Wydarzenia


Ekipa forum
Orion Black (BUDOWA)
AutorWiadomość
Orion Black (BUDOWA) [odnośnik]14.12.15 21:41

Orion Black

Data urodzenia:  11 V  1929 roku
Nazwisko matki:  Macmillan
Miejsce zamieszkania:  Grimmauld Place 12,  położony  w  pięknej,   choć  otoczonej  mugolakami  londyńskiej  okolicy.  Chroniony  zaklęciami,  by  pozostawał  niewidoczny dla nieproszonych.   
Czystość krwi: krew szlachetna
Zawód:
Wzrost: 178 cm
Waga: 80 kg
Kolor włosów: brązowe, jaśniejące w słońcu 
Kolor oczu: niebieskie, przenikliwe
Znaki szczególne:  ironiczny uśmiech wiecznie przyklejony do pokrytej zarostem twarzy,   podłużna  szrama  na  przedramieniu, pamiątka po  psich  zębach. 






Czasami zastanawiałem się jak wyglądałoby moje życie gdybym nie urodził  się  Orionem.   Tym  właśnie  Orionem,  którego  mama  wychwalała  ponad  niebiosa,  dumna z  każdego  kroku,  który  zrobiłem,  dumna  z  każdego  drogocennego  wazonu,  który  kiedykolwiek zbiłem.    Moja  kochająca  mama,  najlepsza i   najpiękniejsza  kobieta  z  jaką  kiedykolwiek miałem do  czynienia.  Co gdybym  nie  wychowywał się  na  Grimmauld  Place  12,  gdyby   Lukrecja  nie była  moją  ukochaną  siostrą?  Czy moje  życie  wyglądałoby   inaczej?   Czy  chciałem,  by  moje  życie  wyglądało  inaczej?  Pomyślmy...    mógłbym  poślubić  wspaniałą   kobietę.  Taką, którą  faktycznie  chciałbym  poślubić,  a  nie  taką  jaką  mój  ojciec  chciał  bym   poślubił.   Mógłbym  wychować   gromadkę  wspaniałych  dzieci,  dumnych jak  ojciec  i  pięknych  jak  matka.   Szczęśliwych dzieci,  które  nie  musiałyby  podążać  wydeptaną już  ścieżką,  którą  każde z  nas  musiało  w życiu  obrać,  by  mieć  godne  siebie  życie,  pozornie  szczęśliwe,  choć  pozbawione   pewnego  blasku.   Może  nie  siedziałbym teraz  przy kominku i nie  upijałbym  się  rozmyślając  o życiu  jakie  mógłbym  mieć  gdybym nie  był Orionem.   Mógłbym  wówczas  siedzieć   przy   kominku i  upijać się,  z tą  różnicą,  że  zamiast   wrzasków  i  wiecznych  narzekań   Walburgi   otaczałby  mnie  błogi  spokój.   Jedyne czego  potrzebowałem.   




Moje życie  nigdy nie  było  usłane  różami.   Może  i  nie miałem  żadnych  powodów  do narzekań, bo  miałem  wszystko  to  czego tylko zapragnąłem,  ale z  biegiem  czasu uświadamiałem  sobie,  że  owe  wszystko  tak na prawdę nie  zapewniało  mi niczego  z czego  mogłem  się cieszyć. Mama robiła  wszystko co mogła  bym  nie odczuł  niechęci  ojca,  kiedy  wspominałem  o rudowłosych  koleżankach z  pobliskiego parku,    do  którego  ja i moja siostra nigdy nie  mogliśmy się zapuszczać.   Byłem ciekawskim  gówniarzem,  który próbował  uchodzić za  nie  lękającego się niczego  chojraka.  Wymykałem się spod  czujnego  oka  mamy,   kiedy tylko  mogłem,  bo  nie rozumiałem jeszcze  wielu  rzeczy.   Nie  wiedziałem czym  groziło  przebywanie w  parku,  bo przecież  nie  robiłem nic  złego  prawda?  Mamy  rudowłosych  dziewczynek były  przecież  takie  uśmiechnięte,  miłe.   I jeśli mamy  rudowłosych  dziewczynek  były  szczęśliwe to  chyba  żadne  zło  nie czyhało  zewsząd na moje życie?  Dlaczego moja  mama  nie mogła być  równie szczęśliwa co one?   Pamiętam  to  jak  dziś.   Wróciłem jak zwykle z  parku,  uśmiechnięty,  pozbawiony  wszelkich trosk.  Nim  upadłem,  zdążyłem uchwycić  jedynie spojrzenie   pełne  współczucia i   matczynej  miłości,   które  posyłała  mi  stojąca na szczycie  schodów  Melania.  Klątwa  ugodziła  w moją  małą  pierś,  rozrywając jej  wnętrze w  bólu,  który do  dziś  przyprawia mnie o nieprzyjemne  dreszcze.  Myślałem  wówczas,  że ojciec  oszalał i  wtedy  jeszcze  nie rozumiałem dlaczego  mama  zdobyła  się jedynie  na bezczynne  przyglądanie się mojemu  cierpieniu. Dlaczego go nie powstrzymała?  Dlaczego  pozwoliła na to, by mnie katował?   Skąd  mogłem  wiedzieć, że  ojcu  zebrało się na  spełnianie  ojcowskich  obowiązków,  które  jemu  również  były  narzucone tak jak i cała reszta jego życia  miała  być narzucona  mnie?    Chciał  wreszcie  wziąć  sprawy  w swoje  ręcę,  by jednocześnie  przyczynić  się do  mojego  upadku i  sprawić, by   z  nieposłusznego  gówniarza  wyrósł  widzący  jedynie czubek  własnego  nosa  arogant. Miałem być nim,  miałem przypominać  go w  gestach,  czynach,  we wszystkim co robiłem. Toujours Pur. To właśnie mój ojciec  sprawił, że stałem się Orionem jakim jestem.  Nie zawsze  byłem zły.  



Życie zmieniło się diametralnie.  Właściwie nic już nie było takie samo.  Ojciec był  moim katem.  On mówił,  a  ja łykałem każde słowo  z  fascynacją.  W pewnym sensie rozumiałem jego  postępowanie,  rozumiałem, że chciał  jedynie  mojego dobra,  bym nie zaprzepaścił   swej  szansy na  życie godne  Oriona Blacka.  Gdzieś w  głębi serca  czułem  wahanie,  które za każdym razem prowadziło   mnie do  parku  pełnego rudowłosych  dziewczynek, jednak z biegiem czasu,  im starszy byłem, tym więcej rozumiałem.  Można powiedzieć, że w pewnym sensie nawet  podziwiałem ojca, który krzywdził własnego syna w imię idei,  które i jemu w  młodości  wpajano,  jednak  nienawiść do niego  zdążyła  zakorzenić  się we mnie na tyle,  że nie potrafiłem traktować go tak jak syn powinien traktować  własnego ojca.  Nienawidziłem go, choć nie potrafiłem tego przyznać.   Byłem posłusznym,  wyszkolonym pieskiem. Ojciec zaś  nienawidził mnie, a  przynajmniej takie odnosiłem wrażenie.  Kiedy widziałem zawód w jego  oczach  czułem, że muszę  zrobić wszystko,  by był ze mnie dumny. Chciałem znów być  tym niewinnym,  beztroskim chłopcem, który  ciągnął  dziewczynki za  warkocze i śmiał się z każdej,  nawet  najgłupszej rzeczy.  Najbardziej cierpiała mama i  mimo że starała się tego  nie okazywać to i tak byłem świadom tego, że bolało ją to podwójnie.  Tym bardziej, że  nie mogła  zrobić  nic by  skrócić moje  męki.  Chciałem być posłuszny  właśnie dla niej.  By nie musiała więcej oglądać własnego syna  zwijającego  się  przy kominku w męczarniach  tylko dlatego, że znów był nieposłuszny.  Moja  matka  była dobrym  człowiekiem.  Czasem żałuje, że  nie mogłem być taki  jak ona.  Może właśnie wtedy moje życie wyglądałoby inaczej?    

Czułem, że Hogwart jest moim drugim domem, kiedy tylko przekroczyłem jego próg. Może i nie potrafiłem cieszyć się z tego pierwszego kroku do całkiem innego życia,  tak jak i wszyscy moi rówieśnicy, jednak w głębi duszy czułem, że w murach tej szkoły pozostawię cząstkę siebie. Tiara nie miała żadnych wątpliwości co do tego gdzie powinienem trafić, a  ja mogłem niemal wyczuć dumę ojca, kiedy zasiadłem przy stole Ślizgonów, choć po raz pierwszy byłem poza zasięgiem jego jak zwykle wypełnionych niechęcią oczu. Ciągle był niezadowolony. Pamiętam, że właśnie wtedy zacząłem się znów uśmiechać, choć nie były to raczej uśmiechy radości, a pogardy kierowanej do każdego kto nie był godzien Oriona Blacka. Tak jak ojciec usiłował mi wpajać. Niewinnemu pięciolatkowi, który nie był jeszcze niczego świadomy. Szlamy. Czy zasługiwały w ogóle na to, by przebywać wśród nas? Tych lepszych? Czy zasługiwały na całe to wyjątkowe traktowanie? Obwiniałem je o to, że nie miałem dzieciństwa takiego jakie mieli wszyscy. Moje dzieciństwo przepełnione było torturami, wpajanymi z uporem maniaka regułkami i czarnomagicznymi klątwami.  Nigdy tak na prawdę nie było w nim miłości. Nienawidziłem każdej tej parszywej gnidy z całego serca ale właśnie o to chodziło mojemu ojcu. Przelewałem nienawiść jaką zakorzenił we mnie ojciec na każdego, tępiąc tych, którzy byli gorsi ode mnie. Z wesołego chłopca, który darzył wszystkich wyjątkowym uczuciem wyrósł specyficzny młodzieniec z którym tylko wybrani potrafili dojść do porozumienia. Miałem niewytłumaczalne w żaden sposób rozdwojenia osobowości. Potrafiłem być bezwzględnym socjopatą, wyzbytym sumienia i odpowiedzialności wobec wszystkiego i wszystkich, ale też zwykłym, niewyróżniającym się niczym zagubionym młodzieńcem, któremu przyszło kroczyć ścieżkami wybranymi przez jego równie bezwzględnego ojca. Zawsze mówiłem to co myślę, nie zważając na sytuację czy konsekwencję jakie mogłem ponieść za swoje zuchwałe zachowanie. Nigdy nie robiłem niczego bezinteresownie. Zawsze i we wszystkim musiałem mieć swój własny zysk, wykorzystując innych, często niewinnych do swoich chorych zagrywek. Nigdy też do nikogo się nie przywiązywałem, wszystkich traktując z góry. Byłem oschły i zawsze ignorowałem najmniejsze przejawy dobroci, które nawet we mnie się budziły. Własne problemy trzymałem w sobie, nigdy nie okazując nikomu słabości. Miałem zdecydowanie zbyt wysokie mniemanie o sobie, wiecznie chodząc z  zadartym nosem i gotując piekło na ziemi tym, których uważałem za gorszych. Gnębienie mugolaków zawsze sprawiało mi przyjemność, choć ci unikali mnie jak ognia. Ale mówią, że nie taki diabeł straszny jak go malują. Nawet ja miałem grono przyjaciół, których traktowałem jak równych sobie. Mogłem być przy nich Orionem, którym nie byłem przy nikim innych. Pozornie szczęśliwym, ciągle roześmianym i sypiącym żartami jak z rękawa. Jakoś znosili mnie i moje  ciągłe humorki  gorsze niż u ciężarnej czarownicy. Radziłem sobie, choć  ojciec niejednokrotnie musiał nadstawiać karku za moje nieposłuszeństwo, kiedy wymykałem się nocami do Zakazanego Lasu, czy nawet wtedy, kiedy wchodziłem z profesorami w niepotrzebne dyskusje. Nigdy nie znosiłem sprzeciwu.  Zawsze musiałem mieć rację, nawet wtedy, kiedy jej nie miałem. W całym Hogwarcie nie było profesora, który darzyłby mnie choć odrobiną sympatii.  Swoją agresję wyładowywałem nie tylko na mugolakach, ale i na boisku. Swego czasu otarłem się nawet o kapitański stołek, jednak nawet w tym mój ojciec i jego geny musiały mi przeszkodzić, zsyłając na mnie klątwę Ondyny i jej jakże przykre objawy, które zepchnęły mnie z miotły.  



Patronus: Dokładniejszy opis patronusa: dlaczego przyjmuje postać akurat takiego zwierzęcia i jakie przywołuje wówczas wspomnienie










 
8
0
0
2
0
10
4


Wyposażenie

wypisz po przecinku rzeczy (zwierzęta, inne) zakupione w sklepiku MG



Gość
Anonymous
Gość
Orion Black (BUDOWA)
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach