Wydarzenia


Ekipa forum
Salon
AutorWiadomość
Salon [odnośnik]11.03.16 14:52
First topic message reminder :

Salon

Znajdujący się praktycznie naprzeciwko drzwi wejściowych salon utrzymany jest w ciepłej, ciemnej kolorystyce. Wszystkie meble w pokoju wykonane są z litego drewna wiśniowego i obite w miękką, rubinową tkaninę. W rogu pomieszczenia znajduje się dobrze wyposażony barek, będący w stanie zaspokoić gusta nawet najbardziej wybrednego gościa, na jednym z regałów opatrzonych pamiątkami z podróży znajduje się gramofon i kolekcja winylowych płyt, a w najbardziej oddalonym od wejścia zakątku ulokowany jest pokaźnych rozmiarów kominek podłączony do Sieci Fiuu. Ciężkie, inkrustowane złotem drzwi salonu rzadko kiedy są zamykane.
Harriett Lovegood
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
the show must go wrong
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1388-harriett-lovegood#11320 https://www.morsmordre.net/t1508-alfons#13822 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f170-canterbury-honey-hill https://www.morsmordre.net/t2776-skrytka-bankowa-nr-394#44885 https://www.morsmordre.net/t1818-harriett-lovegood#23281

Re: Salon [odnośnik]21.01.17 18:08
Od zawsze rozpościerała ochronny parasol nad głową swojej złotowłosej przyjaciółki, zasłaniając jej dłońmi oczy i odwracając uwagę od spraw nieprzyjemnych do widzenia, nakazując jej skupić się na sobie, nie pozwalając stale zamartwiać się otoczeniem lub trwożyć nad istotą świata. Nigdy nie widziała nic złego w tym, jak dobierała dla niej filtry, zmieniając jej pryzmat zależnie od własnej oceny - i robiła to na praktycznie wszystkich płaszczyznach, które mogła objąć swoim działaniem. Jej kuzynka była tak droga, że nie mogła pozwolić, by jej serce przechodziło podobne katusze co innych - często działała jak otumaniona pod urokiem półwili, niezdolna do trzeźwej analizy sytuacji. Harriett stała na pierwszym miejscu, niezależnie od innych zmiennych. Szczędziła jej wielu informacji nie tylko dlatego, że uważała, iż nie powinny ciążyć jej głowy, ale także dlatego, że zwyczajnie sama nie potrafiła mówić o podobnych rzeczach - chciała pełnić funkcję oparcia dla niej, a jedyną możliwością, by skutecznie przekonać o tym drugą Lovegoodównę było wejść w rolę mocnej, niezależnej, niezachwianej osoby; drobne wątpliwości ani bolączki nie powinny jej dotyczyć. I tak trwała w swoim chorobliwym przekonaniu, choć nie zawsze jej działania wywodziły się z tej idei. W przypadku Aarona sama była przygnieciona ciężarem tajemnicy, jaki na nią spadł - po raz pierwszy spotkała się z tak namacalnym niebezpieczeństwem, a wielkość strat oraz poniesione ofiary ją przerażały. Nie potrafiła określić jak czuła się z wiedzą, którą została obarczona. Kuzyn zawsze pozostanie drogi jej sercu, niezależnie od wszystkiego - będzie go wspierać, ale jego wątpliwe wybory i podejmowane akcje budziły nawet w jej sercu ziarno niepokoju. To nie był sekret, którym mogłaby się podzielić z kimkolwiek. A tym bardziej nie zdecydowałaby się zaburzyć obrazu Aarona w oczach Harriett. Dosyć szkód zostało wyrządzonych.
Nie mogła nic poradzić na to, że jakkolwiek nie byłaby perfekcyjną aktorką, to nierzadko mocne emocje odbijały się na niej wyraźnie, wszystkim zdradzając co myślała tak naprawdę - a poza tym rzadko kiedy wkładała pełen pancerz, kiedy uczestniczyła w intymnych spotkaniach z kimś tak sobie drogim. Dlatego bez najmniejszego pomyślunku zapomniała o tym, w jaki stan wprawia ją podjęty temat, na co dzień omijając go szerokim łukiem, stąd nie była w stanie nawet przewidzieć swojego wachlarza odczuć.
Ścigająca tylko zacisnęła usta, przełykając z paniką ślinę, kiedy młodsza kobieta z taką łatwością podchwyciła jej słowa. Na moment zrobiło jej się biało przed oczami, kiedy przypomniała sobie ten jakże niefortunny wieczór, kiedy zostało jej wytknięte jaka niewystarczająca i niepełna była, niezdolna do uwiedzenia mężczyzny, którego koch który wolno przestawał być jej obojętny, jakkolwiek w niesmak by jej to nie było. I niezależnie od własnych zamiarów, które w końcu miały sprawić, że z hukiem zakończy tą niezdrową relację, to każde wspomnienie tamtych uczuć na nowo boleśnie kuło ją pod żebrami. Milczała, tracąc rachubę ile czasu minęło od kiedy pytanie zawisło w powietrzu - jedna sekunda, kilka, a może kilkadziesiąt?
-Obawiam się, że ja również dałam się ponieść błędnym wyobrażeniom na jego temat.-wypowiedziała, kiedy kuzynka wyznała, że chyba musi zmienić swoją opinię o nim. Wydało jej się to dziwnie pokrzepiające, że dbała o nią na tyle, by zrewidować swoje zdanie o kimś.-Nie mam pojęcia co mną kierowało, że dałam się złapać w taką okropną sytuację. Przecież to do mnie niepodobne.-starała się zrzucić wszystko na karb lekkiego żartu, jakby jednak zmartwienie Harriett aktywowało emocje, których zaczęła się bać. To nie tak miało wyglądać, nie o jej problemach miały rozmawiać. A poza tym - Selina sobie świetnie radziła, czyż nie? I na dowód tego wyprostowała się dumnie. Była zupełnie nieświadoma tego, że druga blondynka z łatwością może wywnioskować powód "szaleństwa", o którym Osa wspominała w listach oraz źródło jej zachowań, które przyciągały ją do Mastrangelo. Mimo wszystko ta delikatna, słaba nuta tknęła ją na tyle, by wyznała cichym tonem: -Powiedziałam mu nawet o Alfredzie, wiesz?-jakby jako kolejny dowód pospiesznie zaoferowanego zaufania, by dowieść jeszcze większej winy Leonarda. Nie wspominała o charakterze ich spotkań ani miejscach. Nie mówiła ile razy odwiedzała jego salon ani że to do niego uciekła, kiedy dowiedziała się o śmierci przyjaciela, szukając pocieszenia w jego osobie. Było to zbyt zawstydzające, by mogła choćby wypowiedzieć to na głos nawet bez świadków. Była czasem tak głupia.
Wzięła drżący oddech, kiedy zdecydowała w końcu, że herbata jest gotowa i mijała Harriett z filiżankami. Pytanie półwili zatrzęsło nimi niebezpiecznie, ale dolewitowały bez szwanku do stolika. Była zaskoczona jej logiką oraz jak sprytnie operowała jej słowami, składając jej do kupy. Ale to wcale nie był sens użytych wyrazów, prawda?
-Nie jest mi obojętny, ale nie na tej zasadzie.-odparła, a ton, zamiast wyrażać spokój, był dużo bardziej ostrożniejszy. Zastanawiała się co właściwie zmieniło się od ich poprzedniej relacji i na ile jego wyznanie zmieniło coś między nimi. Nie mogła powiedzieć, by wcześniej pozwalała się całować Frederickowi Foxowi ani by tym bardziej wyczekiwała tego, by w końcu samodzielnie dokonać tego szkaradnego czynu bliskości. Ale nie mogła też przyznać, by przyjemność czerpana z jego towarzystwa się zmniejszyła. Bez wątpienia natłok emocji, który się teraz w niej wzbierał na jego widok był irytujący, czuła się jakby była pijana. I de facto unikała go od meczu, uparcie udając, że nie słyszy pukania do drzwi.
Marszczyła czoło, wpatrując się w kuzynkę, kiedy procesy myślowe ją pochłaniały.-Boję się co wydarzy się przy naszym kolejnym spotkaniu.-wypowiedziała w końcu, kiedy z zawieszenia wyrwał ją dotyk delikatnej dłoni. Po chwili zawahania ścisnęła jej palce, przedłużając wymieniane spojrzenie. Odetchnęła z jakąś dziwną ulgą.-On mnie zna na wskroś, Harriett. Zbyt dobrze, bym mogła się przed nim bronić. I... nie chciałabym znów skazywać go na banicję od siebie.-dodała przejęta, by w końcu jakby się z czymś poddać, kiedy dotyk blondynki odszedł w zapomnienie, pozostawiając jedynie chłód. A może to jakaś dziwna zbieżność?-Mam wrażenie, jakby miało to na mnie wpływ i było też dla mnie karą.-dopowiedziała cichszym tonem, umykając spojrzeniem. Selina Lovegood potrzebowała kogokolwiek? Nie wystarczyło jej własne towarzystwo? A dodatkowo przyznawała się do tęsknoty? Ona, ta sama, ta niezależna, ta suwerenna, ta, która odporna była na jakiekolwiek ludzkie uczucie? Miała jednak wrażenie, jakby jej najbliższa przyjaciółka była jedyną osobą, której mogła o tym powiedzieć bez żadnych konsekwencji, bo wątpliwości trawiły zbyt mocno jej własny umysł i potrzebowała otrzeźwienia. Ktoś musiał w końcu postawić ją na powrót do pionu. Jedynie dawna pani Naifeh mogła usłyszeć podobną rzecz i nie wykorzystać tego przeciw niej.
Przetarła palcami zmęczone oczy, nagle na powrót odczuwając ciężar, jaki na niej spoczywał. Zapadła się na moment w sobie, ale w końcu powróciła do najważniejszego. Do Harriett.
Jej pierwsze zdanie zdołało ją już wprowadzić we wzburzenie i aż ściągnęła nagle łopatki, ściągając mocno brwi, gotowa protestować, kiedy tylko rozwinie myśl. Jak mogła mówić tak na swój temat? Ona, której wrażliwość wynosiła ją na inne tereny, pełna pasji i wzruszeń, uczuciowa i romantyczna. Ale czy kiedykolwiek mogłaby jej przypisać kaprys i zmienność? Przecież ona wręcz uparcie pielęgnowała uczucia, które Selina chciała jej wybić z głowy. Jej kuzynka w końcu od zawsze posiadała nieskończone zasoby sentymentu i z taką lubością wracała do dawnych zajęć i znajomości, wielbiąc stare, znane jej już przymioty i raczej z ostrożnością podchodziła do wyzwań i nowych rzeczy - czy nie był to karb delikatności i nieśmiałości?
-To wspaniale, Hattsy!-wyrwało się z jej ust na tą wieść, zanim zdołała zakończyć całą opowieść, a podekscytowanie na moment starło oburzenie z jej twarzy. Jej wytłumaczenie jednak skutecznie wywołało kolejną falę reakcji na obliczu Osy - poprzez niedowierzanie i niezgodę, by w końcu zatoczyć pełne koło.-O czym ty mówisz?-wypowiedziała na wydechu, przerażona klatką, w jakiej z histerią zamykała się najcenniejsza dla niej osoba. Jaki obłęd prowokował ją do podobnych czynów? Dlaczego sama sobie podcinała skrzydła?
Klatka piersiowa niższej blondynki zaczęła unosić się szybciej pod wpływem niepokoju. Sama wstała i ukucnęła przed tą drugą, by pochwycić jej dłonie i zamknąć we własnym uścisku.
-Zwariowałaś? Kto ci takie głupstwa powiedział?-wyrzuciła jej, ganiąc za bycie swoim największym wrogiem.-Możesz robić co tylko chcesz. Jeżeli śpiewanie jest twoim marzeniem... To musisz śpiewać, Harriett!-powiedziała przejęta, aż wstając, jakby nie potrafiła usiedzieć w miejscu.-Przecież to wszystko można zorganizować. Charles niedługo pójdzie do szkoły, wiesz, że Beauxbatons to teraz najrozsądniejszy wybór. Francja dobrze by wam zrobiła. Bylibyście z dala od tego wszystkiego - bezpieczni...-urwała na moment, patrząc z lekkim przestrachem na kuzynkę. To byłaby najlepsza opcja. Gdyby mieszkali gdzieś, gdzie chaos nie porwie ich za sobą. Z dala od wszystkiego. Nawet od niej.
Kolejne ukłucie w klatce piersiowej.
-Charles mógłby przecież chodzić z tobą, taki promyczek każdemu by rozświetlał dzień...-nie patrzyła już na nią, ściszając ton, wpadając w jakieś dziwne, chwiejne wzruszenie, kiedy zdała sobie sprawę jak wyglądałaby rzeczywistość bez Harriett u jej boku. Wystarczyły trzy mrugnięcia, by się jako-tako z tego otrząsnęła. Pokręciła szybko głową, kiedy nazwała swoje plany mrzonkami.-Nie waż się tak mówić!-syknęła ze złością.-Bo zasługujesz na wszystko, co zechcesz, Hattie. Na wszystko. Świat jest ci tyle winny, że nie powinnaś samą siebie wstrzymywać.-powróciła szybko do łagodnego tonu, uśmiechając się do niej jakoś tak smutno.-Ile bym dała, by znów usłyszeć twój śpiew.-westchnęła, by się nagle roześmiać.-Przyznaj się, że po prostu każesz świat nie pokazywaniem swojego talentu.-sprowokowała żart, mrużąc oczy, jakby egoizm młodszej Lovegoodówny wywodził się z całkiem innego problemu.
Była dziwnie rozchwiana. Niestabilna. Zdołała wrócić w którymś momencie na swoje miejsce, wtapiając się w miękkie poduszki fotela.
-Nie przez niego?-syk wydobył się spomiędzy jej zębów, mimo że bardzo starała się wstrzymywać nagły przypływ złości. Jej rozmówczyni nie reagowała na takowe najlepiej.-To przez kogo w takim razie?-zapytała spokojniej. Starała się oddychać głęboko, by nie rozbić porcelany.-Jaką znowu rozmowę?-zmarszczyła brwi.
Wpatrywała się w rozmówczynię intensywnie. Starała się zmusić klatkę piersiową do miarowych ruchów i uspokoić drżenie dłoni.
-Przeprosił.-powtórzyła podejrzliwie.-Tak po prostu?-wytknięcie absurdu przyszło jej łatwo.-Za co? Co to za nagła odmiana?-żachnęła się, nie kryjąc niezadowolenia.
Temat Wrighta był trudny, by miała ze spokojem słuchać rewelacji o nim. Zbyt skomplikowany i ciągnący się zbyt długo. Zbyt... personalny, by potrafiła się zdystansować.




I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Salon - Page 3 ANUtJXt
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t986-selina-lovegood#5480 https://www.morsmordre.net/t1028-alfred-wlasnosc-seliny-lovegood#5823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f133-queen-elisabeth-walk-137-2 https://www.morsmordre.net/t3514-skrytka-bankowa-nr-290#61348 https://www.morsmordre.net/t1131-panna-lovegood
Re: Salon [odnośnik]04.02.17 19:22
Zasłyszane rewelacje przechodziły granice jej pojęcia, kolejne słowa przywoływały obrazki, wcale nie tak piękne, wbijające się w myśli niczym ostre szpilki, burząc jej poglądy na to, co uznawała za pewne i wprawiając w dyskomfort, gdy do głosu dochodziła ponura świadomość, że jednak czasem (często?) bywała w błędzie. Leonard Mastrangelo był zawsze w jej oczach człowiekiem o wyboistej przeszłości, która uformowała z niego jednostkę stałą, opokę - oczywiście, nie był wolny od krzywd, które dotknęły go do żywego, ale to właśnie one nadawały mu wrażliwość, którą przelewał w swoje obrazy, sprawiały, że, tak sądziła, mając na uwadze swoją historię, będzie sprzeciwiał się deptaniu cudzych serc, a już na pewno sam nie będzie zdobywał się na podobne czyny. Leonard Mastrangelo musiał w sobie nosić jednak dozę okrucieństwa, o które by go nie podejrzewała, a które umożliwiło mu brutalne odepchnięcie Seliny, gdy odsłoniła przed nim swoje wnętrze, pozbawione ochronnego pancerza.
- Mam nadzieję, że ta sytuacja, niezależnie od tego, jak nieprzyjemna, nie zrazi cię na zawsze. Jeszcze poznasz kogoś, dla kogo warto będzie ryzykować i robić rzeczy, które są do ciebie niepodobne - oznajmiła właśnie ona, Harriett, mistrzyni zapominania o przeszłości i ruszania do przodu. Nie mogła otrząsnąć się z szoku, wciąż marszczyła brwi w niedowierzaniu, dziwiąc się zarówno malarzowi, jak i samej sobie: jak to możliwe, że jej uwadze umknęło coś aż tak dużego? Potrząsnęła gwałtownie głową, a złość błysnęła w jej lazurowych tęczówkach. - Nie był ciebie wart - zawyrokowała pewnym głosem, wiedząc, jak wiele kosztowało Selinę podobne wyznanie i nie wierząc w to, że Leonard nie potrafił tego docenić. Zaufanie Lovegood było bezcenne, jakim cudem mógł je odrzucić? - Przykro mi, że musiałaś to odkryć właśnie w ten sposób - i nagle uderzyła ją straszna myśl, że oto po raz pierwszy od dawna stawała stuprocentowo i bezkompromisowo po stronie kuzynki, nie próbując racjonalizować cudzych błędów, tłumaczyć ich grzechów, próbować buforować ostracyzm Seliny, ani doszukiwać się plusów tam, gdzie najzwyczajniej na świecie ich nie było. Wstyd wpełzł na jej policzki razem z bladymi rumieńcami.
- Jeśli nie na tej zasadzie, to na jakiej? Pomóż mi to zrozumieć - poprosiła miękkim tonem, gdy jasnym stało się to, że nie potrafi ułożyć ze strzępów informacji jednego, spójnego przekazu. W jaki sposób na przestrzeni lat, ze szczególnym uwzględnieniem ostatnich miesięcy, zmieniły się ich relacje? Jeśli nie był jej obojętny w sposób najbardziej zrozumiały dla Harriett, co innego ścigająca mogła mieć na myśli? Nie chciała być wścibska, nie chciała zbyt inwazyjnie wkraczać w prywatność Seliny i bezpardonowo wypytywać o wszystkie szczegóły, które z pewnością ułatwiłyby jej wyrobienie własnej opinii na ten temat, przytknęła więc usta do brzegu porcelanowej filiżanki, by upić łyk herbaty. Ale czy możliwym było sprawne kontynuowanie rozmowy, posługując się tylko ogólnikami? I, nawet jeśli, czy miało to sens? - Czego właściwie się boisz? Co może być najgorszym, co się wydarzy? - zapytała ponad unoszącą się z naczynia parą, wpatrując się uważnie w blondynkę. - Wydaje mi się, że powinnaś siebie samej zapytać o to, czy faktycznie chodzi o to, że nie możesz się przed nim bronić, czy naprawdę chcesz to robić - powiedziała ostrożnie, z uwagą dobierając każde ze słów. Niepewność pętała ją coraz ściślej, chociaż nie znajdowała odbicia na jej twarzy, która pozostawała spokojną, dobrotliwą taflą, wszystkim tym, czego jej kuzynka potrzebowała najbardziej. - Jeśli było to dla ciebie karą, nie karz się tak nigdy więcej - dodała, zniżając głos do szeptu.  Chciała dać jej ciepło, poczucie, że wszystko będzie dobrze i że nie powinna próbować zawracać palcem rzeki, tylko wejść do niej i dryfować razem z nurtem, nawet jeśli ten nie do końca jej się podobał, gdy stała na brzegu, zaledwie mocząc kostki w płytkiej wodzie. Chciała być gwarantem tego, że czasem warto rzucić się w wir w oczekiwaniu na najlepsze, chociaż z oczywistych powodów była ostatnią z osób, które powinny promować podobne zachowania. Smutek ukłuł ją gdzieś w okolicach splotu słonecznego do spółki z bezradnością. Nie potrafiła jej pomóc, nie tak, jakby chciała.
Udawała, że nie widzi nagłego poruszenia wywołanego jej kolejnymi słowami, które niewątpliwie odbiegały od tych, które blondynka pragnęłaby usłyszeć. Przygryzła policzek od środka, gdy nie mogła już dłużej udawać, gdy Selina poderwała się z miejsca, by ukucnąć przed nią i ścisnąć jej dłonie w pewnym geście. - Ja to sobie powiedziałam, bo tak jest - sprostowała momentalnie. - Jestem odpowiedzialna za więcej niż tylko za siebie, nie mogę kłaść wszystkiego na jednej szali dla kaprysu, którego nawet nie jestem pewna. Nie wiem, czego chcę, Selino, nie wiem już od dawna - od wrześniowego popołudnia, w którym do jej domu pojawiła się sowa z biura aurorów? Od marcowego poranka, który przekreślił jej młodzieńcze wizje przyszłości? Od jeszcze innej daty? Może tak naprawdę nie wiedziała nigdy i po prostu dawała wybranym osobom popychać się w różnych kierunkach wedle ich uznania, pozostając ślepą na to, że wcale nie jest panią swojego losu? - Francja? Czyżbyś chciała się mnie pozbyć? To nie będzie takie łatwe - dopowiedziała w żartobliwej manierze. O wiele łatwiej było jej wszystko spłycić, każdy niezrealizowany plan, każde zrujnowane marzenie, każdą rozkruszoną nadzieję, obrócić w żart, wyszydzić samodzielnie, nazywając jednym z tych pejoratywnych określeń na cechy charakteru, których nie lubiła sobie przypisywać, odwołując się do kapryśności, zmienności, niekonsekwencji, może wręcz dziecinności - o wiele łatwiej było zrobić to wszystko niż przyznać, że upływający nieubłaganie czas idący do spółki z całym spektrum doświadczeń odarł ją z odwagi, którą przecież zalecała wszystkim niczym lekarstwo na wszystkie dolegliwości świata. Klatka, choć ograniczała, zapewniała jednocześnie bezpieczeństwo od wszystkiego, co znajdowało się na zewnątrz. Czy więc była aż tak złym wynalazkiem?
Przemilczała kwestię Charliego, uznając wizję Seliny za piękną, choć odrealnioną - nie miała serca oznajmiać stanowczo, że nie jest ślepa, że wie doskonale, że jej syn, oczko w jej głowie, jest zbyt niesforny, by mogła zabierać go ze sobą na próby i faktycznie być w nie w pełni zaangażowana, zamiast martwić się bezustannie, czy wbrew obietnicom najmłodszy z Lovegoodów nie zakradnie się za kulisy i niczego nie spsoci. Jeśli nie mogła być jednocześnie jasno błyszczącą gwiazdą i matką, na jaką zasługiwał Charlie - wybór nie był żadnym wyborem, nie potrzebowała nawet sekundy na zastanowienie. - Świat nie jest mi nic winny, Sel, nie jestem tak święta, za jaką mnie uważasz - westchnęła cicho, chociaż słowa, które wylatywały z jej ust nie sprawiały jej smutku. Już nie. - Może kiedyś Aaron zgodzi się na zorganizowanie wieczorku artystycznego w Imbryku - stwierdziła, w domyśle pozostawiając to, że jeśli nie w operze, chętnie wystąpiłaby w kameralnym otoczeniu, w rodzinnym gronie. Umniejszyć wszystko, obrócić kota ogonem, uśmiechając się przy tym lekko, dobra strategia. Temat uznała za zamknięty.
- Czy wszystko zawsze musi być przez niego? - zapytała, odprowadzając wzrokiem kuzynkę powracającą na swoje miejsce. - Przeze mnie samą, po prostu chciałam się wyrwać - oznajmiła, chwytając ponownie filiżankę i przez parę chwil wbijając spojrzenie w bujającą się nieco powierzchnię herbaty. - Rozmowę o tym, jak nie powinniśmy się wtrącać w swoje życia i przestać się wiecznie szarpać - czy to nie brzmiało pięknie? Czy nie zamykało w ogromnym, cierpliwym nawiasie tego, co wykrzykiwali w zdenerwowaniu tyle razy? - Nie tak po prostu i nie nagle. To wszystko trwało długo… Pół roku? Pięć lat? Sama nie wiem, którą ramę graniczną uznawać za ostateczną, ale jakie to ma znaczenie? Jak długo można chować do siebie urazę? - słowa, słowa, więcej słów, zatopionych ostatecznie w filiżance, z której upiła kolejny łyk naparu. Może gdyby Selina nie znała Wrighta, całość brzmiałaby w jej uszach nawet całkiem wiarygodnie. - Za wszystko - powtórzyła z uporem maniaka, dobitniej akcentując poszczególne sylaby i niemo prosząc o to, by nie kazała jej werbalizować tego, o czym rozmawianie wciąż przychodziło jej z trudem. Pomijała zdewastowane rośliny w oranżerii, rozbite szkło i potłuczone donice - wszystko to przecież dało się naprawić, a Lovegood nie musiała się martwić zniszczeniami spod ręki brodacza - ani tym bardziej nie musiała wiedzieć o tym, że nim wypowiedział słowa, o których teraz opowiadała półwila, w swojej złości skierował różdżkę w jej kierunku. - To były szczere przeprosiny, naprawdę miał to na myśli - dodała pospiesznie, jakby z obawy, że zderzy się z protestem kuzynki szybciej, niż zdoła przedstawić (prawie) pełny pogląd na sytuację. - Wiem… że się nie dogadujecie, ale wierzę mu - zakończyła nieco przyciszonym głosem, podnosząc wzrok znad filiżanki, by odnaleźć lśniące zdenerwowaniem tęczówki Seliny.


I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home

Harriett Lovegood
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
the show must go wrong
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1388-harriett-lovegood#11320 https://www.morsmordre.net/t1508-alfons#13822 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f170-canterbury-honey-hill https://www.morsmordre.net/t2776-skrytka-bankowa-nr-394#44885 https://www.morsmordre.net/t1818-harriett-lovegood#23281
Re: Salon [odnośnik]07.02.17 20:13
Było coś bezmyślnie oswabadzającego w uczuciu, jakie dawało wyrzucanie z siebie słów, które czasem atakowały jej umysł. Przyznanie się do tego wszystkiego, jakkolwiek nie zawstydzające byłyby te deklaracje, spotykały się jednak z tak przyjemnie otulającym zrozumieniem i wsparciem, że równoważyło to cały piekący policzki dyskomfort.
Raz jeszcze zdała sobie sprawę, jak bardzo zakochana była w swojej słodkiej kuzynce. Ciepłej, delikatnej, nieco naiwnej, acz trzymającej się pewnych reguł, które wyznaczały jej granice ruchów. Jej najdroższa Harriett. Czy ktokolwiek inny topiłby tak skutecznie lód skuwający jej serce?
-Wolałabym, by tak jednak nie było.-odważyła się powiedzieć, mimo że niekoniecznie chciała się z nią sprzeciwiać w kojącym momencie pojednania.-Czy to nie ostateczny akt szaleństwa każe nam stawiać kogoś innego przed samym sobą?-zapytała, szukając w jej oczach potwierdzenia.-Doprawdy, czy chciałabyś rywalizować z jakimś tam mężczyzną?-wybuchnęła śmiechem, łapiąc ją za koniuszki palców, kiedy przyznawała się do miłości w jej kierunku.-Podobno miłość to droga. Po co mam ją podążać, kiedy jest wkoło tyle ciekawszych?-spoważniała momentalnie, przypominając sobie kolejne metafory zawarte w liście jednej z jej korespondentek.-Dlaczego mam przeżywać cierpienia rozrywające duszę dla kilku uśmiechów i mocniejszego bicia serca?-dopytała, pozwalając konfliktowi dać swoje ujście w tonie głosu i niespokojnie poruszającej się klatce piersiowej.
Uśmiechnęła się jednak na kolejne stwierdzenia przyjaciółki, z niemym podziwem zdając sobie sprawę, że wcale nie potrzebowała innej opoki poza właśnie tą. Przy niej była pełna i szczęśliwa - i nie trzeba jej było niczego więcej.
-Och, Hattie...-westchnęła z pewnym zniecierpliwieniem, choć budziła się w niej panika, kiedy okazywało się, że odpowiedź wcale nie jest taka oczywista, kiedy poszukiwała jej tak histerycznie w odmętach swojego umysłu.-Znamy się tak długo... Czy to nie naturalne, że przyzwyczaiłam się do jego obecności?-zapytała niewinnie, oczekując na gorliwą aprobatę.-Przeżyliśmy razem tyle. To... normalne, że czuję swego rodzaju...-zaczęła nerwowo wyłamywać palce ze stawów, przygryzając lekko wargę, kiedy odpowiednie słowo, jakie miała na języku, mimo wszystko miało zbyt emocjonalną konotację. Wymówiła je mimo to.-...sentyment.
Wzięła głęboki oddech i wstrzymała go na moment, unosząc brwi w przekonaniu, że to tworzyło całkiem satysfakcjonującą odpowiedź. Wypuściła go z pewnym zawodem, bo jej rozmówczyni nie zdawała się być przekonana, a kolejne pytania mogły być gwoździami do trumny Osy.-Na Merlina, byłam przekonana, że... po tym jak, no wiesz, wyznał mi miłość, to nie będę go potrzebować. Nie widziałam w nim nigdy kochanka, dlaczego miałabym teraz?-prychnęła, jakby to była najbardziej niedorzeczna rzecz na świecie. Nie patrzyła jednak na drugą blondynkę, niezdolna do przyznania się, że przekroczyła tą granicę dwa tygodnie temu.-Ale... nie wymieniłabym pewnych aspektów tej znajomości na nic innego. I nie ma takiej drugiej osoby jak on, to wiem. Ale to ciągle nic nie znaczy!-wyrzucała z siebie szybko, uśmiechając się do samej siebie w newralgicznych momentach monologu.
Zerknęła zaskoczona na kobietę, kiedy zaatakowała ją kolejnym pytaniem, nie kryjąc ukłucia bólu. Nie zastanawiała się nad tym. Powtarzała bezpieczne dla siebie frazy. Ale obiecała szczerość. Milczała, niezdolna do przerwania kontaktu wzrokowego ani przełamania uroku niemowy.-Zmiana jest przerażająca, Harriett.-wyznała w końcu cicho, ledwo dosłyszalnie.-Bo może dotknąć wszystkiego. Nie chciałabym się odnaleźć w rzeczywistości, w której czyhałby na mnie jakikolwiek zawód. W sprawach uczuciowych... wolę bezpieczną szarość. Umarłabym, gdyby kiedykolwiek przestał na mnie patrzeć w ten sposób co teraz. Dlaczego mam też umierać dla innych rzeczy, z których byłabym ograbiona, jeśli uczucie odeszłoby w zapomnienie?-głos brzmiał obco, łamiąc się pod słabym dźwiękiem, a za te drobne niedoskonałości nadrabiał blady uśmiech, który miał rekompensować każdą żałosną nutę, jaką wydawała z siebie krtań.
Nie musiała siebie niczego pytać. Jeśli nie chciała cierpieć, musiała się kryć jak najszczelniej - potrzebowała ostatniej deski ratunku w wypadku, gdyby coś poszło nie tak. Jakkolwiek nie uprawiałaby ekstremalnego sportu, zarabiając nim na życie i w wolnych chwilach nie rzucałaby się z klifu, by wylądować na grzbiecie aetonana lub nie robiłaby tysiąca innych, szalonych rzeczy, tak nie potrafiła postawić na szali swojego serca. Kolejna rada tylko rozdygotała nią bardziej niźli by chciała. Rzuciła jej w odpowiedzi tylko niewyraźny grymas, powracając do filiżanki z herbatą, która była jej ucieczką. Musiała jak najszybciej uporządkować myśli.
Na szczęście dostała potrawkę, która skutecznie zajęła jej mózg, pozwalając się skupić na wygodniejszych emocjach - wściekłość była jej naturalnym stanem i mogła jej się oddawać bez pamięci.
-Nie, Harriett, dosyć tego!-ucięła mocno, zaciskając usta w wąską linię.-Przestań siebie tak degradować na każdym kroku. Charles nie jest niemowlęciem, już dawno odstawiłaś go od piersi, doprawdy, czas, by zmienić wymówkę.-bardzo starała się, by jej ton nie brzmiał jak warknięcie.-Dosyć nazywania marzeń kaprysami, koniec z porzucaniem nadziei, precz z ciągłym zamartwianiem się i ucinaniem sobie srebrnego sznura radości, gdy z przestrachem zauważysz, że zbyt mocno się lśni. Dlaczego boisz się być szczęśliwa?-wolno przestawała brzmieć tak surowo, wpadając w stopniową rozpacz. Nie rozumiała, dlaczego jej najukochańsza, najdroższa, najwspanialsza kuzynka robi sobie coś takiego.-Kiedy ostatni raz żyłaś pełną piersią?-zapytała z przebłyskiem pasji.-Co sprawiło ci w ostatnich tygodniach najwięcej radości? Jaka chwila kazała ci się zachłysnąć śmiechem lub poruszyła do cna?-pojawił się w niej entuzjazm, patrząc na nią żywo, kiedy szukała odpowiedzi. Wierzyła, że istniało coś takiego. Chciała jej przypomnieć tamto uczucie i kazać do niego wrócić.-Zacznij od małych rzeczy. Nikt ci nie każe przecież stawiać całego domu, kiedy możesz zacząć od pierwszej cegiełki. Postaw ją gdzie chcesz. Jeszcze nie musisz decydować o niczym. Po prostu zrób pierwszy krok, Hattie.-poprosiła, wolno opuszczając kąciki ust, powstrzymując się przed kolejnym sięgnięciem po dłoń przyjaciółki. Mogłaby ją ściskać bez przerwy, jeśli to tylko pomogłoby w jakikolwiek sposób.
-Jeśli to by tylko sprawiło, że będziesz szczęśliwa, ścierpiałabym twoją nieobecność w mojej codzienności.-wyznała poważnie, choć pozwoliła się zarazić namiastką wesołości. Oczy jednak utkwiła w jasnych tęczówkach będących przed nią, jakby je zamykała w tym pojedynczym spojrzeniu i nie pozwalała przeinaczyć tych słów. To radość drugiej Lovegoodówny była najważniejsza. I nigdy nie powinna o tym zapomnieć.-To nie jest jeden z tych dni, podczas których biczujemy Harriett Lovegood za każde potknięcie w jej życiu. Nie na mojej warcie.-zażartowała, choć obserwowała ją czujnie, zaniepokojona tą dziwną predyspozycją do samokrytycyzmu, który pęczniał przy najmniejszej okazji, afiszując się swoim rozmiarem.-Jeżeli to ci sprawi radość, to namówimy go do cotygodniowych edycji.-zapowiedziała dumnie.-Może zwiększylibyśmy mu obroty, gdyby występowałaby tam gwiazda.-uśmiechnęła się lekko, widząc już półwilę na scenie, z harfą między nogami, czarującą widownię swoją urodą, barwą głosu i grą podczas występu. Imbryk definitywnie nie byłby w stanie pomieścić godnej jej widowni.
Następny temat był jednak jak fałszywa nuta. Selina reagowała na niego równie alergicznie.
-Czy kiedykolwiek coś działo się bez jego udziału, Harriett?-odcięła się od razu, krzywiąc się nieprzyjemnie.-Tak po prostu?-powtórzyła, pozwalając spojrzeniu nabrać zimniejszego wyrazu, kiedy karmiona była tak zgrabnym kłamstewkiem. Bała się wychylić nos z domu z powodu Charliego i nagle postanawia spontanicznie udać się do innego kraju, nie planując tego zbytnio (niezdolna nawet do powiadomienia rodziny zawczasu) i ścigająca miała w to uwierzyć? Doprawdy, za kogo ona ją miała...-W sensie chcesz mi powiedzieć: rozmowę o tym, jak Wright w końcu stwierdził, że dość namieszał w twoim życiu i w końcu łaskawie uznał, że mu się już znudziło terroryzowanie cię, i dla własnej wygody stwierdził, że lepiej będzie podjąć wspólną decyzję w tym temacie, jakbyś ty też brała aktywny udział w tych szarpaninach, tak?-nie ukrywała drwiny, nie wiedząc czy ma się zacząć już śmiać, choć to był naprawdę kiepski żart.-I co teraz?-zapytała skonfundowana, bo nie potrafiła nadążyć za tokiem rozumowania przyjaciółki.-Teraz zostaliście przyjaciółmi? Masz zamiar go jeszcze widywać?-wypluwała z siebie kolejne wątpliwości, próbując ułożyć sobie ten obłęd w głowie.-Och, za wszystko, jak dobrotliwie z jego strony...-kpiła w najlepsze dalej.-Wymienił każdą twoją łzę? Odpokutował za najmniejszy ból? Klęczał przed tobą tyle czasu ile ty przez niego spędziłaś zwalona z nóg? Nie?-jej wyraz przedstawiał najwyższą odrazę.-W takim razie nie przeprosił, Harriett. I nie ma prawa uważać, że to wszystko jest już za wami.-uderzyła ze złością płaską dłonią w stół, ignorując brzęk ceramiki.
Zagryzła policzki, odwracając z niedowierzaniem wzrok. Jak mogła być tak łatwowierna? Dlaczego tak łatwo przebaczała? I czemu ciągle nie dostrzegała swojej dobroci?




I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Salon - Page 3 ANUtJXt
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t986-selina-lovegood#5480 https://www.morsmordre.net/t1028-alfred-wlasnosc-seliny-lovegood#5823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f133-queen-elisabeth-walk-137-2 https://www.morsmordre.net/t3514-skrytka-bankowa-nr-290#61348 https://www.morsmordre.net/t1131-panna-lovegood
Re: Salon [odnośnik]12.02.17 20:01
Zaskakujące, jak wielką ulgę była w stanie przynieść czynność tak prozaiczna jak rozmowa, nieograniczona ramami czasowymi, niezakłócana czynnikami zewnętrznymi, niezanieczyszczona paraliżującą wizją przypominającą bardziej spowiedź w oczekiwaniu na pokutę niż zrzucanie z barków choć części noszonego na nich ciężaru. Niepisany kontrakt bez drobnych kruczków, oferujący bezwarunkowe rozgrzeszenie, rzucenie na wszystkiego lepszego światła, ciepło rozlewające się w okolicach splotu słonecznego i komfort wsparcia wypierającego poczucie wyobcowania - właśnie tyle Harriett była w stanie dać. I właśnie o tyle nie potrafiła poprosić już od długiego czasu. Zmiana przyszła niezauważona, nie wiadomo kiedy; chociaż półwila niezmiennie nosiła serce na dłoni, próbując przychylić swoim najbliższym nieba, od któregoś momentu stała się bardziej zamknięta w sobie, swoje smutki i radości coraz częściej skrywała za fasadą enigmatycznego uśmiechu, każdego dnia dobudowując kolejną cegiełkę w otaczającym ją coraz szczelniej murze i dzieląc się skrawkami myśli oszczędnie i ostrożnie. Czy to wstyd pieczętował jej usta milczeniem? Strach? Nie wiedziała już sama, ale pamiętała dokładnie nieszczęsny sierpniowy festiwal, gdy w trakcie plecenia wianków wyłamała się z niemalże pięcioletniej roli ukontentowanej i w pełni zadowolonej ze swoich wyborów pani Naifeh, by wyrażonymi nieoczekiwanie wątpliwościami otworzyć puszkę Pandory. Czy nie na wtedy datowała początek końca?
- Zawsze wolałam nazywać to odwagą, ale… jeśli to szaleństwo, oby świat nigdy nie zdrowiał - stwierdziła, dając dojść do głosu tej samej naiwnej Hattie, jaką była kiedyś, gdy wyznawała wzniosłe, zupełnie nieżyciowe idee dyktowane miłością do poezji i wszystkiego, co kruche, ulotne i… nierzeczywiste. Romantyzm był chorobą nieuleczalną, a ona była tego najlepszym przykładem. - Lubię wierzyć w to, że moja pozycja jest niezachwiana - zaśmiała się w odpowiedzi, gdy niewidzialne ramiona rozczulenia otoczyły ją ściśle, by w zaledwie parę chwil wypuścić ją ponownie. Potrząsnęła głową gwałtownie. - Doszukujesz się logiki tam, gdzie jej nie ma, Sel, uczuć nie można chłodno kalkulować, nie można wyznaczać bilansu zysków i strat i na tej podstawie decydować - och, ale czy sama nie tak właśnie postąpiła, by następnie zaciskać szczęki ze zgryzoty? Nie chciała do tego wracać, nie chciała, by ktokolwiek popełniał te same błędy - a już na pewno nie Selina. - Jeśli to cię nie pochłania bezkompromisowo, to nie miłość, ale jeśli tak… nie rozumiem dlaczego w ogóle się wahasz - skwitowała „kilka uśmiechów i mocniejsze bicie serca”, ostrożnie dobierając słowa, jakby każda jej wypowiedź była obciążona świadomością tego, jak duże jest ryzyko spłoszenia Lovegood w dowolnie wybranym momencie.
- Przyzwyczaić się do czyjejś obecności brzmi jak tolerowanie kogoś w swoim otoczeniu - skomentowała, marszcząc brwi podświadomie. Nie, przyzwyczajenie nie było wystarczające i mimo że wiedziała, że przyzwyczajenie było pułapką, w którą wpadali tylko słabi ludzie, zbyt przestraszeni, by podjąć akcję i pójść pod prąd zamiast płynąć z nurtem - a więc ścigająca była w tej kwestii bezpieczna - nie potrafiła tego zbyć milczeniem. - Tylko sentyment? - dociekała dalej, nie tyle co z napastliwej ciekawości, co z chęci nakłonienia kuzynki do zrewidowania tego, co działo się w jej sercu. Upiła łyk herbaty, przysłuchując się jej słowom, wdzięczna filiżance za to, że daje zajęcie jej nienawidzącym bezczynności dłoniom. A potem pokręciła głową ponownie, w łagodnym zaprzeczeniu. - Nie uważasz, że czasem warto jest podjąć ryzyko, nawet jeśli nie ma żadnych gwarancji? Że zmiana może być zmianą na lepsze? Że szarość w tej kwestii nie jest ani wystarczająco interesująca, ani satysfakcjonująca? Poznał prawdziwą ciebie, Sel, dlaczego miałby kiedykolwiek spojrzeć na ciebie inaczej, dlaczego miałby ograbiać się z czegokolwiek? - wypowiadała kolejne pytania, sama nie wiedząc na które z nich brzmi najstraszniej w jej własnych uszach - ani które mogłaby zadać swojemu odbiciu w lustrze, wytykając mu stagnację i nadmierne asekuranctwo, które czyniło, że nie poznawała samej siebie.
Pochłonięta rozmyślaniami drgnęła niespokojnie, słysząc zdecydowany ton, przywołujący ją z powrotem na ziemię. Płytka, pionowa zmarszczka przecięła jej czoło długą linią, gdy słowa Seliny huczały w jej głowie. Nie podobał się jej ten obrót sytuacji, w której zamieniały się rolami i nagle to ona znajdowała się pod obstrzałem celnych pytań, które szarpały delikatne struny w jej wnętrzu, nie pozwalając zasłaniać się względnym zobojętnieniem. - Wiesz dlaczego - odpowiedziała głuchym tonem, zaciskając smukłe palce na uszku filiżanki, której jednak nie uniosła do ust. - Byłam kiedyś szczęśliwa, miałam kiedyś wszystko, jak cokolwiek mogłoby z tym konkurować? - dodała, ściszając głos znacząco, a pionowa zmarszczka tylko się pogłębiła. Wiedziała, jak to się skończyło, wiedziała, jak długo Harriett czuła w ustach tylko popiół spalonych marzeń, słowa jednak grzęzły jej w gardle, zduszane myślą, że przywoływanie tych wspomnień nie byłoby zbyt dobrym akcentem przy zachęcaniu Lovegood do wyjścia ze strefy komfortu. Przygryzła nerwowo dolną wargę, przemilczając odpowiedzi na bombardujące ją pytania. Co naprawdę napawało ją radością w ciągu ostatnich tygodni? Co było prawdziwe, co było wyprane z zatruwającej wszystko ułudy? Nie potrafiła wyznaczyć granicy, dlatego zatopiła usta w herbacie, przewrotnie wmawiając sobie, że są to pytania retoryczne. - Jeszcze będę szczęśliwa, obiecuję ci, po prostu… musisz mi zaufać - czy prosiła o zbyt wiele, szukając kredytu zaufania w oczach blondynki i licząc na to, że ten nie będzie powiązany z kolejną serią pytań? - Porozmawiam z Aaronem przy okazji - dorzuciła do pakietu kolejną obietnicę, w paru słowach ucinając kolejny temat. Gwiazda. Jak śmiesznie brzmiało to słowo w jej kontekście! Upiła kolejny łyk herbaty, rozważnie zatrzymując tę myśl dla siebie.
- Nie wszystko jest zawsze czarno-białe, Selino - zaprzeczyła gwałtownie, jakby poddenerwowanie kuzynki w jakiś sposób jej się udzieliło. Może po części tak właśnie było. - Wiem, że wszystko byłoby łatwiejsze, gdyby w każdym scenariuszu to on był zawsze oprawcą, a ja ofiarą, ale to nie jest tak proste. Oboje odegraliśmy swoje role, niczego sobie nie ułatwialiśmy, a ja nie pozostawałam mu dłużna w koncercie wyrzutów i wbijania szpilek - kontynuowała pewniejszym tonem, krzywiąc twarz w grymasie, gdy drwina Osy zadziałała na nią jak płachta na byka. Nigdy nie radziła sobie z nią zbyt dobrze. Drgnęła ponownie, gdy Selina uderzyła dłonią w stół, a porcelana jęknęła w proteście. Odwróciła głowę w bok, wbijając spojrzenie w wiosenny widok za oknem, jednocześnie zupełnie go nie dostrzegając. Oczy zakłuły ją nieprzyjemnie, a klatka piersiowa zafalowała w przyspieszonym oddechu, gdy zderzała się bezlitośnie z kpiącym niedowierzaniem. Czy naprawdę była aż tak oderwana od rzeczywistości, by sobie na to zasłużyć? - Ile można się dusić? Jak długo można nie odpuszczać, trzymać się dawnych zaszłości i pozwolić, by determinowały wszystko to, na co nie powinny mieć już wpływu? Kiedy dużo to już za dużo? - wyrzucała pytania w przestrzeń, nim w końcu odnalazła ponownie spojrzenie Lovegood. - Nie chcę stosować zasady oko za oko, Selino - oznajmiła już łagodniejszym tonem, chociaż serce w jej piersi wciąż wybijało niezdrowy rytm. - Nie chcę palić mostów, tylko budować. Chcę wybaczać. Chcę dawać drugie szanse. Chcę wierzyć w to, że tym razem zostaną wykorzystane tak, jak powinny - czy to brzmiało jak utopia? Jeśli tak, dlaczego wydawała się być zaledwie na wyciągnięcie ręki? - Nigdy nie przestałam go kochać, zawsze liczył się tylko on, wiesz o tym - i tylko głos zadrżał jej odrobinę, gdy wypowiadała te słowa po raz pierwszy od wieków, nadając im tym samym kompletnej nieodwołalności.


I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home

Harriett Lovegood
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
the show must go wrong
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1388-harriett-lovegood#11320 https://www.morsmordre.net/t1508-alfons#13822 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f170-canterbury-honey-hill https://www.morsmordre.net/t2776-skrytka-bankowa-nr-394#44885 https://www.morsmordre.net/t1818-harriett-lovegood#23281
Re: Salon [odnośnik]17.02.17 21:43
Miała nadzieję, że jej drobne poświęcenie zmieni wszystko - altruistycznie poświęci swoje tajemnice i prywatność, by sprowokować drugą stronę do podobnego zanurzenia się w poczuciu ulgi i przyjemnym cieple. Nie sądziła jednak, że to uczucie może być takie orzeźwiające i egoistycznie nie zechce wyciągnąć ręki, by wciągnąć za sobą cel, dla których robiła te wszystkie ustępstwa.
Wstydziła się przed samą sobą. A najbardziej przed nią.
Uczucie, jakie dawało jej wolne rozbieranie każdej warstwy, jaką odsłaniała wolno, doskonale wiedząc, że kryją rzeczy wrażliwe na najmniejsze tknięcie, z zaskoczeniem spotykała się z leczniczą mocą słów. Oczywiście, nieco piekło. Ale to było definitywnie... pozytywne zaskoczenie.
Ale musiała przestać. Czy to nie kolejna przykrywka, jaką obiera druga kobieta, nie chcąc się odsłaniać? Co takiego kryła, że miałaby nie chcieć dalej odczuwać ulgi i zrzucenia ciężaru? Było tam coś zawstydzającego? A może opieranie się na innych z czasem nużyło? Selina nie potrafiła podać dokładnej przyczyny ich oddalenia się i nic na świecie bardziej jej nie frustrowało. Tak naprawdę była przerażona, umierając każdego dnia coraz bardziej, że jej najdroższa osoba na świecie wysmyka się z jej rąk.
Wydała z siebie westchnięcie - ciężkie, bo nie potrafiła walczyć z mrzonkami kuzynki. Jej naiwność sprawiała, że była tym, kim była. Jej słodką, kochaną Harriett - gdyby przekuła ten kwiat w skałę, nie miałby podobnej delikatności. I może dbała w tym momencie tylko o siebie (czy nie rozsądniej było wybić jej te banały o miłości z głowy?), ale wolała, by nie traciła tej eterycznej ulotności.
Pozwalała sobie na chwilę zastanowienia, kiedy druga kobieta przekazywała jej swoje widzenie. Była ostrożna. Analizowała jak jej słowa do niej samej trafiają i jak się odnoszą, ale zderzały się z tą samą ścianą za każdym razem - nie chciała angażować się w nic emocjonalnie. Nie widziała żadnej użyteczności w hipotetycznej dyskusji na temat jej przyszłości życia uczuciowego, choć jednocześnie bardzo frapowały ją pewne elementy podejmowanej rozmowy.
-Dlaczego, tak dokładnie, nie można tego kalkulować?-zapytała w końcu, nie przyjmując do siebie tej podstawowej zasady.-Co takiego może się stać, jeśli ktoś będzie to robić?-wydawała się nie zdawać sobie sprawy z konsekwencji tamowanych uczuć.-Nie chcę, by rządził mną bezmyślny narząd, Harriett. To nie ma sensu. Jestem zadowolona z tego co mam i nigdy nie dam nikomu myśleć, że mężczyzna dokona dopełnienia mojego szczęścia.-prychnęła, w szybkiej, obronnej reakcji, nie zwierzając się jednak z ilości uśmiechów, jaką dał jej w ostatnim czasie Frederick Fox. Nie było to istotne. Nigdy nie nada mu rangi, która czyniłaby go odpowiedzialnego za choćby pierwiastek jej życiowej radości.
Założyła ręce na klatce piersiowej, kompletnie zamykając się przed próbą wyperswadowania jej tego stanowiska. Przygryzła jednak naskórek kciuka, wracając do brzydkiego nawyku obgryzania paznokci, namiętnie uciekając przed wzrokiem półwili.
-Oczywiście, że go toleruję.-przewróciła oczami, nie przeczuwając, do czego dąży kuzynka.-Co innego miałabym czuć?-zapytała, marszcząc brwi w nieco wyzywającym tonie.-To on jest tym, który czuje. Nie mam zamiaru tego odwzajemniać i on dobrze sobie zdaje z tego sprawę. Spędzamy razem czas, bo... to przyjemne. Lubię patrzeć na jego twarz, na dołeczki, kiedy się uśmiecha, nie irytuje mnie swoją barwą głosu, znam doskonale jego mimikę, bawi mnie i potrafi mnie zaskoczyć, ale jednocześnie wiem, że nie zrobi tego w zły sposób. Wiem, jaką fakturę mają jego dłonie, wiem jak pachnie, jestem w stanie rozpoznać jego chód i nie czuje się niekomfortowo kiedy czuję jego ciepło. Spełnia wszystkie warunki, bym miała wykorzystywać jego towarzystwo. Więc to robię. To wydaje się być całkiem logiczne. Jeśli chce mnie kochać, to proszę bardzo, ale nie przyjmuje złamanych serc, oczekiwań ani nagłych rozmyśleń.-wzruszyła nareszcie ramionami, usprawiedliwiając swoją słabość całkiem sensownymi argumentami. Ale za każdym razem, gdy krzyżowała ze swoją rozmówczynią spojrzenie, miała niemalże wrażenie, że to parzy.-Po co mam coś zmieniać, skoro teraz jest mi dobrze?-spojrzała na nią w końcu bezpośrednio, nareszcie czując się ze sobą i z nią fair. Było jej dobrze. Odnalazła strefę komfortu w nieznanych jej rejonach i nie chciała się poruszać dalej, bo była zbyt przerażona na kolejny krok w stronę przepaści, mimo że - faktycznie - im bliżej niej, tym lepszy miało się widok na horyzont i dostawało się skrzydeł. Ryzyko upadku rosło jednak z każdym momentem. Klif mógł się zerwać nawet teraz i runąć z nią w ciemność.-Bo jest zakochany, Harriett. Zamroczony. To nie jest prawdziwe.-wyrzuciła z siebie gniewne, syczące warknięcia, odwracając wzrok. Przymknęła na dłużej oczy, próbując się uspokoić, a przede wszystkim wyrzucić nieprzyjemne myśli z umysłu.
Dlatego o wiele wygodniej było jej się skupić na przyjaciółce - wewnętrzne dylematy zaczęły wrzeć i dokuczać jej zbyt mocno, by miała dłużej pozwalać na dokładanie do pieca.
Ton, jaki dostała w odpowiedzi, uderzył ją w splot słoneczny, odbierając dech. A kolejne słowa kompletnie zamroczyły. Żal i gorycz tryskająca z głowy jasnogłowej była porażająca i zniewalająca.-Hattie...-wydobyła z siebie cichy, miękki protest, przejęta tym, co w niej siedziało. Dlatego taka była? Myślała, że nie zasługuje więcej na szczęście? Że miała jedną, jedyną szansę i już więcej jej nie odzyska, a jedyne co jej zostało to karmienie się wspomnieniami i dawnymi cieniami? Dlatego z taką upartością trzymała w głowie Wrighta, bo myślała, że jest jej jedyną drabiną na wzniesienia radości?-Hattie.-powtórzyła, przywołując ją bardziej zdecydowanie.-Wszystko zależy od ciebie. Nie jesteś ofiarą, Hattie. Popatrz ile zrobiłaś. Masz syna. Dom. Ukochany ogród. I... bez ciebie, Hattie, rozleźlibyśmy się po świecie. Ty trzymasz nas razem. Jesteś największą wartością w moim życiu. To, że straciłaś jedno... Masz moc, która pozwala ci to zmienić. Dlaczego w to nie wierzysz?-nie przestawała na nią patrzeć. Aż w końcu abstrakcyjny pomysł kazał jej wstać. Złapała swoją jedyną miłość za dłoń, by pociągnąć ją do góry.-Chodź.-poleciła, nie puszczając, kiedy kierowała się w stronę drzwi do ogrodu.-Patrz, wystarczy, że zrobisz kilka kroków, by znaleźć się w innej rzeczywistości.-nacisnęła na klamkę, by wyjść na zewnątrz. Wszechobecna zieleń, kwitnące pęki kwiatów, krzewów i drzew dekorowały każdą stronę, w którą by się człowiek nie obejrzał.-Musisz pozwolić sobie na otworzenie kilku drzwi. Ale... musisz chcieć, Hatts.-odwróciła się w końcu w jej stronę, patrząc z niższego stopnia na jej smukłą twarz.
Westchnęła, by w końcu usiąść na schodku. Nie miała zamiaru się stąd ruszać. Wolała, gdy uderzały w nią lekkie podmuchy powietrza, a nozdrza atakowały żywsze aromaty.
Temat Benjamina Wrighta zawsze był dla niej wybitnie drażliwy. Choć to "zawsze" było aktualnie dopiero od zerwania zaręczyn tej okładkowej pary. Do tamtego momentu właściwie była jego skrytą fanką. Obserwowała jego dynamiczną karierę już jako młoda dziewczyna, podziwiając dobrze ukierunkowaną agresję, pasję, determinację i zdecydowanie. A potem sama dołączyła do Quidditchowskiego światka i miała okazję poznać go osobiście. Nie miała zamiaru dać przytłoczyć się jego potężnym cieniem. Rywalizowała z nim o jego uwagę, wygrywając męskie poszturchiwanie się, niewybredne żarty, kolejki ognistej w barze i klepnięcia przed meczem z obietnicami zniszczenia drugiej strony. Uwielbiała go. Ubóstwiała go jeszcze bardziej, gdy okazało się, że wybranką jego serca jest najbliższa jej osoba. Kochał ją tak mocno, że po raz pierwszy - irracjonalnie - zaufała kwestiom uczuciowym, pozwalając im egzystować.
Pomyliła się. A do tego poniosła najwyższą cenę za tą pomyłkę - zraniona Harriett nie była kartą przetargową, którą kiedykolwiek mogłaby postawić na szali. A mimo wszystko to zrobiła. Dlatego Wright musiał zapłacić. Pożałować. Być może... odkupić się.
-Przestań.-przerwała jej, nie mogąc tego słuchać. Zakryła nawet uszy.-Nie mam zamiaru wysłuchiwać tego absurdu. Jak mogłaś przesiąknąć jego zaślepioną, wypraną wersją?-nie dowierzała w słowa kuzynki. Przecież ona się tylko broniła przed brutalnymi, okrutnymi atakami. Ani zdarzenie na wiankach ani na pogrzebie Zaima nie było czymś, co było w jakimkolwiek stopniu winą dawnej pani Naifeh.
Zaciskała ciasno usta, nie chcąc powiedzieć kolejnych nieprzyjemnych słów, choć w głowie miała ich w tym momencie miliony i wręcz jęczały o ujście.
-Ile czasu masz zamiar nadstawiać drugi policzek?-zapytała cicho, pozwalając się zamknąć w miękkim spojrzeniu. Nie rozumiała podejścia półwili. Cierpiała do tej pory, a mimo to miała zamiar przyjąć na siebie więcej. Nie potrafiła uzasadnić ani jednego wypowiedzianego przez nią zdania, nie wydawały się jej logiczne. Czysta abstrakcja, która aż wprawiała ją w odrętwienie.
-...że tym razem?-powtórzyła głucho, bardziej przestraszona niż powinna.-Chcesz... chcesz dać MU szansę?-wypowiedziała z przerażeniem swoją myśl, wybałuszając bez kozery oczy. Wgapiała się w nią bez odzewu, kiedy tamta wyznała kolejną rzecz.
-Ale Harriett... Mimo wszystko?-wydała z siebie bezsilne pytanie, strwożona siłą uczucia, jaką wykazywała. Było jej to obce. Dla Seliny duma, ego i godność byłyby ważniejsze. Co oznaczało kochać kogoś tak mocno?




I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Salon - Page 3 ANUtJXt
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t986-selina-lovegood#5480 https://www.morsmordre.net/t1028-alfred-wlasnosc-seliny-lovegood#5823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f133-queen-elisabeth-walk-137-2 https://www.morsmordre.net/t3514-skrytka-bankowa-nr-290#61348 https://www.morsmordre.net/t1131-panna-lovegood
Re: Salon [odnośnik]19.02.17 21:42
Niektóre cechy były zbyt głęboko zakorzenione, by można było próbować je zmienić bez rujnowania misternej konstrukcji. W przypadku Harriett taką właśnie funkcję pełniła wrażliwość - nosząca znamiona naiwności, kompletnie nieżyciowa, a jednak w jakiś sposób determinująca jej jestestwo. Kim by była, gdyby zobojętniała stopniowo na wszystko to, co zawsze przejmowało ją do żywego? Kim by była, gdyby wyrozumiałość zastąpiła nieugiętością, a dobrą wiarę wieczną podejrzliwością? Czy rozpoznawałaby swoje odbicie w lustrze?
Uniosła kruchą porcelanę po raz kolejny, by przytknąć do krawędzi nieco spierzchnięte usta i upić łyk herbaty, dając tym samym Selinie wystarczająco dużo czasu na wstępne przemyślenie dopiero co zaprezentowanego stanowiska. A potem potrząsnęła gwałtownie głową, a srebrzyste loki opadły na jej twarz. Zagarnęła je niedbale za ucho, spoglądając na kuzynkę z cieniem nadziei, że ta jednak żartuje. Naprawdę musiała pytać?
- Uczucia do mnie też kalkulujesz? - zapytała głosem całkowicie pozbawionym oskarżycielskiej nuty - nie chciała jej urazić, chciała coś udowodnić. - Zanim powiesz, że ja to co innego, bo jestem rodziną… czy to faktycznie coś zmienia, jeśli chodzi o samą zasadę? Czyż przyjaciele… i ludzie, z którymi chcesz spędzić swoje życie nie są rodziną, którą wybierasz sama? - dorzuciła kolejną porcję kwestii do wzięcia pod rozwagę. - Jesteś jednostką kompletną, nie potrzebujesz żadnego dopełniania, a teoria o dwóch połówkach jabłka to bujdy, wiem, ale… prawdziwą radość może przynieść dzielenie się z kimś swoimi myślami i planami, chwilami szczęśliwymi i smutnymi, zadowoleniem z tego, co masz. Nie twierdzę, że twoje dotychczasowe życie było w jakiś sposób niepełne, po prostu chyba nie do końca zdajesz sobie sprawę z tego, o jakiej ilości bodźców i głębi uczuć mówimy. Jeśli pragniesz życia na wysokich obrotach, nie możesz wieść go w pojedynkę - kontynuowała pospiesznie, jakby z obawy, że jeśli zbyt długo będzie składała słowa w całość, Selina utnie jej wynurzenia, tak samo jak i cały średnio wygodny temat. Nie mogła sobie na to pozwolić, nie teraz, kiedy przekroczyły już granice i nadawały szczerości nowy wymiar.
- Toleruję wycie Celestyny Warbeck, ale to wcale nie znaczy, że słuchałabym jej z własnego wyboru - jest różnica, Selino, nie udawaj, że jest inaczej lub że tego nie dostrzegasz. Zacisnęła usta w linię tworzącą nieco skwaśniały uśmiech, gdy powstrzymywała się przed spontanicznym komentowaniem najświeższych zasłyszanych rewelacji. Nie wierzyła, nie mogła uwierzyć w to, jak widziała to ścigająca - i że widzą to w tak skrajnie odmienne sposoby. - Więc chcesz mi powiedzieć, że nie czujesz zupełnie nic? I że nie będziesz zazdrosna, jeśli miejsce u boku Fredericka, miejsce, którego ty najwyraźniej nie chcesz zająć, zajmie ktoś inny i to ta osoba będzie słuchała jego głosu, przyglądała się dołeczkom w policzkach i chłonęła jego ciepło? - zapytała po dłuższej chwili, tym razem już nieretorycznie, oczekując odpowiedzi z jej strony. - Czy gdyby było naprawdę dobrze, odbywałybyśmy właśnie tę rozmowę? - wyraziła kolejną wątpliwość, nie najlepiej reagując na zaprzeczenie, w jakim tkwiła przyjaciółka. A może tylko w jej oczach było to zaprzeczeniem, a różnica wynikała z odmiennej perspektywy? Zmarszczyła jasne brwi w konsternacji i najprawdopodobniej właśnie w tym momencie powinna dziękować swojej matce za geny, które miały ratować ją jeszcze przez wiele lat przed zmarszczkami - w innym wypadku popołudnie spędzone z Seliną na rozważaniu tak poważnych spraw niewątpliwie znalazłoby swoje stałe odzwierciedlenie na jej twarzy. - Jeśli to nie jest prawdziwe, to co jest? - zapytała gniewnie, jakby mówiła o najbardziej oczywistej rzeczy na świecie. Czy słońce wschodziło na wschodzie? Czy nocą pobłyskiwało rozgwieżdżone niebo? Czy bryza pachniała morzem? Czy miłość była prawdziwa? Harriett znała odpowiedzi na wszystkie te pytania - w światopoglądzie Seliny natomiast malowały się najwyraźniej poważne braki. Obróciła filiżankę na spodeczku, porcelana brzdęknęła cicho, lecz umknęło to jej uwadze, którą skupiała całkowicie na kuzynce.
Nagły przeskok, zmiana o sto osiemdziesiąt stopni i przejście do drugiego tematu nie było łatwe. Upiła łyk herbaty, próbując zebrać myśli, w efekcie czego nie zareagowała nawet na wypowiedzenie zdrobnienia, do którego przywykła. Dopiero za drugim razem, gdy Lovegood powtórzyła je z większym zdecydowaniem, Harriett oderwała lekko nieobecne spojrzenie od półki zastawionej książkami i rodzinnymi fotografiami, by odnaleźć dobrze znajomą twarz. - Nigdy nawet nie marzyłam o ogrodzie, chciałam tylko domu na wzgórzach. Wszystko, co przyszło do mnie później, było dziełem przypadku - stwierdziła przyciszonym głosem, najprawdopodobniej pierwszy raz w życiu otwarcie przyznając się do tego, że jej małżeństwo było wygodnym zbiegiem okoliczności, który wykorzystała tak bardzo, jak tylko się dało - a nie zrywem nieoczekiwanej, dojrzałej i dobrze wypracowanej miłości, jak lubiła w to wierzyć przez prawie pięć lat. Wstała z miejsca z lekkim ociąganiem, by podążyć w stronę drzwi prowadzących do ogrodu. Uśmiechnęła się krótko, gdy ciepłe, wiosenne powietrze owiało jej twarz, przynosząc ze sobą zapach tysiąca róż. Selina miała rację; wiedziała o tym doskonale, lecz i tak nie potrafiła skomentować jej wypowiedzi w jakikolwiek sposób niż po prostu ulec i przysiąść na stopniach, by przez kilka uderzeń serca po prostu przymknąć oczy i napawać się promieniami słonecznymi padającymi na jej skórę. Gdyby mogła już na zawsze tkwić w tej chwili, z jednej strony pełnej napięcia, a z drugiej niewypowiedzianych nadziei na lepsze jutro - właśnie to by wybrała.
Nigdy nie potrafiła rozmawiać o Benjaminie bez emocji, choć zapewne wiele by to ułatwiało. Wystarczyło, że przywoływała w pamięci jego imię, że łączyła w całość punkty jego twarzy, którą znała lepiej niż swoją własną i już jej serce przyspieszało, ciało ogarniał doskonale znany, lecz wciąż nieoswojony dreszcz, a kolana uginały się pod jej ciężarem. Wystarczyło, że otwierała usta, a głos wydobywający się spomiędzy nich zdradzał ją bezlitośnie. Mijały lata, a jej nie mijało nic, równie dobrze wciąż mogłaby być zaledwie nastolatką, żywo przejętą pierwszymi słodkimi wzlotami i gorzkimi upadkami. I tak jak wtedy, przekonana o swojej nieomylności w tej jednej jedynej kwestii, nie potrafiła odpuścić.
- To nie absurd, Selino, pora w końcu przejrzeć na oczy. Sami sobie zgotowaliśmy ten los, ale nie ma sensu trzymać się tego kurczowo, pora pogodzić się z przeszłością i wyzbyć się bezsilnej złości zatruwającej wszystko - po raz kolejny nie mogły się zgodzić. Nie chciała rozdrapywać dawnych ran, szukać coraz to nowego powodu do zrzucenia winy i wybielenia swoich rąk, które wydawały się być czyste, tylko gdy mrużyła powieki. Dokąd miało prowadzić takie zachowanie, jeśli nie do zguby? - Nie nadstawiam drugiego policzka, ale nie zamierzam też policzków wymierzać - zaprzeczyła ponownie, opierając dłoń na chłodnym, kamiennym stopniu, by zwrócić się lekko w kierunku kuzynki. Wciąż nie rozumiała tego, co próbowała jej powiedzieć? Nie, jednak zrozumiała - szok odmalował się na jej twarzy, lecz wbrew oczekiwaniom Harriett, był on wymieszany ze strachem, a nie wzburzeniem. Przygryzła na chwilę dolną wargę, potakując głową.
- Kiedy wyjdzie na prostą - kiedy, już nie jeśli, wierzyła w końcu święcie w to, że Wright zrealizuje swój plan wychodzenia z dołka i ponownie sięgnie - lub przynajmniej spróbuje sięgnąć - po pełnię życia. - spróbujemy wszystko ułożyć - odpowiedziała nie za głośno, lecz pewnie, jakby nie dopuszczała już do siebie innej możliwości - chociaż zaledwie tydzień wcześniej starała się jeszcze ograniczać swoje nadzieje, mówiąc sobie, że wielkie wyznania mogą się rozmyć razem z resztkami narkotyków opuszczających organizm Bena. Odzierała się z tych zahamowań z każdym kolejnym listem, który przynosił Smok i nie wiedziała już sama kiedy dokładnie odarła się z nich całkowicie. Przytaknęła ponownie, przedłużając chwilę ciszy. - Czy to naprawdę cię dziwi? - zapytała w końcu, wbijając spojrzenie lazurowych tęczówek w zatrwożone oczy kuzynki. Jakby miłość była najgorszym, co mogło ją spotkać.


I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home

Harriett Lovegood
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
the show must go wrong
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1388-harriett-lovegood#11320 https://www.morsmordre.net/t1508-alfons#13822 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f170-canterbury-honey-hill https://www.morsmordre.net/t2776-skrytka-bankowa-nr-394#44885 https://www.morsmordre.net/t1818-harriett-lovegood#23281
Re: Salon [odnośnik]19.02.17 23:17
Obie miały nawyki, które siedziały w nich zbyt mocno, by je tak łatwo wyplenić. Pozwalało im to dostrzegać z łatwością pewne rzeczy, kiedy decydowały się pozostawać ślepe na inne - zgodnie wymieniając się w tych kwestiach, by się uzupełniać i ścierać, gdy wypływały na powierzchnię. Tak, jak teraz.
Zmarszczyła brwi w bliźniaczym geście, chcąc powiedzieć właśnie to, co jej kuzynka uprzedzała. Zatkała się więc na moment słowami, które zostały jej wyrwane z gardła i obserwowała ją z pewną pretensją, szukając innej wymówki.
-I ja to wszystko z nim miałam, Harriett!-zaprotestowała, frustrując się coraz bardziej z każdą chwilą.-Z nikim nie czułam się tak dobrze, podzielał moje pasje, razem mogliśmy zdobyć każdy szczyt i odkrywać nowe zakątki...-zaczęła z siebie wyrzucać gniewnie.-Mieliśmy miliony bodźców, mogliśmy rozmawiać o wszystkim, nigdy nie żyłam na tak wysokich obrotach jak wtedy!-zakończyła, najwyraźniej ignorując, że bodźce, o których mówiła jej rozmówczyni, nie dotyczyły adrenaliny, a innych źródeł.
Zamrugała, słuchając tego absurdalnego porównania tolerowania głosu Warbeck i jej uczuć względem Fredericka. Nie wyczuła ironii. Nie chciała zauważać kontrastu, który miał jej coś uzmysłowić. Zasłaniała coraz szczelniej oczy.
-To niedorzeczne, Harriett.-odpowiedziała pewnie, nie kryjąc oburzenia, choć poruszyła się niewygodnie na miejscu, nie patrząc na przyjaciółkę.-Dlaczego ktokolwiek miałby mnie zastąpić, skoro to mnie kocha?-odmawiała dostrzeżenia, że tu jej historie się nie kleją, kiedy w jednej chwili wątpi w to uczucie, a w drugiej w pełni mu zawierza.-A skoro tak miałoby być, to nie powinnaś mnie pchać w tak niestałe ramiona.-zmrużyła oczy, cedząc słowa starannie, na powrót wracając do swojego szczelnie strzeżonego fortu, w którym nic jej nie obchodziło. I przynajmniej nikt nie dostrzeże zza murów jak mocno krwawi jej serce. Założyła ręce na klatce piersiowej, bardzo niezadowolona z kierunku i z tych wszystkich sugestii.-Oczywiście, że będę zazdrosna, nie pozwolę mu na to. Nie ma prawa zwodzić mnie tymi wszystkimi kłamstwami, by potem jednak odnaleźć szczęście z kimś innym.-wydała z siebie cicho, choć bardzo wyraźnie.
Zacisnęła ciasno usta, powstrzymując się przed zgrzytaniem zębami. Nie odpowiedziała już na żadne pytanie, dopijając jednym haustem herbatę, by odstawić ją głośno na spodek.
Harriett była jej najczulszym punktem. Jej troską, jednoosobowym uosobieniem wszystkiego o co dbała - nie było na świecie osoby, której życzyłaby lepiej. Miała ochotę przekazać jej każdą cząstkę pozytywnej energii, jaka zrodziła się na świecie, byleby tylko dopełnić jej szczęścia i zapewnić jej wszystkiego, czego potrzebowała.
Nie miała jednak takiej mocy.
-Więc przeprowadź się.-wydała z siebie na wydechu, chwytając się możliwości zmiany jako jedynej nadziei na lepsze jutro. I chciała jej pokazać, że wystarczy tylko wstać i pokonać kilkanaście metrów, by spotkać się z całkiem nową perspektywą i lepszymi barwami. Wiosna wręcz zachęcała do tego, by próbować na nowo i nie wahać się wychylać głowy ze swojej bezpiecznej strefy. Nawet Selina musiała się uśmiechnąć, kiedy uderzył w nią przyjemny, ciepły podmuch, a do uszu dotarła ptasia pieśń. Wpatrywała się jednak w kuzynkę, pozwalając kącikom ust rozszerzać się niepowstrzymanie. Poczuła beztroskę, niewypowiedzianą lekkość, jakby najmniejszy ciężar spadł jej z barków. I niesiona tą nagłą pogodą, jakby porzuciły każdą dzielącą je kość niezgody, przysiadła i jej stóp, opierając głowę o jej kolana. Uśmiechała się do niej bez słów, dopóki temat Benjamina Wrighta ponownie nie starł jej tego wyrazu z twarzy.
Nie potrafiła zrozumieć słabości drugiej blondynki do tego tryglodyty, a zwłaszcza sposobu, w jaki ją wyrażała, poddając się jej za każdym razem, kiedy on był w pobliżu. Jednocześnie osłabiało to Osę na tyle, że nie potrafiła potrząsnąć półwilą na tyle mocno, by wybić jej to z głowy. Nie mogła zaakceptować tego, jak głęboko wrosło w Harriett uczucie do byłego pałkarza, jak wolno zintegrowało się to z rdzeniem jej jestestwa, stając się jej nieodłączną częścią. Nie potrafiła ingerować, zbyt przerażona możliwością zranienia drugiej Lovegoodówny w trakcie histerycznej próby uratowania jej serca przed większym uszczerbkiem. Więc przyglądała się bezczynnie, niezdolna do wpłynięcia jakkolwiek na przebieg wydarzeń czy też umniejszenia burzy emocji, jaka rosła między tą dwójką. Mogła żałować. Wspierać. Troszczyć się. I z trwogą trwać w nadziei, że kolejny cios w klatkę piersiową nie odbierze jej najdroższej ostatniego dechu, bo z tym strachem mierzyła się za każdym razem, kiedy widmo miłości jej życia na nowo pojawiało się nad ich głowami.
-Naprawdę sądzisz, że wszystko można uleczyć?-chwyciła jej dłonie, decydując się na spokojniejszy ton, zdając sobie wolno sprawę z własnej bezsilności. Dała się przytłoczyć smutkowi. Ucałowała jej kłykcie, patrząc na nią z dołu, kiedy wciąż - z najwyższą czułością, ściskała jej palce.-Przy jego gwałtowności...-wydała z siebie niewesołe parsknięcie, spuszczając wzrok.-Och, Harriett.-westchnęła, złączając je dłonie razem, by spleść swoje palce i zamknąć ją na stałe w tym uścisku.
Nie mogła z tym walczyć. Żadne jej słowo nie zmieniłoby niczego. Przymknęła oczy, kiedy opuszczała głowę, by oprzeć czoło o ich ręce. Milczała, oddychając wolno, próbując poukładać to sobie.
-Od kiedy?-zapytała w końcu.-Jak to się stało?-zielone tęczówki na powrót odnalazły jasne oczy, żądając odpowiedzi.
Nie odpowiedziała głośno, decydując się jedynie na bezsilne pokręcenie głową. Oczywiście, że jej to nie dziwiło. Miała nadzieję, że po prostu nie wydarzy się ponownie.




I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Salon - Page 3 ANUtJXt
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t986-selina-lovegood#5480 https://www.morsmordre.net/t1028-alfred-wlasnosc-seliny-lovegood#5823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f133-queen-elisabeth-walk-137-2 https://www.morsmordre.net/t3514-skrytka-bankowa-nr-290#61348 https://www.morsmordre.net/t1131-panna-lovegood
Re: Salon [odnośnik]20.02.17 15:46
- Więc dlaczego wypierasz się tego, że znaczy dla ciebie coś więcej? - zapytała bezpośrednio, wciąż nie przestając marszczyć brwi. Nie rozumiała już zupełnie nic - a może i jeszcze mniej z każdą kolejną chwilą. Próbowała zagłębić się razem z Seliną w grząski temat relacji międzyludzkich i chociaż początkowo sądziła, że jest w stanie przejść przez niego mniej więcej sprawnie, tak teraz czuła, że kolejne kroki stawały się coraz trudniejsze, że zapadała się coraz bardziej, a do bezpiecznego brzegu wciąż było jeszcze przeraźliwie daleko. Czy przyjdzie jej utonąć?
Otworzyła usta, by dodać coś jeszcze, lecz żadne dobre słowa nie przychodziły jej do głowy. Ostatni łyk herbaty z osuszonej już filiżanki okazał się być nikłą pomocą, w tym momencie najprawdopodobniej już tylko kręcąca się w gramofonie najnowsza płyta nieznośnego piania Warbeck mogłaby przebić się do warstwy zrozumienia Seliny i uzmysłowić jej w mało przyjemny sposób, jak dalece od tego, o czym mówiła, odbiega zwykła tolerancja. Może wręcz Harriett pożałowała odrobinę, że nie ma w swojej kolekcji tej podrzędnej artystki, która jakimś cudem zyskała popularność na skalę kraju. Niebywałe.
- Rzecz z uczuciami ma się tak, że ich nieokazywanie nigdy nie wychodzi na dobre - westchnęła ciężko, ponownie próbując zebrać myśli we względnie logiczną całość. - Frederick jest naprawdę świetnym człowiekiem, zresztą z pewnością wiesz o tym ode mnie lepiej… - czy powinna jej powiedzieć, że właśnie do takich ludzi wszyscy lgną, a więc tylko kwestią czasu jest to, kiedy na horyzoncie pojawi się kobieta, która niebezpiecznie podniesie Selinie ciśnienie samym swoim istnieniem? Nie potrafiła się na to zdobyć, urwała więc myśl w pół zdania. - Nie czekaj z pokazaniem mu, że jest dla ciebie ważny aż do momentu, w którym ktoś spróbuje ci go odebrać. Nie każ mu wątpić w to, że faktycznie pragniesz jego obecności. Nie jesteś z lodu, odrobina ciepła cię nie zabije - zawyrokowała ostatecznie, tracąc już nadzieje na to, że Lovegood którąkolwiek z jej wypowiedzi odbierze zgodnie z zamiarem, nie wykręcając jej sensu i intencji do granic możliwości. Odstawiła porcelanę na pobliski stolik i splotła swoje dłonie, zaciskając je mocno, nie mogąc znieść ich bezczynności.
Więc przeprowadź się. Zamrugała gwałtownie, zdziwiona tym, co usłyszała, jakby blondynka wypowiedziała właśnie największą herezję świata. Rozejrzała się niemrawo naokoło; obrzuciła przelotnym spojrzeniem wiśniowe meble, strzeliste okna i ciężkie drzwi, przywodzące raczej na myśl wrota - nigdy nie potrafiła wprawić ich w ruch bez użycia magii. Powiodła wzrokiem dalej, do uginających się lekko na wietrze ukwieconych krzewów, drobnych alejek pomiędzy rzędami roślin i ukrytej pomiędzy nimi niewielkiej fontanny. Lubiła to miejsce, miała do niego pewnego rodzaju sentyment najprawdopodobniej z powodu wszystkich tych szczęśliwych wspomnień, które z nim wiązała - lecz w ślad za szczęśliwymi chwilami szły również chwile rozpaczy, a Harriett przestała czuć się jak w domu, odkąd Honey Hill stało się dziwnie puste i dziwnie duże, za duże. - To naprawdę takie proste? - zapytała cicho, próbując spojrzeć na swoją sytuację oczami Seliny. Czy naprawdę wystarczyło po prostu zmienić otoczenie, by odetchnąć pełną piersią, nabrać wiatru w żagle i poczuć na nowo, że jeszcze wszystko jest możliwe? Czy porzucenie miejsca, które było jej azylem przez pięć lat, nie byłoby czymś w rodzaju deptania przeszłości, którą powinna szanować? Czy zmiana nie była po prostu eufemistycznym określeniem ucieczki, która wciąż pozostawała ucieczką? Uśmiechnęła się pogodnie, gdy Selina ułożyła głowę na jej kolanach, jakby znowu były małymi dziewczynkami, chowającymi się w ogrodzie babci Lovegood przed jej moralizatorskimi kazaniami. Przeczesała niespiesznie złociste włosy kuzynki w kojącym geście, przez parę chwil po prostu nie mówiąc nic, co zrujnowałoby ulotny moment.
Ale zrujnować go ostatecznie musiała. Swej słabości do Wrighta nigdy za słabość nie uznawała - chociaż czasem uczucia do pałkarza kosztowały ją wiele, chociaż czasem spalała się do cna w emocjach, których nie potrafiła do końca pojąć, znajomość ta dawała jej siłę, jakiej nie znała nigdy wcześniej. To właśnie w złotej erze wszystkie problemy wydawały się być śmiesznie błahe, a każdy dzień był po prostu kolejną fantastyczną przygodą, której nie mogła się doczekać, gdy czułe ramiona kołysały ją do snu, by z głową pełną nadziei wyglądała kolejnego poranka. To właśnie w złotej erze nigdy nie czuła chłodu bijącego z wewnątrz, paraliżującego zwątpienia ani strachu - nie było góry, której nie dałaby rady przenieść, nie było szczytu, którego nie zdołałaby osiągnąć. Jak mogłaby więc mówić, że to, co dzieliła z Jaimiem w jakikolwiek sposób ją osłabiało? Nawet później, gdy już niebo zostało zrównane z ziemią, przytłaczając ją swoimi odłamkami, nie była w stanie powiedzieć, że żałuje; chociaż wszystko to złamało ją w oczywisty i najbanalniejszy z możliwych sposobów, może wręcz absurdalnie umocniło ją to jeszcze bardziej - nie od razu, minęło wiele dni, nim dźwignęła się z kolan, ale ostatecznie się z nich dźwignęła. Przetrwała to, czego przetrwać nie potrafiła sobie wyobrazić i mimo że daleko jej było do bycia wdzięczną za tę próbę ognia, wiedziała już że świat nie złamie jej ponownie, nawet jeśli w oczach innych, w tym w oczach Seliny, wciąż jawiła się na kruchą i bezbronną.
- Wierzę, że trzeba próbować, bo na koniec to właśnie niewykorzystane szanse bolą najbardziej - odpowiedziała już pewniejszym głosem, ściskając odrobinę palce jasnowłosej, która wydawała się być tak przejęta, jakby Harriett właśnie oświadczyła, że rusza na misję samobójczą. - Oczywiście, że będzie bolało, jeśli znowu się nie uda… ale nie chcę już nigdy więcej zastanawiać się co by było, gdyby. Rozumiesz, co mam na myśli? - odezwała się łagodnym tonem, opuszkami palców delikatnie gładząc policzek kuzynki w czułym geście. Jej troska, widoczna gołym okiem, wbijała ostrą szpilkę pomiędzy żebra półwili. Nigdy nie chciała być źródłem jej zmartwień. - Pracuje nad sobą - będzie lepiej, musi być. Wyszumi się, wyciszy, gwałtowność, która kiedyś wzbierała w nim gwałtowną falą zostanie okiełznana, teraz, gdy wszystkie karty zostały już odkryte i sekret, który napełniał jego serce złością nie stanie już pomiędzy nimi. - Nigdy by mnie nie skrzywdził, Sel, nie boję się jego porywczości - dodała, wymazując z pamięci obrazy ze zrujnowanej oranżerii, moment, w którym runęły wszystkie ideały. Nie był wtedy sobą, napędzany narkotykami i rozpaczą, ale to już za nim. Ze sporadycznymi wybuchami potrafiła sobie przecież poradzić kiedyś - teraz była już inną osobą, dojrzalszą i doświadczoną życiowo, wiara w to, że potrafi zmierzyć się ze wszystkim kiełkowała na powrót w jej sercu. Od kiedy? Jak to się stało? Sama zadawała sobie te pytania; który moment był tym przełomowym? - Widzieliśmy się w połowie marca. Rozłożyliśmy wszystko, co nas dzieliło na czynniki pierwsze i postanowiliśmy zostawić to za nami raz na zawsze - oznajmiła ostatecznie skubiąc palcami brzeg swojej sukienki. - Wyznał mi miłość - niemalże czuła jak na jej policzki ponownie wpełzają rumieńce. - Szczerze - i trzykrotnie, nieodwołalnie, gdyby tylko widziała go sama, z pewnością uwierzyłaby równie mocno jak Harriett. Ale widzieć nie mogła i całe szczęście, bo w przeciwnym razie byłaby świadkiem również następującego później zrywu namiętności, który półwila dyplomatycznie przemilczała, czując jak jej policzki płoną żywym ogniem. Ścisnęła palce kuzynki ponownie, jakby chciała zwrócić jej uwagę - coś nie dawało jej spokoju, ponure myśli wciąż huczały w jej głowie, domagając się wypowiedzenia.
- Czy naprawdę już nigdy nie zobaczysz w nim niczego dobrego? - zapytała szeptem, czując jak kolejne słowa grzęzną jej w gardle. Czy te wszystkie dobre lata musiały pójść w wieczne zapomnienie, przykryte bezpowrotnie późniejszymi wydarzeniami, przekreślającymi nadzieje na późniejsze pojednanie? - Nie musisz go uwielbiać, ale proszę, nie bądź mu wrogiem - dodała wciąż zduszonym głosem, werbalizując jedne z najgorszych swoich obaw: że dwie z najbliższych jej osób nie będą w stanie siebie znieść, ostatecznie zmuszając ją do dokonywania wyboru pomiędzy nimi.


I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home

Harriett Lovegood
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
the show must go wrong
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1388-harriett-lovegood#11320 https://www.morsmordre.net/t1508-alfons#13822 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f170-canterbury-honey-hill https://www.morsmordre.net/t2776-skrytka-bankowa-nr-394#44885 https://www.morsmordre.net/t1818-harriett-lovegood#23281
Re: Salon [odnośnik]20.02.17 22:23
W głowie kotłowało się milion myśli, sprzecznych emocji i jeszcze więcej przeróżnych opinii, które wypowiadane były na temat trapiącego ją mężczyzny przy tak wielu kontekstach i okazjach, że w tym momencie, kiedy miała wycisnąć z tego wszystkiego kwintesencję jej podejścia, sama powodowała kolizje kolejnych zdań, nie znajdując między nimi złotego środka ani wspólnego punktu. Nie chciała go nawet odszukać, odmawiając patrzenia w nakazanym kierunku - ku najprostszej odpowiedzi.
-Znaczy dla mnie cały czas tyle samo.-odpowiedziała, marszcząc mocno brwi, kiedy wypowiadała te słowa szybko, na wydechu. Była spięta, nie mogąc bronić się przed pytaniami w typowy dla siebie sposób przez agresję, a zmuszona do podawania jej informacji, które trawiły jej umysł. Jakże Harriett mogłaby się bezpiecznie zagłębić w ten temat i polegać na Selinie jak na przewodniku, kiedy sama właścicielka własnych uczuć gubiła się w nich coraz bardziej?
Wciągnęła gwałtownie powietrze, kiedy kuzynka wypowiedziała strategiczną kwestię. Zrobiło jej się słabo, gdy wspomniała konsekwencje tej samej kwestii sprzed kilku lat, kiedy po raz pierwszy poczuła co oznacza mieć serce - i pożałowała tej żałosnej kreacji w klatce piersiowej, która tylko jej ciążyła. Zacisnęła więc usta, odwracając z wyrazem urazy wzrok. Milczała przez dłuższą chwilę, by w końcu wydać z siebie westchnienie.-Ile mają wagę obietnicę, słowa i deklaracje, skoro każda wymówka mogła z łatwością złamać ich wartość? Wystarczy tylko odrobinę pomyśleć, by znaleźć pasujące wytłumaczenie i wybronić się od poczucia winy. W tym momencie będzie to nieodwzajemnione uczucie, za rok nie to, czego szukał, za pięć lat młodsza sekretarka, a za dziesięć zaginiony potomek. Po co mi to?-podniosła spojrzenie na drugą blondynkę, wystawiając każdą swoją emocję jak na dłoni, onieśmielając nawet samą siebie swoją szczerością.-Nie mogę jeszcze trochę poudawać, że nie daję zaplątać się w sidła? Beztrosko uznać, że to mnie nie dotyczy? Ze spokojem wypchnąć ból, gdy nadejdzie, wiedząc, że nie poddałam się mu całkowicie? Naprawdę tak mnie winisz za... strach?-prawdopodobnie pierwszy raz była przed nią tak skruszona, przyznając się do dostrzegania każdej oceniającej emocji rysującej się na twarzy tej drugiej i odbierając prawidłowo każdą sugestię.-Nie chcę być straceńcem, Hattie.-głos złamał się jej w pół, ale nawet u niej nie mogła znaleźć ratunku. Pchała się w ocean absurdu.
Wpatrywała się w przyjaciółkę bez mrugnięcia, nie widząc nic złego w swojej prostocie myślenia. Dobrze znała stojące tu meble, każdy kąt oraz co kryje dolna szuflada kredensu - nie musiała się rozglądać, by uporządkować sobie tą wiedzę. Nie było w tych ścianach nic, co podburzyłoby jej propozycję. Parsknęła, by załagodzić zaśmianie się szerokim uśmiechem. Wpatrywała się z rozbawionymi iskierkami w drugą kobietę, jakby ten prosty gest miał ją w tym upewnić.-Zamieszkaj ze mną.-rzuciła nagle, rozszerzając kąciki ust.-Po prostu. Bez ale, bez planów. Spakuj najpotrzebniejsze rzeczy w pojedynczą torbę i chodź do mnie.-sprecyzowała swój pomysł, nie spuszczając z niej wzroku. Czekała na sygnał, gdy będą w stanie ruszać. Mogły to zrobić w każdej chwili. Wstać z tych schodów i podryfować na tratwie w stronę Karaibów. Cokolwiek, co ubzdura im się w głowach. Mogły też zrobić mniej szaloną rzecz i zwyczajnie dzielić swoje życie na bardziej codziennej stopie. Hattie wprowadziłaby trochę światła do jej domu.
Nie było osoby, w której towarzystwie czułaby się tak bezapelacyjnie dobrze. Uwielbiała każdy aspekt, który dotyczył jej drogiej kuzynki, bo nawet każda jej wada przenikała się tak szczelnie z jej zaletami, że nie potrafiła ich odseparować. I tak samo nie wyobrażała sobie tego, by kiedykolwiek miały się rozstać. Osa była największą plamą na bieli słodkiej półwili - jako dziecko była od niej wyższa, mniej dziewczęca, głośniejsza, stająca w szranki z chłopcami o jej honor, choć tak naprawdę to nie mocna postawa zaborczej Seliny broniła Harriett przed agresorami, acz delikatność i spokój tej drugiej wkupywała ścigającą w łaski otoczenia.
Chwile beztroski zostały zdmuchnięte przez burzowe chmury o mieniu jej najbardziej nieodżałowanej persony - byłego przyjaciela(?), aktualnego wroga(?).
-Niewykorzystane szanse.-powtórzyła, wyginając usta w gorzko-smutnym uśmiechu, odnajdując odniesienie do ich niedawno porzuconego tematu. Patrzyła na ich splecione dłonie, jakby nie wierzyła zmysłowi dotyku, że odpowiednio docenia te chwile bliskości.-Nie możesz próbować... nowego, Hattie?-spytała, mimo że już od początku była raczej zrezygnowana i nieprzekonana do tej drobnej sugestii. Jej kuzynka już dawno była zdecydowana. Było za późno. Uniosła kąciki ust w cieniu skwapliwego grymasu, odpowiadając na dotyk na policzku. Nie potrafiła z nią dłużej walczyć.
Westchnęła, z ciężko skrywanym zniecierpliwieniem, kiedy kobieta wypowiadała kolejne naiwne kwestie. Pracuje nad sobą. Nie miała pojęcia co go skłoniło do wypowiedzenia podobnej obietnicy, ale bez wątpienia - mimo braku talentu do słów - była to zaledwie pusta deklaracja. Lovegood z największym strachem reagowała na zawody. A zwłaszcza najbliższych. Przymknęła powieki, niezdolna do patrzenia na te oczy przepełnione nadzieją i żywą pasją. Ale zbyt dobrze znała swoją rozmówczynię, by nie wyczuć podskórnie jej ekscytacji, by nie wiedzieć, jak oddaje całe serce tej płonnej przysiędze, jak znów z ufnością rzuca się w przepaść, bo usłyszała z dołu krzyk, że ktoś ją złapie. Selina skłonna była modlić się do wszystkich mugolskich bogów, byleby tylko ktoś ją uratował. Nie puszczała jej dłoni, zamykając je ciągle w ciepłym, stałym uścisku. W zamyśleniu, kiedy relacjonowała jej jak do tego doszło, nachyliła się nad nimi i raz jeszcze musnęła jej skórę wargami, słuchając jednak uważnie.
Podniosła na nią niemalże spłoszony wzrok, kiedy usłyszała kluczowe wyznał mi miłość. Odbicie jej twarzy w jej oczach wypaliły niemalże bolesne blizny, kiedy widziała tą nieposkromioną radość. Nigdy nie żałowała tak mocno, że los postanowił być tak niesprawiedliwy. Harriett powinna być szczęśliwa, nawet, jeśli wybrała kogoś takiego jak Wright na jej drogę ku Idylli.
Melancholia zalała jej serce.
Wpatrywała się w nią głucho, zdziwiona pytaniem. Jej ton głosu, niemalże błagający o przeczącą odpowiedź, strach, że jednak nie może usłuchać prośby, konflikt i żal przenikały z łatwością do jej uszu. Trwała w milczeniu jak zaklęta.-Dostrzegę w nim dobro, jak on doceni to siedzące w tobie, Hattie.-obiecała jej w końcu, cicho, poruszona decyzją, jaką musiała podjąć. Patrzyła na nią z nieprzerywalną czułością.-Nie martw się, mon coeur.




I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Salon - Page 3 ANUtJXt
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t986-selina-lovegood#5480 https://www.morsmordre.net/t1028-alfred-wlasnosc-seliny-lovegood#5823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f133-queen-elisabeth-walk-137-2 https://www.morsmordre.net/t3514-skrytka-bankowa-nr-290#61348 https://www.morsmordre.net/t1131-panna-lovegood
Re: Salon [odnośnik]05.03.17 1:08
Jej usta drgnęły w łagodnym uśmiechu, od którego automatycznie pojaśniała strapiona twarz. Znaczy dla mnie cały czas tyle samo. Może obracając tymi samymi słowami, miały na myśli różne rzeczy, lecz sens pozostawał mniej więcej ten sam - znaczył tyle samo, czyli więcej niż ktoś, kogo zaledwie się toleruje. Właśnie to chciała usłyszeć, tego potwierdzenia potrzebowała - chociaż tak naprawdę nie chodziło wcale o to, jakimi wypowiedziami uraczy ją Lovegood, tylko o to, co pozwoli sobie sama uświadomić, zachęcona (subtelnie przymuszona?) do rozmyślań na temat relacji z Foxem.
- Nie ma w tym nic złego. Nie czyni cię to słabą, nawet jeśli tak właśnie ci się wydaje - szepnęła, pragnąc załagodzić w jakiś sposób dyskomfort, jaki dopadł jej kuzynkę, gdy łączyła w całość te siedem słów, nie rozrywając ich nawet przerwą na zaczerpnięcie oddechu. Znała tę metodę, to wyrzucanie z siebie wszystkiego na bezdechu. Sama uciekała się do niej częściej niż by sobie tego życzyła - najwyraźniej było to po prostu jedną z wielu cech rodzinnych.
Konsternacja dopadła ją ponownie, odznaczając się na jej czole pionową zmarszczką przebiegającymi płytką linią pomiędzy ściągniętymi brwiami. Czy powiedziała coś nie tak, skoro w oczach Seliny błysnęły bliżej nieokreślone emocje, a ona sama odwróciła spojrzenie, nim Harriett było dane zidentyfikować to lśnienie? Czy uraziła ją w jakiś sposób, skoro zaciskała usta, milcząc uparcie? Jej westchnienie rozbrzmiało ostrzegawczym dźwiękiem, pogłębiając zmarszczkę na czole półwili, a po chwili okazało się, że ostrzeżenie to było jak najbardziej słuszne. Obietnice, łamanie, poczucie winy, nieodwzajemnione uczucia, sekretarka, potomek. Wszystko razem i każde z osobna huczało jej w głowie, nie chcąc połączyć się w logiczną całość ani przemówić do jej warstwy zrozumienia. - Dlaczego z góry zakładasz najgorsze? - zapytała, nie kryjąc zdziwienia ani swojej dezaprobaty dla podobnego podejścia. Nie mogła przyznać racji tej ostrożności, która prowadziła o krok za daleko - jakkolwiek ceniła zdroworozsądkowe rozumowanie kuzynki, tak w niektórych kwestiach, w tym w kwestii najważniejszych relacji, nie potrafiła pochwalać rujnującego wszystko już na starcie pesymizmu, jaki właśnie teraz przemawiał przez jej rozmówczynię. - Ale… czy naprawdę chcesz dalej udawać? - wyraziła wątpliwość, podłapując spojrzenie jasnowłosej i szukając w nim odpowiedzi. Niemalże czuła, jak krew z wolna odpływa z jej twarzy, teraz pewnie nieco pobladłej, gdy w końcu przejrzała na oczy i dostrzegła, że ta, która nie zna strachu, nękana jest paraliżującą wizją nieszczęścia. Potrząsnęła gwałtownie głową. - Jeśli nie uwierzysz w to, że nie wyniknie z tego nic dobrego, powinnaś skończyć wszystko jak najszybciej i wisieć w bezpiecznej, bezemocjonalnej próżni, gdzie nic nie grozi zranieniem - oznajmiła, z każdą kolejną sylabą wytracając ciążącą na niej niepewność. - Niezależnie od tego, co się stanie, nie zostaniesz z tym sama. Nie pozwolę ci upaść - zawyrokowała pewnym głosem, pochylając się nieco do przodu w kierunku ścigającej, jakby to miało wzmocnić siłę jej przekazu. - A jeśli Frederick cię zrani, własnoręcznie wydrapię mu oczy - dodała po chwili coś, czego nigdy nie spodziewała się wypowiedzieć na głos, który oziębił się o trzy tony. Szczerze liczyła na to, że auror nigdy nie będzie musiał poznać brzydszej, objawiającej się w nieznośnym temperamencie strony wilego dziedzictwa, lecz jeśli obawy Seliny miałyby się ziścić, nie byłoby rzeczy, przed którą by się cofnęła. Sięgnęła po jej dłoń, by ścisnąć ją mocno. Jej rezygnacja łamała jej serce.
Nagła zmiana tematu nie przyszła jej z łatwością. Zamrugała kilkakrotnie, słysząc rozbawienie kuzynki i jej niemniej zaskakującą propozycję. Przez parę chwil po prostu przyglądała jej się w zdumieniu, próbując ocenić to, czy to aby na pewno nie jest żart - następnie odtworzyła w głowie prawdopodobne scenariusze, by dopiero po tej pobieżnej analizie zająć stanowisko. - Naprawdę doceniam twoją propozycję, ale nie chcę krótkotrwałych zmian - odpowiedziała, wciąż podtrzymując spojrzenie blondynki. - Jeśli mam się przeprowadzić, to na stałe, czyli muszę pozamykać wszystkie swoje sprawy tutaj i znaleźć sobie nowe miejsce. Potrzebuję do tego trochę więcej czasu niż pięć minut - wyjaśniła, uśmiechając się lekko, jakby właśnie w myślach świtały jej nowe możliwości, których nie brała wcześniej pod uwagę. Wciąż podchodziła do nich sceptycznie, lecz nie przekreślała ich już lekką ręką. Dzień, w którym miała opuścić Kent na dobre, mógł właściwie nadejść - i to szybciej, niż ktokolwiek byłby skłonny przypuszczać.
Nowe miejsce zdawało się pasować wręcz idealnie do nowego początku, nowych nadziei, nowych szans i nowych wspomnień. Pojedyncze punkty stopniowo łączyły się w piękny obrazek, któremu mogłaby się przyglądać z zachwytem bez końca, nie znajdując tam miejsca dla żalu, rozczarowania czy smutku. Gdyby tylko Selina mogła zobaczyć to samo! - Nowego? - powtórzyła za nią największe bluźnierstwo świata. - Próbowałam już kiedyś czegoś nowego, oszukiwanie samej siebie i wmawianie sobie, że to wystarcza, że to w ogóle można porównywać działa tylko na krótką metę - wiedziała o tym, musiała wiedzieć, skoro była przy niej od samego początku, widziała więcej, niż Harriett pragnęła pokazać, dostrzegała wszystko szybciej od niej samej i - w przeciwieństwie do półwili - nie miała złudzeń. Ale ta nigdy nie słuchała jej protestów, stawiając wszystko na jedną kartę i idąc w zaparte w tylko jednym kierunku. Czasem, teraz już tylko czasem, zastanawiała się nad tym, jak wyglądałoby jej życie, gdyby tamtego wrześniowego popołudnia nie powiedziała sakramentalnego tak, przypieczętowując tym samym los kobiety, którą własny błąd kosztował pięć lat i tonę wyrzutów sumienia wywołanych faktem, że skradła niewinnemu człowiekowi jego szansę na szczęście niezatrute znamionami fałszu i na oddanie niewywołane strachem przed pochłaniającą samotnością. Nie potrafiła już mówić o miłości w tym małżeństwie, chociaż kolejne gorzkie fale świadomości napływały dopiero po wielu miesiącach żałoby.
Kogo opłakiwała tak naprawdę - jego czy siebie samą? Śmierć czy utraconą młodość?
- Nie chcę tak się czuć nigdy więcej - jej usta poruszyły się same, zaskakując ją samą, gdy własne słowa dotarły do jej uszu.
Mogłaby przysiąc, że gdyby tylko szum liści poruszających się pod dyktando wiosennego wiatru ucichł, zdołałaby usłyszeć huczące w głowie Seliny myśli. Nie była naiwna, wiedziała, że wypowiadane przez nią rewelacje nie były tym, co pragnęła od niej usłyszeć, wiedziała, jak głęboko za skórę zalazła jej zamierzchła historia i jak bolesna i obrazoburcza zmiana zaszła na przestrzeni lat w piramidzie relacji jasnowłosej, gdy Wright z zaszczytnego miejsca w panteonie najbliższych jej osób na własne życzenie spadł w otchłanie Hadesu i przestrzeń wyklętą. A teraz miał powrócić - wbrew wszystkiemu i wszystkim, wlokąc za sobą ciężki bagaż nadziei bez chociażby strzępu gwarancji. Co będzie dalej, mogli się przekonać tylko w jeden sposób. - Po prostu nie oceniaj go przez pryzmat tego, co było wcześniej - szepnęła, ściskając jej dłoń, jakby zapewnienie Lovegood pozostawiało coś na kształt niedosytu. Zasługiwał na szansę wyprostowania wszystkiego, odcięcia się od dawnych win, których nie powinien już próbować odkupić, zamiast tego skupiając się w całości na pisaniu nowych rozdziałów swojej biografii, ich biografii. Jeszcze parę dni temu Harriett nie chciała sobie pozwolić na zbyt optymistyczne wybieganie myślami w przyszłość - dziś jej serce przepełniała już tylko nadzieja zbyt wielka, by próbować ją negować. Ulegała więc jej stopniowo, kawałek po kawałku, aż w końcu nie pozostało już nic innego. I, z jakiegoś powodu, czuła się z tym dobrze. - Dziękuję - powiedziała prostolinijnie, wpatrując się z nią sarnimi oczami wyrażającymi wdzięczność tak ogromną, jakby właśnie podarowała jej na własność cały świat. Chociaż może - tak właśnie było.


I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home

Harriett Lovegood
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
the show must go wrong
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1388-harriett-lovegood#11320 https://www.morsmordre.net/t1508-alfons#13822 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f170-canterbury-honey-hill https://www.morsmordre.net/t2776-skrytka-bankowa-nr-394#44885 https://www.morsmordre.net/t1818-harriett-lovegood#23281
Re: Salon [odnośnik]06.03.17 21:20
Gdyby tylko była łapana za słowa przy każdej okazji, zmuszana do prostowania ich, tłumaczenia ich znaczenia oraz objaśnień niezgodnych wersji, zapewne o wiele szybciej wyperswadowałoby się jej to omijanie kluczowej kwestii i wiele spraw nabrałoby większego sensu. Istniało jednak spore ryzyko, że Selina nie chciałaby uczestniczyć w podobnym przesłuchaniu, uciekając w przerażeniu przed przenikliwym światłem, które miałoby odsłonić każdą dziurę w jej rozumowaniu i wykorzystać niejedną niedbałą łatę, dobierając się z łatwością do kwintesencji jej przejmującego strachu, który pozostawiał ją jako kompletne przeciwieństwo tego jak się przedstawiała - kruchą, słabą, zależną, podatną, zwyczajnie żałosną w swojej marnej grze, którą tak łatwo było przejrzeć na wylot. Nic nie było jednak definitywne, a jej jedynym pocieszeniem pozostawała myśl, że ta słabość dotyczy tylko nielicznych osób. Z niechęcią przyznawała się do obszerności tej listy, przyznając się wiernie jedynie do miłości do swej najdroższej kuzynki, czując dumę z uczucia, jakim ją darzyła. Jej pozostałe kuzynostwo pozostawało w mierze dyskusyjnej sympatii, nie zasługując na podobny piedestał, na jakim stała Harriett - wszak pozostali krewni byli płci męskiej i mogli znieść nieco pieprzu, jakim ich traktowała od czasu do czasu. I gdzieś w połach misternych, grubych kurtyn kryła jeszcze jedną osobę, o którą dbała w podobny sposób.
Uniosła spłoszony wzrok na drugą kobietę, uśmiechając się w nieco rozpaczliwy sposób.-To czyni mnie gorszą, Hattie.-stwierdziła cicho, definitywnie.-Trzy dni temu prawie spadłam z miotły, kiedy powiew wiatru przypomniał mi o tym, w jaki sposób zaczesywał mi swoimi palcami kosmyki za ucho. Jednym zdaniem potrafi mnie wyprowadzić z równowagi, by zaledwie swoją bliskością odjąć cały gniew. Kieruje mną jak na sznurkach, każdym nastrojem, każdym gestem, jakby rzucił na mnie jakąś okrutną klątwę Imperiusa, pozbawiając mnie własnej woli.-parsknęła z rezygnacją, odwracając wzrok.-Czuję się jak szmaciana lalka, zwykła marionetka, która z każdą chwilą oddaje się coraz bardziej i z czasem zapomni co to znaczy stać o własnych siłach. Och, Harriett, tak boję się, że upadnę i nie będę w stanie już wstać.-skrzyżowała z nią spojrzenie, pozwalając wargom zadrżeć na krótki moment. To te sugestie przytłoczyły ją do tak depresyjnych myśli. Przymknęła oczy, biorąc głęboki wdech.
Nie powiedziała jej, że to był jedyny mechanizm, który mógł jej zagwarantować zachowanie twarzy i miększy upadek. Nie odpowiedziała, że to było jedyne ryzyko, jakiego nie była w stanie podjąć. Skakać z klifu na grzbiet aetonana? Nie ma sprawy! Brać udział w morderczym, dwutygodniowym meczu podczas ulew? Była pierwsza! Obrazić goblina? Nie raz! Ale pokazać swoje serce na otwartej dłoni? Nie do zrobienia.-Łatwiej jest się wycofać, gdy nie zrobiło się zbyt wielu kroków do przodu.-przypomniała jej łagodnie. Jaką wartość miałyby wyznania, skoro nic by za sobą nie ciągnęły? Selina Lovegood nie mogła być żoną ani matką - podobne ograniczenia i obowiązki prawdopodobnie zniszczyłyby ją zupełnie, emanując tą destrukcyjną mocą na większy obszar i zbierając za sobą spore żniwo. Byłaby nieszczęśliwa, gdyby ktoś wcisnął ją w taką rolę. Dusiłaby się w ramach przysiąg i wizji, w której nie potrafiłaby się odnaleźć. Nawet złota klatka nie ukoiłaby smutku.-Nie wiem jak do niej wrócić, Hattie.-przyznała się w końcu.-Im bliżej niego jestem, tym bardziej zaciera się droga powrotna.-jak wrócić do bezpłciowej szarości, kiedy poznała tyle intensywnych barw? Bezpieczna próżnia zdawała się nie być już dostępną opcją. Straciła swoją szansę. Uśmiechnęła się jedynie na jej obietnice, z zadowoleniem dostrzegając płomyk, jakim zapłonęła, dając jej do zrozumienia, że jej kuzynka nie wysmyknęła jej się jeszcze całkowicie spomiędzy palców i czasem wracała do niej ta dawna, żywsza persona, którą targało tyle pasji i namiętności. Bardziej wzruszyło ją to sentymentalne wspomnienie niż nieśmiałe groźby. Prawdopodobnie sama wydrapałaby Frederickowi oczy, by potem nosić do końca życia żałobę po tym, że ich stal już nigdy więcej jej nie przeszyje. Być może zrobiłaby sobie z jego gałek ocznych bransoletki, by zawsze miały na nią oko - taka namiastka powinna jej wystarczyć do funkcjonowania. Z wdzięcznością przyjęła każdy akt czułości.
Osa była kompletnie zdecydowana. Była przekonana, że puste pokoje na piętrze z powodzeniem można by przeorganizować w sypialnie, których dekorem bez wątpienia z powodzeniem zajęłaby się półwila. Może nawet tchnęłaby nieco życia i ciepła w każdą ścianę, a w ogrodzie zapachniałoby kwiatami. Była gotowa na piski zbiegającego po schodach Charliego, na cmokanie pełne dezaprobaty, gdy wracała kompletnie pijana z baru pokryta błotem po spacerze przy stromym brzegu Tamizy.-Każda zmiana będzie dobra.-powiedziała z powagą, czując lekkie ukłucie zawodu. Być może to ona potrzebowała bardziej towarzystwa tej drugiej i nie chciała się do tego przyznać. Młodsza kobieta już nie raz udowadniała, że w pewnych sprawach bywa silniejsza, dumnie znosząc każdy policzek, wyglądając dostojnie nawet w momencie najbardziej słonej porażki, co sprawiało, że czasem ciężko było stwierdzić, by takowa faktycznie ją dotknęła - w swoim spokoju i delikatności zaklęła siłę, której Selina nigdy nie miała dosięgnąć. Potrzebowała jej opanowania i wrażliwości, ciasnych ram, w jakich zwykła oceniać świat, dzieląc go na dobre i złe, a także zdolności wybaczania, bo miała popełnić przy niej wiele błędów. Ktoś, kto zapaliłby dla niej światło, rozpraszając cienie.
Ostry ton wyrwał ją ze złudzeń, prawie obdzierając ze skóry. Oczywiście, że wiedziała - ale mimo wszystko naiwność, że być może istnieje nikła szansa, by było inaczej, a przede wszystkim głęboka wiara w fakt, że jej najsłodsza powierniczka sekretów zasługuje na szczęście, kazała jej uważać, że ciągle nie była pozbawiona opcji. Nie mogła być skazana na odtwarzanie swojego losu na okrągło, obracając się na orbicie słodko-gorzkich doświadczeń, które nie miały w sobie nic z cukrzycy, jakiej powinno dostarczać jej to wyjątkowe uczucie. Harriett Lovegood powinna mieć przyszłość, którą opowiadano w bajkach. Była księżniczką, która czekała na swego księcia i nie mógł to być ten sam rycerz, który pokonał smoki, by potem zamienić się w jednego z nich.
Zanim zdołała się spostrzec, na jej dłoń skapnęła łza. Poruszyła się, jakby to zaskoczenie było motywacją do wypowiedzenia ostatnich słów, jakby kończył jej się czas. Objęła jej policzki, spoglądając z powagą w jasne oczy.-Nie, nie tak, jak wtedy. Naprawdę myślisz, że... że Ben jest jedyną osobą, która sprawi, że będziesz absolutnie szczęśliwa?-zapytała, przestraszona ostateczną deklaracją, którą miała zaraz usłyszeć i nareszcie pogodzić się z jej wymiarem, próbując odnaleźć się w świecie, gdzie nic nie było już definitywne. Jak mogłaby dalej wmawiać sobie, że nienawidzi Wrighta, gdy był jedyną solucją do utrzymywania uśmiechu na twarzy właścicielki jej własnego serca? Powinna być mu wdzięczna, że był w stanie na nowo rozbudzić w niej tą słodką naiwność, tą beztroską radość wraz z młodzieńczymi nadziejami na piękną przyszłość. Umierała jednak, kiedy bolesny klin świadomości wypruwał w niej myśl, że kwestia uniesienia jej najukochańszej nie jest w najmniejszej mierze zależna od niej, bo każda starannie ułożona cegiełka błogości mogła być zburzona jednym ruchem złowieszczego troglodyty, który posiadał władzę absolutną nad ukontentowaniem piękniejszej blondynki.
Uniosła kąciki ust nareszcie, choć oczy ciągle odmawiały odbicia tej samej emocji. Zbliżyła się, by musnąć jej wargi delikatnie. Oderwała się niespiesznie, przeciągając czułe spojrzenie, gdy głaskała jej policzek, jakby obiecywała jej rzucenie całego świata do stóp, choć nie wypowiedziała ani słowa. Parsknęła w końcu śmiechem, jakby rozmyśliła się albo chciała zdmuchnąć patos, na jaki się wzniosła.-Nie będziesz. Nie pozwolę na to.-obiecała jej z naturalną dla siebie buńczucznością - kompletnie zdecydowanie i pewnie.
Spuściła wzrok, zwracając uwagę na dłoń, która zacisnęła się na jej własnej. Nie oglądała się na nic innego, odnajdując spokój w patrzeniu na to, jak wyglądały ich splecione palce. Przytaknęła niemo jej kolejnej prośbie, by w końcu spojrzeć na nią z najszczerszym, nieprzeciętym żadną inną emocją - uśmiechem. Widok wpatrzonych w nią oczu tylko poszerzył ten wyraz.-Naprawdę się cieszę, Harriett.-wypowiedziała i nie pozwoliła już kuzynce patrzeć na swoje kolejne łzy, bo zamknęła ją w szczelnym uścisku, pozwalając murom być jedynym świadkiem upuszczania każdej obawy w formie słonej kropli na kamienne schody.

/ztx2?




I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Salon - Page 3 ANUtJXt
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t986-selina-lovegood#5480 https://www.morsmordre.net/t1028-alfred-wlasnosc-seliny-lovegood#5823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f133-queen-elisabeth-walk-137-2 https://www.morsmordre.net/t3514-skrytka-bankowa-nr-290#61348 https://www.morsmordre.net/t1131-panna-lovegood

Strona 3 z 3 Previous  1, 2, 3

Salon
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach