Wydarzenia


Ekipa forum
Felicia Fancourt
AutorWiadomość
Felicia Fancourt [odnośnik]08.08.16 13:14

Felicia Fancourt


Data urodzenia: 22.05.1935
Nazwisko matki: Coletti
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: Czysta ze skazą
Status majątkowy: Średniozamożna
Zawód: Złodziejka
Wzrost: 161cm
Waga: 46kg
Kolor włosów: Ciemny brąz
Kolor oczu: Brązowe
Znaki szczególne: Widoczne blizny po oparzeniach na prawej dłoni i przedramieniu



Włochy... Wspaniałe miejsce raczące wszystkich pięknymi krajobrazami, wybrzeżami, czy nawet samymi promykami słońca, w których zwykle skąpany jest cały kraj. Jednak owej majowej niedzieli nic nie wyglądało tak, jak powinno. Kolory całego świata jakby wyblakły, a wcześniej wszechobecne szczęście zniknęło. Ten dzień miał być najwspanialszym dniem życia Edwarda Fancourt i Isabelli Coletti z dwóch powodów. Pierwszym była czwarta rocznica ich ślubu, zaś drugim narodziny długo wyczekiwanego dziecka. Stał się jednak koszmarem.
Po wielu godzinach męki na świat przyszła dziewczynka. Zdrowa i, co ważniejsze, żywa. Nikogo jednak to nie cieszyło, gdyż jej matce nie dopisało szczęście, tak bardzo w tym momencie potrzebne. Nie przeżyła. Od początku było wiadome, że coś takiego mogło się stać, teoretycznie wszyscy powinni być przygotowani. Jednak rozpacz ojca była niewyobrażalna pomimo tego. Swoją córkę nazwał tak, jak chciała tego małżonka. Całą swoją miłość, jaką żywił do Włoszki przelał na małą Felicię.
Mieszkali we Włoszech jeszcze dwa lata. Edward nie wytrzymałby dłużej w miejscu, w którym wszystko przypominało zmarłą małżonkę, choć nie zdradzał tego nikomu. Razem z córką wyjechał do Anglii za powód podając rodzinie Isabelli niespokojną atmosferę panującą miedzy mugolami. Jak się okazało, było to wyjątkowo trafne kłamstwo - za kolejny rok wybuchła w Europie wojna. Powrót do rodzinnego domu w Liverpool'u dobrze wpłynął na ojca i córkę. Choć był to powrót opóźniony o prawie osiem lat - rekreacyjny wyjazd do Włoch zakończył się znalezieniem narzeczonej i zamieszkaniem u niej - to uważał to za najlepszy czas swojego życia.



Felicia dorastała nie sprawiając żadnych problemów. Pomimo braku matki, ojciec wychował ją na prawdziwą damę. Po czasie szalonego dzieciństwa, które przepełnione było lataniem na zabawkowej miotle i poznawaniem świata, uczona była zachowania w towarzystwie, tańca towarzyskiego i manier, a ponadto języka włoskiego. Pomimo tego, że nie pochodziła ze szlacheckiego rodu, umiała sprawiać takie wrażenie. Nigdy nie czuła jednak takiej potrzeby. Ojciec wpoił jej niechęć do arystokratów wywyższających się nad resztę, a jednocześnie szacunek do osób gorzej urodzonych ucząc ja, że czystość krwi tak naprawdę nie ma znaczenia, a liczy się ich postępowanie. Często powtarzane słowa "Krew to krew. Nie ma czystej, błękitnej ani brudnej." wyryły się dziewczynie w pamięci. Nieco odmienny stosunek miała do mugoli. Uczona była szacunku, ale z wyraźnym zaznaczeniem, że nie mogą równać się czarodziejom.
Jednym z ważniejszych przeżyć z dzieciństwa Felicii była kilkudniowa podróż do Włoch. Odwiedziła tam swoją rodzinę oraz, co ważniejsze, grób matki. Nigdy nie zapomni reakcji jej ojca na widok łez córki: "Jestem pewien, że ona teraz, w tym momencie zerka na Ciebie i jest dumna. Dumna z tego, jak wspaniałą ma córkę".
Wreszcie nadszedł dzień jej 11 urodzin. Otrzymała list ze Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Była przygotowywana na tę chwilę od tak długiego czasu, że nie sposób było ukryć podekscytowania.
Pierwsze odwiedziny na ulicy Pokątnej były wspaniałym doświadczeniem. Pokochała to miejsce od pierwszego postawionego tam kroku. Wszechobecni ludzie, gwar, czy wręcz hałas - to było to, co uwielbiała. Działało na nią tak, jak na innych ludzi spokojny odpoczynek nad jeziorem. Wtedy zakupiła swoją sowę, Brinę, a także różdżkę. 11 cali, giętka, eukaliptus i włos z głowy wili. Po "uzbrojeniu" się w niezbędny inwentarz rozpoczęcie nauki w Hogwarcie było jedynie kwestią czasu.



Tiara Przydziału nie zastanawiała się długo. Felicia została przydzielona do Ravenclaw, tak, jak pragnęła. Czas w szkole mijał nadzwyczaj szybko. Pierwsze trzy lata, kiedy to nadal uczniowie byli bardziej dziećmi, niż młodymi dorosłymi minęły w mgnieniu oka. Ciemnowłosa uczyła się tak, jak przystało na Krukonkę - bardzo dobrze. Pomimo swojego dziecięcego zapału do latania na miotle nie zdecydowała się na uzupełnienie szkolnej drużyny Quidditcha. Jednak już od trzeciej klasy znalazła swoje miejsce w Klubie Pojedynków, w którym osiągała dobre wyniki.
Mijały kolejne miesiące, a Felicia dorastała. Coraz widoczniejsza była jej włoska uroda odziedziczona po matce, co skutkowało pojawieniem się pierwszych adoratorów. Żaden jednak nie spełniał jej wymogów, które były nadzwyczaj wysokie. Dziewczyna powoli okazywała się arogancka i egoistyczna. Pomimo tych cech nigdy nie chciała sprawiać nikomu zbytniej przykrości, więc nawet odrzuceni zalotnicy nie czuli się aż tak pokrzywdzeni. Nie licząc szkolnych "zdobywców" nie przyzwyczajonych do tego, że jakakolwiek dziewczyna mogła się im oprzeć. Felicia była lubianą i szanowaną duszą towarzystwa mimo tego, że wkrótce do grona jej wad dołączyły hipokryzja i samolubność. Jej wyniki w nauce delikatnie podupadały, jednak nadal trzymała całkiem zadowalający poziom.



Przełom nastąpił w połowie czwartej klasy. Sowę, która przyniosła list znała od wielu, wielu lat. Stała przyjaciółka domu roznosiła listy pisane przez ojca Felicii od kiedy tylko dziewczyna pamiętała. Jednak dopiero ta jedna wiadomość miała zmienić całe życie Krukonki. Jej ojciec, jedyna bliska osoba w Anglii, okazał się być chory, poważnie chory. Żadna inna informacja nigdy nie wpłynęła na nią tak negatywnie. W ciągu paru dni odizolowała się od rówieśników, nie dopuszczała do siebie nikogo. Ale to nie przez smutek. Felicia nie była smutna, nie była zrozpaczona. Była zła. Wściekła na świat, który najpierw nie dopuścił jej do poznania matki, a teraz zapowiadał zabranie ojca. Swoje zdenerwowanie wyładowywała w różne sposoby. Niszcząc dobytek innych uczniów, czy obrzucając ich obelgami. Głównie jednak w Klubie Pojedynków, gdzie miotała w przeciwników zaklęciami nawet wtedy, kiedy już była uznana za zwyciężczynię. Szybko przypięto jej łatkę "tej szalonej Krukonki". Na naukę nie poświęcała ani odrobiny czasu, co skutkowało szybkim obniżeniem ocen. Sytuacja wyglądała tak przez dłuższy czas. Jednak pod koniec miesiąca, po kolejnym ze spotkań Klubu Pojedynków dostała propozycję od grupki starszych Ślizgonów. Grupki o wyjątkowo szemranej opinii, której członków uwagę zwróciła nowa opinia o Krukonce, jak i jej agresja. Propozycja owa była zaproszeniem do pozalekcyjnych nauk zaklęć, różnych zaklęć. Z dużym naciskiem na "różnych". Nie otrzymała żadnych innych konkretów, więc kierowana ciekawością zgodziła się.



Spotkania były organizowane w różnych miejscach, jednak zawsze ustronnych. Raz była to opuszczona klasa, raz mało znany zakątek na błoniach. Początkowo dziewczyna otrzymała pozwolenie jedynie na oglądanie Ślizgonów i ich wyczynów - podobnież była jeszcze za młoda na tak trudne zaklęcia - rzeczywiście, większa część nowych znajomych była w siódmej klasie, więc uznawała to za wiarygodne wytłumaczenie. Ale pomimo tego, że zniechęcało to ją dosyć mocno, nadal przychodziła obserwować. Ćwiczyli zaklęcia, tak, jak mówili. Jednak nie były to zwykłe czary. Wynajdywali je w wielkich, zakurzonych tomiszczach z czarnymi i postrzępionymi okładkami, a sama magia była... zła, dało się to odczuć. Felicia czuła się niepewnie, a jednak cały czas coś ją do tego ciągnęło. Uprzednia złość i agresja z powodu choroby ojca były zastępowane przez ciekawość. "Przecież on jeszcze żyje, a tego mogę więcej nie zobaczyć" - w ten sposób tłumaczyła sobie wyrzuty sumienia, kiedy zamiast utrzymywać listowny kontakt z ojcem wybierała poznawanie tej strasznej, a zarazem przyciągającej do siebie magii. Czarnej magii. Żaden ze starszych "mentorów" nigdy nie powiedział tego wprost, ale było to wiadome. Świadomość robienia czegoś, czego nie powinna dręczyła Felicię nieustannie, jednak było to silniejsze od niej.
Pod koniec czwartej klasy wreszcie miała mieć okazję spróbować samodzielnie. Nieużywana klasa wydawała się jedynie zachęcać do łamania szkolnych zasad. Znała formułę zaklęcia, już wielokrotnie widziała swoich nowych przyjaciół tworzących płonący łańcuch oplatający się na jednym z filarów podtrzymujących klasę. Nic nie mogło pójść źle, cała grupka ją obserwowała.
Uniosła swoją eukaliptusową różdżkę i wypowiedziała zaklęcie, Adolebitque. Pojawił się rozbłysk światła i mały płomień. W sekundę płomień ten zaczął szybko wić się od krańca różdżki, aż do jej drugiego końca, by w końcu wejść i owinąć się wokół dłoni, a następnie przedramienia dziewczyny. W akompaniamencie okrzyków bólu zniknął pozostawiając po sobie paskudnie stopioną skórę oraz głębokie pęknięcia na różdżce w miejscach, w których ów czarnomagiczny wytwór się znajdował. Dziewczyna wylewała z siebie łzy nadal rycząc z bólu, początkowo nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że od pierwszych szczelin w różdżce powstały kolejne, a sam przedmiot rozpadł się na kilkanaście części już po paru następnych sekundach
Nikt o nic nie pytał. Historia o wyjątkowo nieudanym zaklęciu podpalającym przyjęła się zaskakująco dobrze. Jedynie wzrok pielęgniarki w skrzydle szpitalnym wyglądał jakby ta znała cały przebieg wydarzeń. Ale to nie obchodziło Felicii w najmniejszym stopniu. Nie obchodziło ją też nieprzyjemne pieczenie nadal dające się we znaki,ani koniec roku, od którego dzieło ją kilka dni, ani nawet świadomość, że już niedługo znów zobaczy ojca. Pierwszy raz od miesięcy uwolniła się od ponurych myśli o jego stanie. Ale tylko na rzecz jeszcze bardziej przygnębiających myśli o konsekwencjach swojej głupoty.

Ciężko opisać co czuje czarownica pozbawiona swojej różdżki. W przypadku Felicii pierwsze skrzypce odgrywała tam niepewność. Czuła się jak małe dziecko rzucone w wir dorosłego życia. Bezbronność. Tego uczucia trzeba było pozbyć się w trybie natychmiastowym. Ulica Pokątna  jak zawsze próbowała umilić Krukonce spacer odgłosami jej bywalców. W gwarze tłumnych uliczek dziewczyna czuła się lepiej niż gdziekolwiek indziej. Jednak tym razem zamiast arii szczęścia otrzymywała orkiestrę nieporadności. Nic nie pomagało. Ani szum ulic, ani świadomość bliskości celu - ona cel musiała osiągnąć TERAZ. I udało się. Pociągnęła za klamkę napełniając pomieszczenie dźwiękiem dzwonka zawieszonego nad drzwiami. Nie musiała długo czekać na pojawienie się różdżkarza. Pamiętał ją. Poznała to od razu, po jego uśmiechu, który natychmiast zrzedł, kiedy ich spojrzenia spotkały się. Felicia rzuciła na ladę niewielki woreczek, rozwiązała supeł i wysypała zawartość. Widok eukaliptusowej różdżki wydawał się mało zaskakujący dla starca. Pytanie o możliwość naprawy od początku skazane było na wyśmianie, jednak dziewczyna zadała je. Odpowiedź była jedną z tych, które miała zapamiętać do końca życia. "Nie. A nawet jeśli, to nie Twoja różdżka. Nie wiem kim jesteś, ale na pewne nie dziewczynką, której sprzedałem tę różdżkę 4 lata temu.". Wiele osób powtarzało Felicii, że się zmieniła, że kiedyś była inna. Ale żaden z tych komentarzy nie dotknął jej tak, jak ten. Nie wzbudził jednak smutku. Za to w żądaniu nowej różdżki nuta agresji była wyczuwalna wyjątkowo wyraźnie. Sprzedawca już się nie odezwał. Zniknął za wysokimi półkami, by po chwili wyłonić się niosąc podłużne pudełko. A kiedy tylko Felicia wzięła w dłoń nadal pokrytą poparzeniami swój nowy nabytek, swoją 12,25 calową, sztywną różdżkę z judaszowca i pazura Nundu, cała uprzednia nieporadność zniknęła. Już nie była bezbronna ani niepewna. Zagarnęła do woreczka resztki swojego dawnego skarbu i wyszła na ulicę, gdzie szum tłumu przewijającego się między sklepami znów rozbrzmiewał jak muzyka w jej uszach.



Mimo wszystkiego, co jej się przytrafiło, Felicia nie uważała czarnej magii za coś aż tak złego, tylko raczej... odmiennego. Nie żałowała czasu spędzonego na poznawaniu jej podstaw. Jedynym problemem, którego doświadczała były szpetne blizny na prawej dłoni i przedramieniu. Ostatecznie jednak właśnie dzięki temu doświadczeniu minęła jej złość, która została zastąpiona przez przygnębienie, a za jakiś czas w akceptację choroby ojca. Koniec jej napadów agresji i dziwnych zachowań oznaczał drugi początek dla wszelkiej maści adoratorów. Wraz z nimi powróciło dawne aroganckie i egoistyczne zachowanie. Przestała się od nich opędzać, wręcz przeciwnie. Każdy otrzymywał cień nadziei. Felicia powoli uczyła się jak zwodzić wszystkich po kolej, raz słodkimi słówkami, raz zręcznie zaplanowanymi kłamstwami, a potem czerpała przyjemność widząc każdego z nich przekonanego o swojej niebywałej zdolności w zdobywaniu niewieścich serc. Nie przywiązywała się do nikogo, nie stanowiło też dla niej problemu brutalne wyjawienie gorzkiej prawdy któremukolwiek ze swoich "kochanków". Piąta i szósta klasa były okresem, w którym jej szkolne wyniki jeszcze bardziej się pogorszyły. Ona jednak nie przywiązywała do nich szczególnej wagi. Historia magii, eliksiry, astronomia... Do czego mogło przydać się to w życiu? Sytuacja lepiej się miała w sprawie czysto magicznych zajęć jak zaklęcia i uroki lub obrona przed czarną magią, do których dziewczyna przejawiała talent. W Klubie Pojedynków również radziła sobie nie najgorzej - uprzednią złość zastąpiło opanowanie, co wyszło na dobre. Potem przyszedł czas SUM-ów. Nikt nie oczekiwał dobrych wyników, nikt też nie był zdziwiony, kiedy były nie najlepsze. Życie toczyło się dalej, a dziewczyna starała się jak najlepiej przygotować na najgorsze.
Sytuacja nie zmieniała się przez kolejne lata. Felicia pozostawała lubiana i popularna wśród rówieśników. Z przyjemnością pilnowała utkanej przez siebie sieci kłamstw i kłamstewek, w które wplątywała wszystkich zalotników, by potem zagrać na ich uczuciach. W siódmym roku nauki Felicii stanowisko dyrektora objął Gellert Grindelwald. Jego sposób prowadzenia Hogwartu miał wielu entuzjastów, ale i wielu przeciwników. Dziewczyna nie opowiadała się po żadnej ze stron nie chcąc sprowadzić na siebie lub na kogokolwiek innego kłopotów. Pokornie wypełniała swoje obowiązki z ponurym nastawieniem "To ostatni rok, byle do końca". Podciągnęła się w nauce na usilne, listowne prośby ojca, jednak nigdy nie wróciła do tak wysokiego poziomu, jaki prezentowała na początku nauki. Nadeszły owutemy. Wyniki były zadowalające. Ba, były bardzo zadowalające, jak dla Krukonki, która wcześniej poddawała w wątpliwość samo zdanie ich. Nie dało się ukryć, że spory wpływ musiał mieć na to zwykły łut szczęścia, jednak czy to było ważne?



W końcu jednak spokojne szkolne życie zostało brutalnie przerwane przez  to, co stać się musiało, prędzej czy później. Mimo tego, że prognozy lekarzy dawały Edwardowi Fancourt jeszcze kilka lat życia, zmarł. Choroba wykradła ostatnie tchnienie z jego piersi około tydzień przez końcem roku szkolnego. Felicia załamała się. Wiedziała, że tak będzie, tak musiało być. Nawet zaczynała sądzić, że jest gotowa. Jednak świadomość tego, że to JUŻ się stało, a ona nawet nie miała okazji się pożegnać, była nie do zniesienia. Ciężko było wyobrazić sobie bardziej negatywny incydent na ostatnie dni szkoły.
Felicia nie musiała zajmować się pogrzebem. O wszystko zadbała jej babcia od strony matki - od strony ojca nie miała(lub raczej nie znała) żadnych krewnych. Rodzice mieli spocząć razem, we Włoszech - tak też się stało. Nigdy wcześniej nie wylała tak wielkiej ilości łez. Do Anglii wróciła po kilku tygodniach. Sprzedała rodzinny dom. Nie chciała... A raczej nie mogła mieszkać w miejscu, w którym każdy pojedynczy przedmiot przypominał nieżyjącego ojca. Przeniosła się z Liverpool'u do Londynu, gdzie wykupiła spore mieszkanie w jednej z czarodziejskich dzielnic.



Zaczęła dochodzić do siebie dopiero po kilku miesiącach. Póki co nie brakowało jej pieniędzy - rodzinny dom był wiele wart, więc po zakupie nowego lokum zostało trochę oszczędności pomimo tego, że choroba ojca pozbawiła go nie tylko życia, ale i fortuny wydanej na wszelkiego rodzaju uzdrowicieli i medyków. Jednak same wydatki przy braku przychodów robiły swoje - ilość funduszy topniała w zastraszającym tempie. Felicia w końcu wzięła się w garść, ale bardziej z przymusu, a nie z rzeczywistej poprawy samopoczucia.Wtedy dopiero uświadomiła sobie w jakiej znalazła się sytuacji. Nie miała w Anglii żadnej rodziny, żadnych kontaktów ani nawet przyjaciół. Była sama, całkiem sama. Powrót do Włoch teoretycznie stanowił jakieś rozwiązanie - z pewnością byłaby ciepło przyjęta przez babkę, ale i ona była już starszą, schorowaną czarownicą. Sprawianie jej dodatkowych problemów byłoby poniżej godności Felicii. Ta więc musiała niewątpliwie znaleźć dla siebie zajęcie. Głównym problemem był całkowity brak perspektyw. Ona nigdy nie myślała co będzie robić po szkole, nigdy nie miała konkretnej wizji przyszłości. Każde pytanie typu "Co zamierzasz robić, kiedy dorośniesz?" zbywała wzruszeniem ramionami. Żyła chwilą od tylu lat... I teraz odczuwała skutki. Owszem, oferty zatrudnienia nie były rzadkim widokiem. W wielu miejscach szukano rąk do pracy. Jednak Felicia nigdy nie uznawała swoich rąk za pracy szukających.
Potrzebowała czasu. Potrzebowała go dużo, by odpocząć, pomyśleć.
Kolejne dni spędzała w głównej mierze na spacerach. Nie ograniczała się do czarodziejskich dzielnic, równie często przebywając w otoczeniu mugoli. Odgłosy tłumu, cały ten gwar i zgiełk na zewnątrz dawały Felicii choć odrobinę wewnętrznego spokoju.
Jeden z takich spacerów po Pokątnej zaowocował spotkaniem młodego czarodzieja. Ten zaczepił ciemnowłosą kobietę, od razu próbując oczarować ją szarmanckim uśmiechem. Jednak na pierwszy rzut oka zdradzał swoje zamiary - towarzyszenie w spacerze, miła pogawędka... i tak dalej, aż do zakładania szczęśliwej rodziny. Po szybkim ogarnięciu go wzrokiem Felicia musiała przyznać, że niczego mu nie brakowało - był wysoki, dobrze zbudowany, nie wyglądał na biednego, przynajmniej z ubioru i zachowania. Ona sama również utwierdziła się w przekonaniu, że urodę odziedziczyła po matce, która była piękną kobietą, tak wynikało z opowieści rodziny. Cóż więc stało na przeszkodzie? To, że z punktu widzenia panienki Fancourt wiązanie się z kimkolwiek było przejawem głupoty. Ona nigdy nie czekała na swojego rycerza na białym koniu, nigdy nie uważała, że takiego potrzebuje. Może tak było... A może po prostu na takąż osobę nie natrafiła. Natomiast każdego adoratora zwodziła, utrwalając w nim poczucie sukcesu, by potem perfidnie zagrać na jego uczuciach, dla siebie zyskując zimną satysfakcję.
I tym razem odezwały się szkolne przyzwyczajenia. W akompaniamencie słodkich słówek i pięknego uśmiechu zgodziła się na kontynuowanie spaceru we dwójkę, trzepocząc zalotnie rzęsami. Rozmowa, którą uraczył ją jej towarzysz była dworską gadką wprost z wyobrażeń młodej kobiety - nudną i bezcelową. Wreszcie nauki ojca o manierach i zachowaniu damy zaczęły się opłacać, co było jednym z niewielu plusów zaistniałej sytuacji. Nie było to najprzyjemniejsze przeżycie, ale Felicia miała już spore doświadczenie w zwodzeniu mężczyzn. Właśnie dzięki temu ten nieszczęśnik był utwierdzany w przekonaniu, że ma swoją zdobycz. Po kilkunastu minutach dopiął swego - udało mu się wyprosić kolejne spotkanie. W końcu każdy odszedł w swoją stronę. On dostał imię, nazwisko oraz adres pięknej panienki, a Felicia jego sakiewkę, którą udało się niepostrzeżenie zabrać, kiedy szeptała mu do ucha słodkie słówka. Znikając w tłumie jeszcze chwilę zastanawiała się co mogłoby się stać, gdyby pod tym zmyślonym adresem rzeczywiście mieszkała taka, również fikcyjna osoba.



Krótkim pocałunkiem pożegnała się z następnym uwiedzionym mężczyzną. Jej sztuczny uśmiech zniknął automatycznie w momencie, w którym odeszła kilka kroków w kierunku przeciwnym. Wreszcie rozluźniła nerwowo zaciśniętą pięść i zbliżyła wyprostowaną dłoń do twarzy, by uważnie obejrzeć swój nowy łup. Na jedwabnej rękawiczce ukrywającej blizny po oparzeniach spoczywały dwa, zdobione sygnety. Felicia z cichym pomrukiem zadowolenia ukryła je w kieszeni płaszczyka, którym nakryła piękną, czarną suknię.
Taki był jej sposób na życie. Dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że szczęście nie będzie jej sprzyjać wiecznie, tak samo jak nie zawsze będzie tak samo piękna. Jednak całość miała swój urok, któremu nie dało się oprzeć. Życie Felicii po ukończeniu Hogwartu nie było kolorowe. Można by nawet rzec, że było czarno-białe. Więc dodawanie mu codziennych zastrzyków adrenaliny było wręcz uzależniające. Oczywiście, nie zawsze wszystko wyglądało tak wspaniale. Nieraz zostawała rozpoznawana, nieraz musiała znikać w tłumie, a nawet nieraz kończyła na mugolskim komisariacie policji. Mugolskim, gdyż właśnie na mugolach skupiała się najczęściej. Jednak czy to miało znaczenie? Każdy reagował na damę pchającą mu się w objęcia dokładnie tak samo, a dopóki jedyną ceną za nowe stroje uzupełniające garderobę czarownicy były złamane serca, wszystko było w jak najlepszym porządku. Główną różnicą było to, że po jakimś czasie z pewnością stałaby się zbyt rozpoznawalna w społeczeństwie londyńskich czarodziejów, a w mrowiu mugoli zamieszkujących Londyn mogła pozostawać anonimowa na wieczność. Wybierała mniejsze ryzyko. Po kilku miesiącach zdążyła się przyzwyczaić do nowej "pracy". Nabrała doświadczenia. Wiedziała jak niepostrzeżenie zabrać sakiewkę i ją ukryć, wiedziała jak przedstawić się jako całkowicie inna osoba bez drgnięcia powieki, wiedziała w jaki sposób zwracać się do mężczyzn by Ci szybko oszaleli na jej punkcie, a nawet wiedziała w jaki sposób ocenić, czy ktoś jest na tyle bogaty, by był wart późniejszego kupna eliksiru poronnego. Miała swoich zaufanych alchemików, u których regularnie zaopatrywała się w perfumy z dodatkiem amortencji, szminki z eliksirem nasennym działającym wkrótce po pojedynczym pocałunku lub antidota na te właśnie specyfiki. Powoli stawała się profesjonalistką.



Wygodny byt złodziejki został przerwany podczas jednej z przechadzek po Pokątnej. Zimna jesienna aura nie sprzyjała spacerom, jednak ona już od dawna nie traktowała tego zajęcia w ten sposób. Błogi spokój przerwał mężczyzna, który, wcześniej idąc za nią, nagle zrównał się z Felicią i wziął ją pod rękę. Ta nie dawała po sobie poznać zaskoczenia, które ją opanowało i kontynuowała swoją przechadzkę z nowym towarzyszem nie tracąc ani trochę ze swojej gracji. Kilkudziesięcioletni człowiek z nieco przyblakłymi, rudymi włosami oraz elegancko przystrzyżoną brodą z przejawami siwizny również był spokojny, jakby zachodzenie w ten sposób dam było czymś spotykanym codziennie. Ubrany był wytwornie, a po akcencie można było przypisać mu narodowość niemiecką lub austriacką. Szybko przeszedł do rzeczy pytając o doświadczenie Felicii w jej "zawodzie". Nie wydawał się zadowolony mydleniem oczu i wymigiwaniem się od odpowiedzi, a na próbę oswobodzenia ręki zareagował boleśnie przyciągając młodą kobietę na poprzednie miejsce i z takim samym spokojem kontynuował wspólną przechadzkę. Felicia jeszcze przez kilka minut doskonale zgrywała zabłąkaną damę, która nie ma pojęcia o co chodzi. W końcu starszemu człowiekowi skończył się spokój i zakończył rozmowę stwierdzeniem o tym, że właśnie minęła szansa na bogactwo. Jednak odwołał wszystko i nakazał oczekiwać sowy w momencie, w który na pożegnanie Felicia oddała mu jego dwa zdobione sygnety, różdżkę i sakiewkę, o których kradzieży nie zorientował się przez cały spacer.



Obiecana sowa przyleciała nazajutrz, niosąc ze sobą małe zawiniątko oraz elegancko zwinięty list napisany na papierze dobrej jakości czytelnie, acz ewidentnie niepewną ręką. Zawierał jedynie instrukcje, bez daty, bez podpisu, bez czegokolwiek innego. Unosił się z niego nieprzyjemny zapach nieznany Felicii, acz bezpośrednio kojarzący się z alchemią. Według instrukcji miała wejść w posiadanie rodowego medalionu czarodzieja, który za parę dni miał zatrzymać się w Londynie i zastąpić go falsyfikatem. Następnie oddać oryginał barmanowi jednego z niewielkich lokali w mało uczęszczanej dzielnicy Londynu. Niewielkie zawiniątko skrywało w sobie ów fałszywą wersję niewielkiej ozdoby na złotym, cienkim łańcuszku. Początkowo miała pewne zastrzeżenia, jednak ostatecznie zdecydowała się pomimo braku wspomnienia o wynagrodzeniu. Ciekawość zwyciężyła nad własnych poczuciem bezpieczeństwa.



Felicia nie zwykła bywać w takich miejscach. Te zwykle są odwiedzane jedynie przez miejscowe zbiry, a nie wiadomo czego można się po takich spodziewać. Odetchnęła z ulgą dopiero, kiedy znalazła się w ciepłym pomieszczeniu. Panowały pustki, jedynie stolik w samym rogu był zajęty... O ile można powiedzieć patrząc na to, że pijaczyna już samoczynnie zsuwał się z blatu, na którym poległ zmożony ilością wlanego w siebie alkoholu. Kobieta nie patrzyła na niego dłużej napełniana odrazą. Podeszła do barmana, by poprosić o herbatę, jednak jego spojrzenie i drwiący uśmiech same dały odpowiedź - w takim miejscu tak łagodnych trunków nie ma. Przez sekundę przemknęło jej na myśl zamówienie czegoś mocniejszego, jednak głuchy dźwięk "klienta", który wreszcie zsunął się ze stolika i uderzył o podłogę skutecznie ją od tegoż pomysłu odwiodły. Felicia ograniczyła się więc jedynie do wyciągnięcia zza dekoltu niewielkiego płóciennego woreczka i przekazania go odbiorcy. Ten był już na to przygotowany, gdyż bez żadnej reakcji schował przesyłkę pod ladą i kontynuował wycieranie czystego już kufla. Samo zdobycie medalionu nie było niczym ciężkim, praca okazała się wyjątkowo łatwa. Czarodziej musiał przez wiele miesięcy przebywać w samotności, gdyż na jednoznaczne sygnały od Felicii reagował wyjątkowo chętnie. Padł na deski w wynajmowanym przez siebie pokoiku po pierwszym, krótkim pocałunku. Szminka z dodatkiem eliksiru usypiającego była jednym z najlepszych pomysłów Felicii, a zdolności znajomych alchemików równie nieocenione co zażyte wcześniej antidotum. Ciemnowłosa kobieta aż uśmiechnęła się sama do siebie czując satysfakcję z wykonanego zadania. Zadania, za które jeszcze nie otrzymała nagrody. Upomnienie się o nią u barmana nie przyniosło najmniejszych skutków, a jedynym co otrzymała było polecenie opuszczenia lokalu. To też zrobiła, a całą drogę do mieszkania męczyło ją niemiłe uczucie zostania oszukaną, zmanipulowaną. Dla osoby, która sama oszukuje i manipuluje na co dzień jest to prawdziwa tortura. Tortura jednak zmieniła się w satysfakcję, kiedy już w swoim lokum Felicia znalazła swoją zapłatę. Nie dochodziła w jaki sposób ktokolwiek dostał się do środka ani kiedy to zrobił - ważne było wynagrodzenie. Wynagrodzenie o wiele większe niż to, co jeszcze niedawno zarabiała szukając "ofiar" na własną rękę. Nie miała pojęcia kim jest jej pracodawca, ani co ma z pracy wykonywanej przez Felicię, ale nie przeszkadzało jej to, póki była ona tak dobrze opłacana.



Kolejne sowy przynoszące zlecenia przybywały w różnych odstępach czasu. Najczęściej było to około miesiąca, ale czasem Felicia nie miała zajęcia przez kilkanaście tygodni, a czasem dostawała jedną pracę przed ukończeniem drugiej. Każdy list odznaczał się innym atramentem, innym charakterem pisma - żadne nie wyglądały na pisane przez tę samą osobę. Nowy styl życia pasował Felicii. Nie musiała się już imać okradania przypadkowych osób, choć i to czasem robiła, ale z czystej przyjemności. Dzięki wynagrodzeniom za zlecenia w listach stała się bogatsza niż kiedykolwiek wcześniej. Nie była to prawdziwy fortuna, ale nie musiała się martwić brakiem funduszy.
W końcu można było powiedzieć, że młoda Krukonka dorosła. Nie zmieniła się od czasów szkolnych aż tak bardzo, wiele jej wad pozostawało niezmienionych. Nadal była hipokrytką, nadal zachowywała się egoistycznie i nadal była podobnie zadufana w sobie. Jednak pomimo tego łatwo było jej nawiązywać kontakty z innymi ludźmi. Być może dzięki jej przekonaniu o równości ludzi niezależnie od krwi i niechęci do arystokracji, a być może przez jej zdolności do wprowadzania ludzi w błąd, przez które każdy mógł widzieć w niej tego, kogo chciał. Z czasem stała się też bardziej zaradna i mniej sentymentalna. Nie przywiązywała się nadmiernie do nikogo i niczego. Jej jedyną pamiątką z przeszłości był niewielki woreczek z częściami starej różdżki, a zostawienie czegoś(lub kogoś) pozornie dla niej ważnego nie stanowiło problemu.
Tak, Felicia Fancourt wreszcie dorosła.




Patronus: Lisy od zawsze symbolizowały chytrość i kłamstwo. Utarte sformułowanie "chytry lis" nie bez powodu było więc zarezerwowane dla człowieka przebiegłego oraz podstępnego. Może właśnie dlatego zwierzę to stało się patronusem Felicii, tak lubującej się we wszelakich fortelach i oszustwach.
Rzucając zaklęcie Patronusa, Felicia przypomina sobie jej rozmowę z ojcem nad grobem matki, podczas podróży do Włoch, kiedy była dzieckiem.











 
18
0
6
0
0
2
0

Języki
Język ojczysty: Angielski
Język obcy: Włoski - poz. zaawansowany

Biegłości
Historia magii: II
Kłamstwo: IV
Kradzież: IV
Latanie na miotle: I
Literatura: I
Malarstwo: I
Mugoloznawstwo: III
Retoryka: III
Spostrzegawczość: IV
Taniec: II
Ukrywanie się: III

Genetyka
Brak: 0

Reszta: -



Wyposażenie

Różdżka, sowa, umiejętność teleportacji, +11 punktów statystyk



Gość
Anonymous
Gość
Felicia Fancourt
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach