Łazienka
AutorWiadomość
Łazienka
Łazienka znajduje się na piętrze, blisko pokojów mieszkalnych, przy ciągu kominowym, który zapewnia ciepło. Solidna dębowa balia jest dość duża, by zapewnić wygodny odpoczynek również podczas dłuższej kąpieli. a niedźwiedzie skóry chronią stopy przed dotykiem kamiennych kafli. Duże lustro i pomniejsze misy pozwalają na dokładną, komfortową toaletę. Na mosiężnych hakach wiszą gałązki jałowców, które przy gorących kąpielach mogą służyć za rózgi oraz bukiety suszonych ziół mających moce odpędzania złych duchów i kojące nerwy. Na wiszących półkach można odnaleźć różnego rodzaju nieoznakowane puzderka, słoiczki, fiolki z karmazynową cieczą o metalicznym zapachu oraz miedziane dzbany wypełnione kozim mlekiem, a także kwiatowo pachnące kadzidła. Zwierzęta nie mają wstępu do tej części domu.
— 5 października 1958 —
Mglisty obłok pary osiadł na lustrach, a kojący zapach jałowca na jej skórze. W pomieszczeniu było ciepło i wilgotno, kafle pokryły się charakterystyczną wilgocią, nad balią dryfowała pachnąca mydlinami para, tak różna od tej, która rozciągała się za oknem, pogrążając krajobraz w smętnej szarudze nadchodzącego zmierzchu.
Wciąż ciężko było jej przywyknąć — wciąż trudno zrozumieć pewne kwestie, choć wypływające z rodzinnej troski powinna przecież odczytywać jako oczywistość. I rzeczywiście była wdzięczna, nieco zakłopotana, wiecznie negująca, jak najczęściej jednak znikająca w zaciszu pokoju, który jej udostępniono, wysuwając stamtąd nos na części wspólne tylko wtedy, gdy było to konieczne. Z uwagi na niechęć zakłócania ich porządku codzienności, czy własne poczucie orbitujące gdzieś w okolicach wstydu — kolacje wolała jadać sama, choć kilkukrotnie ugięła się pod prośbą czy sugestią domowników, znikając jednak w swoich przekoloryzowanych obowiązkach szybciej niż mogło to być spodziewane. Wciąż upierała się, że jest tutaj tylko tymczasowo, że noce, które spędza pod ich dachem są jedynie stanem przejściowym, aż upora się z (czym?) samą sobą (kim?), albo z tym, kim udawała, że jest; kim miała się stać i kogo miała raz na zawsze porzucić w cieniach nokturnowskiej kamienicy.
Dom wciąż przeżywał pojawienie się w swoich ścianach Sigrun; i choć Tatiana miała szansę już ją zobaczyć — i faktycznie przestać niedowierzać, że ta rzeczywiście powstała z martwych — a także zamienić z Rookwood kilka słów, zgodna z poleceniami Cassandry nie forsowała tempa powrotu do naturalnego toru ich znajomości, choć pytania piętrzyły się jak stos książek zapożyczanych z biblioteki, aby mogła czymś wypełnić czas i natrętne myśli.
Wyszła z balii gorącej wody niechętnie, prawie jak dziecko siłą odciągane od zabawy; stopy prędko i wdzięcznie przyjęły ciepło niedźwiedzich skór, ciało równie ochoczo owinęła przyjemnym ręcznikiem, a po osuszeniu narzuciła na plecy satynowy szlafrok wiązany w pasie. Tafla lustra przed nią była chłodna, gdy dłoń szybkim ruchem starła nadmiar pary, odsłaniając przed nią własne oblicze.
I jeszcze jedno, tuż za plecami Dolohov.
Tatiana Dolohov
Zawód : pozorantka na pełen etat
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
W Niedźwiedziej Jamie miała wszystko to, czego jej było potrzeba. Z jednym wyjątkiem.
Wygodne łóżko ze świeżo wypraną pościelą i pierzyną tak grubą, że dosłownie pod nią tonęła. Ciszę i spokój, mącone jedynie śpiewem ptaków za oknem i beczeniem kóz, które teraz zdawały się Rookwood przyjemną melodią kołyszącą ją do snu, zarówno za dnia, jak i w nocy. Świeże, domowe jedzenie, podsuwane jej właściwie pod nos, by odzyskała utracone kilogramy oraz siły. Fizycznie nic jej już nie dolegało. Dzięki opiece i magii Cassandry rany wygoiły się, stłuczenia przestały boleć, w płucach nie zalegała już wydzielina, którą odkasływała przez wiele dni. Nikt jej nie przeszkadzał. Nikt się nie naprzykrzał. Mogła poczuć spokój jakiego w życiu chyba od zawsze Rookwood brakowało.
Brakowało jedynie kilku łap. Właściwie wielu łap. Tęskniła za swoimi czworonożnymi przyjaciółmi. Gdy tylko odzyskała świadomość, zaczęła wypytywać przyjaciółkę co działo się ze wszystkimi zwierzętami, które miała pod opieką. Licznymi psami, matagotem. Posłała listy do braci. Augustus odpowiedział na wezwanie bez zwłoki; jeszcze tego samego dnia przybył do Niedźwiedziej Jamy, aby przekonać się, że jego siostra nie smaży się (jeszcze) w piekle. Mogła odetchnąć z ulgą - psy miały się dobrze, matagot również.
W niektóre dni ona jednak miewała się gorzej.
Mimo wysiłków Cassandry, mimo własnych wysiłków jej dusza, jej umysł regenerowały się znacznie wolniej niż silne, wyćwiczone ciało. Bywały dni złe, gdy koszmary powracały, kiedy Arawn nawiedzał ją znów. Bywały też dobre, kiedy przypominała dawną siebie, zaczynała śmiać się, żartować i dogryzać innym wokół; wychodziła wówczas na zewnątrz, odciążała Cassandrę w obowiązkach opieki nad zwierzęcym inwentarzem, pracowała w ogrodzie. Bywały też takie, które trudno było ująć w słowa.
Nie krzyczała, nie złościła się, nie musieli jej spętać magicznymi więzami, aby nie zrobiła krzywdy przypadkiem sobie, bądź komuś innemu. Nie była jednak sobą. Nie czuła się sobą. Nikt nie potrafił też przewidzieć tego, co naprawdę działo się w jej głowie.
Tatianę obserwowała od dłuższej chwili. Z ukrycia, niczym podły, nastoletni podglądacz, który znalazł dziurę prowadzącą do łazienki dziewcząt. Patrzyła jak zsuwa ubranie z gładkiej, pięknej skóry, a później wchodzi do wanny, aby obmyć ciało. Nieruchoma, pogrążona w milczeniu, głębokim zastanowieniu.
Musiała jednak zdobyć odpowiedzi na dręczące ją pytania. Potrafiła się zakradać. Wyłaniać znikąd. Niczym drapieżnik, którym w istocie była.
- Ty... - wycharczała, kładąc dłoń na ramieniu Tatiany, wbijając paznokcie w jej skórę, - Kim jesteś?
Wygodne łóżko ze świeżo wypraną pościelą i pierzyną tak grubą, że dosłownie pod nią tonęła. Ciszę i spokój, mącone jedynie śpiewem ptaków za oknem i beczeniem kóz, które teraz zdawały się Rookwood przyjemną melodią kołyszącą ją do snu, zarówno za dnia, jak i w nocy. Świeże, domowe jedzenie, podsuwane jej właściwie pod nos, by odzyskała utracone kilogramy oraz siły. Fizycznie nic jej już nie dolegało. Dzięki opiece i magii Cassandry rany wygoiły się, stłuczenia przestały boleć, w płucach nie zalegała już wydzielina, którą odkasływała przez wiele dni. Nikt jej nie przeszkadzał. Nikt się nie naprzykrzał. Mogła poczuć spokój jakiego w życiu chyba od zawsze Rookwood brakowało.
Brakowało jedynie kilku łap. Właściwie wielu łap. Tęskniła za swoimi czworonożnymi przyjaciółmi. Gdy tylko odzyskała świadomość, zaczęła wypytywać przyjaciółkę co działo się ze wszystkimi zwierzętami, które miała pod opieką. Licznymi psami, matagotem. Posłała listy do braci. Augustus odpowiedział na wezwanie bez zwłoki; jeszcze tego samego dnia przybył do Niedźwiedziej Jamy, aby przekonać się, że jego siostra nie smaży się (jeszcze) w piekle. Mogła odetchnąć z ulgą - psy miały się dobrze, matagot również.
W niektóre dni ona jednak miewała się gorzej.
Mimo wysiłków Cassandry, mimo własnych wysiłków jej dusza, jej umysł regenerowały się znacznie wolniej niż silne, wyćwiczone ciało. Bywały dni złe, gdy koszmary powracały, kiedy Arawn nawiedzał ją znów. Bywały też dobre, kiedy przypominała dawną siebie, zaczynała śmiać się, żartować i dogryzać innym wokół; wychodziła wówczas na zewnątrz, odciążała Cassandrę w obowiązkach opieki nad zwierzęcym inwentarzem, pracowała w ogrodzie. Bywały też takie, które trudno było ująć w słowa.
Nie krzyczała, nie złościła się, nie musieli jej spętać magicznymi więzami, aby nie zrobiła krzywdy przypadkiem sobie, bądź komuś innemu. Nie była jednak sobą. Nie czuła się sobą. Nikt nie potrafił też przewidzieć tego, co naprawdę działo się w jej głowie.
Tatianę obserwowała od dłuższej chwili. Z ukrycia, niczym podły, nastoletni podglądacz, który znalazł dziurę prowadzącą do łazienki dziewcząt. Patrzyła jak zsuwa ubranie z gładkiej, pięknej skóry, a później wchodzi do wanny, aby obmyć ciało. Nieruchoma, pogrążona w milczeniu, głębokim zastanowieniu.
Musiała jednak zdobyć odpowiedzi na dręczące ją pytania. Potrafiła się zakradać. Wyłaniać znikąd. Niczym drapieżnik, którym w istocie była.
- Ty... - wycharczała, kładąc dłoń na ramieniu Tatiany, wbijając paznokcie w jej skórę, - Kim jesteś?
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Mgła na tafli lustra opadała powoli, rozmywając obraz przed jej oczyma w plątaninę cieni i niedopowiedzeń; Tatiana przysunęła się bliżej, muskając chłodne szkło środkiem dłoni, a smugi, które za sobą zostawiła, przypominały poplątane ścieżki na mapie, która nigdy nie prowadziła tam, dokąd chciała. Spojrzenie, które odbijało lustro, zdawało się nie należeć ani do niej, ani do nikogo, kogo mogłaby rozpoznać. Jakby było składane z kawałków, które nigdy nie powinny były się spotkać. Wilgoć z kąpieli otulała jak delikatna kurtyna, ale zmęczenie zdawało się wnikać głębiej, aż do kości.
Kim się stała? Kim była — teraz, kiedyś, kiedykolwiek, w ogóle; ta myśl kołatała jak natrętny komar, którego dźwięk nigdy nie pozwala na spokojny sen. Przeszłość, teraźniejszość, przyszłość — wszystko zlewało się w jedno, tutaj, w miejscu, które nie należało do niej, a które po raz pierwszy (w życiu?) rozlało ciepłą łunę spokoju na rozdygotane myśli.
Zerknęła na swoje oczy, szukając w nich odpowiedzi. Były zmęczone, mętne, przekrwione od nadmiaru mydlin i pary; jednocześnie tak czujne, jakby ten nawyk wszedł jej w krew naście lat temu i miał dyktować niepewność nawet i na łożu śmierci; jakby same w sobie znały prawdę, której ona jeszcze nie pojmowała.
Za oknem świat powoli zmieniał barwy, z pomarańczu w szarugę, z szarugi w grafit. Ulewny deszcz, który uporczywie nawiedził poranek, przykrył krajobraz równą, nierówną, mokrą kołdrą, a ta wytłumiła wszystkie dźwięki. Cisza była niemal nienaturalna, ale jednocześnie przynosiła ulgę — tutaj była pewnym elementem codzienności, który Dolohov nadal próbowała zrozumieć.
Satynowy szlafrok z łagodnością opadł na ramie barków, przewiązała go w pasie dość luźno, ostatnim pociągnięciem dłoni zaczesując za ucho mokre kosmyki włosów; delikatnie, lekko, zupełnie tak jak podjęła spojrzenie odnalezionej w tafli lustra twarzy.
Sigrun pozornie nadal wyglądała jak Sigrun; zwłaszcza teraz, gdy rany się zasklepiły, a siniaki pożegnały z połacią skóry — ale było w Rookwood coś innego, nowego, czego Tatiana nie potrafiła była opisać.
I prawie uśmiechnęła się ku blondynce, kiedy palce tej ujęły skórę jej ramion i zacisnęły się na niej; bardziej, bardziej.
I bardziej.
— Sigrun, to ja — mruknęła, niepewność przemknęła przez zmarszczone brwi i zakorzeniła się w spojrzeniu — Tati — powiedziała swoje imię w tym zdrobniałym nawyku, czując, jak paznokcie Rookwood powoli wpijają się w miękkość skóry — Tatiana — powtórzyła więc zaraz, odwracając się na pięcie do kobiety — przyjaciółki — przodem, lustrując jej twarz zaniepokojeniem. Uniosła dłoń i położyła ją lekko na tej, którą Sigrun zaciskała nad jej obojczykiem.
— Hej — nie była pewna, czy szept był próbą przywrócenia jej do realności, ostrzeżeniem, pytaniem, czy najprostszym przywitaniem.
Kim się stała? Kim była — teraz, kiedyś, kiedykolwiek, w ogóle; ta myśl kołatała jak natrętny komar, którego dźwięk nigdy nie pozwala na spokojny sen. Przeszłość, teraźniejszość, przyszłość — wszystko zlewało się w jedno, tutaj, w miejscu, które nie należało do niej, a które po raz pierwszy (w życiu?) rozlało ciepłą łunę spokoju na rozdygotane myśli.
Zerknęła na swoje oczy, szukając w nich odpowiedzi. Były zmęczone, mętne, przekrwione od nadmiaru mydlin i pary; jednocześnie tak czujne, jakby ten nawyk wszedł jej w krew naście lat temu i miał dyktować niepewność nawet i na łożu śmierci; jakby same w sobie znały prawdę, której ona jeszcze nie pojmowała.
Za oknem świat powoli zmieniał barwy, z pomarańczu w szarugę, z szarugi w grafit. Ulewny deszcz, który uporczywie nawiedził poranek, przykrył krajobraz równą, nierówną, mokrą kołdrą, a ta wytłumiła wszystkie dźwięki. Cisza była niemal nienaturalna, ale jednocześnie przynosiła ulgę — tutaj była pewnym elementem codzienności, który Dolohov nadal próbowała zrozumieć.
Satynowy szlafrok z łagodnością opadł na ramie barków, przewiązała go w pasie dość luźno, ostatnim pociągnięciem dłoni zaczesując za ucho mokre kosmyki włosów; delikatnie, lekko, zupełnie tak jak podjęła spojrzenie odnalezionej w tafli lustra twarzy.
Sigrun pozornie nadal wyglądała jak Sigrun; zwłaszcza teraz, gdy rany się zasklepiły, a siniaki pożegnały z połacią skóry — ale było w Rookwood coś innego, nowego, czego Tatiana nie potrafiła była opisać.
I prawie uśmiechnęła się ku blondynce, kiedy palce tej ujęły skórę jej ramion i zacisnęły się na niej; bardziej, bardziej.
I bardziej.
— Sigrun, to ja — mruknęła, niepewność przemknęła przez zmarszczone brwi i zakorzeniła się w spojrzeniu — Tati — powiedziała swoje imię w tym zdrobniałym nawyku, czując, jak paznokcie Rookwood powoli wpijają się w miękkość skóry — Tatiana — powtórzyła więc zaraz, odwracając się na pięcie do kobiety — przyjaciółki — przodem, lustrując jej twarz zaniepokojeniem. Uniosła dłoń i położyła ją lekko na tej, którą Sigrun zaciskała nad jej obojczykiem.
— Hej — nie była pewna, czy szept był próbą przywrócenia jej do realności, ostrzeżeniem, pytaniem, czy najprostszym przywitaniem.
Tatiana Dolohov
Zawód : pozorantka na pełen etat
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Umysł nierzadko płatał jej nadal figle. Psoty okrutne, podłe i wyrachowane. Jakby wciąż pozostawał w szponach Arawn, który zacierał w kobiecej pamięci twarze tych, których dobrze znała, jakich niegdyś darzyła namiastką zaufania i dopuszczała do siebie bliżej. Czasami też wkładał do umysłu Rookwood nieprawdziwe obrazy, sugerujące, że jej sojusznicy obracali się przeciwko niej. Później natrętne myśli same tkały niestworzone teorie spiskowe, jak to miało miejsce w przypadku Elviry Multon kilka tygodni wcześniej; zajęło to Cassandrze kilka dobrych dni, aby przekonać Rookwood, że jasnowłosa uzdrowicielka o ciętym języku wcale nie przeszła na stronę Zakonu Feniksa, nie jest podwójnym szpiegiem i nie planuje obalenia władzy Czarnego Pana - chociaż na to ostatnie nie miała najmniejszych szans.
Niekiedy nie rozpoznawała też swoich przyjaciół. W głowie miała szepty sugerujące, że jest w niebezpieczeństwie. Mięśnie same napinały się pod wpływem niepokoju. W krwioobiegu zaczynała krążyć adrenalina. W tamtej chwili nie wiedziała z kim ma do czynienia. Nie rozpoznawała w ciemnowłosej wiedźmie swojej przyjaciółki. Wzrok orzechowych tęczówek Rookwood powoli, badawczo prześlizgał się po linii smukłych, odsłoniętych ramion, przez łabędzią szyję, po ostrych rysach twarzy. Była piękna, lecz to wcale nie oznaczało, że nie była zarazem niebezpieczna.
- Jaka Tatiana? - warknęła, wbijając paznokcie w skórę mocniej, trzymając kobiece ramię w silnym uścisku. Silniejszym niż te należące do innych kobiet. Chwilę tak trwała, świdrując teraz Tatianę spojrzeniem, wwiercając się w jej oczy, gorączkowo rozważając, czy powinna od razu przesunąć dłoń na smukłą szyję i zacisnąć palce z morderczym zamiarem, czy może spróbować dociec powodów jej obecności.
Jeśli jednak miała niecne zamiary i włamała się do Niedźwiedziej Jamy, to, że brała właśnie kąpiel jak gdyby nigdy nic, wydawało się Rookwood nieco dziwne.
- Och - mruknęła, pod wpływem dotyku palców Tatiany na własnym policzku, czego się nie spodziewała. Zamrugała kilkukrotnie, jakby strzepywała z rzęs iluzję, która przysłaniała jej prawdziwy obraz. - Och, to ty, Tatiano - wyrzekła cicho, z wyraźną ulgą, poluźniając uścisk. Cofnęła dłoń, pozostawiając po sobie jedynie ślady długich paznokci, zaczerwienione i chyba bolesne. - Co ty tu robisz? Nie mieszkasz już na Pokątnej? Co się stało? - zapytała jak gdyby nigdy nic. Jakby spotkały się przy porannej kawie w kuchni, zaskoczone nieco swoją obecnością, ale zadowolone. Zaraz po tym usiadła na skraju wanny, wspierając się o nią dłońmi, lekko pochylona do przodu. Wzrok wciąż zogniskowany miała na Tatianie, tyle że teraz nie dostrzegała w jej oczach morderczych intencji.
Niekiedy nie rozpoznawała też swoich przyjaciół. W głowie miała szepty sugerujące, że jest w niebezpieczeństwie. Mięśnie same napinały się pod wpływem niepokoju. W krwioobiegu zaczynała krążyć adrenalina. W tamtej chwili nie wiedziała z kim ma do czynienia. Nie rozpoznawała w ciemnowłosej wiedźmie swojej przyjaciółki. Wzrok orzechowych tęczówek Rookwood powoli, badawczo prześlizgał się po linii smukłych, odsłoniętych ramion, przez łabędzią szyję, po ostrych rysach twarzy. Była piękna, lecz to wcale nie oznaczało, że nie była zarazem niebezpieczna.
- Jaka Tatiana? - warknęła, wbijając paznokcie w skórę mocniej, trzymając kobiece ramię w silnym uścisku. Silniejszym niż te należące do innych kobiet. Chwilę tak trwała, świdrując teraz Tatianę spojrzeniem, wwiercając się w jej oczy, gorączkowo rozważając, czy powinna od razu przesunąć dłoń na smukłą szyję i zacisnąć palce z morderczym zamiarem, czy może spróbować dociec powodów jej obecności.
Jeśli jednak miała niecne zamiary i włamała się do Niedźwiedziej Jamy, to, że brała właśnie kąpiel jak gdyby nigdy nic, wydawało się Rookwood nieco dziwne.
- Och - mruknęła, pod wpływem dotyku palców Tatiany na własnym policzku, czego się nie spodziewała. Zamrugała kilkukrotnie, jakby strzepywała z rzęs iluzję, która przysłaniała jej prawdziwy obraz. - Och, to ty, Tatiano - wyrzekła cicho, z wyraźną ulgą, poluźniając uścisk. Cofnęła dłoń, pozostawiając po sobie jedynie ślady długich paznokci, zaczerwienione i chyba bolesne. - Co ty tu robisz? Nie mieszkasz już na Pokątnej? Co się stało? - zapytała jak gdyby nigdy nic. Jakby spotkały się przy porannej kawie w kuchni, zaskoczone nieco swoją obecnością, ale zadowolone. Zaraz po tym usiadła na skraju wanny, wspierając się o nią dłońmi, lekko pochylona do przodu. Wzrok wciąż zogniskowany miała na Tatianie, tyle że teraz nie dostrzegała w jej oczach morderczych intencji.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Łazienka
Szybka odpowiedź