Wydarzenia


Ekipa forum
Cecilia Blackwood BUDOWA
AutorWiadomość
Cecilia Blackwood BUDOWA [odnośnik]01.09.16 22:18

Cecilia Blackwood

Data urodzenia: 9 IX 1936
Nazwisko matki: Valhakis
Miejsce zamieszkania: Norwich
Czystość krwi: Czysta ze skazą
Status majątkowy: Średniozamożna
Zawód: Ilustrator/ malarz/ rysownik
Wzrost: Sto pięćdziesiąt pięć centymetrów
Waga: Sześćdziesiąt kilogramów
Kolor włosów: Naturalny jasny blond
Kolor oczu: Brązowe, czasem przechodzące w piwne
Znaki szczególne: Dwie bruzdy na szyi, ciągnące się od jednego ucha aż do drugiego



Nietypowe zapoznanie


Po kilku nieudanych próbach otworzenia ukrytego przejścia cegły rozstąpiły się, odsłaniając Ulicę Pokątną. A przynajmniej jej mniejszą część, do pobliskiego zakrętu. Filigranowa brunetka przeszła przez otwór, zaciągając się powietrzem niosącym zapach starych ksiąg, kadzideł, brzozowych rózeg z najnowszych latających mioteł, czy chociażby fusów z pobliskiej herbaciarni. Tych pierwszych poszukiwała szczególnie. Nie miała już co czytać w domu, wszystkie jej romansidła zostały przewertowane od deski do deski. I to dwukrotnie. Potrzebowała nowych opasłych tomiszczy na zimowe wieczory, a że biblioteka na najsławniejszej ulicy czarodziejów była bardziej zachwalana niż te w Londynie, postanowiła się udać właśnie tam.
Oczywiście, jak to każda kobieta, nie mogła udać się prosto w wyznaczone miejsce, a odwiedzić po drodze kilka – jak i nie kilkaset – tych pośrednich. Stanęła obok brodatego szkicownika, z otwartą buzią przyglądając się jego dziełom. Karykatury były bardzo ładne, w przeciwieństwie do ich kultury osobistej. Co prawda nie rzucały w jej stronę złośliwymi uwagami, ale za to pogwizdywały na umór. Nie wiadomo, czy w pozytywnym, czy negatywnym znaczeniu. Starała się przymknąć na to oko. Przepadała za malarstwem wszelakiego rodzaju, ale jej chleb powszedni stanowiło podróżowanie, turystyka. Odwiedziła więcej krain, niż cała jej rodzina razem wzięta. Opisała dokładnie każdy region, klimat jaki tam panował. Gdyby urodziła się w ’75 wyposażyłaby się w aparat cyfrowy, co by uwiecznić piękne panoramy na zdjęciach. Westchnęła, darując sobie kupno gadatliwych obrazów i ruszyła dalej. Widząc szyld ze słodkościami jej nogi mimowolnie powędrowały w stronę cukierni. Połasiła się na jedną trzecią produktów za witryną, oczywiście ze świadomością sporej zniżki. Chałwy, babki, kremówki, groszki i tym podobne zostały albo zapoczątkowane od razu po zapłacie, albo kilka sekund po wyjściu z ciastkarni. Dziw bierze, że tyle udało się jej wepchnąć do tak małego żołądka. Idąc za ciosem po paruset metrach wparowała do baru. Zamówiła imbirowe piwo i wydudliła cały kufel, ku uciesze mężczyzn przy stolikach. Nawet z jednym z nich założyła się, kto wypije je szybciej. Niestety stara pijaczyna przegrała i broniąc swego honoru wyłożyła na ladę odpowiednią ilość galeonów. To był jej dzień. Weszła jeszcze do kilku innych miejsc, na przykład sklepu jubilerskiego oglądając wyroby E. Kruegera, salonu luster, a przedostatnim punktem był wróżbita. Nie spojrzał on nawet w swoją szklaną kulę, by przepowiedzieć jej przyszłość.
- Wieczna hulanka doprowadzi cię do zguby. - poklepał ją po ramieniu, mówiąc, że przepowiednia była z jego dobrej nieprzymuszonej woli i odprowadził do drzwi. Nie potraktowała jej poważnie, uznała za brednie pod wpływem różowych oparów unoszących się zewsząd w jego lokum. Skinęła mu na odchodnym i wyszła.
Teraz skierowała się od razu do biblioteki. Przy wejściu zerknęła kątem na działy i autorów, sprawnie omijając wszystkie regały, mimo lekkiego rauszu. Oglądała dokładnie okładki, oprawienie książek, ich opisy, pierwsze strony. Przez cały ten czas nie zauważyła, że od początku przygląda się jej pewna para oczu. Wzięła pięć sztuk i podeszła do ekspedienta. Odłożyła je na biurko, chcąc sięgnąć po portmonetkę. Zamiast tego złapała się kurczowo za brzuch. Przeszył ją ból, promieniując na całe tułowie i powodując zimne dreszcze wzdłuż kręgosłupa. Jej żołądek nie wytrzymał przepełnienia i zwrócił cała zawartość. Dobrze, że bibliotekarz miał pod ręką papierową torbę i zdążył odgarnąć jej sięgające pasa włosy. Gdy torsje ustały, speszona Ursula szybko zabrała reklamówkę, wyrzuciła ją do kosza na zewnątrz, rozliczyła się z kwoty na paragonie i już-już miała opuszczać sklep, ale zbywca złapał ją za ramię, skutecznie zatrzymując.
- Nie może pani w takim stanie opuścić tego budynku. – powiedział rozkazującym, acz nie nachalnym tonem, po czym zostawił na drewnianym stole tabliczkę „zaraz wracam” i zaprowadził dziewczynę na drugie piętro, do pomieszczenia dla personelu. W nim jak na zawołanie czajnik wlał wrzątek do szklanki, do której po chwili zielonooki wrzucił świeże zioła. Ursa myślała, że wybrał je losowo, w gruncie rzeczy nawet tak to wyglądało, jednak było zgoła inaczej – zaczytywał się on często w zielnikach, więc znał to i owo, co na co podać, co gdzie zerwać. Gdy wywar nieco ostygł, wypiła go duszkiem, drażniąc podniebienie, lecz chcąc jak najszybciej pozbyć się boleści.
- Mogę poznać imię swojego wybawcy? – zapytała nieśmiało, wdzięczna za ten gest.
- Ambrose.

Euforia, nieufność i dramat


- Jeżeli ktoś jest przeciwny temu związku niech przemówi teraz, albo zamilknie na wieki. – opasły klecha wdrapał się wyżej na ambonę i rozejrzał po wiernych. Rozległ się cichy szmer wśród ławek, jednak nikt się nie wychylił, nie zaprotestował. Zarówno w parze młodej, jak i u księdza wzbudziło to pewien niepokój, ale żeby nie przedłużać, odchrząknął głośno i kontynuował donośnym głosem.
- Zatem ogłaszam was mężem i żoną! – dźwięk organów zagłuszył narastające oklaski i wiwaty, para cofając się do wyjścia została otoczona przez dziewuszki rzucające im pod nogi róże z dalekiego wschodu, a następnie przez gości sypiącymi drobniakami. Weszli do karety ciągniętej przez dwie kare klacze i pojechali prosto na biesiadę. W sali krzątał się już ogrom garsonów, a organizatorzy wieszający girlandy nad drzwiami i wewnątrz omal nie pospadali z drabin na widok tłumu. Myśleli, że przybędą później. Ale nie było tego złego, co by na dobre nie wyszło, od razu rozpoczęto bomblerkę. Co rusz przynoszono nowe tradycyjne potrawy, bimber lał się strumieniami, wodzirej nie dawał o sobie zapomnieć. I w takiej atmosferze spędzili czas do białego rana.
Przed południem, kiedy Blackwood odsypiał co swoje, Ursula przeżywała męczarnie w wychodku. Mdliło ją o wiele gorzej niż wtedy, kiedy pierwszy raz zawitała do księgarni męża. Oznaczało to tylko jedno – ciążę. Kiedy poczuła się dobrze, pobiegła zbudzić Ambrose’a i poinformować go – a raczej wykrzyczeć – że wkrótce zostanie ojcem.
Radości nie było końca. Zielonooki pilnował Ursę jak oczka w głowie, dbał o nią lepiej, niż ona sama. Zapisał ją nawet do szkoły rodzenia. Wspólne spotkania w małym przyjaznym gronie sprawiały wrażenie domowego zacisza, położne genialne w swoim fachu zawsze służyły radą i nauką, ich pogodność eliminowała zmęczenie każdej z ciężarnych. Dzięki nim też uwierzyli we własne możliwości jako przyszli rodzice. Po 9 miesiącach nadszedł termin porodu. Ambrose, jego rodzice i teściowie z niecierpliwością wyczekiwali narodzin. Kiedy któryś z lekarzy opuścił salę operacyjną, cała piątka chórem wypytywała, czemu to tak długo trwa. Ci jedynie bezradnie rozkładali ręce. Po kilku godzinach jeden z nich machnął ręką do Blackwooda, żeby wszedł, a reszta nadal czekała na zewnątrz. Nałożył rękawiczki ochronne, niebieski fartuch i próbując opanować drżenie rąk odciął pępowinę. Teraz patrzył na swoją córeczkę, umorusaną, siną, ale nadal piękną. Nie mógł ukryć wzruszenia. Po tygodniu zabrał ją i żonę do domu. Ciężko harował na ich utrzymanie, zostawał po godzinach w pracy, dorabiał sobie nawet na czarno. A wszystko po to, żeby nie żyli w nędzy. Młoda rosła jak na drożdżach, dojrzewała, nauczyła się chodzić, mówić. Z każdymi kolejnymi jej urodzinami zauważał jednak, że coś jest nie tak. Nie była podobna ani do jego rodziny, ani do tej Ursuli. U Valhakisów z greckimi korzeniami nigdy nie urodziło się dziecko o blond włosach, u Blackwoodów także. Może czterdzieści pokoleń wstecz. Tak to występowali jedynie sami bruneci i brunetki. Przymknął na to oko i poczekał twierdząc, że ściemnieją, tak jak każdemu z wiekiem. Cecilia skończyła siedem równych lat, a jej czupryna zamiast ściemnieć jeszcze bardziej zjaśniała, przypominając swym kolorytem kredę. W dodatku z charakteru nie przypominała żadnego z rodzicieli. To nie pozostawiało wątpliwości. Został zdradzony i to, sądząc z obliczeń, na własnym weselu! Któregoś dnia, kiedy Ursula wyszła do sklepu, po powrocie zastała swoje walizki z małą kartką na wierzchu. Myślałaś, że twoja zdrada ujdzie ci na sucho? Zabieraj swoje szpargały i wynoś się stąd! Wniosłem już pozew o rozwód.

Wyjaśnienie


Ursula nie zdradziła Ambrose'a. Nie zdarzyło się to też na weselu, a na wieczorze panieńskim. Spotkały się w dziesięcioosobowym gronie w mieszkaniu jednej z nich i folgowały sobie od popołudnia. Mieszały różne trunki, słabsze i mocniejsze, w wyniku czego wpadały im do głowy różne pomysły, jednym z nich było sproszenie dwóch żigolaków, żeby jeszcze bardziej urozmaicić wieczór. Około północy jedna z przyjaciółek Ursuli, kiedy pozostałe były zaintrygowane przechwałkami dwójki mężczyzn, dodała do napoju przyszłej panny młodej pewien specyfik, w dzisiejszych czasach uznany po prostu za pigułkę gwałtu. Skąd go miała - nie wiadomo. Wiadome było tylko to, że od zawsze zazdrościła Valhakis dzianych rodziców, ciągłych podróży, a teraz nawet i narzeczonego. Potem starała się ją jak najbardziej upić, a kiedy już się miały zbierać do domów, nakłoniła ją do pójścia skrótem, przez najmniej uczęszczaną dzielnicę miasta. Wesoło przemierzyła ponad połowę drogi, lecz ostatecznie stukot obcasów o bruk przyciągnął jednego z pomyleńców. Zaszedł ją od tyłu, wsadził szmatę do ust, żeby nie mogła wołać o pomoc i zaciągnął w ślepy zaułek. Nie muszę chyba pisać, co jej zrobił. Na szczęście, na tym poprzestał i nie zamordował jej w brutalny sposób, tak jak to robili inni gwałciciele. Obudziła się następnego dnia rano, we własnym łóżku, kompletnie nie pamiętając ubiegłej nocy. Dlatego też kiedy Blackwood zasugerował jej zdradę, nie zaprzeczyła myśląc, że zrobiła to z jednym z żigolaków. Czuła wstręt do siebie i obrzydzenie. Nie sądziła, że byłaby do tego zdolna. Wyprowadziła się z Londynu do Norwich, miasta oddalonego o prawie dwieście kilometrów na północ. Podczas rozwodu sąd przyznał tylko jej prawa rodzicielskie, których zrzekł się Ambrose, wywalczyła o alimenty dla Cecilii i zmieniła nazwisko na panieńskie. Rozpoczęła nowe życie, całkiem izolując siebie i córkę od rodziny.

Patronus: Cecilia śmiała się, że jej patronus przybrał taką, a nie inną postać, ponieważ tak jak każdy gad tudzież płaz lubiła wygrzewać się godzinami na słońcu. Prawda była taka, że odwiedziwszy kiedyś terrarium w rodzinnym mieście w oko wpadła jej właśnie ona, salamandra plamista. Nie węże, nie jaszczurki, czy smok z Komodo, tylko ten czarno-żółty drapieżnik. Bardzo się jej spodobał. Myślała, że jej zaklęcie obronne zamieni się w pasywną łanię, sarnę, ale nie w w/w łowcę. Było to dla niej dość sporym przeżyciem.


Statystyki i biegłości
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 0 Brak
Zaklęcia i uroki: 10 Brak
Czarna magia: 0 Brak
Magia lecznicza: 8 Brak
Transmutacja: 4 Brak
Eliksiry: 1 Brak
Sprawność: 0 Brak
BiegłośćWartośćWydane punkty
Język ojczysty: angielski II0
Język obcy: rosyjskiII4
MugoloznawstwoV12
MalarstwoV12
AnatomiaIII4
SpostrzegawczośćIV6
Ukrywanie sięV12
RetorykaIII4
Instynkt przetrwaniaV12
JeździectwoIV6
ZielarstwoI1
Opieka nad magicznymi stworzeniamiII2
Reszta: 0

Wyposażenie

Zaczarowana torba, różdżka, sowa, myślodsiewnia

Gość
Anonymous
Gość
Cecilia Blackwood BUDOWA
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach