Wydarzenia


Ekipa forum
Valentino Leonardo Bulstrode
AutorWiadomość
Valentino Leonardo Bulstrode [odnośnik]31.10.22 18:16

Valentino Leonardo Bulstrode

Data urodzenia: 13.06.1924
Nazwisko matki: Avery
Miejsce zamieszkania: Bulstrode Park,
Czystość krwi: Czysta szlachetna
Status majątkowy: Bogaty
Zawód: Sekretarz kochany przez wszystkich w ministerstwie. Dzięki swojej uprzejmości i zadziwiająco dobrej pamięci zawsze wie komu podać kawę zabarwioną mlekiem, a kto jest miłośnikiem cukru. Mimo że przyjęło się, że to kobiety sprawują tę rolę, a nie dobrze urodzeni mężczyźni, czarodziej wpasował się idealnie, instruując, kiedy ktoś ma ważne spotkanie i co czeka go podczas trudnego dnia pracy. Wszystko byłoby idealnie, gdyby tylko nie jeden drobny szkopuł; Valentino uwielbia słuchać — co skrywają obarczone mrokiem korytarze. Dodatkowo nie przywykł chwalić się swoją niecodzienną umiejętnością, lecz dość tych smętów zbliża się dwunasta idealny czas na podanie herbatki!
Wzrost: 182
Waga: 75
Kolor włosów: Za pomocą genetyki potrafi zmieniać drobne elementy wyglądu, przez co nie ma określonego koloru włosów, często zmienia go sobie wedle upodobania, lecz ostatni czas postanowił ukrywać swoją umiejętność przed światem zewnętrznym, przez co przybrał kolor ciepłego blondu, zależności od światła czasami wygląda nawet na rudy.
Kolor oczu: Oczy ma jasnoniebieskie ostro wybijające swoim przeszywającym spojrzeniem.
Znaki szczególne: Gdy był jeszcze dzieckiem i nie wiedział o swojej zdolności, posiadał nietypowy pigmentację włosów mianowicie ciemnozielony.


Piątek 13, przesąd znany od pokoleń słynący z pechowości owego dnia. Niektórzy uważają, że feralność tej daty bierze początek od faktu, że 13 października 1307, kiedy to wypadał piątek, aresztowano Templariuszy, niesłusznie oskarżonych przez króla Francji Filipa IV m.in. o herezję, sodomię i bałwochwalstwo. W rzeczywistości król był u nich ogromnie zadłużony i chciał się pozbyć wierzycieli. Według tej hipotezy ostatni wielki mistrz zakonu, Jacques de Molay, tuż przed spłonięciem na stosie przeklął Filipa IV i papieża Klemensa V, a rok później obaj nie żyli. Pomimo to przesąd o piątku 13 pojawił się dopiero na początku XX w. Mimo wszystko ta data w rodzinie Bulstrode okazała się o dziwo bardzo szczęśliwym dniem. Mianowicie 13.06.1924 urodziło się drugie dziecko Edgara i Ophelie. Chłopiec przyszedł na świat zdrowy i silny, jednak posiadał pewien mankament, który zaskoczył małżeństwo. Na małej główce maleństwa odznaczały się włosy koloru zielonego, mężczyzna prawie nie popadł w szał, że to zapewne kolejny potomek, który jest wynikiem zdrady jego ukochanej. Kobieta mimo bólu, który nadal miał ogromny wpływ na jej drobne ciało, zaczęła go uspokajać, w końcu ostatnie miesiące spędziła przy jego boku i nie było możliwości, iż to nie jest jego syn. W rodzinie wcześniej pojawiała się wyjątkowa umiejętność metamorfomagia i latorośl mogła odziedziczyć ten gen po przodku, co było najłatwiejszym wyjaśnieniem wykluczającym jej niewierność. Mężczyznę udało się uspokoić, mimo że ziarno niepewności w jego sercu było już zasiane przez poprzednie wybryki jego lubej. Jednak wziął chłopca w swoje ramiona i nadał mu imię „Valentino Leonardo”. Imiona wynikały z jego zamawiania do sztuki i historii rodu. W końcu Leonardo da Vinci nie słyną tylko z wyjątkowych dzieł, ale również ukrywania znaczeń w swoich obrazach, które stały się jedną z najpiękniejszych zagadek.



Z PAMIĘTNIKA MATERFOMAGA.

Młody Valentino dorastał w domu pełnym miłości i był kochany nie tylko przez rodziców, ale również starszą o 2 lata siostrę. Dziecko mimo daty urodzenia było ogromnym szczęściarzem. W wieku trzech lat wyraziło chęć nauki gry na instrumentach muzycznych jak jego starsze rodzeństwo. Oczywiście Edgar jako zamiłowany mecenas sztuki, załatwił swojej latorośli najlepszych nauczycieli od gry na pianinie i skrzypcach.
W końcu nadszedł ten upragniony moment dla maluszka, nauka gry na instrumentach, pod czujnym okiem nauczyciela. Podczas pierwszej lekcji wziął do ręki małe skrzypce i w głowie, już pojawiały mu się wyobrażenia, jak gra jak jego starsza siostra, a brzmienie będzie perfekcyjne. Jednak były to tylko naiwne wyobrażenia małego dziecka. Pierwsze dźwięki, jakie wyszły spod jego rąk, były istną kakofonią. Odłożył instrument na bok i spojrzał na dorosłego mężczyznę z widocznym zawodem.
— Proszę Pana, skrzypce są zepsute. — Tupnął nogą i założył ręce na piersi.
— Nie są zepsute, są sprawne. Potrzebujesz czasu, aby nauczyć się grać. A z czasem będzie coraz lepiej, nic nie przychodzi od razu. — Zaśmiał się mężczyzna i podał chłopakowi skrzypce do dłoni. Wiedział doskonale, że nauka tak małego dziecka będzie wymagająca i o wiele trudniejsza, lecz dzieci łapią wszystko o wiele szybciej, niż dorośli. Co mogło chłopcu ułatwić doskonalenie się w przyszłości.
— Ale ja chcę od razu! — Wrzasnął i odtrącił instrument. Stereotypowy przykład buntu trzylatka. Uwielbiał się przeciwstawiać i rozrabiać, a to była idealna okazja, aby pokazać swój charakterek.
— Już ci mówiłem, że to tak nie działa mały złośniku. — Westchnął głośno.
— Ja tak chcę! — Krzyknął, a jego włosy powoli zaczęły zmieniać kolor na czerwony. Mężczyzna nie ukrywał swojego zdziwienia oraz lekkiego zdenerwowania zaistniałą sytuacją.
Nie powinien zostawiać malucha samego, jednak nie widział innego rozwiązania, jak znalezienie jego matki. Wyszedł z pomieszczenia, i kiedy po chwili wrócił z jego opiekunką, zastali chłopca pogrążonego w histerii. Podbiegł do matuli i przytulił się do jej spódnicy, kobieta wzięła go na ręce oraz wyprosiła z pomieszczenia profesora. Była naprawdę zadowolona, że jej dziecko odziedziczyło tak wyjątkową magiczną zdolność, mimo to wiedziała, że to będzie sporym problemem i może mu przynieść wiele uciech, jak i problemów.
— Valentino uspokój się, takie zachowanie nie przystoi młodemu paniczowi. — Mruknęła, głaszcząc go po włosach.
— Mamo, ale ja chciałem grać, ale skrzypce są zepsute… A… A potem moje włosy zmieniły się na czerwono, ja też jestem zepsuty. — Nie potrafił się uspokoić, a łzy nadal leciały mu ciurkiem po twarzy.
— Val, nie jesteś zepsuty tak samo, jak skrzypce. Masz cudowną umiejętność, która wyszlifowana pozwoli ci na naprawdę wiele. A zmiana koloru włosów to tylko początek. Musisz zrozumieć, że nic nie przychodzi nam w życiu od razu, do wszystkiego musimy dążyć. — Zaczęła go kołysać, aby uspokoić jego zszargane nerwy.
— Naprawdę mamo? — Wytarł łzy z twarzy, rączką zaciśniętą w piąstkę. Zdecydowanie był już dużo spokojniejszy, ale nadal daleko mu było do oazy spokoju.
— Naprawdę skarbie. Tak samo, jak muzyki, tańca czy łaciny, będziemy się teraz uczyć, kontrolować twoje zdolności. — Złożyła czuły pocałunek na jego czole.
— Dobrze mamusiu. — Schował swoją buzię w jej ramieniu.

Przez kolejne miesiące materfomagia była przekleństwem zmartwionych rodziców, gdyż ubarwienie głowy ich dzieciątka przybierało chyba wszystkie kolory tęczy, a powrót do normalności był w jego młodym wieku nieosiągalny. U tak małego dziecka, oddzielenie uczuć od czynów było wręcz niemożliwe. Rodzicielka podjęła się starań nauki swojego synka panowania nad genetyką. Jednak nie była profesjonalną guwernantką, więc lekcje na niewiele się zdały. Nawet duch, który przebywał w posiadłości od wieków starał się pomóc młodzieńcowi, gdy jego opiekunów nie było w pobliżu, jednak przez brak fizycznej formy miał ograniczone pole działania. W końcu pojawiło się rozwiązanie zaistniałego problemu, zagadki. Fraszki z ukrytym dnem zajmowały głowę maluszka odciągając go od przyczyny jego rozżalenia czy złości. To właśnie dzięki temu udało się w pewnym stopniu zapanować nad genetyką młodzieńca.



Nauka fechtunku, chociaż zaczęła się od zwykłej nauki sprawiedliwej walki, oraz odpowiedniego poruszania była czymś niezwykle ważnym dla rodzeństwa, które spędzało czas z ojcem. Który, pomimo tego że był ostry to zawsze pozostawał pogodny, roześmiany i co najważniejsze prawy. Te chwile pomagały zacieśnić więzy rodzinne, które i tak były bardzo mocne od samego początku.
Starsza siostra na początku czuła się mocno zdezorientowana. Pierwszy miecz treningowy jaki dostała był na nią trochę za duży i nie potrafiła go dobrze utrzymać. Spojrzała wtedy na swojego brata, który zdecydowanie czuł się z bronią jak ryba w wodzie. Już czekał na instrukcje od swojego ojca prawie podskakując w miejscu z rozpierających go emocji. Ojciec zarządził proste wyciągnięcie miecza w przód aby pokazać im odpowiednią postawę. Obydwoje tego spróbowali z taką różnicą, że Valentino przynajmniej po części to wyszło, a Anna ledwo trzymała broń w dwóch rękach. Trzęsły się tak mocno, aż cały miecz drgał. Ojciec poprawił delikatnie syna prostując jego plecy i pokazał, w którą stronę ma patrzeć.
- Patrz dokładnie przed siebie. Nie dekoncentruj się. - Po chwili spojrzał na dziewczynkę i z litościwym wzrokiem dał jej coś zdecydowanie bardziej odpowiadającego jej drobnej posturze i wzrostowi. Starsza latorośl nigdy nie była silna, a jej zdrowie było bardziej wątłe od brata. Częściej chorowała i doznawała urazów. - Posłuchaj Anno. Wiem jakie masz do tego podejście.. - Położył jej rękę na ramieniu. - Masz rację, że nie wolno zabijać innych... Ale musisz nauczyć się bronić. Tylko o to mi chodzi. Chcę, abyście byli bezpieczni. Wiem, że nie lubisz broni, ale bardzo cię proszę trenuj razem z bratem. - Poklepał dziewczynę po głowie i pokazał jej jak poprawnie obchodzić się z rynsztunkiem.
— Dobrze tato... — powiedziała dziewczynka delikatnie zdenerwowana tą sytuacją. To była delikatna różnica między nią a Valentino. Miała sporą dozę wrażliwości mimo dużego uporu. A może była to kwestia wieku i fakt, że młodzieniec nie do końca wszystko rozumiał.
— A teraz Cięcie! Blok! Pchniecie!— powiedział ich ojciec twardym stanowczym głosem. — Dobrze Valeti. — Dodał po chwili patrząc na swego syna.
— Mh!..— Rzuciła wyczerpana ciężarem klingi dziewczyna.
— Co się dzieje? — Zapytał zdziwiony tata.
— Tak się nie da.. To ciężkie! — Odpowiedziała zirytowana 10 lata.
— Jak się nie da. Powtórz jeszcze raz Cięcie! Blok! Pchnięcie! Tylko patrz na brata!
— Ale po co mi to zabijanie jest głupie…— Dodała ale mimo tego spróbowała, a jej ręka poszła lżej.
— Wiem, wiem, jestem surowy. Ale to w przyszłości może wam uratować życie, niestety..— Ojciec westchnął. — Na tym świecie jest dużo zła, które nie patrzy co lubisz a czego nie… więc przepraszam, ale pora na sparing. — Dodał po chwili.
Anna i Valentino ustawili się w kółku, a do rąk znów wzięli drewniane miecze ze stalową rękojeścią. Młodzieniec ruszył pierwszy lecz dziewczyna zablokowała jego uderzenie jednym celnym blokiem. Następnie spróbowała kontrataku lecz brat wykorzystując jej braki uniknął tego i kolejny raz spróbował przejść do ofensywy tym razem z pomocą pchnięcia. Prawie dał radę jednak w ostatniej chwili siostra wykonała odskok i stanęła w pozycji jasno sugerującej, iż jest już lekko zmęczona. Wtedy Val bez wahania rzucił się na na nią zamachując się przy tym tak mocno, że wystawił cały swój brzuch i w tym momencie jego przeciwnik ustawił miecz. Wynik był dość łatwy do przewidzenia, on skończył z „przebitym brzuchem” a ona z „prawie rozciętą głową ”. Oczywiście skończyło się tylko na guzach i siniakach. Nie w ojca interesie leżały rany i krew jego pociech.



Dzieciństwo jako takie dobrze wspomina, gdyby nie fakt drobnych sprzeczek ze swoją siostrą. Byli do siebie zbyt podobni pod pewnymi względami, a pod innymi zupełnie inni. Oczywiście nie wliczając nauki przedszkolnej z wieloma gubernatorami, która zajmowała mu większość czasu. Bywał na licznych spektaklach teatralnych, koncertach, wizytach w operze i mimo bardzo młodego wieku, zawsze potrafił docenić dobrą sztukę. Nawet na mniej ciekawych występach, był naprawdę grzeczny na sali, dzięki czemu jego opiekunowie nigdy nie mieli problemów z zabraniem go ze sobą. Raz nawet od ojca dostał małe ozdobne pudełeczko, jako prezent za dobre zachowanie, po jednym naprawdę długim i nudnym balecie. Było ono zrobione z czarnego dębu, na którym mieniły się liczne magiczne inkantację. Na prezencie dla ówczas 10 letniego Valentino był narzucony urok, przez co pudełka nie dało się otworzyć w żaden siłowy sposób. Była to najtrudniejsza magiczna zagadka z jaką do tej pory spotkał się z młodzieniec. Wiele nieprzespanych nocy spędził na kombinowaniu jak je otworzyć. Po pierwszym tygodniu jedyne co udało mu się znaleźć to napis wyryty na spodzie ledwo wyczuwalny palcami, który odczytał za pomocą kartki i ołówka, dzięki którym przetransferował go na bardziej widoczną formę: “Niektóre przybliżają czarodziejów, tak jak inne oddalają”. Łamigłówka na pozór prosta, a zarazem tak trudna do rozgryzienia przez większość społeczeństwa. W końcu udało mu się odgadnąć hasło, a zaklęcie zostało złamane przy widowiskowych złotych iskrach. W środku znajdowało się 30 sykli, oraz list który na zawszę zmienił postrzeganie chłopca na temat jego rodziny.
Za otrzymane środki kupił naszyjnik dla swojej matki, nie był on wspaniałej jakości, lecz w tym przypadku liczył się gest, a nie wartość materialna.



Lata szkolne to było coś zupełnie dla niego nowego: pierwsze bunty, bale i miłości. Gdyby nie dodatkowe, codzienne zajęcia pozalekcyjne z metamorfomagii, które nie były aż tak ciekawe jak mógłby sobie to wyobrazić, byłby to najszczęśliwszy okres jego życia. Poznał wtedy swoją pierwszą miłość, blondynkę o śniadej cerze, która zawładnęła jego sercem od pierwszego wejrzenia. Związali się ze sobą, gdy mieli zaledwie 12 wiosen, a ich związek był długi i szczęśliwy. Gdyby nie tylko lekceważące podejście młodzieńca do kwestii wierności, a właściwie jej braku. Można powiedzieć, że miał to po swojej matce która, mimo iż kochała jego ojca całym sercem, nie mogła oprzeć się pokusom zwykłego skoku w bok. Jednak ich romans kwitł w najlepsze. Spotykali się głównie na terenach zielonych wokół szkoły, aby uniknąć niepotrzebnych plotek. Podczas jednego z takich spotkań ukochana leżała mu spokojnie na kolanach i wpatrywali się w siebie, jakby cały świat dokoła nich przestał istnieć.
— Valentino… — Zaczęła niepewnie jego ukochana, bawiąc się przy tym palcami. Ich charaktery całkowicie się od siebie różniły. Cicha, nieśmiała, półkrwista czarodziejka i wybuchowa, dusza towarzystwa z rodu Bulstrode.
Mezalians, który mógłby doprowadzić do naprawdę wielu problemów, jednak uroda kobiety przeważała nad jego zdrowym rozsądkiem.
— Tak, Rose? — Uśmiechnął się pokrzepiająco i złapał ją za dłonie, aby dodać jej otuchy. Już widział, że ta rozmowa do najłatwiejszych należeć nie będzie.
— Co chcesz robić po szkole? Opuścisz mnie? — Wydukała prawie płacząc. Widać było, że samo zadanie pytania wymagało dużego samozaparcia, a ta kwestia dręczyła ją zapewne od dłuższego czasu. Val zaśmiał się tylko pod nosem i złożył słodki pocałunek na jej ustach. Nadal nachylony nad drobnym ciałem, które spoczywało na jego nogach wymruczał.
— Chcę spędzić moje życie przy tobie. — Przygryzł delikatnie swoją wargę i odsunął się od niej, cały czas patrząc w jej ciemne oczy. — Chciałbym w przyszłości zostać Aurorem i pracować w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Moje umiejętności mogłyby mi pomóc w awansach, dzięki czemu zapewniłbym nam obojgu spokojne życie. — W jego głosie dało się usłyszeć nutkę rozmarzenia, jednak o pracy jako auror myślał całkowicie poważnie. Praca pod przykrywką, dreszcz adrenaliny, a co najważniejsze było to swoiste powołanie, do którego chciał dążyć. Oczywiście jakby mu nie wyszło, to zostanie szlachcicem na pełen etat.
— Naprawdę?! — Pisnęła i od razu wybudziła się z letargu rzucając mu się na szyję, przewracając ich oboje na ziemię.
— Oczywiście. — Pogłaskał ją po plecach. Leżeli tak na trawie dłuższą chwile patrząc się w niebo.
Pewnie się teraz zastanawiacie co na to starsza siostra Valentino, która w tym samym czasie również była uczennicą Hogwartu. A mezalians mógłby poważnie zaszkodzić ich rodzinie i podkopać renomę u innych rodów czystokrwistych. Otóż Anna znała prawdę, tak skrzętnie skrywaną przez młodzieńca poprzez kolejne pięknie ubrane kłamstwa. Jego los był już przesądzony w bardzo młodym wieku, a zaaranżowane małżeństwo miało być tylko kwestią czasu. Jako potomkowie szlachetnego rodu, mieli już narzeczonych wybranych przez nestora rodu. Obietnice, piękne deklaracje miłości, były tylko zwykłą obłudą, aby mieć przy sobie ładną kobietę, którą w odpowiednim czasie miał zamiar porzucić. Jednak do momentu sfinalizowania związku rodzinna pozwalała im bawić się i cieszyć wolnością, aby w przyszłości dobrze sprawowali swoją rolę idealnych drugich połówek.




Z PAMIĘTNIKA MATERFOMAGA

W latach szkolnych miał trzy razy w tygodniu, po godzinie zajęć z matamorfomagii. Pod czujnym okiem profesora transmutacji, rozwijał swoje umiejętności. Sala nie była duża, ale przytulna. Natomiast mężczyzna był naprawdę miły i rezolutny. Pomimo to lekcję były okropnie nużące. Na początku brali tylko tematy związane z emocjami oraz psychologią. Nauczył się kontrolować swoje uczucia, za pomocą reduktorów. Jeden z najłatwiejszych sposobów, aby zapanować nad własnymi demonami wewnętrznymi. Ćwiczenia oddechowe, liczenie od końca, przypominanie sobie ulubionego zdjęcia, myślenie o ukochanym miejscu, wspominanie miłych chwil, wyjście na spacer, czy podjęcie aktywności sportowej. Wypróbował paręnaście łatwych sposób, by odnaleźć ten dla niego najskuteczniejszy. Od dziecka był bardzo emocjonalny, mocno przeżywał wiele kwestii, co okazywało się jego zgubą. Nie potrafił się często skupić i opanować. Podczas jednej z lekcji jego nauczyciel postanowił, poruszyć te kwestie.
— Valentino za bardzo się przejmujesz wszystkim. Przyjmujesz złą taktykę.— Powiedział spokojnie, patrzeć na twarz zdenerwowanego chłopaka.
— Panie profesorze, staram się jak tylko mogę, wyzbyć się emocji, ale to nie działa! — Wrzasnął. Nie tolerował swojej, jak mniemał słabości, która jak uważał, uniemożliwiał mu dalszy rozwój.
— Podchodzisz do tego w nieodpowiedni sposób mój chłopcze. Musisz zaakceptować swoje emocje, nie dasz rady całkowicie się ich wyzbyć. Jak pojmiesz, że są one potrzebne, dasz radę nad nimi panować. Złość, frustracja napędza nas do działania, jednak możesz zdusić je głęboko w sobie. Tak, aby nie ujawniać je na świat zewnętrzny, dzięki czemu twoje włosy nie będą zmieniać kolory jak w kalejdoskopie. — Zaśmiał się perliście.
— To w końcu mam się ich wyzbyć, czy zaakceptować? — Warknął zirytowany.
— Zaakceptować mój chłopcze, to twoja największą potęga. Na dzisiaj kończymy do zobaczenia w przyszłym tygodniu. — Pożegnał się z uśmiechem na ustach.


Panowanie i zaakceptowanie swoich uczuć to była jedna z najtrudniejszych walk w jego życiu. Akceptowanie swoich słabości, wyciszenie się i ukrywanie wszystkiego głęboko w duszy, aby nie miało to wpływu na jego wygląd. Rok walki z samym sobą i własnymi demonami, pracowanie nad ekspresją zaowocowała, coraz rzadszymi napadami niekontrolowanej metamorfomagii. Gdy już ta sprawa była załatwiona w stopniu wystarczającym, mogli przejść do bardziej rzeczowej kwestii nauki.
— Dzień dobry, Profesorze. — Młody Bulstrode był o wiele spokojniejszy i opanowany, co zaowocowało też w życiu codziennym. Stał się bardziej pozytywny i taktowny.
— Dzień dobry mój chłopcze. Dzisiaj zajmiemy się czymś innym. — Wyciągnął grubą teczkę z różnymi zdjęciami ludzi o nietypowych aspektach twarzy. Garbate nosy, wąskie usta, czy wysunięta szczęka. — Będziemy trenować każdą ze zmian, aż nie dojdziesz do perfekcji i będą identyczne, jak na fotografii.
— Powtarzanie tego samego w kółko? Nie możemy przejść od razu do bardziej interesującej części? — Westchnął głośno i usiadł w ławce.
— Na razie będziemy trenować łatwiejsze rzeczy, później przejdziemy do czegoś o wiele trudniejszego, jak elementy ciała zwierząt. Niestety mój chłopcze nie możemy przeskoczyć materiału. — Posłał mu promienny uśmiech zaczesując włosy do tyłu.
— Nic nie przychodzi od razu. — Powtórzył słowa matki, które stały się dla niego mantrą. Nie był najcierpliwszy, jednak musiał nauczyć się nad tym panować.
— Dokładnie. Zacznijmy od tego. — Podsunął mu pod nos zdjęcie mężczyzny z bardzo mocno zarysowanymi kośćmi policzkowymi, do tego stopnia, że wyglądał wręcz karykaturalnie.
Valentino skupił się głęboko na sobie, a jego wygląd twarzy zmienił się delikatnie, lecz niewystarczająco. Były widoczne różnice pomiędzy wyglądem jego a tym widocznym na ilustracji.
— Prawie dobrze, ale spróbuj jeszcze raz.
Kolejne miesiące mijały na powtarzaniu tego samego w kółko, dopóki nie doszedł do perfekcji. Był to najbardziej nużący okres w jego nauce. Całe dwa lata opierały się tylko na drobnostkach. Dopiero gdzieś na początku trzeciego pojawiły się elementy związane z wyglądem zwierząt. Pyszczek kota, same wąsy, albo nawet i zmiany uszu w na te typowe dla psa, czy królika. To było już zdecydowanie bardziej zabawne, lecz częste lekcje zaowocowały również, ogólnym zmęczeniem organizmu. Nie raz pękały mu drobniejsze naczynia, co owocowało krwotokami z nosa. To był moment kluczowy, było jasne, że potrzebuję dłuższej przerwy, zanim zrobi kolejny krok w nauce. Profesor postanowił, że będzie mieć 3-miesięczną przerwę od ciągłych treningów, aby jego ciało mogło się zregenerować.



1939 rok zakończył sielankowe życie młodzieńca. Od dawna w mediach było głośno na temat rzekomej wojny, lecz Valentino nie chciał w to wierzyć, liczył iż to tylko chwilowa panika, przecież świat jeszcze nie pozbierał się po poprzedniej wojnie i nadal było widać jej skutki na ulicach. Niestety było to bardzo naiwne podejście, bowiem 1 września o godzinie 4:35 ogłoszono kolejną wojnę i tym razem nie tylko w świecie Mugoli, ale również w tym czarodziejskim. Europa powoli zaczęła płonąć, a grunt pod nogami młodzieńca zaczął się walić. Jego rodzice już dawno wybrali stronę konfliktu, byli całym sercem za działaniami Grindewalda. Wierzyli w swoją nieomylność i słuszność ich działań: “gdyby czarodzieję zaregowali wcześniej może dałoby się uniknąć większych zniszczeń kosztem kilkudziesięciu mugoli.” “Szlamy niszczą nasze społeczeństwo, gdyby nie oni ministerstwo nadal działałoby w lepszy i właściwy sposób”. Te i inne frazy towarzyszyły mu każdego dnia, jak wracał w rodzinne strony. Widział ogrom zniszczeń na własne oczy, jak gospodarka powoli upada, a o jedzenie jest coraz trudniej. Jego siostra już wybrała stronę, lecz on nadal się wahał. To nie tak, że lubił mugoli, wręcz przeciwnie, jakby miał wybór to magicznym benkartom tych stworzeń, nawet by ręki nie podał. Jednak wojna nigdy nie jest dobra i Valentino doskonale zdawał sobie z tego sprawę, nie chciał splugawić swoich dłoni krwią innego czarodzieja, a wybierając stronę w konflikcie nastałby moment, kiedy byłoby to konieczne. Mimo wszystkich rozterek życiowych nie miał zamiaru mówić tego głośno, na razie to nie była jego sprawa, a nad jego życiem i decyzjami na razie czuwali rodzice. Aktualnie jego zdanie i tak nie miało znaczenia, lecz w sercu zawitało zwątpienie którego nie potrafił uciszyć.



Z PAMIĘTNIKA MATERFOMAGA

W czwartej klasie powrócił do kwestii nauki i to z przytupem. Kolejne lekcje zaczęły powoli łączyć wszelkie nauki, które ćwiczyli przez ostatnie lata. Zmiana długości włosów oraz ich koloru, połączona była z wcześniejszymi ćwiczeniami zmiany jednego elementu twarzy, jednak teraz miał zmieniać ją całkowicie. Wygląd, rysy twarzy miały być zupełnie różne od jego naturalnej aparycji. Wymagało to dużego skupienia oraz spokoju emocjonalnego, aby żadne myśli nie zaprzątały mu umysłu. Miał myśleć tylko o wizerunku, jaki było mu za zadanie przybrać, wszelkie niuanse musiały odejść na dalszy plan. Po półtora roku ćwiczeń tej umiejętności mogli przejść dalej, rozpoczynając pierwsze próby zmiany całego ciała, wzrostu, umięśnienia sylwetki i twarzy. W niczym to nie przypominało wcześniejszych technik. Tutaj musiał dokładnie przyjrzeć się obiektowi, aby nie pominąć najdrobniejszych rzeczy, jak widoczne blizny, czy inne znaki szczególne. Równie ważne było anatomicznie zapoznanie się z obiektem, co było szalenie trudne na pierwszy rzut oka. Układ mięśni, rozstaw kości, stopień rozbudowania tkanek u każdego człowieka był zupełnie inny, a on musiał to wyłapać i poukładać w swojej głowie, tak aby móc się następnie w tę personę przeobrazić. Lekcja, podczas której pierwszy raz musiał przybrać czyjś wizerunek, prawie skończyła się tragicznie i nie zaprzepaściła całej jego dotychczasowej pracy włożonej w własną genetykę. Wszystko było łudząco podobne do wcześniejszych lekcji i zaczęło się sielankowo jak zwykle.
— Dzień dobry, profesorze. Nie wierzyłem, że będzie mi tego tak bardzo brakowało. — Zaśmiał się pod nosem. Mimo że lekcje były dla niego nużące, polubił je na pewien sposób, a zwłaszcza towarzystwo swojego nauczyciela.
— Witaj Valentino. Jak się czujesz? — Mężczyzna złamał typowy kanon relacji nauczyciela z uczniem i przytulił nastolatka do siebie. Przez te wszystkie lata, wzloty i upadki, chłopak stał się dla niego niczym syn, którego z przyczyn losu nigdy mieć nie mógł.
— Dobrze Panie Profesorze, poznałem cudowną kobietę i chyba się w niej zauroczyłem. — Powiedział pewny siebie, wiedział, że tematy tabu dla nauczyciela były niczym i nigdy nie będzie przez niego oceniany. Ufał mu bardziej w pewnych kwestiach, niż własnym rodzicom, którzy na pewno nie zareagowaliby pozytywnie na romanse syna. Zaplanowali mu całe życie, znaleźli narzeczoną, a miłość ich syna byłaby tylko przeszkodą, która musiałaby zostać usunięta z jego życia.
Mężczyzna odsunął się jak oparzony od swojego wychowanka i z uśmiechem złapał go za ramiona.
— To fantastycznie, dzieci tak szybko dorastają. Pamiętaj, że nie ważne co się stanie, masz we mnie oparcie, lecz mam nadzieję, że uda ci się z tą panienką. — Powiedział głosem pełnym entuzjazmu.
— Dziękuję profesorze, też mam taką nadzieję. — Mruknął speszony całą sytuacją.
— No dobrze nie jesteśmy tutaj, aby rozwlekać twoje sprawy uczuciowe, ale aby się uczyć. Na dzisiejszej lekcji spróbuj przeobrazić się we mnie, znasz mnie na tyle długo, że powinno się to udać na pewno nie perfekcyjnie, ale jednak. — Nauczyciel słyną ze swojego optymizmu w wielu aspektach, wiedział, że jego podopieczny posiada wielki talent i jest szansa, że tak wygórowane ćwiczenie mu się uda.
— Dobrze… — Valentino nie był tak pewny, jak profesor. Na początku zmienił kolor swoich włosów na kruczoczarny z delikatnymi siwymi prześwitami, dalej ich długość na krótkie zaczesane do tyłu. Później pora przyszła na twarz, lekko dziecięce rysy zaczęły przybierać ostrego wyrazu, a na jego twarzy pojawił się bujny zarost. Aparycja ogólna okazała się najtrudniejsza, bowiem mężczyzna w tamtym okresie był wyższy o głowę od chłopca, jednak i to mu się prawie udało, chociaż nie perfekcyjnie bo nadal był niższy, ale teraz zaledwie o parę centymetrów.
— Widzę parę niezgodności, lecz jak na pierwszy raz wyśmienicie. Teraz spróbuj powrócić do swojego naturalnego stanu. — Duma w jego głosie była wyraźnie słyszalna.
Młodzieniec uśmiechnął się niepewnie, zamknął oczy i skupił się na poprzednim swoim wyglądzie. Starał się wyobrazić go sobie i za sprawą zdolności powoli przemieniać, jednak nic się nie stało.
— Nie potrafię. — Wyjąkał, a panika zaczęła przejmować panowanie nad jego ciałem. Mimo że wcześniej już wiele razy zdarzały mu się niemożliwość zmiany drobnych elementów, to pierwszy raz utknął w czyimś ciele. Strach połączony ze stresem przejął jego ciało. Jego oddech przyspieszył, a i trudniej było mu łapać powietrze z każdą chwilą.
— Valentino, uspokój się. To nic takiego, staraj się oddychać. — Głos nauczyciela był spokojny i opanowany, lecz jego rady na nic się zdały.
Nastolatek coraz ciężej walczył o każdy oddech, a obraz przed jego oczami zaczął się rozmazywać. Zrobił krok w tył i upadł, tracąc przytomność. Obudził się parę godzin później już we własnym obliczu. Okazało się, że chłopak przeżył atak paniki. Stres wynikający z przeżycia za skutkował utratą możliwości użytkowania metamorfomagii na parę miesięcy. Musiał przejść terapię, która umożliwiła mu pokonanie zapory, którą sam stworzył w swoim umyśle, powoli, lecz do przodu odzyskiwał umiejętność. Z oczywistych powodów nie podobało się to jego rodzicom, którzy uważali że z pomocy specjalistycznych lekarzy korzystają tylko szaleńcy. Kolejnej próby zmiany wizerunku podjął się dopiero w rezydencji pod okiem gubernatora. Paręnaście podejść, znów zakończyło się nieumiejętnością powrotu i przymusową pomocą w postaci zaklęć, lecz podchodził już do sprawy bardziej spokojnie. Miesiąc przed narodzinami swojej córeczki udało mu się pierwszy raz, idealnie odwzorować czyjeś obliczę i powrócić do poprzedniego stanu bez zająknięcia.



Wojna już na stałe zagościła na ulicach Londynu, niektórzy nie powrócili z przerwy wakacyjnej w szkolne progi Hogwartu. Jedni skończyli, a drugim nie starczyło pieniędzy na powrót, natomiast jeszcze innych życie zakończyło się przedwcześnie. Mimo, że wojna dla czarodziejów nie była tak destrukcyjna, jak dla mugoli nadal zbierała ze sobą żniwa, w postaci synów anglii. Z powodu młodego wieku Panicza, nie mógł wykonywać sprawunków rodziców, więc głowa domu postanowiła, że zajmie się tym jego siostra do czasu, aż tamten nie osiągnie odpowiedniego wieku. Pewne aspekty życia, były przed nim ukrywane, jednak nie przejmował się tym za bardzo. Anna wyjeżdżała często do Francji i przywoziła tomiki poezji niedostępne dla większości społeczeństwa. Literatura piękna potrafiła podnieść na duchu w tych trudnych czasach, delikatnie pokrzepiając złamane serce i roztrzaskaną duszę. Wszędzie była śmierć, a to wszystko za sprawą nędznych mugoli, którzy nie potrafili przestać się mordować o kawałki ziemi, które nie miały większego znaczenia niż nadane im przez nich samych. A czarodzieje nie byli lepsi, choć ich pobudki były bardziej logiczne to nadal większością kieruje ta sama nienawiść, chciwość i zawiść, co tych nędzników bez krzty magicznego talentu. Valentino zaczął czuć na własnej skórze podziały, które z każdym dniem stawały się coraz większe, a Hogwart powoli tracił swój urok, który tak bardzo kochał. W owym czasie dostał tajemnicze pudełeczko od swojego ojca, ale aby je otworzyć, trzeba było przesuwać odpowiednio drewniane fragmenty, tak by ułożyć Człowieka Witruwiańskiego. Liczył, że w środku znajdzie coś cennego, przyjemnego dla oka, pierścień, albo dodatkowe fundusze. Lecz jego oczom ukazał się zwykły karaluch, obrzydliwy owad. Panicz rzucił prezent na ziemię i za pomocą zaklęcia Lacarnum Inflamari, spalił je wraz z zawartością w środku. Nie chciał tego widzieć, ani mieć do czynienia z tym stworzeniem, bo w końcu było brudne i odrażające.



Z istotnych wydarzeń jego młodzieńczych lat trudno nie wspomnieć o ostatnim roku jego nauki to wtedy wydarzyła się tragedia, która wypaliła piętno na dobrym imieniu Hogwartu. Marta, uczennica znana z płaczu, użalania się nad sobą została zamordowana przez jakieś stworzenie. Oficjalna wersja była taka, że zawinił gajowy i jego przerośnięty pająk, lecz on nie zgadzał się z tą teorią. W tej sprawie nic nie pasowało, a korytarze pełne były plotek i teorii. Jedni mówili, że to sprawa samego dziedzica Slytherina, który otworzył komnatę, czy mogła to być prawda? Czy spotkał go taki zaszczyt jak uczęszczanie do szkoły z potomkiem jednego z najwspanialszych czarodziejów w dziejach Anglii?
Może nie powinien wtykać nosa w nieswoje sprawy, ale cóż był ciekawski. Zaczął więc spisywać na wolnych kartkach zasłyszane powieści. A dzięki swojemu urokowi, niektóre przychodziły do niego same.
Do kulminacji jego nauki w szkole został niecały tydzień, a mianowicie cztery dni. Wszyscy uczniowie będący w siódmej klasie chodzili zdenerwowani. W końcu pisali ostatnie egzaminy, które odbyły się tego dnia po południu. Znaczna część bała się, jak im one poszły, bo w końcu to od wyników zależało czy dana osoba, będzie mogła obrać w swojej przyszłości wymarzoną pracę.
— Braciszku! — Rozległo się wołanie. Dziewczyna, gdy dogoniła brata, miała ponownie się odezwać, jednak nie było jej to dane.
— Jeśli przyjechałaś tę całą drogę z domu rodzinnego, tylko po to, aby zapytać, jak mi poszły egzaminy, obiecuję, że coś ci zrobię. Tyle razy już słyszałem to pytanie, że jeśli jeszcze raz je usłyszę, to zwymiotuje. — Ostrzegł swoją siostrę, na co ta jedynie przewróciła oczami.
— Nawet mi to przez myśl nie przeszło, bo aktualnie jest coś ważniejszego od tych głupich pytań, jak poszły egzaminy. Chodzi o ten list. — Pomachała już otwartym listem przed nosem rudzielca. — Jest od ojca. — Mruknęła i nim Valentino zdążył się odezwać, ta zatkała mu usta ręką, co było lekkim wyzwaniem dla jej 158 centymetrów przy jego prawie metra dziewięćdziesięciu.
— Tak wiem, że nie interesuje cię jego osoba i się pokłóciliście, ale zawartość listu już powinna cię zainteresować. — Podała mu list, ignorując zirytowane spojrzenie brata i fakt, starał się za wszelką cenę ugryźć jej dłoń.
Osiemnastolatek był pewien, że nie było już nic na tym świecie od ojca, co mogło go zainteresować, lecz nie mając ochoty sprzeczać się z siostrą, wziął list i wyciągnął go z koperty. Anna obserwowała tęczówki brata, które wędrowały z jednej strony do drugiej, a mimika twarzy z zirytowanej zmieniała się w zainteresowanie, ba! Dziewczynie nawet udało się dostrzec chwilowe iskierki szczęścia.
— Nie jesteś na niego zła? Przesłał nam jedynie marny list, w którym wyjaśnił jedynie tyle, że musi wyjechać na pewien czas do Francji w sprawach interesów. — Posiadaczka heterochronii cicho się zaśmiała, kręcąc przy tym głową.
— Wróci w swoim czasie, jemu i tobie przyda się przerwa. W końcu nie możesz być na niego wiecznie zły przez jakąś głupotę. Wiesz, ile mu zawdzięczamy? — Zadała retoryczne pytanie, po chwili dodając. — Proszę, przestań się zachowywać jak rozwydrzone dziecko... Przez to wszystko prawie zapomniałam.
Sięgnęła dłonią do zaczarowanej torebki i wygrzebała z niej dwa pięknie pakunki.
— Co to takiego? — Warknął zdegustowany, a jego nastrój znów stał się zgorzkniały. W głowie już miał obraz kolejnego pudełka łamigłówki w którym znajdzie „cenne znaleziska”.
— Pierwszy to prezent od mamy i taty, a drugi ode mnie. Jednakowoż dostaniesz go dopiero wtedy, gdy powiesz, o co się tak na śmierć obraziłeś na naszego ojczulka. — Tupnęła nogo stanowczo, jakby to miało dodać powagi jej wypowiedzi.
— Najpierw podarunki, później informacje skąd mam wiedzieć, że mnie nie oszukasz? — Wyciągnął dłoń w jej stronę.
— Valentino, jesteśmy rodziną. — Zdenerwowana zaczęła uderzać rytmicznie stopą o posadzkę.
— Dobrze dla ciebie zrobię wyjątek. — Westchnął podenerwowany. — Zburzył mi pewne wyobrażenia w brutalny sposób. Uświadamiając do czego, jestem stworzony. Zabolało mnie to zbyt mocno, fakt jest to błahy powód jednak dla mnie wystarczający.
Dziewczyna w ciszy podała mu dwa prezenty. Pierwszy otworzył ten od siostry — był to tomik poezji w języku łacińskim. Uściskał ją mocno w ramach wdzięczności. Kolejny odpakował ten od rodziców, o dziwo nie było to pudełeczko, lecz zwykły notes, oprawiony w skórę i ozdobne pióro w kolorze zieleni. O dziwo ten prezent naprawdę był trafiony. Wszystkie swoje wcześniejsze notatki, włożył luźno do środka. W ten sposób powstał „Dziennik Uduchowionego Entomologa”, gdzie zapisywał wszelkie zasłyszane informację i trzymał ważne dla siebie dokumenty, był to najcenniejszy przedmiot w jego życiu.



Z PAMIĘTNIKA MATERFOMAGA

Podczas kursu zostanie członkiem wiedźmiej straży, jedna z Pani detektyw pracowała nad szajką przemytników nielegalnych odurzających substancji, była mistrzynią metamorgomagi. Nazywała się Amelia, była to kobieta szorstka i wymagająca. Na początku nie chciała się zgodzić, aby nauczać młodego mężczyznę, jednak pod presją błagań i zachętą parunastoma dukatami, zgodziła się. Lekcję pod jej opieką były zupełnie inne od poprzedniego nauczyciela. Jej słowa często były opryskliwe i pełne ironii, co odbiło się na chłopaku dosyć negatywnie, był zniechęcony. Pierwsze miesiące polegały tylko na zmianach w coraz to innych ludzi. Zawsze wytykała najdrobniejsze błędy i różnicę, z czasem stało się to jego motywacją, aby pokazać jej, że nie jest takim beztalenciem, za jakiego go uważała. Perfekcję w zmianach w ludzi z jego osiągnął w wieku 22 lat, nie różnił się niczym od ludzi, jakich wizerunki przejmował, no może oprócz schowanych pod ubraniem blizn, czy też innych znaków charakterystycznych. Gdy w oczach Aurorki był wystarczający, zaczęli brać na warsztat płeć piękną. Mimo że Valentino znał anatomię kobiecą i to bardzo dobrze z licznych schadzek na jedną noc, nie był w tym najlepszy.
—Sir Bulstradore, widzi Pan, że dzisiaj na zajęciach mamy gościa. — Kobieta wskazała dłonią na młodą dziewczynę stojącą przed nim. — Proszę mi przybrać jej postać.
— Postaram się. — Valentino przyzwyczaił się, że jej prośby bardziej przypominały rozkazy generała, lecz powoli zaczął przeobrażać się w kobietę przed nim stojącą.
— Pan chce wyglądać jak kobieta, czy przebieraniec? Ramiona za szerokie, biodra za wąskie, twarz nadal za ostra. — Jak zwykle nie odbyło się bez ubliżania jego osobie, kobieta zarzuciła włosy do tyłu i klasnęła w dłonie. — Proszę spróbować jeszcze raz.
Mimo częstych schadzek z Panią detektyw, jego umiejętność pozostała tajemnicą z pewnymi wyjątkami, choć nie obyło się bez plotek. A ich współpracownicy zaczęli dopatrywać się romansu i planować rychły ślub.



Nauka podczas wojny nigdy nie była przyjemna, a co najważniejsze normalna. Podejmowane były decyzję trudne i nielogiczne, a ludzi niewyszkoleni byli zmuszani do podjęcia walki. To były najgorsze lata jego życia, powoli zapominał, jak wyglądał świat bez oblężenia. Praca na froncie, mimo że w teorii miała być cicha, wcale taka nie była i cóż miał począć, jak nie ślepo realizować rozkazy. Gdy już kończył siedmioletni kurs i miał kończyć, te pożal się boże treningi i misje. Został wysłany z pierwszą linią uderzeniowa. Wiele można o nim powiedzieć pozytywnych rzeczy, aczkolwiek nie to, że jest dobrym wojownikiem, wręcz przeciwnie. Jedyne co wiadomo z tego incydentu, że Valentino został trafiony, podobno dostał bardzo mocno. Nie pojawiał się w pracy przez parę tygodni. Gdy wrócił był już na stanowisku sekretarki, tłumacząc, że przez okropne ranny, rodzinna zabroniła mu kontynuować poprzednią pracy z troski o jego życie i życie. Nikt nie podważał tej historii, zwłaszcza że plotki o jego bohaterstwie szybko rozpowszechniły się po ministerstwie, lecz zastanawiający jest fakt, skąd się właściwie wzięły. Mężczyzna szybko odnalazł się na nowym stanowisku, a jego dziennik uduchowionego entomologa, z każdym dniem zyskiwał na objętości.



Tajemniczy list od ojca wybił go z rytmu pracy i życia w społeczeństwie, była to niezwłoczna prośba, aby pojawił się wcześniej w domostwie rodzinnym. Niewiele myśląc, spakował swoje rzeczy i wyruszył bez słowa do domu. Atmosfera była napięta, matula rzuciła mu się na szyję i pogłaskała po włosach. Wszyscy byli zestresowani, a on z przyzwyczajenia podał swój notes głowie rodzinny.
— Nie po to cię sprowadziliśmy, lecz dziękuję. Przeczytam to w wolnym czasie. — Schował dzienniczek za pazuchę.
— Więc po co? Nie, żeby mi przeszkadzało spotkanie, de facto za wszystkimi niemiłosiernie się stęskniłem, lecz miałem przybyć tutaj bez zwłoki, więc nie chodzi zapewne o zwykłe spotkanie towarzyskie. — Przytulił swoją matulę, uwielbiał jej bliskość. Jednak jej zdenerwowanie świadczyło o ukrytym dnie tego spotkania.
— Mój drogi synu w pewnym sensie zawiodłem cię jako ojciec. Zwłaszcza teraz, gdy wojna zawitała do naszego kraju. Musisz nauczyć się czarnej magii. Jest to konieczne, aby zadbać o dobre imię naszej rodzinny i aby znów czysta krew, odzyskała dawną światłość. — Poklepał go po ramieniu i gestem ręki zaprosił go do sali balowej, która od czasu rozpowszechnienia się wojny czarodziejów do Anglii stała się niczym sala treningowa.
Valentino bez słowa udał się do pomieszczenia, gdyż właśnie tego wymagała jego rodzina, a on nie zamiar się sprzeciwiać, teraz liczyło się tylko i wyłącznie ich dobro. Wyjawienie technik czarnomagicznych nie mogło się opierać niestety tylko na teorii, ale musiała pojawić się również praktyka. Miał rzucić prostą klątwę na przedmiot pod okiem jego opiekuna. Czar ten wymagał nagromadzenia najbardziej ohydnych intencji i emocji, a w te w młodzieńcu zbierały się od dawna. Z różdżki pojawił się fioletowy obłok, który wniknął w przedmiot, udało się. Jednak korzystanie z magii zakazanej ma swoje konsekwencje. Poczuł ból w jego dłoni, wiec mimowolnie na nią spojrzał. Ujrzał jak paliczki, powoli zmieniają kolor na ciemnogranatowy. Wystraszył się i opuścił różdżkę na ziemię. Następnie sprawdził, czy ma w nich czucie i o dziwo było. Uszczerbek, na czym tak ważnym dla niego, jak wyglądzie był nie do przyjęcia. Zawsze o to bardzo dbał, aby zamaskować niedociągnięcia w jego charakterze.
— Ojcze, pomóż. — Wystraszył się nie na żarty i pierwszy raz od dawna, nie był w stanie kontrolować genu, a końcówki jego włosów zaczęły przybierać kolor kruczej czerni.
— Spokojnie, uspokój się. Wszystko będzie dobrze. — Delikatnie ujął jego nadgarstek i dzięki zaklęciom uzdrawiającym udało się cofnąć konsekwencje.
To był pierwszy i ostatni raz, gdy wymagali od niego nauki tej praktyki. Wieczorem, odzyskał dziennik od ojca i dostał pozwolenie, aby wrócić do swojego nudnego życia i pracy w ministerstwie.



Minął rok o tragicznym wydarzeniach na sabacie noworocznym, gdzie dwójka jego kuzynostwa została zamordowana z zimną krwią. Rodzina ciężko przeżyła tę stratę, co spowodowało zebranie w głównej rezydencji. Po wszystkim rodzeństwo zostało na miejscu dłużej. Czekając, aż z pomieszczenia wyjdą wszyscy i zostaną sami. Była pewna kwestia do umówienia, która nie cierpiała zwłoki. Zwłaszcza przy tym, jak świat magiczny ostatnio oszalał.
— Valentino, musisz wybrać stronę. Nie możesz być dłużej bezstronny, nie po tym, co się stało na sabacie sylwestrowym. Bracie proszę, otrząśnij się. — Anna zatraciła dawną siebie, a jej dusza od dawna nie była już tak niewinna, jak za dziecięcych lat. W pewnym sensie ich role się odwróciły.
— Moja droga, ja już dawno wybrałem. — Powiedział jakby od znudzenia, bawiąc się srebrnym dukatem, który zgrabnie wędrował pomiędzy jego palcami.
— Znów majaczysz bez sensu. Dobrze wiesz, że musisz wstąpić do Rycerzy Walpurgii. Tylko oni mogą nam pomóc.
— Tym razem to nie ja bredzę, lecz ty. Ja twardo stoję po stronie — mojej własnej.
— Ty nie masz swojej własnej strony. — Krzyknęła i uderzyła w stół otwartą ręką. Na wszelkie sposoby starała się dobić do resztek jego zdrowego rozsądku.
— To zabawne jak się denerwujesz, przez fakt swojej własnej głupoty i naiwności. — Położył srebrnika na stole i rozkręcił go, jednym strzeleniem palców. — Przez te lata, nasz ojciec dawał mi wskazówki, aby zrozumieć największą zagadkę. A ty zostałaś w mroku niewiedzy, tylko dlatego, że jesteś damą.
— Val, nie czas na szarady. — Warknęła.
— Wręcz przeciwnie. Zawsze jest czas na dobra łamigłówkę, lecz nie o tym mowa. Domyślasz się może, co było tą lekcją? - Za pomocą zaklęcia sprawił, że sykl unosił się parę centymetrów nad stołem, pięknie połyskując w świetle świec.
— Możemy kontynuować poważne kwestie i skończyć raz na zawsze, te dziecinne igraszki. — Starała się nie podnosić głosu, lecz była zdenerwowana.
— To zawsze było tak proste, lecz rozwiązywanie tego niezmiennie zajmowało mi zbyt dużo czasu. — Kontynuował swoją wypowiedzieć, ignorując kompletnie, to co mówiła. — Widzisz moja droga, każdy z nas ma coś, czego się wstydzi i ukrywa przed światem. Istne robactwo, które jest kwintesencją tego świata i wojny, w której przyszło nam żyć. Każdy z nas ma swojego robaczka, czasami czujemy, jak pełza pod skórą i z całych sił starają się wydostać, znaleźć swoją drogę na powierzchnię, pozostawiając nas w dyskomforcie. A my tłumaczymy się sami sobie, że robimy to dla większego dobra, gdy te stworzenia wyżerają nas od środka. My też mamy swoje pasożyty, może ja trochę więcej niż ty, gdyż rodzina obarczyła mnie wiedzą, o którą nigdy nie prosiłem. Zresztą taki nasz los, ubieramy się w piękne stroje, zrobione z materiałów najwyższej klasy, nosimy złoto, perły i szlachetne klejnoty, skrywające nieokiełznane pokłady magii, a to wszystko robimy, aby dla przeciętnego oka, zamaskować prawdę. Mimo tego pięknego odzienia jesteśmy cali w larwach, obślizgłych, grubych i odrażających, które po kawałku bezlitośnie zjadają nasze prawdziwe oblicze. Te insekty moja droga, są najpotężniejszą bronią i słabością. Są tyle warte, jaką wartość ma ich właściciel. Dla tego pracuję w ministerstwie na takim stanowisku, skrzętnie zapisuję to: jak wyglądają, albo dźwięki, jakie wydają. W czasie wojny to nie finanse mają największą wartość, choć przydatne to mniej istotne, lecz one. Gdyż opowiedzenie o nich właściwej stronie, może przechylić szalę wygranej. — Moneta spadła na stół, wydobywając z siebie huk, które wypełniło całą jadalnię.
— Valentino, jesteś szalony. — Po policzkach jego siostry spłynęły gorzkie łzy.
— Do szaleńca jeszcze mi daleko, wbrew pozorom moje zmysły są zdrowe… Jestem po prostu bardziej zarobaczony od ciebie. Nie wymagam Anno, abyś pojęła to za pierwszym razem, mi zajęło to lata. Żyj. Rób swoje i jak wcześniej, jeśli chcesz wstąpić do rycerzy to droga wolna. Jeśli nasza rodzina stwierdzili jednogłośnie, po której jesteśmy stronie, pójdę za nimi. Będę pomagać naszym przyjaciołom, lecz to nie moja decyzja, tylko nestora. -— Mężczyzna powolnym krokiem udał się w stronę wyjścia z pomieszczenia.
— Braciszku zaczekaj. W tym momencie wydajesz na siebie wyrok śmierci. — Nie mogła opanować, a jej słowa przerywane były żałosnym szlochem.
— Gdy byłem mały, zawsze mówiłem, że zostać chce Aurorem. Później ojciec przekazał mi robactwo naszej rodzinny. Od tego czasu wiedziałem, kim naprawdę pragnę być; ofiarą obligate. — Wyszedł z pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi.
W pokoju została jego starsza siostra. Która chcąc czy nie chcąc, została obarczona największą zagadką świata, w którym przyszło im żyć. Dowiedziała się prawdy i sama zobaczyła pasożyty pod jej skórą.



Patronus: Sztuki zaklęcia Expecto Patronum nauczył się dopiero w ostatnich latach nauki w Szkołe Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Mimo że sztuka ta jest bardzo trudna i skomplikowana, wymagającym zaglądnięcia w otchłań wspomnień i wybrania tego jednego potężnego szczęśliwego. Samo wspomnienie z lekcji nie było jego najszczęśliwszy wspomnieniem, szczerze mówiąc, wolałbym o tym zapomnieć.
Gwar klasy wszyscy szczęśliwi patrzyli na swoich zwierzęcych strażników, co mu nie za dobrze wychodziło, wiele jego prób kończyło się fiaskiem. Kolejne wspomnienia, jakie wybierał, okazywały się za słabe, aż w końcu przypomniał sobie jeden z wielkich bali w rezydencji głównej rodzinny Bulstrode. Zabawa w pełni, muzyka grała w walca, a on mimo młodego wieku był pod lekkim wpływem alkoholu. Wtedy ujrzał młodzieńca, panicza z jakiegoś znanego rodu czystokrwistego, był mężem jednej z jego kuzynek, którego nawet nie znał. Jednak nie przejmował się tym, gdyż jak uczyła go matka „związki to tylko formalność” i zaprosił go do tańca. Jego wygląd przypominał mu legendarnego Adonisa, idealne ciało, mocne rysy twarzy, a oczy w kolorze trawy na wiosnę, istny ideał. O dziwo młodzieniec zgodził się na taniec. Ich ciała idealnie ze sobą współgrały w rytm walca wiedeńskiego. W tym krótkim momencie zapomniał o wszystkich jego problemach, zaaranżowanym ślubie i życiu, które było dla niego zaplanowane od jego narodzin. Liczył się tylko on i piękny nieznajomy.
Uśmiechnął się pod nosem i wypowiedział z gracją, którą miał w zwyczaju: „Expecto Patronum”. Tym razem mu się udało, był wniebowzięty. Jednak zamiast podziwu ze strony rówieśników usłyszał śmiech.
— Patronusem wielkiego Bulstrode jest papużka! — Powiedział jeden z jego kolegów ze słyszalną kpiną. Valentino otworzył oczy i faktycznie, jego zwierzęcym strażnikiem była mała papużka z irokezem. Nie ukrywał, że był zawiedziony, gdyż patronusy jego rówieśników był dostojne wilki, orły, węże, mityczne stworzenia, a on miał głupio wyglądające zwierzę. Jako dziedzic tak wspaniałej rodziny spodziewał się czegoś lepszego niż pocieszny ptaszek. Jak coś takiego miało odzwierciedlać jego osobowość?
W pierwszej chwili nienawidził swojego patronusa, co za skutkowało niemożliwością wykonywania tego zaklęcia. Jednak z czasem, jak zaczął bardziej się zagłębiać w znaczenia jego zwierzęcego strażnika. Czytając jedną książkę z symboliką istot, znalazł jeden interesujący fragment: „W przypadku symbolu papugi mamy do czynienia ze szczerością i dyplomacją. Papuga potrafi przyswoić elementy różnych języków. Symbolizuje dostosowanie swojej komunikacji, by porozumieć się z drugim człowiekiem. Papugi potrafią swoje racje przedstawić na różne sposoby, w zależności od tego, z kim rozmawiają. Z dziećmi najważniejsze prawdy przekażą zabawą i bajkami, wyczują mowę ciała i gestów u osób mocno zamkniętych i małomównych. Jednym słowem z każdą osobą papuga znajdzie odpowiedni kanał komunikacji”. Dzięki temu udało mu się w pewnym stopniu zaakceptować swojego patronusa, gdyż widział w nim pewne odbicie samego siebie. Jednak musiało minąć parę lat, jak znów udało mu się go wyczarować, a miało to miejsce w trzecim roku jego kursu.

Statystyki
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 3 (różdżka)
Uroki:70
Czarna magia:30
Uzdrawianie:0
Transmutacja:202 (różdżka)
Alchemia:0
Sprawność:40
Zwinność:60
Reszta: 0
Biegłości
JęzykWartośćWydane punkty
AngielskiII0
ŁacinaII2
Biegłości podstawoweWartośćWydane punkty
Historia MagiiI2
KłamstwoI2
KokieteriaI2
PerswazjaII10
SpostrzegawczośćII10
Zręczne ręceI2
Biegłości specjalneWartośćWydane punkty
EkonomiaI2
Wytrzymałość PsychicznaI5
Savoir-vivreII0
Biegłości fabularneWartośćWydane punkty
Neutralny--
RozpoznawalnośćI-
Sztuka i rzemiosłoWartośćWydane punkty
Literatura (tworzenie )I0.5
Sztuka (wiedza)I0.5
Muzyka ()I0.5
AktywnośćWartośćWydane punkty
Latanie na miotleI0.5
Taniec balowyII7
SzermierkaII7
Biegłości pozostałeWartośćWydane punkty
Brak-0
GenetykaWartośćWydane punkty
Metamorfomag-17 (+34)
Reszta: 0
Gość
Anonymous
Gość
Re: Valentino Leonardo Bulstrode [odnośnik]09.11.22 17:19
Gotowe <3
Gość
Anonymous
Gość
Valentino Leonardo Bulstrode
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach