Wydarzenia


Ekipa forum
Constantine Malcolm Ollivander
AutorWiadomość
Constantine Malcolm Ollivander [odnośnik]31.12.16 16:02

Constantine Malcolm Ollivander

Data urodzenia: 27 II 1935
Nazwisko matki: Greengrass
Miejsce zamieszkania: Silverdale w hrabstwie Lancashire
Czystość krwi: szlachetna, czysta
Status majątkowy: zamożny
Zawód: młody uzdrowiciel zatruć eliksiralnych i roślinnych
Wzrost: 181cm
Waga: 73kg
Kolor włosów: szatyn
Kolor oczu: ciemnobrązowy
Znaki szczególne: Podłużna, sino-fioletowa blizna ciągnąca się od nadgarstka prawej ręki do przedramienia, która jest pamiątką po czułym uścisku Jadowitej Tentakuli.



I had the strangest feeling
My world's not what it seems.
So tired of misconceiving
What else this could've been?

Moich rodziców, Marcusa Ollivandera i Odettę Greengrass połączyła nie tylko powinność wobec rodzin, ale przede wszystkim miłość, a nią obdarowali swoje dzieci, czyli całą naszą czwórkę. Już dwa lata po ich ślubie urodził się Ulysses, a pięć lat później na świat przyszła pierwsza córka, Artemisia. Kolejne sześć wiosen po niej pojawiłem się ja. Cierpliwości i uczucia zawsze wystarczyło dla wszystkich, choć możliwe, że sprzyjał temu czasowy rozstrzał, bo w ten sam rok najstarszy syn poszedł do Hogwartu. Tak samo było w przypadku naszej najmłodszej siostrzyczki, która urodziła się pięć lat po mnie. Ophelia przyszła na świat w kwietniu, a we wrześniu Artemisia zaczęła naukę i znów została nas dwójka w posiadłości.

Byłem dobrym dzieckiem, tak myślę. Posłusznym. Spokojnym. Więcej obserwowałem i wnioskowałem niż rzeczywiście zadawałem pytania – tylko najbardziej nurtujące mnie sprawy wychodziły na światło dzienne, co przychodziło też rzadko kiedy. Szybko zainteresowałem się naturą i lwia część moich pytań dotyczyła właśnie jej. Z jej pomocą odkryłem swoją magię – w wieku trzech lat zmanipulowałem Trzepotki rosnące w naszym ogrodzie w Silverdale i uciekły na własnych pędach. Teren ten przylega do naszej posiadłości i praktycznie graniczy z lasem, więc w miarę upływu lat i nabierania kurażu, tak i ja decydowałem się na pójście w ich ślady, chociaż zawsze wracałem. Po nich ślad zaginął.
Niestety, nie interesowałem się drzewami tak jak na prawdziwego Ollivandera przystało. Wszystek zapał do różdżkarstwa odziedziczył Ulysses, więc najczęściej i najchętniej to on towarzyszył mi w tych leśnych spacerach. Najlepiej wspominam te wakacyjne, gdy wracał z Hogwartu i mógł mi przy tym opowiadać o wszystkim, co się wydarzyło. Potem i ja trafiłem do Hogwartu, więc role się odwróciły, ale o tym wspomnę później.

Moje pierwsze dziesięć lat, które spędziłem wyłącznie w Silverdale, nie należały do najnudniejszych, a raczej do.. możliwie najtrafniej kreujących mnie jako mnie. To bardzo ciche miejsce, konkretnie wioska leżąca przy zatoce Morecambe w hrabstwie Lancashire. W naszej posiadłości ulokowanej na jej obrzeżach mamy bibliotekę i stajnię, a okoliczne jeziorko bez problemu zimą służyło mi za lodowisko, jeśli odrobinę pomogło się mu magią. W ten sposób moje dni wypełnione były naprawdę twórczą rozrywką, a czas pomiędzy wizytami guwernantki spędzałem też na czytaniu i wykorzystywaniu nabytej wiedzy w praktyce, co było swoistą szkolną wyprawką. Po części wymagano tego ode mnie, a ja bardzo lubiłem się dowiadywać i poszerzać horyzonty. Nie byłem samotnikiem, chociaż wykonywanie tych wszystkich czynności jeszcze w chwilach, w których się dopiero tego uczyłem, było dla mnie najbardziej satysfakcjonujące na świecie. Jestem samoukiem, to przede wszystkim, wolę obserwować i wynosić z tego własną lekcję.
Ze względu na zdrowie, mogłem zajmować się tylko rzeczami nieprzesadnie stresującymi i niezbyt aktywnymi pod kątem fizycznym. Negatywne emocje i wysiłek wywołują u mnie silne napady duszności, chociaż nie jest to aż tak skrajne - po prostu nie mogę się zbytnio przemęczać. To choroba genetyczna, tak zwana Klątwa Ondyny, której ofiarami jestem ja, Ulysses i Ophelia. Naszą najmłodszą kruszynę dosięgła najmocniej, ale... o tym wspomnę w dalszej części.
Wracając - łyżwy mnie uspokajały. Pamiętam to jak dziś, gdy na spacerze z Artemisią natknęliśmy się na wioskowych, którzy jeździli po zamarzniętej tafli na swoich ręcznie wykonanych płozach przywiązanych do butów. Jedna z kobiet tam obecnych musiała się już wcześniej uczyć tej sztuki, bo jej lekka i pełna gracji jazda wywarła na mnie ogromne wrażenie. Od tamtej pory już tradycją jest, że co roku wyciągam rodzeństwo na taflę niedaleko nas, dokładnie tak jak tamtej zimy.
Wcześniej, gdy jeszcze nie znałem się na łyżwiarstwie, najwięcej czasu spędzałem w stajni. Nie znam się na jeździeckiej terminologii, nigdy nie myślałem o profesjonalnych jazdach, ale dobrze wiem jak oporządzić konia i bezpiecznie wyjechać na przejażdżkę - to była moja mała rekompensata za ograniczenia dotyczące lotów na miotle. Zresztą, grzbiet konia jest znacznie wygodniejszy.

Słodkie, spokojne lata w Silverdale przeminęły, a w wieku jedenastu lat poszedłem w ślady starszego rodzeństwa i rozpocząłem swoją przygodę w Hogwarcie. Przydzielono mnie do Ravenclawu, zresztą wszyscy się tego spodziewali, a ja wziąłem to bardzo na poważnie. Pierwszy rok wydawał się mi być jedną wielką próbą charakteru. Czułem się zobowiązany do tego, by pokazać się od najlepszej strony, co skończyło się na tym, że stałem się idealnym przykładem Krukona-kujona-outsidera, który nawet podczas posiłków miał przed sobą książkę. Tym samym biblioteka została moim ulubionym miejscem na Ziemi. Otoczony książkami czułem się bezpiecznie, niemal domowo. Nieustannie pisałem listy, które wysyłałem za pomocą mojej sówki Trzepotki, która imię otrzymała na cześć rośliny, która ujawniła światu moje magiczne umiejętności. Przynajmniej raz w tygodniu kursowała do Ophelii, a co drugi piątek jeden zawsze leciał do rodziców. O wszystkich większych relacjach wszyscy byli zawsze poinformowani, a i ja byłem na bieżąco, a chyba najbardziej ciekawił mnie stan ogród, a w tych opisach najlepszy był Ulysses.

Moja żałosna sytuacja zaczęła się mieć lepiej jakoś dopiero na trzecim roku, a w czwartym całkowicie się "ustabilizowała". W końcu zacząłem udzielać się towarzysko, otworzyłem się jakoś na ludzi. Odsunąłem od siebie książki, chociaż niezbyt daleko, ale zainteresowałem się szkolnymi rozgrywkami w Quidditcha. Sam nie mogłem latać,  więc trybunach obecny byłem zawsze. Okazało się, że Hogwart ma znacznie więcej do zaoferowania niż biblioteka, cieplarnia i zajęcia.
Wtedy też zakochałem się po raz pierwszy. Mogę to teraz przyznać przed sobą, chociaż nikt oprócz mnie o tym nie wie. Nikt nie mógł się dowiedzieć, bo to było niemoralne i chore.
Spodobał mi się mężczyzna. Niemal przekonany byłem, że to ta sławetna książkowa, tragiczna miłość. Był starszy ode mnie o trzy lata, kończył Hogwart i to mnie chyba uratowało przed utrata godności. W tamtym czasie bywałem na dosłownie wszystkich meczach, a on jako jeden z graczy, naprawdę mi wtedy imponował. Niestety, częściej obsadzano go na ławce rezerwowych, przez co był bardzo niedoceniony, za to cholernie zdolny. Miałem z nim naprawdę dobry kontakt, też lubił czytać, też interesował się roślinami, chociaż w jego ujęciu bardziej się to łączyło z eliksirami, które dosłownie uwielbiał… a ja próbowałem mu tym zaimponować, chociaż wcześniej niekoniecznie się bawiłem w kociołki.
Pokazał mi zapach amortencji, dzięki niemu odkryłem pokój życzeń i.. poznałem ból gojenia się ran po poparzeniach, spowodowanych nieuważnie wylanym na uda eliksirem.
Byłem w nim beznadziejnie zakochany i to mnie naprawdę męczyło. Wiedziałem, że to nie może wyjść. To nie miało prawa się udać, bo homoseksualizm w świetle prawa to choroba. Sam o tym wtedy byłem przekonany, brzydziłem się sobą i swoimi reakcjami. Rumieńcem, drżeniem rąk, ciepłem rozlewającym się po klatce piersiowej, gdy tylko wspominałem jego uśmiech.

Rozpoczęły się wakacje i udało mi się trochę ochłonąć, chociaż ponowny powrót do Hogwartu nie był łatwy. Tam go już nie było, zaczął swoje życie, zdawkowo odpisywał na moje listy. Nie mogłem sobie na cokolwiek pozwolić, a nie chodziło tutaj nawet o stryczek, który mógł mi grozić! Gdyby ktokolwiek się dowiedział, że Ollivander ma podejrzane zainteresowania… Tutaj chodziło o honor mojej rodziny.
Podczas piątego roku zostałem prefektem idąc w ślady Ulyssesa. Musiałem zacząć przygotowywać się do sumów, a jednocześnie zadbać o wzorowe wykonywanie swoich obowiązków. Mało spałem, niewiele jadłem, dużo czasu spędzałem przy książkach. Wielkimi krokami zbliżały się święta i koniec semestru, a ja byłem zmotywowany pokazać się jak od najlepszej strony. Moja orientacja mocno podkopała moją samoocenę, czułem podświadomie, że zawiodłem jako Ollivander, więc nader wszystko chciałem nadrobić nauką.
Tamtego dnia przysnąłem na zielarstwie. Specjalnie ulokowałem się w jak najtajniejszym miejscu, a gdy ja słodko spałem z czołem wciśniętym  między doniczki, tak zainteresowała się mną jadowita tentakula. Skorzystała z okazji i owinęła się w okół mojej prawej ręki, zaciskając swoje trujące pędy na nadgarstku i prześlizgując się AŻ do łokcia, bo dopiero wtedy się obudziłem. Wylądowałem na skrzydle szpitalnym i  spędziłem tam ponad tydzień – okazało się, że mam alergię na tą cholerną roślinę, więc musieli sprowadzać uzdrowiciela z św. Munga. Pamiątką po tym została blizna idąca idealnie tak jak złapała mnie roślina. Sino-fioletowa pręga.
Dostało mi się i należało mi się. Cała ta sprawa mnie ocuciła, chociaż najlepiej zadziałał wyjec od Ulyssa – wysłał go w imieniu rodziców. Spodziewałby się kto, że wyjec będzie krzyczał? Jego wiadomość była najprawdziwszym kubłem zimnej wody, który uświadomił mi jakim byłem idiotą, całkowicie ignorując swój stan zdrowia. Zdałem sobie sprawę, że moje oceny nie są wymogiem. Przez te wszystkie lata wmawiałem sobie, że tylko tak dorównam postawionej poprzeczce, chociaż moi rodzice wcale nie wymagali ode mnie bycia idealnym - dla nich byłem idealny od początku do końca, niezależnie od osiągnięć.

Godzinne, stresujące przesiadywanie w bibliotece zamieniłem na spacery po błoniach, czytałem sporo książek całkowicie niezwiązanych z tematami szkolnymi. Odprężyłem się. Pogodziłem ze swoim zdziwaczeniem, bo tak nazywałem moją orientację - podobały mi się dziewczęta, chociaż wspomnienie obiektu moich westchnień wciąż we mnie istniało. Zacząłem się zastanawiać nad homofobią i rasizmem. Nie umiałem odnaleźć w  tym niczego poprawnego. Moje zainteresowanie mężczyzną wcale nie wynikło z żadnej traumy, po prostu się zakochałem tak, jak mógłbym zakochać się w każdej innej osobie. Tym samym nikt nie wybiera sobie narodowości, a i przynależności do grup.
Zdecydowałem, że najważniejsze w poznaniu jest doświadczenie. Zrozumiałem istotę odmiennych orientacji jako czegoś niekoniecznie złego, więc stwierdziłem, że chcę w ten sposób poznać też mugoli - kolejne, nieakceptowane społeczeństwo. Świat niemagiczny bardzo szybko mnie zafascynował. Odrobinę poufalsze kontakty z mugolakami i półkrwi, częstsze wizyty w TYCH działach w bibliotece, a nawet zdarzyło mi się złapać kontakt z nauczycielem od mugoloznastwa, bo interesował się mugolskim łyżwiarstwem figurowym. Brak ingerencji magii w ich życiach wywoływał u mnie niemal podziw - pisarze pisali własnoręcznie, bo nie mieli samopiszących piór, a budynki budowano wyłącznie siłą własnych mięśni i intelektu. Nie musiałem bać się braku akceptacji ze strony rodziny, bo nigdy nie wpajano we mnie antymugolskich zachowań.

W tamtym czasie poznałem Sue, a raczej… to ona poznała się ze mną. W tajemnicy podrzucała mi swoje własne zbiory mugolskich książek, wrzucając je do mojego kociołka, zostawiając przy mojej torbie na zielarstwie czy później zostawiając je po prostu tam, gdzie najczęściej przebywałem. Jestem spostrzegawczy – bardzo szybko wyłapałem ją z tłumu, a potem już prosta droga do zdemaskowania małego podrzucacza.
Sue była moją rówieśniczką z Gryfindoru. Chodziliśmy razem na niektóre zajęcia, ale znałem ją wyłącznie z widzenia, zresztą wydawała się być jeszcze większą outsiderką ode mnie. Bez problemu złapaliśmy kontakt, sam nie zauważyłem kiedy tak bardzo się do jej uroczej obecności przywiązałem. Naprawdę dużo mówiła, chociaż w zamian każdej historii, ja musiałem opowiadać coś swojego. W ten sposób dowiedziałem się, że jest półkrwi. Znała się na mugolach, bo jej ojciec nim był i miała naprawdę bliski kontakt z światem niemagicznym.  
To była naprawdę odświeżająca relacja i zawdzięczam mojej uroczej towarzyszce wszystko to, co wiem o mugolach. Przyjaźniliśmy się ze sobą przez cały szósty rok, łatwo zjednała ze sobą moich przyjaciół, a później i Ophelię, która wtedy do mnie dołączyła. Dosłownie pokochała Sue, a ja nigdy nie byłem szczęśliwszy.
Zakochałem się w niej.
Chyba z wzajemnością.
Wakacje przyszły błyskawicznie, w tajemnicy przed rodzicami odwiedziłem ją w Londynie. Tylko Ulysses o tym wiedział, zresztą sam wtedy zakochał się w Valerie, która była półkrwi tak jak Sue, więc krył mnie bez mrugnięcia okiem.

Potem przyszedł siódmy rok Hogwartu. Ophelia w październiku podupadła na zdrowiu, przez co musiała przerwać semestr i wrócić szybciej do domu. Każdy list o niepoprawiającym się stanie jej zdrowia wywoływał u mnie podobne duszności, które nie tak gwałtowne jak Ophelii, wzbudzały we mnie... ogromną złość i poczucie niesprawiedliwości. W tamtej chwili czułem się oszukany. Nie mogłem w żaden sposób obchodzić z moim uczuciem, chociaż obecność Sue jeszcze wtedy przynosiła mi ulgę.
Zdawało się, że wakacje były tak dawno temu, gdy święta spędzone w Silverdale przyniosły jeszcze więcej goryczy. Ulysses przestawił rodzicom Valerie, ale wiedziałem, że to i tak nie ma sensu. Chyba dopiero wtedy naprawdę przejrzałem na oczy i zdałem sobie sprawę z własnej sytuacji. Tak samo będzie w moim przypadku, chociaż do końca wierzyłem, że...
Po powrocie moje relacje z Sue się ochłodziły, chociaż dalej pozostawała ze mną. Miałem wrażenie, że cały świat zmienił się w zimną skorupę rasizmu, ksenofobii, homofobii i samego zła. Apogeum nastąpiło w chwili śmierci Ophelii, pierwszego kwietnia 1953 roku. Może nieświadomie, a może z zamysłem odsunąłem się niemal całkowicie od Sue, zrezygnowałem z przychodzenia do naszych miejsc, więcej czasu spędzając w skrzydle na wziewach mieszanek ziół lub w bibliotece na nauce.

Nie miałem planów na przyszłość, więc stwierdziłem, że pójdę za ciosem. Na owutemach wypadłem wzorowo, chociaż czułem, że nauczyciele i tak popuszczają mi trochę przez wzgląd na trudną sytuację. Planowałem karierę związaną z zielarstwem, ale potem ktoś zaproponował mi uzdrowicielstwo, a ja przystałem na to dość... lekkomyślnie.  
Zdawało mi się wtedy, że dzięki temu zmienię świat. Odrobinę go naprawie. Ukoję ból cierpiącym, obdarzę fachową pomocą wszystkich - mugoli i czarodziei i półkrwi. Moja wiedza sprawi, że przestaną cierpieć, moje podejście pomoże im przez to przejść. Gdy teraz o tym myślę, musiałem być wtedy naprawdę.. naprawdę załamany.
Wybór specjalizacji przypadł sam, połączenie mojej wiedzy zielarskiej i eliksiralnej dało taki, a nie inny skutek. Może jakbym był bardziej ambitny, spróbowałbym w genetyce, ale... to nie było dla mnie. Anatomię na spokojnie opanowałem już na praktykach, chociaż zdarzało mi się już wcześniej czytać podobne temu książki, gdy szukałem informacji na temat mojej Klątwy.

W tym momencie bardziej biorę to na rozsądek - nie chcę rewolucjonizować świata. Chcę być dla ludzi i spełniać się w tym, a mój zawód daje mi tę stabilność i jest na tyle zajmujący, że bez problemu wyzbywam się negatywnych emocji wychodzących ze zbędnego myślenia, rozpamiętywania i wspominania. Nie myślę o przyszłości, a o teraźniejszości. Staram się przeć do przodu z podniesioną brodą i być takim Ollivanderem, jakim chciałbym się widzieć.


We'll building something new and
we'll do it... together?


Patronus:
Tamtego dnia Ophelia poprosiła mnie, bym zabrał ją ze sobą o poranku do ogrodu. Zaczynał się marzec, świat powoli budził się do życia i zdawało się, że ona też nabiera sił z każdym wiosennym promieniem słońca. Zima zawsze mocno nadwyrężała jej zdrowie, a co roku było coraz gorzej.
To była tylko nasza chwila. Cała rodzina spała, a my po cichutku wymsknęliśmy się na ganek. Otuleni kocami i zaklęciami ochronnymi, obserwowaliśmy słońce leniwie rozpoczynające swoją wędrówkę po niebie.
Rzuciłem avis, które uwielbiała, a ona powiedziała, że tylko moje ptaszki wyglądają jak jaskółki. Ulysses podobno wyczarowywał strzyżyki, a te Artemisii przypominają koliberki.

Odeszła na wiosnę zaledwie rok później. Po śmierci Ophelii, wydawało mi się, że już żadne wspomnienie z nią związane nigdy nie będzie szczęśliwe, a jedynie pogłębi tęsknotę.

Podobno jaskółka wiosny nie czyni, ale nikt piękniej nie mówił o nadziei i nikt piękniej się przy tym nie uśmiechał.




Statystyki i biegłości
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 3 +2 (różdżka)
Zaklęcia i uroki: 5 Brak
Czarna magia: 0 Brak
Magia lecznicza: 12 +3 (różdżka)
Transmutacja: 0 Brak
Eliksiry: 0 Brak
Sprawność: 3 Brak
BiegłośćWartośćWydane punkty
Język ojczysty: angielski II0
AnatomiaV25
ZielarstwoIV13
MugoloznastwoIII7
KoncentracjaIII7
SpostrzegawczośćIII7
ŁyżwiarstwoII3
JeździectwoII3
TaniecII3
ZarządzanieII3
Instynkt PrzetrwaniaI1
NumerologiaI1
Opieka nad Magicznymi StworzeniamiI1
Reszta: 1

Wyposażenie

Różdżka, sowa, pierścień z kamieniem księżycowym, teleportacja i 10 punktów do statystyk.



Ostatnio zmieniony przez Constantine Ollivander dnia 16.01.17 0:22, w całości zmieniany 9 razy
Gość
Anonymous
Gość
Re: Constantine Malcolm Ollivander [odnośnik]08.01.17 23:17
Karta skończona i do sprawdzenia. serce
Gość
Anonymous
Gość
Constantine Malcolm Ollivander
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach