Wydarzenia


Ekipa forum
Aconitus Weasley
AutorWiadomość
Aconitus Weasley [odnośnik]06.12.15 23:11

Aconis Weasley

Data urodzenia: 31.12.1932
Nazwisko matki: Crouch
Miejsce zamieszkania: Dzielnica Nokturnu
Czystość krwi: Nieskazitelnie czysta; zwą ją szlachecką
Zawód: Żywi nadzieję na zostanie alchemikiem, w międzyczasie bawi się w chowanego z brygadzistami.
Wzrost: 179 cm
Waga: 65 kg
Kolor włosów: Jasny blond z delikatnymi, rudawymi refleksami, charakterystycznymi dla jego rodu ze strony Ojca.
Kolor oczu: Czarne.
Znaki szczególne: Ślad wilkołaczego ugryzienia, plugawiące jego lewe  przedramię. Nieznacznie utyka na prawą nogę, znaczna bladość.


Nigdy nie byłem wystarczająco sentymentalny. Nie lubiłem się przywiązywać do kosztownych rzeczy, które dostawałem na każde święta od rodziców - bogaczy. Nienawidziłem przelewać jakichkolwiek uczuć na zwykłe w moim uważaniu, przedmioty. Nie kochałem się w księgach, tak jak reszta mego zwartego rodu. Nie przywiązywałem najmniejszej uwagi do rodzinnych zdjęć, do pamiątek rodowych, słowem do niczego. Obojętnie podchodziłem do wielu kwestii życiowych i zwinnie prześlizgiwałem się przez całe swe życie, nie będąc przez nikogo zauważonym.
W pewnym okresie, stałem się wręcz idealnym cieniem samego siebie; którego byłoby ciężko  wytropić wśród leniwie wylegającej się szarości, na ulice śmiertelnego Nokturnu.

Wszystko się jednak zmieniło podczas jednej, cholernej nocy.
Jednego ugryzienia, którego doświadczyłem nadzwyczaj boleśnie.

Ugryzienia, prowadzącego mnie ku otchłani zezwierzęcenia i nagłych wybuchów złości, gdy balansowałem na cienkiej granicy swego nadchodzącego szaleństwa.
A raz w miesiącu podczas pełni księżyca, stawałem się wbrew mojej woli, potworem.



Bo wszystko jest nie takie, jakie powinno być.

Jestem sumą przypadków, wiesz? Sumą przypadkowych genów, które łącząc się ze sobą podczas jednych z miłosnych uniesień - postanowiły wydać na świat coś - czego, nikt się nie spodziewał. Mieszanką genów rodu Crouch z niewielką domieszką, rudowłosych wojowników. Która część we mnie przeważa? Chora ambicja czy krnąbrność nie z tej ziemi? Nieokrzesane obycie, czy z rozwagą stawiany każdy krok przed siebie? Jestem każdym i równocześnie jestem nikim. Z dzikim uśmiechem satysfakcji, będę tobą rządził, tak jak mi się to spodoba. Zabiję cię swą retoryką, bądź rzucę się na ciebie w przypływie nagłej złości, nie zważając na bolesne konsekwencje. Bo wykupię się od nich, wiesz? Nie zawrę z tobą żadnej znajomości, bliższej niźli na wyciągnięcie różdżek - gdy nie będę pewien swego, że mi się to najzwyczajniej w świecie, opłaci. Bywam nieufny, ale czy to takie dziwne?
Jestem nauczony tego, aby z pełnym pomyślunkiem dobierać sobie kompanów. Wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie politycznych układów, a ja ze swoim mrocznym sekretem nie mogę ciebie, zbyt bardzo do siebie zwabiać. Wtedy to ty będziesz miał mnie w garści, a nie ja ciebie.
A to nie będzie sprawiedliwy podział, bynajmniej nie dla mnie.



Dobrym domem byłby dla mnie Slytherin. Pod wieloma względami tam pasowałem, ale będąc pełen przekory, zdecydowanie odmówiłem i tym samym, trafiłem pod opiekuńcze skrzydła, Gryffindoru. Na tamte czasy, wydawało mi się to być dobrym posunięciem. Widocznie moja sprzeczna natura, walcząca ze sobą od dnia mych narodzin; podczas pierwszego ceremoniału w Hogwarcie, ukazała wreszcie swoje prawdziwe oblicze, brodzące w wysokiej buntowniczości. To nie tak, że nie miałbym predyspozycji do rządzenia ludźmi, będąc w domu Salazara. Już dość dawno temu odkryłem wspaniałe zjawisko, że jeżeli się odpowiednio podejdzie do danej osoby i rozgryzie się problem na chłodno, to bardzo łatwo mi ją będzie przekonać do tego, aby spełniła moją prośbę. Nie krzykiem, ani groźbami - jak nauczyła się tego czynić reszta rodu Weasleyów. Być może to taki mój urok, iż wszyscy do mnie lgnęli w podziwie - a być może, to była zasługa mojego magnetyzującego spojrzenia, którym zwabiałem innych do siebie.
Łatwo się wtapiam w różne społeczności. Gdy tego ode mnie wymagają, stanę się cichy, a wręcz niewidzialny - i będę prawdziwym ukojeniem dla twojego strapionego umysłu. O ile nie postanowię cię wykorzystać i nie włamię się do twoich najpilniejszych wspomnień, jednym zaklęciem. Wysłucham, zrozumiem - jeżeli fartownie trafisz na mój dobry nastrój; to i zdecyduję się na rozwiązanie twych wszelkich problemów. Tego mnie wyuczono, bo w końcu siła równa się odpowiedzialności.
Aczkolwiek nie zawsze się do niej poczuwam.



Nazwij mnie: perfekcyjnym, chaotycznym, sprzecznym.  
Nazwij mnie nawet szalonym. Bo tak się właśnie czuję.
Dla większości osób, muszę zgrywać ułożonego chłopca - o rysach twarzy jak przystało na swój rodowód ze strony  matki - doprawdy królewskich. Etykietę mam zakodowaną i zapamiętaną gdzieś we krwi, toteż nie powinieneś u mnie oglądać, zachowań wręcz nieprzyzwoitych.
Wiesz, szaleństwo odkrywa się metodycznie.
Ujawnia się ono z reguły pomału, niczym metodą małych kroczków. Jednakże, ja jestem młody - a co za tym idzie; diabelnie ciekawy, wszystkiego i wszystkich. I nie oszukujmy się; niewiele ponad dwadzieścia lat na swoim ziemskim liczniku to w porównaniu do całego biegu świata - no cóż, uderzająco niewiele. Nic więc dziwnego, że w odkrywaniu samego siebie, biorę niemożliwie duży rozbieg i doświadczam wszystkiego dwa razy mocniej od swoich rówieśników. Asertywność miesza się u mnie z dziwną uległością wobec innych i jestem niemal pewien, że większość najgorszych szaleństw mam już za sobą.



Najbardziej traumatyczne przeżycie również mam za sobą. Jedna chwila nieuwagi, zmieniająca moje życie w piekło. Pamiętam tamtą chwilę. Wbrew wszelkiej logice pamiętam wszystkie szczegóły, które doszczętnie mnie zniszczyły tamtej feralnej nocy. Była kłótnia, krzyki i głuchy łoskot rozbijającej się porcelany o kamienną posadzkę naszej posiadłości. Padły pierwsze raniące słowa, a chwilę później nastąpiło moje aroganckie trzaśnięcie drzwiami i umknięcie w stronę przynależących do nas zalesionych terenów.
Nie uszedłem jednak nawet paru kroków w stronę gęstwiny, gdy zostałem z nagła zaatakowany i brutalnie przewalony na wyboistą drogę. Czułem odór od napastnika, jego nienaturalnie wielkie rozmiary i pałające nienawiścią dwa, czarne tunele biegnące na wysokości; gdzie powinny się znajdować ślepia czyhającej na mnie śmierci. A po chwili śmierć pod postacią monstrum mnie dosięgła. Ból w przedramieniu, wybuchł tak niespodziewanie, że trudnym do ubrania w słowa jest opisanie tegoż ognia, który niczym najgorsza trucizna, zapłonął w moich żyłach wypychając z nich tlące się we mnie życie. Z każdą kolejną minutą, coraz bardziej ulatywałem ku gwiazdom i nagle nastał błogi spokój.
Ze szponów narkotycznej błogości, wyrwano mnie w jednej z sal świętego mungo. Wyrok likantropii, przyjąłem bez większych fajerwerków. Nie krzyczałem z ogarniającej mnie bezsilności i nie wyładowywałem swej ponurej złości na całym personelu medycznym. Wiem, że posiadam w sobie ducha prawdziwego wojownika, tak bardzo przynależącego do rodu mych ognistowłosych kuzynów, który nie pozwalał mi się poddać nawet w tak beznadziejnym położeniu. Ambicja zaś nie zezwalała mi na pokorne odbywanie każdej pełni w więziennych murach. Ani razu nie przekroczyłem tego piekielnego miejsca i ani razu nie poprosiłem nikogo o pomoc.
Do poskromnienia swojej wewnętrznej bestii, stanąłem wyłącznie ja jeden na naszym, prywatnym polu walki. Co miesiąc do niej staję, bo nie mogę się poddać temu choremu szaleństwu, które płynie w mojej krwi.



Całe wydarzenie miało miejsce na ostatnim roku w Hogwarcie. Szczęście w nieszczęściu, nikt nie zdołał mi zaszkodzić w zdobyciu odpowiedniego wykształcenia. Bycie wilkołakiem to tragedia. Bycie zaś wilkołakiem bez żadnej życiowej perspektywy i z każdą ścieżką kariery pozamykaną tuż przed moim nosem, to byłaby podwójna tragedia. Bo walka z moim przekleństwem jest prawdziwym utrapieniem. Raz w miesiącu od nowa przeżywam bolesny koszmar, gdy w czystej agonii; wszystkie moje kości się łamią, a ja z każdą kolejną sekundą, coraz bardziej  zatracam swoje ludzkie myślenie i wbrew swojej woli przestawiam się na tryb zabójcy. Nie znającego litości, współczucia i zrozumienia. Część mojego bestialstwa, dalej we mnie drzemie za dnia. Nie łudź się, że to zanika na kolejne trzydzieści dni.
Nawet nie masz pojęcia ile trudu mnie kosztuje to wszystko. Na zmianę odczuwam huśtawki nastrojów i stałem się z obojętnego człowieka, kimś nie do poskromienia. Wszystkie zmysły bardziej mi się wyostrzyły, odczuwam wieczne poirytowanie i notoryczne znużenie. Wilczy apetyt i jadłowstręt.
Tak czuje się każdy potwór?



Nie jestem sobą. Czuję się jak ktoś inny. Upadły. Bez twarzy. Część mnie jest martwa. Potrzebuję kogoś, by od nowa zacząć żyć.  Inaczej zostanę zapomniany.

Życie dawało mi w kość.
W naszym społeczeństwie, macie nas za paskudnych morderców bez serca,  czyż nie? Nie widzicie w nas ofiar, tylko kolejne monstra, które mają się czelność włóczyć, po okolicznych lasach. Mogłem zaufać więc wyłącznie swojej rodzinie, bo któż inny mi pozostał? Ponad połowa mieszkańców Wielkiej Brytanii najchętniej skróciłaby mnie o głowę i nabiła ją na pal, w celach dekoracyjnych. Tak, czarny humor nadal mnie nie opuszcza. Wszak brygadziści polują na mnie i na resztę moich specyficznych pobratymców, więc jak się tutaj nie cieszyć pełnią życia? Dostarczają mi nie lada rozrywki, nie powiem. Te szaleńcze gonitwy podczas pełni mogłyby zostać uznane za nową dyscyplinę sportową!
Oprócz przymusowych, wilkołaczych biegów co miesiąc - usilnie staram się odnaleźć w swoim wymarzonym zawodzie. Alchemia mnie kręci, i to bardzo mocno. Z eliksirów byłem nieco więcej niźli dobry; na OWUTEMACH, uzyskałem w końcu stopień Wybitny. Zabawne, że dzięki swojemu przekleństwu łatwiej mi było przyrządzać poszczególne mikstury. Zapachy składników nie stanowiły już dla mnie żadnych tajemnic, więc szansa dodania niewłaściwego do wywaru; była absolutnie niemożliwa.
Zawsze gdy postanowią mnie wylać ze stanowiska alchemika, mogę im delikatnie zasugerować, że razem ze mną będą wyli do tarczy księżyca. Jeszcze nikogo nie ugryzłem, ale jak to mówią - zawsze może nastąpić ten pierwszy raz. Ponieważ żadna siła magiczna, nie odciągnie mnie od kotła. Chcę pracować wśród ludzi. Chcę zdziałać coś na rzecz świata, chociaż świat mnie cholernie nienawidzi bądź panicznie się boi moich zwierzęcych napadów. Tak, to również jest ironiczne.
Mógłbym zagryźć połowę hrabstwa, aby cierpieli razem ze mną, ale okrutność jeszcze mną nie zawładnęła. To chyba przez te cholerne geny Weasleyów.



Rodzina Weasleyów.
Wbrew wszelkiej opinii publicznej niezmiernie się cieszę, że jestem częścią tej rodziny. Nie zwracamy uwagi na czyjąś opinię, bywamy twardzi, niezłomni i naprawdę ciężko jest złamać hart naszego ducha. A dostajemy po dupie zazwyczaj często. Być może to właśnie ten nieprzyjemny proces jest owocem naszej gwałtowności i porywczości.
Swoje dzieciństwo zapamiętałem jako jedną, wielką zabawę. W naszym domu zawsze było wiele ciepła, fakt. Matka z rodu Crouch rządziła, a ojczulek był w nią zapatrzony tak bardzo, że i jej, i mnie zezwalał praktycznie na wszystko. Pewnie to dlatego, z czasem nie zwracałem uwagi na te wszystkie nowobogackie rzeczy, które mnie otaczały. Były dla mnie wyłącznie zużywalnymi przedmiotami, które i tak w efekcie końcowym, oddawałem innym.  Dobre dziecko ze mnie było.
Początkowo ciche, z czasem coraz głośniejsze i domagające się notorycznej uwagi.
Ten aspekt zachowania, akurat pozostał mi do dzisiaj.




Patronus: Wizualnie wyobrażam sobie, że jest to wilk o lśniącej, czarnej sierści. Wielce ironicznie zważywszy na moje problemy natury wilczej, czyż nie? Boję się pełni księżyca, a moją magiczną obroną jest wilk, którego muszę przywołać z otchłani swojego umysłu. Przywołując przy tym swoje szczęśliwe wspomnienie. Tak brzmi regułka z podręcznika do zaklęć. Ja nie przywołuję swojego wspomnienia. Jest to bardziej wizja lepszego świata, w którym się wreszcie odnajdę i zakończę ten niekończący się pościg - szczerze? Pościg za niczym szczególnym, wręcz nieuchwytnym.  Możliwe, że wyłącznie za przetrwaniem w tych czasach.










 
5
-
1
2
1
1
1


Wyposażenie

Różdżka, Legilimencja



Gość
Anonymous
Gość
Aconitus Weasley
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach