Wydarzenia


Ekipa forum
Salonik na parterze
AutorWiadomość
Salonik na parterze [odnośnik]29.08.18 22:42

Salonik na parterze

Salon zdecydowanie mniej reprezentatywny od głównego, aczkolwiek równie cieszący oczy. Zieleń tapet zdobią roślinne wzory oraz sylwetki ptaków, które czasem lubią się przemieszczać, niemo trzepocąc przy tym skrzydłami. To, co nade wszystko rzuca się w oczy, to subtelne światło, wpadające przez wąskie okna sprawia, iż w niemal w każdym miejscu w pokoju wygląda się prawdziwie malowniczo. Potwierdzają to liczne złote lustra, w których można się w każdej chwili przejrzeć. W rogu pomieszczenia stoi czarny fortepian, na którym zwykły przygrywać młodsze członkinie rodu Parkinson, podczas gdy reszta zebranych mogła swobodnie przysiąść na sporej, wyjątkowo komfortowej kanapie oraz fotelach. Na dębowym stoliku umieszczonym między nimi pysznią się misy z owocami, drobnymi ciastkami, imbryczkiem z herbatą oraz miseczka z kostkami cukru. W pomieszczeniu nie brakuje również wazonów pełnych świeżo ściętych kwiatów, które są tak dobrane, by siła ich zapachu nie wywoływała przypadkiem bólów głowy.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Salonik na parterze Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Salonik na parterze [odnośnik]18.09.18 1:01
21 VII 1956

Klawisze fortepianu uginają się pod wpływem niewidzialnej siły, ku światu śląc melodię nie tyle przygnębiającą, a wręcz inspirująco nostalgiczną. Gdzie słodycz splata się wdzięcznie z goryczą, by w swoistym tańcu mogły poruszać swym pięknem oraz niezaprzeczalną ulotnością, jednocześnie nie narażając kruchych emocji na przykrości, jakie zwykły nieść bolesne wspomnienia, nazbyt łatwo wydobywane z meandrów pamięci przy nadto nastrojowej muzyce. Jest w tym jakaś magia, swoisty czar oraz niezrozumiała potrzeba umartwiania się, bez znacznego krzywdzenia własnej osoby — zupełnie tak, jakby chciano zaznać udręki, bez zanurzania się w zwodnicze wody cierpienia oraz rozpaczy. Nasycić się agonią, skrytą pod płaszczem subtelnego piękna oraz niezrozumiałego romantyzmu, sprowadzającego ogrom rozdzierającego bólu do poziomu ledwie ściśniętego w przypływie nagłego zrywu uczuć serca. Być może tkwi w tym odrobina iluzorycznego fałszu, wyolbrzymiająca przekaz, jaki niósł ze sobą wygrywany utwór, nie była ona jednak na tyle znaczna, aby mogła zniweczyć melancholijną atmosferę, jaką sobą roztaczała. Wraz z nią wszystko wydawało się jakby przytłumione, odległe oraz obce. Przygaszone, cichsze, spokojniejsze, a przy tym niebędące w stanie podarować ukojenia słuchaczowi. Prawdziwie artystyczna udręka, której pewna niepozorna panienka była nad wyraz rada. Tego bowiem letniego południa, lady Elodie Parkinson postanowiła się smucić. Była to decyzja podjęta świadomie, acz podyktowana chwilowym kaprysem — wszechświat skąpany w czerni nie uchylał już przed nią swych tajemnic, pozostając ledwie atramentem niknącym w bieli pergaminu. Równie śnieżne pióro nie sunęło gładko po powierzchni papieru, pozłacana stalówka zaś nie skrzypiała wdzięcznie, tchnąc tym samym życie w zapisywane słowa. Odkąd przyszło dziewczątku zakończyć gorączkowe prace nad swą drugą książką, nie była w stanie wykrzesać z siebie natchnienia. Swoiste wypalenie spłynęło nań, pogrążając umysł w marazmie oraz stagnacji i ukojenia nie mogła znaleźć ani w kolejnych projektach, które zwykła czynić dla rodowego Domu Mody przy niezwykłej uprzejmości wujostwa, ani też w dźwiękach dzierżonych narzędzi do grawerunku, z którymi stopniowo starała się oswoić. Przyjemności niedane było jej zaznać podczas czytanych powieści oraz tomików poezji, pojedyncza wizyta w galerii sztuki zakończyła się znacznym wydęciem różanych usteczek i jątrzącym się rozgoryczeniem. Nie potrafiła nigdzie zaznać miejsca, przez co podczas pracy w rezerwacie traciła wyraźnie na czujności, tak przecież niezbędnej w przykrych dla jej rodziny okolicznościach. Wciąż starała się co prawda zważać na ryzyko sprowadzane przez wypaczeńca, jednakże łapała się coraz częściej na czynieniu pewnych działań wbrew swej naturze, choć może karcenie oraz wywoływanie wyrzutów sumienia u przypadkowych lordów, nie było aż tak bardzo jej nieznane. Niemniej smutek, a raczej jego dogłębne odczuwanie wydawało się być więc czymś naturalnym, uzewnętrznianym poprzez nastrojową muzykę, odpowiednie światło nadawane przez zasłony, muskane chłodnym wiatrem wpadającym przez uchylone, wąskie okna. Nawet kwiaty pyszniące się w wazonach, nie miały naturalnej sobie rześkości, tym razem dobrane dla subtelności zapachu niźli ichniej wyrazistości.
Spomiędzy wąskich, ładnie skrojonych warg dobiega przeciągłe westchnienie, podczas gdy powietrze przecina błękitny wachlarzyk zdobiony złotą rączką, miarowo poruszany przez drobną dłoń. Drugą wplata w miękką sierść podopiecznej, która instynktownie nadstawia krągłą głowę, niemo domagając się pieszczot, jednocześnie nie odrywając uroczego pyszczka od kolan swej właścicielki, na których spoczęła w typowo psim zadowoleniu. Kąciki ust drgają na ten widok, albowiem Belle zawsze potrafiła ją wyjątkowo rozczulić, jednak w ostatnich dniach nawet ukochana suczka nie potrafiła przegonić burzowych chmur, a cóż dopiero inne towarzystwo. Nie unikała swych bliskich, nigdy nie uczyniłaby czegoś tak okropnego, dlatego też z pokorą oraz wdziękiem brała udział we wszystkich spotkaniach, oraz aktywnościach rodzinnych. Jednak Parkinsonowie stopniowo poczęli dostrzegać niezbyt radosny nastrój młodej panienki, który próbowali polepszyć konnymi przejażdżkami, drobnymi podarkami, a nawet słodyczami obecnie prezentującymi się przepięknie na niewielkim stoliku. Na nic to jednak było, dlatego też postanowiono obrać taktykę cierpliwszą, acz dłuższą — część postanowiła udawać, iż nie zauważa niezadowolenia Ellie, inni zaś podarowali jej odrobinę przestrzeni, którą celebrowała tego dnia przy wtórze muzyki oraz własnych myśli, czując się zaskakująco komfortowo w samotności, choć nigdy wcześniej nie przychodziło jej to z taką łatwością. Najwyraźniej blokada twórcza miała swe pozytywne strony, choć z radością oddałaby je za chociażby możliwość nakreślenia krótkiej opowiastki, bądź rysunku niewielkiego. Dziwnie tak było tkwić w bezczynności, nawet jeśli pozycja lady nakładała nań szereg obowiązków. Tymi jednak nie raczyła się chwilowo przejmować, skupiając się głównie na wnętrzu własnym i być może trochę też na aparycji, bo co jakiś czas zwykła wzrok ku licznym lustrom kierować, upewniając się, iż suknia leży nań perfekcyjnie, a misterny wieniec ze złota, z listkami wykończonymi szafirami prezentuje się na karmelowych, luźno spływających na ramionach kosmykach wprost wspaniale. Smutek smutkiem, ale priorytety jakieś są!


Run your fingers through my hair,
Tell me I'm the fairest of the fair
Elodie Burke
Elodie Burke
Zawód : Dama na trzy etaty
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna

she's a saint
with the lips of a sinner


OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
she`s an  a n g e l
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6266-elodie-parkinson https://www.morsmordre.net/t6336-lethe https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t6333-skrytka-bankowa-nr-1568 https://www.morsmordre.net/t6335-elodie-parkinson
Re: Salonik na parterze [odnośnik]25.09.18 11:57
To dość trudny czas. Kilka dni dzieli nas od zaręczyn, ale z tego, co zostaje mi przedstawione - Elodie wciąż żyje w słodkiej nieświadomości co do wydarzeń jakie mają się niebawem rozegrać. Nie wiem dlaczego takie decyzje zostają podjęte uniemożliwiając tym samym przyszłej żonie oswojenie się z tą straszną informacją, ale muszę uszanować zdanie starszyzny - nie wtrącam się w ich wybory, postanawiając trzymać buzię na kłódkę. Bez względu na to jak bardzo uważam to posunięcie za bezsensowne. Zamiast tego wsłuchuję się w zaniepokojone głosy starych matron z rodu Parkinson, jak ubolewają nad smutkiem swej kochanej krewniaczki. W trakcie słodkiego, ciotecznego ćwierkania usiłują wymyślić co konkretnie mogłoby poprawić młodej lady humor. Niektóre z domniemywań są tak niedorzeczne, że muszę całą silną wolę koncentrować na tym, żeby nie wywrócić nieelegancko oczami. Wszak są naszymi gośćmi, mającymi skierować relacje między rodzinami na poziom chociażby neutralny, dlatego wszyscy jesteśmy względem siebie mili i serdeczni. To znaczy, ja głównie milczę - uprzejmie odpowiadam na zadane pytania; tylko wtedy postanawiam się odzywać. Myślę, że tak będzie najlepiej dla wszystkich, gdyż Burke’owie mają czasem problem z powściągnięciem języka, a wtedy niemal zawsze słowa sączące się z ich ust naszpikowane są trucizną. Nestorzy zamknęli się w gabinecie lorda Alarica, pozostali mężczyźni dyskutują gdzieś na końcu wielkiego salonu, zaś ja siedzę pomiędzy światem lordów i lady, pijąc herbatę oraz odznaczając się męczącą powściągliwością. Od razu zauważam różnice. Parkinsonowe damy ubolewają nad ciemnością spowijającą cały zamek, ubolewają nad moim surowym charakterem i ubolewają nad milczeniem kobiet noszących nazwisko Burke. Przyglądam się temu przedstawieniu z zainteresowaniem - to nie tak, że w pomieszczeniu rozbrzmiewają jedynie monologi, ale słychać wyraźne dysproporcje, niemożliwe do zatuszowania przez subtelną melodię wygrywaną przez zaczarowane instrumenty. Jestem ciekaw jak dalej przebiegnie owo spotkanie, w duchu modląc się, żeby nie doszło do żadnych gwałtownych reakcji. Tak naprawdę wszyscy hamują swoje niezadowolenie, wiedząc, że seniorom obu rodów należy się bezwzględne posłuszeństwo i my jesteśmy tylko lichymi pionkami w grze. Zerkam na ojca, który nerwowo poprawia mankiety koszuli, co oznacza, że się niecierpliwi. Pewnie chciałby wrócić do interesu, chwilowo pozostawionego pod czujnym okiem Edgara. Ja siedzę sobie całkiem spokojnie, aż wreszcie nestorowie wychylają się ze swojej kryjówki, a potem każdy rozchodzi się w swoją stronę.
Tak oto umawiam się z prywatnym hodowcą rasy psów - trudnej do spamiętania w tych wszystkich czterech słowach. Spaniel jest jedynym, co trzyma się mojej głowy. Oglądam wszystkie szczenięta, chociaż jest to trudne widząc, jak te spłoszone moją obecnością próbują uciec w stronę zielonej trawki. Skoro jednak są wszystkie certyfikaty, zaś mężczyzna wygląda na obeznanego ze sprawą, to zdaję się na jego opinię. Pytanie czy chciałbym nieść czworonoga na rękach zbywam wymownym milczeniem - prędzej czy później zostałbym użarty lub zdefekowany, na co nie mogę sobie pozwolić. Jakieś ozdobne, wyłożone satyną pudełko z otworami powinno wystarczyć, tak sobie myślę, dzierżąc w dłoniach ten dziwny podarek. Skutecznie oddzielający mnie od krwiożerczej bestii jaką jest mały piesek.
Przesłuchany już wzdłuż oraz wszerz przez wszystkie lady Parkinson tym razem mogę udać się w spokoju do saloniku, w którym według instrukcji rezyduje dziś Elodie. Niestety nie pukam do drzwi, gdyż obie ręce mam zajęte. Z ledwością dosięgam złotej klamki, która ustępuje z cichym trzaskiem, zaś wrota do środka uchylają się z odpowiednio wolnym tempem, żeby robiło to za pauzę w zamian za brak zapukania do malowniczego portalu. Skrzat zajęty jest teraz usługiwaniem plotkującym o Durham damom, więc muszę radzić sobie sam. Trochę niezręcznie staję w progu, odrobinę zbyt długo wpatrując się w nienaganną, zachwycającą prezencję czarownicy. - Lady Parkinson - rzucam wreszcie lekko zduszonym głosem, dość niezdarnie kłaniając się. - Chciałem… - zaczynam, ale niestety nie mogę dokończyć. Z pudełka wydobywa się szczekanie; kiedy chcę zażartować coś o dziwnych pozytywkach, to słychać szuranie oraz piszczenie, a także podrygiwanie mocno dziurawego wieka. To wreszcie upada na ziemię, zaś z sześciennej formy wynurza się główka czworonożnego kudłacza. Koniec niespodzianek. - To dla ciebie, pani, mam nadzieję, że przypadnie ci do gustu - mówię więc już pokonany przez zwierzę, które w opakowaniu podaję zdziwionej kobiecie. Nie, nadal nie chcę go brać na ręce, zresztą on lgnie do Elodie i drugiego z piesków, na mnie nie zwracając uwagi. Całe szczęście w tym nieszczęściu. Niestety inaczej sobie to zaplanowałem, ale mogłem przewidzieć, że tak to się zresztą skończy. Merlin zawsze śmieje się z naszych planów - z moich wyjątkowo dosadnie. - Chciałem umilić ci dzisiejsze popołudnie - dopowiadam urwaną przed paroma chwilami kwestię. Naturalnie mam na myśli podarowanego w zielonej kokardzie spaniela, nie siebie, aż tak narcystyczny to nie jestem.


Mil­cze­nie, cisza gro­bowa, a jakże wy­mow­na. Zdmuchnęła is­kry złudzeń. Zos­ta­wiła tło stra­conych nadziei.
I po­wiedziała więcej niż słowa.

Quentin Burke
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3067-quentin-burke#50373 https://www.morsmordre.net/t3092-skrzynka-quentina#50608 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t3300-skrytka-bankowa-nr-783#55807 https://www.morsmordre.net/t3261-quentin-burke
Re: Salonik na parterze [odnośnik]26.09.18 1:45
Być może odczuwałaby żal ogromny, gdyby danym jej było pojąć, iż oto dobra wola jej krewnych nieświadomie odbiera coś niebywale cennego młodej parze — czas. Czas pozwalający na uporządkowanie emocji, jakże licznie wypełniających niewieście wnętrze. Na pogodzenie się ze swym losem, jakże prędko odbierającym szczątkową wolność uzyskaną po niedawnym ukończeniu nauk. Na oswojenie się z faktem, iż oto zupełnie obca osoba, stanie się raptownie centrum istnienia młodziutkiej czarownicy i od niej zależeć będzie całkowicie, jak też wyglądać będzie życie dziewczątka po przyszłych zaślubinach. A przede wszystkim zostali pozbawieni możliwości poznania. Nie posiadali przywileju ostrożnego wybadania terenu, szczątkowego zaznajomienia się z charakterem, na podstawie którego mogliby nieśmiało podejmować próby zawarcia paktu, mającego na celu ułatwić im dalsze trwanie. Zostali postawieni przed faktem dokonanym, choć litościwie sam Burke w przeciwieństwie do swej przyszłej narzeczonej, został przynajmniej ostrzeżony. Upomniany, iż oto znacznie młodsza lady przejdzie pod jego opiekę, dzięki czemu miał szansę na wykorzystanie swej przewagi, na wkupienie się w łaski kapryśnej arystokratki, ślepo wierzącej, iż przypadkowe spotkanie było najprawdopodobniej pierwszym oraz ostatnim, a przy tym pełnej uznania dla uprzejmości oraz taktu, jakim wykazał się alchemik. Tak, niezmierzony żal jeszcze bardziej obciążyłby kruche serce, świadomość bycia na straconej pozycji oraz potencjalnego zrażenia do siebie narzeczonego, byłaby doprawdy nie do wytrzymania. Jednocześnie jednak byłaby wdzięczna, gdyż żaden fałsz oraz sztuczność nie zaważyła na opinii, jaką łaskawie zdążyła wydać nad pochyloną w rezygnacji głową Quentina. Tam w rezerwacie, nie czuła potrzeby przypodobania się, nieznośnego łechtania ego kogoś, kto jawnie popełnił karygodny błąd równoznacznego z całkowitym wybaczeniem oraz zapomnieniem, bo przecież intruz ten został jej przyrzeczony. Być może Parkinsonowe matrony miały w sobie trochę litości wespół z nestorem, pozwalając, by Elodie sama dyktowała charakter znajomości, bez przytłaczającej świadomości, że musi być ponad wszelką miarę ugodową. Jednocześnie starszyzna miała pewność, iż ta perełka nie okaże w żaden sposób niewdzięczności, albowiem charakter jej już od dziecięcych lat należał do nad wyraz rozkosznych, stąd odrobina swobody nie skazywała tej karkołomnej próby naprawienia wzajemnych stosunków na całkowitą porażkę. Póki co jednak nie wiedziała nic o misternie snutych planach, błogo przekonana, iż przed nią widnieje perspektywa przynajmniej kilku lat cieszenia się panieńskim stanem. Stąd też pozwalała sobie na wszelkie smutki oraz dąsy, ustawiając twórcze wypalenie na piedestale doznanych tragedii. Mogła dzięki temu zignorować przyciszone szepty, porozumiewawcze spojrzenia cioteczek znikających gdzieś poprzedniego dnia tylko po to, by w oburzeniu mogły powrócić kilka godzin później, przejęte oraz wyraźnie zniesmaczone tajemniczą wizytacją. Cokolwiek się wydarzyło w tamtym czasie, działało wyraźnie na korzyść Ellie, bowiem ta otrzymała kilka nowych sukienek, dwie pary butów, szmaragdowe kolczyki ciotuni Cecylii oraz misę migdałów maczanych w białej czekoladzie. A nie była osóbką, mogącą wzgardzić podarkami nawet wtedy, gdy wystawiała swą wątłą duszę na cierpienia psychiczne. Nie doszukiwała się jednak w tejże szczodrości drugiego dna, nazbyt zapatrzona w siebie, by móc dostrzec pewne oczywistości rozgrywające się tuż przed jej kształtnym noskiem.
Nawet teraz, z tęsknotą zaległą w orzechowych tęczówkach, kierowanych ku wąskiemu oknu — nie zwróciła uwagi na chwilowy harmider, jaki rozległ się na korytarzu, zbytnio skupiona na smętnym trwaniu oraz potrzebie wykrzesania z siebie, chociażby pojedynczej myśli fantazyjnej. Na próżno, lekko marszczy brwi, już chce wydać z siebie mało eleganckie prychnięcie, gdy skrzypienie wystawnych drzwi ostrzega ją o przybyciu gościa. Wydyma dolną wargę, sarnim i z lekka zranionym wzrokiem dosięgając intruza, jakby nie chciała pojąć, dlaczego ktokolwiek miałby przeszkadzać w jej samotni, przecież jasnym i nader klarownym było, iż w takim przypadku towarzystwa innego niźli słodkiej Belle nie pragnęła! Zastyga jednak w bezruchu, gdy dostrzega nie członka rodziny, a ciemną postać mężczyzny, do którego meandry pamięci rozpaczliwie próbują dopasować twarz oraz tytuł. Mierzą się spojrzeniem, być może trwającym ledwie kilka sekund, a może całą wieczność — świat jakby wstrzymał oddech na ten moment, pozostawiając ich na niełaskę ciszy oraz zadziwienia. Kiedy pozorny nieznajomy się odzywa, pisarka lekko drży, odnajdując w głębi głosu znajome nuty, pozwalające na zidentyfikowanie osobnika.
Lordzie...Burke? — odzywa się niepewnie, przekręcając przy tym głowę na bok. Nie jest to spotkanie przykre, tak przynajmniej sądzi, nie spodziewała się tylko ujrzeć szlachcica tak prędko i to jeszcze na terenie jej rodowych włości. Prędzej domyślała się, iż zetkną się na którymś z nadchodzących sabatów, unikną bezpośredniego spoglądania na siebie i po wymienieniu uprzejmości, pójdą w swą stronę. Co byłoby bardzo rozczarowujące, bowiem lord Burke posiadał doprawdy ładne oczy i przykrym byłoby, nie pozwolić sobie na zanurzenie się w ich mroku choćby na chwilę — Co...? — pragnie zacząć, chcąc się zapytać o cel wizyty, kiedy gardłowe warknięcie trzymanej na kolanach suczki miesza się z piskliwym szczekaniem. Dopiero wtedy skupia się na pudełku niesionym przez czarnowłosego, dotąd nazbyt zapatrzona w bladą twarz gościa. Bo przecież nim musiał być, skoro nikt dotąd go nie zatrzymał? Myśli wszelkie ulatują z jasnej głowy, opuszki palców przysłaniają otwarte usteczka ułożone w perfekcyjną literkę 'o', kiedy to ruda główka wyłania się z uroczego opakowania. Szczenię jest tak urocze, iż Elodie czuje, jak szklą się jej oczy ze wzruszenia. Ostrożnie odsuwa od siebie Belle i w zafascynowaniu pokonuje dystans dzielący ją od Quentina, z wdziękiem oraz lekkością naturalnie! Tego jeszcze by brakowało, żeby ukazała swą jakże zachłanną naturę! Nie potrafi jednak powstrzymać wyciągniętych dłoni w stronę psiaka, ani też radosnego śmiechu dobywającego się z ust, gdy wiercące ciałko znajduje się w jej ramionach. Trzęsie się wyraźnie, powodowana zachwytem, gdy wilgotny język sunie po szyi dziewczątka, a niewielkie ząbki postanawiają niemal natychmiast uczynić z szafirowego naszyjnika swoją nową zabawkę. Od kilku miesięcy nosiła się z zamiarem zakupu kolejnego cavaliera, były to jednak dalekie plany, które postanowił śmiało urzeczywistnić brunet.
Ależ...czym sobie zasłużyłam na tak wyjątkowy dar? — pyta, choć nie umie już wygnać rozczulenia z głosu, nazbyt podatna na urok najnowszej podopiecznej. Orzechowe ślepia wręcz jaśnieją, dłoń zaś instynktownie gładzi rudo-białą sierść.
Wasze towarzystwo byłoby wystarczające, jednak nie zamierzam narzekać na okazaną dobroć sir — oświadcza, pogodnie jakby wcześniej nie przeżywała swoistej gehenny. Odwraca się ku starszej suczce, tym razem szczebiocząc płynie po francusku — Och, Belle! Patrz najsłodsza! Ten miły pan właśnie przyniósł nam twoją nową siostrzyczkę, czyż to nie urocze? — ćwierka radośnie, choć pupilka nie popiera wesołości swej pani. Zamiast tego nadal warczy na nieszczęsnego Quentina, tylko po to by z wdziękiem mogła zeskoczyć z kanapy i prawdziwie obrażona, skierować się w stronę miękkiej poduchy służącej jej za legowisko. Ellie marszczy lekko brwi, zawiedziona takim zachowaniem psa.
Proszę wybaczyć lordzie Burke, zazwyczaj Belle jest najgrzeczniejszym pieskiem na świecie. Nie rozumiem, skąd w niej taka krnąbrność — przyznaje z zawstydzeniem, nie do końca jeszcze świadoma, że niechęć zwierząt wobec stojącego przed nią szlachcica, nie ogranicza się li jedynie do parzystokopytnych — Ach! Gdzie moje maniery! Proszę usiąść sir, macie ochotę na herbatę? — pyta zaraz, ostrożnie starając się zająć poprzednie miejsce, zarazem zabawiając szczeniaka delikatnymi muśnięciami, drażniącymi krągłe ciałko. Podniosły nastrój panienki Parkinson obecnie mogła burzyć już jedynie muzyka, niezmiennie piękna i smutna, przygrywała nadal parze zebranej w pomieszczeniu.


Run your fingers through my hair,
Tell me I'm the fairest of the fair
Elodie Burke
Elodie Burke
Zawód : Dama na trzy etaty
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna

she's a saint
with the lips of a sinner


OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
she`s an  a n g e l
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6266-elodie-parkinson https://www.morsmordre.net/t6336-lethe https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t6333-skrytka-bankowa-nr-1568 https://www.morsmordre.net/t6335-elodie-parkinson
Re: Salonik na parterze [odnośnik]13.11.18 13:37
Dziwnie czuję się z tą przewagą, jaką niewątpliwie posiadam w starciu z przyszłą narzeczoną. Wiedząc jaka historia jest nam pisana łatwiej mi oswoić się z tym, co nastąpi. Jednocześnie mogę pokierować kiełkującą znajomością według własnego uznania - czy raczej mógłbym, gdyby nie tamten niefortunny splot zdarzeń mający ujście w nierozważnym i nielegalnym wtargnięciu na teren Parkinsonów. Do dziś jest mi wstyd za samego siebie i nadal nie wierzę, że tamtą sprawę da się naprostować. Pomimo szczodrego prezentu jakim Elodie postanowiła mnie obdarować oraz wbrew moim szczerym intencjom. Te naprawdę są szczere, niepodyktowane wcale tym, co zamierza zgotować dla nas los - no, dobrze, może odrobinkę. W gruncie rzeczy nie uważam tego za nic złego. Każdy przejaw dobrej woli może sprawić, że z niewielkiej zachęty urośnie coś wielkiego i trwałego. Coś, co później da wymierne korzyści. Chcę wierzyć, że mój trud będzie obfitować w najsłodsze plony, jakie wyda w przyszłości. Może to śmiałe myśli - nie twierdzę, że nie, ale ojciec od zawsze mi mówił, że tylko czynami oraz ciężką pracą można osiągnąć upragniony cel. Staram się zatem nie koncentrować na słowach tylko na tym, co mogę zrobić ku polepszeniu rodowych relacji. Te od wieków są raczej ciężkie i nie sposób im się dziwić kiedy te dwa rody dzieli niemalże wszystko. My mamy być ich złączeniem, wypracowaniem należnego kompromisu, trwałym mostem między jedną stroną, a drugą. Pragnę również wierzyć, że wszystko się ułoży - i każde z nas nauczy się czegoś nowego. Doskonale zdaję sobie sprawę z moich ułomności i tego, że to raczej ja powinienem czerpać garściami z tej relacji oraz pewnego rodzaju fuzji międzyrodzinnej, ale to chyba nic złego. Samodoskonalenie - tak, to brzmi dumnie.
Nawet w obliczu tak pozornie błahego wydarzenia jakim jest kupno psa dla przyszłej żony. Doszukuję się w tym geście namiastki samonaprawienia mej niedoskonałej duszy, zalążka wspaniałej przyszłości we dwoje, mistycznego wręcz przełamania lodów, chociaż to raptem drugie spotkanie, zaś nie mogę mieć ani odrobinę pewności co do opinii Elodie na mój temat. Wręcz domniemywam, że jest ona negatywna, zaś podarek nie odniesie upragnionego efektu - tak, moje czarnowidztwo wciąż rozkwita w pełni. Odrzucam jednak wszelkie chmurne myśli wraz z przekroczeniem progu saloniku. Widok nawet smutnej lady Parkinson rozjaśnia nawet najgęstsze ciemności, więc oprócz delikatnego zawstydzenia nie ma już we mnie nic. Zresztą reakcja kobiety szybko uzmysławia mi, że przeceniłem swoją rolę w życiu szlachcianki - ledwie mnie pamięta, zapewne nasze ostatnie spotkanie zepchnęła w odmęty nieświadomości. Tymczasem ja wymyślam niestworzone wizje mające rzekomo wynieść naszą relację na piedestał istnienia, co za bzdury.
- To ja - przytakuję, trochę głupio, ale co poradzić kiedy walczę z ruchomym, szczekającym pudełkiem. Niekoniecznie mam czas na wzniosłe przemyślenia - na te minął już po przekroczeniu terenu Gloucestershire. - Nie, nie, jestem tu legalnie - dodaję jeszcze, żeby może nieco rozluźnić napięto-zaskoczoną atmosferę. Tak, wszedłem frontowymi drzwiami, ku aprobacie oraz z wiedzą wszystkich domowników, bo nie łudzę się, że ta garść ciotek Parkinson, która przeprowadzała ze mną wywiad, zachowa moją wizytę dla siebie. Wkrótce całe Broadway Tower będzie huczeć od nowinki, że lord Burke postawił stopę na ich ziemi. Z drugiej strony trudno się dziwić, to dość… niepowszechne zjawisko.
Z niejakim zachwytem obserwuję pełne gracji ruchy Elodie, jej pogodną twarz kiedy natrafia na łaszący się do niej prezent, wyglądają ze sobą naprawdę… uroczo. To dziwne słowo osiada mi na końcu języka, nie znajdując na szczęście ujścia w werbalnym brzmieniu niesionym przez powietrze wypełniające salon - to byłaby osobista katastrofa. - Słyszałem, że nie dopisuje lady humor. Miałem nadzieję, że uda mi się go odrobinę poprawić. - Tłumaczę się, gdyż szczerość musi zostać odłożona na bok. Na jakiś czas. - Nie uważam, żeby pojawił się on przeze mnie, ale i tak zakupiłem go trochę z myślą o przeprosinach - dodaję jeszcze, z lekką skruchą pobrzmiewającą w głosie. W spojrzeniu jednak widnieje strach. Strach przed agresją drugiego psiaka, ale na szczęście nie biegnie on pogryźć moich nogawek, dlatego oddycham z ulgą. Nie rozumiejąc francuskich słów płynących miękką kaskadą od jednego pieska do drugiego, całą uwagę poświęcam uważnej obserwacji - tak na wszelki wypadek, gdyby ten spaniel miał okazać się przyczajonych ludobójcą. Nie rozumiem, skąd w niej taka krnąbrność, pobrzmiewa w głowie, ale ja już znam odpowiedź. Uśmiechnąłbym się wymijająco, ale wolę nawet nie próbować tej nędznej sztuczki. - Nic nie szkodzi, może jest zazdrosna - rzucam zamiast tego. Chcę brzmieć wyrozumiale, zabarwić głos ciepłem, ale to niezwykle trudne. - Tak, poproszę - potwierdzam. Zamierzając ukraść kilka minut z życia arystokratki nie mogę stać jak kołek, zaś picie herbaty wydaje się być dostateczną wymówką do braku konieczności wyjścia stąd czym prędzej. Dlatego i ja siadam, na kanapie, z zadowoleniem odnotowując jej wygodę. - Piękna melodia. Przypomina mi Reverie Debussy’ego, którą wczoraj grałem, o niezwykle melancholijnej fakturze, ale fascynującej w swym przygnębieniu - mówię po krótkiej pauzie, podczas której wsłuchuję się w wygrywane przez pianino dźwięki. Na pewno źle robię zwracając myśli czarownicy wprost na smutne rejony świadomości, dlatego rozpaczliwie poszukuję innego tematu do rozmów. - Jak nazwiesz lady nowego pupila? - To pierwsze, co przychodzi mi do głowy.


Mil­cze­nie, cisza gro­bowa, a jakże wy­mow­na. Zdmuchnęła is­kry złudzeń. Zos­ta­wiła tło stra­conych nadziei.
I po­wiedziała więcej niż słowa.

Quentin Burke
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3067-quentin-burke#50373 https://www.morsmordre.net/t3092-skrzynka-quentina#50608 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t3300-skrytka-bankowa-nr-783#55807 https://www.morsmordre.net/t3261-quentin-burke
Re: Salonik na parterze [odnośnik]13.12.18 18:24
Może jednak tkwił w tym jakiś większy sens, jakaś myśl niesiona miłosierdziem oraz troską, gdy sędziwi nestorzy postanowili, jedno z nich skryć pod płaszczem nieświadomości, drugie zaś obdarzyć wiedzą o swym losie. I być może było to w pewien sposób niesprawiedliwe, iż to właśnie męskie barki musiały nieść ciężar oczekiwań, potrzeb wysnuwanych przez obie rodziny, które kierowała nie, szczera życzliwość oraz chęć dłoni wyciągnięcia, a jedynie polityka mająca przynieść im w przyszłości plony z zawartego sojuszu. Presja towarzysząca przy tym musiała być doprawdy nieznośną, czy jednak perspektywa bycia pilnie obserwowanym, ocenianym przez pryzmat każdego gestu oraz słowa nie byłaby jednak gorsza? Wiele par wszakże było na ich miejscu, niezliczona ilość zaś arystokratów będzie, lecz ich wspólną ścieżkę znaczyło napięcie oraz strach, a każdy popełniony błąd miał swoje konsekwencje, nie był li jedynie zabawną anegdotą przytaczaną w umyśle. Bo tym po części był tenże feralny incydent w rezerwacje, anegdotą, wspomnieniem, opowiastką — chociaż pchany prywatnymi pobudkami, tak zwieńczony został intrygującą rozmową, nie zaś oskarżeniem o próbę zdobycia czegoś, co jeszcze doń należeć nie powinno. Jeśli w ogóle. Wybaczenie przyszło nader łatwo, gdy skrucha rozbrzmiewała w głosie mężczyzny, nawet jeśli pamięć całą sekwencję zdarzeń umieściła w odpowiednią szufladkę, jednak przywoływanego w myślach obrazu nie znaczyło rozczarowanie, li gorycz jakaś, a uśmiech łagodny i swoista figlarność. A to przecież nie było znowu takie najgorsze, nieprawdaż?
Tlące się w oczach zaskoczenie stara się zamaskować trzepotem ciemnych rzęs, gdy smukła obleczona w ciemne szaty sylwetka zostaje rozpoznana wespół z cichym, głębokim głosem. Zaraz też pojawia się zmartwienie, obawa, iż zawahanie od jej strony przy tytulaturze gościa, może zostać odebrane jako coś niegrzecznego, wręcz lekceważącego. Elodie nigdy nie mogłaby sobie tego wybaczyć, wszak nie wychowano jej na ignorantkę!
To ty — powtarza, trochę nieco zbyt miękko, z troską obejmując niewielkie szczenięce ciałko. Tli się w niej jakaś potrzeba wytłumaczenia własnej reakcji, iż zdziwienie, jakie nią wstrząsnęło, brało się z rzadkiej wizytacji przedstawicieli rodu Burke, lecz żar zgoła czegoś innego toruje sobie drogę, by móc wypaść spomiędzy różanych warg — Jest lord pewny? A już sądziłam, iż lord był skłonny wedrzeć się bezprawnie do rezydencji, nie bacząc na mych krewnych, byleby tylko zamienić ze mną, choć parę słów. Ach, jakież to zarozumiałe z mej strony, proszę wybaczyć — wzdycha tak w tym przejęciu, z opuszkami palców przytkniętymi do jasnych, muśniętych różem policzków. Tylko usta okrasza figlarnym uśmiechem, oczy zaś pogodą ducha na nowo rozbudzoną, gdyż i ona nie chce, aby napięcie wraz z niezręcznością objęło ich ciała. Tę ostatnią przynajmniej zdaje się rozpraszać malutka suczka, wiercąca się i przygryzająca ostrymi ząbkami wszystko, co dopadnie — cenny naszyjnik, gładkie włosy, a nawet wrażliwy płatek ucha. To wszystko lady Parkinson jest skłonna komentować cichutkim chichotem, który jeśli lord Burke był dlań łaskawy i przychylny, nie zostanie uznany za dźwięk świadczący o byciu skończonym głuptasem. Instynktownie sztywnieje, gdy zostaje poruszony temat smutku dotykającego od wielu dni dziewczątka, nie pozwala jednak by nagły wstyd jaki ją ogarnął (czy oznaczało to, iż każda osoba z zewnątrz wie o jej dąsach? Czyżby cioteczki Parkinson zwierzały się komukolwiek ze swych obaw? Och, Morgano! Cóż za kompromitacja!), przejął nad nią kontrolę.
Przychodzi mi więc lord z ratunkiem, któremu nie potrafię i nie zamierzam odmówić — odpowiada więc, licząc, iż Quentin będzie w stanie dostrzec w jej słowach wdzięczność. Obce osoby nie zwykły wszak wykazywać się taką dobrocią, jakże mogłaby ją odrzucać? Dalsza wypowiedź wywołuje na jej licach lekki rumieniec — Dziękuję — mówi szczerze i z przejęciem, być może byłaby skłonna dodać coś jeszcze, jednakże kątem oka zdaje się zauważyć lęk w ciemnych oczach, a potem swą uwagę kieruje całkowicie na psiaki. Belle niezbyt zadowolona z obecności dwóch intruzów, rozpoczyna swe przedstawienie westchnięć oraz wyrazistych prób odnalezienia wygodniejszego ułożenia, jakby mężczyzna miast kanapy, śmiał usiąść na jej legowisku, a to było przecież wprost niedopuszczalne! Na ten widok kącik ust Ellie drga, po czym kierowana nieznaczną złośliwością — oraz rozczuleniem dla swej rozpieszczonej podopiecznej — kładzie szczenię na podłodze, które machając gwałtownie ogonem, zaczyna węszyć w pomieszczeniu. Tylko czekać, aż suczka zorientuje się, iż pokój zawiera również jej starszą siostrę, Cavalierka wprost nie będzie mogła oderwać od Belle wilgotnego noska! Tylko czekać, na oburzone parsknięcia i próby ucieczek!
Artystka, upewniwszy się, iż wszystko jest w porządku, uwagę kieruje już całkowicie na swego gościa. Unosi spodek z perłowo białą filiżanką ozdobioną kwiatowym wzorem, pozwalając, by magiczny czajniczek nalał do jej wnętrza jaśminową herbatę. Gdy tak się staje, ostrożnie przekazuje naczynie ciemnowłosemu, wykonując zaraz ten sam gest i z jej filiżanką, choć dorzuca do środka kilka świeżych borówek pyszniących się w naczyniu obok. Wolną dłonią wskazuje, by szanowny gość mógł częstować się wszystkim, co też uzna za stosowne.  Od łakoci i cukru, po dzbanuszek z mlekiem.
Smutek nosi w sobie jakąś podłość, nie sądzi lord? Wszak czyni z przygnębienia coś nad wyraz pięknego, niemalże poetyckiego — zauważa, trochę nieobecny wzrok kierując na grający fortepian. Zaraz potrząsa lekko główką, zwilżając jednocześnie wargi przyjemnie ciepłą herbatą. Nienawidziła wrzątku, a jeszcze bardziej oparzeń — Och, więc lord również gra? Intrygują lorda głównie przygnębiające utwory, czy też również te lżejsze znajdują lorda uznanie? Ach, proszę mi wybaczyć, za te pytania, lecz lubię sobie przypominać, iż są osoby lubujące się w radośniejszych melodiach, jest to wbrew pozorom nader trudne sir, ponieważ za każdym razem, gdy próbowałam jakąkolwiek z nich przygrywać, te przeradzały się w muzykę nader smutną i przykrą — wyznaje, nieco pochylając się i pozwalając, by karmelowe kosmyki skryły jej zawstydzoną twarz przed mężczyzną. Skrzypcom mogła się oddać całkowicie, przelewając wszelkie emocje zarówno pozytywne, jak i negatywne, lecz fortepian? Ach! W wykonaniu panienki nostalgiczne utwory były uznawane w domostwie za te pogodniejsze, jak to o niej świadczyło?
Jest piękna lordzie Burke, nie mogłabym więc nazwać inaczej niźli od piękności. Co lord sądzi o imieniu Isolde? — pyta więc starając się odgonić natrętne myśli nasuwające jej obraz nie literackiej bohaterki, a kogoś bardziej z krwi i kości, o spracowanych dłoniach i ujmującym spojrzeniu. Ach, ach, ach! Nieładnie Elodie! Karcąc się w duchu, posyła uprzejmy uśmiech w stronę alchemika.


Run your fingers through my hair,
Tell me I'm the fairest of the fair
Elodie Burke
Elodie Burke
Zawód : Dama na trzy etaty
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna

she's a saint
with the lips of a sinner


OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
she`s an  a n g e l
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6266-elodie-parkinson https://www.morsmordre.net/t6336-lethe https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t6333-skrytka-bankowa-nr-1568 https://www.morsmordre.net/t6335-elodie-parkinson
Re: Salonik na parterze [odnośnik]17.07.19 11:16
Tak powinno być. Tak powinien urządzony być nasz świat, gdzie to mężczyźni dźwigali wszelkie brzemienia, ciężary metafizyczne chociaż nie tylko takie, przykrości i wszystko to, co negatywne. Kobiety powinny rozkwitać w lekkości kroku, spokojnym spojrzeniu, ufności wypisanej na twarzy. To normalne, odpowiednie. Zresztą, nie czuję trudności, tylko właśnie ten dyskomfort, odrobinę nieswojego uczucia gnieżdżącego się w okolicach serca. Bo czuję się trochę jak kłamca, jak oszust, który udaje bezinteresownego, gdy jego zamiary podszyte są wyraźnym powodem. Tak nie jest. To znaczy - poniekąd. Prawda jest taka, że gdyby nie nasze przyrzeczenie, nie naprzykrzałbym się lady Parkinson. Nie tylko z powodu wrogości między naszymi rodami, nie tylko przez wstyd formujący się we wnętrznościach, przede wszystkim z powodu siebie samego. Marny ze mnie towarzysz i jeszcze gorszy rozmówca, a to, że nad tym pracuje, nie zmienia to istotnego faktu. Nie nadaję się na standardy tak ujmującej niewiasty. Kiedyś na swoje myśli parsknąłbym śmiechem, dziś jedyne, co czuję, to niepewność siebie. Pogłębiającą się z każdym minionym rokiem pełnym ograniczającej mnie choroby. To też powinienem zmienić, ale to proces długotrwały i nie mogę robić wszystkiego na raz - w przeciwnym razie zepsuję to, co do tej pory udało mi się osiągnąć. To znaczy, jeszcze nic tak naprawdę, ale zmierzam w tym kierunku, to też jakaś pociecha. Nawet jeśli licha.
Staram się nieustannie, dzisiejszego dnia znacząco wychodząc ze strefy komfortu. Udaję się sam do gniazda os, bo przecież tak mocno się od siebie różnimy - my, dwa całkiem odmienne rody, podążające innymi ścieżkami, do kobiety, która prawdopodobnie żywi do mnie jedynie niechęć, jeszcze ze zwierzęciem w rękach. Co za poświęcenie! Przecież ten pies mógłby mi odgryźć twarz albo przegryźć aortę, gdyby tylko ze chciał. Nie dlatego, że z natury jest brutalny; to mój antyzwierzęcy antymagnetyzm wzbudza w żywych stworzeniach agresję, więc nie zdziwiłbym się z takiego zakończenia mych prób doręczenia niespodzianki. Na szczęście jak na razie wszystko przebiega zastanawiająco gładko - pojawiam się przed obliczem kobiety żywy, w jednym kawałku. Dobrze, że wziąłem to pudełko, prawdopodobnie ono ocaliło mnie przed całkowitą zagładą.
Uśmiechnąłbym się, ale nie umiem, pozostaje więc drobna, ciepła iskra czająca się w oczach. Tak, to ja. I to ona, najurokliwsza suczka w całym Królestwie. Nie pasujemy do siebie wcale, ale ostatecznie to nie ja będę jej właścicielem. Możemy zatem przez krótką chwilę koegzystować ze sobą, we względnym pokoju. Wkrótce na mojej twarzy przenika cień zdumienia nad jakże odważnym wyznaniem, na które nie mam odpowiedzi. Zaskakuje mnie, wytrąca i tak z dość chwiejnej równowagi. Desperacko zaczynam szukać w umyśle odpowiedzi. - Och, byłbym do tego zdolny, ale uznałem, że wystarczy jedna niespodzianka na jedno spotkanie. Nie chciałbym przyprawić cię o zawał serca, lady - mówię po krótkiej chwili milczenia. - Pomijając już, że byłbym wtedy w śmiertelnym niebezpieczeństwie, to nigdy nie chciałbym cię skrzywdzić pani - dodaję spokojnie, chociaż cały ten wywód ma mieć żartobliwą nutę. Mimo wszystko nie wyobrażam sobie siebie jako szpiega przedzierającego się przez okowy wroga, żeby dostać się do upragnionego celu. Może, gdybym jeszcze wiedział, że Elodie czeka na mnie z utęsknieniem, to wtedy rzeczywiście mógłbym robić z siebie jeszcze większego idiotę niż podczas naszego ostatniego spotkania, ale skoro to się nie wydarzy, to nie mam powodów dla podobnych wyczynów.
Mógłbym obserwować dziejącą się przed moim oczami scenę z dużą dozą rozczulenia, gdyby nie moja naturalna awersja do zwierząt. Taktownie milczę, nie rozprawiając nad tym zbyt długo - cieszę się, że trafiłem z prezentem. To najważniejsza, cała reszta jest nieistotna. Niestety, błogostan nie może trwać długo i widoczne zesztywnienie powoduje taką samą reakcję u mnie, z czego zdecydowanie się nie cieszę. - To dla mnie ogromna przyjemność - zapewniam zdecydowanym tonem. Co dziwniejsze, mówię prawdę. Obecność lady Parkinson jest zastanawiająco kojąca; nie spodziewałem się tego przez to, że zwykle nie lubuję się w towarzystwie, a już na pewno nie tak zachwycającym, przez co wywołującym we mnie pokłady niepewności. Powoli pozwalam sobie na czerpanie zadowolenia z kąpieli w blasku kobiecej charyzmy oraz gracji, dostosowując się do swej marginalnej roli jaką w tym momencie spełniam. Nie przeszkadza mi ona wcale, lubię stać na uboczu, nie wzbudzać zainteresowania. Może to właśnie na tym ma polegać, może to właśnie ona będzie odwracać ode mnie uwagę, a ja podkreślał jej wyjątkowość. Całkiem sprytny plan, muszę przyznać. - To prawda. Większość najwspanialszych dzieł powstaje w poczuciu silnego przygnębienia lub ciężkiej nostalgii. Ludzie też łakną cudzego nieszczęścia, oglądanie zadowolenia u innych powoduje rozsierdzenie, więc prawdziwie wesoła sztuka zawsze pozostanie niedoceniona. Marginalna wręcz - przyznaję nieco zamyślony. Z wdzięcznością odbieram herbatę, nie wzbogacając jej niczym. Akurat w tym przypadku doceniam prostotę. Doceniam brak słodyczy i innych dystraktorów. Gorycz trunków i jedzenia poi gorycz mej duszy.
- Odrobinę - potwierdzam skromnie, ale taka jest prawda. Żaden ze mnie wirtuoz. Jestem początkującym. - Nie grywam jednak dla publiki, chwały lub sztuki, a dla siebie samego. Muzyka pozwala mi przepracowywać emocje - wyznaję, co może być dziwne, bo nie zachowuję się, jakbym w ogóle jakieś uczucia posiadał. A jednak niespodzianka, nie jestem żywym trupem. - To zabawne, ale zwykle grywam wesołe utwory. Zazwyczaj są one skoczniejsze i pozwalają się wyzbyć całej negatywności trzymającej udręczoną duszę - kontynuuję z lekkim westchnieniem. - Każdy radzi sobie inaczej. Nie powinnaś być dla siebie surowa, lady, może dobrze jest wyzbyć się przygnębienia przez smutne melodie. Zaadresować je w przestrzeń, wypuścić przez uchylone okno. A kiedy wszystko co złe przeminie, wreszcie odnaleźć radość w wesołych brzmieniach. - Chyba się zagalopowałem z moją opinią. Mówię za dużo, zdecydowanie zbyt wiele obnażam, więc zawstydzony odchrząkuję i zatapiam usta w herbacie. Dobrze, że temat schodzi na imię dla psa, mogę udać więc poprzedni za niebyły. Co jest trudno przez tkwiące w sercu zażenowanie samym sobą. - To rzeczywiście piękne imię - potwierdzam, chociaż historia Izoldy i Tristana była raczej tragiczna. Może właśnie na tym polega piękno smutku? - Cieszę się zatem, że Isolde odnalazła tak wspaniały dom - dodaję na sam koniec, spoglądając na obie suczki. Chyba się dogadają. A na pewno się dogadają jak już sobie pójdę.


Mil­cze­nie, cisza gro­bowa, a jakże wy­mow­na. Zdmuchnęła is­kry złudzeń. Zos­ta­wiła tło stra­conych nadziei.
I po­wiedziała więcej niż słowa.

Quentin Burke
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3067-quentin-burke#50373 https://www.morsmordre.net/t3092-skrzynka-quentina#50608 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t3300-skrytka-bankowa-nr-783#55807 https://www.morsmordre.net/t3261-quentin-burke
Re: Salonik na parterze [odnośnik]18.07.19 1:37
Wydaje się, że kurtyna losu unosi się powoli, niespiesznie, jakby leniwość tego ruchu nosiła w sobie znamiona czystej drwiny — i oto są, deski teatru życia, a na nich oni. Aktorzy, którzy w pewnym momencie stracili możliwość wyrażania siebie, wypełnienia emocjami wypowiadanych kwestii, tak by wciąż brzmiały niczym sentencje bliskie sercu. Jedwabne nicie oplatają ich członki, nie ranią skóry, choć ich obecność zdaje się czuć w kościach. Niewidzialny narrator — polityka wespół z głowami rodów, stopniowo przejmuje władzę nad rozgrywaną sztuką i stawia na swej drodze postacie, które na fabularnej ścieżce nie powinny zetknąć się ze sobą wcale, a jeśli już to w sposób marginalny, ledwo zauważalny, nieingerujący znacznie w ustaloną egzystencję. Sieć została jednak rzucona, artyści przeistaczają się w marionetki, trochę zbyt sztywne, trochę zbyt puste — jedna z nich wciąż posiada większą swobodę ruchów, krąży nieświadoma ze śmiechem na różanych ustach i furkotem malowniczej spódnicy wokół drugiej, ograniczonej przez mocne linki, niemogącej wykonać gestu bez znacznego szarpnięcia niosącego ze sobą istotne konsekwencje. Mogącej bezradnie obserwować swą beztroską towarzyszkę i prosić w duchu, by kolejną scenę mogła wykonać przynajmniej przyzwoicie, biorąc pod uwagę unieruchomienie, jakiemu została poddana. Teatr życia miał do siebie to, iż nie akceptował wszelkich przerw i sztuka musiała trwać, na przekór własnym pragnieniom. Tak jak nieszczęsny Quentin musiał poddawać się cierpieniom dzielenia przestrzeni z osobą błogo nieświadomą istotności jego osoby oraz parą średnio agresywnych, acz nadzwyczaj uroczych piesków. Jaką udręką musiało być przebywanie w jasnym salonie, pełnym wyszukanych, lecz nieco przesadnych mebli, gdy samemu było się ciemną plamą, wdzięcznie zatapiającą się w cieniach milczenia oraz stonowania, gdzie przesyt nie był mile widziany? To odważne — uznaje Elodie, która przygląda się spod woalu długich rzęs swemu towarzyszowi. Trochę też godne podziwu, albowiem kruche jest męskie ego, a zdolność przyznania się do błędu niezwykle rzadka. Tak, odważne i godne podziwu, to podobało się jej bardziej niż niezręczność, niepewność oraz zdenerwowanie. Jak mogła je interpretować? Niechęcią kierowaną do dziewczątka? Nieśmiałością, jakże niecodzienną tutaj w świecie pompatycznych gestów i masek? A może zauroczeniem, które nie miało szans mieć miejsca, albowiem lady Parkinson może i była głuptasem, ale naiwność jej znała granice, które zacierać się mogły li jedynie w jej własnych książkach. Dodatkowo wiedziała, jak wygląda zauroczenie u płci przeciwnej, wiązało się ono z mnóstwem słodkich liścików oraz pięknych upominków. Zabawne, że nie pomyślała o powiązaniu konkretnego, wiercącego się upominku z zaobserwowanym doświadczeniem.
Moje serce nie jest słabe! Ma ochotę zaprotestować ze śmiechem, niemniej nie czyni tego, trochę przeczuwając, iż może ta pewność nie musi mieć koniecznie odzwierciedlenia w rzeczywistości. Być może zawał nie groził jej wcale, jednak płochliwość trzepocącego organu groziła co najmniej mocnym drgnięciem, wzmagającym bladość lic. A na to nie mogła pozwolić, subtelny róż nałożony na policzki odznaczałby się aż nadto. W dodatku dalsze słowa mężczyzny nawet jeśli były mówione w tonie żartobliwym — ha! Któż by pomyślał, Burke oraz żartobliwość — tak mile łechtały ego. Ellie nie należała do osóbek uznających, iż są w stanie poradzić sobie ze wszystkim, naturalna potrzeba opieki nad nią wciąż wynikała z młodego wieku (czyż nie miała jeszcze wiele czasu, by móc samodzielnie stanąć na nogi i bronić się samej?) i każda oznaka troski, kierowana zwłaszcza od persony niespokrewnionej witana była ze szczerym zadowoleniem.
Doprawdy? — pyta blondyneczka, wciąż rozbawiona, gotowa na wszelkie gry słowne z entuzjazmem godnym pląsającego na podłodze szczenięcia. Czy rzeczywiście mógłby być do tego zdolny? Dla niej? Ach, jakież to interesujące! Alchemik otoczony dotąd niewidzialnym materiałem uprzedzeń rodowych, niepewnością samej młodziutkiej damy oraz zabawnie oburzającym pierwszym, acz nie tak do końca pierwszym spotkaniem, nabiera raptownie ostrzejszych rysów. Nie wydaje się taki nudny w swym przygnębieniu, intrygujący element, jaki odnalazła poprzedniego razu panienka Parkinson, na nowo ukazuje się orzechowi tęczówek. Mogłaby go poznać lepiej, choć trochę, uformować kształt osobowości, odnaleźć zawiłe ścieżki przemyśleń, ułożyć tak by lord o kruczych włosach na stałe zagościł w kartach jej ksiąg. To byłoby ciekawe, tak przynajmniej się jej wydawało — Woli więc lord zachować efekt niespodzianki na kolejne spotkanie? — dodaje w zaintrygowaniu, nieco celowo ignorując brzmienie swych słów, jakby właśnie starała się wybadać ostrożnie, czy przybycie arystokraty jest jednorazowym przypadkiem, czy też czymś...może nie więcej, ale czymś na pewno. To trochę zabawne, jak w przyszłości sprawdzi się to pytanie. Niespodziewane-spodziewane zaręczyny miały w sobie element zaskoczenia mimo wszystko — Jestem niemniej poruszona waszą troską o moje dobro, sprawił mi tym samym lord ogromną przyjemność — zapewnia, trochę ukojona mimo wszystko faktem, iż czarodziej nie zamierzał się wdzierać nieproszony na tereny Parkinsonów. To byłoby niegrzeczne oraz nieco Szekspirowskie, więc chyba niekoniecznie przykre. Przyglądała się w milczeniu pierwszej konfrontacji swoich podopiecznych, z początku z napięciem, potem rozluźniając się, gdy nie doszło do żadnego ataku ze strony piesków mierzących się bacznym wzrokiem. Nie ignorowała jednak swego gościa, przechylona głowa oraz lekko zmarszczone brwi świadczyły o skupieniu, o chęci wysłuchania rozmówcy, który wcale nie wiązał się wbrew pozorom ze złotem. To dobrze, srebro to znacznie rzadszy kruszec, cenniejszy.
A może, tylko troszeczkę, trudniej jest docenić coś, co otrzymuje się od razu? W końcu nic co jest czegoś naprawdę warte, nie przychodzi łatwo — postanawia nieśmiało zauważyć, chociaż wie, jak wiele dziecięcych nadziei jest w tym zawartych. Lord Burke jest jednak znacznie starszy, dojrzalszy, może więc mieć większą rację niźli dziewczęce mrzonki o poświęceniach oraz lubowaniu się w czymś, czego nie dostało się od razu. Co było dosyć zabawne, biorąc pod uwagę błękit jej krwi i przywileje z tym związane oraz potrzebę otrzymywania wszystkiego natychmiast.
Być może lord ma rację, jednak ileż żałobnych melodii należy wygrać, nim osiągnie się limit wyrażania negatywnych emocji? Nieskończoność nie jest liczbą, a tylko ona przychodzi mi do głowy — przyznaje, wzdychając, nieco kuląc ramiona, jakby rzeczony smutek próbował na powrót połasić się na samopoczucie artystki — Czy będzie to jednak z mej strony wyjątkowo nieuprzejme, jeśli pozwolę sobie wykrzesać skrę wiary, iż może zdolności lorda oraz umiejętność wygrywania czegoś pogodniejszego, niźli to, co obecnie słyszymy, będzie w stanie nieco odjąć ciężaru memu sercu? Wspomniał pan lordzie Burke, iż nie gra pan dla publiki, jednak czy można za takową uznać jedną osobę? — zapytuje grzecznie, przygryzając nieco dolną wargę, jakby nieco zawstydzona, jakby wcale nie próbowała zmusić swego gościa do porzucenia bezpiecznego towarzystwa filiżanki herbaty na rzecz tańca z klawiszami. Uśmiecha się zaraz, ślicznie jak z obrazka, słodko na tyle, by niepotrzebne były Quentinowi żadne kostki cukru do wypijanego napoju — to wszystko reakcja na pochwałę, jaką usłyszała. I tak, historia Izoldy oraz Tristana była przejmująco tragiczna, była też uprzejmym przypomnieniem, iż podobny koniec winien spotkać pewne niewielkie zauroczenie, jakie skrycie dzierżyła.
Co zaś przypomnień się tyczy, w przyszłości Ellie będzie się zastanawiać, w którym momencie najmilszy lord uświadomił sobie, biorąc pod uwagę plany ich rodzin, że niebawem dom suczek będzie tym samym, w którym żył nieszczęsny alchemik? Będzie musiała koniecznie go o to zapytać, ale może nie wtedy, gdy któraś z cavalierek połasi się na buty mężczyzny. Albo jego łydki, które ratować będą tylko spodnie.


Run your fingers through my hair,
Tell me I'm the fairest of the fair
Elodie Burke
Elodie Burke
Zawód : Dama na trzy etaty
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna

she's a saint
with the lips of a sinner


OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
she`s an  a n g e l
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6266-elodie-parkinson https://www.morsmordre.net/t6336-lethe https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t6333-skrytka-bankowa-nr-1568 https://www.morsmordre.net/t6335-elodie-parkinson
Re: Salonik na parterze [odnośnik]22.07.19 15:41
Nie mogę całe życie spędzić w alchemicznej pracowni, nawet jeśli bardzo chciałbym dla siebie takiego życia. Eliksiry może nie są proste, ale nie mają ust. Nie zadają krępujących pytań, nie mówią głupot, nie śmieją się ze mnie. Nie mają też oczu patrzących z wyrzutem, pobłażliwością lub bez zrozumienia. Nie posiadają ciała mogącego wprowadzić w zakłopotanie. Nie jestem dobry w czytaniu innych ludzi, ba, zaliczam się wręcz do beznadziejnego przypadku ślepców niepojmujących ludzkich zachowań. Jak dla mnie wszyscy są jednakowo przerażający - wymagają uwagi. Czasem drobnej, subtelnej niczym powiew morskiej bryzy, a niekiedy intensywnej jak huragan domagający się bycia w centrum wydarzeń. Nie lubię poświęcać im czasu. To dlatego, że nie lubię nie wiedzieć. Nie wiedzieć jak się zachować, co powiedzieć, jaki gest wykonać. Co z tego, że znam szlachecką etykietę, jak nie rozpoznaję kłamstwa od prawdy? W tym świecie wszyscy nosimy maski, a mimo to ja nie potrafię się przez nie przebić. Jakbym był dzieckiem we mgle, w kółko przychodził na pierwszy sabat, chociaż był to już któryś z kolei. Nie jestem do końca pewien, która wersja siebie samego przypada mi do gustu - stawiam mimo wszystko na tą nową, dopiero budzącą się do życia. Przecież gdybym był zadowolony z typowego siebie Burke’a, to nie próbowałbym zmian. Nie wychodziłbym poza sferę komfortu, nie musiałem. Rodzice wraz z nestorem wymagają ode mnie zaręczyn, później ślubu, nie adoracji, nie troski i chęci. To nie miało nic do rzeczy, wręcz przeciwnie. Mogłem pojawić się dopiero w ustalonym z góry dniu na przyrzeczenia, chłodny, zdystansowany i milczący - wykrztuszający z siebie raptem jedno zdanie, pytanie, od którego nie mógłbym uciec. Nie chciałem tego. Nie chcę popełniać tych samych błędów jak kilka lat temu. Wtedy byłem młody, impulsywny i obrażony na cały świat, że nie chcą widzieć mych uczuć. Nie względem wybranej mi kobiety, a tej, którą wtedy kochałem. Tak przynajmniej mi się wydawało. Do czasu aż poznałem o niej prawdę. Z pozornych emocji nie został już nawet pył przeszłości.
Teraz koncentrowałem się na tym, co ma się wydarzyć. Na utrzymaniu stabilnego gruntu, który będzie mi potrzebny w dalszych interakcjach z Elodie - zwłaszcza później. To sprawia, że uginam się pod ciężarem rzeczy sprawiających mi dyskomfort, nie narzekając przy tym ani odrobinę. Tak wygląda proces adaptacji, osiągania zamierzonych celów. Chciałem wzbudzić w przyszłej narzeczonej przynajmniej strzępy sympatii, może wyjątkowo nieokraszonej litością dla smutnego mieszkańca Durham. Nic więcej i nic mniej - to zarówno niewielkie oczekiwania jak i ogromny skok na coś, co może nigdy się nie wydarzyć. Czarownica nie okazuje mi odrzucenia, odrazy, ale nawet jeśli nie umiem czytać ludzi, to mam świadomość, że arystokracja lubuje się w kłamstwie oraz aktorstwie. Nie mogę być niczego pewien, nie ufam więc temu, co widzę, ale jednocześnie poddaję się rzeczywistości bez większego protestu. Dopasowuję się.
- Po naszym pierwszym spotkaniu nadal we mnie wątpisz, lady? - odpowiadam pytaniem na pytanie, nie pozbywając się żartobliwego zabarwienia głosu i mało poważnej iskry w spojrzeniu czarnych oczu. Nie zamierzałem jej go przypominać, ale widocznie u mężczyzn ratowanie kruchego ego zawsze ma priorytet pomiędzy wszystkimi innymi tematami. Chyba tak działa instynkt. - Nie jestem pewien, czy akurat na kolejne, ale… cóż, niespodzianka nie byłaby nią, gdybym teraz wszystko wyznał - stwierdzam ugodowo, domyślając się, że niejako potwierdzam właśnie istnienie następnego spotkania. To obietnica czy groźba? Obawiam się, że dla Elodie akurat to drugie, przynajmniej jeśli chodzi o interakcje ze mną.
Wszystkie niepewności siebie staram się zasypać uprzejmą rozmową, wygłaszaniem opinii oraz intensywnym słuchaniem, czego zwykle nie robię. Nie mówię, nie słucham. Nie interesują mnie inni. Jednak trudno oderwać wzrok od jaśniejącego urokiem kwiatu; może odrobinę zbyt smutnego, przejętego niezrozumiałym żalem metafizycznym, ale wciąż zachwycającego. Piękno zamknięte w żalu. Krótkie kiwnięcie głową ma oznaczać niekontynuowanie tego tematu już dłużej, ale kolejne są na tyle absorbujące, że znów mówię dużo. - Jest w tym jakaś prawda. Chociaż… to nie zawsze jest takie proste - wzdycham trochę smutno na nieuchronność rzeczywistości. Trudnej, skomplikowanej. Nie wszystko warte jest czekania oraz trudu, nie wszystko, co otrzymane od razu jest pozbawione wartości. Mimo to muszę przyznać, że uwaga lady Parkinson jest jak najbardziej powszechna. I słuszna. - Jak sama przed chwilą stwierdziłaś, lady, nie wszystko przychodzi łatwo - odpowiadam. Gdybym był zwyczajnym człowiekiem, uśmiechnąłbym się teraz dobrotliwie, ale jestem sobą, dlatego kwituję własne słowa upiciem kilka łyków herbaty. Och, prawie udławiłbym się naparem, ale szybko odzyskuję równowagę. Cóż, nigdy nie grałem dla nikogo spoza rodziny. Nigdy nie grałem poza Durham, na innym fortepianie, bez negatywnych uczuć zżerających duszę. Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł. - Uhm, a masz lady nadające się do tych kryteriów nuty? - pytam. Jak wspominałem, jestem amatorem, nie umiem grać bez nut czy komponować. Zwłaszcza wesołych pieśni, o których była mowa. Cholera, mogłem tyle nie paplać. Jak zawsze mądry po szkodzie. Teraz będę się stresował tym, czy nie wypadnę głupio przed przyszłą narzeczoną. Dobra robota, głąbie.


Mil­cze­nie, cisza gro­bowa, a jakże wy­mow­na. Zdmuchnęła is­kry złudzeń. Zos­ta­wiła tło stra­conych nadziei.
I po­wiedziała więcej niż słowa.

Quentin Burke
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3067-quentin-burke#50373 https://www.morsmordre.net/t3092-skrzynka-quentina#50608 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t3300-skrytka-bankowa-nr-783#55807 https://www.morsmordre.net/t3261-quentin-burke
Re: Salonik na parterze [odnośnik]23.07.19 0:26
Są dni, w których sądzi, iż nigdy nie opuści bezpiecznych ścian pracowni, gdzie wszelkie mary senne zmieniały się w rzeczywistość budowaną przez delikatną dłoń i taniec posrebrzanej stalówki łabędziego pióra. Gdzie samo mierzące tasiemki przecinały miękko powietrze wraz z płachtami drogocennych tkanin, pośród których radośnie pląsały urokliwe pieski. Tam też czekały na nią otwarte księgi, gotowe wciągnąć ją w wir opowieści, gdzie mogłaby na nowo rozkochiwać się w słowie pisanym. Jednak były to tylko dni, pojedyncze, smakujące melancholią oraz słodyczą weny, zapomniane w chwili, w której pozwalała ciepłym promieniom słońca muskać jasne lica. Bo nie potrafiła zbyt długo siedzieć skryta przed światem, pogrążać się w milczeniu przerywanym jedynie przez jej własny śmiech oraz wesołe szczekanie pupilek, odciąć od najdroższych krewnych. Lśniła w samotności, lecz prawdziwie rozkwitała w towarzystwie, pławiąc się w kierowanych w jej stronę spojrzeniach, karmiąc padającymi komplementami, zasypiając przy zdaniach poruszających duszę. Nie obawiała się fałszywych twarzy, obłudnych oczu, pełnych jadu uśmiechów — z wdziękiem przyjmowała je wszystkie, jednocześnie w umyśle dopasowując elementy układanki, jaką była dana osobowość. Najpiękniejsze sukienki, najsłodsze słowa, najniewinniejsze gesty potrafiły być zbroją każdej lady i Ellie śmiała w swej pysze sądzić, iż dotąd nikt nie zdołał jej własnej ni razu skruszyć. Nie powinno ukazywać się swych słabości, zwłaszcza w otoczeniu arystokracji. Może właśnie dlatego nie do końca była w stanie pojąć przemiany, która stopniowo i niespiesznie zachodziła w siedzącym obok mężczyźnie. Mężczyźnie nieznanym, trochę niezręcznym, mówiącym zadziwiająco wiele, a zarazem nieprzekazującym o swojej naturze nic. A przynajmniej nic, co mogłaby w pełni wyłapać, poznawszy przynajmniej zarys jego losów. Nie wie więc, iż powinna docenić próby, jakimi są przeprowadzane rozmowy, uprzejmości oraz żarty. Jak bardzo powinna być wdzięczna za tę odrobinę zainteresowania, być może swoistej troski, którą otrzymywała miast zetknąć się ze ścianą chłodu, dystansu, milczenia. Okrucieństwa. Panienka Parkinson wierzy, iż całe to zainteresowanie się jej należy i jest w tym trochę racji, czyż nie tym poją rodzice wszystkie malutkie damy? Lecz nie ma fałszu w tym jej egoizmie, na każdą grzeczność odpowiada wrodzoną słodyczą i łagodnością, strosząc piórka ledwie mentalnie, coby nie musiała wychodzić na nazbyt zapatrzoną w siebie. Więc może, ale tylko troszeczkę, maska, którą przedstawiała, nie była tą najgorszą.
Nie, nie sądzę bym była w stanie sir — odpowiada cicho, może nazbyt miękko, może uśmiechając się zbyt łagodnie na żartobliwe pytanie lorda. A przynajmniej jeszcze nie teraz, dodaje w myślach, bowiem w kobiecej naturze jest wątpić we wszystko i wszystkich, zwłaszcza, jeśli kłóci się to z jej światopoglądem — Ach, woli więc lord pozostać tajemniczym? Mogę to zaakceptować, proszę zachować swe sekrety, niespodzianki mają to do siebie sir, iż siłą rzeczy w końcu się ujawnią — odpowiada już lżej, wplatając do przyjemnego dla ucha głosu pogodniejsze nuty. Wesołe iskry rozjaśniają orzech spojrzenia, najwyraźniej artystka nie potraktowała wypowiedzi alchemika ani za groźbę, ani za obietnicę, choć nie wyglądała na wielce oburzoną, gdyby ich losy splotły się ponownie, chociaż na chwilę. To zabawne, lecz jej myśli oscylowały raczej przy przelotnym minięciu się na sabacie, niźli połączeniu się ostatecznie. Naiwny umysł blondyneczki zdawał się sądzić, iż lord Burke wystarczająco balansował na granicy cierpliwości rodu pereł, jakże dziwnym będzie myśleć, iż jego obecność była tu wręcz pożądana, tutaj na dotąd wrogich mu ziemiach.
Nie jest — zgadza się ze zgadzającym się z nią czarodziejem, palcem sunąc po ściance kruchej filiżanki — Jednak świat rzadko poddaje się myśli oraz utartym przekonaniom, więc być może wszystko zależy od tego, jak to potraktujemy — stwierdza, choć zaraz marszczy nosek w niezadowoleniu związanym z własną wypowiedzią. Powinna ująć to inaczej, ładniej, bardziej przejrzyście, tak by nie musiała się spotykać z potencjalnym uniesieniem ciemnych brwi. To jednak nie ma większego znaczenia, gdyż Quentin postanawia przyjąć jej samolubną prośbę, wywołując u niej radosne klaśnięcie dłońmi, gdy tylko pozwoliła sobie odstawić filiżankę na stolik. Jakże cudownie! Odkąd anomalie opanowały kraj, coraz bardziej obawiała się spędzać czas z młodszymi kuzyneczkami, a nie śmiała zawracać głowy szacownym starszym przedstawicielom rodu Parkinson, tylko dlatego, iż było jej zwyczajnie przykro. Jak więc miło było usłyszeć zgodę od gościa, który przecież nie musiał się zgadzać na nic, co proponowała gospodyni. Nawet jeśli byłoby to wyjątkowo niegrzeczne!
Naturalnie — odpowiada z radością, podnosząc się lekko z miejsca, by przy móc skierować się do wciąż grającego fortepianu. Tam, na niewielkiej pufie stojącej obok leżał plik zeszytów, niezbyt starannie ułożonych przez najmłodsze perełki zaczynające naukę muzykowania. Prędko odnalazła interesujące i znacznie prostsze tytuły uznając, iż co prawda nic co jest czegokolwiek warte, nie przychodzi łatwo, ale tego dnia zasłużyli zdecydowanie na rzeczy proste i przyjemne. Obróciła się więc z gracją na obcasie cennego bucika — i oby zostało to docenione, albowiem obracanie się na obcasach nie należy do zajęć łatwych, a utrzymanie prostej sylwetki powinno być godne podziwu — a następnie powróciła na swe miejsce, mając na delikatnej twarzy wręcz wypisane oczekiwanie.
Cokolwiek lord wybierze, będzie z pewnością wyjątkowe — dodaje, wyciągając w jego stronę spisane utwory. Kiedy siada, uderza rączkami o kolana, co jest sygnałem dla Belle, by ta przerwała swój bój na spojrzenia z młodszą siostrzyczką i dołączyła do niej na kanapie. Isolde, jeśli tylko porzuci nagłe zainteresowanie obuwiem drogiego gościa, również pojawi się na kolanach swej właścicielki, gotowej zasłuchać się w wygrywane melodie, które choć odrobinę ulżą jej nieszczęsnemu serduszku.


Run your fingers through my hair,
Tell me I'm the fairest of the fair
Elodie Burke
Elodie Burke
Zawód : Dama na trzy etaty
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna

she's a saint
with the lips of a sinner


OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
she`s an  a n g e l
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6266-elodie-parkinson https://www.morsmordre.net/t6336-lethe https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t6333-skrytka-bankowa-nr-1568 https://www.morsmordre.net/t6335-elodie-parkinson
Re: Salonik na parterze [odnośnik]01.08.19 11:25
Jestem jak bezbronne zwierzę, porzucone w lesie na pastwę drapieżników. Nawet ci mało doświadczeni przez życie są w stanie mi zagrozić, zranić i upokorzyć. Powinienem wreszcie nauczyć się egzystencji wśród zagrożeń czających się za każdym rogiem pięknej posiadłości - zwłaszcza będąc tutaj, w dotychczas niesprzyjających nam progach wrogiej rodziny. Pozwalam jednak dać się ponieść emocjom, których zwykle tak mocno nienawidzę; wpadając w spiralę niekończącego się obłędu. Powtarzanych błędów. Nie lubię nie uczyć się na własnych błędach - tak robią tylko głupcy. Lubię myśleć o sobie, że jestem w miarę inteligentny, pomimo całego imponującego wachlarza wad. Wchodzenie z buciorami w to samo bagno nie jest oznaką mądrości, jest zaprzeczeniem wszelkich miar przyzwoitości. Może dlatego tak wewnętrznie cierpię. Może dlatego uchodzę za naiwnego, nawet jeśli przez większą część czasu snuję się jedynie po Durham; i nie znam prawie nikogo. Wiem też, że wszystkie z tych cech muszą się zmienić. Wyrośnięcie kręgosłupa, zyskanie ostrzejszego spojrzenia oraz większej wiedzy staje się w tym momencie koniecznością. Nie mogę polegać na swoim braku doświadczenia i wątpliwej jakości instynktach. Dlaczego nie ma na to eliksiru? Och, mógłbym taki wynaleźć.
Nie jestem jednak pewien, czy przyszła Elodie wybaczyłaby mi nieskończoną ilość godzin spędzaną nad jego produkcją. W ogóle ciężko myśli mi się o naszej wspólnej przyszłości. To uczucie tak surrealistyczne, że aż zadziwiające. Z jednej strony wizja ta jest odległa jak inne galaktyki, z drugiej przecież to wszystko ma się wydarzyć - może nie dziś i nie jutro, ale wcale nie tak późno jak mi się wydaje. Przyglądam się ukradkiem szlachetnemu profilowi, delikatnemu uśmiechowi, smutnemu spojrzeniu błyszczących oczu i wizja roztaczana przez ojca oraz nestora wydaje się jeszcze mniej prawdopodobna. Mimo to jestem tutaj, na włościach Parkinsonów i żaden z nich nie wyrzuca mnie za drzwi. Może to jednak jakiś dziwny sen, z którego niebawem się obudzę? Mrugam w zdziwieniu nad swoimi myślami, w ogóle nad tym, że zastanawiam się dlaczego tu jestem zamiast zabawiać konwersacją siedzącą obok kobietę. To niedorzeczne - ja jestem niedorzeczny. W każdym znaczeniu tego słowa. Na szczęście udaje mi się powrócić do rzeczywistości na czas, nie wzbudzając większych podejrzeń zamyśloną miną.
Kiwam krótko głową, uznając temat za wyczerpany. Herbata zaczyna smakować komfortem, jaki powoli nabieram, wraz z nieubłaganym upływem czasu. Wiem już, że niedługo muszę wrócić do Durham, ale dziwnie czuć się z faktem, że zaczynam doceniać upływające w Broadway Tower minuty. Tak, to musi być sen. - Dobrze, że wtedy ujawniają się w dogodnym dla nich momencie - kwituję pewność siebie czarownicy; zapewne uśmiechnąłbym się też pobłażliwie, ale zamiast tego patrzę badawczo na twarz rozmówczyni. Według norm przyzwoitości chyba odrobinę za długo. Brak oburzenia lub niechęci względem następnego spotkania powinienem odebrać za dobrą monetę, ale świadomość, że za tą reakcją stoi brak wiedzy skutecznie odsuwa mnie od wewnętrznego zadowolenia. Umysł ponownie pogrąża się w czarnych scenariuszach oraz obawach, ale postanawiam uprzejmie odsunąć je na bok, do czasu aż powrócę do domu. Wtedy będę mógł zrzucić pretensje na wszystkich wokół. Dlaczego powierzyli mi zadanie niemożliwe do wykonania?
- Stwierdziłbym raczej odwrotność. Świat lubi iść na skróty, a więc podążać ścieżką utartych przekonań. To dopiero ostatnio… zmieniły się tendencje - stwierdzam ostrożnie, chociaż głos nasiąknięty jest niezadowoleniem i dezaprobatą. To jednak zbyt ciężki temat na to spotkanie. Ono samo w sobie wiąże się już z napięciem, zwłaszcza ze strony zwierząt; ja jako czarna, niepasująca do wystroju plama, także nie jestem w najlepszej pozycji do rozładowania smętnej atmosfery. To znaczy, dopiero później okazuje się, ze wystarczy zgodzić się na propozycję gospodyni. Wzdycham cicho pod nosem, przeklinając samego siebie w duchu, że nie skorzystałem z burke’owego nieokrzesania, odmawiając prośbie. W milczeniu oraz horrorze w spojrzeniu obserwuję krzątaninę Elodie, aż w końcu pergaminy z nutami lądują w moich dłoniach. Pełen koncentracji wertuję kolejne strony, aż wreszcie decyduję się na klasykę. Podchodzę do fortepianu, zaś moje palce sunące po klawiszach wygrywają siedemnastą sonatę Mozarta. Nie jest to jakoś szczególnie udany występ, ale cechuje się zwyczajną poprawnością. Po wszystkim czuję się na tyle nieswojo, że pożegnanie boli mniej niż mógłbym przypuszczać. Za to rozstanie z Isolde jest wręcz balsamem na moją udręczoną duszę.

zt. x2


Mil­cze­nie, cisza gro­bowa, a jakże wy­mow­na. Zdmuchnęła is­kry złudzeń. Zos­ta­wiła tło stra­conych nadziei.
I po­wiedziała więcej niż słowa.

Quentin Burke
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3067-quentin-burke#50373 https://www.morsmordre.net/t3092-skrzynka-quentina#50608 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t3300-skrytka-bankowa-nr-783#55807 https://www.morsmordre.net/t3261-quentin-burke
Salonik na parterze
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach