Wydarzenia


Ekipa forum
Eleanore Meadowes
AutorWiadomość
Eleanore Meadowes [odnośnik]12.12.16 21:49

Eleanore Calanthe Meadowes (née Abbott)

Data urodzenia: 13 maja 1928 roku.
Nazwisko matki: Weasley.
Miejsce zamieszkania: Domek jednorodzinny na obrzeżach miasta Penzance w Kornwalii.
Czystość krwi: Szlachetna.
Status majątkowy: Średniozamożna.
Zawód: Uzdrowicielka na oddziale urazów pozaklęciowych.
Wzrost: 165 cm.
Waga: 60 kg.
Kolor włosów: Blond w ciepłym, miodowym odcieniu. Czasem - gdy słońce odpowiednio poświeci - można odnieść wrażenie, że są rudawe.
Kolor oczu: Szaroniebieskie.
Znaki szczególne: Ciepłe iskierki w oczach, drobne zmarszczki mimiczne od niezliczonych uśmiechów. Zapach medykamentów, gdy wraca ze szpitala i włosy rozczochrane przez morską bryzę, gdy przybywa wprost z Kornwalii. Nienaganna postawa. Obrączka zawieszona na łańcuszku.  


I don't want to judge
What's in your heart
But if you're not ready for love
How can you be ready for life?


Kiedy myśli o rodzinnym domu, widzi oczami wyobraźni zimne marmurowe podłogi i misternie rzeźbione popiersia na wysokich postumentach. Przypomina sobie bibliotekę, której półki zawsze uginały się od książek i urządzony w stylu francuskim ogród, po którym przechadzała się z siostrą pod okiem guwernantki. Pamięta też o ciężkich zasłonach, które każdego poranka jej matka rozsuwała gwałtownym ruchem, by wpuścić do dziecięcej sypialni światło. W letnie poranki, jej włosy lśniły jak świeżo wypolerowana miedź, a uśmiech sprawiał, że serce rosło. We wspomnieniach Lady Abbott zawsze jest pełna światła, jak latarnia, która sprowadza zbłąkane statki do domu. Jej piegowate policzki i czujne, pełne miłości oczy, były tym co jako dziecko kochała najbardziej.
Ojciec był posągowy. Wysoki, wyprostowany jak struna, nadzwyczaj poważny i pełen rezerwy. A może wydawał się taki tylko w zestawieniu ze swoją energiczną i roześmianą małżonką. Był od niej o kilka dobrych lat starszy. Pracował w Ministerstwie i często spóźniał się na kolacje. Ale zawsze pojawiał się na śniadaniach. Upominał ją, by siedziała prosto i jadła ostrożnie – nie wypadało przecież pobrudzić sukienki owsianką. Nigdy nie podnosił głosu. Zawsze był tak doskonale opanowany. Ale czasem, gdy miał wyjątkowo dobry humor gwizdał pod nosem krótką melodyjkę, która sprawiała, że śpiące na swoich grządkach złote znikacze podrywały się do lotu i odpowiadały mu swoim słodkim zaśpiewem. Uśmiechał się wtedy – bardziej oczami, bo zawsze unosił zaledwie jeden kącik ust – i patrzył na nią z uczuciem. Dzięki takim momentom nigdy nie wątpiła w jego miłość.



Jako jedyna z rodzeństwa wyglądem bardziej wdała się w Abbottów niż Weasley’ów. Odziedziczyła jasne włosy swojego ojca i skórę w kolorze brzoskwini, na której nie szło uświadczyć ani jednego piega. Może dlatego papa spoglądał na nią z nieco większą czułością niż na starszą o trzy lata Marianne i pięć lat starszego Dariusa? Oni byli skórą ściągnięta z matki. Oboje rudzi, piegowaci, o intensywnie niebieskich oczach. Przez wiele lat prześladowała ją myśl, że od nich odstaje. Szczególnie, gdy tak niechętnie spoglądali na nią w czasie wspólnych zabaw. Była ostrożnym i delikatnym dzieckiem, które nie umiało nadążyć za energicznym rodzeństwem. Na szczęście czas zatarł te różnice. Gdy do posiadłości przybyła pierwsza guwernantka, a siostry zaczęły spędzać razem więcej czasu na zajęciach, udało im się znaleźć wspólny język. Wracający z Hogwartu Darius, również spoglądał na najmłodszą siostrę przychylniejszym wzrokiem i z czasem dziecięce niesnaski przeszły do historii. Starsze rodzeństwo poczuło się w obowiązku czuwać nad kruchą, jasnowłosą siostrzyczką. Gdy Marianne również wyjechała do Hogwartu, oboje zasypywali Eleanore listami, by umilić jej samotność w rodzinnej posiadłości. A kiedy nadszedł czas by i ona dołączyła do szkolnej braci, troskliwie roztaczali nad nią swoją pieczę, grożąc każdemu kto śmiałby na nią choćby krzywo zerknąć. Byli jej dzielnymi lwami, nieodrodnymi dziećmi swojej matki (której mąż pozwalał przemycić zdecydowanie zbyt wiele Weasley’owskiej natury w wychowanie dwójki Abbottów). Eleanore z kolei doskonale spełniała ojcowskie oczekiwania, tym bardziej urastając w jego oczach do miana ulubienicy. Dzielnie paradowała po szkole w barwach domu Helgi Hufflepuff, dumna z tego, że wypełnia w ten sposób rodowe tradycje.



Była przykładną uczennicą. Zawsze przygotowaną do lekcji, uczynną i grzeczną. Jako jedyna potrafiła przytemperować swoje rodzeństwo, któremu nie zawsze dawała radę szkolna kadra. Szybko okazało się, że świetnie radzi sobie nie tylko z łagodzeniem charakterów swoich najbliższych krewnych, ale również z innymi uczniami. Mówiono o niej, że jest dojrzała ponad swój wiek. Spojrzenie jej oczu zawsze zdawało się być poważne i skupione. Była oszczędna w słowach, bardzo niechętnie się zwierzała. Niewielu widziało jej śmiech, bo choć sympatią darzyła wszystkich, to zaufanie rezerwowała tylko dla tych najbardziej zasłużonych. A w odpowiednim towarzystwie śmiać potrafiła się dużo i często. Zdarzały się też momenty, gdy wychodziła z niej jakaś psotność; być może odziedziczona po matce i jej rudych krewnych? Jej żarty i docinki zawsze były odpowiednio wyważone. Nigdy nie chciała nikomu wyrządzić szkody; serce drżało jej niespokojnie na samą myśl, że mogłaby być powodem czyjejś krzywdy. Przodowała w zielarstwie i opiece nad magicznymi stworzeniami, ale ważne miejsce w jej sercu zajmowały również zaklęcia i uroki. Obrona przed czarną magią była jej achillesową piętą, więc tym mocniej się do niej przykładała. Korzystając ze swoich rozległych znajomości prosiła zdolniejszych uczniów o korepetycje. Pod koniec nauki zdołała sobie wypracować z tego przedmiotu mocne Powyżej Oczekiwań. Na piątym roku otrzymała odznakę prefekta, którą na po ostatnich letnich wakacjach wymieniła na większą, zajmując tym samym stanowisko prefekta naczelnego. W szkole cieszyła się powszechną sympatią zarówno arystokratów, jak i dzieci z mugolskich rodzin. Jeśli znaleźli się tacy, którzy nieprzychylnie spoglądali na jej „bratanie się z plebsem”, uprzejmie ignorowała ich istnienie. Nigdy nie wdawała się w kłótnie ani spory na tematy, które dla niej nie podlegały dyskusji. Wolała łagodzić waśnie niż je prowokować. Kierując się rodzinnymi wartościami ponad wszystkim stawiała sprawiedliwość i etykę. Opuszczając Hogwart miała jasno wyrobione poglądy na świat i nie było w nich miejsca na brak tolerancji.  



Arystokratyczne życie nie wydawało jej się szczególnie pociągające. Swój pierwszy Sabat uznała nawet za nieco nudnawy, choć obecność rodzeństwa z pewnością pomogła uczynić go przynajmniej znośnym. Tak jak niegdyś w murach Hogwartu, tak teraz na salonach, starsi Abbottowie czuwali nad jej bezpieczeństwem. Jednak Eleanore nie była już tym nieśmiałym dzieckiem sprzed lat. Wyrosła na pewną siebie młodą damę, która nie bała się spoglądać rozmówcy w oczy. Swoje nazwisko nosiła z dumą i chciała jak najlepiej reprezentować je w magicznym świecie. Poprawna do bólu, nie dostarczała interesujących tematów dla redaktorów Czarownicy. Uchodziła za pannę skromną i dobrze wychowaną, ale przy tym odrobinę... nudną. Była jednak ładna i zdrowa, więc szybko pojawiła się pierwsza rodzina zainteresowana zaręczeniem jej ze swoim synem. Zwykle uległa wobec ojca, Nora tym razem postawiła sprawę jasno: najpierw zdobędzie zawód, a dopiero później będzie się martwić zamążpójściem. Tuż po SUM-ach postanowiła zostać uzdrowicielem i trzymała się tej decyzji bardzo mocno. Spędziła ostatnie lata szkoły na intensywnej nauce i pomyślnie zakwalifikowała się na staż do szpitala św. Munga. Nie miała zamiaru rezygnować z owoców swojej pracy tylko dlatego, że ktoś uznał ją za odpowiedni materiał na żonę. Nie mówiła jednak kategorycznego nie. Zbyt twardo stąpała po ziemi, by marzyć o romantycznej miłości do końca życia, ale naprawdę pragnęła rodziny. W przyszłości. Możliwe jak najbardziej odległej.    
Na stażu radziła sobie naprawdę dobrze. Po trzech latach ogólnego przygotowania, wyruszyła na oddział urazów pozaklęciowych (wcześniej na krótko zatrzymując się przy zatruciach elikisirowych), gdzie podjęła kolejne dwa lata nauki. I właśnie tam, między szpitalnymi łóżkami spotkała po raz pierwszy Edmunda Meadowes. Młody, niepokojąco przystojny auror ze skłonnością do brawury. Tamtego dnia odwiedzał swojego kolegę z pracy, który już drugi tydzień zalegał na oddziale po jakimś niefortunnym wypadku. Na jej widok Meadowes uśmiechnął się łobuzersko i głośno oświadczył: Nie dziwię się, że nie chcesz zdrowieć! Z takimi pięknymi pielęgniarkami też wolałbym zostać tu na dłużej. Urażona tym, że wziął ją za zwykłą pielęgniarkę, kazała go wyrzucić z sali za rzekome zakłócanie spokoju pacjentów. Wrócił następnego dnia z pudełkiem czekoladowych kociołków dla kolegi i wielkim bukietem bzu dla niej. W ramach przeprosin i z prośbą o zgodę na ponowne odwiedziny u przyjaciela. Później z niepokojącą regularnością wpadali na siebie na szpitalnym korytarzu. Edmund nawet przez moment nie krył się ze swoimi zamiarami - pojawiał się w Mungu tylko po to by ją zobaczyć. Im bardziej mu się opierała, tym bardziej starał się o jej względy. Po kilku tygodniach z przerażeniem uświadomiła sobie jak bliska jest przyznania, że coś do niego czuje. To oczywiście absolutnie nie wchodziło w grę! Była panną Abbott! Obiecała ojcu, że po zakończeniu stażu nie będzie dłużej kaprysić i posłusznie wyjdzie za mąż za kogoś ze swojej klasy społecznej. A Meadowes, choć bez wątpienia czystej krwi nie miał nic wspólnego ze szlachetnie urodzonym paniczem. Eleanore postanowiła wziąć kilka dni urlopu. Wrócić do rodzinnej posiadłości, nabrać dystansu i przypomnieć sobie o swoich powinnościach. Wierzyła, że to wybije jej z głowy jakiekolwiek uczucia do Edmunda. Los chciał, że na ostatniej zmianie przed wyczekiwanym urlopem wszystko się zmieniło. Był późny wieczór; zbliżał się czas pierwszego nocnego obchodu, gdy niespodziewanie na korytarzu zakotłowało się od ludzi. Czterech poszkodowanych, dwóch ciężko rannych. Aurorzy, oczywiście, że aurorzy! Nie zwlekając ani sekundy rzuciła się w wir pracy. Pamiętała dokładnie moment, w którym jej profesjonalne opanowanie stopniało i przerodziło się w obezwładniającą falę paniki. Jedną z ofiar był nie kto inny jak właśnie Meadowes. Ręce drżały jej przeraźliwie, gdy opatrywała jego rany i pomagała innym uzdrowicielom w odwracaniu uroków, którymi tak paskudnie oberwał. Urlop oczywiście odwołała. Kolejne tygodnie spędziła przy jego łóżku. Nie było już dla niej odwrotu.
"Gdybym wiedział, że wszystko czego potrzeba, by zdobyć Twoje serce to prawie dać się zabić, zrobiłbym to już dawno temu!"



Przez kilka pierwszych tygodniu ukrywała przed rodziną i przyjaciółmi związek z Edmundem. Chciała być pewna swoich uczuć nim pójdzie do rodziców i przedstawi im wieści, które z pewnością im się nie spodobają. Czuła przytłaczający ciężar obowiązku na swoich ramionach, ale w towarzystwie ukochanego nawet to traciło na znaczeniu. Bycie z nim otwierało jej oczy na wiele spraw, o których dotąd nie miała pojęcia. Przez całe życie wszyscy powtarzali jej nieustanie, że jest mądra, wrażliwa i rozsądna. On prychał tylko pod nosem na jej patetyczne wypowiedzi o sprawiedliwości i tolerancji. "Nic nie wiesz, Elie." - powtarzał raz po raz i bynajmniej na tym nie kończył. O swoich przekonaniach potrafił mówić z niesamowitą pasją. Widziała wtedy w jego oczach ogień i jakimś cudem za każdym razem kochała go jeszcze mocniej. Opowiadał jej o niesprawiedliwości jaką jest traktowanie mugoli jak podludzi. Złościła go dominacja arystokratycznych rodów na arenie politycznej. Mówił, że mogą więcej tylko dlatego, że mają góry złota w skarbcach. Czasem marszczyła lekko nos i przypominała mu, że sama jest arystokratką. Scałowywał wtedy zmartwienie i złość, z jej twarzy śmiejąc się i powtarzając, że ona jest inna. Że Abbottowie są jedną z niewielu porządnych rodzin, i gdyby wszyscy szlachcie byli tacy jak oni to świat z pewnością wyglądałby inaczej. Rumieniła się z zadowoleniem i uciszała go pocałunkiem.
Jego usta smakowały jak rewolucja.
Po trzech miesiącach wybrali się do jej domu, by tam spotkać się z lordem Abbott i jego żoną. Eleanore bez ociągania przedstawiła im Edmunda jako swojego przyszłego męża. Jej matka była jednocześnie zachwycona i przerażona, zawsze bowiem miała niesamowity talent do łączenia w sobie skrajnych emocji. Lord Abbott z kolei pozostał jak zawsze niewzruszony niczym skała. Podczas, gdy jego żona ciągnęła Edmunda za język, domagając się, by powiedział jej o sobie wszystko, Nora i on po prostu wpatrywali się w siebie w milczeniu przed dłuższą chwilę. Może wierzył w jej osąd, może kochał ją trochę bardziej niż resztę swoich dzieci, może było mu wszystko obojętne? Koniec końców skinął lekko głową nie domagając się żadnych więcej wyjaśnień. Eleanore do dziś nie wie za jak wiele sznurków pociągnął, by wyciszyć medialny szum związany z tym niewątpliwym mezaliansem. Kiedy brała ślub, cała najbliższa rodzina stawiła się na uroczystości, by życzyć jej szczęścia. Straciła prawa do nazwiska, do tytułów i zaszczytów jakie wiązały się z mianem panny Abbott. Zatrzymała jednak to co liczyło się dla niej najbardziej - głębokie więzi ze swoimi najbliższymi; ich miłość i wsparcie.
Już pod nazwiskiem Meadowes dokończyła swój staż w św. Mungu. Zanim jednak podjęła pracę na pełnym etacie była już w ciąży. Z odrobiną żalu porzuciła szpital na rzecz wicia swojego gniazda. Obiecywała sobie, że gdy tylko dziecko trochę podrośnie czym prędzej wróci do szpitala.



Dorcas bezpowrotnie skradła jej serce. Elie nigdy wcześniej nie sądziła, że można kochać kogoś tak bezwarunkowo, absolutnie i bez najmniejszych zastrzeżeń. Choć obiecywała sobie, że wróci do pracy jak najszybciej będzie to możliwe, spędziła w domu całe półtora roku. Nie żałowała ani jednej chwili spędzonej wyłącznie w roli żony i matki. Fakt, że kiedyś tak ogromnie wzbraniała się przed porzuceniem kariery w szpitalu na rzecz tworzenia kolejnych pokoleń, wydawał jej się teraz wyjątkowo śmieszny. Do Munga zawitała ponownie dopiero w wakacje 1953 roku, gdy jej młodziutka szwagierka skończywszy naukę w Hogwarcie stanęła na progu ich małego domku w Kornwalii obiecując wsparcie w zamian za wikt i opierunek. Panna Meadowes pomagała więc przy opiece nad dzieckiem, a Eleanore powoli wracała do szpitalnej rutyny. Znów biegała po korytarzach w swoim limonkowym kitlu, szczęśliwa, że może nieść pomoc tym, którzy najbardziej jej potrzebują.
Wbrew temu co może się wydawać jej życie wcale nie było sielanką. Życie żony aurora nie było usłane różami. Jako uzdrowicielka była doskonale świadoma tego jak często przedstawiciele tego fachu ulegają ciężkim - a nawet śmiertelnym - wypadkom. Nie było dnia, w którym nie zamartwiałaby się o bezpieczeństwo swojego męża. Edmund miał skłonność do brawury; był tak bardzo gryfoński jak to tylko możliwe. Wszędzie pchał się pierwszy i zgrywał bohatera nawet wtedy, gdy nie było ku temu potrzeby. Często wracał do domu poobijany, notorycznie zastawał ją również na dyżurze w szpitalu. Zdawał się zapominać o tym, że co wieczór w domu czeka na niego nie tylko młodziutka żona, ale i maleńka córeczka. A jednak Eleanore nigdy nie zdobyła się na to, by zmusić go do zmiany pracy. Choć była pewna, że z winy tych wszystkich zmartwień niebawem osiwieje, to jednak nie była w stanie choćby w najmniejszym stopniu przyczynić się do odebrania mu tego co dawało mu tak wiele satysfakcji. Wyszłaś za aurora - przypominała sobie raz po raz. - Wiedziałaś na co się piszesz i nie wymagaj teraz od niego, by stał się kimś, kim nie jest. Nie było jej łatwo, ale wierzyła, że dzięki swojej stoickiej naturze zdoła przeżyć w ten sposób całe życie.



I faktycznie przeżyła całe życie. Tyle, że nie swoje.
Jesienią 1953 roku w Biurze Aurorów pojawiła się jakaś duża sprawa, której prowadzenie zlecono właśnie Edmundowi. Przez ponad miesiąc niemal nie wracał do domu. Nie spał, nie jadł, nieustannie zajmował się planowaniem kolejnych posunięć, analizowaniem dokumentów i doniesień. Nie opuszczał biura, więc Elie była gotowa przymknąć oko na jego dziwne zachowanie, skoro nie musiał angażować się w żadne niebezpieczne terenowe akcje. Gdy pojawiał się w domu obiecywał jej gorliwie, że zaraz po zamknięciu tej sprawy weźmie długi urlop i będą mogli pobyć tylko we trójkę. Spodziewał się awansu i podwyżki. Czasem mruczał jej do ucha coś o drugim dziecku. Gdy tylko to wszystko się skończy.
Tamtego dnia nie miała żadnego przebłysku kobiecej intuicji. Od rana czuła się doskonale, wydawało się, że wszystko jest zupełnie tak jak zawsze. To był jej dzień wolny; spędzała go w domu na zabawie z Dorcas i leniwych rozmowach ze szwagierką. Nie wiedziała, że był to również dzień, w którym biuro miało przeprowadzić zaplanowaną przez Edmunda akcję. Nie wiedziała, że był w terenie, że prowadził obławę na grupę przemytników. Nie wiedziała, że wszystko poszło źle, że on sam, w pojedynkę!, osłaniał odwrót ludzi za których był odpowiedzialny. Nie wiedziała, że umarł. Dopiero dużo później miała dowiedzieć się tego wszystkiego.
Jej męża mieli pośmiertnie oznaczyć Orderem Merlina trzeciej klasy za bohaterską śmierć w obronie towarzyszy.
Piła herbatę, gdy przyszli. Zapukali grzecznie, więc poszła otworzyć, zaskoczona nagłym towarzystwem. Byli przyjaciółmi jej męża. Znała ich doskonale, przecież wpadali do nich często na kolację. Prezentowali się kiepsko: umorusani, poszarpani, wyraźnie poszarzali na twarzach. W pierwszej chwili zmartwiła się, że może coś się im stało i potrzebują jej pomocy. Wystarczyło jednak, że spojrzała im w oczy i od razu wiedziała. Wysłuchała ich wtedy z kamienną miną, przez dobrą minutę niezdolna do wykonania najmniejszego ruchu. Później delikatnie kiwnęła głową, przeprosiła ich grzecznie i wyszła do ogrodu, by zaczerpnąć świeżego powietrza (bo przecież się dusiła, dusiła, nie mogła złapać tchu). W którymś momencie po prostu ugięły się pod nią nogi. Pamięta jeszcze, że ktoś złapał ją nim upadła - jeden z aurorów, który przyniósł jej te hiobowe wieści rozsądnie podążył za nią. Świat w jednej chwili spadł jej na głowę i nie wiedziała czy zdoła się po tym podnieść.  



Na pogrzebie były tłumy. Eleanore czuła na sobie ich ciężkie od współczucia spojrzenia. To ta młoda wdowa - mówili, a ona uprzejmie udawała, że nie słyszy. Jej rodzeństwo - kochani, najukochańsi! - stali u jej boku, pilnując by nikt nie zbliżył się do niej na odległość wyciągniętej ręki. Nie chciała kondolencji. Nie chciała zapewnień o tym, że jej mąż był bohaterem, że nikt go nie zapomni. Jedyne czego pragnęła to żeby wrócił. A skoro to nie było możliwe - to pozwalała sobie marzyć o momencie, w którym cała ta farsa dobiega wreszcie końca. Podczas trwania ceremonii nie uroniła nawet jednej łzy. Na silne emocje reagowała tak samo jak ojciec - zamykając się w sobie, kierując ból do wewnątrz, nie okazując absolutnie nic. Złamała się dopiero pod sam koniec, gdy trumnę spuszczano już do grobu. Dorcas z niewinną ciekawością zapytała dlaczego tata będzie teraz spał pod ziemią. Skryta pod woalką Nora płakała bezgłośnie, obiecując jednocześnie córce, że wyjaśni jej to, gdy będzie starsza.
Musiała zająć się pracą. Oszczędności nie miała wiele, więc trzeba było jakoś zarobić na życie swoje i córki. Długie zmiany w szpitalu pozwalały jej również lepiej radzić sobie z żałobą. Gdyby nie Dorcas, pewnie nie opuszczałaby Munga nawet na moment, ale nie mogła przecież pozbawić jej kolejnego rodzica.
Mijały dni, tygodnie, miesiące. Robiło się łatwiej. Powoli przypominała sobie jak oddychać. Jak się śmiać. Była silna i co najważniejsze nie była sama! Miała swoją córeczkę, swój bezpieczny dom nad brzegiem morza, swoją wspaniałą rodzinę i niezastąpionych przyjaciół. I chociaż wciąż tęskniła, a świat wciąż był okrutny i rozdarty przez liczne niesprawiedliwości to jednak Eleanore nie traciła nadziei.
Nieustannie wierzy, że przyszłość będzie lepsza.



So let's love fully
And let's love loud
Let's love now
'Cause soon enough we'll die

Patronus: Od blisko trzech lat ma poważny problem z przywołaniem cielesnej formy patronusa, który zwykł przyjmować wtedy postać lisa. Sięgała po wspomnienie pierwszych kroków Dorcas, którą za rączkę prowadził Edmund. Od jego śmierci wspomnienie to wywołuje więcej bólu niż radości.



   

-->          
   
   
 
     
 
     
 
   
Statystyki i biegłości
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 7 Brak
Zaklęcia i uroki: 5 Brak
Czarna magia: 0 Brak
Magia lecznicza: 13 Brak
Transmutacja: 0 Brak
Eliksiry: 0 Brak
Sprawność: 0 Brak
BiegłośćWartośćWydane punkty
Język ojczysty: angielski II0
Język obcy: łacinaI2
Język obcy: francuskiII6
ZielarstwoIII7
ŚpiewIII7
Silna wolaIII7
AnatomiaV25
GotowanieII3
PływanieII3
TaniecII3
KrawiectwoII3
LiteraturaII3
Reszta: 6

Wyposażenie

Różdżka, teleportacja, sowa, 10 punktów statystyk

Gość
Anonymous
Gość
Re: Eleanore Meadowes [odnośnik]13.12.16 23:46
Jest wszystko, można mnie dodać do kolejki fluffy
Gość
Anonymous
Gość
Eleanore Meadowes
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach