt mocno. Odwzajemniła jej uścisk, przez chwilę po prostu milcząc i ciesząc się z obecności osoby, która w czasach szkolnych była jej tak bliska.
- Marzę o tym, żeby jakoś się ułożyło, żeby ta wojna skończyła się jak najszybciej. Kiedyś miałam wielkie marzenia, pragnęłam zostać wybitną alchemiczką, tworzyć nowe receptury i zwiedzać świat. A dzisiaj… moje marzenia są znacznie prostsze, wiesz? – zrobiła krótką pauzę i uśmiechnęła się blado, jakby z nostalgią. – Chciałabym po prostu móc przejść się ulicą bez strachu, że ktoś zaraz wezwie ministerstwo. Chciałabym nie musieć każdego dnia bać się, że ktoś bliski ucierpi lub nawet zginie. Chciałabym znowu zamieszkać w Kornwalii i móc w każdej chwili odwiedzić swoich rodziców, którzy nie musieliby już ukrywać się gdzieś na drugim końcu świata. I najbardziej prozaicznie, chciałabym skończyć z głodem i życiem w nieustannej niepewności jutra – wyrecytowała garść swoich marzeń, niby prostych, a jednak w obecnych czasach tak trudnych do zrealizowania. W czasach szkolnych, siedząc obok siebie w dormitorium wiele razy rozmawiały o marzeniach i snuły plany na przyszłość. Charlie wiele razy snuła wtedy wizje siebie jako znakomitej mistrzyni eliksirów, która podróżuje po świecie i tworzy nowe mikstury lecznicze, które pomogą leczyć nieuleczalne dotąd choroby. Ale nic z tamtych nastoletnich marzeń nie wyszło, odebrała je wojna, i teraz pozostawało jej marzyć o rzeczach, które dawniej były oczywistością, a dziś tylko odległym snem. – Jasne, możemy kiedyś pójść tam razem. Zobaczyć, jak to wszystko wygląda… Choć przyznaję, boję się w tych czasach mieszkać sama.
Oczywiście, że się bała, zwłaszcza że w odróżnieniu do swojej zmarłej siostry nie potrafiła się bronić. Vera by sobie poradziła, była biegła w magii obronnej i potrafiła nakładać wiele zabezpieczeń, a Charlie była tylko alchemiczką, mającą problemy nawet z zaklęciami tarczy, a co tu mówić o trudniejszych czarach, zwłaszcza w sytuacjach stresowych.
I ona miała nadzieję, że po tym spotkaniu nie nadejdą kolejne miesiące ciszy, że od teraz, dzięki Samuelowi który stanowił łącznik pomiędzy nimi, uda im się jakoś podtrzymać kontakt i odbudować przyjaźń. Dla Charlie też cenna była bliskość przyjaciół, łatwiej było znosić trudy codzienności z kimś niż zupełnie samotnie.
- W kornwalijskim domu miałam pracownię, urządziłam ją sobie w piwnicy. Tam gdzie teraz się ukrywam, nie ma zbyt wiele miejsca, więc mogę liczyć jedynie na rozwiązania prowizoryczne. – I tęskniła za normalną pracownią, ale w Oazie nie mogła sobie na nią pozwolić. Każdy mieszkaniec miał do dyspozycji zaledwie niewielką przestrzeń, i dlatego coraz częściej rozmyślała o tym, żeby jednak powrócić na półwysep Kornwalijski. Nie była jeszcze pewna, kiedy i w jakiej formie by to było, ale tęsknota za rodzinnymi stronami doskwierała jej coraz bardziej.
Uważnie obserwowała wszystkie czynności, jakie Tessa wykonywała przy płaszczu. Teoretycznie wydawało się to proste, ciekawe czy będzie takie nadal, gdy sama weźmie w rękę igłę i nici. Obserwowała, jak przyjaciółka wykonuje ścieg, w jaki sposób wbija igłę w materiał i w jakiej odległości od siebie to robi.
- Tak, chętnie spróbuję – rzekła, gdy z jednej strony zakładka była zrobiona i należało to samo zrobić z drugiej. Przejęła igłę i nici, starając się jak najwierniej naśladować czynności Tessy. Nie szło jej to aż tak sprawnie, ale jakoś sobie radziła, wspominając w myślach także dawne lekcje mamy. Leonia Leighton, jako matka czwórki dzieci, często musiała sama reperować ich ubrania, kiedy coś podarli, bo nie było ich stać na ciągłe kupowanie nowych, więc dbano o to, by stare wystarczały na jak najdłużej. Charlie w dzieciństwie często dostawała coś po Verze; mama próbowała je obie nauczyć gospodarności, ale z marnymi efektami, gdyż obie córki wdały się pod tym względem w Leightonów, były inteligentne, zdolne i oddane swoim pasjom, ale niekoniecznie radziły sobie ze zwykłą prozą życia i nauką na przyszłe panie domu. Cóż, chyba żadna z nich nie zadowoliłaby w tym aspekcie potencjalnego męża, tak naprawdę żadna nie widziała siebie w takiej roli, w jaką weszła ich matka, która wychowywała dzieci, gotowała, prała, sprzątała i cerowała, swój alchemiczny talent musząc redukować jedynie do pasji w chwilach wolnych od domowych obowiązków. Charlie z jednej strony chciała mieć kiedyś męża i dzieci, ale z drugiej, nie wyobrażała sobie rezygnacji z pracy alchemika. Dopiero obecny kryzys zmuszał ją do tego, żeby nauczyć się rzeczy, do których kiedyś była oporna, bo wtedy zawsze był ktoś, kto zrobił to za nią, zaś teraz, bez mamy i Very, musiała radzić sobie sama. Profesjonalną krawcową jak Tessa nie miała nigdy zostać, dlatego w jej przypadku była mowa tylko o prozaicznym cerowaniu i przerabianiu ubrań, które już miała. Musiała dbać o swoje rzeczy jeszcze bardziej niż kiedyś, bo jako osoba poszukiwana nie mogła wejść sobie do sklepu i poprosić o nową sukienkę czy płaszcz.
- To nie jest trudny eliksir, będę mogła w każdej chwili uwarzyć nowe porcje – zapewniła znad ściegu, który właśnie wykonywała, próbując przeszyć płaszcz tak, żeby wyglądał w miarę dobrze i żeby nie wyszło to zbyt topornie. – W swojej zaczarowanej torbie zawsze noszę różne fiolki, bo często ktoś mnie prosi o różne eliksiry, najczęściej lecznicze. – Charlie właściwie zawsze miała przy sobie jakieś eliksiry, zwłaszcza odkąd się ukrywała. A już tym bardziej nie wyobrażała sobie opuszczenia Oazy bez kilku fiolek w zanadrzu, ale nie miała problemu z tym, żeby coś odstąpić przyjaciółce. Choć zaniepokoiła się słysząc o chęci rejestracji różdżki. – Jesteś pewna, że chcesz tak ryzykować? – zapytała; z jednej strony może bycie zarejestrowaną będzie bezpieczniejsze gdyby tak ktoś kiedyś wymagał od niej okazania dokumentu rejestracji (w końcu uchylały się od niej głównie osoby, które jak Charlie miały coś na sumieniu), ale z drugiej… co, jeśli mimo eliksiru ktoś i tak przejrzy kłamstwo? Charlie nawet z całym kociołkiem wężowych ust nie miałaby odwagi pójść do ministerstwa i dokonać rejestracji. No, ale Tessa nie była poszukiwana, jej twarz nie zdobiła połowy budynków w Londynie, więc miała szansę.
Kiedy skończyła płaszcz i upewniła się, że jakoś to wygląda (wcale nie tak tragicznie jak na fakt, że miała w ręku igłę po raz pierwszy od dobrych kilku lat), sięgnęła do niedużej torebki, która wewnątrz była znacznie pojemniejsza niż na to wyglądała. W torbie zniknęła cała ręka alchemiczki aż do ramienia, i po chwili wyjęła ją z powrotem, trzymając w niej fiolkę, którą następnie położyła na stoliku; na naczynku była etykietka z nazwą mikstury wypisaną starannym charakterem pisma Charlie.
- Skoro i tak chcesz to zrobić, to będę trochę spokojniejsza, jeśli go weźmiesz – powiedziała. – Nie gwarantuję jednak stuprocentowego powodzenia kłamstwa, bo nie wiadomo, na kogo tam trafisz. – Bo co, jeśli w komisji rejestrującej różdżki trafi się ktoś, kto mógł znać Tessę choćby z Hogwartu? Świat magii wbrew pozorom wcale nie był duży. I żaden eliksir nie mógł zapewnić, że nic złego się nie wydarzy, choć niewątpliwie zwiększał szansę powodzenia. – Dotychczasowym osobom, którym uwarzyłam ten eliksir, jakoś się udało, więc oby udało się i tobie. I chętnie popróbuję na sukienkach, w końcu będę musiała wiedzieć jak później zająć się własnymi. Wystarczy, że i w tym przypadku pokażesz mi, co powinnam z nimi zrobić.
Poza tym naprawdę dobrze jej zrobi zajęcie rąk, a podczas wspólnej pracy nadal mogły rozmawiać.

| zt. x 2




Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Charlene Leighton
Charlene Leighton
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Chciałoby się uciec,
ale nie przed wszystkim się da.
OPCM : 7 +4
UROKI : 0
ALCHEMIA : 35 +6
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 20
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t5367-charlene-leighton https://www.morsmordre.net/t5375-listy-do-charlie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5388-skrytka-bankowa-nr-1338 https://www.morsmordre.net/t5387-charlene-leighton
Jadalnia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach