Wydarzenia


Ekipa forum
Ambrose Parkinson (Budowa)
AutorWiadomość
Ambrose Parkinson (Budowa) [odnośnik]11.07.23 22:59

Ambrose Amadeo Parkinson

Data urodzenia: 21/05/1903
Nazwisko matki: Fawley
Miejsce zamieszkania:
Czystość krwi: Czysta szlachetna
Status majątkowy: Bogaty
Zawód: Arystokrata, senselier, perfumiarz, ekonomista Domu Mody Parkinsonów
Wzrost: 186
Waga: 72
Kolor włosów: Popielata Biel
Kolor oczu: Niebieskie
Znaki szczególne:


Ciemnoszara trumna stała na podeście, pokazując jej piękne oblicze, które dane mu było ujrzeć po raz ostatni. Według niego ona nie była martwa, ona po prostu spała i czekała na swojego księcia, który pocałunkiem zbudzi ją z wiecznego snu. A może były to po prostu jego urojenia. Może to mu się wszystko wydawało. Ilekroć wstawał przez ostatnie trzy dni czuł nadal jej obecność przy sobie. Otwierając oczy myślał, że zaraz usłyszy jej głos, poczuje wilgotny pocałunek na swoim policzku i zostanie przywitany jej głosem. Wszystko jednak było to jedynie złudzeniem, które bawiło się jego sercem. Bibienne już nie było. Leżała przed nim, nosiła piękną, butelkowo zieloną suknię - tej samej barwy przybranej na ich ślub. Czy ktoś robił sobie z nich dowcipy zakładając właśnie ją? Jak mogli pozwolić sobie na założenie na ciało jego anioła właśnie tego koloru, tak według niego czystego, symbolizujące coś tylko jedynie wspólnego między tą dwójką. Oczy przechodziły po złożonych ze sobą palcach, delikatny uśmiech na jej twarzy. Nie, ona naprawdę musiała spać, nie było to możliwe. To był koszmar, zaraz się obudzi, otworzy oczy, a ona będzie zaraz przy nim, weźmie jego dłoń we wspólny splot i… I wszystko będzie dobrze. Nie będzie już chora, choroba to był tylko wymysł wyobraźni. A jego wyobraźnia była tak silna, że nic dziwnego, że mógł stworzyć takie projekcje. Palce zacisnął na drewnie. Było zimne. Było jej zimno. Powiedział może do siebie, może do kogoś, że jego żonie jest zimno. Nie powinno być jej zimno. Chciał wyciągnąć różdżkę, pozwolić jej się ogrzać. Ale zaraz wypadła mu na ziemię, a ktoś po nią sięgał. Jego twarz wykrzywiła się w grymasie, palce z drewna przeszły na twarz, zacisnęły się na skórze, a łzy zalały szczeliny między palcami. Bibienne już nie było. Nie było też już Ambrose’a. Wraz z nią odszedł i on, chociaż to on był żyw. Był żywym trupem. Chodzącą skorupą tego co już było. Ktoś chciał go uścisnąć, ktoś pocieszyć, ale on jedynie osunął się na kolanach i krzyczał. Krzyczał ile sił. “Bibienne, proszę Cię, Bibienne. Wróć, proszę, wróć…” - taki wstyd dla ludzi w kaplicy, takie… pośmiewisko według niego samego siebie robił, ale nie dał rady. Jego serce odeszło wraz z nią. Ambrose’a Parkinsona nie było już w tej kaplicy. Odeszła. A ostatni jej widok to zamykane wieko, powolne wyniesienie ją do karawanu z testralami, które ciągnąć ją będą do krypty nieopodal grobowca rodowego. Jeśli nie mogła leżeć z nim tak łatwo, to przynajmniej leżeć będzie blisko. Biżuteria, którą miał założyć na jej szyję ostatni raz rozbiła się o ziemię, będąc w kawałkach. Jak jego życie.


Od najmłodszych lat pamiętał, że jego zmysły były znacznie lepiej rozwinięte od innych. Dostrzegał więcej i słyszał więcej, ale najważniejszy był dla niego jego węch. Przyjemne wonie dochodzące z kuchni w Broadway Tower, gdzie wymykał się dla zapachu jagnięciny lub “smaku” ziół, które tańczyły w jego nosie powodując śmiech. Ze wszystkim dzielił się ze swoim wujem Rubeusem, który do pewnego momentu jeszcze tolerował jego ciekawość świata, jednak w pewnym momencie musiał powiedzieć, że nie przystoi to młodemu lordowi Ambrose’owi Parkinsonowi zachowywać się w taki sposób… Mimo, że był dzieckiem. A dzieckiem Ambrose był niesfornym i jego zdolności magiczne o tym świetnie pokazywały, kiedy zwierzęta unosiły się w powietrzu, jabłka tańczyły wokół niego jakby był w centrum tego wszystkiego, a czasem noże szefa ich kuchni tańczyły tak, że ten nie mógł ich złapać. Wszystko w akompaniamencie jego dziecięcego śmiechu do momentu, gdy nie wybiegł do ogrodów, gdzie czuł zapach kwiatów i dalekiego lasu. Widok przebiegających jednorożców i opiekujących się nimi dziewcząt sprawiał, że trzymał się z daleka od problemów dopóty je wszystkie widział. Jego matka nie miała czasu dla niego pomagając w Domu Mody jak tylko potrafiła i status jej pozwalał. Więc nic dziwnego, że większym utrapieniem był dla swojego wuja, który usilnie starał się przekazać mu zasady savoir-vivre i uspokoić jego dziecięcą werwę. W końcu był młodym lordem i należało się jak owy lord zachowywać. Nawet jeśli nie szło się jeszcze do Beauxbatons. Zasady języka francuskiego i sztuki były mu przekazywane już od dawna. To też nic dziwnego, że kiedy wszedł w progi akademii, dziwił się, że pachnie i brzmi ona tak ładnie. W końcu był Parkinsonem, a oni lubili to co ładne.



Zapachy kwiatów sprawiały, że botanika stała się jego zainteresowaniem, a eliksiry sposobem na funkcjonowanie. Nie postrzegał jednak tych dwóch rzeczy osobno, a raczej jako coś co powinno pójść razem ramię w ramię. Rozróżniał ładnie pachnące składniki od tych brzydkich, amortencję od śmiercionośnych trucizn. Kreatywność pomagała mu w osiągnięciu wymarzonych efektów zapachowych, historia magii poznawać tajemnicze historie i kreować obrazy własnego świata dzięki znajomości ksiąg i romantycznych książek. Pięknego, pełnego perfum, tańca i miłości. Parkinson w swym uwielbieniu do piękna i urody łatwo zakochiwał się w dziewczynach, które odpowiadały równie zachęcająco na jego deklaracje o tym jak ich spojrzenia i uśmiechy zmiękczyły jego romantyczne serce, aby następnie wraz z czasem skupiać uwagę na coraz to nowszych okazach… piękniejszych okazach. Będąc łapczywym i nie starając się dzielić innymi ze “swoimi skarbami”, jak nazywał je w myślach. Przez to zaczął dbać jeszcze bardziej o swój wygląd, skupiać się na rodowych lekcjach mody i przyjemnej aparycji, używając swych “darów” do tworzenia mieszanek zapachowych i kadzidełek, które poprawiały nastrój i ułatwiały mu dostęp do niewieścich serc. By finalnie okłamywać je, że te są jego jedynym oczkiem w głowie, gdy za rogiem czekała go nowa pogoń. Kiedy jednak wracał z Beauxbatons do rodowej posiadłości, pozwalał sobie na skupianie się na dalszych lekcjach savoir-vivre, dobrego wysławiania się i oratorstwa. Nie zamierzał poprzestawać na imponowaniu wujowi Rubeusowi, by ten cieszył się, że dawne niesforne dziecię stawało się powoli mężczyzną. Pomimo jednak tego, że Ambrose nie szedł za ubiorami czy modą per se, jego ambicje związane z perfumami i byciem senselierem kształtowały się już powoli, gdyż perfumy były taką samą sztuką jak tworzenie ubrań. Doszło to do tego stopnia, że wraz z ukończeniem Beauxbatons, wuj pomógł mu w zdobyciu pierwszej pracy przy pomocy kreacji eliksirów rodu Slughorn.



U Slughornów Ambrose’owi szło naprawdę dobrze. Im więcej czasu spędzał tam, tyle samo doświadczenia wyciągniętego mógł wykorzystać do tworzenia nowych rodzajów perfum. Damskich, męskich, dla obu płci. Jego umysł działał wtedy na tak wysokich obrotach, że nawet nie przejmował się na tyle sabatem, kiedy wszyscy młodzi kawalerzy byli prezentowani przed “potencjalnymi” kobietami. Owszem, wuj Rubeus mówił, że powinien znaleźć sobie potencjalną wybrankę, założyć rodzinę, przedłużyć “linię krwi”. Ale Ambrose w swej próżności i poszukiwaniu piękna wybrzydzał tak mocno, że żadna z niewiast nie pasowała mu po prostu. Był tym co cechowało jego ród - próżnym młodzianem pragnącym jedynie najprawdziwszego piękna, które skradnie jego sercem. Dawał sobie na wstrzymanie, byleby wrócić do pracowni i skupić się na eliksirach, które łączył zarówno z transmutacją jak i zielarstwem dla osiągnięcia najlepszych doświadczeń sensorycznych. Nie wiedział jednak, że to właśnie nie na sabacie, a w pracy znajdzie kogoś, kto pasowałby idealnie do jego kanonu piękna.
Była delikatną niewiastą o pięknym licu, porcelanowym kolorze skóry i tym spojrzeniem, które potrafiło wkuć się w serce i wydobyć z niego urodę duszy właściciela. A raczej tak myślał zawładnięty romantycznymi książkami Ambrose, przyglądający się jak jej paluszki dotykały szyjek eleganckich buteleczek z eliksirami. Kiedy przeważnie umiał się odezwać i powiedzieć coś wnikliwego lub ciekawego do kobiet, skupiając na sobie ich uwagę, do tej nie potrafił. Była onieśmielająca, że kiedy następnego razu udało mu się ją spotkać, musiał zaryzykować. Przejść, spojrzeć w jej piękne oczy, wymyślić jakiś komplement… By finalnie wydukać: “Ładnie pachniesz”. Jej usta wykrzywiły się w szerokim uśmiechu. Białe, perliste rzędy zębów idealnie pasowały do jej delikatnej skóry, gdy udało mu się ją dotknąć palcami. Bibienne Delacour. Musiała być jego. Wymieniali się spojrzeniami, wymieniali listami, aż finalnie poprosił wuja Rubeusa o możliwość wyjechania do Paryża, by móc skupić się na poznaniu tajników francuskich wyrobów perfumiarskich, będących przykrywką do bycia bliżej właśnie jej. Za dnia spędzać czas na magicznych perfumach, wieczorami z nią. Dzieląc się swoimi myślami, uczuciami, uniesieniami, wątpliwościami, czymkolwiek tylko byłoby mu dane z nią. Finalnie oddać jej połowę swojego serca, chociaż jeśli tylko by się dało - wyrwałby swoje prawdziwe i na złotej tacy podarował właśnie jej. Była właśnie jego Śnieżką. Dodatkowy dar wili tylko dodawał jej tego pierwiastka, który mógłby nawet nie istnieć. Przyjąłby ją nawet jeśli by go nie miala.
Kiedy poprosił ją o rękę, nie wiedział co by stracił, a co zyskał. Nie wiedział też jak bardzo musiałby przekonywać Rubeusa Parkinsona, który faktycznie stawał się już seniorem całego rodu. Rozmowy były długie, wyczerpujące, czasem nawet Ambrose błagał go o to, że zgodzi się na wszystko, byleby tylko mogła poślubić jego, nie kogoś innego, jego i tylko jego. Podkreślał jej czystość krwi, delikatnej skazy, która ledwie i ledwie, a byłaby tą szlachetną - tak samo jak on. Finalnie Ambrose musiał podjąć decyzję postawioną mu przez seniora - albo ona, albo jego miłość do perfum. Musiał zdecydować w tej samej chwili, której warunek został postawiony. Po krótkiej przerwie, oczy Ambrose’a świeciły się iskierkami, kiedy zgodził się na to, że pozostanie w Anglii dopóki Bibienne nie wyda mu zdrowego, pozbawionego skazy choroby potomka. Coś za coś.
Ślub przeżył.


Patronus: Brak.

Statystyki
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 00
Uroki:00
Czarna magia:00
Uzdrawianie:00
Transmutacja:100
Alchemia:200
Sprawność:60
Zwinność:50
Reszta: 0
Biegłości
JęzykWartośćWydane punkty
Język Ojczysty: AngielskiII0
Język Nauczony: FrancuskiII2
Biegłości podstawoweWartośćWydane punkty
AnatomiaI2
AstronomiaII10
Historia MagiiII10
KłamstwoI2
KokieteriaI2
ONMSI2
PerswazjaI2
SpostrzegawczośćII10
ZielarstwoII10
Biegłości specjalneWartośćWydane punkty
EkonomiaII10
Wytrzymałość PsychicznaI5
Savoir-vivreII0
Biegłości fabularneWartośćWydane punkty
Neutralny--
RozpoznawalnośćI-
Sztuka i rzemiosłoWartośćWydane punkty
Literatura (wiedza)II7
PerfumiarstwoIII25
AktywnośćWartośćWydane punkty
PływanieI0.5
Taniec balowyI0.5
SzermierkaI0.5
JeździectwoI0.5
Biegłości pozostałeWartośćWydane punkty
Brak-0
GenetykaWartośćWydane punkty
Brak- (+0)
Reszta: -31
Gość
Anonymous
Gość
Ambrose Parkinson (Budowa)
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach