Wydarzenia


Ekipa forum
Morticia Greengrass
AutorWiadomość
Morticia Greengrass [odnośnik]01.03.16 11:58

Morticia Greengrass

Data urodzenia: 01.07.1932 r.
Nazwisko matki: Bennett
Miejsce zamieszkania: Derbyshire, Dwór Greengrasów.
Czystość krwi: Szlachetna
Status majątkowy: Bogata
Zawód: Działalność charytatywna na rzecz magicznych zwierząt
Wzrost: 165 cm
Waga: 52 kg
Kolor włosów: Brązowe
Kolor oczu: Niebieskie
Znaki szczególne: Brak


Historia taka jak każda, może nieco inna, może trochę bardziej poplątana. Pełno w niej zawirowań, wielu zmian i niedociągnięć na które nie miałam zbyt wpływu. Jedną z takich rzeczy było obdarzenie mnie siostrą bliźniaczką, niby podobną a zupełnie inną ode mnie. Przekleństwo, czy dar? Życie z siostrą  jest trudne, ale z drugiej strony wiem, że chyba nigdy, przenigdy nie kochałam nikogo mocniej od Niej i mam wrażenie, że Ona również tak uważa. W życiu spotkałam się z wieloma sytuacjami w których sama obecność Lilith mi pomagała, lecz zarówno wiele było takich chwil,  jak i tych w których się kłóciłyśmy i miałyśmy dość swojej obecności. Należę do rodu Greengrass, jestem jedną z nich i czuję dumę na myśl o tym kim jestem, gdzie się wychowałam, skąd pochodzę i z tego na kogo wyrosłam dzięki wsparciu rodziny. Odkąd pamiętam byłam przywiązana do najbliższych mi osób, do mamy, taty, siostry a nawet babci, która dość często mnie denerwowała.



Należę do rodu Greengrass, nie czuję się ani gorsza, ani lepsza. Jesteśmy jednym z najmłodszych rodów, lecz tak samo znani jak członkowie innych rodzin. Jesteśmy raczej znani z tego, że mimo wszystko otwarcie mówimy co nam nie odpowiada, walczymy o to co słuszne. Jak można się domyślić, również taka jestem. Słyniemy z tego, że jesteśmy przychylni mugolom, ta tradycja podtrzymywana jest do tej pory i mam wrażenie, że to się raczej nie zmieni, tak samo jak wolność słowa. Jestem dumna, że zostałam wychowana w takich a nie innych wartościach. Nauczyłam się wielu rzeczy, które będą mi towarzyszyć przez resztę życia i to właśnie dzięki tej rodzinie jestem sobą.



Przyszłyśmy na świat 1 lipca, w roku 1932, jako owoc miłości Williama i Annie. Więcej mogłabym opowiedzieć o ojcu, niż o matce. Jakby nie patrzeć był ze mną od dnia poczęcia, aż do tej pory. Pamiętam go jako radosnego człowieka, dość żywiołowego. Od zawsze nosił się w czerni i przyciągał uwagę, lecz nic sobie z tego nie robił, po prostu był i żył z dnia na dzień. Gdy był młodszy musiał być przystojnym mężczyzną, nie dziwię się, że mama się w nim zakochała, najwidoczniej miał w sobie "to coś". Tata z biegiem czasu zaczął stronić od towarzystwa, stał się samotnikiem, lecz jakoś mu to nie przeszkadzało. Było mu z tym dobrze i w sumie jest nadal, bo w tym momencie właśnie taki jest, oschły, obojętny. Gdy byłyśmy młodsze  poświęcał nam dość dużo czasu, mi, Lilith a nawet mamie. Czytali nam wspólnie bajki, kładli do snu, było idealnie. Można by rzec idealny wzorzec rodziny, tak było. Tak jak jednak wspomniałam, wszystko się zmieniło. Ważną rolę w moim życiu odegrała również mama, była naprawdę piękną kobietą. Kochała sztukę, a tą miłość odziedziczyłam po niej, tak samo jak metamorfomagię. Pracowała jako Uzdrowicielka, była dobrą kobietą. Często się uśmiechała i każdemu starała się pomóc, nie mogę zarzucić jej niczego złego. Wraz z tatą dobrze się dobrali, mama potrafiła mu poprawić nastrój, on zawsze pokazywał, że jest dla niego ważna, ciągle ją zdobywał i zaskakiwał - to jej odpowiadało, brak rutyny. Często narzekała na nudę, lecz jakoś się temu nie dziwię, miała w sobie pełno energii i potrafiła nią zarazić niemal każdego człowieka. Rodzice wychowywali mnie w tolerancji, zarówno dla ludzi o innym statusie społecznym, jak i dla tych "brudnej krwi". Nie przypominam sobie, żebyśmy byli negatywnie nastawieni do ludzi, wręcz przeciwnie - większości staraliśmy się pomóc i każdego zrozumieć.
Poznali się w Londynie, wpadli na siebie na jednym ze skrzyżowań. Ona, miłośniczka sztuki żyjąca ciągłymi marzeniami i On, podróżnik chłodnym spojrzeniu. Można by rzec, miłość od pierwszego wejrzenia. Gdy tylko na siebie spojrzeli od razu wiedzieli, że są sobie przeznaczeni. Przez pewien czas wymieniali listy, później zaczęli się spotykać. Spędzili razem mnóstwo czasu, wiele przeżyli, mięli mnóstwo wspomnień i z każdym spotkaniem upewniali się, że to co do siebie poczuli nie było zwykłą sympatią, lecz prawdziwą miłością. Marzyli o dzieciach, po kilku latach wspólnego życia ich marzenie się spełniło, dostali dwie śliczne córeczki. Wielka była ich radość, gdy wzięli te dwie małe istotki w ręce. Z tego co mi wiadomo zachwycał się nami każdy, od dziadków po ciotki i wujków. Sielanka się skończyła, gdy te dwie niewinne istotki zaczęły dorastać. Nie wiem która z Nas sprawiała więcej problemów, lecz wiem, że rodzice przeszli ze mną mnóstwo sytuacji w których po prostu się o mnie bali. Nie stroniłam nigdy od kłopotów i problemów, wszędzie gdzie coś się stało od razu wszyscy wiedzieli, że byłam tam ja. Porozrzucane książki, kolejne stłuczone naczynia i kieliszki, znów płacz dziecka które doskonale się bawiło odłamkami szkła, dopóki się nie skaleczyło. Na szczęście mama zawsze wiedziała co robić, w końcu była Uzdrowicielką. Gdy rodzice wypuszczali mnie z domu, żebym szła bawić się razem z siostrą zawsze był ktoś z nami, opiekunka, niania, babcia, mama lub tata. Nie podobało mi się to ciągłe pilnowanie, więc jak to na ogół bywa z dziećmi stwierdziłam, że się najzwyczajniej w świecie po prostu zbuntuję, lecz o tym później. Mając sześć lat odkryłam swoje zdolności metamorfomagiczne. Okazało się, że nie tylko ja tak potrafię, bo Lilith również. Kończyło się to tak, że ja zmieniałam się w nią, a ona we mnie i również doskonale się wtedy bawiłyśmy. Jak to na ogół bywa wśród arystokracji  rodzice przykładali dużą uwagę do zasad, savoir-vivre zasady moralne, estetyka, etyka, oraz mnóstwo innych zasad, Nas również to nie ominęło. Rodzice wkładali mnóstwo pracy w to, by ich córki zachowywały się jak na damy,  szlachcianki przystało. Język francuski jest natomiast drugim językiem, zaraz po angielskim którym mogę posługiwać się na co dzień. Mimo tego, że miałyśmy dużo obowiązków i nauki, nie narzekałyśmy na brak rozrywek i czasu. Potrafiłyśmy bawić się w ogrodzie, a gdy moja siostra ćwiczyła strzelanie z łuku, ja siedziałam razem z mamą, gdy żyła w pracowni, pośród farb i płócien malarskich. Tam oddawałam się sztuce i ćwiczyłam umiejętności malarskie. Można by rzec, że spędziłam tam większość dzieciństwa. Życie w Naszym dworku płynęło bardzo wolno, z dnia na dzień miałam wrażenie, że dzień jest coraz dłuższy. Poranne wstawanie było niezwykle męczące, a wszystko po to żeby zjeść wspólnie śniadanie. Po śniadaniu mięliśmy czas dla siebie, później obiad, nauka, czytanie książek, rozrywka, kolacja i znowu sen. Ta rutyna była irytująca.



W roku 1940 skończyła się sielanka. Piękny obrazek Naszej rodziny rozpadł się niczym szklany, delikatny wazon. Nasze życie obróciło się o 180 stopni, ta zmiana przyszła nagle, wraz z dniem w którym zachorowała Nasza mama. Do tej pory nie wiem na co była chora, lecz miałam wrażenie, że miało to związek ze słynną Bitwą o Anglię. Annie od zawsze była kobietą pełną dobroci, na ogół stawiała zdrowie innych ponad swoje, chciała by każdemu było jak najlepiej. Podziwiam ją za tą dobroć i żałuję, że sama nie potrafiłam i nigdy nie będę potrafić aż tak pomagać ludziom. Z drugiej strony jestem szczęśliwa z tego, że jestem jaka jestem. Uparta jak osioł, sarkastyczna, może nawet pyskata, lecz mam pewność, że nie stracę życia przez sytuację w której pragnęłabym czyjegoś dobra. A właśnie ta "dobroć" zabiła moją mamę.
Podczas bitwy chorowało wiele osób, był to okres dość ponury, ciemne czasy dla każdego. Wśród osób angazujących się w wojnę była oczywiście moja matka, uzdrowicielka. Nie wiem od kogo zaraziła się tą cholerną chorobą, nie wiem jakim cudem się to stało, lecz niestety zaraza pochłonęła i ją. Mama nie zwracała uwagi na czystość krwi, pomagała każdemu, komu tylko mogła - mogła się poświęcić nawet dla zwykłego mugola, była moją bohaterką i zawsze nią będzie.
Śmierć przyszła nagle.
Pojawiła się pewnej nocy, niezapowiedziana, niechciana.
Mama zmarła nagle, poprzedniego dnia stwierdzono poprawę zdrowia, a humor również jej dopisywał, w końcu zasnęła. A gdy zasnęła, już się nie obudziła - była martwa, całun śmierci ją otulił i zasnęła snem wiecznym. Chcieli ją z niego wybudzić, nad ranem, starali się - lecz na próżno, odeszła. Stwierdzono zgon. Wraz z nią odeszły kolory, Nasze życie stało się szare i ponure. Już nigdy nie spojrzę na świat tak, jak wtedy, gdy żyła.
Jej śmierć wstrząsnęła całą rodziną, lecz najbardziej odbiła się na mnie, Lilith, oraz tacie. Na najbliższych. Od śmierci żony ojciec chodził przybity, wiecznie nachmurzony. Wydawał się być nieobecny, unikał kontaktu z ludźmi, zamknął się w sobie. Wtedy wewnętrzną przemianę przeszłam również ja. Tak jak tata, stałam się nieufna i pesymistycznie nastawiona do innych, gdy moja siostra milczała, ja krzyczałam i płakałam w poduszkę, gdy ona ćwiczyła metamorfomagię, ja malowałam. Wcześniej chciałam pomagać innym, tak wtedy z pozytywnej dziewczynki stałam się pesymistyczna, za szybko dorosłam. Na szczęście, a może i nie szczęście - tylko na pewien czas. Po śmierci mamy, babcia stwierdziła, że spróbuje Nas wychować "na nowo". Starała się wpoić nam nowe zasady, poniżała przy nas osoby o "brudnej krwi", chciała żebyśmy były takie jak większość czystokrwistych. Nie rozumiałam jej. Jaki normalny człowiek wykorzystuje tragedię rodzinną do spełnienia jakichś swoich chorych fantazji? Nie miałam zamiaru jej słuchać, zawsze miałam swoje zdanie i mimo wszystko uważam, ze szacunek należy się każdemu, nawet zwykłej, szarej osobie, a mimo to nie miałabym oporów, by zrobić krzywdę osobie która zaraziła moją matkę. Całkowitej przemiany wewnętrznej doznałam wraz z pójściem do Hogwartu.
Przemiany na gorsze.



Wrzesień, 1943 rok. Szkoła Magii i Czarodziejstwa, Hogwart. Pamiętam pierwszy dzień w tej szkole, w tym arcydziele architektury. Tak samo jak 1 września, na peron zostałam odprowadzona przez tatę. Pamiętam to podekscytowanie, gdy wsiadałam do pociągu. Byłam szczęśliwa, lecz zarazem smutna. Rozdarta emocjonalnie, będę tęsknić za domem. Zostawiam za sobą przeszłość na okres roku szkolnego, postaram się nie myśleć o tragedii, która trzy lata temu odebrała życie mojej mamie.
Taki miałam plan, wyszło inaczej. W drodze do szkoły towarzyszyła mi siostra i inni pierwszoklasiści, Lili od razu podłapała z nimi świetny kontakt - ja go unikałam. Zamiast słuchać tego, co mają do powiedzenia, patrzyłam w okno i myślałam nieco przerażona, chciałam iść do szkoły, lecz z drugiej strony bardzo się tego bałam. Tyle nowych osób, tyle ludzi. Otworzył się przede mną zupełnie inny, magiczny świat, którego nie znałam. Tak bardzo się bałam.
Zmieniłam nastawienie. Strach zastąpił podziw. Ten zamek był piękny, już sam wygląd dziedzińca przyciągał uwagę, tak jak tereny dookoła. Zakochałam się w tym miejscu. Wielka sala była czymś niezwykłym, sufit przypominał gwieździste niebo. Najbardziej obawiałam się ceremonii przydziału. Byłam zestresowana, gdy usiadłam na krześle. Jeszcze większy stres pojawił się, gdy nałożyli mi na głowę ten stary kapelusz, nie wiem czego się tak naprawdę bałam. Złego przydziału? Chciałam być w domu razem z Lilith, bałam się, że trafię do zupełnie innego. Na szczęście tiara bez wahania przydzieliła mnie do Gryffindoru. Pierwszy rok minął mi naprawdę szybko. Miałam grupkę osób, które szczególnie przypadły mi do gustu. Nie szukałam przyjaciół, starałam się raczej trzymać innych na dystans. Mimo wszystko wśród uczniów znalazły się osoby, które mogłam określić mianem "przyjaciół". W szkole szło mi całkiem nieźle, największy problem sprawiało mi zielarstwo. Pokochałam zaklęcia, Opiekę nad magicznymi stworzeniami, eliksiry i transmutację. Nie przepadałam za quiddichem, unikałam gier zespołowych. W czasie nauki szkolnej straciłam niemalże całkowicie kontakt z ojcem, podczas gdy Lilith go odzyskała. Tęskniłam za dawnym ojcem, nie mogłam zaakceptować jego obecnej egzystencji.



Gdy w roku 1950 ukończyłam szkołę. Czy byłam szczęśliwa z tego powodu? Nie, nie byłam i jestem pewna, że Was tym nie zaskoczę. Fakt, w wakacje i w ferie często wracałam do domu, lecz byłam szczęśliwa, że zatrzymywałam się tam na dość krótki okres czasu. W końcu przyszedł ten dzień, w którym ukończyłam szkołę i musiałam znowu wrócić do domu, tym razem na stałe. Przekraczając próg domu wszystko wróciło, wszystkie wspomnienia, sentyment. Stare drewniane meble, może trochę bardziej zakurzone niż wcześniej, wielkie zasłony na oknach, stół na środku salonu a na nim wazon. W wazonie kwiaty, lecz zwiędłe, ponure. Ten dom mimo, że wyglądał tak, jak wtedy gdy go opuszczałam wydawał się jednak zupełnie inny, obcy. Przyjechałam przed siostrą, powitał mnie ojciec, nieco już podstarzały, wciąż w czarnych ubraniach. Wyglądał jak wrak człowieka, cień tego co było wcześniej. Zasmucił mnie jego widok, nie wiedziałam co mówić, jak się zachować. Przygarnął mnie do siebie i przytulił, pierwszy raz od tych paru lat, dawno mnie nie widział. Z małej, drobnej dziewczynki wyrosłam na kobietę. Ciemne, długie włosy, chłodne niebieskie oczy. Zmieniłam się, byłam niegdyś słodką dziewczynką, a wtedy stanęłam przed nim jako dorosła kobieta obdarzona typowo kobiecą sylwetką, z krągłościami tu i ówdzie. Nie byłam nigdy gruba, nie uprawiałam sportu a mimo wszystko byłam szczupła, drobna, delikatna i blada. Nie potrafiłam z nim rozmawiać, to było trudne po tak długim czasie. Dwie godziny później do domu weszła siostra, od razu ją przywitałam. Miałam wrażenie,że uratowała mi życie swoją obecnością, lecz co z tego, że była wtedy ze mną skoro sama nie bardzo umiała rozmawiać z ojcem? Lilith już z Nami nie mieszkała, zostałam tylko ja, tata i dziadkowie. Jakiś czas później również opuściłam dom rodzinny Greengrassów. Pewnego dnia, gdy czytałam książkę wpadła do mnie podekscytowana siostra, mówiąca o podróży dookoła świata wraz z Naszym kuzynem, oczywiście, że się nie wahałam. Myślałam, że ojciec nie wyrazi zgody, faktycznie był z tym pewien problem, lecz ostatecznie wyraził zgodę. W taki właśnie sposób razem z Lilith i kuzynem poznawałam świat, perełki architektury, kultury różnych ludzi. Norwegia to piękny kraj, lecz Holandia... To spełnienie moich marzeń. W 1953 roku znów przekroczyłam próg domu. Nie na stałe, nie chciałam tam mieszkać, dom który niegdyś był dla mnie czymś magicznym zaczął mnie przerażać. Z siostrą również widywałam się już rzadziej, zmieniła miejsce zamieszkania, ja również. Każda z Nas była zajęta swoim życiem, poza tym na naszą relację wpłynęła również pewna kłótnia... Czasem trudno mi było dobrać odpowiednie towarzystwo, właśnie tak samo było z przypadku pewnego chłopaka w którym się kochałam za czasów szkolnych. Los ponownie postawił mi go na drodze, a wraz z nim, dawnym uczniem Slytherinu wiąże się dość nieprzyjemna sytuacja. Miał pociąg do czarnej magii, którą praktykowałam razem z Nim. Twierdziłam, że to doskonała zabawa, poza tym zaklęcia czarnomagiczne sprawiały mi ogromną przyjemność. Wtedy byłam u ojca, Lilith również. W piwnicy ćwiczyłam zaklęcia zakazane, mając nadzieję, że nikt nie będzie mi przeszkadzał. Akurat w momencie, gdy rzucałam zaklęcie do piwnicy wparowała moja siostra, wraz z pewnym chłopakiem o imieniu Marin. Widzieli to, czego widzieć nie powinni. Pokłóciłam się wtedy z siostrą, pierwszy raz w życiu doszło między nami do tak poważnej kłótni. Wszystko skończyło się jednak w przykry sposób, ponieważ Marin stracił pamięć. Nie była tozbyt przyjemna sytuacja. Marin chciał o wszystkim powiedzieć, lecz w zamian za to Lililth rzuciła na niego zaklęcie -obliviate.
Kocham moją siostrę, przez moją głupotę zaryzykowała i pozbawiła pamięci mężczyzny na którym jej zależało, a wszystko to tylko po to by móc mnie chronić. Do tej pory mam wyrzuty sumienia, że przeze mnie go straciła, lecz mam świadomość, że to co stało się wtedy w piwnicy, zostanie tylko między mną a Lilith. Jestem jednak szczęśliwa, bo los obdarzył mnie taką osobą, jak Lilith. Od zawsze była mi najbliższą osobą z całej rodziny i to się nie zmieni. Nasze relacje znów się poprawiły, teraz jest wszystko dobrze, tak jak kiedyś. Po tej całej szopce obiecałam sobie, że nigdy więcej nie użyję czarnej magii, a przynajmniej miałam taki zamiar. Swój wolny czas poświęcałam magicznym stworzeniom, zaczęłam prowadzić spotkania i wydarzenia mające na celu ułatwienie życia magicznym stworzeniom.



Teraz jest rok 1955, mam nadzieję, że moje życie na nowo nabierze kolorów.



Patronus: Kot - Koty znane są ze swojej przebiegłości i sprytu, można by rzec, że doskonale odzwierciedlają charakter Morticii. Są potulne, lecz potrafią pokazać pazurki, uchodzą za zwierzęta mistyczne i tajemnicze. Zawsze chodzą własnymi ścieżkami, tak jak Morticia.
Koty towarzyszyły jej od samego początku, odkąd była małym dzieckiem. Dziewczyna jest szczerze zakochana w tych zwierzętach, przypomina sobie jak spędzała wieczory przy kominku, głaszcząc wygrzewającego się obok kota. By go przywołać musi przypomnieć sobie miłe wspomnienia, które na ogół związane są z tym jak spędzała czas razem z siostrą.










 
4
3
4
4
0
6
3


Wyposażenie

Kot, różdżka, sowa, karty tarota



Gość
Anonymous
Gość
Re: Morticia Greengrass [odnośnik]23.04.16 22:20

Witamy wśród Morsów

Twoja karta została zaakceptowana
INFORMACJE
Przed rozpoczęciem rozgrywki prosimy o uzupełnienie obowiązkowych pól w profilu. Zachęcamy także do przeczytania przewodnika, który znajduje się w twojej skrzynce pocztowej, szczególnie zwracając uwagę na opis lat 50., w których osadzona jest fabuła, charakterystykę świata magicznego, mechanikę rozgrywek, a także regulamin forum. Powyższe opisy pomogą Ci odnaleźć się na forum, jednakże w razie jakichkolwiek pytań, wątpliwości, a także propozycji nie obawiaj się wysłać nam pw lub skorzystać z działu przeznaczonego dla użytkownika. Jeszcze raz witamy na forum Morsmordre i mamy nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej!

Morticia jest dumnym członkiem rodu Greengrass. Z kochającą siostrą, bliźniaczką. Niestety ich życie nie było przez cały czas tak idealne. Śmierć matki zmieniła bardzo dużo, przede wszystkim relacje z ojcem. Błogosławieństwem dla małej dziewczynki była szkoła, do której mogła uciec przed wszystkimi problemami, które prześladowały ją w domu. Po siedmiu latach nauki jednak nic z jej ojcem się nie zmieniło. Dlatego chętnie skorzystała z okazji ucieczki, gdy tylko się taka nadarzyła. Z siostrą. Miejmy nadzieję, że Morticia znajdzie sposób na odnalezienie się w życiu po tym jak zbłądziła w nim próbując czarnej magii, co było powodem kłótni z siostrą!

OSIĄGNIĘCIA
kwiat nadziei
STAN ZDROWIA
Fizyczne
Pełnia zdrowia.
Psychiczne
Pełnia zdrowia.
UMIEJĘTNOŚCI
Statystyki
Zaklęcia i uroki:4
Transmutacja:3
Obrona przed czarną magią:4
Eliksiry:4
Magia lecznicza:0
Czarna magia:6
Sprawność fizyczna:3
Inne
Brak
WYPOSAŻENIE
wałek
HISTORIA DOŚWIADCZENIA
[01.03.16] Karta Postaci = 60



Ocalałeś, bo byłeś pierwszy
Ocalałeś, bo byłeś
ostatni

Hereward Bartius
Hereward Bartius
Zawód : Profesor w Hogwarcie
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Na szczęście był tam las.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zdarzyć się musiało
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t576-hereward-bartius-barty https://www.morsmordre.net/t626-merlin https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f222-hogsmeade-134-dom-bartiusow https://www.morsmordre.net/t2860-skrytka-bankowa-nr-20#45895 https://www.morsmordre.net/t1014-bartek-wsiakl
Morticia Greengrass
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach