Wydarzenia


Ekipa forum
Fabian N. X [tworzę]
AutorWiadomość
Fabian N. X [tworzę] [odnośnik]16.08.18 0:34

Fabian Nikephoros Rookwood

Data urodzenia: 23 V 1929
Nazwisko matki: Goyle
Miejsce zamieszkania: znużony Londyn, zamglony Londyn, deszczowy Londyn
Czystość krwi: czysta, z kroplą niechcianej skazy
Status majątkowy: średniozamożny
Zawód: kolekcjoner informacji; członek szeregów Wiedźmiej Straży całym umysłem i sercem rozżalony artysta opiekun czworonożnych przyjaciół
Wzrost: 183 centymetry
Waga: 78 kilogramów
Kolor włosów: krucza czerń
Kolor oczu: szarość przetykana błękitem
Znaki szczególne: krążąca mgła tytoniowa, wsuwana z uzależnieniem w objęcia przestrzeni płucnych; ponadprzeciętnie wysoka (aczkolwiek szczupła) sylwetka; niepokojąco bystre spojrzenie, wyszukujące detali; błona skóry, naznaczona przez drobne blizny - konstelacje przejaśnień, niekiedy również przez fioletowe obłoki sińców



To jest - naiwna wiara (dobrze, skoro jej nie znasz)
z początku nie było słowo; instrument krtani jest jeszcze zbyt niedołężny, wyrzuca zza brzegów warg nonsensowny ciąg samogłosek - nieobciążonych znaczeniem w prędkim, dziecięcym wydechu; później - z gliny powstałych myśli zlepia zbyt proste słowa, wyzbyte z głębi metafor
dlatego, początek jest barwą - chwyconą w objęcia wzroku
tak jak chwycony kurczowo - zostaje przez ciebie ołówek, aby na medium skrawka skażonej pomięciem kartki, stawać się źródłem spontaniczności w kanonie prymitywizmu (rzecz jasna nieświadomego). Początek - jest bowiem linią - podróżą rozmazanego grafitu, przechodzącą przez blade lico papieru
jest niedopowiedzeniem w historii, nieokreśleniem, zagadką
jest wszystkim - które zostanie jednym.


Wśród posiadłości Rookwoodów wynurza się widmo cienia.
Cień - uwolniony ponad zwyczajność swej definicji - płaszczącej się wśród pejzaży form drzewnych; osiadający niczym atrament barwnym, kojącym chłodem - kiedy odbija sylwetki roślin na niedalekim podłożu - dywanie utkanym z trawy, mchu i chorągwi liści. Jego odwzorowanie zakrzywia właściwy obraz - jest tylko czarną, spłaszczoną smugą; odchodzi od pierwowzoru postaci.
Tak samo - wystarczy ujrzeć w tej analogii młodego Fabiana Rookwooda, drugiego z synów, drugiego najstarszego, drugiego spomiędzy trojga kształcących się latorośli - drugiej gałęzi dumnego (mimo draśnięcia krwi skazą) rodu.
Mętne pierścienie tęczówek - chociaż iskrami bystrości; sylwetka wysoka, lecz w owym czasie zbyt szczupła, z łukami żebrowych blaszek, opinanych przez cienki pergamin skóry. Jasny, wręcz anemiczny odcień chłopięcej cery, uchodzący gdzieniegdzie pod wpływem wykwitów otarć i mglistych, rozlanych stłuczeń.
Początek - zaszywa się gęstą siecią dobitnie w samej rodzinie - staje się wybrednością ojca oraz milczeniem matki; pierwszy, z obecnych w historii szkiców.

Źle.
Źle.
Niedokładnie. Niedoskonale.
Źle.
(Ojciec nie wie, och - nie wie jeszcze - czego lub k o g o zostanie stwórcą.)

Szum owych słów, zlepków wspomnień - nieustępliwie kołacze poniżej sklepienia czaszki; wbija się - niczym ostrze, kroi owoce trzewi, nasyca pęd irytacji. Bezsilnej. W odosobnionych rozmowach doznaje upokorzenia od ojca; jest w jego oczach niedoskonały, nie dorównuje bratu (pierworodnemu; nie chce? Nie bierze dostatecznie przykładu?) Słowa ranią dosadniej od kar powierzchownych, cielesnych, których podobnie ojciec nie zwykł oszczędzać (dokładał starań, aby nie zdołać wyzwolić wierzgającego na fałdach głosowych krzyku, aby nie czynić jawnym swojego bólu, jakże łatwego do wypisania w ekspresji).
To nie wystarczy, powtarza ojciec, powtarza na cienkiej linii niedalekiego obłędu, ocenia drugiego syna przez bezlitosny układ już wydeptanych ścieżek pierwszego - silniejszego, sprawniejszego
lepszego?
Strzępki reminiscencji krążą jak stado sępów - wracają, najczęściej - podczas odpoczywania w ramionach odosobnienia, niezagłuszane przez kołysankę natury. Nie zbrukał (mimo podejrzeń) nazwiska nieudolnością - odnalazł siebie w tym krajobrazie zdrewniałych łodyg (gęsto porastających drzew), pod ażurowym dachem ich rozłożystych koron.
Wprawnie zapisał udział w rutynie pierwszych - gdzie uczestniczył - polowań; wprawnie nasiąkał wiedzą tyczącą się oprawiania zwierzyny. Podobnie jak inni - biegał, pływał (wytrwale znosił gryzącą kości oziębłość rzeki) oraz wdrapywał się na dostępne piętra gałęzi. Uczył się jeździć konno, od zawsze wydawał się bardziej zwinny niż silny (co wynikało z postury), zawsze posiadał znaczną cząstkę mądrości. Nie zwykł opierać siebie na zwykłej improwizacji, impulsach - postępował w zgodności z bardziej złożonym planem. Był niczym wielki, analityczny mechanizm - lub raczej takim się stawał.

Ojciec - on jeszcze nie wiedział.
Do teraz nie wie.

Zawsze, kiedy narzucał nań znowu - kolejny z tobołów winy, nazywał wzgardliwie Fabiana zupełnie innym imieniem - podkreślał tym właśnie, jak bardzo się jego wstydzi (chłopiec równie prześmiewczo rozmyślał o nowych kartach swych tożsamości, w które był w stanie hipotetycznie się wcielić). Jedynie przed swoją córką, najmłodszą z trojga, oszczędzał krytyki synom - chciał stworzyć przed nią iluzję silnych, wyzbytych z wad - przyszłych mężczyzn, tak bardzo upodobnionych do niego.  

Matka - obleczona dystansem, niczym kolejną z tkanin (przywierających do ciała; wraz z monotonią skromnych, kobiecych strojów, podkreślających ostro rzeźbione rysy) - od zawsze sprawiała wrażenie nieopisanie odległej. Obowiązek małżeński przyjęła z należytą godnością - pozbawiona adresowania głębokich, tak romantycznych uczuć, była zarazem dobrą partnerką wśród codzienności życia; żyjącą - pod nowym nazwiskiem, w cieniu swojego męża. Nigdy nie sprzeciwiła się jego woli - sama z siebie, była poważną oraz niezmiernie silną kobietą - nie zwykła wszak tolerować słabości. W jej opowieściach, krwawych, z solą wód morskich osiadającą parzącym dotykiem bólu - rozprzestrzenianym od epicentrum przerwanych powłok (ran wydających blizny - zakotwiczenia dumy), nie było miejsca na wieloznaczność emocjonalnych poruszeń. Rodzicielska ostoja, błoga oaza, zacisze porozumienia - nie istniały, czułość - praktycznie nie miała miejsca.
Zgodna z ojcem?
Fałszywie bierna.
Nienawidził jej; nienawidził tej odległości całym dziecięcym sercem, trzepoczącym w afekcie wzburzenia jak uwięzione ptactwo. Później - nienawidził też innych kobiet - wydawały się jemu żałosnym, opustoszałym naczyniem, dodatkiem bezbronnym i całkowicie uległym, oczekującym na macierzyńską brzemienność i przedłużenie linii. Z biegiem lat, intensywniej spoglądał na płeć - zwaną piękną - niczym na zwykły przedmiot; w swoim wewnętrznym odczuciu uznawał kobiety jako o wiele słabsze a także gorsze, myślał - z ogromną pobłażliwością.
O ile - właśnie - o ile nie ukazały mu błędu.
Na łamach prowadzonego żywota szanował niewiele kobiet - zaś pierwszą, bez aberracji zwątpienia stała się oczywiście Sigrun.
Była zupełnie [inna od jego siostry - odrzucająca chmarę typowo żeńskich słabości - nie odstąpiła od towarzystwa chłopców. Musiał odpędzać dręczącą nieustępliwie zazdrość - kiedy rok starsza kuzynka, razem ze swoim bratem bliźniakiem zaczęli swą edukację w Hogwarcie.
Harrogate tej jesieni zdawało się przeraźliwie puste.

List - był z kolei mającą nadejść, jedynie formalną wieścią.
Wszystko - było już rozjaśnione kilka lat temu. Udowodnione.

Przeszłość. Dwuletnie dziecko - pełne niewinnej radości; ogień - trzaskający w kominku, splatał się w danej chwili z cykaniem postawnej, dostojnej figury zegara (wówczas o wiele bardziej złudnie-ogromnej, poruszającej skrywanym za szklaną przestrzenią sercem pozłacanego wahadła). Ulubiona zabawka - znikacz (potrafił fruwać na swych niewielkich skrzydłach, co jakiś czas okrążając jak gdyby w radosnym tańcu) - upadł się w którymś momencie z pulchnej, chłopięcej dłoni. Zabłąkany, latał pomiędzy ograniczeniem ścian, tnąc w jasnych szlakach powietrze. Zanim roztaczająca aurę opieki matka zdołała zareagować - zabawka lewitowała posłusznie - w kierunku - wyciągniętej przez samą latorośl dłoni. Linia ust, początkowo wygięta w rozczarowaniu, w nagłym przypływie na kształt wymownej podkówki - zmieniła się w wyrazisty uśmiech.
Matka niezwłocznie powiadomiła ojca - powtarzające się epizody unoszonych w objęcia eteru, różnych zabawek, wzmacniały poczucie prawdy. Zdecydowaną większość mieszanki uczuć, zdołała jednak stanowić po prostu ulga - pojawienie się kolejnego, godnego syna, nieośmieszenie unoszącego się dumą w swej miejscowości nazwiska.

Był jednak inny. Każdy był w stanie spostrzec.

Zaszyty w wieloznaczności zbudowanego z cegieł słów świata; wijącego się przez stronice, znaczone odcieniem żółci wraz z mijającym czasem. Oprócz spędzania chwil wolnych z rodzeństwem i kuzynostwem - nurkował też pośród książek, oddawał się w transie lekturom - od kiedy opanował czytanie; uwielbiał też rozwiązywać oraz układać ćwiczące umysł zagadki. Nie umiał jednak nasycić, w pełni - ambicji ojca; ciągle porównywany był z bratem, parającym się bardziej odpowiednimi zajęciami, niemarnującym czasu na bezsensowne czynności. Opanowana, podejmująca ostrożnie zapadającego decyzje natura samego Fabiana - w subiektywnym odczuciu ojca jawiła się jako banalna niepewność. Niezdecydowanie. Słabość.
Brylował jednakże wśród swoich dziecięcych krewnych - głównie przez wielobarwność pomysłów oraz uczestniczenie w różności rzucanych sobie nawzajem wyzwań.
Spoglądał z podziwem na Sigrun; kalejdoskop barw - wiele razy przebiegał wzdłuż kaskad dziewczęcych włosów - potrafiących ponadto zmieniać swą całą długość.

Pierwotnie wzrastał bez najmniejszego poczucia - że oto, również jest obdarzony wyjątkową zdolnością, obecną u garstki członków pnącego się, rodzinnego drzewa.

Chyży był uwielbianym wspólnikiem zabaw i infantylnych intryg.
Posiadał smukłą, szlachetną niby sylwetkę, gibką i naprężoną jak strzała - kiedy przystawał w oczekiwaniu na obwieszczenie poleceń. W dolichocefalicznej czaszce osadzone zostały ciemnobrązowe ślepia - magia zbłąkanych refleksów nadawała chartowi inteligentną, nieco szelmowską zewnętrzność. Ojciec posiadał hodowlę psów myśliwskich - z dumą sprawował nad nimi pieczę. Od chwili, gdy zauważył rękę Fabiana do zwierząt - stopniowo wdrażał jego w podstawy wychowywania, tresury oraz uzyskiwania niezałamanych w swym wzorcu szczeniąt. Chyży miał za zadanie umacniać odpowiedzialność - był młodym oraz pierwszym zarazem zwierzęciem, jakie powierzone zostało pod (częściową rzecz jasna) opiekę kilkuletniego chłopca. Z biegiem czasu, stworzyli klasyczny model związanej przez przywiązanie przyjaźni.
Niekiedy, Fabian Rookwood odczuwał wrażenie, jak gdyby słyszał wypowiadane z pełnią radości słowa, zawarte w serii gardłowych szczeknięć; rozróżniał doskonale ich tony. Nie wyznał tego nikomu - wszystko wpierw zrzucał na karb nadgorliwej, swej wyobraźni oraz dziecięcych zabaw. Dopiero później - zrozumiał, szlifował tę umiejętność (z której rzecz jasna jest niebywale dumny, podobnie jak z noszonego nazwiska; niemniej, do teraz o przypadłości posiada pojęcie zaledwie garstka jemu najbliższych osób). Nie zawsze - odnosił nieskazitelne sukcesy w spleceniu odpowiedniego przekazu bądź zrozumieniu adresowanej mowy; Chyży był - całe szczęście - cierpliwym nauczycielem w tych sprawach. Dzięki niezwykłej umiejętności, Fabian Rookwood był w stanie niejednokrotnie odnosić okazalsze wyniki przy polowaniach od brata.

Ojciec uważał nadmierne przywiązanie do psiej istoty za słabość.
Słabość.
Dlatego woń krwi - tak boleśnie wbijała się metaliczną poświatą w nozdrza. Dlatego - tak bolał widok porzuconego truchła w zawilgoconej ziemi, niedbale przyprószonego runem (zdaniem ojca - niefortunny wypadek). Usłyszał później ich głosy, głosy psów powtarzane w ciągłości niczym żałobna modlitwa.
Ojciec zabił Chyżego.
Ojciec zabił Chyżego.
Ojciec zabił
.
Myślał, że oszaleje - chwiał się, tuż przy krawędzi, krok od upadku prosto w bezdenną przepaść szaleństwa; wpijał opuszki palców - jak gdyby przebić chciał skórę głowy.
Ojciec chciał, aby niezmiennie był silny. Chciał zahartować. Nauczyć realiów życia.

Ojcze
wiesz, co stworzyłeś?
Z ironicznym uśmiechem rozważał wizje następnych, możliwych do wymierzenia sankcji - nie był - wymagającym oszlifowania diamentem, nie był - łaknącą troski, podatną, lichą rośliną, ledwie zakorzenioną w ziemi. Był elastyczną masą, niezwykle zdolną, aby się dostosować w swojej niezależności - czego nie tolerował ojciec, po prostu nie czynił jawnie. Odwiecznie łaknął poszerzać swe horyzonty wiedzy - posiadał rozległe spektrum zdolnych zaintrygować kwestii. Podczas, gdy jego siostra zgłębiała z matką norweski (była zaciekawiona rozmaitością języków), zaś ojciec w swym gabinecie niespiesznie nabijał fajkę - zakradał się do kupionych siostrze ołówków, kredek i wreszcie kartek - z pomocą których ilustrowała zauważaną roślinność. Swe dzieła zbrodni starannie, cyklicznie grzebał, ukrywał, wyrzucał, spalał; lękał się, aby ojciec nie nazwał tego typowo kobiecą pasją.
Nie znosił nie wiedzieć; nie poznać; nie nauczyć się - nie znosi zresztą do teraz.

szkółka + poglądy z wydarzeniami wkrótce
no i szkolenie, praca
Rycerze

KONIEC

(nadal - scalam pierwiastki liter, nie znoszę kart, ech)

Patronus: srebrzyste wiązki zwykły tańcować w nieokreśleniu formy; w umyśle szerzy tyranię pustka, brak dostatecznie szczęśliwych wspomnień.











Statystyki i biegłości
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 5 Brak
Zaklęcia i uroki: 20 +3 (różdżka)
Czarna magia: 9 +2 (różdżka)
Magia lecznicza: 0 Brak
Transmutacja: 0 Brak
Eliksiry: 0 Brak
Sprawność: 4 Brak
Zwinność: 5 Brak
JęzykWartośćWydane punkty
Język ojczysty: angielski II0
Biegłości podstawoweWartośćWydane punkty
RetorykaII10
Historia magiiI2
ONMSI2
ZielarstwoI2
KłamstwoIII25
SpostrzegawczośćII10
Ukrywanie sięII10
Biegłości specjalneWartośćWydane punkty
Brak--
Biegłości fabularneWartośćWydane punkty
Rycerze Walpurgii-0
Sztuka i rzemiosłoWartośćWydane punkty
Literatura (wiedza)II3
Malarstwo (wiedza)II3
Malarstwo (tworzenie)I½
Muzyka (wiedza)I½
AktywnośćWartośćWydane punkty
Taniec współczesnyI1
JeździectwoI1
PływanieI1
GenetykaWartośćWydane punkty
Zwierzęcousty-0
Reszta: 0

Wyposażenie

różdżka, sowa, pies

Gość
Anonymous
Gość
Fabian N. X [tworzę]
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach