Wydarzenia


Ekipa forum
Pokój XVIII (Księżyc)
AutorWiadomość
Pokój XVIII (Księżyc) [odnośnik]08.02.23 9:48

Pokój XVIII (Księżyc)

Na górze drzwi prowadzących do pomieszczenia wydrapany został rzymski numer XVIII, a pośrodku - symbol księżyca. Numer pokoju nie pasuje do żadnego sąsiadującego, odpowiada za to osiemnastej karcie Tarota - Księżycowi. Koślawe żłobienia w drewnie wypełnione zostały krwią niedźwiedzia, a na wbitym w zewnętrznym górnym rogu gwoździu zawieszono suszony bukiet złożony z podorożnika, dzięgla, akacji i gałązek płaczącej wierzby, związane pomarańczową wstążką. Oprócz wygodnego łóżka zakrytego niedźwiedzim futrem w pomieszczeniu mieści się większa szafa, regał, komódka oraz wygodna toaletka przeniesiona z pokoju obok. Jest częścią sypialni małżeńskiej, jednak jej mniejsza część - pokój VIIII - została zamknięta na klucz, którego nie pozostawiono w drzwiach.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pokój XVIII (Księżyc) Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Pokój XVIII (Księżyc) [odnośnik]10.03.23 19:55
13 lipca
Trzynaście run wyszytych na trzynastu fragmentach tkanin, trzynaście różnokolorowych nici, jedne połyskujące w ciepłym blasku lamp, inne matowe, wręcz pochłaniające światło, żywiące się jego rozganiającą cienie konsystencją. Yelena była czarownicą ambitną, do reszty oddaną dziedzinie, którą wybrała jako swoje przeznaczenie, i ani na moment nie zdecydowała się osiąść na laurach; umysł łapczywie domagał się więcej, dążył do zrozumienia delikatnych struktur odpowiadających za łączenie ze sobą materiałów pozyskiwanych z magicznych stworzeń. Zapalczywie pracowała nad tym, by ujawniły przed nią swoje sekrety, bo choć w krawiectwie równych sobie miała niewielu, tak nad zrozumieniem niuansów numerologii wciąż mogła pracować - i nie tylko tego. W ostatnim czasie w marzeniach nawiedzał ją śmiały plan. Pragnęła wszystko ze sobą połączyć, stworzyć coś, czego jeszcze nie stworzono, wesprzeć coś, czego wspierać nie próbowano. Tak oto jej wieczory zaczęły wypełniać studia nad starożytnymi runami, których magię chciała przekuć w nową kolumnę fundamentu czarodziejskich szat. Pochylona nad księgami i wertująca ich pożółkłe strony, cierpliwie dobierała symbole z rycin okraszonych obszernymi wyjaśnieniami, do tkanin, które w jej mniemaniu mogły z nimi korespondować. Na wszelki wypadek pośród pergaminów swoje miejsce znalazły także lektury na temat magicznych stworzeń. Niewykluczone, że już niebawem będzie musiała zaczerpnąć ekspertyzy i pomocy czarodziejów bieglejszych od siebie, by przekuć marzenie w czyn i rezultat, ale póki co, spędzała skąpane w ciszy wieczory w Niedźwiedziej Jamie w swoim pokoju, od momentu wyjścia z Cynobrowego Świergotnika nie mogąc doczekać się wieczornych i późnopopołudniowych rytuałów nad woluminami, z igłą w dłoniach.
Lekko zgarbiona siedziała przy toaletce, wodząc wzrokiem za inskrypcją opisującą runę, która wpadła jej w oko. Ciemnoniebieska sukienka uwydatniała biel jej skóry, jakby niedotkniętą słońcem każdego dnia zawieszonym na niebie w towarzystwie komety; unikała go, wiecznie skryta w cieniu kapeluszy, lub osłonięta parasolką, przekonana, że jego promienie były dla niej szkodliwe. Może to wina ostatnich upałów, przez które jej żołądek zaczął funkcjonować gorzej niż zwykle, jednakże nie miała ani czasu, ani ochoty na poszukiwania winowajcy spośród tysiąca potencjalnych czynników, lepiej więc było dmuchać na zimne.
Za oknem świat kąpał się w blednącej czerwieni zmierzchu, teraz złamanej pomarańczą i różem. Cienie kładły się po podłogach, toteż Yel przysunęła lampę trochę bliżej i podparła brodę na złożonej dłoni, ignorując odbicie namalowane w zwierciadle przy toaletce; swoje własne odbicie. Wzrok prześlizgiwał się po wersetach, a myśli wygłodniale przyswajały informacje, łączyły ze sobą fakty, które poznała już wcześniej. Interpretacje, naukowo dowiedzione właściwości, w głowie huczało jej od domysłów. Sięgnęła do strony, chcąc przerzucić ją na następną...
I wtedy w pomieszczeniu rozpętał się chaos.
Wydawało jej się, że najpierw zadrżało powietrze, zanim w pomieszczeniu rozległ się hałas rżenia i huków o podłogę; cisza przerodziła się w orkiestrę odgłosów, które momentalnie wprawiły ją w osłupione przerażenie, a coś tuż obok niej smagnęło grzywą, lub, co gorsza, ogonem. Rozłożone na boki skrzydła zahaczyły o szafę, a z półki zawieszonej na ścianie zrzuciły ustawione tam bibeloty; Yelena wrzasnęła, kiedy dotarło do niej, że w jej pokoju ni z tego, ni z owego pojawiło się obute w kopyta monstrum. Odskoczyła ze stołka przy toaletce, w które dosłownie kilka sekund później uderzyła masywna, końska noga, potknęła się i upadła. Drżąca z przerażenia ręka wystrzeliła w kierunku kieszeni sukienki, która podsunęła się na wysokość chudych ud, i zacisnęła palce na winorośli mocno, desperacko. Strach szeptał o tym, że zwierzę zaraz ją zdepcze, stratuje, że to koniec, przegrana sprawa, że zaraz zginie w męczarniach, a wokół końskich kopyt oklejonych jej krwią owiną się wydarte z ciała wnętrzności... Nie zastanawiała się nad tym co robi. Wiedziała jedynie, że musi się pozbyć zagrożenia tu i teraz, zminimalizować je, sprawić, że kobyła wielka jak statek przestanie być tak paraliżująco potężna. Mniejszych zwierząt też się bała, ale tych większych? Tu należało mówić o obezwładniającej zgrozie.
- P-pullus! - wycharczała, celując różdżką w bok aetonana. Ktoś siedział w siodle, kobieta, której obecność całkowicie Yelenie umknęła, póki co.
Yelena Mulciber
Yelena Mulciber
Zawód : Krawcowa w Cynobrowym Świergotniku
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
let's live in the land of yesterday, live in the grand imperial heyday.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11433-yelena-mulciber#353232 https://www.morsmordre.net/t11613-puszkin#359174 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11612-skrytka-nr-2496#359171 https://www.morsmordre.net/t11635-yelena-mulciber#359725
Re: Pokój XVIII (Księżyc) [odnośnik]10.03.23 19:55
The member 'Yelena Mulciber' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 92
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pokój XVIII (Księżyc) Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Pokój XVIII (Księżyc) [odnośnik]08.05.23 19:39
Pogoda dopisywała na tyle, by wyciągnąć Evelyn z granic swoich ziem. Cóż, może nie tyle pogoda, co zgryźliwość osób przewijających się przez hodowlę i ich bezpardonowe zarzucanie kobiecie trupiej bladości i nierozsądnego pracoholizmu, który kiedyś z pewnością odbije się mocno na jej zdrowiu. Nic jednak nie działało na nią lepiej niż kpiące stwierdzenie, że nie jest w stanie czegoś zrobić, zupełnie jak dziecko, które za każdym razem chciało udowodnić swoją wartość, dowieść swych umiejętności, nawet jeżeli w ten sposób łapało się w podstęp. Gdyby było inaczej, teraz nie siedziałaby na grzbiecie Arraxa i nie przemierzała dzikich, Szkockich łąk w poszukiwaniu czegoś, co inni nazywali odpoczynkiem i radością z dnia wolnego. Możliwe, że nawet by jej się to spodobało, tak jak teraz podobało jej się chwytanie wiatru we włosy przy miarowym odgłosie końskich kopyt w galopie, jakby załączał się w niej swego rodzaju pierwotny instynkt. Mogłoby tak być, gdyby nie to potknięcie, tak gwałtowne, wytrącające ją z błogiego letargu podróży, przemyśleń i wspomnień, chwili niebytu, która przecież miała być wartością dodaną, a jednak wyprowadziło ją to na drogę niemal niemożliwego rozwoju wydarzeń.
Świstoklik.
Wystarczył jeden nieprzemyślany ruch, utrata pozornej kontroli nad sytuacją z której nie było już możliwości odwrotu. Nieprzyjemne szarpnięcie zachwiało stabilną pozycją na wskutek czego runęła do przodu zderzając się z szyją Arraxa zanim jeszcze zdążyła bezpiecznie opleść wokół niej ręce. W uszach zadźwięczało przeraźliwe rżenie z towarzyszącym mu echem rozstrojonego dzwonu, choć to drugie wynikało z bezpośredniego zderzenia głową z czymś bezlitośnie twardym. Oddech uwiązł w jej piersi, by po chwili dać upust w formie krzyku, mieszaniny bólu, szoku i złości.
Rozpoczął się taniec niespodziewanych wypadków, upadanie nigdy nie było naturalne dla jej natury, a klątwa dawała o tym wyraźnie znać, kotłując pod skórą nagromadzoną dezorientacją, uruchamiając odruch obronny, chęć zmiany w coś, co mogłoby uratować swoją nosicielkę. Spadali krótko, choć wydawało się, że ta droga ciągnęła się godzinami. Nie była pewna na co upadło jej ciało, choć mogła podejrzewać, że zahaczyła po drodze nie jeden, a wiele niezidentyfikowanych obiektów, które poznaczą jej ciało dotkliwymi siniakami w niedalekiej przyszłości. Wzrokiem jednak szukała swojego aetonana, który nagle zniknął spod niej, tak, jakby nigdy go nie było, a cała ta sytuacja okazała się być snem. Mogłoby tak być, a gdyby nie to nieznośne piszczenie w uszach i ból ciała, to z pewnością usłyszałaby zaklęcie wydobywające się z ust czarownicy.
Dotknęła rękoma głowy, próbując powstrzymać uczucie wirowania całego świata przed oczami, które niemal zaczynało wyzwalać chorobę morską - mało zabawne, gdy jest się na lądzie. Znieruchomiała, zastanawiając się, gdzie też ten parszywy świstoklik ją wysłał. Szybkie lustrowanie otoczenia z pomocą mało precyzyjnej ostrości w oczach wskazywało na dość liche w rozmiarach pomieszczenie. Jak ja teraz, do stu merlinów, wyciągnę stąd Arraxa? pomyślała gniewnie, odnajdując swym wzrokiem młodą, niemniej przerażoną kobietę, a przynajmniej tak jej się wydawało, o ile to trzęsienie się nie było kolejną nieprawidłowością pozostałą po niespodziewanej podróży. Otworzyła usta i zaraz je zamknęła, zdając sobie sprawę z tego, że nie ma pojęcia od czego mogłaby zacząć, skoro w niej samej kotłowało się teraz milion różnych myśli.
- Jak… Co się… Gdzie ja…? - drżący głos poniósł się po pomieszczeniu, urywając każdą próbę rozpoczęcia sensownego zdania. Gotów była przysiąc, że coś jest nie tak, nie tylko z nią samą, musiało stać się coś więcej, jakby mało było nieszczęść i zniszczeń. Odwróciła spojrzenie, zaraz dostrzegając niewybredną gęś, podnoszącą się chwiejnie na nogach, desperacko machając przy tym skrzydłami. Wyglądała jakby nie wiedziała jak być gęsią, co było przecież zupełnie absurdalne, bo jak gęś może nie wiedzieć jak nią być? Nagle oniemiała, jeden szok przeszedł w drugi, choć ten zdecydowanie bardziej podkreślał znamiona złości pozostałe jeszcze z początku zahaczenia o świstoklik. - GĘŚ?! - wyparowała głośno, próbując nazbyt gwałtownie podnieść się z podłogi. - Zamieniłaś mojego aetonana w jakiegoś podwórkowego gęgacza?! - oburzenie objawiło się purpurą sięgającą szyi, gdy udało jej się wreszcie stanąć na trzęsących nogach. Zawrzało w niej, bo choć działania kobiety były logiczne, zapewne próbowała ratować siebie i swój dobytek, to jednak kruczowłosa przebyła drogę, która porządnie dała jej się we znaki, wytrącając chęć i zdolność jakiegokolwiek racjonalnego myślenia. Już zaczynała żałować, że w ogóle wyszła dziś z domu, to wstanie lewą nogą z pewnością wywołało wszystkie dzisiejsze kataklizmy. To właśnie w tamtej chwili obraz nabrał ostrości na tyle, by dostrzec różdżkę, którą  wciąż dzierżyła w swej dłoni. Odetchnęła głęboko, wypuszczając powietrze ze świstem, jakby wiedziała, że zaraz przedmiot zostanie wycelowany wprost w nią samą. - Opuść różdżkę - zaczęła powoli, niemal polubownie. Uniosłaby dłonie w pojednawczym geście, gdyby tylko była na tyle stabilna, by móc to uczynić, zamiast tego podjęła się nawiązania kontaktu wzrokowego z nieznajomą. - To nie ja rozrzucam po chaszczach pieprzone świstokliki kierujące bezpardonowo do mojej sypialni, no na litość Merlina… - załamała ręce, nie wiedząc za co ma się teraz łapać, za różdżkę, za gęsiokonia, za głowę, czy stolik, który aktualnie podpierała, by ponownie nie upaść. Jednego była pewna - ten świstoklik pojawił się tam celowo, a jedynie jego właściciel nie przemyślał jego położenia, samemu narażając się na tak bezpardonowe i opłakane w skutkach wizyty.


I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me


Ostatnio zmieniony przez Evelyn Despenser dnia 10.10.23 23:52, w całości zmieniany 1 raz
Evelyn Despenser
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Pokój XVIII (Księżyc) Tumblr_o97lpoOPDW1ua7067o2_250
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9065-evelyn-despender https://www.morsmordre.net/t9070-wloczykij#273545 https://www.morsmordre.net/t12156-evelyn-despenser#374148 https://www.morsmordre.net/f168-szkocja-balmaha-farma-despenser https://www.morsmordre.net/t9075-skrytka-bankowa-2130 https://www.morsmordre.net/t9076-evelyn-despender#273691
Re: Pokój XVIII (Księżyc) [odnośnik]07.09.23 20:55
Panika rozmydlała obraz pochłaniany rozbieganym spojrzeniem, a szum krwi dzwonił w uszach, trąc o skronie jak ostrze żyletki przesuwane w dół tablicy. Serce w tym czasie szarpało się w piersi niemal boleśnie, cwałując jak monstrum, które wpadło do jej samotni nieproszone i niechciane, ze smużkami wiatru zaplątanymi w grzywie. Na Salazara, jakie to było ogromne! Przecież jednym susem zwieńczonego kopytem odnóża otworzyłoby ściany czaszki i wywlekłoby na posadzkę breję nieprzydatnego już mózgu, gdyby ciało nie zareagowało instynktownie, pragnąc odebrać mu tę możliwość, zanim będzie za późno. Życie w Niedźwiedziej Jamie nie obfitowało w takie niespodzianki, owszem, obcowanie pośród zgromadzonych na posesji zwierząt przychodziło jej z nieoswojonym jeszcze trudem, lecz tak długo, jak nie wchodziła im w drogę i nie dopuszczała ich za bramy swojego pokoju, tak długo czuła się tu bezpieczna. Teraz jednak utraciła i to. Czy to panika pozwoliła jej sięgnąć po tak silną magię? Poczuła impuls przecinający dominującą rękę, kiedy z gardła umknęła nazwa wypraktykowanego czaru, a skapująca ze szpicu różdżki wiązka światła jaśniała chwilową ulgą - scaloną za moment z obrazem kurczącego się cielska, długiego, zakończonego parą buchających nozdrzy pyska zmieniającego się w pomarańczowy dzióbek; z parą nóg formowaną do postaci skrzydeł i drugą, opadającą na posadzkę z cichym plaśnięciem trójkątnych płetw. Bydlę w tej formie przerażało ją niewiele mniej. Straciło zdolność wydarcia z niej życia byle spojrzeniem, skazane na obserwowanie świata z nieznanej dotychczas perspektywy, zamknięte w kształcie, jaki do niego nie należał, ale nawet teraz byłoby gotowe podziobać ją do krwi, gdyby na to pozwoliła. Ono, lub jego rozjuszona właścicielka, podkreślająca swoją obecność aktorskim wręcz niezorientowaniem w okolicznościach, oburzona uzasadnioną obroną Mulciberówny.
- Nie musiałabym tego robić, gdyby ten aetonan nie próbował mnie stratować! W moim własnym pokoju! - krzyknęła, jak najdalej od pani i jej zwierzęcia czołgając się po podłodze, aż jej plecy znalazły bezpieczne oparcie przy ścianie, pomiędzy zdemolowanym kredensem a kopczykiem ksiąg, które spadły z półek, otwarte na przypadkowych stronicach, potraktowane zbyt brutalnie jak na wiedzę, jaka w nich drzemała. W jej myślach wciąż dźwięczał rozhulany do cna strach. Dźgnięte rozżarzonym prętem traumy nie pozwoliły opuścić różdżki, ściskała ją tak mocno, że spod cienkiej skóry wyjrzały pobielone knykcie, a powietrze wślizgujące się do płuc przy nieregularnych, urywanych wdechach zdawało się parzyć od środka jej tkanki, ani przez moment nie oferując wytchnienia od tortury. Kiedy była mała, Aleksei podczas zabawy, uznając to najwyraźniej za wspaniały dowcip, rzucił rozzłoszczonego kota wprost na jej twarz. A chociaż rany udało się zaleczyć tak, by po pazurach nie pozostały blizny, od tamtej pory unikała zwierzęcej obecności jak ognia. - Co to ma znaczyć? Kim pani jest, jakim prawem... Jak pani może wpadać do domów niewinnych ludzi na takiej bestii?! - pytała w piskliwej panice, drżąca na całym ciele i zdjęta spazmami strachu tak mocno, że bezwolnie podkulała palce w podciągniętych pod siebie stopach. Winorośl w jej ręce, godząca w oblicze Evelyn, trzęsła się bez opamiętania. Jeden fałszywy ruch, by pani dołączyła do swojego wierzchowca w animalistycznej postaci, jeden, tylko jeden błysk nadchodzącego ataku - lecz Despenser w porę oprzytomniała, zniżając głos do spokojnego brzmienia, jakkolwiek trudnym musiało być to zadaniem w zetknięciu z kimś, kto zamienił Abraxasa w nieporadną i zagubioną gąskę. Podtrzymanie spojrzenia kosztowało Yelenę resztki silnej woli, właściwie nieustannie strzelała szarymi tęczówkami do brodzącego po pomieszczeniu stworzenia, które parą paciorkowatych oczu poznawało kąty, usiłując przy tym nie potknąć się o własne nogi lub nagle przykrótkie skrzydła. Ile taka gęś mogła mieć zębisk? Jak boleśnie byłaby zdolna ugryźć? Czy odgryzłaby palec, gdyby jej na to pozwolić? Odpędziła od siebie katastroficzne rozważania, przywiedziona z powrotem do osoby Evelyn, kiedy ta wspomniała o abstrakcji niepasującego do całej historii elementu, sprawiając, że czarownica ściągnęła brwi. - Do mojej sypialni nie prowadzi żaden świstoklik. Wiedziałabym, gdyby tak było. Czy to ma być śmieszne? - odparowała, wstydliwie bliska płaczu, wciąż wciskająca się w nieporuszoną jej staraniem ścianę. Ach, gdyby tylko gęś nie zwróciła na nią uwagi, gdyby nie skierowała ku niej czarnych ocząt, gdyby nie szarpnęła skrzydłami i nie drgnęła w jej kierunku... Ale tak właśnie zrobiła. Serce Yeleny, niewyzbyte jeszcze przerażenia, zatłukło się w piersi gromkim stukotem, strach skroplił się na plecach i karku. Nie zniosłaby ani chwili dłużej. - Rzuci się na mnie, na Slytherina, proszę ją zabrać! Inaczej zamienię ją w krzesło - jęknęła, krzesło nieruchliwe, stabilne i bezpieczne. Na upartego takie krzesło również udałoby się osiodłać, a o ile mniej bolałby z niego upadek.
Yelena Mulciber
Yelena Mulciber
Zawód : Krawcowa w Cynobrowym Świergotniku
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
let's live in the land of yesterday, live in the grand imperial heyday.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11433-yelena-mulciber#353232 https://www.morsmordre.net/t11613-puszkin#359174 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11612-skrytka-nr-2496#359171 https://www.morsmordre.net/t11635-yelena-mulciber#359725
Re: Pokój XVIII (Księżyc) [odnośnik]14.10.23 23:51
Powzięła wdech, sycząc zaraz cicho, gdy ból zawitał w obite żebra. Na co wpadła i co było przyczyną ów bólu? Nie pamiętała. Złość majaczyła pod skórą, rozgrzewając ciało, które reagowało niekontrolowanym drżeniem, wytrącając w ten sposób nagromadzony stres.
Miała ochotę kląć, krzyczeć i coś kopnąć, bo nie tak wyobrażała sobie swój pierwszy dzień po powrocie z dzikich szkockich gór. Nie tak powinno to wyglądać, miała odpocząć i wrócić do pracy bez niepokojących myśli i do tej chwili sądziła, że jej się udało, ale wystarczyło zaledwie kilka minut, niespodziewane zdarzenie, by wszystko wróciło. Miała wyzbyć się kłopotów, a właśnie najwyraźniej doprawiła sobie kolejny, pierwszy i pewnie nie ostatni, bo te zwykły spływać na nią lawinowo.
Ledwie słyszała słowa, wciąż jeszcze zamroczona gwałtownością zdarzenia, lecz wiedziała, że niosący się głos jest ostry, wymierzony piskliwym, dość przerażonym krzykiem. Zesztywniała, obserwując rozmazany obraz uciekającej do ściany kobiety. Była bliska wykrzywienia warg, gdy zarejestrowała dość uwłaczający ruch, pospieszne czołganie sylwetki w panicznej obawie przed stratowaniem, choć przecież potencjalne zagrożenie minęło prędko, ba, minęło z dłoni samej nieznajomej, gdy wiązka magii wydostała się z różdżki.
Z czasem słowa nabierały wyrazistości, tak samo, jak i obraz. Zaczęła dostrzegać poprzesuwane, obdarte od zderzenia meble, porozrzucane przedmioty, których miejsce z pewnością nie należało się podłodze. Nie czuła się winna, to nie ona przecież pozostawiła świstoklik wśród łąk. Pozwoliła właścicielce pokoju się wykrzyczeć, bo i sama zareagowała gwałtownie, a przecież znajdowała się w pokoju, nawet nie wiedząc czyim i gdzie konkretnie. Czy wciąż była w Szkocji, czy wyniosło ją już poza granice ziem, których nie miała ochoty opuszczać? Gdzie zaprowadziło ją ów ustrojstwo? Czy była w stanie się stąd bezproblemowo wydostać?
Tyle pytań i ani jednej odpowiedzi.
Westchnęła ciężko, zupełnie jakby cały świat zwalił się na jej barki.
- Proszę mi wierzyć, że sama chciałabym wiedzieć - wybrzmiewającym słowom brakowało delikatności, która zaś jawiła się w samym spojrzeniu stalowoniebieskich tęczówek. Może i pogrążała się w złości, ale najwyraźniej nie powinna kierować jej ku gospodyni ów przybytku, czy raczej pokoju. Ta przecież była zbyt przelękniona, by móc w oczach kruczowłosej odpowiadać za wszystkie te nieprzyjemności, czuła też, że jej reakcje są naturalne, że lęk jest prawdziwy, to też zbastowała w swym gniewie, próbując poukładać sobie wszystko w głowie.
Nieznajoma jednak nie opuszczała różdżki, a jej rozbiegane spojrzenie sugerowało, że jest w stanie popełnić byle głupstwo, które oferowałoby jej złudne bezpieczeństwo. Despenser zaś nie miała w sobie nieskończonych pokładów cierpliwości, to też musiała działać szybko, mimo wciąż niesprawnych w pełni zmysłów i tym bardziej bez jakichkolwiek chęci, bo najchętniej po prostu by zniknęła, omijając całą tę rozmowę.
Nie było jej to jednak dane, więc wpierw musiała uspokoić czarownicę i wyeliminować wszystkie potencjalne zagrożenia, a przynajmniej zmniejszyć ich udział. Zauważyła, że kobieta najwyraźniej ogólnie boi się wszystkich możliwych zwierząt, to też w pierwszej kolejności musiała unieszkodliwić Arraxa. Lekko słaniając się na nogach, postąpiła trzy kroki naprzód i złapała aetonana, znaczy gęś, bo tym właśnie teraz był. Normalnie pewnie zaśmiałaby się, bo była prostą kobietą, wychowaną na wsi wśród wielu zwierząt przeróżnych gatunków i nie wyobrażała sobie, jak ktoś mógł odczuwać lęk przed stworzeniem tak niewinnym, choć potrafiącym się bronić, jednak czyniącym to jedynie w sytuacji zagrożenia. Jednak nie było jej teraz do śmiechu. Szczelnie opatuliła jego boki, blokując możliwość rozłożenia skrzydeł, gdy wcisnęła go między własne ramię, a bok, ot pod pachę, by móc kontrolować dziób niezbyt zachwyconego ów faktem stworzenia. Następnie przysiadła na krawędzi kredensu, czy innego regału, wciąż oszołomiona i dość niespokojna, a mebel miał pomóc jej zachowywać przynajmniej częściową równowagę. Potem zaś… właśnie, potem spojrzała na kobietę.
- Czy teraz możemy sensownie porozmawiać? Trzymam gęś, nie mam różdżki i chyba nie wyglądam na kogoś, kto cieszy się, że tu trafił? – powstrzymała odruch wywrócenia oczu, zadając w pełni retoryczne pytanie, choć nie spodziewała się zadowalającej reakcji. Złapała kontakt wzrokowy z czarownicą, obserwując ją bez cienia lęku, choć uważała ją za nie do końca poczytalną w obecnej sytuacji. Miała prawo się tak czuć i wyraźnie z tego korzystała. – Zamień mnie i jego w stół, krzesło, czy taboret jeśli chcesz, choć nie uważam, by to cokolwiek zmieniło, bowiem żadne z nas nie stanowi dla ciebie zagrożenia i zapewniam, że żadne z nas nie chce być tu dłużej niż to koniecznie – wyjaśniła uspokajająco, byle tylko dotrzeć jakkolwiek do wystraszonej kobiety i upewnić ją, że nikt nie przybył tu z chęci mordu, rabieży, czy innych możliwości, których kobieta najwyraźniej się spodziewała, bo przecież po co innego ktoś miałby wpadać do jej pokoju? Sama pewnie w takiej sytuacji byłaby w szoku, choć jej reakcja wyglądałaby zgoła inaczej, bo już nie takie dziwoty się w jej życiu zdążyły wydarzyć.
- Jestem Evelyn. Evelyn Despenser, hodowca - jak to nazywasz - krwiożerczych bestii zwanych aetonanami. Na co dzień mieszkam w Szkocji, nie wiem, gdzie się teraz znajdujemy, ale stanowczo polecam swój kraj na malowniczą wycieczkę – tu znów wstrzymała machinalną chęć wywrócenia oczu. – Wybrałam się na przejażdżkę i wpadłam na świstoklik skryty wśród łąk, jeśli mi nie wierzysz, to zawsze mogę wskazać miejsce, choćby na rozrysowanej mapie, ewentualnie to gdzieś zgłosić, bo nie mam ochoty wpaść tu drugi raz – wzruszyła ramionami na tyle, na ile pozwalało jej skrępowanie jednego przez spoczywającą w zgięciu gęś. Nie wiedziała jeszcze gdzie miałaby zgłosić pojawienie się ustrojstwa ale była pewna, że nie chce się martwić powtórkę z rozrywki za każdym razem, gdy będzie krążyć po okolicy. – A ten tu w życiu nikogo by nie skrzywdził, moje zwierzęta, w jakiejkolwiek formie by nie były, nie mają w zwyczaju atakowania ludzi, to kwestia wychowania, więc w całej serdeczności proszę o zaprzestanie celowania w nas różdżką – mruknęła z niewielkim rozdrażnieniem, bo zachowywanie spokoju nigdy nie było jej mocną stroną, przynajmniej nigdy na długo i nigdy w takich sytuacjach, o czym teraz zdawała się przekonywać, bo i na szczęście doświadczenia w ów ekscesach nie miała.


I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Pokój XVIII (Księżyc) Tumblr_o97lpoOPDW1ua7067o2_250
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9065-evelyn-despender https://www.morsmordre.net/t9070-wloczykij#273545 https://www.morsmordre.net/t12156-evelyn-despenser#374148 https://www.morsmordre.net/f168-szkocja-balmaha-farma-despenser https://www.morsmordre.net/t9075-skrytka-bankowa-2130 https://www.morsmordre.net/t9076-evelyn-despender#273691
Pokój XVIII (Księżyc)
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach