Wydarzenia


Ekipa forum
Meadow Ollivander
AutorWiadomość
Meadow Ollivander [odnośnik]06.01.16 1:48

Meadow Ollivander

Data urodzenia: 17 stycznia 1924
Nazwisko matki: Flint
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: Szlachecka (wydziedziczona)
Zawód: Amnezjatorka w Ministerstwie Magii
Wzrost: 170
Waga: 54
Kolor włosów: Ni to ciemne blond ni to brązowe
Kolor oczu: Niemal czarne
Znaki szczególne: Blizna na łopatce w kształcie sierpa


Nazywam się Meadow Ollivander i chciałabym Wam, drodzy czytelnicy, opowiedzieć swoją historię. Obiecuję, że nie będzie ona długa, wobec tego zacznijmy od początku, który miał miejsce w Northampton, gdzie przyszłam na świat. Była to bardzo sroga zimna, a  przynajmniej w naszych stronach. Ojciec opowiadał, że wciąż nie nadążał z dorzucaniem drwa do kominka, bowiem przez niesamowicie niską temperaturę dom stale się wychładzał. Pomyśleć można, gdzie też w tym czasie podziewał się nasz skrzat domowy? Otóż, tatuś jak to zwykle bywało uniósł się honorem i jako głowa rodziny postanowił się zając tym osobiście. Cały on, ale wracając do mnie. Przyszłam na świat w nocy z szesnastego na siedemnastego stycznia i ku uciesze moich rodziców okazałam się być dziewczynką. Państwo Ollivander mieli już syna, więc do szczęścia brakowało im tylko małej córeczki, która mogłaby być ich oczkiem w głowie. Cały swój dotychczasowy różdżkarski biznes chcieli powierzyć mojemu starszemu bratu Garrickowi, który to urodził się trzy lata wcześniej, dzięki czemu ominęło mnie prawie całe zakuwanie na pamięć rodzajów drewien i rdzeni. Dlatego moje lata młodości były zdecydowanie bardziej błogie. Mama uczyła mnie grać na fortepianie i już od najmłodszych lat dawałyśmy razem dla zabawy koncerty z okazji różnorakich świąt i przyjęć. Miałam czas na rysowanie koślawych rysunków rodziny, bieganie po wielkim ogrodzie i robienie różnych głupstw. Jako anegdotę wyznam Wam, że kiedyś obcięłam sobie grzywkę w takie jakby ząbki, bo jedna postać z kolorowej książki dla dzieciaków tak miała. Bałam się kary wymierzonej przez rodziców, więc nosiłam nawet w domu czapkę, a kiedy z wielkim bólem brzucha wieczorem zdjęłam ją do kąpieli okazało się, że odrosła. Jakaż to była dla mnie uciecha!    



List z Hogwartu, który do mnie przyszedł nie stanowił żadnego zaskoczenia zarówno dla mnie, jak i moich rodziców. Od małego wychowywałam się z myślą o tym, że kiedyś i ja przekroczę mury tego starego zamczyska i ze zniecierpliwieniem oczekiwałam tego momentu. A gdy już postawiłam swoją małą stópkę w szkole magii i czarodziejstwa, wrażenie jakie na mnie wywarła przekroczyło moje najśmielsze oczekiwania. Podczas ceremonii przydziału tak jak i moja mama trafiłam do Slytherinu. Nie uważałam tego za jakąś wielką tragedię, w tym wieku jedynie żałowałam, że nie będę mogła nosić krawatu w moim ulubionym kolorze niebieskim. Wśród rówieśników zaaklimatyzowałam się nadzwyczajnie szybko, co mogło być spowodowane wspólnym spędzaniem niemal każdej chwili. A musicie wiedzieć, że byłam nieufną dziewczynką, która bała się nawiązywać nowe znajomości, jednak kiedy już kogoś poznałam, bez wstydu odstawiałam przed nim dzikie harce. Uczyłam się pilnie, tak jak kazali mi rodzice, a w wolnych chwilach rysowałam, co z czasem stało się moją wielką pasją. Miałam osobną teczkę na każdego przyjaciela i również wielki komfort podczas wręczania prezentów bożonarodzeniowych – po prostu rozdawałam piękne portrety na życzenie, a czasem realizowałam cudze marzenia na papierze. Byłam jednak wielką romantyczką, która marzyła, że kiedyś spotka ją wielka miłość, na którą ze zniecierpliwieniem czekałam. Stale odnajdywałam sobie nowe obiekty westchnień, jednak jeden z nich wyjątkowo wpadł mi w oko. Szczerze szalałam za nim przez całą edukację, aż moje marzenia o wspólnej przyszłości skończyły się w piątej klasie. On skończył szkołę, a ja dopiero zdałam SUM-y. Naprawdę długo cierpiałam po tej miłości.



Dopiero kiedy zaliczyłam egzamin na piątym roku uświadomiłam sobie kim naprawdę chcę zostać w przyszłości. Jako swoją nadchodzącą ścieżkę kariery wybrałam amnezjatora. Zaczęłam się jeszcze więcej uczyć, co umożliwił mi brak mojego obiektu westchnień. Wiedziałam, że trudno mi będzie dostać tę pracę, jednak musicie wiedzieć, że jestem osobą ambitną i upartą, naprawdę ciężko jest odciągnąć mnie od postawionego przed sobą celu. Lata powoli mijały, więzy między przyjaciółmi się zacieśniały, a ja coraz bardziej zbliżałam się do swojej pełnoletniości. A gdy nareszcie ten moment nastąpił pomyślnie zaliczyłam egzamin na teleportację, co dało mi niezmierną satysfakcję i poczucie niezależności. Jednak egzaminy końcowe, mimo wszystko stanowiły dla mnie wyzwanie, którego bardzo się bałam. W mojej głowie wciąż roiło się od czarnych myśli, w których oblewam i muszę zadowolić się sprzątaniem w jakiejś zapyziałej spelunie. Przyjaciele i rodzina dodawali mi otuchy i tak oto pomyślnie zaliczyłam OWuTeMy i udałam się na kurs konieczny do podjęcia wymarzonej pracy amnezjatora.



Kiedy byłam jeszcze na kursie, rodzice kupili mi niewielkie mieszkanie w Londynie. Długo musiałam się naprosić, bo przecież nie byłam zamężną kobietą, którą chcieli na siłę wydać za jakiegoś szlachcica. Koniec końców doszliśmy do porozumienia, że na czas kontynuowania mojej edukacji zamieszkam w stolicy, co by mieć blisko do Ministerstwa Magii, Pokątnej i może, żebym się wreszcie usamodzielniła? Jednak wciąż pozostawała kwestia mojego zamążpójścia. Rodzice bez przerwy rozpoczynali drażliwy temat mojego wybranka, który miał być starszy ode mnie, wysoko postawiony. Nie chciałam tego. Marzyłam o wielkiej miłości, do tego odwzajemnionej, pełnej burzliwych emocji, wzlotów i upadków, w których moglibyśmy się nawzajem wspierać. No i wtedy poznałam jego. Tak, to był ten sam starszy kolega z domu, w którym się podkochiwałam. Okazał się być jeszcze wspanialszy niż wcześniej sobie to wyobrażałam. Nasza miłość rozkwitła nader szybko i wbrew obowiązującym regułom bez ślubu zamieszkaliśmy razem. Rodzice się o tym błyskawicznie dowiedzieli. Zaczęła się wielka awantura, bo przecież był półkrwi, majątek i praca pozostawiały zbyt wiele do życzenia. Wtedy to straciłem rodzinę. Zostałam wydziedziczona. Mama mimo wszystko próbowała załatwić ze mną sprawę polubownie. To była dobra, ciepła i bardzo kochająca kobieta, która mimo wszystko była stłamszona przez męża, zabraniającego nam się spotykać, wspominać moje imię. Po prostu było tak jakby nigdy nie miał córki. Mimo wszystko mama w tajemnicy starała się mi pomagać, wiadomo nasze relacje nigdy już nie były takie same, ale wciąż byłam jej jedyną córeczką.



W tym wszystkim miałam tylko mojego ukochanego, który dawał mi to, czego nigdy nie zyskałam od rodziny. Ale jak to jednak w życiu bywa wszystko musiało się zacząć sypać. On wciąż był w rozjazdach i stale odnosiłam wrażenie, że już o mnie całkiem zapomniał. Wciąż pisałam do niego listy, rysowałam portrety, wdychałam zapach swetra, który akurat u mnie zostawił, jednak wszystko pozostawało tajemnicą. Z czasem bałam się zacząć otwierać przed nim i okazywać uczucia, jednak kiedy on wracał, to wracał również mój spokój i całe szczęście. Niemal zawsze tęskniłam i stałam się znacznie bardziej przygaszona niż kiedyś. Dodatkowo nie pocieszała mnie praca, której się podjęłam. Byłam w niej traktowana jako pracownik gorszej kategorii. Obca, piąte koło u wozu, bez doświadczenia, umiejętności. Amnezjatorzy starsi stażem wciąż przypominali mi, że jestem niczym, ale nigdy nie brakowało mi samozaparcia w dążeniu do celu. Nie raz udało mi się udowodnić swoją wartość i takim właśnie sposobem zyskałam niewielkie grono przyjaciół, którzy wspierali mnie w przeciwnościach losu, jakie stawiał przede mną szef. Mimo to nie czułam zbyt satysfakcji, bo traciłam jego. Tego, którego kochałam.  



Jaka jestem teraz? Patrzę w lustro i siebie nie poznaję. Moje czarne, niegdyś iskrzące oczy stały się podpuchnięte i martwe. Policzki się zapadły, żebra zaczęły coraz wyraźniej odstawać, a usta zapomniały jak to jest się uśmiechać. Z wesołej i otwartej osoby zamieniłam się w nieufną, zamkniętą w sobie samotniczkę. Wciąż jednak nie brakuje mi samozaparcia, sprytu i zaradności, którymi zawsze się cechowałam. Od niedawna jednak czuję siłę, by wziąć sprawy w swoje ręce i przestać odpuszczać. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie powinnam stale cierpieć z nieodwzajemnionej miłości, która pojawia się w moim życiu i znika. Powoli odzyskuję utraconą pewność siebie, która nakazuje mi porzucić ukochanego, choćbym miała do końca żyć z kilkunastoma kotami.




Patronus: przyjmował niegdyś postać kojota. A wszystkim chyba kojoty kojarzą się ze złośliwością i sprytem. No i taka właśnie jestem, więc podejrzewam, że dlatego przyjmował taką formę. Teraz nie potrafię nawet przywołać lekkiej mgiełki. Niegdyś po prostu wspominałam słowa ‘Kocham Cię’, które teraz niewyraźnie dźwięczą mi w moich uszach. Kiedy po raz pierwszy usłyszałam je od osoby, którą i ja darzyłam uczuciem wszystko się zmieniło. Dlatego właśnie przywoływałam tę chwilę.










 
15
0
9
3
0
0
0


Wyposażenie

Różdżka i umiejętność teleportacji.



Gość
Anonymous
Gość
Re: Meadow Ollivander [odnośnik]16.02.16 23:47

Witamy wśród Morsów

Twoja karta została zaakceptowana
INFORMACJE
Przed rozpoczęciem rozgrywki prosimy o uzupełnienie obowiązkowych pól w profilu. Zachęcamy także do przeczytania przewodnika, który znajduje się w twojej skrzynce pocztowej, szczególnie zwracając uwagę na opis lat 50., w których osadzona jest fabuła, charakterystykę świata magicznego, mechanikę rozgrywek, a także regulamin forum. Powyższe opisy pomogą Ci odnaleźć się na forum, jednakże w razie jakichkolwiek pytań, wątpliwości, a także propozycji nie obawiaj się wysłać nam pw lub skorzystać z działu przeznaczonego dla użytkownika. Jeszcze raz witamy na forum Morsmordre i mamy nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej!

Meadow od początku wychowywano na dumną lady z rodu Ollivanderów. Nie sprawiała w dzieciństwie problemów, zdawałoby się, że wszystko potoczy się tak, jak zaplanowali to jej rodzice. Aż poznała jego. Mężczyznę, który wywrócił jej życie do góry nogami. Na domiar złego był półkrwi. Jej decyzja o życiu z nim musiała pociągnąć za sobą smutną konsekwencję wydziedziczenia. Pozostaje mieć nadzieję, że Meadow nie będzie nigdy żałowała raz obranej drogi, bo za późno już, by mogła się z niej wycofać.

OSIĄGNIĘCIA
Kochająca aż za bardzo
 STAN ZDROWIA
Fizyczne
Pełnia zdrowia.
Psychiczne
Pełnia zdrowia.
UMIEJĘTNOŚCI
Statystyki
Zaklęcia i uroki:15
Transmutacja:0
Obrona przed czarną magią:9
Eliksiry:3
Magia lecznicza:0
Czarna magia:0
Sprawność fizyczna:0
Inne
teleportacja
WYPOSAŻENIE
różdżka
HISTORIA DOŚWIADCZENIA
[16.02.2016] 900 - 720 - 100 - 50 = 30


Ocalałeś, bo byłeś pierwszy
Ocalałeś, bo byłeś
ostatni

Hereward Bartius
Hereward Bartius
Zawód : Profesor w Hogwarcie
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Na szczęście był tam las.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zdarzyć się musiało
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t576-hereward-bartius-barty https://www.morsmordre.net/t626-merlin https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f222-hogsmeade-134-dom-bartiusow https://www.morsmordre.net/t2860-skrytka-bankowa-nr-20#45895 https://www.morsmordre.net/t1014-bartek-wsiakl
Meadow Ollivander
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach