Wydarzenia


Ekipa forum
Vericai Larsen
AutorWiadomość
Vericai Larsen [odnośnik]09.11.18 1:29



Vericai Larsen

Data urodzenia: 04.07.1926
Nazwisko matki: Borgin
Miejsce zamieszkania: Princes Road 47, Redhill
Czystość krwi: Czysta ze skazą
Status majątkowy: Średniozamożny
Zawód: Pracownik Ministerstwa Magii w Wydziale Zwierząt
Wzrost: 1,79 m
Waga: 71 kg
Kolor włosów: Ciemnobrązowe
Kolor oczu: Niebieskie
Znaki szczególne: Blizna po dotkliwym oparzeniu po prawej stronie ciała, ciągnąca się od obojczyka, przez część klatki piersiowej; delikatne blizny na obu przedramionach, będące pamiątkami po kocich pazurach. Wzrost nieznacznie powyżej przeciętnej.


"Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy wchodzicie"

Wciągam głęboko powietrze, wahając się z dłonią na klamce. Nie wiem, czy to dobry pomysł, nie jestem pewien, czy jestem gotowy. Ale zapewne nigdy nie będę. Potrzebuję jednak ruszyć z moim życiem, zbyt długo czekałem, zbyt długo ukrywałem się przed światem. Czas działać. Wiem to, czuję, ilekroć wyglądam przez okno i widzę ponure, puste uliczki. Nawet lampy jakby przygasły, a deszcz zacina, pragnąc zmyć brud doczesnego świata.


"Duch wzniosły kryje ta blasków powłoka, W który nauka wsiąkła tak głęboka, Że jeśli prawda prawdzie nie ubliży, Nikt drugi nadeń nie podniósł się wyżej."

Krąg I


Ludzie wydają się różni, ale ostatecznie sprowadzają się do jednego, do pragnienia przetrwania. Jedni są w tym lepsi, drudzy gorsi, niektórzy wciąż i wciąż działają na własną szkodę, podczas gdy drudzy uczą się na błędach. Ciężko powiedzieć, do której grupy sam należę.
Moja matka była dla mnie jedną wielką niewiadomą. Nie mam z nią wiele wspomnień, nie z czasów przed.
Mieszkaliśmy w pobliżu Londynu, w którym jako dziecko byłem kilkakrotnie. Nasza posiadłość położona była jednak na obrzeżach, tuż pod lasem i czasami, gdy czekałem przy zgaszonym świetle do późnych godzin, widywałem dzikie zwierzęta. Fascynowały mnie, zazdrościłem im wolności. Matka potrafiła długie godziny spędzać w swojej komnacie pochylona nad grubymi księgami i przepisywać coś na pergamin. Pamiętam, jak kiedyś z ciekawością zajrzałem do księgi, ale wypełniały ją niezrozumiałe dla mnie ryciny, które nazwała runami. Później, już po wielu latach zrozumiałem, że to było jej główne zajęcie i osoby, które czasem pojawiały się w naszym domu były prywatnymi zleceniodawcami, dla których matka tłumaczyła nordyckie runy. Nie wiem, teraz trudno mi stwierdzić, czy zatrudniało ją do tego również Ministerstwo Magii, niegdyś mnie to nie interesowało, teraz było za późno, by się tego dowiedzieć. Jednego mogę być pewny, nie przymieraliśmy głodem, a matka zawsze miała na sobie piękne szaty.
Byłem szczęściem, które jej ofiarowano. Otaczał mnie kojący zapach jaśminu, który tak uwielbiała matka, ciepło i łagodna melodia wydobywana ze stojącego w rogu fortepianu. Czasami śpiewała, tuląc mnie do swej piersi, zawsze wówczas w zasięgu mojego wzroku przebywał wielki czarny kot. Kiedy późnym wieczorem kładła mnie w łóżku obok siebie, otaczając ramionami, jakby bała się, że ktoś mnie jej odbierze, on sam zasypiał w naszych nogach.
Nie mam wiele takich wspomnień, wiem jednak, że mało wychodziliśmy na zewnątrz, a kiedy już to miało miejsce, biegałem po niedużym, zarośniętym ogrodzie. Matka nie lubiła pracy fizycznej a już z całą pewnością nie miała ręki i serca do kwiatów. Mimo to, czułem się dobrze, ceniłem sobie te rzadkie chwile na powietrzu, jednak dużo bardziej cieszyła mnie obecność matki. Spędzałem z nią dość dużo czasu, jako że nie musiała kłopotać się sprzątaniem ani gotowaniem, od tego był skrzat. Nie miałem zbyt wielu zabawek, jedynie małą czarodziejską miotłę i kilka magicznych kocich figurek, którymi tak bardzo lubiłem się bawić. Kiedy nie przebywałem z matką, zazwyczaj przeglądałem pozostawione w moim zasięgu książeczki, których słów nie rozumiałem, ale z zaciekawieniem przeglądałem ruchome obrazki. Lubiłem również wymyślać swoje historie, siadałem wówczas na łóżku i mówiłem o rzeczach, których nie rozumiałem, za słuchacza mając czarnego, rozłożonego na moich kolanach kota.


"W dół spojrzyj: oto krwi rzeka już bliska, Gdzie w kotłujące zanurzon jest piany, Kto gwałtem bliźnich na ziemi uciska."


krąg II


Matka potrafiła znikać na całe godziny. W końcu nauczyłem się nie wyglądać za nią przez wysokie okna, zamiast tego poświęcałem ten czas kotu. Lubiłem z nim rozmawiać, dawał mi poczucie ciągłej obecności.
Nie rozumiałem tego wtedy i nie rozumiem nawet teraz. Ale wiem jedno. Kobiety są słabe.
Moja matka była słaba, a w mojej pamięci na zawsze pozostanie ten dzień. Dzień, w którym do naszego domu wszedł obcy.
Pachnąca jaśminem, ciepła komnata zamieniła się w woń wilgoci, ciemność i zimny kamień. Byłem pozostawiony sam sobie, odkąd skończyłem cztery lata, zbyt szybko, by w mojej pamięci utkwiła miłość, którą mi wcześniej ofiarowała. Jeśli i ona nie jest czystą imaginacją poranionego umysłu.
Po tamtym dniu, po widoku matki i łzy spływającej po jej jasnym policzku historie, które mi czytała i opowiadała zmieniły się. Dzielnych czarodziejów ratujących swoje dwory zastąpił ogień. I woda. I mord. A kiedy trząsłem się ze strachu, świeca gasła i drzwi zamykały się z głuchym łoskotem.
I wszystkim, co mogłem zrobić, było wtulenie się twarzą w fotel, pragnąc zatrzymać woń jaśminu na dłużej.
Zabrała kota, nie pozwalała mi dłużej z nim przebywać i czasami zastanawiałem się, za czym tęsknię bardziej. Widywałem go tylko czasami, kiedy zbliżał się do nas podczas posiłku. Zawsze były milczące i szybkie, wolałem mieć je już za sobą i nie musieć znosić oceniającego, utkwionego we mnie spojrzenia człowieka, który zburzył nasz spokój. Wiedziałem, że jest niebezpieczny, kot mnie ostrzegł, dlatego też szybko przestałem oponować, gdy zamykano za mną drzwi.
Przestałem opowiadać historie. Nie miałem nikogo, kto by mnie wysłuchał. Czasami potrafiłem pół dnia przesiadywać na szerokim parapecie, patrząc w dal, wyczekując ratunku.
Wówczas też wróciły te dziwne ryciny. A z nimi po raz pierwszy w moim życiu pojawił się ból. Pamiętam, gdy matka uderzyła mnie po raz pierwszy, kiedy nie mogłem zapamiętać znaczenia kolejnych run. Robiłem zbyt wolne postępy i w końcu zaniechała tej praktyki. Sam jeszcze powróciłem do nauki nordyckich run lata później, ale już zawsze miałem przed nimi opory, mimo że mnie fascynowały. Zawsze jednak przypominałem sobie wzrok matki, kiedy podnosiła rękę jak zwykle ze mnie niezadowolona.
Pewnej nocy zbudziłem się zlany potem, a przede mną stał on. Nigdy nie dowiedziałem się, jak miał na imię, a być może po prostu mój umysł wyparł ten fakt, to nieistotne. Stał w nogach mojego łóżka, patrząc na mnie w zamyśleniu. Nigdy nie zapomnę słów, które wypowiedział, nim opuścił moją komnatę, słów, które utkwiły mi głęboko w pamięci.
Zbyt długo żyliśmy w cieniu, Vericaiu. Czas to zmienić
Nie rozumiałem ich wtedy, być może miałem ogólne pojęcie, o czym mówił. Dlaczego nie miałbym mieć? W  końcu matka coraz otwarciej mówiła o krzywdzie, która spotkała wszystkich czarodziejów, muszących przemykać ciemnymi ulicami, kryć się z magią.
Jednak dopóki jej nie posiadłem, nie rozumiałem, o czym tak naprawdę do mnie mówiła. Do czasu.

"Patrząc na ogień wzniosłem ręce obie, Myśl wystraszona wciąż wyobrażała W ogniu, com widział, gorejące ciała."

Krąg III


Kiedy narodziła się we mnie magia, nie było przy mnie matki. Zniknęła za drzwiami, jak zwykle pozostawiając za sobą niedokończoną historię. Może gdyby została, może gdyby nie odepchnęła od siebie moich chłodnych dłoni, to wszystko skończyłoby się inaczej.
Pamiętam tamtą noc jak przez mgłę. Siedziałem ze zwieszonymi z łóżka nogami. Było mi przeraźliwie zimno, ale nie miałem siły by naciągnąć na siebie kołdrę. To i tak nie miało sensu, wiedziałem, że wszystkie dni będą takie same. Jako siedmiolatek po raz pierwszy pomyślałem, że lepiej byłoby nie żyć. Zamknąłem oczy niezdolny do łez. To było zbyt wiele jak dla dziecka. Miałem poczucie niesprawiedliwości, nie rozumiałem, dlaczego moje życie tak się zmieniło, ani do czego to prowadziło.
Wciągnąłem głęboko powietrze, po czym pochyliłem się nad stygnącą świecą. Wciąż czułem jej zapach. Sięgnąłem do niej palcami, pragnąc jeszcze raz poczuć jej ciepło. I tak się stało. Byłem tak podekscytowany, zawołałem matkę. Nie jestem pewien, czy usłyszałem jej kroki. W następnej chwili bowiem ogień wzmógł się, przeniósł na leżącą obok świecy książkę, następnie zajął łóżko. Dopadłem do drzwi, krzycząc w panice. Myślałem o naszych przodkach, o historii opowiadanej przez matkę.
Wkrótce zaczęło boleć mnie w klatce piersiowej i zwinąłem się na ziemi, kaszląc. Pamiętam jeszcze podmuch chłodnego powietrza. Pamiętam moje dłonie, mój umysł wypełniony trzaskiem ognia i wrzaskami niewinnych, moich przodków, mojej krwi.
A później ogarnęła mnie ciemność.


"Tam uciekając od mych wierzycieli, Z własnego domu, sądź, jak zda się tobie, Głupi, zrobiłem szubienicę sobie. "


krąg IV


Kiedy się obudziłem, leżałem w niedużym powozie przykryty grubymi kocami. Obok mnie siedział zamyślony mężczyzna, w którym dostrzegłem odbicie samego siebie. Był inny. Był różny od delikatnej matki, od mężczyzny, którego czasem widywałem przy stole. Był inny. Nie miał tego samego gładkiego czoła, ani srebrzystych włosów związanych jedwabną wstążką. Nie miał na sobie bogato zdobionej szaty, a z jego oczu nie biła zimna surowość.
Wydawał się dziki. I lubiłem tak o nim myśleć. Wydawał się zepsuty, głośny i ruchliwy.
Ale to on nazywał mnie skrzywdzonym kocięciem. Długo tego nie rozumiałem. Długo tęskniłem za chłodem mojej komnaty i zimnymi oczami mojej matki odprowadzającej mnie po cichym posiłku tam, gdzie było moje miejsce.
Nie rozumiałem jedzenia palcami, nie rozumiałem, dlaczego jem w łóżku, w lesie czy na podłodze.
Chowałem się pod łóżkiem, wciśnięty w najdalszy kąt mojej klatki. W głowie huczały mi słowa mężczyzny powtarzającego, że to wszystko dla mojego dobra. Otwierał ją nocami i czekał na moją reakcję. Przez kilka dni w ogóle z niej nie wychodziłem, robiąc pod siebie, ale od tego była magia. Żebym zawsze był czysty. Nie mówił do mnie zbyt dużo, ale słyszałem jego głos, kiedy opuszczał ten nieduży, drewniany dom. Szedł za niego, sam nie wiedziałem jeszcze gdzie i wówczas rozlegało się miauczenie, syczenie, a czasem nawet ryczenie. A później wszystko ustawało, kiedy zaczynał mówić. Nasłuchiwałem, przyciskając policzek do zimnej kraty mojego więzienia. Łzy spływały mi po twarzy, kiedy przypominałem sobie nogi matki, ich ciepło, gdy się w nie wtulałem. Tęskniłem za wonią jaśminu, a zapachów, które otaczały mnie w tym obcym miejscu, nawet nie potrafiłem nazwać.
W końcu klatka zniknęła a ja dostałem własny pokój. Ale nie było to łatwe, nie przyszło po prostu z dnia na dzień. Testował mnie, sprawdzał. Pokazał moje nowe życie i wyjaśnił, zasady, jakimi się kierujemy. Rozumiałem to wszystko i przyjmowałem z wdzięcznością. W końcu zniknęły zamki i iluzja, w której żyłem. Odkryłem, że mój pokój nie należał tylko do mnie, że wszystko to, co mnie otaczało, było zgoła inne. Zrozumiałem, że mruczenie, które dawniej słyszałem, wcale nie dobiegało zza ściany, a jego źródło było tuż przy mnie.
Otaczały mnie koty. Jedyna wspólna między moim starym i nowym życiem.
Ojciec nie wychodził zbyt często, a gdy to robił, nie było go całymi dniami, a razem z nim znikało kilka kotów. Początkowo nie rozumiałem, co się dzieje, ale z czasem przyszła świadomość. A ja polubiłem moje życie.
Runy i historie o Borginach stały się odległym wspomnieniem zastąpionym przez puszyste ogony, świeże mięso i wibracje kocich ciał. Czasami przychodzili do nas ludzie, ludzie podobni do mojej matki i mężczyzny, który całkowicie ją odmienił.
Życie z ojcem było czymś na kształt raju. Zacząłem się otwierać, mogłem mówić do kotów, wiedząc, że zawsze ktoś mnie słucha, czasem nawet odpowie. Pamiętam jak pewnego wieczoru siedzieliśmy w niedużej altanie, obserwując dwa bawiące się ze sobą wampusy. W pewnej chwili zbliżył się do nich jeden ze zwykłych, niemagicznych i to znacznie mniejszych od nich kotów. Ojciec wówczas powiedział mi coś, co podświadomie od zawsze wiedziałem. Koty to zawsze istoty magiczne. I była to prawda. Mimo niechęci do samych mugoli, koty były zdecydowanie istotami wyższymi. Niezwykle ciekawymi istotami były Matagoty, koty specjalnie hodowane na potrzeby francuskiego Ministerstwa Magii. Były osobliwe, początkowo czułem lekkie przerażenie, kiedy łypały na mnie swoimi wielkimi oczami, ale szybko i z nimi złapałem wspólny język. Matagoty były niezwykle trudne w hodowli, kotki rodziły jedynie jedno młode, a same porody były ciężkie i niejednokrotnie kończyły się śmiercią matki. Wiele w ich hodowli dawała nam moja zdolność porozumiewania się z kotowatymi - niejednokrotnie zdarzyło się nam uratować kolejne istnienia, w porę reagując. Obserwowałem ojca przy pracy, po jakimś czasie byłem w stanie wyjąć młode z matki podczas komplikacji.
Ze wszystkich stworzeń, które mieliśmy, to kuguchary najbardziej przypominały koty. Ojciec zawsze powtarzał, że są one połączeniem wampusa z niemagicznym kotem i wydaje mi się, że to prawda. Sam mam takiego malucha i dostrzegam w nim wszystkie cechy kuguchara.
Powoli zapominałem o moim dawnym życiu, o dworku i komnacie. Przywykłem do zielonych terenów Ålfoten, wzgórz i wody, pozostawiając dawnego siebie daleko za sobą.
Nazwałbym kilka lat mojego życia idyllą. A później wszystko zaczęło się zmieniać.
Dorastałem, a magia była coraz trudniejsza do ujarzmienia. Ojciec pomagał mi ją kontrolować i pożytkować na to, co naprawdę miało znaczenie. Nie były to prawdziwe czary, nie byłem w stanie używać jej tak, jak on, ale czasami, targany silnymi emocjami, sprawiałem, że rzeczy po prostu się działy i z czasem udało nam się wspólnie zapanować nad ogniem. Ogniem, którego się bałem, przy którym traciłem kontrolę. Który budził w moim umyśle niemoje wspomnienia, odgłosy łomotania i krzyku i ten zewsząd otaczający mnie swąd.
Ojciec nie lubił mówić o mojej matce i jej rodzinie. Zamiast tego uczył mnie jak dbać o koty, jak prowadzić interesy. Pokazał mi świat, do którego instynktownie czułem, że należę.
Freja była prezentem, który sprawił mi na dziesiąte urodziny.
Nie rozumiałem jeszcze wówczas dokładnej wagi wszelkich zezwoleń i dokumentacji, którą zajmował się ojciec, ale miałem świadomość, że Freja była wyjątkowa. Była agresywna wobec obcych, którzy trzymali się od niej z daleka. Jednocześnie grzała mnie chłodnymi nocami, śpiąc wyciągnięta wzdłuż mojego ciała. Potrafiłem z nią rozmawiać, z nimi wszystkimi, z kotami. A Freja? Była piękna, była potężna, była uosobieniem tego, czego sam w głębi duszy pragnąłem. Mieliśmy więź, karmiłem ją, wyczesywałem, czuła moją magię i to ona pobudzała ją do mruczenia, chroniła przed światem.
Czasem wyobrażałem sobie, że Freja będzie wieczna, że zestarzejemy się razem. Spędzaliśmy dużo czasu, ja Freja i Yesonis, który pojawiał się w naszym domu, ilekroć do ojca przybywało jasnowłose małżeństwo o ostrych rysach twarzy. Polubiłem moje życie, dogadywałem się nawet z ojcem, który jednak wkrótce się mnie pozbył.

"Nie widzisz jeszcze; oto jest punkt główny, Gdzie mędrszy od cię wpadł w błąd niewymowny; Umysł od duszy oddzielając w błędzie, Że widnym jego nie było narzędzie. Otwórz twe serce, bo doń z prawdą dążę."

Krąg V



[b]Z matką nigdy nie miałem szansy rozmawiać na temat mojej przyszłości, szkoły, jaką dla mnie wybierze. Ojciec nie pytał, pewnego dnia po prostu oznajmił, że będę uczył się w Durmstrangu, który on sam skończył. Nie miałem nic przeciwko, później, długimi samotnymi nocami lubiłem myśleć, że przynajmniej mój dom był dość blisko mnie. Z jakiegoś powodu pozwalało mi to szybciej zasypiać.
Będąc z ojcem, nie lubiłem myśleć o Anglii. W kontraście do niej, Norwegia była miejscem na ziemi, do którego chce się wracać. Z rozległymi, zielonymi terenami, które tak sobie umiłowałem. Nigdy zresztą nie sądziłem, że wyniosę się poza granice kraju.
Miejsce to tak bardzo różniło się od domu, w którym spędziłem ostatnie cztery lata. Miałem problem, by się w nim  odnaleźć, czułem się przytłoczony, zamiast poznawać innych uczniów, godzinami wpatrywałem się w zielone tereny za oknem, uwięziony w grubych murach.
Szkoła przypomniała mi dawny dom, komnaty i łzy w oczach matki, gdy po raz pierwszy zaryglowała za mną drzwi.
Początki były trudne. Nie znałem swoich korzeni, nie tak naprawdę, wszystkim, co wiedziałem, były historie opowiadane mi przez matkę. I koty.
To Durmstrang, jego grube mury i czarna magia mnie ukształtowały.
Nie żałuję tego.
Czułem się oderwany od rzeczywistości przemykając korytarzami, jednocześnie mając wrażenie, jakbym wrócił do swojego prawdziwego domu. Uczucie było dziwne, było sprzeczne, zarazem było również początkiem czegoś znacznie większego, rozdarcia, które wzmagało się we mnie z każdym dniem.
Można by powiedzieć, że byłem podatnym gruntem i szybko zacząłem chłonąć ideologie moich kolegów. Na moje szczęście, mimo że ojciec szybko zaczął mi się jawić jako ktoś niegodny swojej krwi, byłem mu wdzięczny, że zapewnił mi chociaż minimalną pozycję w tym świecie, przewagę nad tymi wszystkimi, których krew nie była tak dobra. I chociaż nie mogłem się równać ze szlachtą, cieszyłem się z tego, co mam.
Dorastałem, kształtowałem się i ostatecznie gubiłem we własnym umyśle. Moja niechęć do brudnej krwi rosła z każdym rokiem, tak jak rosła dziura w moim wnętrzu. Apogeum zdawała się osiągnąć jednak dopiero na moim czwartym roku, kiedy w szkole pojawiła się delikatna jasnowłosa o wyjątkowym imieniu. Eir. Nigdy się do niej nie zbliżyłem i nie odkryłem przed nią swojej prawdziwej natury, swojej historii. Nie byłem pewien, jakie łączą nas stosunki, kim dla mnie jest, wiedziałem tylko, że nim się narodziła, zostałem odizolowany od życia mojej matki. Nic więc dziwnego. Jednak obserwowałem Eir z odległości, patrzyłem, jak dorasta, jak się rozwija. I pragnąłem jej życia. Ale to musiało poczekać, szkoła była etapem przejściowym, była nową klatką. Skupiałem się przede wszystkim na rozwijaniu moich zdolności w urokach i czarnej magii, rozumiałem, że jedno bez drugiego nie istnieje. Na własną rękę starałem się uczyć również o samej obronie przed czarna magią, jako że wydawało mi się logicznym, że tylko w ten sposób będę w stanie lepiej ją pojąć. Zajęć typowo ze zwierzętami nie było zbyt wiele dlatego kiedy już szedłem do biblioteki, to właśnie w poszukiwaniu książek traktujących na temat ich hodowli, warunków i wszelkich innych kwestii, które były niezbędne, by nie popełniać błędów w kontaktach z moimi kotami. W Durmstrangu istotna była aktywność fizyczna.  Szczerze mówiąc, nie byłem ich największym zwolennikiem, mimo wszystko największą przyjemność czerpałem z pływania. Chociaż woda w jeziorze była zimna, lubiłem w nią wchodzić, pozwalać, by mnie osaczyła. Myślałem wówczas o opowiadanych przez matkę historiach, dalekich wyprawach i płomieniach. Czasami po prostu unosiłem się na nierównej tafli, wpatrując w szare niebo, innym razem moja twarz zanurzona była pod wodą, a ja próbowałem odnaleźć w niej ślad po dawnych czasach i ogniu trawiącym Innenborg.
Borgin. Nieważne jak bardzo pragnąłem, nie potrafiłem zapomnieć, że nim jestem.
Okres nauki w Durmstrangu był niezwykle istotny, pomógł mnie ukształtować i odkryć moją naturalną zdolność do czarnej magii. Całkiem dobrze radziłem sobie również z eliksirami, marząc, że pewnego dnia posiądę zdolności umożliwiające osiągnięcie tego, o czym zawsze myślałem. Egzaminy zdawałem na poziomie mnie zadowalającym, może za wyjątkiem historii magii i transmutacji, do których niespecjalnie się przykładałem, uznając je za niewarte mojego czasu i z miejsca, w którym obecnie się znajduję, mogę śmiało powiedzieć, że nie uważam, bym się mylił. Na zajęciach dałem się poznać jako zdolny uczeń, niektórzy nauczyciele zwiastowali mi wielką przyszłość. Ale na niej mi nie zależy. Pragnę czegoś innego. Pragnę odzyskać to, co utraciłem.
Skończenie Durmstrangu nie było niczym wielkim. Tak naprawdę wiedziałem, że po szkole po prostu wrócę na wakacje do domu i tak już zostanę. Byłem potrzebny ojcu, bo bez mojej obecności miał więcej problemów z kotami. Byłem dla niego cenny przez moją zdolność i czasami wydawało mi się, że gdyby jej nie odkrył, to nie znajdowałbym się w tym samym miejscu, co teraz.
Rozwijałem się pod czujnym okiem ojca. Kończąc Durmstrang posiadałem już wiele umiejętności, jednak wymagały one bezustannej pracy. Wiele czasu poświęcaliśmy nauce kociego i ludzkiego ciała. Szukaliśmy podobieństw i różnic, przygotowywaliśmy eliksiry, szukając lekarstw dla chorych osobników. Kiedy już rozumiało się naturę problemu, dużo prościej można było mu zaradzić.
Czasami, kiedy ojciec udawał się na jedną ze swoich wypraw, by dostarczyć koty ich nabywcom, przychodził do mnie Yesonis.
Spędzałem całe godziny, badając jego ciało, odnajdując na nim mięśnie, których wcześniej uczyłem się z książek. Po pewnym czasie anatomia nie była już dla mnie obca, dzięki czemu samo warzenie eliksirów zdawało się dużo prostsze. Szybciej byłem w stanie dobrać odpowiednie ingrediencje, wiedząc, na co eliksir ma oddziaływać. Ceniłem sobie ową umiejętność, szczególnie, kiedy dzięki niej byłem skuteczniejszy w pomocy moim małym, czworonożnym przyjaciołom. Większość wiedzy przyswoiłem jeszcze za czasów Durmstrangu, jako że jego biblioteka zawierała wiele ciekawych pozycji. Zafascynował mnie temat punktów spustowych, tego jak można je wykorzystać i jak działają w korelacji z magią.
Prowadzenie hodowli pod okiem ojca nauczyło mnie wiele. W pewnym momencie wiedziałem już, że jestem przygotowany na każdą ewentualność i mam świadomość, jak muszę prowadzić moją hodowlę, by, tak jak ojciec, nigdy mi niczego nie brakowało. Sam po cichu dostrzegałem jego błędy i niewykorzystany potencjał. Dziesiątki lat, które poświęciłem na naukę, obserwację i wdrażanie moich własnych pomysłów, mających za zadanie ułatwić nam obu życie, miały nie pójść na marne. Ekonomia była niezwykle ważna w naszym życiu, jako że żaden z nas nie pracował nigdzie na zewnątrz, zamiast tego poświęcaliśmy się bez reszty naszym zwierzętom. Z boku mogłoby się wydawać, że to nieopłacalny interes, jednak kiedy wkłada się w to serce, dba o zdrowie i właściwy kierunek hodowli, ludzie płacą. I to niemałe kwoty.

Pomówmy chwilę o mojej zdolności komunikacji z kotami. Potrzebowałem czasu, by zrozumieć, jak dokładnie działa, czego potrzebuję, by zostać zrozumianym, które koty mi odpowiadają, a które wolą udawać, że nie rozumieją, co chcę im przekazać. Niezwykle ważne jest nastawienie i odpowiednie podejście do rozmówcy, koty nie różnią się pod tym względem z ludźmi, chcą być rozumiane, słyszane, ale żądają szacunku i uwagi. A ja oddawałem się im bez reszty. Odkąd zrozumiałem, jakim zostałem obdarowany darem, czułem wdzięczność. Wobec losowi, wobec przodkom i moim genom. Wiedziałem, że to właśnie im zawdzięczam tę zdolność, że wszystko mamy zapisane w DNA.

"Podobnie w ogniu obie duchów trzody, Szły, odchodziły ciągłymi przechody, A każda płacząc, swoją piosnkę śpiewa Znów pierwsze duchy słuchać mię gotowe, Podeszły do mnie zawiązać rozmowę."

Krąg VI


Anglia, do której tak pragnąłem się przenieść, znajdowała się w ciężkiej sytuacji, odkąd, gdy byłem jeszcze w Durmstrangu, wybuchła II wojna mugoli.Moja matka często powtarzała mi ich zasługi w wybiciu naszych przodków. Opowiadała o prześladowaniach i wyjaśniła, że dlatego właśnie czarodzieje się ukrywają. I cóż, być może nie ma we mnie jakiejś wielkiej nienawiści, ale oni po prostu są zbędni. Nie. Są zabójczy i autodestrukcyjni. Niszczą naszą ziemię, wycinają lasy, zanieczyszczają wody, nienawidzą wszystkich i wszystkiego. Wydaje mi się, że w tej jednej rzeczy ojciec i matka byli zgodni. On też niejednokrotnie powtarzał, że mugole są zarazą naszego świata. Zawsze klął na nich, kiedy kolejny kot zatruwał się skażoną wodą czy mięsem.
Sam śledziłem doniesienia z kraju głównie z gazet. Byłem rozdarty, z jednej strony całe serce wkładałem w naszą hodowlę, z drugiej pragnąłem rozwijać się w czarnej magii. Czasami, gdy nie mogłem spać, zakradałem się do szopy ojca, w której trzymał rozmaite ingrediencje. Mieszałem je, starając się kierować instrukcjami do prostych trucizn, ale co najważniejsze. Później robiłem próby z niegroźnymi eliksirami, ćwicząc zaklinanie przedmiotów. Po tym, gdy po raz pierwszy udało mi się to z kocią obróżką, w umyśle wyklarowała mi się wizja przyszłości, o jakiej marzyłem.
W naszym domu zaczęły pojawiać się różne osobistości, które znałem z gazet, nazwiska, które kojarzyłem ze szkolnych korytarzy. Czekałem, czy wśród nich kiedykolwiek pojawi się jakiś Borgin, jednak bezskutecznie. Wciąż nie wiedziałem nawet, jakim sposobem poznali się moi rodzice, a jedyną wskazówką był kot, którego pamiętam z naszej starej posiadłości. Teraz zastanawiam się, czy dostała go właśnie od niego, czy ich spotkanie miało być zwykłą transakcją, z której wynikło coś więcej, a może kot był pożegnaniem. Nie sądzę, bym miał się tego kiedykolwiek dowiedzieć.
Opiekowaliśmy się zwierzętami, podczas gdy czarodziejski świat szalał. Tak naprawdę żyliśmy na uboczu i wydarzenia nie dotyczyły nas bezpośrednio, mimo to prenumerowaliśmy odpowiednią prasę, z której mogliśmy dowiedzieć się, co się działo w świecie.
Pamiętnym rokiem był tysiąc dziewięćset czterdziesty piąty, rok zwycięstwa Grindelwalda nad Albusem Dumbledore’em. To zwycięstwo dawało nadzieję na lepszy świat dla wszystkich czarodziejskich istot. Ale czy coś naprawdę uległo zmianie?


"Opatrzność światem z tą nauką rządzi, Religia W którą wzrok ludzki jak w bezdeń zapada"


Krąg VII


Noc z trzydziestego kwietnia na pierwszego maja? Nigdy jej nie zapomnę. Wszystko wydarzyło się zbyt szybko i gwałtownie. Chciałbym powiedzieć, że nie pamiętam zbyt wiele z tamtej nocy. Nie wiem, co dokładnie mnie obudziło. Ból, huk, czy wrzask. A może wszechobecny ogień?
Kiedyś to musiało się stać, kiedyś ta idylla musiała dobiec końca. Dlaczego jednak w ten sposób?

Wciąż nie wiem, kto do końca był odpowiedzialny, czy to jedno ze stworzeń, czy może historia zatoczyła koło, ale wszystko stanęło w płomieniach. Tamtej nocy wszystko działo się zbyt szybko, być może, gdybyśmy mieli więcej czasu, to by się tak nie skończyło. Każdy z nas jednak podjął własne decyzje. Wszyscy trzej mieliśmy wspólny cel. Uratować jak najwięcej kotów, a przynajmniej uwolnić je, by uciekły. Byliśmy zbyt wolni a magia zbyt nieposłuszna. Tamtej nocy mój świat stanął w płomieniach. Zabrał to, co było najcenniejsze. Straciłem zbyt wiele, by nie pozostały we mnie blizny. Winię siebie, bo przeze mnie oboje stracili życie. A żadne z nich na to nie zasługiwało.
Pogodziłem się z tym, mimo że minęło tak niewiele czasu. Wiedziałem, że Freja i Yesonis zostaną w Ålfoten, to był ich dom. Szkody były zbyt wielkie, płomienie szalały zbyt długo, bym mógł mówić o ciałach… Sprawiłem, że wszystko zalała woda. Kryjąc ich pod powierzchnią.


"Tak mówił anioł: stojąc blisko niego, Takem się uląkł głosu potężnego, Jakby kto grzebał mnie za życia w grobie."

Krąg VIII


Musiałem opuścić Norwegię. Nic mnie już tam nie trzymało. Kilka dni zajęło mi oszacowanie szkód, znalezienie pozostałym przy życiu kotom nowego domu. Większość z nich porozwoziłem po kraju, dając im szansę na dobre życie. Zabrałem ze sobą jedno kocię, mieszańca, jednego z dwóch maluchów, którego w ostatnim swoim miocie podarowała mi Freja. Długo zastanawiałem się, jak ją nazwać, jakie imię będzie odpowiednie, by uczcić pamięć o tym wspaniałym Wampusie. Teraz Skuld mieszka razem ze mną w mieszkaniu przy Princes Road, będąc miniaturką swojej matki.
Sam szybko znalazłem pracę w Ministerstwie w Wydziale Zwierząt. Mimo że to ojciec był odpowiedzialny za hodowlę, zdążyłem również już zaistnieć w świecie hodowców, dzięki czemu byłem rozpoznawalny przez niektóre osoby, co w znacznym stopniu ułatwiło mi znalezienie posady akurat w tym dziale, na czym szczególnie mi zależało. Dzięki temu mogę być bliżej tego, co sam zamierzam w przyszłości robić, póki co jednak mam również inne cele. Lubię tę pracę nie tylko ze względu na wyjścia w teren. Przy każdym rejestrowanym miocie mam za zadanie przyjrzeć się rodowodom, sprawdzać stopnie pokrewieństwa, wyliczać inbreed. Jest to niezwykle istotne, jeżeli zależy nam, by nasze zwierzęta rozwijały się w dobrym kierunku. Oczywistym jest, że nie możemy w równym stopniu pilnować rozrodu magicznych zwierząt w naturalnym środowisku, ale również po to powstają rezerwaty, chroniące rozmaite gatunki, ułatwiające rozmnażanie i prowadzące dokumentację wszelkich stworzeń i przypadków. Kiedy jednak udaję się na kontrole, odbiory miotów znajduję się w swoim żywiole. Bez różnicy, czy mam do czynienia ze smokami, nieśmiałkami czy lelkami. Kocham zwierzęta, doceniam ich wartość. A mój umysł pełen jest pomysłów, jak można wykorzystać je w naszej wojnie, tak, by nie skrzywdzić ich, ale potencjalne ofiary. Ale to temat na kiedy indziej.



"Koła zarazem w kolej swojej jazdy, Przez miłość w inną zwróciły się stronę, Miłość, co wprawia w ruch słońce i gwiazdy"

Krąg IX


Waham się jeszcze tylko przez chwilę, wiedząc, że to spotkanie może zmienić moje życie.
Czas działać.
Naciskam klamkę.




Patronus: Znasz to uczucie, kiedy patrzysz na istotę doskonałą? Ja znam. Widywałem je przez większość swojego życia, otaczałem się nimi, dawały mi ułudę ucieczki, jednocześnie trzymając mocno przy ziemi. Koty.  Mniejsze, większe, te dzikie i udomowione. Spuścizna mojego ojca, dziedzictwo, które odrzuciłem. Ale czy na pewno?
Koty wydają się idealne. Ale tylko jeden z nich jest czystą perfekcją, a wiesz, co jest największą ironią? Że jest niemagiczny. Ironia, czyż nie? Ze wszystkich istot, które poznałem, to Manule przyprawiały mnie o szybsze bicie serca, ilekroć miałem przyjemność z nimi obcować. Były wyjątkowe. Ale były również zepsute. Jak ja. Były dwa, kotka i kocur, większość czasu spędzały w ukryciu, ale czasem widywałem je nocą, kiedy światło księżyca posrebrzało ich gęstą szatę, gdy wylegiwały się pomiędzy drzewami w stworzonej dla nich złotej klatce. Były zagubione, były rozdarte, a przede wszystkim niezdolne do życia w niewoli, do życia w warunkach, jakie dla nich stworzono. Nigdy nie dały potomstwa i jestem pewien, że prędzej czy później odeszłyby, tak po prostu, przygniecione losem, jaki je spotkał.

Wiele lat wyczarowanie patronusa było dla mnie niemożliwe, wiele rzeczy musiałem pojąć, z innymi się pogodzić, a jeszcze więcej zepchnąć w tył mojego umysłu, pozostawić do rozwiązania na lepszy czas.
Ale w końcu to zrozumiałem. Wspomnieniem, którego potrzebowałem do stworzenia świetlistego obrońcy, była chłodna noc, kilka lat temu, jeszcze przed tym, gdy wszystko się skończyło. Podjąłem wówczas jedną słuszną decyzję, nie mogąc znieść widoku mizerniejących Manuli. Wypuściłem je, ofiarowałem im wolność, której sam tak bardzo pragnąłem. Nie odeszły od razu, zamiast tego, przez jedną krótką chwilę, kiedy klęczałem na ziemi, wtulając głowę w ich miękkie futra, uwierzyłem, że i dla mnie jest nadzieja.  Odkrycie tego zajęło mi więcej czasu, niż chciałbym się do tego przyznać, ale to właśnie widok znikających w ciemności Manuli stał się dla mnie najszczęśliwszym wspomnieniem.

Statystyki i biegłości
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 50
Zaklęcia i uroki:60
Czarna magia:142
Magia lecznicza:00
Transmutacja:10
Eliksiry:73
Sprawność:53 (waga)
Zwinność:5Brak
JęzykWartośćWydane punkty
AngielskiII0
NorweskiII2
Biegłości podstawoweWartośćWydane punkty
AnatomiaI2
AstronomiaI2
KłamstwoII10
ONMSIII25
RetorykaI2
Starożytne RunyI2
SpostrzegawczośćI2
Ukrywanie sięI2
ZielarstwoI2
Biegłości specjalneWartośćWydane punkty
EkonomiaII10
Odporność PsychicznaI5
Biegłości fabularneWartośćWydane punkty
NeutralnyNeutralny
Sztuka i rzemiosłoWartośćWydane punkty
AktywnośćWartośćWydane punkty
GenetykaWartośćWydane punkty
Zwierzęcioustny-4 ( +8 )
Reszta: 0

Wyposażenie

Dwa koty



Ostatnio zmieniony przez Vericai Larsen dnia 15.12.18 10:01, w całości zmieniany 16 razy
Gość
Anonymous
Gość
Re: Vericai Larsen [odnośnik]13.11.18 23:51
Dobra, tym razem już naprawdę skończyłam ^^
Gość
Anonymous
Gość
Vericai Larsen
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach