Wydarzenia


Ekipa forum
Cedrina Rosier
AutorWiadomość
Cedrina Rosier [odnośnik]09.09.15 13:49

Cedrina Perdiana Rosier

(z domu Crouch)

Data urodzenia: 23.12.1910 r.
Nazwisko matki: Travers
Miejsce zamieszkania: Dover
Czystość krwi: czysta, szlachetna
Status majątkowy: bogata
Zawód: Zajmuje się domem, jest specjalistką od emisji głosu, okazjonalnie uczy śpiewu młode panny i bywa krytykiem muzycznym.
Wzrost: 168cm
Waga: 58kg
Kolor włosów: czarne
Kolor oczu: szare
Znaki szczególne: rzadka i charakterystycznie niska barwa głosu - posługuje się kontraltem, czarne pukle, jasna cera, duże smutne oczy, makijaż nałożony z chirurgiczną precyzja, bogata biżuteria i arystokratyczna maniera, często nosi futra i pachnie ciężkim piżmem.



Balayés les amours
Avec leurs trémolos
Balayés pour toujours
Je repars à zéro

Non, je ne regrette rien

Ten portret, pamiętam go z dzieciństwa; we wiedeńskiej posiadłości dziadka, w której się urodziłam, straszył srogim spojrzeniem. Enneasz, złota rama zdobiona grawerem jemioły. Guwernantka uczyła mnie zasad savoir-vivru pod jego czujnym okiem. Dziś zachowałam jego obraz już tylko w sercu, ale pozostanie tam już na zawsze: avito vivit honore... Dopiero dzisiaj mogę z całą stanowczością stwierdzić, że rozumiem, co znaczą te słowa.

Nie miałam dzieciństwa, żadne dziecko z wyższych sfer nigdy go nie miało. Od kiedy nauczyłam się chodzić wymagano ode mnie bycia damą, uczono wyniosłości, chłodu i opanowania. W wieku ledwie kilkunastu lat bezbłędnie potrafiłam zatańczyć większość tańców towarzyskich, miałam historię magii w małym palcu, potrafiłam wypowiedzieć się o sztuce, a groźba popełnienia jakiegokolwiek towarzyskiego faux pas wydawała mi się straszniejsza od śmierci. Nim poszłam do Hogwartu uczono również mnie śpiewu - moja barwa głosu była rzadka i cenna, dysponowałam kontraltem. Niektórzy wróżyli mi karierę, ale rodzice nigdy nie byli nią zainteresowani; sława psuła ludzi. Miałam zostać damą, matką i żoną, odpowiednio wykształconą kobietą zdolną podtrzymywać grzecznościową rozmowę. Wywiązywałam się z tej dziecięcej roli na tyle dobrze, na ile potrafilam. Słuchałam guwernantek, byłam wobec nich posłuszna. Gracja, jakiej nabyłam podczas ćwiczenia baletu, pozostała mi do dzisiaj.
Mój brat był starszy, aż dziesięć lat, nigdy nie było między nami porozumienia. Skończył Hogwart jeszcze zanim ja do niego wyjechałam. Dorósł zanim ja dowiedziałam się, co oznacza dorosłość w szlacheckim świecie. Byłam samotnym dzieckiem, otoczonym przez dorosłych wymagających dorosłości również ode mnie samej.

W ślad za starszym rodzeństwem wysłano mnie do Hogwartu, gdzie, nie było to zaskoczeniem, przyjęto mnie do Slytherinu. Nigdy nie miałam w sobie siły i (nieco głupiej) odwagi lwa, nad sprawiedliwość Borsuków stawiałam inne wartości, głównie rodzinne. Podziwiałam bystrość intelektu Orłów - lecz nie było mi przeznaczone zostać jedną z nich. Miałam zostać Wężem, przebiegłym cieniem kąsającycm z ukrycia. Choć odejście z domu będącego dla mnie, najmłodszego dziecka, niewątpliwie złotą klatką, nie było łatwe, szybko odnalazłam się w nowym miejscu.
Pokochałam alchemię, dzięki której zrozumiałam, że to, iż kobieta jest słabszą od mężczyzny, wcale nie oznacza, że jest przy tym mniej niebezpieczną. Na wróżbiarstwie i astronomii podziwiałam nocne niebo, wraz z innymi dziewczętami z dobrych domów wypatrywałyśmy spadających gwiazd, życząc sobie płomiennej miłości po grób - wtedy jeszcze w nią wierzyłam. Wszystkie wierzyłyśmy. Lubiłam zaklęcia, podobało mi się, jak pozwalają kształtować rzeczywistość i jaka potęga leży na wyciągnięciu naszych rąk - wystarczyło tylko po nią sięgnąć... Wcześniej nikt mi tego nie przedstawiał w podobny sposób.
Kusił mnie dział Ksiąg Zakazanych, słyszałam przecież o praktykach czarnomagicznych od moich przyjaciół, lecz w naszym domu nigdy nie mówiło się o tym głośno. Wydaje mi się, że mój ojciec stronił od czarnej magii, może z przekonań, a może zbyt dużo by ryzykował - był wysoko postawionym politykiem. Ciekawość jest pierwszym stopniem do piekła, jedną z takich ksiąg, czarnomagicznych, traktującą o legilimencji, zdobył dla mnie z tego działu przyjaciel. Lektura była pouczająca, rozbudziła we mnie wówczas głód wiedzy, który jednak zaspokojony został dużo później, po szkole. Wyrwałam jednak z tej księgi cały rozdział i schowałam głęboko w swoich rzeczach, wieczór po wieczorze wyjmując go z kufra czytając go znów od nowa, pod kołdrą, oświetlając litery różdżką. Gdy mój drogi przyjaciel usiłował oddać księgę pod osłoną nocy, przyłapał go woźny. Złoił mu skórę jak nigdy nikomu, a ja z zakrytymi ustami, stojąc na końcu korytarza prowadzącego do jego klitki, w przerażeniu słuchałam jego krzyków. Wyznał wtedy, że zjadł wyrwane strony, by uniknać kary. Miałam szesnaście lat. Zachował się jak prawdziwy rycerz, nie wspominając o mnie wtedy ani słowem. A ja – a ja chciałam zostać legilimentką, zrozumieć tajemnice ludzkiego umysłu, wedrzeć się do niego i poznać jego najgłębsze sekrety. Brzmiało jak bajka. Brzmiało jak potęga.
Lubiłam klub pojedynków, lecz przyglądałam się mu wyłącznie z widowni. To tam po raz pierwszy dostrzegłam Corentina Rosiera, choć wtedy jeszcze nie sądziłam, że w przyszłości nasze drogi zetną się ze sobą na zawsze. Pamiętam go jako chłopca wyjątkowo aroganckiego, lubianego przez dziewczęta i nieomieszkującego tej sympatii wykorzystywać. Ćwiczyłam głos w szkolnym chórze, błyszczałam jako jego perła.
Byłam grzeczną, dobrze ułożoną uczennicą. Nigdy nie zadawałam się z nieodpowiednim towarzystwem i nie miałam zwyczaju zachowywać się nieodpowiednio, przez cały okres szkoły nie otrzymałam ani jednego szlabanu. Byłam prymuską, pod koniec nauki zostałam prefektem. W szkole pozostały po mnie jedynie nagrody za osiągnięcia w nauce oraz wyjątkowo nieudany portret na tablicy absolewntów.

Po Hogwarcie chciałam kontynuować naukę i choć rodzice nie chcieli o tym słyszeć, ostatecznie zgodzili się za wstawiennictwem mojego brata, który przekonał ich, że otrzymując kulturalne wykształcenie zyskuję na wartości jako przyszła żona. Jego słowa były okrutne, lecz skuteczne; wtedy zrozumiałam, że jedynym, co nas poróżniło, było wyrachowanie, którego nauczyli nas rodzice. Choć nigdy nie okazywał mi swoich uczuć, zależało mu na mnie równie mocno, co mi na nim.
Posłano mnie do Czarodziejskiej Akademii Muzycznej, gdzie odbyłam fakultety w zakresie kompozycji oraz emisji głosu. Mój głos nie był tak potężny co u najzdolniejszych uczennic Akademii, lecz niewiele z nich miało ucho równie wrażliwe, co ja. Szybko przekonałam się, że doskonale wyczuwam w dźwiękach fałsze, że słyszę każdą pojedynczą nutę w wodospadzie głosów zlewających się w chórze. Ukończyłam ten kierunek z wyróżnieniem, nieoczekiwanie napawając rodziców dumą, a potem zostałam w Akademii, otrzymując na wyłączność do poprowadzenia jedną z klas śpiewu. Eleganckie, kulturalne towarzystwo oraz moi uczniowie w przerważającej części pochodzący z dobrych domów sprawiły, że rodzice nie podnieśli sprzeciwu.

Po powrocie do domu przypominałam sobie całą wiedzę o legilimencji, którą posiadłam tamtego pamiętnego dnia w Hogwarcie. Zaczęłam ćwiczyć na domowym skrzacie, stosunkowo szybko odkrywając, że mam ku temu całkiem trafione predyspozycje.

Koniec Hogwartu wiązał się również z debiutem na salonach – wyczekiwałam tego momentu od dziecka, gdy moje kuzynki stroiły się na kolejne bale, a ja mogłam jedynie pomagać im zasznurować suknie lub uczesać włosy. Wreszcie przyszedł czas i na mnie – nic dziwnego, że prędko poczułam się wśród pięknych dam i przystojnych dżentelmenów jak ryba w wodzie. Wabiłam kurtuazją, odtrącałam chłodem, a za sprawą mojej drogiej przyjaciółki poznałam mężczyznę, któremu bez reszty oddałam moje naiwne jeszcze wtedy serce. Był człowiekiem narwanym, wysokim i potężnym, z domu Averych. Jedynie cztery lata starszy, rodzice pochlebnie patrzyli na naszą znajomość. Miałam względem niego olbrzymie nadzieje i nie mogłam się doczekać jego oświadczyn. Pierścionka jednak nie doczekałam się nigdy.
Grał w Srokach z Montrose, był ścigającym, kapitanem drużyny – doskonałym graczem; podziwiałam go na boisku jeszcze w Hogwarcie, lecz wówczas różnica wieku była zbyt duża, byśmy mogli się bliżej poznać. Atak dwóch zmasowanych tłuczków rozbił mu głowę, zmarł na miejscu. Pozbawieni wrażliwości rodzice postanowili wówczas zaręczyć mnie natychmiast, bym w żałobie nie popadła w szaleństwo; ich wybrankiem okazał się nie kto inny, jak Corentin Rosier. Pokornie podprządkowałam się woli moich rodziców.
Wzięliśmy ślub po miesiącu, a dziewięć miesięcy później urodziłam jego dziedzica, pierworodnego syna. Jeśli nie możesz zatrzymać nurtu rzeki, naucz się płynąć wraz z nim, powtarzała mi matka, parafrazując dewizę Traversów. W darze ślubnym od ojca otrzymałam czarne kakadu – bardzo mądrego i dostojonego ptaka, który doskonale się sprawdzał, roznosząc listy. Był wyjątkowo piękną ozdobą ogrodów Rosierów. Nadałam mu imię Kandalos, nie chcąc zapominać o tradycjach mojej matki. Otrzymałam również służącą, Dalię, która wnet została moją najbliższą przyjaciółką, powierniczką moich tajemnic. Z czasem – nawet tych najmroczniejszych.

Mój mąż pracował do późna, a wracał pachnący kobiecymi perfumami, ośmieszając mnie w oczach wszystkich. To dopiero wtedy naprawdę stałam się kobietą – nie miałam innego wyjścia. Nauczyłam się być dla niego idealną kochanką, dzień po dniu zarzucając na niego kolejną sieć, jak na krnąbrnego mustanga, który nie chce dać się usidlić. Nauczyłam się wzbudzać w nim zazdrość i pojęłam, że mężczyźni są bardzo prości w obejściu, kiedy ich wiara w to, że panują nad sytuacją, pozostaje niezachwiana.
Okręciłam go sobie w okól palca, stając się posłuszną żoną – jego prawą ręką oraz szeptem, któremu nie potrafił się oprzeć. Od kiedy go uwidołam, Corentin dawał mi wszystko, czego chciałam, kwiaty, diamenty, perfumy, futra, wycieczki po najpiękniejszych zakątkach świata – a owy stan rzeczy przypieczętowały narodziny Tristana. Los się do mnie uśmiechnął, moja kuzynka powiła już w tym czasie dwie córki, a jej mąż zastanawiał się nad odesłaniem jej do domu. Tristan stał się moim skarbem, klejnotem w koronie, którą od tamtej pory zdawałam się nosić z większą jeszcze dumą.
Nasze kolejne dzieci, Marianne i Druella, urodziły się rok po roku. Mieliśmy nadzieję na drugiego syna, lecz czwarta na świat przyszła moja mała Darcy. To nic, mieliśmy przecież Tristana, a dziewczynki rozbudzały nasze najgłębsze wzruszenia. Dzieci znaczyły dla mnie więcej niż jakiekolwiek skarby świata, były – są – osłodą moich gorzkich dni. Dla nich zrezygnowałam z Akademii, od tamtej pory przyjmowałam najzdolniejsze panny wyłącznie prywatnie. Czasem we własnym domu, czasem w ich rodzinnych rezydencjach, traktując te wizyty jako towarzyskie – w końcu matki ich wszystkich były moimi lepszymi lub gorszymi znajomymi, a każda kobieta potrzebuje czasem wytchnienia od małych dzieci. Odchowałam kilka operowych diw, z których z kilkoma, między innymi z Belle, pozostaję w ciepłych stosunkach.
Akademia o mnie nie zapomiała, zapraszano mnie do oper, teatrów, na przesłuchania do Akademii, egzaminy końcowe oraz pojedyncze recitale w roli krytyka i sędzi. Przez lata zniszczyłam przynajmniej kilkanaście karier druzgoczącymi recenzjami, lecz równie wielu pomogłam rozwkitnąć, w moim mniemaniu niewątpliwie przyczyniając się do utrzymania wysokiej jakości muzycznej sztuki. Sama śpiewałam już wtedy tylko dzieciom.

Pomagałam mojemu mężowi wspinać się po szczeblach kariery – beze mnie nie osiągnąłby tak wiele. Byłam uprzejma odwiedzić moją drogą przyjaciółkę, której mąż piastował stanowisko przełożonego Corentina i niepostrzeżenie dolałam do kielichów z winem morderczą truciznę. Zmarł, pozostawiając wolny wakat, a o morderstwo oskarżono jego małżonkę. Rywala mojego męża w walce o zwolnione stanowisko uwiodłam – bardzo kochał swoją żonę, ale był tylko mężczyzną i uległ słodkiej pokusie. Poprosiłam go, by ustąpił, będąc pewną, że nie będzie chciał, by jego kobieta dowiedziała się o czymkolwiek, co między nami zaszło – usłuchał mnie. Z rozkoszą pociągałam za sznurki, bawiąc się ludźmi jak marionetkami. Ilekroć na horyzoncie pojawiało się zagrożenie, uciszałam je przy pomocy legilimencji. Każdy mężczyzna, a już na pewno każdy polityk, miał swoje tajemnice, którymi nie chciał dzielić się ze światem... odkrywałam je i rozkazywałam tym mężczyznom przy pomocy szantażów. Cały czas uważałam, nie nadużywałam moich umiejętności i pamiętałam o dyskrecji. Nie byłam aż tak arogancka, by wierzyć, że nazwisko ochroni mnie przed konsekwencjami moich czynów.
Tylko raz trafiłam na mężczyznę o nieskalanym charakterze, tylko raz mój fortel się nie powiódł i byłam narażona na wydanie. Nie mogłam sobie pozwolić na takie ryzko, wysłałam do niego Dalię, która pozbawiła go życia podczas snu, nim zdążył otworzyć usta.

Marianne wyrastała na damę, Darcy z roku na rok wydawała się być do niej coraz bardziej podobna, byłam nimi urzeczona; z radością przyglądałam się kolejnym spotkaniom z guwernantkami, podziwiając ich grację w tańcu. Szybko wyczułam głos najstarszej córki, sama uczyłam ją śpiewu, nie chcąc, by wpadła w niedpowiednie ręce – dopiero lata później uświadomiłam sobie, że zbyt dużo czasu poświęcałam Marianne, a zbyt mało Druelli i Darcy. Tristan wykazywał się większą wrażliwością niż inni chłopcy w jego wieku, nie chciałam, by mój mąż brał go na męskie rozrywki. Doskonale wiedziałam, co działo się na polowaniach i doskonale wiedziałam, że nie było to miejsce dla mojego syna – ale w tej materii mój mąż mnie nie usłuchał. Druella... sprawiała dużo problemów. Zapatrzona w Tristana chciała znaleźć się w jego świecie, nie w świecie swoich siótr - tak naprawdę trudno jej się było dziwić, chłopcom wolno było więcej. Ale Druella urodziła się Druellą, nie Robertem i musiała to zaakceptować, nie przynosząc rodzinie wstydu. Brocząc kolanami w błocie nie mogła wyrosnąć na pannę, o którą będą bić się chłopcy; a w tych ponurych czasach wyłącznie od zamążpójścia zależało przecież szczęście kobiety. Byłam dla niej surowsza niż dla pozostałej trójki swoich dzieci, być może czasem zbyt surowa, ale kochałam ją całym sercem – i robiłam to z troski o jej dobro. To zabawne, że akurat ona najmocniej przejęła geny mojej matki, geny Traversów nacechowane metamorfomagią.
Kiedyś się nad tym zastanawiałam, nad kielichem czerwonego wina, wówczas mój mąż zasugerował, że to dlatego, że właśnie ona była wyjątkowa. Nie była, była zwyczajnie krnąbrna. Ale mój mąż zawsze jej bronił, zapewne dlatego z czasem zaczęliśmy się poróżniać. On tego nie rozumiał, nie mógł rozumieć, jak brutalny był ten świat dla dziewcząt. Nie mógł zrozumieć, że Druella musiała się przygotować na dorosłe życie, które nie pozwoli jej na tyle, na ile pozwalał mężczyznom. Jej zamiłowanie do Quidditcha napawało mnie bladym strachem przez wzgląd na mojego zmarłego ukochanego.
Mój mąż pomógł utemperować Druellę, ale nie podobał mi się sposób, w jaki to zrobił. Wiedziałam, że tym sposobem nasza córka nie zrozumie nic – i lata później przekonałam się, że miałam rację. Znów. Chyba jestem osobą, która lubi mieć kontrolę. Druella jako jedyna nigdy mi na nią nie pozwoliła.

Lubiłam organizować bale. Lubiłam przyjęcia. Lubiłam patrzeć, jak brylują na nich małe Darcy i Marianne, choć ta pierwsza ledwo co potrafiła chodzić. Lubiłam patrzeć, jak Tristan z właściwą sobie szarmancją wita przybyłe ciotki. Lubiłam nie widzieć na tych balach Druelli.
Uwielbiałam różany ogród, którym się zajmowałam – i w którym zbierało mi się na płacz, ilekroć Tristan z Druellą podczas chłopięcych zabaw niszczyli kolejne krzewy. Dbałam o ogród zgodnie z rodowym obowiązkiem, obdarzając te w istocie piękne róże prawdziwą miłością. Moja papuga nauczyła się kilku francuskich słów od córek i paru szekspirowskich fraz od Tristana. Dziewczynki nauczyły ją słów dwóch francuskich piosenek.

Posłaliśmy dzieci do Beuxbatons, ani ja, ani mój mąż, nie wierzyliśmy już wtedy w Hogwart. Chodziły pogłoski, że jednym z kandydatów na dyrektora był Albus Dumbledore, nie podobało nam się podobna wizja. Dumbledore był dziecinny. Czasy wydawały się za to coraz bardziej niebezpieczne, Grindelwald co prawda nie dotarł jeszcze do Anglii, ale byliśmy przekonani, że było to jedynie kwestią czasu. Hogwart nie był dobrze schowany, położenie Durmstrangu i Beuxbatons wydawało nam się większą tajemnicą.
Długo kłóciłam się z mężem o ten wybór, ale stanęło na moim: szlachetne Beuxbatons słynące z umiłowania do sztuki było o wiele właściwszym miejscem dla moich dzieci niż ponury Durmstrang znajdujący się tak daleko stąd, a dzieci jako potomkowie Rosierów i tak przyswajały sobie naukę francuskiego. Rok po roku wyjeżdżały do Francji, na kilka lat pozostawiając nasz dom pusty i cichy. Nie mając spoiwa, które nas łączyło, wtedy znów oddaliliśmy się od siebie z mężem, a ja – wróciłam do nauczania śpiewu, poszukując zajęcia na samotne dni.

Wpadli na trop Dalii, musiała uciekać. Nie powiedziała mi nawet dokąd, żeby mnie nadto nie narazić. Byłam jej wdzięczna i później wciąż poszukiwałam kontaktu... ale bezskutecznie. Zapadła się pod ziemię jak duch, którym być może się stała.

Mój mąż zbyt odważnie spoglądał wtedy na jedną ze śpiewaczek w londyńskiej operze – podczas jej występu wpatrywał się w nią jak cielę w malowane wrota. To była ważna uroczystość, urodziny dyrektora; siedzieliśmy w pierwszym rzędzie, miałam bowiem wygłosić również swoje przemówienie. To była doskonała okazja, by zniszczyć ją scenie – otworzyłam jej umysł, na krótko, wywołując u niej konsternację, która nie pozwoliła jej dokończyć występu. Zrzuciła to na karb tremy, nigdy więcej nie pokazując się już na scenie. I nigdy więcej nie ujrzawszy już mojego męża. Byłam już dojrzałą kobietą, potrafiłam o siebie zadbać. Musiałam walczyć o swoją pozycję – pozycję jedynej kobiety u boku Corentina, bo to właśnie ona zapewniała mi te wszystkie luksusy, bo to właśnie ona zapewniała mi bliskość moich dzieci. Uwielbiałam jego francuski temperament, ale musiałam liczyć się z tym, że fale jego namiętności mogły z łatwością przerzucić się na inny brzeg. Był tylko mężczyzną.
Gdy minął kryzys, poznawaliśmy się na nowo. Bez dzieci mieliśmy dla siebie więcej czasu, częściej bywaliśmy we Francji, w Calais i Paryżu, dając się porwac romantycznej aurze Francji. Przeżywaliśmy drugą młodość pomimo straszliwej aury ponurych czasów. Dużo działałam wtedy charytatywnie, głównie w obrębie smoczego rezerwatu znajdującego się pod naszą opieką.

Już wcześniej zaczęłam się interesować czarną magią, ale dopiero wtedy zanurzyłam się w tym świecie głębiej, nie odpuszczając poszukiwań mojej kochanej Dalii. Poznałam młodego Toma Riddle'a u Borgina i Burke'a. Czarujący młody człowiek, niezwykle inteligentny. Podobały mi się jego śmiałe teorie, ale chyba najbardziej podobał mi się sposób, w jaki o nich mówił – był człowiekiem ideałów. Slyszałam o Rycerzach Walpurgii, ponoć miał względem nich wielkie plany. Popierałam go, ale wydawało mi się, że na niewiele mogłam się mu przydać. Gdyby chciał mojej pomocy, z pewnością by ją otrzymał.
Zastanawiałam się, czy istnieje sposób na zatrzymanie młodości, powstrzymanie śmierci, upływu czasu. Kamień filozoficzny – być może? Eliksir życia?
Zaczytywałam się w księgach traktujących o czarnej magii. Mąż zdobywał dla mnie wszystko, czego chciałam – ale interesowałam się tym wyłącznie teoretycznie, nie miałam przecież okazji ani chęci korzystać z tych zaklęć w praktyce. Szukałam raczej wiedzy, skonkretyzowanej i ukierunkowanej na przedłużenie życia, na zatrzymanie urody. Nie znalazłam. Napisałam książkę o legilimencji, jest dostępna u Borgina i Burke'a. Rękopis trzymam w domu, gotowy do przekazania moim dzieciom, kiedy któreś z nich będzie na to gotowe. Opierałam się głównie na własnych doświadczeniach – i własnych przypuszczeniach.

Mugolska wojna przyniosła wiele zniszczeń, cieszyłam się, że w tym czasie moje dzieci były bezpieczne w Beuxbatons. Mąż miał dużo pracy, Departament Przestrzegania Praw Czarodziejów uginał się pod natłokiem zajęć. Nie mogłam być sama, Corentin odesłał mnie w najgorętszym okresie do mojego drogiego przyjaciela i szwagra jednocześnie, Fortinbrasa Yaxleya, u którego zamieszkałam na kilka miesięcy wraz z ulubioną służącą i małą Darcy. Bagna nie były krajobrazem z moich snów, ale Fortinbras był potężnym i godnym zaufania czarodziejem, który był w stanie zapewnić nam wtedy bezpieczeństwo. Jego obowiązki w Ministerstwie stały wówczas na drugim planie, Wydział Zwierząt nie miał aż tyle pracy – wszyscy koncentrowali się na jednostkach kryzysowych.
Później w Anglii pojawił się Grindelwald i groza, którą niósł. To były straszne czasy. Szaleńcy popierający tego człowieka w biały dzień zamordowali moich rodziców.

Jeszcze nim moje dzieci ukończyły szkołę, wraz z nimi jeździłam po domach moich znajomych, którzy zastanawiali się nad wyswataniem swoich dzieci. Obserwowałam umizgi dziewcząt do najstarszego syna, znając moją słabość, często usiłowały kupić mnie śpiewem. Ale nie doceniały mojego ucha, zwykle ich czar pryskał od razu, gdy otwierały buzię. Jeśli nie pogrążały się fałszem – to chociaż głupotą. Żadna z nich nie była dość dobra dla mojego syna, a zazdrość o dziecko jedynie to wrażenie pogłębiało. Przyjmowałam zaproszenia do nieszlacheckich domów, tych bogatszych, lecz wszystkie napotkane panny wydawały mi się takie same – puste, pozbawione talentu i zwyczajnie głupie.
Nie inaczej było z moimi dziewczynkami. Kawalerowie spoglądający na nie z roku na rok coraz bardziej pożądliwym spojrzeniem wydawali się naprzykrzający. Nie chciałam oddawać moich dziewcząt – skąd mogłabym wziąć mężczyznę, za którego mogłaby wyjść moja piękna Marianne? Zjawił się sam, moja córka sama go wybrała. Dziś przeklinam ten dzień, nie powinnam była się na to zgadzać, ale wtedy... czy istniało cokolwiek, czego mogłabym jej odmówić?
Jako drugą należało wydać Druellę, któż mógł być dla niej doskonalszy od syna mojego brata? Anthonemu wróżono doskonałą karierę w Ministerstwie, był kulturalny, dobrze ułożony, szarmancki i niezwykle bystry. Do tego – przystojny. Sprawiał wrażenie odpowiedzialnego, byłby dla mojej córki dobry i nigdy by jej nie skrzywdził, a gdyby spróbował – przecież wciąż pozostawał pod władzą mego brata, a w pracy pod zwierzchnictwem mego męża. Mogliśmy kontrolować go ze wszystkich stron. Druella nim jednak wzgardziła, na oczach wszystkich, ośmieszając mnie, mego brata i samego Anthony'ego. Splunęła na moje nazwisko.
Oszalałam wtedy, oszalałam ze złości, z niemocy i z rozpaczy; ta podła dziewucha odmówiła przyjąć od niego pierścionka wyłącznie po to, żeby zrobić mi na złość. Chcialam ją wydziedziczyć, chciałam, by zniknęła mi z oczu – raz na zawsze – lecz mój mąż się na to nie zgodził. Dzisiaj wiem, że poniosły mnie wtedy nerwy. Dzisiaj wiem, że gdyby mi na to pozwolił, straciłabym wtedy więcej niż jedno dziecko. Kilka długich lat nie potrafiłam po tym wydarzeniu spojrzeć bratu w oczy. Wiedziałam, że nie zrozumie, że nie miałam na to wpływu. Wiedziałam, że był pewien, że sama kazałam Druelli odrzucić jego syna. Dobrze mnie znał – ale w ogóle nie znał mojej córki.
Straciłam nadzieję na to, że Druella kiedykolwiek wyjdzie za mąż i byłam pewna, że pozostanie z nami do śmierci, fikając kozły na miotle, niewdzięczna za troskę oraz opiekę, jaką otoczyliśmy ją podczas choroby. Nie wiem, jaki piorun uderzył Cygnusa Blacka, że zdecydował się zainteresować moją córką, ale jestem mu wdzięczna za ten brak rozumu.

Marianne... nie chcę mówić o jej śmierci. Minęło zbyt mało czasu. Srogo przypłaciła małżeństwo z łowcą wilkołaków, padając ofiarą ich okrutnej zemsty. Tak niewiele brakowało, by pociągnęła za sobą Tristana.
Starałam się być silna, płakałam tylko w samotności – w ogrodzie, wśród róż, których nie zaniedbywałam; uciekałam w pracę. Byłam podła w każdej recenzji, a gazety publikowały moje gorzkie słowa po każdym występie kolejnej wschodzącej gwiazdki, kładąc kres ich karieriom. Oblałam w Akademii przynajmniej kilka dziewczat podczas ich egzaminów końcowych. Odtrąciłam mojego męża, odgradzając się od niego grubym, solidnym murem, jakby śmierć naszej córki była jego winą – czy nie powinien jej ochronić? Czy to nie mężczyzna zapewnia rodznie bezpieczeństwo? Obwiniałam wszystkich, a najmocniej siebie – za to, że zgodziłam się na ten przeklęty ślub parę lat temu.
Codziennie przynosiłam na grób Marianne świeże róże. Codziennie szorowałam jej zimny nagrobek. Śpiewałam nad nim jej ulubione piosenki, dzień po dniu zanosząc się szlochem. To nie tak powinno wyglądać, to nie rodzice powinni grzebać swoje dzieci... Dopiero wtedy ponownie zaczęłam widywać się z bratem. Oboje zrozumieliśmy, że bywają w życiu większe tragedie niż odrzucone zaręczyny.
Przy synu pozostawałam chłodna i wyniosła, chcąc zawstydzić go kobiecym męstwem. Musiał pozostać mężczyzną, musiał wykazać się siłą. Wiedziałam, jak ciężko zniósł tę śmierć... i bałam się o niego. Bałam się, że zrobi w końcu coś naprawdę głupiego. Bo coś zwyczajnie głupiego – robił cały czas, jego panią powoli stawał się alkohol, oddawał się w ramiona prostytutek. Sądził, że tego nie widziałam? Sądził, że inni nie widzieli? Kilka razy uderzyłam go w twarz, z niemocy, tracąc cierpliwość. Życie musiało płynąć dalej... nawet, jeśli miało w nim już nigdy nie być naszej ukochanej Marianne.
Z Druellą nie widywałam się wtedy wcale, nie miałam sił się denerwować. Dopytywałam Darcy i Tristana, co u niej, co u dziewczynek. Ale Druella miała w sobie siłę. Była przecież już wtedy matką. Dorosła.
Darcy, moja mała Darcy, wydawała mi się w tym najstraszliwszym czasie najbliższa. Chciałam być dla niej pocieszeniem, spowiadałam się jej z moich zmartwień, dopytywałam o rodzeństwo, o którym naturalnie wiedziała więcej niż ja. Wyrzucałam sobie w duchu, że być może traktowałam ją gorzej niż Marianne. Że być może nie dostrzegałam jej starań, choć przecież wcale nie były mniejsze. Moja mała śliczna Darcy, przecież to mogłaś być również ty. Strzegłam jej teraz bardziej zaborczo, nie pozwalając, by ktokolwiek włożył jej na rękę pierścionek.

Musiało minąć pół roku, bym zebrała się w sobie i zajęła się wnukami. Sieroty po Marianne miały wychowywać się bez matki. Nie chciałam ryzykować utraty kontaktu z dziećmi Druelli. Kocham je wszystkie – jak moje własne dzieci.

Znalazłam dziewczę odpowiednie dla mojego syna, Isolde Bulstrode była inteligentna, ambitna i wystarczająco silna, by poradzić sobie z Tristanem – a przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Nie lubiłam Bulstrode'ów nigdy, tak mnie wychowano, lecz uprzedzenie to zakopałam głęboko – byłam przecież teraz Rosierem, nie Crouchem. Wiedziałam, że mój syn kochał się w innej kobiecie, ale jej szpony nie mogły go przecież dostać teraz, kiedy był w takim stanie. Isolde mu ją zastąpiła, na krótki czas, nim rzuciła w niego pierścionkiem. Tristan ją zdradzał, znów byłam bezsilna. Bulstrode'owie byli wścekli. Musieliśmy załagodzić konflikt, sam nestor rodu tego od nas wymagał. Musieliśmy zaręczyć naszą małą Darcy ze starszym bratem Isolde.
Był dla niej za stary. A Darcy – zachowała się jak prawdziwa dama i przyjęła na swoje barki ten ciężar. Długo miałam żal do Tristana za to, co jej zrobił. To była jego wina.
Wszystkie moje dzieci popełniały błędy, ale żaden nie był dość duży, bym przestała je kochać. Chciałam być blisko nich, chciałam je chronić, bo dobrze wiedziałam, że w dorosłym życiu wciąż jest to potrzebne.

Aurorzy trafili na trop Dalii i pojmali ją. Nie chcę nawet wiedzieć, w jakim jest dzisiaj stanie. Czasem mi jej brakuje, przecież to już kolejna osoba, którą kochałam, a którą straciłam. Z pomocą syna przesyłam jej grypsy, twierdzi, że wciąż trwa przy zmysłach, ale jej listy są przepełnione rozpaczą.
Wysłałam jej moją różdżkę, prosiła o to. Mam nadzieję, że osiągnie swój cel.

Mam na imię Cedrina. Cedrina Perdiana Rosier, z domu Crouch. Mam czterdzieści pięć lat. Umarło moje dziecko. Walczę o przyszłość tych, które żyją. Jestem matką. Żoną. Niektórzy mówią, że jestem zgorzkniała, ale niewielu z nich wie, co przeżyłam.

Lubię bogactwo. Lubię mój szlachecki tytuł. Lubię spojrzenia mężczyzn.

Lepiej nie zachodzić mi drogi.




Patronus: Patronus Cedriny przyjmuje postać pawia, ptaka pełnego wyniosłego piękna, dumy, a jednocześnie - niebezpiecznego i agresywnego wobec intruzów. Wspomnieniem, które jej na to pozwala, jest powiązane z wczesnym dzieciństwem jej dzieci; mogą to być Darcy i Marianne uczące się razem tańców, Tristan obdarujący muszlą zmartwioną Marianne lub moment, w którym objawiły się metamorfomagiczne zdolności Druelli.



Statystyki i biegłości
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 3 Brak
Zaklęcia i uroki: 8 +3 (różdżka)
Czarna Magia: 2 +1 (różdżka)
Magia lecznicza: 0 Brak
Transmutacja: 0 Brak
Eliksiry: 2 +1 (różdżka)
Sprawność: 0 Brak
BiegłośćWartośćWydane punkty
Język ojczysty: angielski II0
Jężyk obcy: niemieckiI1
Magia umysłuV25
ŚpiewV25
Historia magiiIII7
KłamstwoIII7
TaniecII3
LiteraturaII3
RetorykaII3
SpostrzegawczośćII3
AstronomiaI1
WróżbiarstwoI1
Reszta: 1

Wyposażenie

legilimencja, papuga

[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Cedrina Rosier dnia 12.09.15 0:15, w całości zmieniany 2 razy
Gość
Anonymous
Gość
Re: Cedrina Rosier [odnośnik]12.09.15 13:33

Witamy wśród Morsów

Twoja karta została zaakceptowana
INFORMACJE
Przed rozpoczęciem rozgrywki prosimy o uzupełnienie obowiązkowych pól w profilu. Zachęcamy także do przeczytania przewodnika, który znajduje się w twojej skrzynce pocztowej, szczególnie zwracając uwagę na opis lat 50., w których osadzona jest fabuła, charakterystykę świata magicznego, mechanikę rozgrywek, a także regulamin forum. Powyższe opisy pomogą Ci odnaleźć się na forum, jednakże w razie jakichkolwiek pytań, wątpliwości, a także propozycji nie obawiaj się wysłać nam pw lub skorzystać z działu przeznaczonego dla użytkownika. Jeszcze raz witamy na forum Morsmordre i mamy nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej!

Pani Rosier to kobieta doświadczona życiowo, wprawna manipulantka, lecz matka, która straciła córkę. Nie można także zapominać o jej artystycznej duszy. Na pewno niejedna panna zapłaciłaby wiele, byle tylko dostać się pod jej protekcję. Mam nadzieję, że mniejsze, jak i większe grzeszki pani Rosier dalej pozostaną tylko jej tajemnicą, a osoby, które straciła, w jakiś sposób ponownie pojawią się w jej życiu. Witam na fabule!

OSIĄGNIĘCIA
Słuch absolutny
 STAN ZDROWIA
Fizyczne
Pełnia zdrowia.
Psychiczne
Pełnia zdrowia.
UMIEJĘTNOŚCI
Umiejętności
legilimencja
WYPOSAŻENIE
Papuga, różdżka
HISTORIA DOŚWIADCZENIA
[12.09.15] Zakupy -900 pkt
[29.11.15] Udział w Festiwalu Lata +40 pkt
[15.08.16] Zwrot pkt, +200pkt
[15.08.16] -250 PD; różdżka, 5 punktów biegłości
[12.09.16] Odniesienie się do artykułu: Prorok Codzienny (listopad) +5 pkt
Catalina Vane
Catalina Vane
Zawód : Koroner
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
Zbrodnia krwią zamyka drzwi. Po ich drugiej stronie znajduje się świat niewyobrażalny dla innych.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Cedrina Rosier Tumblr_ml8fiq5Mpd1rh5woro1_250
Nieaktywni
Nieaktywni
http://morsmordre.forumpolish.com/t579-catalina-vane http://morsmordre.forumpolish.com/t619-psycho#1731 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f95-doki-pearl-road-21
Cedrina Rosier
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach