Sypialnia Mitcha
AutorWiadomość
Sypialnia Mitcha
Po przekroczeniu dużych, drewnianych drzwi wkracza się prosto do przestronnej sypialni. Już na pierwszy rzut oka widać, że jej właściciel jest miłośnikiem książek gdyż po prawej stronie od drzwi większość ściany zajmuje wielka półka zapełniona książkami, robiąc miejsce jedynie na drzwi prowadzące do łazienki. Centralne miejsce w pokoju zajmuje duże łóżko, na którym pościel przeważnie bywa zaścielona, ale mimo wszystko leżą na nim koce czy kilka rozrzuconych bez ładu poduszek. W nogach łóżka stoi ławeczka obita niebieskim zamszem, a po obu jego stronach szafki nocne, na których walają się przeważnie książki lub kartki z notatkami. Po lewej od wejścia stoi szafa oraz w zimne dni można ogrzać się przy kominku. Na ścianie za łóżkiem zobaczymy dwie wielkie okna wychodzące na ogród, na noc zawsze zasłaniane ciężkimi granatowymi zasłonami. Jeśli wejdzie się do środka i zamknie się drzwi można również z zaskoczeniem zauważyć, że drzwi od wywnętrz są całe zasłonięte przyczepianymi do drewna kartkami z rysunkami i projektami.
10.11
Jako, że czas naglił i wcale go nie przybywało starałem się tak zorganizować sobie dzień aby mieć czas na wykonywanie swoich obowiązków, ale również nie zapominać o odpoczynku. A na to niestety nie mogłem przeznaczać zbyt wiele czasu. Terminy goniły, co prawda rąk do pracy nie brakowało, bo wszystkim zależało na odbudowie kraju, ale ja dużą część swojej uwagi poświęcałem przede wszystkim projektowi areny. Nie bez kozery zgłosiłem się do przebudowania stadionu na arenę, na której miały się odbywać walki. Była to mnie niesamowita okazja, której w żadnym wypadku nie mogłem wypuścić z rąk.
Nie zapominałem jednak o zadaniu, które zostało mi powierzone ze strony rodziny. Chociaż spotkanie z Mildred w połowie października dało mi dużo, to jednak nadal była to tylko czysta teoria. Z samej teorii nie było opcji abym był w stanie cokolwiek stworzyć. Potrzebowałem praktyki, ale nie mogłem do tego podejść sam. Musiałem mieć obok siebie kogoś doświadczonego, kogoś kto już się tym kiedyś zajmował i wiedział co i jak. Panna Crabbe była jedyną słuszną kandydatką, a skoro wcieliła się już w rolę mojej mentorki teoretycznej, to z całą pewnością nie miałaby nic przeciwko by zostać nią również w kwestiach praktycznych. Z resztą, dobrze mi się jej słuchało to raz, a dwa, w końcu mieliśmy na nowo odbudować naszą znajomość, plus miała jakiś niecny plan na znalezienie mi żony. To ostatnie było co najmniej niedorzeczne, ale mimo wszystko ciekawość wygrała i chciałem dowiedzieć się o tym więcej niż tylko to co mi przedstawiła w kawiarni.
Najchętniej przyjąłbym ją w pracowni, ale ta jeszcze nie była gotowa. Udało mi się dogadać z Drew i znaleźć wolne pomieszczenie w domu, gdzie mógłbym urządzić swoja pracownię, ale na ten moment nie miałem kiedy się tym zająć. Miałem nadzieję, że kiedy wszystko się jakoś uspokoi, a ja będę miał wolniejsze przebiegi będę mógł przysiąść do tematu pracowni na porządnie, ale na tą chwilę pozostawało tylko jedno pomieszczenie, gdzie moglibyśmy w spokoju popracować i sprawdzić jak mi pójdzie z tworzeniem świstoklika.
Wysprzątałem pokój najbardziej jak się dało, pochowałem porozrzucane notatki i przytargałem też z salonu dwa duże, wygodne fotele, żebyśmy nie musieli siedzieć na ziemi albo na łóżku, rozpaliłem też w kominku, bo jednak dni teraz były coraz zimniejsze. Moje notatki, zgromadzone podczas naszego ostatniego spotkania, przepisane i odpowiednio posegregowane też czekały już przygotowane abym mógł z nich skorzystać w razie potrzeby, na komodzie za to czekała reszta rzeczy, które miały mi posłużyć do całego procesu tworzenia. Przygotowałem jeszcze coś do picia i jakieś przekąski, jakie udało mi się znaleźć bez konieczności ich przygotowywania, czyli ciastka i to co przysłali mi z cukierni w tym wielkim koszu.
Umówiliśmy się na konkretną godzinę, więc kiedy zaczęła się zbliżać zszedłem na dół do holu by ją tam przywitać. W zasadzie sam nie wiem dlaczego, ale ogarnęło mnie jakieś małe zdenerwowanie. Miałem nadzieję, że ciotka nigdzie się tutaj nie kręci, bo znając ją za moment by zaatakowała Mildred pytaniami, biorąc ja za kandydatkę na przyszłą panią Macnair. Wolałem uniknąć takich sytuacji, nie chcąc by Millie pomyślała o naszej rodzinie nieprzychylnie lub nie daj Merlinie, wzięła nas za wariatów.
Mitch Macnair
Zawód : Twórca magicznych budowli
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Czasem nie da się czegoś poskładać, trzeba wtedy sprzątnąć odłamki i zacząć budować od nowa.
OPCM : 5 +6
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 15 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Mildred poprawiła poły ciepłego, eleganckiego płaszcza i z lekkim niepokojem rozejrzała się po otoczeniu posiadłości Macnairów. Pogoda była typowa dla późnojesiennego dnia - wilgotne powietrze i przemykające między chmurami słońce wprawiały ją co prawda w zaskakująco dobry nastrój, ale z drugiej strony nie zwykła była składać wizyty mężczyznom, w dodatku w ich rodowych posiadłościach. Bo budynek, przed którym stała, zdecydowanie powinien nosić to miano. Urocze położenie między lasem a morskim brzegiem sprawiało, że na pozór Przeklęta Warownia mogła sprawiać wrażenie niemal przyjemnego pensjonatu; Mildred nie była jednak na tyle głupia, aby założyć, że jakikolwiek pensjonat można było nazwać przeklętym. I jeszcze w nim mieszkać z całą swoją rodziną.
Ostatnie tygodnie były intensywne, ale myśl o odwiedzinach u Mitcha budziła w niej coś w rodzaju ekscytacji. Po części cieszyła ją możliwość kontynuowania wspólnej pracy, a po części… cóż, intrygowało ją, jak rozwinie się jego podejście do niedawno podjętego tematu jego przyszłej żony. Teraz jednak, gdy patrzyła na masywne mury zewnętrzne, ogarniały ją pewne wątpliwości co do spraw tak oczywistych jak jego r o d z i n a. Czy uprzedził ich o jej wizycie? Jeśli tak, to jak ją przedstawił? A może cała ta nauka miała pozostać sekretem?
Zapukała do drzwi dokładnie o ustalonej porze, na szczęście w holu już czekał na nią Mitch. Żadnych obcych twarzy, ciekawskich spojrzeń, pochrząkiwań za plecami. Wyglądał jednak na nieco zdenerwowanego, choć szybko starał się to ukryć, co zauważyła z lekkim rozbawieniem i iście kobiecą satysfakcją. Wydawało jej się to dość urocze, zwłaszcza że sama chwilę temu niemal trzęsła się z nerwów.
- Mitch - przywitała się, gdy tylko drzwi się otworzyły. Uważnie przyjrzała się jego twarzy. - Wszystko w porządku? Wyglądasz, jakbyś się spodziewał niezapowiedzianej wizyty Biura Kontroli Magicznych Wynalazków. - Mildred weszła do środka, pozwalając mu odłożyć jej płaszcz. W szlacheckich domach pewnie obskakiwałaby ich teraz służba, ale jej podobał się ten swojski klimat swobody. Nie była pewna, czy dałaby radę żyć pod stałą obserwacją czujnych oczu, nawet jeśli ich właściciele byliby lojalni wobec jej rodziny. - Co prawda mam uprawnienia do przeprowadzenia kontroli, ale mogę co najwyżej zajrzeć ci w kominek – uniosła lekko brwi, dorzucając do kompletu rozbawienie brzmiące w każdym z wypowiadanych słów, a potem bez większego skrępowania zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu.
Miejsce było przestronne, o wysokich sufitach i ścianach ozdobionych obrazami krajobrazów. Podłoga oddawała każdy jej krok, a drewniane elementy zdawały się walczyć o pierwszego z kamiennymi posadzkami. Mimo tego przestrzeń emanowała ciepłem, chociaż Mildred podejrzewała, że akurat to związane było z obecnością Macnaira. Przez moment zatrzymała wzrok na szerokich schodach prowadzących na piętro, które wydawały się w tej chwili niezwykle ciche i puste. Zastanawiała się, gdzie podziała się reszta rodziny.
- Jesteśmy sami? - zapytała, postanawiając natychmiast poznać odpowiedź na tę zagadkę, aby przygotować swoją reakcję na wypadek natknięcia się na kogoś z domowników. - Wszyscy wyjechali, czy zrobili miejsce dla naszej nauki i kryją się gdzieś po kątach? – rzuciła z lekkim uśmiechem, zerkając na Mitcha. Zwykle takie miejsca tętniły życiem, nawet jeśli nazywano je parszywymi, ponurymi czy przeklętymi.
Wiedziała, że Mitch nie będzie łatwym uczniem. Był ambitny, dokładny i prawdopodobnie miał już własne pomysły na proces tworzenia. Tym bardziej zależało jej, by wprowadzić go w temat w sposób, który pozwoli mu połączyć swoje idee z jej doświadczeniem. Z tego powodu obecność innych osób była niewskazana. Byłoby dziwnie na niego nakrzyczeć jak na krnąbrnego uczniaka, gdyby za ścianą podsłuchiwała połowa jego rodziny.
Ostatnie tygodnie były intensywne, ale myśl o odwiedzinach u Mitcha budziła w niej coś w rodzaju ekscytacji. Po części cieszyła ją możliwość kontynuowania wspólnej pracy, a po części… cóż, intrygowało ją, jak rozwinie się jego podejście do niedawno podjętego tematu jego przyszłej żony. Teraz jednak, gdy patrzyła na masywne mury zewnętrzne, ogarniały ją pewne wątpliwości co do spraw tak oczywistych jak jego r o d z i n a. Czy uprzedził ich o jej wizycie? Jeśli tak, to jak ją przedstawił? A może cała ta nauka miała pozostać sekretem?
Zapukała do drzwi dokładnie o ustalonej porze, na szczęście w holu już czekał na nią Mitch. Żadnych obcych twarzy, ciekawskich spojrzeń, pochrząkiwań za plecami. Wyglądał jednak na nieco zdenerwowanego, choć szybko starał się to ukryć, co zauważyła z lekkim rozbawieniem i iście kobiecą satysfakcją. Wydawało jej się to dość urocze, zwłaszcza że sama chwilę temu niemal trzęsła się z nerwów.
- Mitch - przywitała się, gdy tylko drzwi się otworzyły. Uważnie przyjrzała się jego twarzy. - Wszystko w porządku? Wyglądasz, jakbyś się spodziewał niezapowiedzianej wizyty Biura Kontroli Magicznych Wynalazków. - Mildred weszła do środka, pozwalając mu odłożyć jej płaszcz. W szlacheckich domach pewnie obskakiwałaby ich teraz służba, ale jej podobał się ten swojski klimat swobody. Nie była pewna, czy dałaby radę żyć pod stałą obserwacją czujnych oczu, nawet jeśli ich właściciele byliby lojalni wobec jej rodziny. - Co prawda mam uprawnienia do przeprowadzenia kontroli, ale mogę co najwyżej zajrzeć ci w kominek – uniosła lekko brwi, dorzucając do kompletu rozbawienie brzmiące w każdym z wypowiadanych słów, a potem bez większego skrępowania zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu.
Miejsce było przestronne, o wysokich sufitach i ścianach ozdobionych obrazami krajobrazów. Podłoga oddawała każdy jej krok, a drewniane elementy zdawały się walczyć o pierwszego z kamiennymi posadzkami. Mimo tego przestrzeń emanowała ciepłem, chociaż Mildred podejrzewała, że akurat to związane było z obecnością Macnaira. Przez moment zatrzymała wzrok na szerokich schodach prowadzących na piętro, które wydawały się w tej chwili niezwykle ciche i puste. Zastanawiała się, gdzie podziała się reszta rodziny.
- Jesteśmy sami? - zapytała, postanawiając natychmiast poznać odpowiedź na tę zagadkę, aby przygotować swoją reakcję na wypadek natknięcia się na kogoś z domowników. - Wszyscy wyjechali, czy zrobili miejsce dla naszej nauki i kryją się gdzieś po kątach? – rzuciła z lekkim uśmiechem, zerkając na Mitcha. Zwykle takie miejsca tętniły życiem, nawet jeśli nazywano je parszywymi, ponurymi czy przeklętymi.
Wiedziała, że Mitch nie będzie łatwym uczniem. Był ambitny, dokładny i prawdopodobnie miał już własne pomysły na proces tworzenia. Tym bardziej zależało jej, by wprowadzić go w temat w sposób, który pozwoli mu połączyć swoje idee z jej doświadczeniem. Z tego powodu obecność innych osób była niewskazana. Byłoby dziwnie na niego nakrzyczeć jak na krnąbrnego uczniaka, gdyby za ścianą podsłuchiwała połowa jego rodziny.
Mildred Crabbe
Zawód : Stażystka w Departamencie Transportu Magicznego
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 6
UROKI : 5
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Pukanie do drzwi wyrwało mnie z zamyślenia. Odepchnąłem się od kolumny, po czym podszedłem do drzwi.
- Witam serdecznie. - delikatny uśmiech wpłynął na moje usta kiedy zauważyłem ją na progu, by po chwili usunąć się jej z drogi, by mogła wejść do środka – Zapraszam w nasze skromne progi.
Pogoda na zewnątrz nie rozpieszczała, zwłaszcza jak zawiało od strony wody. Osobiście zdążyłem się już przyzwyczaić do panujących tutaj warunków meteorologicznych. Kiedy było za ciepło, można było się spokojnie schować w cieniu drzew w ogrodzie czy po prosty na skraju lasu, a jeśli komuś słońce nie przeszkadzało i chciał się wygrzać, plaża była idealnym do tego miejscem. Co prawda od naszego męskiego wieczoru połączonego ze sparingiem nie byłem na plaży, a minęło już sporo czasu od tamtej pory, a teraz pogoda nie specjalnie zachęcała, to wiedziałem, że kiedy nadejdzie znów lato poświęcę trochę czasy na odpoczynek na plaży. Zwłaszcza, że czekała mnie pracowita zima i z całą pewnością i wiosna. Zapowiadało się, że oprócz pojedynczych wolnych dni, jeszcze długo nie wezmę dłuższego urlopu.
- Biura Kontroli Magicznych Wynalazków? - uniosłem brew ku górze, a po chwili zaśmiałem się kręcąc głową – Nie mieli by tutaj raczej szukać. Wynalazców u nas w domu raczej nie znajdziesz. - odparłem biorąc od niej płaszcz i przewieszając sobie przez przedramię zamierzając zabrać go do pokoju – Na szczęście twojej wizyty się spodziewałem, więc wszystko w porządku. - dodałem po chwili kręcąc głową z lekkim uśmiechem – Myślałem, że to mimo wszystko wizyta bardziej towarzyska niż służbowa, nawet jeśli w ramach nauczania. Ale cieszę się, że przyjęłaś moje zaproszenie. - spojrzałem na nią rozbawiony, po chwili gestem zapraszając ją w kierunku schodów prowadzących na piętro – Ale w sumie mogłabyś ocenić czy mój kominek można podłączyć do sieci Fiuu. - zerknąłem na nią zaciekawiony co na to odpowie.
Zauważyłem jak rozgląda się po holu. Doskonale pamiętałem jak sam pierwszy raz przekroczyłem próg tego domu, jakie zrobił na mnie wrażenie. Mieszkając na Nokturnie miałem do dyspozycji mały pokoik na poddaszu, babcia miała swoją małą sypialnie, ojciec swoją, pokój dzienny był najprzestronniejszy ze wszystkich pomieszczeń w domu. Chociaż nie narzekaliśmy jakoś specjalnie na brak środków do życia, to nigdy nie przenieśliśmy się do większego mieszkania. Babka nadal tam mieszkała, mimo moich nalegań by przeniosła się tutaj. Nie rozumiałem czemu tak kurczowo trzymała się tego lokum i skazywała się dobrowolnie na mieszkanie z moim ojcem, który jedynie uprzykrzał jej życie.
- Szczerze powiedziawszy nie jestem pewny. Nie mieszka nas tu dużo, raptem pięć osób, ale podejrzewam, że reszta jest po prostu zajęta swoimi sprawami. Każdy ma swoje obowiązki. - odparłem zgodnie z prawdą – Mam jednak nadzieję, że nawet jeśli gdzieś się tu kręcą to nie będą nam przeszkadzać. - puściłem jej oczko prowadząc ją już schodami na górę, a po chwili korytarzem.
Wychodziłem z założenia, że im również zależy na tym abym się nauczył tworzenia świstoklików, w końcu sami mi to zadanie zlecili. Liczyłem, że podejdą do tego tak samo poważnie jak ja. Nie wypierałem się również tego, że po prostu chciałem żeby ten dzień minął nam spokojnie, bez żadnych niespodziewanych wydarzeń. Wiedziałem, że na pewno oprócz pracy, która nasz czekała, trochę czasu poświęcimy na rozmowę o innych rzeczach. Chciałem więc, żeby ten czas był miły mimo wszystko.
- Zapraszam, rozgość się. - otworzyłem drzwi od mojego pokoju puszczając ją przodem – Przygotowałem małe przekąski, żeby nam się lepiej pracowało. - posłałem jej lekki uśmiech wskazując głową na kosz ze słodkościami stojący na komodzie.
- Witam serdecznie. - delikatny uśmiech wpłynął na moje usta kiedy zauważyłem ją na progu, by po chwili usunąć się jej z drogi, by mogła wejść do środka – Zapraszam w nasze skromne progi.
Pogoda na zewnątrz nie rozpieszczała, zwłaszcza jak zawiało od strony wody. Osobiście zdążyłem się już przyzwyczaić do panujących tutaj warunków meteorologicznych. Kiedy było za ciepło, można było się spokojnie schować w cieniu drzew w ogrodzie czy po prosty na skraju lasu, a jeśli komuś słońce nie przeszkadzało i chciał się wygrzać, plaża była idealnym do tego miejscem. Co prawda od naszego męskiego wieczoru połączonego ze sparingiem nie byłem na plaży, a minęło już sporo czasu od tamtej pory, a teraz pogoda nie specjalnie zachęcała, to wiedziałem, że kiedy nadejdzie znów lato poświęcę trochę czasy na odpoczynek na plaży. Zwłaszcza, że czekała mnie pracowita zima i z całą pewnością i wiosna. Zapowiadało się, że oprócz pojedynczych wolnych dni, jeszcze długo nie wezmę dłuższego urlopu.
- Biura Kontroli Magicznych Wynalazków? - uniosłem brew ku górze, a po chwili zaśmiałem się kręcąc głową – Nie mieli by tutaj raczej szukać. Wynalazców u nas w domu raczej nie znajdziesz. - odparłem biorąc od niej płaszcz i przewieszając sobie przez przedramię zamierzając zabrać go do pokoju – Na szczęście twojej wizyty się spodziewałem, więc wszystko w porządku. - dodałem po chwili kręcąc głową z lekkim uśmiechem – Myślałem, że to mimo wszystko wizyta bardziej towarzyska niż służbowa, nawet jeśli w ramach nauczania. Ale cieszę się, że przyjęłaś moje zaproszenie. - spojrzałem na nią rozbawiony, po chwili gestem zapraszając ją w kierunku schodów prowadzących na piętro – Ale w sumie mogłabyś ocenić czy mój kominek można podłączyć do sieci Fiuu. - zerknąłem na nią zaciekawiony co na to odpowie.
Zauważyłem jak rozgląda się po holu. Doskonale pamiętałem jak sam pierwszy raz przekroczyłem próg tego domu, jakie zrobił na mnie wrażenie. Mieszkając na Nokturnie miałem do dyspozycji mały pokoik na poddaszu, babcia miała swoją małą sypialnie, ojciec swoją, pokój dzienny był najprzestronniejszy ze wszystkich pomieszczeń w domu. Chociaż nie narzekaliśmy jakoś specjalnie na brak środków do życia, to nigdy nie przenieśliśmy się do większego mieszkania. Babka nadal tam mieszkała, mimo moich nalegań by przeniosła się tutaj. Nie rozumiałem czemu tak kurczowo trzymała się tego lokum i skazywała się dobrowolnie na mieszkanie z moim ojcem, który jedynie uprzykrzał jej życie.
- Szczerze powiedziawszy nie jestem pewny. Nie mieszka nas tu dużo, raptem pięć osób, ale podejrzewam, że reszta jest po prostu zajęta swoimi sprawami. Każdy ma swoje obowiązki. - odparłem zgodnie z prawdą – Mam jednak nadzieję, że nawet jeśli gdzieś się tu kręcą to nie będą nam przeszkadzać. - puściłem jej oczko prowadząc ją już schodami na górę, a po chwili korytarzem.
Wychodziłem z założenia, że im również zależy na tym abym się nauczył tworzenia świstoklików, w końcu sami mi to zadanie zlecili. Liczyłem, że podejdą do tego tak samo poważnie jak ja. Nie wypierałem się również tego, że po prostu chciałem żeby ten dzień minął nam spokojnie, bez żadnych niespodziewanych wydarzeń. Wiedziałem, że na pewno oprócz pracy, która nasz czekała, trochę czasu poświęcimy na rozmowę o innych rzeczach. Chciałem więc, żeby ten czas był miły mimo wszystko.
- Zapraszam, rozgość się. - otworzyłem drzwi od mojego pokoju puszczając ją przodem – Przygotowałem małe przekąski, żeby nam się lepiej pracowało. - posłałem jej lekki uśmiech wskazując głową na kosz ze słodkościami stojący na komodzie.
Mitch Macnair
Zawód : Twórca magicznych budowli
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Czasem nie da się czegoś poskładać, trzeba wtedy sprzątnąć odłamki i zacząć budować od nowa.
OPCM : 5 +6
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 15 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sypialnia Mitcha
Szybka odpowiedź