Wydarzenia


Ekipa forum
Andrine D. Malfoy
AutorWiadomość
Andrine D. Malfoy [odnośnik]17.08.23 19:54

Andrine D. Malfoy

Data urodzenia: 6 kwietnia 1935
Nazwisko matki: Parkinson
Miejsce zamieszkania: Wilton, Wiltshire
Czystość krwi: Czysta szlachetna
Status majątkowy: Bogaty
Zawód: początkująca znawczyni prawa, filantropka, ilustratorka książek dla dzieci
Wzrost: 165 cm
Waga: 50 kg
Kolor włosów: platynowe
Kolor oczu: błękitne
Znaki szczególne: jasne włosy wpadające w odcienie bieli; biel króluje również w jej ubiorze. Używa perfum z nutą bergamotki i mandarynki.


Jeśli niewiedza to błogosławieństwo, na mnie rzucono klątwę.
Odkąd tylko otwarłam oczy, początkowo pełne niezrozumienia otaczającego mnie świata, byłam wyczulona na innych. W mig pojmowałam każdą, nawet najbardziej zawoalowaną pozorami emocję opiekunów, czasem nawet prędzej niż oni zdołali się zorientować, że ich nastrój uległ zmianie. Prawda kryła się w drobnych gestach, tembrze głosu, głębi spojrzenia... Rozczarowanie, radość, złość — każde z nich, nawet jeśli usilnie ukrywane, nie potrafiło się ukryć przede mną. Dlatego też od najmłodszych lat starałam się zachowywać tak, by przede wszystkim rodzice byli ze mnie zadowoleni. Dorastałam, dążąc do doskonałości, by nawet najdrobniejsza sugestia lady i lorda Malfoyów nie uświadomiła mi ich skrywanego za ciepłymi słowami żalu. Już jako kilkulatka byłam uważana za grzeczną, poukładaną dziewczynkę, która bez większego trudu poruszała się po meandrach zasad savoir-vivre. Z równą łatwością przyswajałam też język francuski, na który naciskała matka; ścieżka mojej przyszłości była bowiem klarowna i kierowała mnie wprost do Beauxbatons, gdzie posługiwanie się rzeczonym językiem było podstawą funkcjonowania. Spędzałam zatem długie godziny z najlepszymi nauczycielami, by móc się możliwie jak najlepiej przygotować na czekającą mnie przyszłość. Dbano o moją dykcję; każde słowo wypływające z moich ust było jak ociosany wprawną ręką kryształ. Każda głoska wybrzmiewała dokładnie tak, jak powinna, a zajmowanie mojego czasu wolnego książkami o historii magii sprawiało, że wykształciłam niezwykle bogate słownictwo. Problematyczna okazała się jednak muzyka, bo choć przyswajanie teorii szło mi znakomicie, próby opanowania gry na instrumentach kończyły się fiaskiem. Nauczyciele byli zbyt uprzejmi, by przyznać na głos, że zwyczajnie nie mam słuchu i żadna ilość czasu poświęconego na szarpanie strun harfy, skrzypiec, czy klawiszy fortepianu nie będzie mogła tego zmienić. Tak naprawdę najbardziej zajmował mnie jednak rysunek. Począwszy od nieco koślawych, pierwszych stawianych kółek, aż po przejmujące szkice niemal wszystkiego, na co padło moje spojrzenie: od kucharek krzątających się w kuchni, po matkę przygrywającą popołudniami na harfie. W mojej ręce ołówek zamieniał się w różdżkę, która przelewała na papier ekspresyjne momenty przykuwające oko. Ściany zajmowanej przeze mnie w Malfoy Manor komnaty bardzo szybko wypełniły prace, które z biegiem czasu były coraz bardziej wprawne, realistyczne. I tylko najbardziej fantazyjne szkice, wyrwane wprost z młodziutkiej wyobraźni, lądowały w szufladzie, przypominając o dzieciństwie, które zginęło pod jarzmem obowiązków, nauki i zupełnie kłócącej się z wiekiem dojrzałości. Ojciec traktował mój talent raczej pobłażliwie, absolutnie nie widząc mojej przyszłości związanej z artystyczną bohemą, czemu akurat trudno było się dziwić; z żalem zamieniałam zatem ołówek na pióro, stawiając atramentem pierwsze zdania perfekcyjną kursywą. Do snu czytałam podstawy prawa czarodziejów.



Czasy szkolne upływające mi pod znakiem Smoków, jedynie wyostrzyły tendencję do wyczuwania cudzych nastrojów. Każda, nawet najdrobniejsza zmiana powodowała ukłucie paniki, a pytanie jesteś na mnie zła? stało się najlepszym przyjacielem codzienności, tak jakbym odpowiadała za cudze emocje. Trochę tak czułam. Z doskonałej mówczyni stałam się wytrawną słuchaczką rozterek koleżanek z roku. Wkrótce zaczęłam dzięki temu operować natłokiem informacji, bo z jakiegoś powodu każdy uważał, że będę doskonałą powierniczką wszelakich tajemnic. Wiedziałam, kto się w kim podkochuje, a kto ma poważne problemy w domu. Opowiadano mi o złym samopoczuciu, zamiarach ściągania na egzaminie z zaklęć i o skrywanej nienawiści do Maphaldy z Harpii. Nigdy nie doczekałam się jednak wzajemności na tym polu — swoje sekrety chowałam zatem skrupulatnie do szuflady w najgłębszych czeluściach świadomości, nawet jeżeli nie było ich zbyt wiele. Po prostu obserwowałam, wszelką wiedzę zachowując dla siebie.
Słowem, zarówno pisanym, jak i mówionym nauczyłam się operować perfekcyjnie, nie plamiąc nazwiska nieporadnością językową. Rodzice byli dumni, choć moje serce uciekało raczej ku zajęciom artystycznym. Preferowałam ascetyczną surowość ołówka lub kawałka węgla na bieli papieru. Moje szkice przypadły do gustu nauczycielowi prowadzącemu zajęcia z malarstwa, dzięki czemu po lekcjach odbywałam dodatkowe, ukierunkowane typowo na naukę rysunku pod jego okiem. Nie zmieniało to jednak faktu, że byłam skłonna rysować cały czas, bazgrząc nawet na marginesach pergaminu w trakcie innych lekcji. Raz zdarzyło mi się za to nawet oberwać szlabanem, który ostudził nieco moje artystyczne zapędy, ograniczając je do odpowiadających im zajęć. Utrzymywałam bardzo dobre stopnie, zwłaszcza z zaklęć, co wydawalo się dosyć nieprawdopodobne jak na moje usposobienie pełne rezerwy i niechęć do ofensywy. Lubiłam też zajęcia z obrony przed czarną magią i transmutację, co przekładało się na dobre wyniki w nauce tych dziedzin. Niektóre przedmioty takie jak astronomia czy numerologia wymagały ode mnie jednak dodatkowych korepetycji w przerwach od szkoły, choć wynikało to najpewniej z mojej ignorancji na tych polach.
Powroty do domu na wakacje wspominam pomimo tych drobnych potknięć z nostalgią. Zdarzało mi się spędzać wolny czas u boku ojca, którego kariera w Wizengamocie nabierała tempa z roku na rok. Przepadałam za długimi, letnimi wieczorami, w trakcie których ojciec był zajęty pracą w swoim gabinecie i pozwalał mi czytać swoje księgi o prawie czarodziejów w miękkim, aksamitnym fotelu w kącie pokoju. Odnajdywałam spokój w kolejnych paragrafach i artykułach; ich monotonia koiła niespokojne myśli, a wkrótce zgłębianie kolejnych tajników prawa zaczęło konkurować z rysunkiem jako moje główne zajęcie w wolnym czasie. Czasem obserwując ojca i wuja Cronusa zastanawiałam się, czy nie było pomiędzy nimi nigdy rywalizacji. Prawda — raz jeszcze — kryła się w subtelnych detalach: nieco zbyt sztywnych ramionach ojca i tonie, który czasem nabierał nieznanej ostrości, zwłaszcza gdy temat zbaczał na meandry zawodowe. Często przysłuchiwałam się tym rozmowom, bo z perspektywy osoby żywo zainteresowanej prawem wydawały się niebywale interesujące. Byłam przy tym niezwykle cicha i niejednokrotnie chyba nawet oni sami zapominali, że byłam wraz z nimi w pomieszczeniu. Nie były to odosobnione przypadki. Wielokrotnie przyszło mi usłyszeć rzeczy, które nie były przeznaczone dla moich uszu, tylko dlatego, że poruszałam się po kątach Malfoy Manor niczym zjawa.



Miałam czternaście lat, kiedy dowiedziałam się o zdradzie ojca. Przypadek okazał się srogim sędzią w procesie przeciwko komuś, kto w moich oczach — jak dotąd — był bohaterem. Piękny obrazek rozdarł się na pół, a wyrosła pomiędzy nami szczelina z biegiem lat i moim dorastaniem jedynie się pogłębiła, przyjmując kształt rozległej przepaści. Ten jeden raz, gdy pięść zacisnęła się na liście, którego nie powinnam była zobaczyć, a którego ojciec nie powinien był wkładać do jednej z ksiąg, po którą mogłam sięgnąć, miałam ochotę przestać milczeć. Matka na to nie zasługiwała. Ze strachu przed konsekwencjami jego czynu nie powiedziałam jednak nic, stając się niechcianym powiernikiem tajemnicy, której nie chciałam nigdy poznać. Zdławiłam to w sobie, ale czułe słowa wypisane ręką obcej kobiety wryły mi się w pamięć równie dobrze, co inkantacje znanych mi zaklęć. Od tamtego czasu odsunęłam się od ojca na rzecz matki, często prosząc ją o wspólne wyjazdy w wakacje. Paryż, Amsterdam, Berlin, Madryt. Wszędzie, tylko nie Malfoy Manor. Chętnie poznawałam inne kraje, z każdego przywożąc naręcze kolejnych szkiców, odnajdując nowe, nieskończone źródła inspiracji. Niepokoje, które przetaczały się przez Europę, odczuwałam z nawiązką, choć wtedy jeszcze słowo wojna brzmiało w moich uszach obco. Zbyt skupiona na pożodze trawiącej relację moich rodziców, nie byłam w stanie skupić się na żadnych innych katastrofach, nie rozumiejąc jeszcze, że oni wcale nie byli tak odosobnieni, bo w taki sposób żyło znacznie więcej czarodziejów z wyższych sfer, niż mogłabym podejrzewać.



Beauxbatons ukończyłam z wyróżnieniem, a część moich szkiców przyozdobiła pracownie, odciskając ślad mojej obecności w tamtym miejscu. Doskonale poradziłam sobie z egzaminami końcowymi, zwłaszcza tymi dotyczącymi rzucania uroków. Wątłej relacji z ojcem nie udało mi się naprawić już nigdy, kwitły natomiast kontakty z matką, która z entuzjazmem podeszła do kwestii mojego debiutu na sabacie. Pozwoliłam się jej porwać w wir atłasowych sukni, wypiekanych we Francji róży do policzków, pantofli ozdabianych perłami i biżuterii z diamentami tak ciężkimi, że noszenie ich dłużej niż kilka godzin wydawało się katorgą. Nie wiem, jak mi poszło, bo z całej tej ekscytacji i bąbelków szampana, wieczór wydawał się zasnuty mgłą marzeń sennych. Nie mogło być jednak tak źle, bo wkrótce spłynęły do mnie prośby o obdarowanie szkicami wydawnictwa, które przymierzało się do wypuszczenia na rynek nowego wydania bajek dla dzieci. Zajęcie to było mi niezwykle drogie, bo pozwoliło powrócić do lat utraconego dzieciństwa, zyskując jego namiastkę w krainie linii stawianych na papierze. W międzyczasie postanowiłam zająć się działalnością charytatywną, którą podsunęła mi matka. Pomysł przypadł mi do gustu, a zainteresowanie od razu uciekło w stronę sierocińca. Nijak nie mogłam porównywać swoich doświadczeń z tymi, które uderzyły we mnie wraz z wizytami w tym przybytku, ale poczułam nić porozumienia z wychowankami, którym mogłam sprawić chociaż trochę radości wspólnym rysowaniem. Ogrom ich cierpienia wydawał się przytłaczający, ale starałam się zawsze mieć w zanadrzu dobre słowo i służyć pomocą — zwłaszcza finansową. Pomagałam też potencjalnym rodzinom w zakresie prawa czarodziejów, kontynuując swój rozwój w tym kierunku.



To, że trwa wojna, w pełni dotarło do mnie dopiero wtedy, gdy otwarcie powiedział to mój ojciec w trakcie kolacji, rozważając wyjazd mój i matki za granicę. Temat rozmył się jednak w eterze, bo nie minęło nawet kilka tygodni, a moją rękę oddano młodemu lordowi Rowle. Nie śmiałam protestować; Olixeus miał na swoim koncie wysokie stanowisko w Ministerstwie i osiągnięcia w działaniach wojennych. Poza tym mogłam się z nim dogadać, tym bardziej że wydawał się żywo zainteresowany moimi szkicami, nawet jeżeli mogłabym przysiąc, że to jedynie grzeczność; mimo to o więcej nie mogłabym prosić. Nie mogłam też co prawda zaoferować mu głębokiego uczucia i afektu, przynajmniej nie od razu, ale nie naciskał, choć plany ślubne zawisły już w powietrzu, wzbudzając — mam wrażenie — nieszczery entuzjazm mojej matki. Olixeus Rowle wydawał się mną zachwycony, ale moja wrodzona ostrożność nie pozwalała cieszyć się takim stanem rzeczy, zwłaszcza że wiedziałam przecież, jak to się kończy. Mnie samą małżeństwo napawało bladym strachem. Przerażała mnie perspektywa dzielenia sypialni z człowiekiem, który mimo pozorów kochającego, mógłby za moimi plecami mamić piękną mową inną kobietę. Podszepty paranoi zaczęły mnie dopadać już w narzeczeństwie, cóż zatem przyniosłoby mi stanięcie na ślubnym kobiercu? Zbyt długo patrzyłam na kłamstwa, które mój ojciec roztaczał przed matką. Poznawszy prawdę, zaczęłam dostrzegać fałsz kryjący się pod kochającą fasadą. Jego romans stał się moją obsesją; dokładałam wszelkich starań, by znaleźć kolejne dowody na to, że albo kontynuował tamtą znajomość, albo odnalazł szczęście w innych ramionach — każdych, byle nie tych należących do mojej matki. Był bardzo dyskretny i zupełnie nikt nie potrafiłby splamić jego nieposzlakowanej opinii, dlatego nawet mozolnie zdobywane latami zaufanie innych, w tym służby posiadłości, nie do końca mi w tym pomogło. Musiałam się z tym zwyczajnie pogodzić. Znałam swoją rolę i nie zamierzałam z niej rezygnować, tym bardziej w czasie otwartego konfliktu, który zaczynał powoli pożerać coraz większą liczbę poległych. Moja pomoc w sierocińcu stała się tym bardziej nieoceniona: ci, którzy złożyli życie w ofierze ideałów, nierzadko pozostawili za sobą pogrążone w żałobie dzieci, w których oczach nie dostrzegałam już nawet choćby namiastki nadziei na lepsze jutro.



Czułam oddech późnej wiosny tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego ósmego roku na karku, gdy otrzymałam informację, że kolejną ofiarą wojny stał się Olixeus Rowle. Został mi po nim pierścionek z błękitnym diamentem, parę szkiców w szufladzie i na wpół dokończona suknia ślubna, której przecież i tak nie włożę. Żałoba powitała mnie jedynie pustką; nie byłam w stanie uronić ani jednej łzy, przynajmniej nie publicznie. Nie miałam już siły przejmować się tym, że z pewnością sprawiło to zawód przynajmniej dwóm osobom. Fasada milczenia podupadła i zaczęła się kruszyć, a wraz z rozdrażnieniem opadającym mi na ramiona jak żałobny całun, przyszły też słowa. Początkowo ciche, niepewne. Dotarło do mnie, że musiałam o siebie bardziej walczyć, zwłaszcza w czasach, których świadkiem się stałam. Walka ta okazywała się jednak niezwykle nierówna. Bo gdy postanowiłam w końcu przerwać wieloletnie milczenie o postępku ojca, łapiąc drobną, drżącą dłoń mojej matki, nic nie mogło mnie przygotować na ciche, prawie niedosłyszalne w zakurzonej ciszy pokoju ja o tym wiem, Andy. Zrozumiałam, że w końcu przyszedł czas zastanowić się nad tym, czy osobą, którą rozczarowałam najbardziej, nie jestem ja sama.


Patronus: Łabędź, pomimo pozytywnych konotacji kulturalnych, był też swego czasu symbolem zwodniczym, bo pod nieskazitelną bielą piór kryje się bowiem czarne jak węgiel mięso. Biel, którą tak ukochałam zdaje się korespondować z tym skojarzeniem. Aby przywołać patronusa, odwołuję się do jednego z niewielu wspomnień spójnych z całą rodziną, gdy wraz z matką, ojcem i rodzeństwem wzięłam udział w jednym z letnich jarmarków. Nigdy nie miałam tak silnego poczucia przynależności do rodziny, ale chwila szybko przeminęła; być może właśnie to czyni ją tak drogą.

Statystyki
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 10+2 (różdżka)
Uroki:15+3 (różdżka)
Czarna magia:00
Uzdrawianie:00
Transmutacja:50
Alchemia:00
Sprawność:60
Zwinność:40
Reszta: 0
Biegłości
JęzykWartośćWydane punkty
angielskiII0
francuskiII2
Biegłości podstawoweWartośćWydane punkty
Historia MagiiI2
KłamstwoII10
KokieteriaI2
SpostrzegawczośćII10
SkradanieI2
Biegłości specjalneWartośćWydane punkty
Savoir-vivreII0
Biegłości fabularneWartośćWydane punkty
Neutralny--
RozpoznawalnośćI-
Sztuka i rzemiosłoWartośćWydane punkty
Literatura (wiedza)I0.5
Sztuka (rysunek)II7
Sztuka (wiedza)I0.5
Muzyka (wiedza)I0.5
AktywnośćWartośćWydane punkty
Latanie na miotleI0.5
PływanieI0.5
Taniec balowyII7
Jazda konnaI0.5
Biegłości pozostałeWartośćWydane punkty
Prawo czarodziejówIII25
GenetykaWartośćWydane punkty
Brak- (+0)
Reszta: 0
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Andrine Malfoy dnia 21.08.23 20:49, w całości zmieniany 3 razy
Gość
Anonymous
Gość
Re: Andrine D. Malfoy [odnośnik]21.08.23 20:22
to już chyba ten czas mompls
Gość
Anonymous
Gość
Andrine D. Malfoy
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach