Wydarzenia


Ekipa forum
Rhiannon Naifeh
AutorWiadomość
Rhiannon Naifeh [odnośnik]11.01.16 0:19

Rhiannon Pandora Naifeh

Data urodzenia: 15 marca 1930
Nazwisko matki: Potter
Miejsce zamieszkania: wczoraj Argentyna, dzisiaj Londyn, a jutro?
Czystość krwi: półkrwi
Zawód: reżyseruję mugolskie filmy, podróżuję, udzielam wywiadów
Wzrost: 157 centymetrów
Waga: 53 kilogramy
Kolor włosów: ciemny brąz
Kolor oczu: błękitne
Znaki szczególne: charakterystycznie ironiczny śmiech, niewyspane oczy, blada cera, często krew płynąca z nosa, ale żeby było ciekawiej, to z ust również się zdarza



Budzę się. Mam na sobie uroczą, różową piżamkę, malutkie buciki na równie maleńkich stópkach i krótkie włoski sięgające przed ramiona. Otwieram oczy, ale coś jest nie tak. Spoglądam na moje małe dłonie i bezwiednie krzyczę. Mam trzy lata, umiem już myśleć, czasem nawet mówię. Krzyczę, bo nie wiem co się dzieje. Zamiast małych paluszków mam potężne pazury, swędzą mnie plecy z niewygody wyrośniętych przed chwilą łusek.
Rodzicielka najpierw przerażona bierze mnie na ręce, chwyta w wolną dłoń różdżkę, macha nią bez słowa, ból znika. Odkłada mnie na miejsce, jestem już spokojna, chociaż pobudziłam wszystkich domowników. Leżę z zamkniętymi oczami, słyszę, jak rozmawia ze swoim mężem.
- Charles, nasze dziecko jest czarownicą! - cieszy się, chociaż wiedziała o tym już od roku. Właściwie to nic dziwnego, skoro matczyna krew jest czysta z drobną skazą. Wątpliwością mogła podlegać mugolska krew ojca, ale szanse na bycie charłakiem ich dziecka były nikłe. Bali się jednak, że coś pójdzie nie tak, już mieli dość problemów z własnym ślubem. Śmieje się, zamyka drzwi naszego wspólnego pokoju. Jest dumna, uważa, że to dobre - Musi być potężna - snuje ambitne plany, chce mnie posłać do najlepszej szkoły magii i czarodziejstwa na świecie. Skacze jak głupia, tuli się w ramię ojca. Kochają się. Chce mi kupić różdżkę, miotłę, chce zrobić ze mnie najprawdziwszą w świecie czarownicę. Postanawia kupić mi kota, a to akurat była j e d y n a jej dobra decyzja w tamtym momencie.
Opowiada mi o tym przed ósmymi urodzinami, a ja nadal pamiętam tę pierwszą oznakę koszmaru.



- Jest telegram ze Świętego Munga - zaczyna, stoi za drzwiami, rozmawia z ojcem. A może to Humfried? Jest taki dorosły, ma głos jak nasz rodzic - Dziecko, to jest u nas dziedziczne - słyszę, kiedy matka zdruzgotana wchodzi do mojego małego pokoju na poddaszu - Jesteś chora, Rhian, myślałam, że akurat ciebie to cholerstwo ominie - przeklina w moim otoczeniu, to dla mnie normalne. Mamy dobry kontakt, trzymamy się razem. Tyle dla nas poświęciła, że pozwolę sobie siedzieć cicho, gdy się denerwuje.  Nie zdaję sobie sprawy z powagi sytuacji, ale na chwilę zamieram. Spoglądam w jej szalone, pełne strachu oczy. Wygląda, jakby zaraz miała się rozpłakać.
- O co chodzi, mamo? - chcę spytać się w myślach, ale bezwiednie wypowiadam ciążące na mnie pytanie. Jestem zagubiona, miętolę w dłoni kawałek szarego prześcieradła. Widzę jej twarz: boi się. Nie chce mi powiedzieć, to pewne, ja jednak nie dam tak łatwo za wygraną. Mam dziewięć lat, jestem przecież prawie dorosła, chcę wiedzieć, co jest nie tak. Wprawdzie czasem zdarza mi się nieświadomie zapalić ognisko, przebić urodzinowe balony albo usunąć nogę z krzesła któregoś z mojego rodzeństwa. Nie robię tego złośliwie, a oni zawsze krzyczą.
- Przecież mówię! - unosi się, zanosi płaczem, rzuca się na łóżko i mnie obejmuje. Patrzy mi w oczy, rozczarowana moją niewiedzą. Też chcę wiedzieć, kobieto, też chcę wiedzieć. Nie chcę, żebyś się denerwowała, uspokoisz się w końcu? - Masz serpentynę - szepcze, znów chwyta mnie za ramiona, całuje w czoło. Uśmiecha się przez łzy, jest szczęśliwa, że nie wiem co się dzieje. Ma rację, w końcu co złego może się stać? - Musisz teraz uważać, wszystko ci wyjaśnię - zaczyna, ekscytuje się, ma nadzieję, że cały ból mnie ominie. N i e ominie, mamo. Otwiera usta, a ja zamykam swój wzrok. Nie chcę słyszeć,a może nie mogę?



Siedzę w kawiarni na przedmieściach Buenos Aires, popijam swoją ulubioną czarną kawę. Bez mleka, bez cukru, taka jest najlepsza. Prawdziwie gorzka, prawie jak życie. Czekam na niego, tak dawno się nie widzieliśmy. Unoszę filiżankę do ust, z niecierpliwością wypatruję sylwetki wysokiego mężczyzny, jak dziś będzie ubrany? W końcu wchodzi do małego pomieszczenia, klimatycznego, z niezbyt ozdobnym wnętrzem. Uśmiecham się mimowolnie, jestem zakochana. Wstaję, by złożyć na jego ustach pocałunek, pachnie słodko, egzotycznie, a smakuje... jeszcze lepiej. Oboje zajmujemy swoje miejsca, śmiejemy się i rozmawiamy.
Krew znów ciurkiem leci z mojego nosa, ale nie zwracam na to uwagi do chwili, w której przerażenie ponownie gości na jego twarzy.
- Boję się o ciebie - szepce - miałaś o siebie dbać - przypomina mi, ale ja to ignoruję. Przecież to nic, kolejna błahostka, da się z tym żyć. Wycieram się chusteczką, podał mi ją, dżentelmen. Przewracam oczami w milczeniu, chcę kichnąć, ale się powstrzymuję. Ostatnim razem podpaliłam legowisko własnej kotki.
- Wiesz, że mam dużo pracy - cedzę przez usta zdenerwowana, powinien przecież wiedzieć. Był moim jedynym powiernikiem od czasów przeprowadzki, znaliśmy się szmat czasu, czy naprawdę tego nie zauważał? Macham ręką, gdy pokazuje mi kolejne miejsce zabrudzone krwią. Nie dbam o to, mam przecież mnóstwo zaplanowanych spotkać, chcę się na nie przygotować, a jeśli nie, choć czerpać przyjemność z miłego towarzystwa - Margo też ma problemy ze zdrowiem - zwierzam się, chcę zmienić temat. Siostra wydaje się być strzałem w dziesiątkę, bo czarodziej siedzący przy moim stoliku od razu się zainteresował.
Opowiadam mu o niedużo starszej siostrze, o tym, że ostatnio dostałam od niej niepokojący list - chyba też jest chora. Nie wiem, w mojej rodzinie tajemnice są na porządku dziennym, toteż prędzej czy później komunikowanie się półsłówkami, półprawdą lub ukrywaniem jej, musiało wejść mi w krew. Nie chcę się bać, nie o swoją rodzinę. Nie zniosłabym, gdyby ojcu, matce, Humfriedowi, Margo albo Balthazarowi coś się stało. No i jeszcze Alaska, wierna, zawsze trwająca przy mnie Alaska. Właściwie jako jedyna z rodzinnego domu pozostała przy mnie, w podróży często dotrzymywała mi towarzystwa, nie znosiłam momentów rozłąki.



Budzi mnie wilgoć, która teraz pokrywa całą moją twarz. Otwieram niewyspane oczy, żeby ujrzeć nad sobą Alaskę - jedyną wierną postać w moim nędznym istnieniu. Podnoszę się na rękach, rozglądam po niewielkim pomieszczeniu. Jest ładnie urządzone i zadbane, chociaż nie bogate. Słyszę kroki, nie znam ich. Do mojej sypialni wchodzi wysoki, przystojny mężczyzna, starszy może o kilka lat. Przynosi mi kawę do łóżka, a ja bez słowa chwytam ją w ręce. Jestem spragniona, naga, przykryta kołdrą. Wyglądam co najmniej mało seksownie, ale mój towarzysz zdaje się nie zwracać na to uwagi, siada obok mnie i zaczyna całować po gołej szyi.
Nie znam go, a przynajmniej tak mi się wydaje. Nie dziwię się jednak, w końcu ostatnią rzeczą, jaką pamiętam z ostatniego wieczoru są niezliczone ilości wina, wódki i mugolskiej whiskey, a mój sposób bycia bynajmniej nie wskazuje na cnotliwość. Uśmiecham się, chcę, żeby kontynuował swoje pieszczoty. Nie pytam go o imię, wyobrażam sobie za to tego jedynego, tego, którego ze mną nie ma. Nie wyjechał ze mną ani do Stanów, ani do Argentyny, ani do Rosji. Jestem sama, muszę zdać się na siebie, pocieszać dotykiem innych mężczyzn. Nie po raz pierwszy dosadnie odczuwam jego brak.



- Akcja! - krzyczę, gdy ponownie muszę upominać węgierską aktorkę. Zero profesjonalizmu, zero przygotowania, mam dość Hollywood. W ciszy obserwuję jej grę, ruch sceniczny, wyraz twarzy... Do niczego się nie nadaje. Macham na nią ręką, przerywam zdjęcia - Co ty odpierdalasz? - podniesionym głosem upominam ją, niezbyt kulturalnie, ale może to zrozumie. Szepcę do ucha kamerzysty, podnoszę się z krzesła z własnym imieniem. Mój brytyjski akcent ponownie ogarnia plan, teraz przerywam to, co się dzieje całkowicie.
- Cenię sobie kompetencję - kontynuuję - Jesteście w pracy, tak samo jak ja - krążę przed kamerami, przed niewyraźnymi wyrazami twarzy aktorów i aktorek. Jacy oni wszyscy są przystojni, piękne, zgrabne... Dlatego myślą, że mogą się nie przykładać? - To forma z a r a b i a n i a - podkreślam, żeby zrozumieli. Czuję, jak tętnice we mnie pulsują, to niedobrze. Nie mogę się denerwować, nie wśród niczego nieświadomych mugoli. Próbuję się uspokoić, wołam gestem po wodę. Uchylam łyk napoju, oddaję szklankę stażystce - Naprawdę chcecie wylecieć na próg?! - pytam retorycznie. Oglądam szybko ich miny, wyglądają, jakby mięli wziąć się w garść następnym razem. Tylko, ile razy mamy to jeszcze powtarzać? - Macie ostatnią szansę! Ostatnią! - kończę, żeby z irytacją opaść na czarne składane krzesło. Wy idioci.
Ręce całe mi się trzęsą, nie umiem pohamować swoich zgrabnych palców. Beznamiętnie, bezwładnie wystukuję nimi na oparciu. Cała się trzęsę, dygoczę, dobrze, że chociaż nie krwawię. Odkasłuję i wszystko mija. Już dobrze - myślę, ale to nieprawda. Jeden z reflektorów nagle wybucha, znów coś płonie. Znów przeze mnie otwarty ogień ogarnął plan. W panice wszyscy uciekają, kilka minut później straż gasi pożar. Znowu.
Po tym incydencie znów opuszczam Stany. Ach, Ameryko, tak bardzo będę za Tobą tęsknić.



Czytam jedną z mugolskich gazet, siedząc z założonymi nogami w pociągu. Przepadam za mugolami, są tacy ciekawi! Dużo też o nich wiem, w końcu mój czcigodny ojciec pochodził z takiej właśnie rodziny.  Mam na sobie przestronny, czarny kapelusz, dokładnie zakrywa moją twarz, nieskazitelnie biały płaszcz, który opina delikatnie moje kobiece kształty. Wyglądam za okno, żeby zobaczyć, czy już dotarłam na miejsce. Zielone pastwiska minęliśmy już dawno, teraz przyszedł czas na zabudowane, zatłoczone miasto. Londyn. Dom, stolica magii, tu się urodziłam i wychowałam. Nie mam sentymentów, wracam tylko dlatego, że matka boi się o moje zdrowie.
Nienawidzę swojej choroby. Ogranicza mnie, tworzy bariery, muszę rezygnować z wielu czynności, zadań, stresu. A ja upodobałam sobie życie właśnie w stresie, podróżując, bez kontaktu z rodziną, przyjaciółmi z dawnych lat. Uciekałam i uciekać będę, cenię sobie nowe starty, twarze, kultury, sztukę, nową siebie. Jestem jak kameleon, a jedyne, co się we mnie nie zmienia, to niepohamowana moc, której nie potrafię wykorzystać. Przeklinam cię, matko naturo, spłoń i zostaw mnie w spokoju. Czasami myślę, że wolałabym umrzeć, aniżeli wciąż się obawiać, wciąż chodzić do doktorów, do szpitali, unikać sportu, znosić ból. Chwilę później jednak uświadamiam sobie, że bredzę. Życie jest przecież takie piękne, tyle rzeczy jeszcze nie zwiedziłam, tyle ludzi do poznania, tyle w s z y s t k i e g o. Nigdy nie miałam zamiaru rezygnować z marzeń, wzięłam sprawy w swoje ręce.
A gdzie kończę? Właśnie w Londynie.




patronus: Nie mam bladego pojęcia, dlaczego jestem niedźwiedziem. Mogę sobie przypomnieć zdziwienie moje i pozostałych zebranych, kiedy wyczarowałam właśnie jego. Nigdy nie pomyślałabym, że gdzieś w głębi mam tak silne, niepodległe zwierze. Może to znak, że sama taka jestem? Mam nadzieję. Nie chcę zagłębiać się w rozmyślanie, nie mam czasu na takie bzdury.
Wspomnienie, którym go przywołuje, jest proste i niczym nie skalane. To ja, stoję w objęciach matki, ojca i całego rodzeństwa, tuż przed wyprawą w świat. To był chyba ostatni raz, gdy byliśmy wszyscy razem, ale nie chcę o tym rozmawiać.










 
5
4
2
4
0
3
0


Wyposażenie

Różdżka, czarna kotka Alaska, sowa i punkty doświadczenia



Gość
Anonymous
Gość
Re: Rhiannon Naifeh [odnośnik]17.01.16 20:11
podbijam i proszę o zmianę nazwy! <3
Gość
Anonymous
Gość
Rhiannon Naifeh
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach