Wydarzenia


Ekipa forum
Teagan Scrimgeour
AutorWiadomość
Teagan Scrimgeour [odnośnik]14.11.15 2:08

Teagan Scrimgeour

Data urodzenia: 20.12.1922
Nazwisko matki: Trelawney
Miejsce zamieszkania: Pokątna
Czystość krwi: Czysta ze skazą
Status majątkowy: Średniozamożna
Zawód: Ścigająca Sokołów z Heidelbergu, garncarz po godzinach
Wzrost: 177cm
Waga: 66kg
Kolor włosów: brązowe
Kolor oczu: zielone
Znaki szczególne: najpierw mówi, potem myśli


Słońce powoli chyliło się ku horyzontowi, kiedy siedmioletnia Teagan, z determinacją wymalowaną na twarzy, przemierzała mokradło w kierunku chłopców, nieopodal grających w quidditcha. Był lipiec 1930 roku. W odległym Londynie sufrażystki spaliły już wszystkie skrzynki pocztowe i wysadziły kilka samochodów (powozów nie, szkoda koni) w walce o prawa wyborcze i noszenie spodni, ale w odległym hrabstwie Lancashire mało kto przejmował się podobnymi rewelacjami. Większość dziewcząt bawiła się laleczkami i serwowała im herbatki o piątej popołudniu, kiedy to chłopcy zbierali się na podmokłych łąkach, by rozgrywać pomiędzy sobą kolejne mecze.
Może nieco prościej byłoby, gdyby związała włosy i schowała je pod czapkę, w tym wieku jeszcze nie trudno wtopić się w tłum młodych mężczyzn - nie wpadła jednak na to, widać od czasów dzieciństwa brakowało jej podstępu i sprytu. Odpada nam zagadka do którego domu trafiła - a przynajmniej do którego nie, nigdy nie przywdziała zielonych barw Slytherinu, macie rację. Długie, brązowe włosy powiewały na lekkim, upalnym wietrzyku, kiedy stanęła przed grupką odrobinę starszych dzieciaków, informując, że od dzisiaj gra z nimi.
Chłopaki zaczęli się śmiać i pytać komu ukradła miotłę, bo do głowy im nie przyszło jak można kupić coś takiego d z i e w c z y n i e.
Istnieje całkiem spora szansa, że jej ojciec po prostu pomylił płeć swojego jedynego potomka. Przy tym całym podróżowaniu, przy wszystkich roślinkach które badał i hodował, chłopiec czy dziewczynka stanowi niewielką różnicę. Kiedy po dwóch latach nieobecności stanął u progu domu z dziecięcą miotełką pod ręką, babcia złapała się za głowę, a Teagan oszalała z radości. Przez trzy dni rozbiła zapewne wszystkie wazony w całym domu i pobrudziła każde białe prześcieradło, suszące się na sznurze w ogródku, w końcu zmęczeni opiekunowie kazali jej pójść poszukać przyjaciół do zabawy. Wszystkie dziewczynki siedziały nad lalkami, teatrzykami o herbatkami o piątej - zatem poszła szukać chłopaków.
Mecze quidditcha na moczarach były całkiem sporym wydarzeniem dla magicznej społeczności małego Fleetwood. Stworzono kilka drużyn, ale najlepsza była ta prowadzona przez bliźniaków Wood. Co sobotę całe rodziny przychodziły na amatorskie mecze, podziwiając jak bliźniaki i ich koledzy rozgramiają kolejne dzieciaki - nic więc dziwnego, że Teagan i jej miotła wybrały akurat tych przyjaciół do wspólnej zabawy. Nic dziwnego też, że na widok dziewczyny parsknęli śmiechem - szybko Thomas Wood stwierdził, że będzie jeszcze zabawniej jeśli pozwolą jej pokazać co potrafi. Pewnie spodziewał się, że spadnie z miotły i będzie jeszcze więcej śmiechu. Albo był pod wrażeniem, że jeszcze się nie rozpłakała. Pięć minut później najgłośniej śmiała się ona, po sprawnym wyminięciu najlepszego - podobno! - ścigającego i wbiciu kafla zaskoczonemu obrońcy.
Nie dopuścili jej od razu do pierwszego składu, musiała na to trochę poczekać, ale mogła każdego dnia grać, to liczyło się najbardziej. Po kilku tygodniach była już jedną z nich, na równi - i osiągnęła to bez spalenia żadnej skrzynki pocztowej. Konie i samochody też nie ucierpiały.



Dzieciństwo upłynęło pod znakiem zdartych kolan i rozwianych wiatrem włosów. Z czasem zaczęli się rozchodzić. Najpierw do Hogwartu trafił Bertie, i chociaż przez całe wakacje przechwalał się, że zasili grono gryfonów jak jego starszy brat - trafił do Hufflepuffu. Śmiali się z niego, kiedy wrócił na święta, ale sam zainteresowany nie wydawał się specjalnie nieszczęśliwy z tego powodu. Z resztą, rok później jeden z bliźniaków Wood też tam trafił, Sam zasilił szeregi krukonów, rozeszli się po domach. Ona trafiła do Hogwartu najpóźniej - jak nudny to był rok, kiedy została we Fleetwood. Doprowadzała do szału i babcię, i ojca, który akurat wtedy zdecydował się na dłuższą przerwę przed kolejną podróżą. Spędzili wspólnie trochę czasu, przesiadując popołudniami w szklarni. Wtedy nauczyła się hodować najlepsze pomidory. Ojciec co prawda chciał ją nauczyć bardziej przydatnych umiejętności z zakresu zielarstwa, marząc, że pójdzie jego śladem, ale talentu starczyło jedynie na pomidory. W dniu urodzin dostała list, to było święto, potem pierwszego września stanęła na dworcu Kings Cross. Tiara przydziału krzyknęła Gryffindor, rok później zwolniło się miejsce w domowej drużynie, kolejne lata spędzone na miotle. Jasne. Czasem, jak to dziewczętom w wieku dojrzewania się zdarza, płakała w poduszkę bo ten przystojny krukon wolał pójść na kremowe z tą filigranową blondynką z roku niżej zamiast z nią. Czasami zarywała noce pisząc eseje, bo nigdy nie wpadła na to, że można wykorzystać w tym celu tego trzecioklasistę, który chodził za nią krok w krok przez cały semestr. Czasami kłóciła się z koleżankami z dormitorium o to, że są głupimi blondynkami (nawet jeśli niekoniecznie żadna z nich nie miała jasnych włosów). Owszem, to były miłe czasy. Jest co opowiadać córce do spania. Ale nie ma się nad czym przesadnie rozwodzić. Nie zalicza się do przesadnie sentymentalnych osób, żeby do końca życia rozpamiętywać każdy dzień szkoły.
Tak. Zmyśla historie do snu dla swojej córki.



To nie tak, że żaden wieczór, żaden dzień, żadne wspomnienie nie zapadło jej w pamięć w ciągu tych siedmiu lat nauki w Hogwarcie. Dzień w którym wygrali puchar quidditcha. Każdy kafel wbity w obręcz przeciwnika. Pierwszy pocałunek pod jemiołą skradzioną z Wielkiej Sali. Pierwszy spacer za rękę z tym chłopakiem, o którym to myślała swego czasu całkiem poważnie – a potem wyszło jak zwykle. Te wspomnienia bledną jednak przy tych z Dnia Idealnego. Ludzie dzielą się, jak wynika z moich życiowych obserwacji, na dwie kategorie. Tych, którzy wciąż czekają na swoje najdoskonalsze dwadzieścia cztery – i zapewne nie doczekają się nigdy, wciąż goniąc za lepszymi chwilami – i tych, którzy swoje już przeżyli. Teagan to ta druga grupa. Wynika to może z wrodzonego pragmatyzmu, uwolnienie się od brzemienia przeżycia najdoskonalszych chwil pozwala na utrzymacie większości życiowych oczekiwań na równym, wypracowanym poziomie niewielkich założeń. To w końcu życie, nie powieść. Trzeba jednak przyznać, że ostatni dzień Owutemów był wyjątkowy. Obrona przed czarną magią, czuła się po tym jak zdjęta z krzyża. Jedyne na co miała ochotę to wrócić do łóżka i paść plackiem – zaciągnięto ją, nieomal siłą, do Hogsmeade. I nie żałuje. To całkiem zabawne, dzielić z kimś zajęcia przez nieomal całe siedem lat i poznać dopiero ostatniego dnia. Zaczęło się, jak to zazwyczaj w życiu bywa, od niezręczności. Wylanej ognistej i pomruku „niech to gęś kopnie”. Tego wieczoru padło kilka innych, równie poważnych przekleństw. „O psia kostka” podczas przechodzenia przez płot, „na Merlina”, kiedy skończył się alkohol podczas czekania na wschód słońca przy jeziorze. Wszystko w towarzystwie Herewarda. Koledzy z drużyny wołali na niego Barty, ale Bartków po świecie chodzi mnóstwo, co w tym wyjątkowego? Spytała o to pewnie po kilku szklaneczkach procentów, śmiejąc się przy tym perliście, jak to dziewczyny po alkoholu potrafią. Gdyby spytać ją dzisiaj – zapewniam, nikt nie pyta – co aż tak doskonałego było w tej nocy, nie potrafiłaby odpowiedzieć. Przecież nie znaleźli kamienia filozoficznego, nie wynaleźli perpetuum mobile, nie odkryli leku, który mógłby ulżyć wszystkim cierpiącym na alkaptonurię. Ich usta złączyły się tylko raz, nie był to też najbardziej namiętny pocałunek w dziejach całej ludzkości, choć do dzisiaj pamięta przyjemnie łaskotanie w żołądku (bynajmniej wywołane alkoholem). Nikt nikomu nie przyrzekł wiecznej miłości, wręcz przeciwnie, dobrze wiedzieli, że rozjadą się w różnych kierunkach świata. A jednak – to pierwszych promieniach wschodzącego słońca tańczących we włosach Bartiusa myśli przywołując patronusa, to wspólne leżenie pod gwiaździstym niebem uważa za najmilszy moment z całych siedmiu lat nauki w Hogwarcie.
Po rozejściu się do dormitoriów zostały przynajmniej listy – gwarancja długoletniej przyjaźni. Jedynej w swoim rodzaju.



Ciężko stwierdzić dokładnie kiedy i dlaczego w jej głowie pojawił się pomysł jak najwcześniejszego zamążpójścia. Może to wina tej jednej, jedynej powieści romantycznej, którą przeczytała mając lat piętnaście, z nudów w trakcie świąt. Może wina niepełnej rodziny, Freud na pewno zrzuciłby na to tysiąc spaczeń i każde życiowe niepowodzenie. Może poleciała na garnitur, może zaskoczona propozycją spanikowała i powiedziała „tak”, może po prostu uznała, że Teagan Scrimgeour brzmi znacznie lepiej niż Teagan Sprout (z tym zgodzi się każdy)… Niezależnie od powodów, pięć miesięcy po ukończeniu Hogwartu stała na ślubnym kobiercu. Obok – starszy o trzydzieści dwa lata Odyseusz Scrimgeour. Mówią, że w życiu każdej kobiety ślub to wyjątkowe wydarzenie, całkowicie wyryte w pamięci – ona ze swojego pamięta bardzo niewiele. Sukienka była biała. W ręku jakiś bukiet. Gości w kościele - tak się złożyło, że przyrzekała w kościele, pochodzący z mugolskiej rodziny małżonek wykazywał się nietypową dla czarodziejskiej społeczności wiarą w moce nadprzyrodzone - całkiem sporo, przez cały czas płakał roczny Rufus, brat pana (nie aż tak)młodego. A ona wodziła wzrokiem od krzyżowo-żebrowego sklepienia katedry aż do ukrzyżowanej rzeźby Jezusa i zastawiała się dlaczego wybrano przy niej akurat technikę wzorującej się na starożytnej chryzelefantynie? Do dzisiaj nie wie. Niezależnie od tej frapującej zagadki, przysięgi zostały wypowiedziane, obrączki nałożone na palce, a młoda (przynajmniej po jednej stronie) para radośnie wyjechała do Niemiec.
Jasne, w tamtym czasie nie był to najmodniejszy kierunek – ale co zrobić, kiedy praca wzywa? Scrimgeour pracował w tym czasie jako dyplomata, wysoko postawiony w biurze międzynarodowej współpracy czarodziejów. Wziął więc pod pachę (nieomal dosłownie) żonkę poznaną pomiędzy jedną misją dyplomatyczną a drugą i objął placówkę znajdującą się w niemieckim Heidelbergu. Pomimo początkowych problemów z językiem wroga, nie narzekała. Sokoły już wtedy były jedną z liczących się drużyn na arenie międzynarodowej. Dostanie się do składu rezerwowego było już wielkim sukcesem – po dwóch latach ciężkich treningów, wypracowała sobie solidną, wysoką pozycję w zespole, nigdy nie opuszczając pierwszego składu. W czterdziestym szóstym do drużyny dołączyła dwójka młodzików, Rudolf i Bruno. Wzięła ich pod swoje skrzydła – Smith kazał, ścigająca musiała posłuchać. Nie był to jednak przesadnie przykry obowiązek. Szybko podłapali wspólny język, w szatni często było słychać śmiechy i żarciki całej trójki. Chowanie mioteł czy części szat, podrzucanie fajerwerk do kremowego piwa czy majtki dyndające na obręczy to jedynie kilka przykładów zespołowych psikusów. Nie ma jednak co ukrywać – poczuła się niezwykle staro, kiedy pewnego dnia pomyślała, że młoda krew wiele wniosła do zespołu. A ledwo skończyła dwadzieścia pięć lat!



Ciężko jednak czuć się młodą i pełną wigoru, nosząc na palcu obrączkę i chwaląc się coraz to dłuższym stażem. Zabawa w dom była fajna, kiedy miała dziewiętnaście lat - sześć lat później była po prostu zmęczona. Ciągłymi wyrzutami, że stawia karierę ponad rodzinę. Ciągłymi kłótniami o niepozmywane naczynia. Ciągłymi pretensjami, że kursuje pomiędzy boiskiem a piwnicą, w którym stał piec do wypalania gliny i porcelany. Doskonale pamięta pierwszy, wypalony w wieku czternastu lat talerz. Od dziecka lubiła bawić się gliną, formować z plasteliny najróżniejsze stwory i dziwadła. Babcia, mając nadzieję, że w ten sposób wybije jej te wszystkie męskie zabawy (bo kto to widział, panna na miotle!), w jedne wakacje zaprowadziła ją do znajomego garncarza i… przepadła. Talerze, miseczki, kubki, filiżanki, do dzisiaj po nocach śnią się jej jedynie formy i kształty. Odyseusz po latach zapewne zaczął  żałować, że w ramach ślubnego prezentu podarował jej piec do wypalania – gdyby nie to, może chociaż część czasu wolnego spędzałaby w jego towarzystwie. A tak boisko-piwnica, piwnica-boisko, dobrze, że nie widzieli tego sąsiedzi. Jeszcze zostałby oskarżony o przemoc domową  przetrzymywanie żony w małych pomieszczeniach!
Przyznaję, uciekała od męża. Nie z powodu pogardy czy braku szacunku, różnicy wieku, która jednak okazała się sporym utrudnieniem – przytłaczało ją poczucie winy. I zawód. Od lat, miesiąc w miesiąc to samo oczekiwanie i ten sam rezultat. Czasami własny organizm kpił z niej jeszcze bardziej i dawał złudną nadzieję, niweczoną bolesnymi skurczami. Z każdym kolejnym niepowodzeniem cisza narastała – podobnie jak rosła kolekcja ręcznie robionej porcelany.
Pod koniec ’49 wrócili do Londynu. Niemiecki dom został sprzedany, piec przewieziony na Wyspę, a ciągłe kursowanie pomiędzy treningami na kontynencie, a obowiązkami rodzinnymi stawało się coraz bardziej męczące. I przełożyło się na jej stan fizyczny – rozpoczęło się pasmo kontuzji. Nadgarstki, kolana, łokcie, ciągłe wizyty w Mungu, paskudny smak Szkiele-Wzro na języku. Po miesiącach katorgi całkiem poważnie rozważała koniec kariery. Quidditch definiował tym kim była, poświęciła mu większą część swojego życia, ale wymagał wciąż więcej i więcej – a ona powoli traciła siły.
I właśnie wtedy okazało się, że po latach starań, udało się. Była w ciąży.



Ryczała jak bóbr. Leżała na kozetce i ryczała jak bóbr, krztusząc się własnymi łzami – cały jej arsenał przekleństw zawierający takie radykały jak „niech to piekło pochłonie” czy „co za ambaras” nie starczył by wyrazić przerażenie i frustrację. Lekarz z niezrozumieniem malującym się na twarzy poszedł wezwać męża, który jak na skrzydłach przybiegł do gabinetu, dziękując wszystkim bożkom płodności za upragnionego potomka. Stan żony zrzucił na obezwładniające szczęście i hormony. Każdy wybuch płaczu w przeciągu kolejnych siedmiu miesięcy zrzucał na krab przemian hormonalnych i nowego życia rosnącego pod jej piersią – nie pozwoliła mu myśleć inaczej. Czy to był akt tchórzostwa czy resztka miłości powstrzymała ją od wyjawienia, że nie jest ojcem dziecka? Ciężko powiedzieć. Za to poczucie winy zdecydowało, że urodzona 12 stycznia 1951 roku dziewczynka została nazwana Marigold. Straszne imię, po teściowej, jak mogła mu odmówić? Powiedzenie, że nie może przypominać mamusi w żaden sposób, bo nie dzieli z nią ni jednej pary genów nie wchodziło w grę.
Przez kolejny rok wiedli żywot szczęśliwej rodziny z żurnala czy amerykańskich przedmieść. W końcu żyli na przedmieściu – tyle, że Londyńskim. Wszystko inne się zgadzało. Dom pokryty czerwoną dachówką z białym płotkiem dookoła, równie przycięty trawnik. Żona czekająca z obiadem na stole. Urocze niemowlę. I szczęśliwy mąż. Wracający do domu po ciężkim dniu pracy, zatrzymujący się u progu by krzyknąć „kochanie, wróciłem”, chociaż kochanie – w tym przypadku Teagan – dobrze o tym wiedziało, bo przecież otworzyło drzwi. Tylko kubki i talerze, które produkowała w piwnicy były coraz węższe i ciemniejsze, jakby całe swoje niezadowolenie chowała właśnie w nich. Czuła się jak ten słowik z bajki czytanej córce na dobranoc, zamknięty w złotej klatce przez dobrotliwego cesarza. W końcu umarł, tęskniąc za wolnością.
W przypadku tej bajki zmarł dobrotliwy cesarz. Nagle i niespodziewanie, w marcu 1953 roku. Nie chorował wcześniej, wydawał się okazem zdrowia. Podobno – był to szalejący Skrofungulus. Jak było w rzeczywistości – nie wie.
W dniu pogrzebu padał deszcz, jak mogłoby być inaczej. Uścisnęło jej dłoń morze innych rąk, dołączając do tego opowieści o tym jak cudownego człowieka straciła i zapewnienia, że każde z nich doskonale wie co czuje. Dobrze wiedziała, że nie wie nikt. Spodziewano się po niej smutku. Żalu. Nawet rozpaczy. A czuła jedynie pustkę. Stojąc nad rozkopaną ziemią świeżego grobu zastanawiała się czy powinno jej być z tego powodu wstyd. Wzrok wędrował pomiędzy kolejnymi bukietami kwiatów, wiązankami, a kamiennymi nagrobkami – nie potrafiła odpowiedzieć sobie na to pytanie.
Do dzisiaj nie potrafi.
Tydzień później wzięła do ręki miotłę, po raz pierwszy od dwóch lat. I napisała do Rudolfa.



Nie trafiła od razu do pierwszego składu – i nie ma w tym niczego dziwnego, ciężko wrócić do formy po ciąży. W głębi duszy bała się, że zajmie jej to kolejnych kilka lat, o ile w ogóle się uda. W końcu w drużynie pojawili się młodsi, zdawało się, że zwinni i sprawniejsi. Jednak co ma wisieć nie utonie, udało jej się udowodnić swoją wartość.  Mecz z Harpiami miał być zwyczajnym, ligowym spotkaniem – nawet nie spodziewała się wychodzić na boisko. Kiedy minęło pierwsze osiem godzin, a jeden ze ścigających dosłownie spadł z miotły, nawet ucieszyła się, że będzie mieć swoją szansę. Brakowało jej świstu powietrza w uszach i euforii z powodu kafla wbitego przeciwnikom. Brakowało jej współpracy z Rudolfem i Brunem. Kolejne godziny zmieniły się jednak w dni – i chociaż mówią, że był to najwspanialszy mecz w historii quidditcha, sama niezbyt wiele z niego pamięta. Zieleń boiska, twarde ławki w szatni gdzie łapano chociaż minuty snu, przelotne spotkania z córką, którą w tym czasie opiekowała się jej babcia. Wpadła w ciąg – gwizdek kończący mecz był wielkim zaskoczeniem, wydawał się czymś nie z tego świata. Oszołomiona siadła na ziemi, nie wiedząc kto wygrał, nie do końca rejestrując jak Brand pada na kolana (tak. Do dzisiaj stałym komentarzem na wszystko jest „Rudolf, tylko mi się nie oświadcz”). Sokoły przegrały tego dnia – ale ona osiągnęła swój mały, prywatny sukces i wróciła do pierwszego składu.



Sprzedała więc ten nieszczęsny dom na przedmieściach i przeniosła się z córką na Pokątną. Niedaleko zamieszkała babcia, gotowa wychować kolejne pokolenie. Piec do wypalania ceramiki zajął ważne miejsce w nowym mieszkaniu, a ona zaczęła inwestować coraz bardziej w swoje wytwory. W końcu nie będzie do końca życia ścigającą. Na całe szczęście, Sokoły przeniosły się z treningami do Wielkiej Brytanii, miała już po dziurki w nosie niemieckiej kuchni. I języka, tam naprawdę wszyscy brzmią jakby chcieli cię zabić, nawet jeśli komplementują twoje włosy. Dalej budzi się z przytłaczającym poczuciem winy i patrząc na córkę coraz częściej zastanawia się kiedy i czy w ogóle będzie musiała powiedzieć jej prawdę.
Ale przynajmniej wreszcie nauczyła się organizować swój czas na tyle by zacząć hodować te nieszczęsne, zielone pomidory.




Patronus: Persy są, jak podają wszelakie źródła, inteligentne, niezależne i, jeśli ktoś przypadnie im do gustu, mogą być wspaniałymi zwierzątkami domowymi. Podobnie jest z Teagan. Na pierwszy rzut oka może wydawać się odpychająca przez swój cięty, niewyparzony język i nadużywanie sarkazmu, ale kiedy ktoś przypadnie jej do gustu, gotowa jest zostać najlepszym zwierzątkiem domowym.
Poza tym w domu jej babci zawsze był jakiś perski kot.
Kiedy dzisiaj wzywa patronusa myśli o pierwszym krzyku swojej córki, jej wielkich, ciemnych oczach i maleńkich paluszkach. Myśli też o promieniach wschodzącego słońca sprawiających, że włosy Herewarda wydawały się jeszcze bardziej rude niż w rzeczywistości. Oraz radości jaką niesie za sobą zwycięski mecz.










 
6
0
6
0
0
0
10


Wyposażenie

różdżka, miotła b. dobrej jakości (plus 5pkt statystyk)




[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Teagan Scrimgeour dnia 16.11.15 1:20, w całości zmieniany 2 razy
Gość
Anonymous
Gość
Re: Teagan Scrimgeour [odnośnik]17.11.15 18:47

Witamy wśród Morsów

Twoja karta została zaakceptowana
INFORMACJE
Przed rozpoczęciem rozgrywki prosimy o uzupełnienie obowiązkowych pól w profilu. Zachęcamy także do przeczytania przewodnika, który znajduje się w twojej skrzynce pocztowej, szczególnie zwracając uwagę na opis lat 50., w których osadzona jest fabuła, charakterystykę świata magicznego, mechanikę rozgrywek, a także regulamin forum. Powyższe opisy pomogą Ci odnaleźć się na forum, jednakże w razie jakichkolwiek pytań, wątpliwości, a także propozycji nie obawiaj się wysłać nam pw lub skorzystać z działu przeznaczonego dla użytkownika. Jeszcze raz witamy na forum Morsmordre i mamy nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej!

Teagan w swoim młodym życiu przeszła wiele - została gwiazdą Quidditcha, zmieniła nazwisko ze Sprout na Scrimgeour, urodziła córkę, owoc jednego z romansów. Jak po śmierci męża i powrocie do Sokołów potoczy się jej dalsze życie? Czy poświeci się karierze, będzie poszukiwać szczęścia dla swojego dziecka, a może spróbuje na nowo odnaleźć obiekt westchnień ze szkolnych lat?
Jestem przekonana, że jeszcze nie raz usłyszymy o Teagan i to nie tylko na łamach prasy.

OSIĄGNIĘCIA
Gliniany Sokół - czyli nietypowe zainteresowania
 STAN ZDROWIA
Fizyczne
Pełnia zdrowia.
Psychiczne
Pełnia zdrowia.
UMIEJĘTNOŚCI
Statystyki
Zaklęcia i uroki:6
Transmutacja:0
Obrona przed czarną magią:6
Eliksiry:0
Magia lecznicza:0
Czarna magia:0
Sprawność fizyczna:10
Inne
Brak
WYPOSAŻENIE
różdżka, miotła b. dobrej jakości
HISTORIA DOŚWIADCZENIA
[15.11.15] 900-650=250
[29.11.15] Udział w Festiwalu Lata +40 pkt
[12.03.16] Więzienie +60 pkt
[18.03.16] Karta zmiany statystyk -250 pkt


I sit alone in this winter clarity which clouds my mind
alone in the wind and the rain you left me
it's getting dark darling, too dark to see

Allison Avery
Allison Avery
Zawód : Alchemik u Borgina&Burkesa, badacz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
imagine that the world is made out of love. now imagine that it isn’t.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Teagan Scrimgeour ZytGOv9s
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t653-allison-avery https://www.morsmordre.net/t814-poczta-allison https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t1885-allison-avery#25620
Teagan Scrimgeour
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach