Wydarzenia


Ekipa forum
Lucienne Malfoy
AutorWiadomość
Lucienne Malfoy [odnośnik]07.09.15 14:27

Lucienne Malfoy

Data urodzenia: 04.12.1928r.
Nazwisko matki: Ollivander
Miejsce zamieszkania: Wiltshire
Czystość krwi: Szlachetna
Zawód: Nie pracuje zawodowo, chociaż mogłaby być alchemikiem
Wzrost: 167 cm
Waga: 55 kg
Kolor włosów: Blond
Kolor oczu: Błękitne
Znaki szczególne: Blizna po poparzeniu na wewnętrznej stronie lewego nadgarstka. Długa na cztery centymetry, szeroka na trzy.


Pani Nott wydała na świat już trzech synów, kiedy dowiedziała się o kolejnej ciąży. Już wtedy była absolutnie pewna, że w jej łonie rozwijał się kolejny chłopiec, który w przyszłości stanie się chlubą rodu. Jeszcze jeden dumny arystokrata, który ożeniwszy się w przyszłości z odpowiednią kobietą, pozwoli jej nosić swoje nazwisko. Przez dziewięć miesięcy kobieta była o tym całkowicie przekonana - urodzi syna. Mimo niegasnących marzeń o córce, nie spodziewała się niczego innego. Łudziła się przy pierwszym dziecku, przy drugim miała nadzieję, przy trzecim owa nieco przygasła, zaś przy czwartym - najwyraźniej ustąpiła miejsca głosowi rozsądku. Również jej szanowny małżonek nie miał zupełnie żadnych wątpliwości co do płci kolejnego dziecka, natomiast trzech braci z niecierpliwością oczekiwało przyjścia na świat jeszcze jednego kompana chłopięcych zabaw.
Grudniowy poranek okazał się być jednak zaskoczeniem dla wszystkich, kiedy akuszerka poinformowała o narodzinach dziewczynki. Była drobna, to fakt. I chociaż na pierwszy rzut oka uzdrowiciele nie potrafili orzec, by coś miało małej dolegać, to jednak od pierwszych dni jej stan zdrowia niepokoił przede wszystkim jej matkę. Nowo narodzona panienka Nott niemal w ogóle nie płakała. W przeciwieństwie do jej starszych braci, była wyjątkowo cichym dzieckiem - jakby już od początku zdawała sobie sprawę z tego, że arystokratce nie przystało wydzierać się wniebogłosy, alarmując przy tym wszystkich wkoło.
Z pewnością była inna niż jej bracia. Przez swoją kruchość, przez dość niezwykłe w przypadku noworodka zachowanie, a przede wszystkim chyba przez to, że nikt nie spodziewał się przyjścia na świat dziewczynki. Z tego też względu wyjątkowo łatwo było jej zająć pozycję przysłowiowego oczka w głowie. Matki, która od zawsze marzyła o córce. Braci, dla których narodziny siostry były prawdopodobnie największym zaskoczeniem. Ale również ojca, który miał już przecież swoich dziedziców i który, choć się tego nie spodziewał, teraz miał również swoją małą księżniczkę, której należało zapewnić wszystko co najlepsze.


Lucienne wyrastała na urodziwą młodą pannę, która w przyszłości mogłaby zachwycić niejednego mężczyznę. Pozostawała dość drobną dziewczynką i raczej nie zapowiadało się na to, by kiedykolwiek miała dorównać wzrostem swoim braciom. Miała pozostać raczej stosunkowo niskiego wzrostu, niemal zupełnie wdając się w matkę. Miała jej blond włosy, układające się w luźne loki i jej sarnie spojrzenie dużych, błękitnych oczu. Choć akurat chłodny kolor tęczówek odziedziczyła po dziadku od strony ojca. Pełne usta, podobnie jak większość cech młodej panny Nott, były odzwierciedleniem ust matki, zaś wszystkie te szczegóły w połączeniu z jasną cerą i dziewczęcą buzią przywodziły na myśl skojarzenia z porcelanową lalką. Zresztą, zdawać by się mogło, że Lucienne rzeczywiście niczym porcelanowa lalka była tworem wyjątkowo kruchym, że wystarczyłoby ledwie mocniejsze popchnięcie, by nieodwracalnie ją uszkodzić.
To jednak, co widoczne było na zewnątrz, w najmniejszym stopniu nie pokrywało się z wnętrzem panny Nott. Tak, była delikatna. Nie brak jej było subtelności w sposobie poruszania się, charakteryzowała się stosunkowo cichym i bardzo dziewczęcym głosem, jednak była też silna. Nie w sensie fizycznym, jednak siły psychicznej z całą pewnością jej nie brakowało. od najmłodszych lat zdawała się świetnie odnajdywać w zawiłym świecie arystokratycznych intryg, splątań i nieustających trudności. Świetnie zdawała sobie sprawę z tego, jak wielkim atutem jest jej atrakcyjność i nie miała najmniejszych oporów przed tym, by wykorzystywać naturalne predyspozycje.
Oczywiście w dzieciństwie nie były to wielkie sprawy. Jednak już jako kilkulatka, Lucienne szybko mogła pojąć, że jako najmłodsze dziecko, w dodatku jedyna córka Nottów, znajdowała się na zdecydowanie lepszej pozycji niż jej bracia. Mogła więcej, bo więcej było się w stanie jej wybaczyć, na więcej przymykało się oko, a wyuczone za młodu spojrzenie wielkich oczu potrafiło szybko przekonać o absolutnej niewinności w razie jakiegokolwiek wybryku. Odpowiedzialnością za swoje przewinienia szybko nauczyła się obarczać starszych braci. Tym samym jednak mogła przekonać się, że nie wszystkich uda jej się owinąć sobie wokół palca - najstarszy z rodzeństwa jako pierwszy zaczął wyrażać swój sprzeciw przeciwko tej sytuacji. Nie bez słuszności nie podobało mu się, że jako pierworodny, najstarszy syn miał w oczach rodziców mniej przywilejów od siostry. Jako jedyny w najbliższej rodzinie nie dał się uwieść urokowi Lucienne i prawdopodobnie właśnie przez to nigdy nie było między nimi większej zażyłości. Wręcz przeciwnie, szybko nawiązała się swego rodzaju rywalizacja - gdy tylko panienka Nott podrosła na tyle, by być zdolną do świadomej rywalizacji z bratem.
Jednak poza cichym - jeszcze - konfliktem z najstarszym bratem, Lucienne miała również, mimo młodego wieku, znacznie poważniejszy problem. Wprawdzie nikt nigdy nie powiedział tego na głos - poza bratem, oczywiście, który nie szczędził siostrze uszczypliwych komentarzy w tej kwestii - jednakże dość niepokojącym wydawał się być fakt, że do piątego roku życia panienka Nott nie przejawiała zupełnie żadnych zdolności magicznych. Coś podobnego może i zostałoby uznane za fakt dopuszczalny i całkiem normalny w innej rodzinie, niemogącej poszczycić się szlachetnością krwi, jednak wśród arystokratów powszechnym było twierdzenie, że dziecko czarodziejów powinno przejawiać uzdolnienie magiczne jeszcze przed trzecim rokiem życia. Tymczasem w przypadku Lucienne... wprawdzie jej brat jako jedyny miał czelność wyrazić na głos przypuszczenie, że jego cudowna siostra mogłaby być charłakiem, jednak nie ulegało wątpliwości, że podobna obawa zrodziła się również w umysłach rodziców. Niczym dziwnym nie było więc, że o tym drobnym szczególe nigdy się nie mówiło i nigdy nie miał on dostać się w szersze kręgi. Która bowiem szlachetna rodzina czarodziejska pozwoliłaby sobie na powstanie plotek, jakoby w ich rodzie miał przyjść na świat charłak?
Na szczęście jakiekolwiek obawy nie potwierdziły się. Lucienne z całą pewnością była czarownicą, co udowodniła skończywszy pięć lat. Dość późno, owszem, jednak i ten fakt został zatajony przez troskliwą rodzinę. To bowiem, że szlachetnie urodzone dziecko tak późno wykazało się zdolnościami magicznymi, również mogłoby przynieść wstyd rodzinie. Albo - co gorsza - poddać w wątpliwość szlachetność krwi.
Prawdopodobnie swego rodzaju wyrazem ulgi było podarowanie pięciolatce skrzata domowego, którego ta ochrzciła imieniem Rose, a który - a właściwie która, jak sugerowałoby imię - towarzyszy Lucienne do dziś. A przy okazji był to kolejny nieświadomy policzek wymierzony najstarszemu synowi, który na podobny prezent liczyć nie mógł i który w tamtym czasie zaczynał pałać już całkiem wyraźną niechęcią do siostry. Nie bez wzajemności zresztą, choć w tak młodym wieku żmijowate usposobienie Lucienne dopiero się kształtowało. Jednak przynajmniej w osobie nieprzychylnego jej brata, odnajdywała świetny obiekt do ćwiczeń, jeśli o owo kształtowanie się chodziło...


Może i nie wykazywała dostatecznie szybko umiejętności magicznych, jednak nie dało się zaprzeczyć temu, że od zawsze pałała miłością do eliksirów i magicznych mikstur. Już jako dziecko potrafiła spędzać całe dnie w pracowni matki, gdzie zaznajamiała się od podstaw ze skomplikowanym procesem warzenia eliksirów, z poszczególnymi ingrediencjami, ich właściwościami i działaniem. Już wtedy powoli uczyła się, że magiczne wywary mogą być niemniej użyteczne od zaklęć, niejednokrotnie bardziej śmiercionośne i dyskretne. Fascynowało ją, jak z pozoru niemające ze sobą nic wspólnego składniki, po połączeniu i odpowiednim przygotowaniu zmieniały się w pełnowartościowe eliksiry. Już wtedy prawdopodobnie doskonale wiedziała, że to właśnie tą dziedziną zechce zająć się w przyszłości. Zwłaszcza, że do nauki eliksirów nie potrzebowała nawet różdżki - mogła się jej więc podjąć jeszcze przed pójściem do Hogwartu, chciwie chłonąc wiedzę, jakkolwiek wiążącą się z alchemią. Gdy bowiem nie przesiadywała w pracowni u matki, spędzała długie godziny pochylona nad obszernymi woluminami, których treści oscylowały wokół alchemicznych zawiłości.
I nie tylko... Również w okresie dzieciństwa rozpoczęła się jej fascynacja czarnomagiczną gałęzią magii. Ta akurat zakorzeniona została u Lucienne przez ojca, wielkiego zwolennika i pasjonata  czarnej magii. Ta z kolei pociągała prawdopodobnie przez sam fakt, że nie była wiedzą ogólnodostępną. Nie wszyscy mogli ją posiąść i opanować, nie wszyscy mogli kiedykolwiek zagłębić jej tajniki, zaznajomić się z nią... A panna Nott miała taką możliwość. I nie byłaby z całą pewnością sobą, gdyby jej nie wykorzystała. Lubiła przecież wiedzieć więcej - wiedza bowiem dawała siłę, swego rodzaju władzę i stawiała ponad tymi, którzy jej nie posiadali. A zdecydowanie Lucienne lubiła znajdować się ponad innymi. Od zawsze.
Była również - nie dało się ukryć - członkiem rodu Nott. To zaś zobowiązywało. Od najmłodszych lat więc, podczas nauki wszelkich niezbędnych młodej arystokratce kwestii, z wielkim zainteresowaniem dziewczę przyglądało się zawiłościom poszczególnych magicznych rodów, ich powiązaniom, tradycjom i historii. Nie sprawiało jej większego problemu spamiętanie poszczególnych rodowych legend, historii powstania i wyodrębnienia się poszczególnych rodzin, odwzorowanie rodowych herbów i symboli... Świetnie się w tym odnajdywała. Do dziś prawdopodobnie bezbłędnie potrafiłaby wymienić wszelkie istotne informacje dotyczące nie tylko jej własnej rodziny, ale także wszystkich innych szlachetnych rodów czarodziejów. Nie miałaby większych trudności przy wskazywaniu rodzinnych koligacji, powiązań, czy ewentualnych antypatii.


Co oczywiste - skoro już rozwiały się wszelkie wątpliwości co do magicznego uzdolnienia młodej panny Nott - w wieku jedenastu lat otrzymała ona sowę ze Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. W tym samym czasie jej najstarszy brat rozpoczynał naukę w ostatniej klasie, jednak - tym razem już z pełną świadomością - ponownie Lucienne udało się skraść tę część uwagi i zainteresowania, która powinna należeć się jemu. Znów znalazła się w centrum zainteresowania i potrafiła świetnie zawalczyć o to, by nie dać się usunąć w cień. Tym bardziej, że w kwestiach szkolnych miała nad bratem oczywistą przewagę - podczas, gdy najstarszy z Nottów kończył naukę jako Krukon, ona podczas Ceremonii Przydziału zasiliła grono Ślizgonów. Tuż obok dwóch pozostałych braci, wciąż najwyraźniej pozostających podatnymi na manipulacje siostry.
Była dobrą uczennicą. Nie wybitną, bowiem nie ze wszystkimi przedmiotami potrafiła poradzić sobie tak dobrze jak z eliksirami, jednak swoją postawą, sposobem bycia i - oczywiście - urokiem osobistym potrafiła stworzyć wokół siebie odpowiednią otoczkę. Jawiła się innym jako dobrze wychowana młoda dama, dumna arystokratka, która przy tym wszystkim potrafiła jednak wyzbyć się swojej wyniosłości. Taka, która dawała się lubić, która nie znęcała się nad słabszymi lub gorszymi od siebie. Taka, która nigdy nie robiła tego jawnie, w czasach szkolnych sztukę manipulacji opanowawszy na tyle, by ewentualne prywatne porachunki załatwiać w odpowiedni, subtelny sposób. Tak, by jakiekolwiek spory rozgrywały się z dala od jej osoby, by podtrzymywać wrażenie, że ona nie miała z tym absolutnie nic wspólnego. Świetnie potrafiła odegrać rolę ofiary, niewinnej, delikatnej dziewczyny, którą nie sposób byłoby podejrzewać o to, by po chwili zmieniła się z ofiary w oprawcę. Nie była nim bowiem bezpośrednio. Nigdy. Zbyt dobrze dbała o swój wizerunek, doskonale zdając sobie sprawę, jak bardzo było to istotne. Ci bowiem, którzy bez oporów zdradzali się i całkowicie odkrywali przed innymi, nie byli w stanie osiągnąć niczego wielkiego. A ona była przecież stworzona do wielkich rzeczy. Wychowywana i utrzymywana przez rodziców w tym przekonaniu, doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
Poza sprawami szkolnymi, trwał również jej cichy konflikt z najstarszym bratem, teraz już wyraźnie zazdrosnym o fakt, że większą część uwagi i zainteresowania otoczenia, kradła mu właśnie Lucienne. Przynajmniej w kwestii rodzicielskiego zainteresowania, czego nie dałoby się przeoczyć w momencie, gdy okazało się, że ukończenie przez pannę Nott pierwszego roku nauki stało się wydarzeniem bardziej znaczącym od jego wyników - bardzo dobrych - z OWUTEMów. Konflikt ten znalazł jednak swoje ujście dopiero po kilku kolejnych latach, gdy panna Nott ukończyła akurat piątą klasę Hogwartu. Wróciła do rodzinnej posiadłości na wakacje, by odebrać należne sobie wyrazy zachwytu, by móc z bliska przyjrzeć się frustracji brata. W tym wieku doskonale już zdążyła nauczyć się, co najlepiej wyprowadzało go z równowagi, jak powinna się zachowywać, by całkowitą winą za jego ewentualny wybuch można było obarczyć tylko i wyłącznie jego, nie zaś jej prowokacje. Niestety, wtedy wciąż jeszcze była przecież jedynie nastolatką. Wciąż się uczyła i chyba nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, jak poważne w skutkach mogłyby okazać się jej działania. Do wybuchu bowiem rzeczywiście doszło. Konflikt i wzajemna niechęć, które kotłowały się przez tyle lat, w końcu musiały znaleźć swoje ujście. Jedno słowo, a może ledwie gest ze strony Lucienne wystarczyły, by przelać czarę goryczy, wyczerpać doszczętnie cierpliwość brata i sprawić, by wypowiedziane zostały przez niego słowa, tak długo do tej pory tłumione. Nie obeszło się bez wypomnienia choćby tego, że cokolwiek panna Nott osiągnęła, mogła zawdzięczać to jedynie ładnej buzi - bo przecież nie jakiemukolwiek talentowi, którego zdaniem jej brata, ciągle jej brakowało. Fakt zaś, że Lucienne nie zamierzała wycofywać się z podkulonym ogonem, że ośmieliła się jeszcze bardziej nadwyrężyć cierpliwość brata sprawił, że ten zechciał naprawić coś, co jego zdaniem było niedopatrzeniem losu. W kierunku panny Nott poszybowało zaklęcie, które docelowo miało na zawsze pozbawić ją jej rzekomo jedynego atutu - urody. Czysty przypadek i automatyczny odruch sprawił, że w ostatniej chwili Lucienne zdążyła unieść rękę na wysokość twarzy, w ten sposób ratując się przed szpecącą blizną na policzku, sprawiając zaś, że ta na stałe pojawiła się na jej nadgarstku. Skutków poparzenia wywołanego zaklęciem nie dało się usunąć - ani za pomocą innych zaklęć, ani dzięki tak lubianych przez czarownicę eliksirów. W ten sposób jednak Lucienne nauczyła się bardzo ważnej rzeczy - powinna być ostrożniejsza. Wiedziała bowiem o tym, że nie zawsze będzie mogła polegać jedynie na zwykłym szczęściu. Taki sposób działania był bowiem domeną głupców, a ona nie była przecież głupia.
Krótko po tym wydarzeniu, najstarszy z rodzeństwa Nottów wyprowadził się z rodzinnej posiadłości. W oczach rodziny był bowiem tym, który w napadzie niczym nieuzasadnionego gniewu, irracjonalnej zazdrości i frustracji, usiłował skrzywdzić własną siostrę. Niewinną, bezbronną dziewczynę.


W czasie siedmioletniej nauki w Hogwarcie ani przez chwilę nie zwątpiła w to, czym chciałaby zajmować się po szkole. Tym bardziej, że jeśli nie chciała okazywać światu swoich słabości, musiała przecież zdecydować się na to, co wychodziło jej rzeczywiście najlepiej. O ile bowiem nigdy nie radziła sobie jakoś wybitnie z transmutacją, o ile sporadycznie zdarzały jej się problemy nawet z niektórymi zaklęciami, o tyle niezaprzeczalny był jej talent do eliksirów. Tym uzdolnieniem - między innymi - zapewniła sobie członkostwo w elitarnym Klubie Ślimaka. Jednocześnie jej zamiłowanie do eliksirów było prawdopodobnie jedną z niewielu rzeczy, których nie musiała udawać. Jak dotąd bowiem rzeczywiście przez większość czasu skupiała się przede wszystkim, by budować wokół siebie odpowiednią otoczkę, by sprawiać odpowiednie pozory. Uczyła się kłamać, zwodzić, manipulować i pokrętnymi ścieżkami zmierzać do własnych celów. Uczyła się zależnie od sytuacji przywdziewać najróżniejsze maski, wcześniej ucząc się rozpoznawać intencje i oczekiwania innych - by jak najlepiej się do nich dopasować, by zdobyć ich przychylność i by w odpowiednim czasie móc rozpocząć swoje manipulacje. Tymczasem jednak kiedy tylko stawała nad kociołkiem, kiedy musiała dobrać odpowiednie ingrediencje, kiedy przyszło jej zajmować się tym, co naprawdę pokochała, stawała się po prostu sobą. Pozwalała na moment, by nieodłączna maska opadła, zdawała się nie pamiętać o tym, że całe życie polegało przecież na udawaniu. Pogrążona we własnym świecie, zdawała się być tylko dla samej siebie. A przed sobą nie musiała przecież udawać.
Oczywistym zdawało się więc być to, że po ukończeniu Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart, panna Nott zdecydowała się na trzyletni kurs alchemii. Tym samym jednak po raz pierwszy przyszło jej się zmierzyć z otwartym, zdecydowanym sprzeciwem ojca. Jego zdaniem bowiem wymysł córki był absolutnie niepotrzebną fanaberią - miała już przecież wszystko, czego potrzebowała, by móc dobrze wyjść za mąż. Była oczytana, znała doskonale  wszelkie zasady etykiety, prowadziła się jak na arystokratkę przystało, wyedukowana również została dostatecznie. Pan Nott gotów był twierdzić wtedy, że praca zawodowa i tak nigdy nie będzie jego córce potrzebna, bo przecież żaden szanujący się arystokrata, za którego mogłaby wyjść, nie pozwoliłby na to, by jego żona trudziła się jakąkolwiek pracą. Ponieważ zaś, jak doskonale wiadomo, uroda pozostawała kwestią bardzo niestałą, niepotrzebne tracenie czasu na zbędne kursy i szkolenia było absolutną głupotą.
W pierwszej chwili zderzenie się ze sprzeciwem ojca było dla Lucienne prawdziwym szokiem. Nigdy wcześniej bowiem tego nie doświadczyła. Nie z jego strony, nauczywszy się jak dotąd, że jej rodzic gotów był spełnić absolutnie każdą zachciankę jedynej córki. Przyzwyczaiła się do tego i traktowała to jako oczywistość. I to najwyraźniej był jej błąd, dzięki której nauczyła się kolejnej rzeczy - nie powinna nigdy tracić czujności nawet w przypadku osób, które - jak sądziła - doskonale znała i które zdążyła już odpowiednio ukształtować wedle własnej woli.
Na ten niespodziewany gest ojca zareagowała jednak w sposób, który w tamtej chwili wydawał jej się jedynym właściwym. Równie niespodziewanie. Bo kto niby mógłby po tej delikatnej, subtelnej dziewczynie spodziewać się stanowczego, wyrażonego wprost oporu? Postanowiła postawić na swoim. Bez gier, bez manipulacji, bez jakiegokolwiek udawania. Na moment pozwoliła sobie na to, by się odkryć, w ciągu jednej, wyjątkowo krótkiej wymiany zdań uzmysławiając ojcu, że jak dotąd nie miał najwyraźniej najmniejszego pojęcia, na kogo jego delikatna i krucha córeczka wyrosła. Wyrosła zaś na silną kobietę, która nie potrzebowała już nawet żmijowych podchodów, by postawić na swoim. Na taką, która nie czuła absolutnie żadnego oporu, by śmiało przedstawić swoje stanowisko ojcu, nie bacząc przy tym na ewentualne konsekwencje. Bo wtedy wiedziała już jedno, z całą stanowczością - żadnych konsekwencji nie mogło być. Była zbyt pewna siebie, by obawiać się takowych. I mimo wszystko wystarczająco dobrze znała jednak ojca, by doskonale wiedzieć, że prędzej zechce jej ustąpić, niźli wyciągnąć względem niej konsekwencje. To on był bowiem na przegranej pozycji jako ten, który potrzebował znacznie więcej czasu na otrząśnięcie się z szoku.
Kurs więc - zgodnie z własną wolą - ukończyła. Wymagało to odrzucenia oświadczyn starszego od niej o przeszło czternaście lat Rosiera, co akurat rzeczywiście było jedynie fanaberią Lucienne. Wbrew temu bowiem, co wtedy twierdziła, ewentualne małżeństwo nie byłoby dla niej żadną przeszkodą w tym, by w spokoju zakończyć swoją edukację. Skoro jednak jej poza potulnej córki miała ulec przemianie, to należało dopilnować, by przemiana ta była jak najbardziej pełna i wyrazista.
Choć w jednym jej ojciec miał absolutną rację - nigdy nie podjęła się pracy zawodowej. Była alchemiczką, sama siebie z lubością tytułowała w ten sposób, jednak nigdy tak naprawdę nie wykazała się w tym zawodzie. Owszem, w domowym zaciszu chętnie oddawała się swojej pasji, spędzała długie godziny w alchemicznej pracowni, jednak prawdopodobnie nikt - lub naprawdę nieliczni - nie zdawał sobie sprawy z jednego. To nie same eliksiry pochłaniały Lucienne tak bardzo. Tym, co z biegiem lat zainteresowało ją znacznie bardziej, była ta prawdziwa alchemia. Ta pierwotna, w pewien sposób szlachetna i znacznie bardziej intrygująca. Nawet, jeśli chęć odnalezienia legendarnego kamienia filozoficznego zdawała się mieć również dość płytkie, próżne pobudki.


Wyszła za mąż, nie widząc powodu, by odrzucać kolejnego arystokratę. Przez zwykła przekorę nie zamierzała bowiem skazywać się na los starej panny, mimo wszystko doskonale zdając sobie sprawę z tego, że małżeństwo było jednak wyjątkowo korzystną instytucją, przy tym posiadając również nieprzyjemną świadomość tego, że trudno byłoby ojcu odmówić racji w jednej kwestii - z wiekiem atrakcyjność panien na polu matrymonialnym znacząco spadała. Bo... nie, naprawdę nigdy nie wykształciło się u Lucienne naiwne, romantyczne spojrzenie na świat, zgodnie z którym wzdychając mdło i wyczekując, miałaby wypatrywać swego przysłowiowego księcia na białym rumaku. Historia doskonale pokazywała, że romantyczne i rzekomo piękne małżeństwa nigdy nie okazywały się jakkolwiek korzystne dla którejś ze stron.
Pragmatyczne spojrzenie na pewne sprawy sprawiało jednak, że Lucienne - już nie Nott, a Malfoy - czuła się w małżeństwie szczęśliwa. Tak długo bowiem, jak długo nikt nie próbował jej wyraźnie ograniczać i decydować we wszelkich kwestiach za nią, można było mówić o subiektywnym poczuciu szczęścia. Choć owszem, owo zostało na pewien czas dość poważnie zachwiane. Tym bardziej, im bardziej przeciągał się czas, w którym nie zapowiadało się, by - mimo starań - na świecie pojawił się potomek Malfoyów. Podejrzenie u niej bezpłodności było niemal jak fizyczny policzek wymierzony Lucienne, ona sama zaś - mimo że jak zawsze na zewnątrz starała się okazywać jak najmniej - denerwowała się coraz bardziej. Coś w jej idealnym świecie uległo zachwianiu, a ona zdecydowanie nie była do podobnych wahnięć przyzwyczajona. Nie przywykła do tego, że coś rzeczywiście mogłoby dziać się niezgodnie z jej wolą, wykraczając poza możliwości tego, na co miałaby choćby minimalny wpływ.
Na szczęście jednak wszystko wróciło do normy, gdy rozpoznała u siebie pierwsze symptomy ciąży. Owszem, w pierwszym okresie obawiała się nieco macierzyństwa - i była to kolejna rzecz, o której nigdy nie powiedziałaby na głos - bojąc się o to, że pojawienie się na świecie dziecka mogłoby okazać się kolejnym wahnięciem, z którym mogłaby nie dać sobie rady. To mogła być kolejna kwestia, która zbyt mocno poprzestawiałaby wszystkie inne idealnie poukładane sprawy, jednak... wszelkie te obawy odeszły w niepamięć w późniejszym czasie. Syn, który pojawił się na świecie, stał się osobą, dla której Lucienne byłaby w stanie poświęcić naprawdę wiele, jeśli nie wszystko. Przy okazji zaś - co było dla niej niemałym zaskoczeniem - prawdopodobnie był pierwszą osobą, z którą miała do czynienia i względem której nie czuła potrzeby czynienia jakichkolwiek podchodów, wszczynania zawiłych gier, czy czegokolwiek podobnego.





Patronus: Żbik na pierwszy rzut oka wygląda jak pospolity domowy kociak, całkowicie niegroźny dla otoczenia. Taka miła, puchata kulka, którą bez obaw można posadzić sobie na kolanach, podrapać za uchem i relaksując się, wsłuchiwać się w uspokajające mruczenie. Problem w tym jednak, że - jak w przypadku Lucienne - wygląd tego kota nijak nie pokrywa się z jego usposobieniem. Jest dzikim zwierzęciem, względem którego naprawdę nieźle trzeba się nagimnastykować, by jakkolwiek je udomowić. A i to nie daje pełnej gwarancji, że niewinnie wyglądający kociak zechce dopasować się do czyjejś woli.

Przywołując Patronusa, Lucienne skupia się przede wszystkim na uczuciu, jakie zwykle towarzyszy jej podczas tworzenia eliksirów - kiedy zamyka się w swojej pracowni, oddalając się od wszelkich nieistotnych w takiej chwili spraw i oddając się jedynie temu, co sprawia jej największą przyjemność.










 
3
0
1
6
0
3
2


Wyposażenie

Różdżka, teleportacja, skrzat domowy, sowa



Gość
Anonymous
Gość
Re: Lucienne Malfoy [odnośnik]11.09.15 13:27

Witamy wśród Morsów

Twoja karta została zaakceptowana
INFORMACJE
Przed rozpoczęciem rozgrywki prosimy o uzupełnienie obowiązkowych pól w profilu. Zachęcamy także do przeczytania przewodnika, który znajduje się w twojej skrzynce pocztowej, szczególnie zwracając uwagę na opis lat 50., w których osadzona jest fabuła, charakterystykę świata magicznego, mechanikę rozgrywek, a także regulamin forum. Powyższe opisy pomogą Ci odnaleźć się na forum, jednakże w razie jakichkolwiek pytań, wątpliwości, a także propozycji nie obawiaj się wysłać nam pw lub skorzystać z działu przeznaczonego dla użytkownika. Jeszcze raz witamy na forum Morsmordre i mamy nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej!

W świecie arystokratów kobiety mają znacznie trudniej niż mężczyźni. Muszą sobie z tym jednak jakoś radzić. Lucienne opanowała do perfekcji sztukę manipulacji. Dzięki temu w życiu udało jej się osiągnąć to, co sobie zamierzyła. Może i nie spełniła się jako alchemik, ma za to niepowtarzalną okazję zostania najlepszą matką. Lucjusz na pewno ją w przyszłości doceni!

OSIĄGNIĘCIA
Mistrz manipulacji
 STAN ZDROWIA
Fizyczne
Pełnia zdrowia.
Psychiczne
Pełnia zdrowia.
UMIEJĘTNOŚCI
Statystyki
Zaklęcia i uroki:3
Transmutacja:0
Obrona przed czarną magią:1
Eliksiry:6
Magia lecznicza:0
Czarna magia:3
Sprawność fizyczna:2
Inne
teleportacja
WYPOSAŻENIE
różdżka, skrzat domowy, sowa
HISTORIA DOŚWIADCZENIA
[11.09.2015r.] 900 - 100 -100 -500 -50 = 150
Hereward Bartius
Hereward Bartius
Zawód : Profesor w Hogwarcie
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Na szczęście był tam las.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zdarzyć się musiało
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t576-hereward-bartius-barty https://www.morsmordre.net/t626-merlin https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f222-hogsmeade-134-dom-bartiusow https://www.morsmordre.net/t2860-skrytka-bankowa-nr-20#45895 https://www.morsmordre.net/t1014-bartek-wsiakl
Lucienne Malfoy
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach