Wydarzenia


Ekipa forum
Laidan Avery
AutorWiadomość
Laidan Avery [odnośnik]09.09.15 13:19

Laidan Avery

Data urodzenia: 25 grudnia 1908 roku
Nazwisko matki: Bulstrode
Miejsce zamieszkania: Shropshire, Anglia
Czystość krwi: szlachetna
Status majątkowy: bogata
Zawód: felietonistka Czarownicy, mecenas sztuki
Wzrost: 154 cm
Waga: 50 kg
Kolor włosów: złocisty blond
Kolor oczu: trochę błękitu, trochę zieleni, trochę szarości
Znaki szczególne: Posiada pieprzyk nad lewym kącikiem ust, a poza tym: zawsze ubiera się szalenie elegancko, uwielbia suknie w kolorze soczystej czerwieni oraz drogie kapelusze.



Moi przodkowie podobno rządzili twardą ręką, wzbudzając zwierzęcy strach wśród swoich poddanych. Podobno mordowali niewinnych. Podobno wszystkie posągi w naszym rodowym dworze to zaklęte ciała wrogów, na zawsze uwięzionych pod marmurowymi nagrobkami. Podobno każde pokolenie Avery’ch stawało się coraz bardziej niepokojące w swoim mroku i subtelnej brutalności a każdy dziedzic przynosił coraz większą chlubę rodzinnemu nazwisku, przy jednoczesnym wzbudzeniu większego przerażeniu wrogów. Podobno miałam być właśnie takim dziedzicem, oschłym, bystrym i zdecydowanym chłopcem, wychowanym na człowieka bez skrupułów. Młodzieńcem o perfekcyjnych manierach, żądnym przygód i władzy. Młodym mężczyzną, przedłużającym najlepszy z rodów z miłą arystokratką. Podobno wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazywały na to, że Aithene pewnego zimowego poranka urodzi długo wyczekiwanego dziedzica.

Urodziłam się jednak ja. Dziewczynka. O łagodnych rysach, blond włosach i trudnych do kolorystycznego określenia morskich oczach. W ciężkiej kołysce z hebanu prezentowałam się nad wyraz delikatnie – cały mój pokój przewidziano dla męskiego potomka, więc budziłam się z widokiem szabli wiszących nad kominkiem zaraz obok ponurego obrazu polowania – i taka też byłam. Kruszynką, chodzącą niewinnością, aniołkiem, słodką panienką, której wizerunek nijak nie pasował do krwiożerczej potomkini morderczych Averych. Nie wiem, czy moi rodzice czuli się zawiedzeni, nie wiem, czy od razu starali się o kolejnego potomka, nigdy jednak nie doznałam od nich żadnej przykrości związanych z moją płcią. Wręcz przeciwnie, rozpieszczano mnie do granic możliwości, oczywiście pod pozorem nagród za dobre sprawowanie. Nad wyraz szybko zaczęłam chodzić i mówić, a pod czujną opieką najlepszych guwernantek, niedługo później czytałam pierwsze proste książeczki. Inspirujące mnie do szybkiej nauki pisania: miałam w głowie zbyt wiele pomysłów na dalsze losy bohaterów magicznych baśni. Mogłam godzinami siedzieć bez ruchu, skupiając się na opowieściach, zarówno tych spisanych przez kogoś, jak i wymyślonych przeze mnie. Zawsze wieczorami opowiadałam je ojcu, umilając mu oczekiwanie na podawaną przez skrzaty kolację. Cierpliwie wysłuchiwał każdego słowa, przeglądał podsuwane mu dziecięce rysunki a ja uwielbiałam, kiedy dopytywał o następne rozdziały bajki o pięknej księżniczce i jej bohaterskim ojcu, odczarowującym ją z najgorszej klątwy. W tej opowieści nigdy nie pojawiała się matka bohaterki, groźny smok czy też książę na białym aetonanie.



Czyżbym, wiedziona jakimś dziecięcym szóstym zmysłem, przewidziała śmierć matki? Piękna baśń niedługo później stała się przecież rzeczywistością. Miałam sześć lat, gdy Aithene zmarła, pogrążając w żałobie całą rodzinę Bulstrode’ów i Avery'ch. Niezbyt rozumiałam, co tak naprawdę się stało, bo gdy zobaczyłam jej sztywne ciało na katafalku…po prostu przestałam oddychać. Tak dosłownie, natychmiast, jakby cienka, koronkowa woalka przykleiła mi się do twarzy, uniemożliwiając wzięcie oddechu. Początkowo myślano, że to zwykły napad histerii, dramatyczna rozpacz dziecka po utracie matki. Zaczęto mnie ratować dopiero w momencie, w którym upadłam na kamienną podłogę kaplicy, trupioblada jak ciało Aithene czekające na pogrzebanie tuż obok. Więcej grzechów niepoprawnego zachowania na pogrzebie nie pamiętam: obudziłam się w Świętym Mungu, z ojcem siedzącym przy wezgłowiu mojego łóżka. Klątwa Ondyny, którą u mnie zdiagnozowano, całkowicie zmieniła charakter żałoby po mojej matce. Nikt nie płakał po pięknej, zmarłej tak młodo Aithene – najbliższa rodzina koncentrowała się tylko na mojej chorobie, która zabrała już z tego świata niejedną nadzieję Avery'ch. Nie mogli dopuścić do tego, bym i ja udusiła się we śnie, jednak najlepsi uzdrowiciele byli bezsilni. Pozostawało mi tylko regularne wypijanie eliksirów i unikanie niepokojów. Ktoś postronny mógłby pomyśleć, że powracając do pustej posiadłości po tak traumatycznych wydarzeniach, powinnam płakać, ale…powitałam pachnący jeszcze matką dom ze stoickim spokojem. Od tamtej pory ojciec stał się dla mnie jeszcze ważniejszy niż przedtem, a Klątwa Ondyny nie tylko usunęła z naszego życia niepotrzebny element, ale także otworzyła ojcu drzwi do mojej sypialni. Często, gdy budziłam się w środku nocy widziałam go siedzącego w fotelu tuż obok mojego łóżka. Nawet w całkowitym mroku czułam na sobie jego wzrok. Badawczy, uważny; czuwał przy mnie, sprawdzając, czy oddycham. Platoniczna miłość połączona z bezgraniczną chęcią opieki. Tak przynajmniej wtedy sądziłam, czując się w  towarzystwie Marcolfa absolutnie bezpiecznie. Byłam jego oczkiem w głowie, uroczą księżniczką z baśni; dziewczynką, która nigdy nie chciała dorosnąć. Kiedy inne magiczne dzieci wypatrywały listu z Hogwartu miesiącami, ja nie chciałam nawet otworzyć koperty. Uwielbiałam nasz dom, który starałam się dla Marcolfa uprzyjemnić. To dla niego nauczyłam się grać na fortepianie, malować i śpiewać; to dla niego kapryśnie wybierałam najpiękniejsze kwiaty, ozdabiające salon; to dla niego stroiłam się w ulubione, białe sukienki, czekając na jego powrót z Ministerstwa. Nie wyobrażałam sobie kilkumiesięcznej separacji z ukochanym ojcem. Perspektywa zamknięcia w zimnym zamku, bez obecności ojca, czuwającego przy moim łóżku, przerażała mnie coraz mocniej, wywołując kolejne porcje duszności. Nie skarżyłam się jednak i nie marudziłam, wiedziałam, że Marcolf nienawidzi osób słabych. Ukrywałam więc swój strach jak tylko mogłam, chociaż on i tak wyczuwał moje przerażenie. Kiedy ostatni raz zasypiałam w swojej sypialni, razem z pierwszym pocałunkiem prosto w usta, podarował mi dwukierunkowe lusterko. Zabierając jednocześnie paraliżujący strach.



Właściwie tylko dzięki bezpośredniemu kontaktowi z ojcem – nie nadużywałam jednak jego cierpliwości, był przecież człowiekiem zajętym – i wspomnieniu jego ciepłych ust, przetrwałam pierwsze lata Hogwartu. Przydzielono mnie do Slytherinu, gdzie dość szybko znalazłam przyjaciół. Skupiałam się raczej na nawiązywaniu znaczących znajomości niż nauce, intelektualne podboje pozostawiając ludziom, którzy w ten sposób musieli udowodnić swoją wartość. Ja nie potrzebowałam wybitnych ocen ani pochwał profesorów: wiedziałam, że jestem wyjątkowa, że jestem jedyną księżniczką swojego ojca. Liczyło się tylko jego zdanie, jego opinia, jego listy, jego prezenty. Z niecierpliwością wyczekiwałam nielicznych powrotów do domu. W czasie świąt, ferii i wakacji znów czułam się szczęśliwa. Im starsza się stawałam, tym więcej uwagi poświęcał mi Marcolf; uwagi chorej, niemoralnej, która niepokoiłaby każdą normalną osobę…oprócz mnie. W jego pieszczotach, śmiałym dotyku i pocałunkach rozbudzałam się jako kobieta. Nie liczyło się nic i nikt więcej: wojna, ofiary, problemy polityczne, morderstwa, krew przelewana w imię wyższych wartości. Cały ten obrzydliwy świat istniał gdzieś poza barczystym ciałem mojego ojca, naznaczającego mnie tylko dla siebie i dla sztuki. Tak też dzieliłam swój czas, komponując pierwsze utwory na fortepian, malując, pisząc niezbyt udane sztuki teatralne, myślami powracając ciągle do Marcolfa. Nasze sporadyczne spotkania pomiędzy semestrami powoli zaczynały mieć także charakter nauki – umiejętność zamykania umysłu przed wpływem innych wydawała mi się w tamtym czasie niezbyt przydatna, ale kochałam każdą chwilę spędzoną w tak ekstremalnej bliskości ze swoim ojcem. Fizyczna i psychiczna jedność sprawiała, że ćwiczenie oklumencji nie było sposobem najszybszym, ale z pewnością przyjemnym. Z biegiem lat, już po OWuTeMach, udało mi się osiągnąć w niej perfekcję. Nasza tajemnica była bezpieczna – od wścibskich ludzi oddzielały nas nie tylko mury rodzinnej posiadłości, ale i ściany umysłu.



Hogwart kończyłam z dobrymi acz niezachwycającymi wynikami, wyróżniając się tylko w dziedzinie zaklęć, zwłaszcza obronnych. Różdżka słuchała mnie z łatwością, chociaż bardziej wolałam artystyczne zajęcia, pasujące młodej i ślicznej panience na wydaniu. Przeczuwałam, że kiedyś u progu naszego domu pojawi się mężczyzna, którego będę musiała poślubić, ale nie sądziłam, że stanie się to tak szybko. Miałam tyle planów, tyle czasu, przeznaczonego tylko dla nas. Nie musiałam pracować, fortuna rodziny zapewniała mi spokój ducha, chociaż pragnęłam się rozwijać. Moja debiutancka wystawa w znanej londyńskiej galerii okazała się sukcesem (łudziłam się, że głównie dzięki mojemu talentowi a nie koneksjom ojca) i czułam, że jest to pierwszy stopień dorosłego, szczęśliwego życia u boku Marcolfa. Wróżyłam nam jeszcze kilka lat spokoju, ale ojciec postanowił inaczej, przedstawiając mi narzeczonego zaledwie miesiąc po ukończeniu Hogwartu. Reagan Avery był moim bliskim kuzynem, starszym ode mnie o ponad piętnaście lat. Nienawiść od pierwszego wejrzenia jednak istniała; obrzydzała mnie jego pewność siebie, zakochane spojrzenie, jakim mnie obdarzał, zawsze razem z wyrafinowanymi komplementami i egzotycznymi kwiatami. Wszystko w nim było puste, głupie, nudne. W moich oczach tylko jeden mężczyzna zasługiwał na miano ideału, zasługując jednocześnie i na mnie. Posłusznie przyjęłam jednak oświadczyny a w kilka tygodni później – byliśmy jedną z najszybciej pobierających się par w ówczesnej historii towarzyskiej – stałam się żoną Reagana Juniora. Drżałam, kiedy Marcolf prowadził mnie do ołtarza i oddawał mnie innemu mężczyźnie, ale wiedziałam, że to tylko przykrywka, że znów ojciec dba o moje bezpieczeństwo. Jako kobieta nie mogłam liczyć na przywileje finansowe, za to teraz fortuna Averych, scementowana w małżeństwie kuzynów, należała także do mnie. Miłość mojego męża procentowała – zaślepiony młodziutką, siedemnastoletnia żoną, zgadzał się na wszystkie moje pomysły, podsuwane mu subtelnie na złotej tacy. Wychowano mnie na partnerkę idealną i taką też odgrywałam przy Reaganie, z każdym miesiącem wspólnego życia manipulując nim coraz mocniej. Stał się marionetką w moich rękach, marionetką ślepą w świętej miłości: pochwalał moje przywiązanie do ojca, uznając je za wyraz kobiecej poddańczości w męskim świecie; zachwycał się niewinnością, nie pozwalającą na zbytnią bliskość. Grałam swoją rolę szczęśliwej małżonki perfekcyjnie, z finezją, odreagowując obrzydzenie Reaganem w ramionach ojca. Kochałam go do szaleństwa, w końcu cementując nasz związek czymś najwspanialszym: niespełna rok po ślubie państwo Avery doczekali się pierwszego potomka, pierworodnego syna.



Nigdy nie sądziłam, że będę kochać kogoś mocniej niż Marcolfa; że moje serce będzie w stanie zabić jeszcze szybciej i przywiązać się do kogoś innego, jednak kiedy po raz pierwszy dotknęłam ciepłego ciałka Samaela, wiedziałam już, że jestem zdolna do miłości silniejszej od wszystkiego, czego do tej pory doświadczyłam. Pragnęłam go chronić, pragnęłam wychować na szczęśliwego chłopca, pragnęłam przychylić mu wszelkich radości, jakie tylko mogła zapewnić mu ta planeta. Narodziny potomka uszczęśliwiły całą rodzinę: okłamywanego Reagana, dumnego Marcolfa i także mnie. W końcu posiadałam na własność chociaż część ukochanego ojca, jednocześnie posługując się doskonałą wymówką na brak bliskości fizycznej z mężem. Całkowicie poświęciłam się dziecku. Pierwsze lata życia Samaela wspominam jako jeden z najszczęśliwszych okresów mojego życia. Jego pierwsze kroki, pierwsze słowa, pierwszy śmiech, pierwsza przeczytana książeczka: był moim całym światem, zwłaszcza kiedy Marcolf opuścił Wielką Brytanię w ramach dyplomatycznych misji. Jeśli kiedyś nieśmiało marzyłam o pisarskiej karierze, to teraz już wiedziałam, że nie oddałabym doświadczenia macierzyństwa za wszystkie galeony tego świata i wiecznie trwałą sławę. Nasza sielanka trwała prawie pięć lat, od razu przemieniając się w koszmar. Odtrącony Reagan, ośmielony opium, coraz częściej próbował się do mnie zbliżyć…co w końcu mu się udało. Po raz pierwszy mnie uderzył, po raz pierwszy wymógł na mnie coś najpodlejszą przemocą, nie zważając na moje rozpaczliwe protesty. Tamta noc okazała się jedną z najczarniejszych i brzemiennych w skutkach. Do tej pory ewentualnych problemów, które mogły powstać z kontaktów z Reaganem, pozbywałam się wypijaniem trujących eliksirów. Tym razem było jednak inaczej: po uroczym, małżeńskim gwałcie powróciły ataki duszności. Pierwsze miesiące ciąży spędziłam pod stałą obserwacją uzdrowicieli – bez opieki pozostającego za granicą Marcolfa, odseparowana od malutkiego Samaela, skazana na ciągły kontakt z błagającym mnie o wybaczenie Reaganem, powoli odchodziłam od zmysłów. Powrót do domu przypominał wejście na szafot: było już za późno na bezpieczne dla mnie usunięcie ciąży, ojciec ciągle pozostawał poza moim zasięgiem i tylko ukochany syn trzymał mnie przy życiu. Tuliłam go do swojego brzemiennego ciała, szczerze nienawidząc tworzącego się we mnie życia. O ile w czasie ciąży z Samaelem kwitłam, to teraz czułam, jak to obce stworzenie wysysa ze mnie energię. Jedyną pociechą w tej sytuacji było zachowania Reagana, przerażonego swoim niechlubnym czynem. Od tamtej pory każdego dnia pokutował za to, co mi zrobił. Przepraszał, zgadzał się z każdą moją decyzją, obiecywał spełnić każde marzenie. Manipulacja osiągnęła ostateczny poziom, ale to nie mogło ukoić mojego obrzydzenia, rosnącego równocześnie z brzemiennym brzuchem. W dniu radosnego rozwiązania marzyłam tylko o śmierci, śmierci podwójnej. Kiedy po męczącym porodzie przyniesiono mi dwa małe zawiniątka, zrozumiałam, że spotkała mnie klątwa gorsza od tej, duszącej mnie od szóstego roku życia. Wszyscy wokół mnie zachwycali się szczęśliwym pojawieniem się na świecie rzadkich bliźniąt, w dodatku tak podobnych do mnie, ale ja nienawidziłam ich błękitnych oczu i jasnych włosów. Przypominały mi o moim upokorzeniu, o słabości, o ciężkim oddechu Reagana na moim karku. Już wtedy, w ten piękny, słoneczny, lipcowy dzień zupełnie przekreśliłam istnienie Allison i Sorena.



Od tamtej pory wiele razy powstrzymywałam się od uduszenia ich jedwabnymi poduszeczkami. Opiekę nad bliźniętami zrzuciłam na guwernantki i zachwyconego dziećmi męża. Reagan pozostawał całkowicie pod moim wpływem: powiłam mu przecież kolejnego syna i ukochaną córkę. Sama przebywałam z niemowlętami jak najrzadziej, znów skupiając się na Samaelu. Poświęcałam mu swoją całą uwagę, bawiłam się z nim, uczyłam, dbałam o to, by wyrósł na wspaniałego mężczyznę. Takiego, jakim był mój ojciec, który niedługo po pojawieniu się na świecie bliźniąt powrócił do Anglii. Witałam go ze łzami w oczach, mocno, namiętnie, próbując odczarować małżeńskie łoże. Obecność ojca w życiu moim i Samaela przywróciła mi spokój ducha. Dziadek pilnował jego edukacji, mąż i guwernantki zajmowały się rosnącymi bliźniętami, a ja w końcu mogłam zrobić coś dla siebie. Malowałam coraz lepsze obrazy, wystawiałam je, prowadziłam aukcje, powoli wsiąkając w życie artystycznego Londynu. To właśnie w jednej z galerii zaproponowano mi pisanie krótkich felietonów dotyczących sztuki i kultury. Przyjęłam propozycję, z łatwością idąc przez dorosłe życie. Praca była przecież dla mnie przyjemnością: pisałam, jednocześnie przyglądając się uczącemu się pod czujnym okiem dziadka Samaelowi; malowałam portrety Marcolfa, rozmawiałam z sławnymi artystami, wzbogacając swoje umiejętności. W międzyczasie odgrywałam kochającą żonę i czułą matkę: nie było rodziny wspanialszej od naszej. Święcący triumfy w Ministerstwie mężczyzna, piękna artystka, opiekuńczy starszy brat i blondwłose bliźnięta. Uśmiechałam się na bankietach, czekając tylko na możliwość pozostania sam na sam z Marcolfem. Tylko raz nasza więź została wystawiona na ciężką próbę. Propozycja (lub bardziej rozkaz) wysłania Samaela do Durmstrangu spotkała się z moim ostrym sprzeciwem. Wizja separacji z synem, tak jak kiedyś z ukochanym ojcem, i tak wydawała się koszmarem, jednak Hogwart znajdował się dużo bliżej. Po raz pierwszy w życiu zanegowałam decyzję Marcolfa – w sposób wręcz histeryczny, ale najwyraźniej skuteczny. Fizyczne cierpienie, jakie spadło na mnie w ramach wychowawczej zemsty, było jednak rozsądną ceną za możliwość spotykania się z Samaelem w trakcie roku szkolnego, chociaż jego pobyt w Hogwarcie aż za mocno przywoływał demony z przeszłości.



W czasie nieobecności syna całkowicie poświęciłam się pracy, zdobywając coraz większe doświadczenie jako felietonistka i malarka. Gdy nie przyglądały nam się oczy postronnych, całkowicie ignorowałam bliźnięta. Żaden płacz, żadne próby przypodobania się mi nie były w stanie zmiękczyć mojego serca. Liczyły się tylko wystawy, artykuły; byłam gwiazdką londyńskiego półświatka miłośników piękna. Odrzucałam jednak wszelkie zaloty, zasługując w pełni na miano wiernej żony, chociaż to nie z Reaganem spędzałam najbardziej namiętne noce. Odliczałam dni do kolejnych świąt i ferii, które mogłam spędzać z Samaelem. Rósł, mężniał: nie był już moim małym chłopcem, którego przytulałam i uczyłam malować: stał się młodym mężczyzną, postawnym, wyższym ode mnie. Coraz bardziej przypominał Marcolfa z tym swoim ostrym, przeszywającym spojrzeniem, pełnym dumy i poczucia władzy. Dalej jednak pozostał moim ukochanym synem, dalej spędzaliśmy długie godziny na rozmowach, dalej grał dla mnie na fortepianie a ja dalej wprowadzałam go w tajniki ochronnej magii umysłu. Opanowanie oklumencji zajęło mi wiele, wiele lat; nie sądziłam, że ktoś tak młody będzie w stanie przerwać zbudowaną przeze mnie barierę. Pozwalałam mu więc na liczne próby odczytania moich myśli, czując się całkowicie bezpiecznie… do czasu pamiętnych świąt, nie różniących się przecież niczym od poprzednich, szczęśliwych chwil w posiadłości odseparowanej od zewnętrznego świata wielką śnieżycą. Może byłam zdekoncentrowana, może wypiłam za dużo wina a może mój mały chłopiec przestał być niedoświadczonym dzieckiem? Moment wdarcia się do mojego umysłu zapamiętam na zawsze; rwący ból, zszokowana twarz Samaela, jego ostre słowa i to dzikie, nieokiełznane spojrzenie. Po raz pierwszy bałam się swojego dziecka i bałam się o niego -  jednocześnie. Zrobiłam więc wszystko, by ukoić jego lęki, by dowieść swojej wierności, by pokazać, że ciągle jest dla mnie ważny. To, co robiliśmy nie mogło być złe: patrząc na Samaela widziałam kogoś, kogo kochałam nad życie, kogoś, kto przypominał Marcolfa ze zdjęć z młodości; kogoś, kogo pragnęłam najmocniej na świecie.



Od tamtego czasu coraz ciężej znosiłam rozłąkę, niepewna naszej przyszłości i relacji. Moje obrazy stawały się coraz bardziej niepokojące a felietony, oceniające młodych artystów: zjadliwsze. Przy każdym posiłku sięgałam po kieliszek czerwonego wina, nie ukrywając już swojej niechęci do dorastających bliźniąt. Reagan ciągle pozostawał mną zaślepiony a Marcolf…odszedł. Zostawił mnie. Z kolejnej dyplomatycznej podróży wrócił odmieniony, poraniony czarnomagicznymi zaklęciami. Wiedziałam, że niedługo umrze, nie chciałam, by dowiedział się o Samaelu, ale…znów pozostawałam bezsilna, znów widziałam w oczach najbliższej mi osoby ból zdrady. Ukochany ojciec umierał pełen nienawiści do mnie: przynajmniej tak sądziłam, kompletnie zrozpaczona utratą pierwszego mężczyzny mojego życia. Nic nie potrafiło ukoić mojego cierpienia – dopiero po ukończeniu przez Samaela Hogwartu zakończyłam trwającą dwa lata żałobę. Tyko jego towarzystwo mogło ukoić mój ból, tylko jego kochałam: teraz podwójnie mocno, widząc w nim cień naszego ojca. Przestałam uważać, pragnąc jego bliskości i lecząc nią wszelkie rany. Byłam dumna z jego rozpoczynającej się kariery uzdrowiciela, wierzyłam, że rozpościera się przed nim najlepszy etap życia – ze mną u boku. Miałam w planach szybki powrót do bohemy artystycznej, który został jednak przerwany przez kapryśny los. Byłam w ciąży. Nie mogłam w to uwierzyć; w pierwszej chwili chciałam pozbyć się tego dziecka, ale…chyba nie potrafiłabym skazać na śmierć owocu naszej miłości. Dzięki chłodnemu osądowi sytuacji przez Samaela mogłam spokojnie przeżyć okres ciąży z dala od wścibskich spojrzeń, pytań i stresu. Wszyscy, łącznie z moim mężem, byli przekonani o wyjątkowo nieprzyjemnej chorobie, jaka wymagała leczenia w górskim powietrzu Alp. Tak naprawdę ponad pół roku spędziłam w naszej letniej rezydencji, poświęcając się doskonaleniu sztuki malarskiej oraz pisaniu monografii i dłuższych artykułów o sztuce: wszystko to pomiędzy wizytami syna. Wyglądającego na coraz bardziej zmęczonego; cały swój czas poświęcał pracy, nowej teatralnej żonie i mnie, przypłacając to później pobytem w szpitalu. Urodziłam córkę, w ogóle nie myśląc o tym, że dając jedno życie pozbawiam życia Cecile i jej dziecko. Julienne była słodkim, kochanym niemowlęciem: w ciągu pierwszych miesięcy absolutnie zakochałam się w swojej wnuczce, dzielnie wspierając zrozpaczonego syna w jego żałobie po utracie żony. Coraz częściej zauważałam jednak opóźnienie Julienne, co odrzuciło mnie od niej na dobre.  Stanowiła dla mnie zagrożenie: widziałam, że Samael oszalał na punkcie córki a ja nie mogłam pozwolić na to, by ktokolwiek zajął moje miejsce. Straciłam zainteresowanie Julie – miałam w tym bliźniaczą praktykę – po czym szybko wróciłam do formy i do pracy, chcąc nadrobić stracony czas. Na artystycznych salonach nie byłam już szlachecką ciekawostką a wyczekiwanym gościem; kobietą znaną i szanowaną w towarzystwie. Prywatnie jednak tęskniłam za Samaelem i wyczekiwałam kontaktu z nim bardziej niż kolejnego wernisażu. Każdy dzień rozłąki oznaczał większe pragnienie do zaspokojenia, tak intensywne, że wymykające się zdrowemu rozsądkowi. Może to dlatego nasza tajemnica została powierzona Sorenowi, związanemu Wieczystą Przysięgą? Może dlatego Allison musiała cierpieć, będąc bliską śmierci? Bliźnięta, tak długo spychane na margines mojego życia, znów stały się jego niepokojącym elementem. Tak samo jak Julienne, dla której pragnę łaski odejścia z tego świata. Tak samo jak Reagan, ciągle zakochany we mnie do szaleństwa, szczycący się wszędzie idealną rodziną. Tak samo jak narzeczona Samaela, którą najchętniej widziałabym wijącą się z bólu pod obcasami moich butów. Nie, nie chowam w sobie urazy, nie pielęgnuję nienawiści. Idę przez życie z wysoko podniesioną głową, obdarzając łaskawym uśmiechem zdolnych artystów, pięknych młodzieńców i poważanych przedstawicieli arystokracji. Wspieram malarskich debiutantów, pozuję z mężem do zdjęć, działam charytatywnie. Jestem perfekcyjną przedstawicielką magicznej szlachty, a z równego szeregu wyróżnia mnie tylko mój artystyczny talent. O prawdziwej wyjątkowości wie przecież wyłącznie jedyny mężczyzna; mój mężczyzna, którego kocham od prawie trzydziestu lat.

Patronus: Patronus Laidan przybiera postać lwicy - nieco banalne potwierdzenie stereotypu walecznej matki, gotowej na wiele poświęceń, by ochronić swoje młode, pasuje jednak do rozkochanej w synu do szaleństwa kobiety. Kiedy Lai przywołuje patronusa, powraca wspomnieniami do  szczęśliwego okresu po urodzeniu Samaela i do swojego dzieciństwa, spędzonego z ojcem.  




Statystyki i biegłości
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 5 Brak
Zaklęcia i uroki: 12 Brak
Czarna Magia: 0 Brak
Magia lecznicza: 0 Brak
Transmutacja: 0 Brak
Eliksiry: 0 Brak
Sprawność: 0 Brak
BiegłośćWartośćWydane punkty
Język ojczysty: angielski II0
Język obcy: francuskiII6
Historia magiiI1
KompozytorstwoI1
LiteraturaIII7
MalarstwoIV13
ŚpiewIII7
TaniecII3
JeździectwoII3
PływanieI1
KłamstwoIV13
Magia umysłuIII7
Mocna głowaI1
RetorykaIV13
SzczęścieII3
3

Wyposażenie

umiejętność oklumencji, różdżka, sowa,



[bylobrzydkobedzieladnie]



when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry

Laidan Avery
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Laidan Avery Tumblr_n6rzyyaEVN1rmr774o6_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1280-laidan-avery https://www.morsmordre.net/t1289-ludwig#9767 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t1532-laidan-avery
Re: Laidan Avery [odnośnik]10.09.15 1:58

Witamy wśród Morsów

Twoja karta została zaakceptowana
INFORMACJE
Przed rozpoczęciem rozgrywki prosimy o uzupełnienie obowiązkowych pól w profilu. Zachęcamy także do przeczytania przewodnika, który znajduje się w twojej skrzynce pocztowej, szczególnie zwracając uwagę na opis lat 50., w których osadzona jest fabuła, charakterystykę świata magicznego, mechanikę rozgrywek, a także regulamin forum. Powyższe opisy pomogą Ci odnaleźć się na forum, jednakże w razie jakichkolwiek pytań, wątpliwości, a także propozycji nie obawiaj się wysłać nam pw lub skorzystać z działu przeznaczonego dla użytkownika. Jeszcze raz witamy na forum Morsmordre i mamy nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej!

Idealna żona, kochająca matka, szanowana czarownica na salonach, znana ze swojego talentu i zamiłowania do wszelako pojętej sztuki, a także felietonów ukazujących się na łamach Czarownicy. Nikt nie miałby choćby cienia podstaw, by zwrócić uwagę na tę przykładną, arystokratyczną rodzinę, która nawet dla samych członków rodu skrywa wiele tajemnic... Znanych tylko pani Avery, jak i jej ukochanemu synowi. Niech strzeże uważnie swoich sekretów i dąży do wyznaczonych celów odziana w jedną z czerwonych sukni. Witam na fabule!

OSIĄGNIĘCIA
Dama towarzystwa, mecenas, szklany pantofelek, weteran
 STAN ZDROWIA
Fizyczne
Klątwa Odyny. Ciąża [początek listopada].
Psychiczne
Pełnia zdrowia.
UMIEJĘTNOŚCI
Oklumencja, teleportacja
WYPOSAŻENIE
Różdżka, sowa, czarny onyks, pierścień z kamieniem księżycowym
HISTORIA DOŚWIADCZENIA
[10.09.15] 900-860=40
[22.09.15] 64-50=14
[29.11.15] Udział w Festiwalu Lata +40 pkt
[28.12.15] Onyks -50 pkt
[28.12.15] Wsiąkiewka (sierp) +60 pkt
[18.02.16] Wsiąkiewka (wrz/paź) +30 pkt
[14.04.16] Organizacja wernisażu +40 pkt
[30.04.16] Odniesienie się do Proroka Codziennego + 10 pkt
[30.04.16] Wsiąkiewka listopad + 60 pkt
[11.07.16] Wsiąkiewka grudzień +90 pkt
[18.07.16] pierścień z kamieniem księżycowym (od Samaela)
[22.07.16] sabat +55 pkt
[21.07.16] Wyrównanie punktów, 1pkt zaklęć, - 10 pkt
[02.08.16] Osiągnięcia: Mecenas, Szklany pantofelek; +60 pkt
[10.09.16] Weteran +100PD
[30.09.16] Wsiąkiewka (sty-lut) +60 pkt, +2 pkt biegłości
[31.10.17] Limit: postać szlachetna - 800 PD
Catalina Vane
Catalina Vane
Zawód : Koroner
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
Zbrodnia krwią zamyka drzwi. Po ich drugiej stronie znajduje się świat niewyobrażalny dla innych.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Laidan Avery Tumblr_ml8fiq5Mpd1rh5woro1_250
Nieaktywni
Nieaktywni
http://morsmordre.forumpolish.com/t579-catalina-vane http://morsmordre.forumpolish.com/t619-psycho#1731 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f95-doki-pearl-road-21
Laidan Avery
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach