Wydarzenia


Ekipa forum
Rán Hyacinth Welsh - budowa trwa!
AutorWiadomość
Rán Hyacinth Welsh - budowa trwa! [odnośnik]17.10.16 20:15

Rán Hyacinth Welsh

Data urodzenia: 18 maja 1522r.
Nazwisko matki:  Cattermole
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: mugolska
Status majątkowy: średniozamożny
Zawód: hodowca sów
Wzrost: 187 cm
Waga: 87 kg
Kolor włosów: jasny brąz
Kolor oczu: błękitne, gdzieniegdzie przetkane jasnozielonymi pasmami
Znaki szczególne:


W naszym ogrodzie rosła jabłoń. Ponoć poza deszczem podlewała ją miłość naszej rodziny. Sięgała wyżej ku niebu niż reszta drzew w jej towarzystwie i z pewnością zapuszczała też głębiej swoje korzenie. Ona jako pierwsza małymi zielonymi listkami informowała nas o nadejściu wiosny. Jesienią ostatni liść spadał właśnie z jej gałęzi, a zimą - pewnie przez rozpiętość i szerokość gałęzi - to na niej zbierało się najwięcej śniegu. Ale lubiłem ją. Była jakby jedynym stałym punktem we wszechświecie do którego i ja sam przypiąłem swój kompas. To na niej Magnolia złamała sobie nogę, gdy tłumaczyłem jej że tylko ptaki mogą latać a ona nie jest jednym z nich. To pod nią ciotka Anna ze swoim wybrankiem wzięli ślub. I to na niej ojciec zamontował huśtawkę która zerwała się pod moim ciężarem. Jednak Magnolia miała rację - nie powinienem z niej korzystać. W końcu zamontowano ją dla niej. Gałąź nigdy nie odrosła - przecież nie była jaszczurowym ogonem. Drzewo już nigdy nie wyglądało tak doskonale jak wcześniej. Jednak wolałem je takie - pokazywało że życie zostawia blizny i rany na nas wszystkich.



Kompleks Medei

Zima w końcu – jak zawsze – powoli zaczynała przegrywać walkę z czasem odrodzenia. Wiosna nadchodziła dużymi krokami i zauważyć to można było w błotnistej brei która zrodziła się z roztopionego śniegu i zalegała na ulicach naszego Swansea. Dnie były dłuższe, ale noce nadal przychodziły szybko i wymagały by pomieszczenia oświetlać sztucznym światłem
W moim pokoju stało biurko a na nim świeczka która leniwym, pomarańczowym promieniem oświetlała każdą kolejną kartkę którą kładłem przed sobą. Godzinami rysowałem, albo pisałem koślawe litery opisując jedną z historii którą opowiadał nam ojciec. Dzisiaj rysowałem Prometusza. Uniosłem wzrok na ogień i zapatrzyłem się w niego. Przejechałem dłonią nad płomieniem patrząc jak ten ugina się pod moim ruchem – wystarczająco szybkim by nie poparzyć mi skóry. I wtedy to się stało. Płomyk uwolnił się od knota i wskoczył na moją dłoń po której wędrował niezrażony i jednocześnie przyjemnie ciepły. Dopiero skrzypnięcie wejściowych drzwi otrzeźwiło mnie. Odskoczyłem zrzucając płomyk z dłoni i gasząc go szybkim dmuchnięciem. Oddychałem szybko i nierówno nie do końca pewnym co właściwie się stało. Postanowiłem jednak wtedy że nikomu o tym nie powiem. W jakiś dziwny sposób czułem się winny.
Kilka dni później wiosna była jeszcze bliżej. Gdy weszła Magnolia siedziałem w kuchni jedząc półmisek zupy podstawiony mi pod nos. Pokazała mamie pąk, a ten samoistnie rozwinął się w jej dłoniach. Spojrzenie które matka posłała Magnolii zmroziło mi krew w żyłach. Wtedy byłem wręcz pewien że dobrze zrobiłem zatajając informację o tańczącym na mojej dłoni ogniku. Coś mnie jednak wydało. Może wina na mojej twarzy? Jedno spojrzenie starczyło matce by zrozumieć że i ja nie jestem normalny.
Droga na peron była przeraźliwie cicha. Zazwyczaj mówiąca za nas dwóch Magnolia siedziała cicho obserwując mknące po niebie jaskółki. Ja zaś zastanawiałem się czy mitologiczne opowieści którymi raczył nas ojciec mogły znaleźć ujście w życiu codziennym, bowiem byłem praktycznie pewien że jesteśmy głównymi bohaterami opowieści o Medei. Niezrozumiała dla nas wówczas wrogość bijąca od matki i chęć zabicia nas poprzez odesłanie nas jak najdalej od siebie – jak żywo przypominała historię zdradzonej żony. W tym wypadku jednak nie mąż ją zdradził a własne dzieci. My zaś byliśmy jak ten Odyseusz wysłani na tułaczkę. Nie wiedzieliśmy jednak że nigdy nie miało nam być dane powrócić do naszej własnej Itaki.
To tego dnia postanowiłem zrobić z Magnolii swoją Penelopę, mój kompas, mój dom. To nie nasza rodzinna jabłoń – jak wcześniej myślałem – miała być Yagddrasilem z którego przechodziło się do innych światów. Ta rola od zawsze należała do mojej starszej siostry a ja uświadomiłem to sobie właśnie wtedy na peronie gdy ścisnąłem jej dłoń. Obiecałem sobie wtedy o nią dbać, chronić ją i nigdy jej nie opuścić.  



Złote runo

Mieszkanie dziadków było większe niż to w którym spędziliśmy pierwsze lata naszego życia i szybko stało się naszym. Magnolia zdawała się szybko zasymilować do nowego życia chociaż wiedziałem że pamięta – oboje pamiętaliśmy. Wrogie, pełne nienawiści spojrzenie matki na zawsze zburzyło wizję sielankowego dzieciństwa.
Z okna w salonie widać było park – wolałem to w kuchni. Za nim nie dało się dojrzeć samochodów trąbiących na głąbie czy eleganckich pań i panów z pośpiechem zmierzających w tylko sobie znanym kierunku. Okno w kuchni wychodziło na tył domu. Widać przez nie było starą komórkę i ledwie wystający ponad ziemię pień którego średnica świadczyła o tym jak wielkim i dostojnym drzewem był wcześniej. W pień zawsze była wbita siekiera. Dziwnie ujmował mnie ten widok. Któregoś dnia zapytałem babci co stało się z drzewem z którego pozostał tylko pień.
-Złamało się – życie potrafi złamać nawet najsilniejszych. – powiedziała mi wtedy stając obok mnie w oknie. Przejęło mnie to strasznie. Wstrząsnęło mną wtedy dziwne uczucie, że choć oczy babci zawsze są wesołe a dobry humor nigdy jej nie opuszcza to i ona dźwiga na barkach blizny jakie pozostawiło jej życie. Położyła tego dnia dłoń na moim ramieniu i ścisnęła je lekko. – Zawsze jednak da się podnieść Rán, wystarczy tylko chcieć. – uniosłem na nią spojrzenie ona zaś opuściła swoje na mnie. Przez chwilę mierzyliśmy się tak w milczeniu którego nikt nie przeciągał na siłę a potem babcia uśmiechnęła się sprawiając, że zmarszczki zatańczyły wokół jej oczu – paradoksalnie odmładzając ją o kilka lat. – Zobacz choćby na ten pień – kiedyś był to piękny dąb, teraz idealnie rąbie się na nim drewno na zimę. Wybuchliśmy wtedy śmiechem, choć nie wiem co nas tak rozśmieszyło. Tak samo nie wiedział dziadek z Magnolią, bowiem żadne nasze tłumaczenie nie miało większego sensu.

         Mieliśmy swój mały świat który funkcjonował tak jak małe zębatki zegarków które dziadek naprawiał. Magnolia znikała z dziadkiem podczas gdy ja zostawałem z babcią. Wiosną i latem rąbałem drewno – była to jedna z tych rzeczy których nauczyłem się od dziadka. Jesienią i zimą przynosiłem pocięte konary w wiadrach a babcia niestrudzenie dorzucała je do kominka. Potem zaś pomagałem jej w kuchni. Kroiłem mięso w kostkę, patroszyłem rybę, siekałem cebulę – mimo że jej specyficzny zapach szczypał w oczy i przyciągał łzy. Gdy jedzenie leniwie bulgotało w garnku siadaliśmy w fotelach w salonie i oddawaliśmy się lekturom. Czasem babcia zamiast czytać robiła na drutach. Mnie też tego nauczyła – choć nigdy nie odnalazłem w tym swojej pasji. Nauczyła mnie też szyć mimo tego że po robieniu na drutach mocno kręciłem na to nosem. Nie wiem kiedy zrozumiałem dlaczego właśnie tak wyglądał u nas ten mały podział. W końcu jednak do tego też doszedłem – ale nie sam. Babcia zdawała mi się osobą przy której żadne pytanie nie było głupie. Choć nie zarzucałem jej ich gradem to gdy jakieś zjawiało się w mojej głowie prosiłem o odpowiedź bez oporów. Dlatego pewnego razu gdy ja siedziałem w kuchni podpierając dłonią podbródek i bazgrząc coś na kartce a zapach gulaszu roznosił się po mieszkaniu odłożyłem ołówek spoglądając na babcie. Nie poczuła mojego spojrzenia które wpatrywało się w jej plecy. To wtedy właśnie zapytałem dlaczego to Magnolię dziadek zabiera ze sobą.
-Ludzie lubią myśleć utartymi schematami. I te schematy wpychają też do głów swoim dzieciom, a potem te dzieci swoim dzieciom i tak bez końca. Świat musi otworzyć oczy – kobiety mogą, a nawet powinny, wykonywać taki zawód jaki sprawia im radość bowiem nie raz okazują się w nim lepsze niż mężczyźni. – powiedziała wskazując w moją stronę drewnianą łyżką którą mieszała gotujący się w garnku gulasz. Puściła mi oczko i w komplecie posłała uśmiech. – Może brzmię jak feministka Rán. – stwierdziła szczerze, bez ogródek, tak jak zawsze gdy prowadziliśmy rozmowy – Ale to nie ma znaczenia. Magnolia chodzi z dziadkiem bo da jej to pewność że może robić to czego pragnie. Ty jesteś ze mną bo już tę świadomość masz. Poza tym – zdajecie się nam naszymi odbiciami. Każde z nas paradoksalnie jednak woli nie spędzać czasu z sobą samym. – zaśmiała się wtedy rozbawiona mocno odwracając się do garnka i pozostawiając mnie skonsternowanego. Dopiero po latach zrozumiałem co miała na myśli. Magnolia bardzo przypominała babcię - ambitna, wierna własnym ideałom, czasem aż przerażająco szczera a przede wszystkim otwarta na świat. Podczas gdy ja byłem bierniejszy, jak dziadek, więcej obserwowałem działając w razie konieczności. Rozwiązywałem problemy i wolałem słuchać niż mówić.

         Dni, choć pozornie długie, mijały szybko. Magnolia większość swoich przeżywała z dziadkiem by później z wypiekami i pełną buzią opowiadać o tym co spotkało ją za dnia. Nigdy jej tego nie zazdrościłem. Choć wychodziłem rzadziej przeżywałem swoje własne przygody – mniej ekscytujące, ale tak samo wartościowe.
Bywały dni, czy może raczej chwile, w których zostawałem w domu sam. Nie na długo godzinę, dwie - zanim babcia nie wróciła z pracy. Siedziałem wtedy w salonie czytając albo rysując. Do tego drugiego z czasem siadałem jednak coraz rzadziej bowiem na moich rysunkach niezmiennie pojawiali się bohaterowie nordyckich opowieści którymi napełniał nas ojciec. A ja pałałem za to do siebie niechęcią, nie potrafiłem wybaczyć ojcu że pozwolił nas tak po prostu oddać.
Tego dnia babcia była dłużej w pracy. W końcu drzwi wejściowe skrzypnęły i otworzyły się wraz z mroźnym powietrzem wpuszczając znaną mi sylwetkę. Nawet się nie rozebrała od razu podchodząc do mnie. Po zacięciu w jej oczach i poważnej minie wiedziałem że powie mi coś ważnego.
-Posłuchaj Rán, możesz ich nienawidzić całe życie jak chcesz – nie mogę ci tego zabronić. Ale w niczym Ci to nie pomoże, a przewrotnie wręcz odbierze ci radość i wolność w niektórych sprawach. – to mówiąc rzuciła na stół w jadalni przy którym siedziałem opasły tom na którego okładce złotymi literami napisane było: Mitologia grecka. Uniosłem na nią zlęknione spojrzenie nie bardzo wiedząc co powiedzieć.– Możesz ich nienawidzić. – powtórzyła raz jeszcze po czym dodała – Ale nie pozwól byś przez to że ich nienawidzisz znienawidził coś co kochasz.
Nie płakałem gdy matka odesłała nas jak nieudany prezent. Nie płakałem gdy obtarłem sobie kolana i wybiłem ząb o próg mieszkania. Trzymałem się w ryzach chcąc być wzorem i oparciem dla Magnolii. Dobrze że i tego dnia wyszła z dziadkiem. Tego dnia płakałem wielki łzami wylewając z siebie wszystkie frustracje, cały żal którego – o dziwo – mimo niewielu lat udało mi się nagromadzić całkiem sporo. Tego dnia babcia też zabrała ciężką gulę która siedziała mi na płucach od czasu gdy trzymałem mocno dłoń mojej siostry stojąc na peronie i martwiąc się o naszą przyszłość. Tego dnia uwolniła mnie od ciężaru który myślałem że będę nosić całe życie.

         Nigdy nie zadawało mi się że dziadek kocha mnie mniej bo więcej czasu spędza z Magnolią. Nigdy też nie przeszło mi przez myśl że podzielili się nami bo jedno nie było w stanie zająć się dwoma - mimo że dopiero kilka lat później zrozumiałem słowa babci. Tworzyliśmy dziwną rodzinę, ale jednocześnie pasującą do siebie jak puzzle. Podczas gdy Magnolia swoim szczerym zainteresowaniem i dobrym sercem idealnie sprawdzała się u boku dziadka, ja jakby jakoś dziwnie naturalnie rozumiałem się z babcią. Nie pytałem gdzie wychodził dziadek trzymając za dłoń moją siostrę – oni też nigdy nie pytali o to co robiłem z babcią gdy zostawaliśmy sami. Dzieliliśmy się tym gdy mieliśmy ochotę. Niekiedy zostawiając pewne rzeczy dla siebie i robiąc z nich nasze słodkie sekrety. Gdy patrzę wstecz myślę że oboje uczyliśmy się życia. Każdy trochę inną drogą która zbiegała się przy ledwo mieszczącym naszą czwórkę stole. Znaleźliśmy złote runo, choć wsiadając do pociągu myśleliśmy że nigdy nie będzie już dobrze. 




Drugi akapit, etc.




Patronus: Dokładniejszy opis patronusa: dlaczego przyjmuje postać akurat takiego zwierzęcia i jakie przywołuje wówczas wspomnienie


         
Statystyki i biegłości
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 1 +1 (różdżka)
Zaklęcia i uroki: 1 +1 (różdżka)
Czarna magia: 0 Brak
Magia lecznicza: 0 Brak
Transmutacja: 12 +2 (różdżka)
Eliksiry: 1 +1 (różdżka)
Sprawność: 6 Brak
BiegłośćWartośćWydane punkty
Język ojczysty: angielski II0
BiegłośćXX
BiegłośćXX
Reszta: 0

Wyposażenie

WYPISZ po przecinku rzeczy (zwierzęta, inne) zakupione w sklepiku MG

Gość
Anonymous
Gość
Rán Hyacinth Welsh - budowa trwa!
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach