Wydarzenia


Ekipa forum
Salon
AutorWiadomość
Salon [odnośnik]02.01.16 16:30
First topic message reminder :

Salon

potem




If I risk it all,
could You break my fall?

Alfred Parkinson
Alfred Parkinson
Zawód : Wiedźma Straż
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Cynik i król bez miłości - to tylko tytuły.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
http://morsmordre.forumpolish.com/t1679-alfie-parkinson#17486 http://morsmordre.forumpolish.com/t1693-magenta#17983 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f103-gloucestershire-cotswolds-hills-12 http://morsmordre.forumpolish.com/t1695-alfred-parkinson#17987

Re: Salon [odnośnik]11.01.16 20:19
Wszystko było nie tak. Nie do tego przygotowywały guwernantki, tłumacząc nastoletniej Maire jakie obowiązki będą spoczywać na młodej żonie. Świecącej na salonach damie, przynoszącej chlubę nowemu nazwisku, przyodzianej w drogocenne klejnoty. Szczęśliwej matce pierworodnego syna, który zawsze będzie miał większe prawa do nazwiska i majątku niż ona. Dyskretnej, nie rzucającej się w oczy współmieszkance mężowskiej posiadłości, znikającej w swoich komnatach, gdy tylko wypełni swoje małżeńskie obowiązki - dałby Merlin, żeby mąż uczynił je  z n o ś n y m i - nie wtrącającej się w żadną politykę, nie zaglądającej do gabinetu, najlepiej całkowicie zajętej przygotowaniami do kolejnego wystawnego balu. Była też druga strona medalu, wynikająca już nie z obowiązków wobec męża, a zwyczajnego, szlacheckiego wyrachowania - nie słuchaj, lecz usłysz, o jakich interesach rozmawia, nie proś, lecz podszeptuj, gdy będzie w dobrym humorze, nie wymagaj, lecz kapryś niczym pusta, słodka idiotka, kiedy spojrzy przychylnym okiem. Bycie kobietą, szlachcianką, potomkinią rodu Bulstrode było zadaniem niezwykle wymagającym, odwołującym się do talentu aktorskiego, sprytu i umiejętności prowadzenia gier skrywanych pod niewinnym uśmiechem. A przynajmniej tak miało być, tak jej mówili - nie wprost, któż by śmiał podsuwać tak niedorzeczne pomysły - skrywając dobre rady pomiędzy gąszczem eufemizmów, z których wyłuskiwanie pożądanych informacji było kolejną niezbędną zdolnością. Więc czemu nagle wszystko się poprzestawiało? Alfred wywracał wyuczony, poukładany świat do góry nogami, odbierał czystą nienawiść, jaką przyrzekła skrycie darzyć swojego męża, wymykał się z licznych regułek, które miały opisywać napotykane przez nią zjawiska. Był  i n n y. Dostrzegła to już wtedy, gdy bezczelnie wpakował się pod jej biurko, oczekując, ba, żądając schronienia. A potem nieznośnie przychodził wciąż i wciąż: niekulturalnie, nieodpowiedzialnie, nieodpowiednio. Upajał zapachem swoich perfum, otumaniał uśmiechem, hipnotyzował zielenią magnetycznych oczu. Przez rok odurzał obecnością, kradnąc uśmiech, dotyk, pocałunek, wreszcie serce. A potem uklęknął. Na zimnej, lodowatej właściwie podłodze Służb Administracyjnych, które władczo sterroryzował, by się jej oświadczyć. Nie powinien. Powinien zjawić się przed nią pierwszy raz na ślubie, zblazowany, nonszalancki, tylko po to, by odbębnić wymaganą przez nestora ceremonię. Potem niezręczna noc poślubna, parę tygodni wymieniania uprzejmości, upragniona ciąża zakończająca grzecznościowy okres, a potem już z górki. Po drodze ewentualnie śmierć z powodu Serpentyny.
Podły Alfred, wszystko mieszał. A przede wszystkim mieszał jej w głowie.
Pocałunkami - znacząco odbiegającymi od uprzejmych i wymuszonych - głębokimi, namiętnymi, czułymi, pełnymi ognia, będącymi czymś więcej niż stykaniem się powierzchni ukrwionej skóry ust. Sprawiającymi, że dwa fragmenty, pozornie zupełnie do siebie niepasujące, nagle stają się perfekcyjną  c a ł o ś c i ą  stopioną w ogniu. Dotykiem - pulsującym w rytmie pragnienia bycia coraz bliżej i bliżej, odbierającym rozum i wyostrzającym zmysły, wywołującym dreszcz ekscytacji na karku. Wzrokiem - który wyrażał więcej niż najbardziej zgrabnie dobrane słowa ułożone w poetyckie wyznania wygłaszane patetycznie pod balkonem. Przyciągającym, hipnotyzującym, prowokującym. Wybuchowa mieszanka zaserwowana w stężonej dawce odurzała nieprzygotowaną na taki obrót spraw Maire, spodziewającą się prędzej obojętnego milczenia przy obiadach niż zbliżeń na kanapie. Co zupełnie nie oznaczało, że miała zamiar jakkolwiek narzekać. Na szarpanie tasiemki wystarczająco ciasnego już gorsetu - które ewentualnie mogłoby wywołać jej tłumiony sprzeciw - również nie, szczególnie, gdy mąż zajmował ją zupełnie innymi kwestiami. Dłonie badały skórę w sposób naturalny, nie wyuczony - była przede wszystkim  
a u t e n t y c z n a  w swoim nieco nieporadnym jeszcze, paradoksalnie niewinnym poszukiwaniu obopólnej przyjemności - błądząc palcami po zarysach mięśni, sięgając przez szyję do żuchwy, otulając czule pokryte lekkim zarostem policzki. Pozwała się całować - całowała - gorąco, żarliwie, wyrażając nie tylko czysto fizyczne, lecz i duchowe pragnienie pełnego zjednoczenia. I choć niechętnie przyjmowała konieczność oderwania się od smakowitych ust, perspektywa zrzucenia gorsetu była niezwykle kusząca. Szczególnie w połączeniu z błądzącymi po szyi i ramionach pocałunkami, z subtelnymi pieszczotami wywołującymi kolejne drżenie, wzmagającymi narastające pożądanie i wiążącą się z nim niecierpliwość. Z nieprzyzwoitą wręcz ochotą wracała do poprzedniej pozycji, rozkoszując się zetknięciem rozgrzanych, nagich ciał, choć to wciąż nie był koniec - wręcz przeciwnie. Nie potrzebowała dodatkowej zachęty, by przejechać opuszkami palców do męskiego paska. Z trudem skupiała się na siłowaniu z przeszkodą, gdy atakowało ją jednocześnie tak wiele doznań, ale wreszcie, po chwili walki, udało jej się rozpiąć spodnie lorda Parkinsona, co przyjęła z niezwykłą satysfakcją. Niemożliwe było powstrzymanie się się od nieśmiałego, może nieco nieporadnego muśnięcia, przejechania koniuszkami palców po kształcie, który moment wcześniej uwolniła - co wywołało w niej kolejny dreszcz podniecenia na rozpalonym karku i rozlanie się nowej fali gorąca po całym, drżącym z pragnienia ciele.

[bylobrzydkobedzieladnie]
Maire Parkinson
Maire Parkinson
Zawód : Służby Administracyjne Wizengamotu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
And I know that I can survive
I'll walk through fire to save my life
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
nie ma róży bez ognia
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
http://morsmordre.forumpolish.com/t1777-maire-bulstrode http://morsmordre.forumpolish.com/t1850-panna-gruszka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f103-gloucestershire-cotswolds-hills-12 http://morsmordre.forumpolish.com/t1852-maire-bulstrode
Re: Salon [odnośnik]16.01.16 23:48
Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, chcąc zmusić tę dwójkę do zapalenia chociażby świeczek. Pragnęło przypomnieć o rzeczywistości, która nie zniknęła pod wpływem emocji oraz gorących pocałunków. Zatracenie w świecie, gdzie nie istniały troski, zmartwienia oraz obowiązki, było wręcz wskazane zarówno dla Maire jak i dla Alfreda. Obydwoje mogli drżeć na samą myśl o dziecku, chorobie czy śmierci matki, lecz lepiej było wszystko zamieść pod duży dywan i nigdy do tego nie wracać. Gdy tylko wracał myślami do wspomnień, łapał się na nieco ostrzejszych pocałunkach, mocniejszym chwyceniu w talii. Dopiero później, gdy rozumiał, że po pierwsze nic mu nie grozi, a po drugie nie cofnie biegu czasu, powracał do delikatności, która nie powinna być w ogóle zrozumiana w podobnych okolicznościach.
Zagubione dusze szukały swojego spełnienia. Chociaż Alfred powinien odepchnąć Maire, zachować się jak dorosły człowiek i porozmawiać o tym, co boli, ale słowa kosztowały o wiele więcej niż obudzenie w sobie pożądania. Nie potrafił wpasować się w ramy klasyczniej rozmowy. Tak ostrożnie wręcz dyplomatycznie dobierał słowa, nawet jeśli chodziło o jego rodzinę. Przede wszystkim jak ona była na językach. Nie powinien oczywiście robić tego przy swojej świeżo upieczonej żonie, lecz warto robić krok po kroku, a nie rzucać się od razu w przepaść. A Maire na pewno nie zapomni wymagać. Gubiąc się we własnych wątpliwościach, oddawał się całkowicie chwili. Chciał opowiedzieć jej o tym, że nie tylko boi się stracić rodzeństwo, ale także ją. Często łapał się na nieobecności. Myśli, duszy, ciała. 
Rozgrzany, wręcz spragniony, zdejmował kolejne to zasłony niewinności i wstydu. Może i siedem dni, dokładnie sto sześćdziesiąt osiem godzin poznawania własnych pragnień, nie było zbyt długim okresem, więc i ich dłonie często błądziły. Próbował skupić myśli tylko na niej. Troski odchodziły powoli w zapomnienie. Oddech przyspieszał, a nierytmiczne bicie serca dało się wyczuć już przy położeniu dłoni na torsie. Powinien zachowywać jak szlachcic. W mapie pocałunków nie powinien szukać bliskości, utopienia dziesięcioletniej samotności w oceanie szczęścia bycia z drugą osobą. I nie bał się, że zatraci się calkowicie. Obserwując i czytając o miłości, wiedział, że przez nią traci się zdrowy rozsądek, a on mimo wszystko potrafił funkcjonować. Od ponad roku co noc wyobrażał sobie tę chwilę, gdy z panienką Bulstrode będzie mógł stworzyć jedność. Nieśmiało marzył i wzdychał, a nikt kto nie wszedł w jego umysł, nie mógł go posądzić o głupot. Może dla takich chwil warto było sterroryzować nawet i całe Ministerstwo Magii. Przyjemne ciepło, bijące z ogniska, otulało nagie ciała w miłosnym uniesieniu. 
I nie liczyło sie już nic. Ani wspólnie spędzone godziny ani sieć obietnic, która osaczała za każdym razem ciało Alfreda, gdy widział swojego teścia. Nagle to co miał górnolotnie nazwane "opieką" stało się czymś naturalnym. Autentyczność chwyciła nieprzyzwoitość za kołnierz, szepcząc jej kilka namiętnych słówek. Nagle taniec bratnich dusz ustał, a pocałunki nabrały wdzięczności i delikatności. Wpatrywanie się w oczy znaczyło o wiele więcej niż niemrawe "dziękuję". Dziękuję, że odciągnęłaś moje myśli, starał się to powiedzieć, ale każdy wyraz został na pograniczu gardła i krtani. I pocałował jeszcze raz obojczyk, a następnie przytulił Maire do siebie na tyle mocno, aby poczuła falę emocji, którą doświadczał Alfred. To nie była walka dwóch ciał o spełnienie, o dziedzica czy zapomnienie trosk. To była walka o małżeństwo, kłótnia dwóch racji, przepełniona argumentami rodem z pierwszych lekcji z guwernantką "a twoja obrączka jest bardziej czerwona", poznawanie się zupełnie przeciwnych sobie dusz, a przede wszystkim zrozumienia, czym jest miłość i czy naprawdę to ona narzuca bicia ich serc. Być może to tylko seks, być może zasną w swoich ramionach kilka minut po uniesieniu, dumnie przedostając się siecią fiuu prosto do sypialni. Być może nigdy więcej się na to nie odważą, nigdy nie ujrzą swoich emocji, które jeszcze nie znalazły porozumienia ze słowami. Jednak ta dwójka doskonale wiedziała, że to spotkanie to nie była tylko powinność małżeńska. Zaczynała w ich życiu nowy, miejmy nadzieje, wspaniały rozdział. Nawet jeśli teraz brakowało słów, opowieści o stracie, bliskości, lojalności oraz wierności, a przede wszystkim ochrony nie tylko własnego tyłka, ale także drugiej osoby, lecz to co nie zostało wypowiedziane, nie znaczyło, że nigdy się nie wydarzyło.

ztx2




If I risk it all,
could You break my fall?

Alfred Parkinson
Alfred Parkinson
Zawód : Wiedźma Straż
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Cynik i król bez miłości - to tylko tytuły.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
http://morsmordre.forumpolish.com/t1679-alfie-parkinson#17486 http://morsmordre.forumpolish.com/t1693-magenta#17983 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f103-gloucestershire-cotswolds-hills-12 http://morsmordre.forumpolish.com/t1695-alfred-parkinson#17987

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Salon
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach