Wydarzenia


Ekipa forum
Salon
AutorWiadomość
Salon [odnośnik]05.03.16 14:41
kiedyś opiszę, aj promis
Gość
Anonymous
Gość
Re: Salon [odnośnik]05.03.16 15:53
W całej złości na siostrę, a może raczej na spotkanie z nią... Caro nie była pewna, co czuje. W każdym razie - w całej swojej złości miała ten przywilej, że zawsze mogła liczyć na przyjaciela. Żeby poznać człowieka jakim był Roger Elliott, warto było zostać aurorem i warto było przyjechać do Londynu. Tak samo opłacało się porzucić wygodne mieszkanko, żeby udać się do niego w odwiedziny. Caro była nie w sosie, więc pewnie chciał ją odciążyć z obsługiwania gościa, proponując spotkanie u siebie. To miłe. Dziewczyna potrzebowała spokoju i miejsca, gdzie swobodnie będzie mogła rozsiąść się na kanapie, żaląc się na życie. Nie chciała mu robić kłopotu, ale sytuacja była wyjątkowa, a on na pewno dobrze ją rozumiał i był w stanie wybaczyć jej ewentualne ściemnianie. Jednym słowem Roger był wspaniały! Bardzo go szanowała, ale nie czuła się w jego towarzystwie spięta. Wręcz przeciwnie! Wiedziała, że może być względem niego bardzo szczera i wcale nie musi bacznie uważać na słowa czy gesty. Oboje świetnie się rozumieli, choć wcale nie byli do siebie podobni. Nie można tu mówić także o jakiś przyciągających się przeciwieństwach. Ludzie w końcu nie są puzzlami czy magnesami, więc ich dopasowanie jest czymś bardziej skomplikowanym niż dopasowanie przedmiotów. Nie chodzi o to, żeby znać zasadę, tylko po prostu się do niej stosować intuicyjnie. Po prostu jakoś tak wyszło, że Caro i Roger się zaprzyjaźnili i tylko to się liczyło!
Starała się nie myśleć o Bellonie, ale jak na złość, ten motyw często przewijał się w jej myślach. Po prostu nie potrafiła zająć umysłu wesołymi rzeczami, gdy działo się coś tak trudnego. Nie umiała zmusić się do optymizmu, bagatelizując kluczowe sprawy. Może Rogerowi uda się ją jakoś rozweselić?
Stanęła na przeciwko drzwi prowadzących do jego mieszkania, wzięła głęboki wdech i zapukała. Gdy usłyszała, że ktoś (Roger) się zbliża, wysiliła się nawet na uśmiech, który miał zakryć jej smutek. Przykro by było robić złe pierwsze wrażenie na kimś, kogo się bardzo lubi. Nawet jeśli on zdawał sobie sprawę z jej kiepskiego nastroju.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Salon [odnośnik]06.03.16 14:42
Roger Elliott był osobą bardzo troskliwą. Troszczył się o ukochaną siostrę, Maisie, troszczył się również o swoją kuzynkę, Alice, traktując ją niemal na zasadzie kolejnej siostry - i również troszczył się o towarzyszkę, Caroline, która, choć spoza rodziny, była dla niego niezmiernie ważna. Zasadę trzymania się razem i nieopuszczania ludzi w sytuacjach trudnych, wyznawał nie tylko na samych misjach, co również w życiu prywatnym, kiedy nie musiał wypełniać wyłącznie aurorskich obowiązków. Z tego powodu właśnie, kiedy tylko Caro napisała mu na temat swoich problemów, przejął się nimi również - a skoro przejął, tak samo chciał kobiecie pomóc. Nawet, jeśli mógł uczynić niewiele, pragnął sprawić, by wiedziała, że zawsze ma osoby, na które może liczyć. I nawet, cokolwiek by się zdarzyło - na jego może liczyć zawsze, przyjść, porozmawiać, bez obaw, że nie znajdzie dla niej choć odrobiny wolnego czasu. Bo czas dla bliskich mu osób miał nieograniczony i ujmował go nawet z czasu swojego; taki po prostu był, uwielbiał towarzystwo ludzi innych, nie stronił od konwersacji, a samotność zwyczajnie przyprawiała go o znużenie. Dlatego, między innymi, uznał pomysł spotkania za niezwykle dobry i konieczny do przeprowadzenia - ucieszył się więc, kiedy otrzymał odpowiedź (no, z samego wstępu i wzniosłych określeń przed jego nazwiskiem umieszczonym zamiast imienia, akurat odrobinę mniej się cieszył) zawierającą aprobatę co do rzuconej przezeń propozycji. Jeszcze bardziej się ucieszył, kiedy chwila spotkania sama w sobie nadeszła, otwierając drzwi swojej przyjaciółce z wymalowanym na twarzy uśmiechem.
- Cześć - oznajmił na powitanie.
Wpuścił ją do środka, przecież było oczywistym, że może czuć się jak u siebie. Widząc, że Caroline się uśmiecha, stwierdził, że może być całkiem lepiej. Cóż, chciał, aby było lepiej. Postanowił nie zamęczać ją pytaniami i rozmawiać na tematy z początku luźne - jeśli będzie chciała się wyżalić czy ponarzekać, mogła uczynić to w każdej chwili, wedle własnego uznania.
- Masz może ochotę na ciastko? - zapytał, zastanawiając się, co jeszcze przynieść oprócz herbaty. Gospodarzem samym z siebie był kiepskim, a i gotować czy piec specjalnie nie umiał, choć o podstawowe rzeczy umiał się zatroszczyć.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Salon [odnośnik]07.03.16 18:36
- Cześć, Roger - mówiąc to, weszła do środka, rozglądnęła się po przedpokoju, który nigdy się nie zmieniał i ruszyła w stronę salonu. Początkowo jakoś nie wiedziała co powiedzieć, więc chwilę trwali w milczeniu. Była to raczej mało niezręczna cisza. W końcu takie zjawisko występuje tylko w przypadku, gdy milczący ludzie niezbyt się znają i czują się zobowiązani zajmować czymś drugą osobę. Caro nie czuła takiej potrzeby. W towarzystwie Rogera mówiła tyle, ile chciała.
Weszła do salonu i zasiadła w fotelu. Gdyby zamknęła oczy, mogłaby bez problemu wyobrazić sobie, że znajduje się właśnie u swojej kochanej babci, która zawsze opowiadała jej wspaniałe baśnie o nieistniejących krainach i nieistniejących ludziach oraz innych stworzeniach. Caro wyobrażała sobie wtedy, że jest bohaterem opowieści. Najczęściej wcielała się w rolę pięknej księżniczki. Mogła zapomnieć wówczas o wszystkich troskach, które spędzały jej sen z powiek (nie było to oczywiście nic wielkiego - dzieci przejmują się czasem nawet najdrobniejszymi problemami). Teraz babcia również bardzo by się przydała. Szkoda, że już nie żyła... Dobrze natomiast, że miała Rogera. Gdy złożył jej propozycję, odparła wesoło:
- Ciastko? No pewnie! - to jej trochę poprawiło humor. Brawo, Roger!
Ciekawe, czy sam upiekł - zastanawiała się, gdy gospodarz udał się do kuchni. Dzisiaj nie miała ochoty na chodzenie za nim po całym domu i trucie mu głowy milionem opowieści. Po prostu siedziała w miękkim fotelu i rozmyślała. Nie upiekł. Chwaliłby się od progu - całkiem przyziemne myśli przeplatały się w jej głowie z jakimś filozoficznymi wywodami na temat Bellony. Caro chyba za bardzo się przejęła tym spotkaniem. Zdawała sobie sprawę, że zupełnie niepotrzebnie tak to analizuje, ale nie mogła się od tego powstrzymać. Ciekawe, czy ciastko ma z kawiarni Maisie - Roger miał siostrę i tak dobrze się z nią dogadywał, oboje się kochali... Caro zaczynała zdawać sobie sprawę, że w głębi serca zazdrości im tej relacji. Może zazdrość to za mocne słowo. To było raczej pragnienie stworzenia relacji na wzór tej Elliottów. A gdy już przydarzyła się kutemu okazja, siostra ją odrzuciła. Zabawne, bo Caro od kilku lat utrzymywała przecież, że nie chce mieć nic wspólnego ze swoją bliźniaczką. Jak szybko zmieniła zdanie!
- Dziękuję - uśmiechnęła się, gdy podał jej talerzyk z ciastem. - Jak to dobrze, że nie muszę siedzieć dzisiaj sama w domu i zadręczać się niepotrzebnymi myślami. - Choć tu też to robię... Jednak różnica między samotnym zadręczaniem, a tym u Rogera była ogromna. Tu dziewczyna czuła się o wiele znośniej i o wiele łatwiej zmieniała temat rozważań.
Ukroiła kawałek ciasta i powoli zjadła. - Mmm, dobre - swoje zadowolenie poparła szczerym uśmieszkiem. Ciasto było świetnym lekarstwem na smutki - to pewne!
Gość
Anonymous
Gość
Re: Salon [odnośnik]07.03.16 19:42
Najzabawniejszym było - co mogłaby postronna osoba stwierdzić - że nigdy, wcale a wcale, nie zastanawiał się konkretnie nad charakterem ich relacji. Kim byli? Znajomymi z pracy? Przyjaciółmi? Owszem, tak proponowałby zdrowy rozsądek, choć prawdę mówiąc Roger Elliott nigdy dokładnie tego nie rozważał. Caroline była dla niego po prostu w a ż n a i to liczyło się najbardziej; troszczył się o nią w pewnym sensie i nie chciał, by chodziła jak ta chmura gradowa, bez ani jednego cienia uśmiechu. Dlatego cieszył się bardzo, kiedy zobaczył, jak jej twarz się rozpogadza; postanowił jakoś poprawić jej humor, choćby miał zrobić z siebie totalnego głupca - choćby miał zmienić się w kota i skakać po pokoju, no, ujmując najkrócej - był zdolny do niemal każdej czynności. Cel uświęca środki, akurat w tym przypadku był wyznawcą tego to stwierdzenia. Przygotował ciastka i herbatę, by potem znowu móc wrócić do salonu. Usiadł, gryząc kawałek, bowiem niewiele rzeczy uwielbiał tak bardzo jak słodycze. Doliczyć do tego zapach świeżo upieczonego ciasta, które tylko czekało na pokrojenie! Oraz cytryny, herbaty z cytryną, którą równie bardzo lubił i równie chętnie popijał. Przełknął kawałek przeżuwanego ciasta, by odezwać się do swojej towarzyszki z uśmiechem.
- Bo widzisz - wyjaśnił. - Zadręczanie się w ogóle nie ma sensu.
Tak, tak, definitywnie należał do optymistów. Żadne tam zmartwienia czy rozpacz - życie toczyło się, wszystko szło do przodu i przynosiło nieustanne zmiany. Nie oznaczało to jednak, że smutek nie dotykał go nigdy - także martwił się (a raczej martwił o ważne osoby przez większość spędzanego na rozmyślaniach czasu), także napotykał na przeciwności - lecz starał się za wszelką cenę pod nimi nie ugiąć. I właśnie takie postępowanie proponował we wszystkich przypadkach.
- Porozmawiajmy jednak na lepsze tematy. - Wydawało mu się, że zmiana tematu będzie dobrym wyjściem. - Czy znalazłaś ostatnio jakiś podejrzanych?
Bo chyba nie zapomniała o zachowywaniu czujności!
Gość
Anonymous
Gość
Re: Salon [odnośnik]09.03.16 0:12
Oczywiście, że zadręczanie nie miało sensu! Co jednak Caro mogła poradzić na te złe myśli? One przychodziły same. Prześladowały ją, podsuwając niepotrzebne zmartwienia i obawy. Na szczęście Roger miał zamiar skutecznie temu zaradzić, a Caro planowała całkowicie poddać się tej terapii.
- Nie ma! - przytaknęła pewnym tonem. - Dlatego właśnie tu jestem.
Wcisnęła się wygodnie w miękki fotel. Czuła się dobrze, pomimo tego, że parę minut temu było jej bardzo źle. Brakowało tak naprawdę tylko jednego...
- Roger, puścisz jakąś dobrą muzykę? - uśmiechnęła się miło. O tak - teraz było wręcz idealnie!
Pyszne ciacho, dobra muzyka, miękki fotel, ciepłe mieszkanko i - co najważniejsze - wspaniałe towarzystwo. Na chwilę obecną warunki, w których przyszło jej przebywać, rekompensowały aktualny stan jej życia prywatnego. Mogła tu zebrać energię na walkę z przeciwnościami losu i nabrać pewności swoich decyzji. Postanowiła, że nie da się tak łatwo odrzucić Bellonie, choćby miała znowu cierpieć, albo nawet się załamać. Sprawa była warta takiego ryzyka. Skoro Caro czuła się zawiedziona z powodu rozstania z siostrą, oznaczało to, że jeśli nie podejmie próby nawiązania ponownej relacji, nigdy sobie tego nie wybaczy. Była zmuszona działać. Ta sprawa była już zamknięta. Caro była pewna, czego chce, a Roger doradził jej już wszystko, co mógł jej doradzić, więc nie było sensu znowu o tym mówić. Lepsze tematy pasowały dziewczynie jako odskocznia od jej głównego problemu.
Będąc nauczoną przez Rogera, Caro zawsze i wszędzie zachowywała czujność. Robiła to czasem automatycznie, co może nie było najlepszym wyjściem, ale gdy była czymś zajęta, to lepsze bezmyślne uważanie niż całkowity jego brak. Dzięki Elliottowi nabierała również podejrzeń w rozmowach. Kiedyś była bardziej ufna (nigdy naiwna!), ale po solidnym treningu współpracownika, nauczyła się być aurorem także poza godzinami pracy. Gdy mężczyzna zadał pytanie, od razu pomyślała o swoim pewnym znajomym - Michaelu Tonksie. Nie przywołała go jednak w rozmowie. Tak naprawdę nie miała już co do niego żadnych podejrzeń, więc tym bardziej nie chciała obciążać go kłopotami w postaci Rogera. Michael nie zasłużył sobie na - wbrew pozorom - poważne miano podejrzanego. Tak naprawdę wzbudził w Caro pewną myśl, która była zapewne wynikiem szkoleń Rogera. Jeśli przyjaciel dowiedziałby się o cieniu wątpliwości, jaki wywołało pytanie o jakąś szczególnie niepokojącą sprawę, mógłby się zaniepokoić, a Michel przecież zręcznie wybronił się, tłumacząc dokładniej, skąd to pytanie. Roger mógłby to uznać za sprytne posunięcie dobrze wykwalifikowanego szpiega, ale Caro ufała Michaelowi na tyle, że uznała wytłumaczenie za jak najbardziej prawdziwe. No może pozostała minimalna szansa na najgorszy scenariusz, ale dziewczyna nie dała się zwariować. Roger pewnie by się dał! W razie ewentualnego kolejnego sygnału, który włączy w jej umyśle alarm o potencjalnym podejrzanym, wszystko przekaże swojemu współpracownikowi. Ale jeszcze nie teraz.
- Niespecjalnie... Nikt nie rzucił mi się w oczy - odparła leniwie, kręcąc głową. - A rozglądałam się naprawdę uważnie! - dodała żywiołowo!
Gość
Anonymous
Gość
Re: Salon [odnośnik]09.03.16 15:22
I znowu jechała przez zatłoczone, deszczowe miasto przy wtórze skrzypienia wycieraczek zgarniających z szyb ciężkie krople i cichej, mugolskiej muzyki sączącej się z samochodowego radia. Które czasami szwankowało, bo auto ojca nie było pierwszej nowości, ale i tak lubiła umilać sobie podróż. Niczym w tych cudownych czasach w Ameryce, gdzie kilkakrotnie przemierzyła cały kraj w samochodzie, pędząc autostradą i wydzierając się w rytm popularnych w tamtym okresie piosenek, lub sunąc mniejszymi, bardziej niepozornymi drogami i dając się ponieść bardziej stonowanej atmosferze lekkości i nostalgii.
Także teraz towarzyszył jej raczej nostalgiczny nastrój, czemu znakomicie sprzyjał padający deszcz i wciskający się do wnętrza pojazdu listopadowy ziąb. Ostatnimi czasy prawie każdy dzień tak wyglądał, i choć zima nawet jeszcze się nie zaczęła, to Alice już nie mogła się doczekać cudownie ożywczej wiosny.
Po zakończeniu swojej dzisiejszej pracy nagle stwierdziła, że dobrze byłoby wpaść do Rogera. W końcu już kilka dni się nie widzieli, a była bardzo ciekawa, jak się miewał. Byli sobie przecież bardzo bliscy, niczym prawdziwe rodzeństwo. Często do siebie wpadali, niekiedy nawet bez zapowiedzi. Jak na przykład wtedy, kiedy Roger wyrwał ją ze snu pewnego ranka.
Po drodze kupiła jeszcze po coca-coli i hamburgerze na wynos, w końcu należało podtrzymywać w starszym kuzynie amerykańskie nawyki. Czasem obawiała się, że stawał się coraz mniej zamerykanizowany, skoro tak mocno wsiąkł w tę brytyjską część życia.
Zaparkowała pojazd w pobliżu jego kamienicy i naciągnąwszy na głowę kaptur, szybko zamknęła auto i przemknęła od niego do drzwi budynku, następnie wspinając się po schodach i zostawiając na nich wilgotne ślady. Zręcznie wspięła się na piętro, gdzie znajdowało się mieszkanie Rogera i zapukała w charakterystyczny dla siebie sposób, by zapowiedzieć swoje przybycie, po czym bez większych zahamowań weszła do środka. Skoro było otwarte, to znaczy, że był obecny, może nawet niedawno wrócił i z roztargnienia zapomniał zamknąć? Pewnie powinna się wstrzymać, bo jednak mogła zastać kuzyna w zdecydowanie niejednoznacznej sytuacji z jakąś kobietą, ale cóż, oboje byli tak samo w gorącej wodzie kąpani.
- Roger? – zawołała, rozglądając się po mieszkaniu, w którym była już tak dużo razy, że doskonale znała rozkład pomieszczeń. Usłyszała dobiegający z salonu głos i właśnie tam skierowała swoje kroki, po czym znowu charakterystycznie zastukała, zanim wlazła do środka i rozejrzała się po wnętrzu salonu.
I właśnie wtedy przeżyła szok, widząc Rogera rozmawiającego z Belloną Greyback. Stanęła jak wryta w drzwiach, wpatrując się w twarz kobiety i prawie zapominając o trzymanej w dłoni torbie z przekąskami.
- Och... To ty? – wypaliła, wpatrując się z niedowierzaniem w twarz Greyback. Do której może już nie czuła tak wielkiej złości jak dwa miesiące temu, najgorsze emocje już dawno opadły (nie potrafiła zbyt długo trzymać ich w sobie) ale jednak nie spodziewała się, że Roger utrzymywał z nią tak zażyłe stosunki, z osobą, która nazwała jej ojca, a jego wujka szlamą. Ciekawe, czy o tym wiedział? – Więc jego nie uważasz za szlamę?
Wciąż była podenerwowana, czuła się w tym momencie trochę oszukana przez swojego kuzyna. Skąd miała wiedzieć, że Greyback miała bliźniaczkę, która w dodatku była bliską współpracownicą Rogera?
Alice Elliott
Alice Elliott
Zawód : brak
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Salon K31FNDR
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1201-alice-elliott https://www.morsmordre.net/t1911-poczta-alice#26809 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204
Re: Salon [odnośnik]09.03.16 19:15
I tak oto - wszystko zaczynało wracać na tory sobie właściwe. Roześmiany i szczęśliwy (bo nawet nie musiał wcielać się w rolę klauna, by Caroline rozpogodziła się choćby na moment), zaczął zastanawiać się nad kolejnym urozmaiceniem ich spotkania. Jak się okazało, pomogła mu w tym sama rozmówczyni, za co był jej rzecz jasna niezmiernie wdzięczny. No tak! Jak mogli siedzieć w owej ciszy? Cisza nie jest korzystna, dobrze będzie, jeśli coś w tle zacznie sobie pogrywać.
- Robi się! - odparł entuzjastycznie, już zaczynając naprędce szukać wśród zbiorowiska płyt wszelakich - winylowych, mugolskich czy to czarodziejskich, z różnymi wykonawcami przede wszystkim gatunków najbardziej popularnych, w tym jakże lubianego przez niego bluesa. Ach, szkoda, że Chudy Joe nie wydał żadnego albumu (a może wydał, pod pseudonimem kolejnym, a ON NIC O TYM NIE WIEDZIAŁ? Byłby wtedy naprawdę zrozpaczony). Po dłuższym namyśle i pytaniach, w końcu muzyka rozbrzmiała w salonie, ciepłym - być może z lekka skrzeczącym tonem, ale taki urok miały przecierające się, o zgrozo, płyty.
Potem nagle, nim zdołał zrozumieć konkretnie, o co chodzi - u progu pomieszczenia pojawiła się jego kuzynka. W towarzystwie wszelakich przekąsek - och, jego ulubionych! Już chciał ją powitać, ucieszyć się, trochę podokuczać... Ale o tym ostatnim wspominać nie chciał na całe gardło.
- Alice, dobrze, że... - zaczął, zdziwiony nagle wypowiedzianą przez nią przemową. - Cooooooooo!?
Jak ona mogła? Używać TEGO słowa, w TAKICH okolicznościach? Już był niezwykle zadowolony, pozna wreszcie jego towarzyszkę, a Alice... Zachowywała się jak nie-Alice! Zmierzył więc nie-Alice nieprzychylnym wzrokiem, jakby chciał jej udowodnić, że zachowała się naprawdę w nieodpowiedni sposób. Przecież Caroline w życiu by nikogo TAK nie nazwała! Bleh, nawet nie miał ochoty myśleć o treści tego, jakże obraźliwego wyzwiska. Zwłaszcza, że ani on, ani Alice, nie byli nawet takiego statusu krwi, a zresztą - nawet to nie miało nic do rzeczy. Nikogo nie wolno tak nazywać, absolutnie n i k o g o! Oburzył się więc niezwykle bardzo, chcąc jednocześnie jakoś rozwiązać zaistniały problem.
- Dlaczego w ogóle wyrażasz się w taki sposób? - spytał, usiłując powstrzymać się od naprawdę niemiłego tonu głosu. Alice jak nie-Alice... A co, jeśli rozgrywał się przed nimi kolejny numer z eliksirem wielosokowym? Że też... Tak łatwo się nie da! - Właśnie, Alice by się tak nigdy nie zachowała - oznajmił i zachowując zimną aurorską krew, sięgnął jak najszybciej potrafił po różdżkę. - Udowodnij, że jesteś Alice!
Czyżby stali się ofiarami jakiegoś spisku? Wróg zobaczył dwóch aurorów w mieszkaniu i postanowił uczynić zasadzkę? Na najlepszy duet, jaki kiedykolwiek istniał?
I pewnie jeszcze sądził, że wygra? Ha, nic podobnego! Choć z tym mugolskim ekwipunkiem wypadł naprawdę przekonująco.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Salon [odnośnik]10.03.16 0:45
Wieczór zapowiadał się naprawdę spokojnie. Za oknem padał deszcz, z gramofonu sączyły się kojące dźwięki, a Caro zapominała powoli o nieprzyjemnościach, które ostatnio ją spotkały. Z minuty na minutę humor jej się poprawiał i wcale nie musiała już niczego udawać. Kończyła właśnie zajadać ciastko, gdy zorientowała się, że ktoś nadchodzi. Nim zdążyła zareagować, kobieta stała już w progu pokoju.
W pierwszej chwili Caro nie miała pojęcia, kto to może być. Zdziwiła się mocno, ale gdy tylko usłyszała wymawiane przez Rogera imię, zorientowała się, że to musi być ta jego słynna kuzynka. Pewnie ucieszyłaby się tak samo jak on, gdyby nie wrogi ton dziewczyny. Patrzyła na Caro tak, jakby ta ją mocno skrzywdziła. Czyżby pokrzyżowała jej plan spędzenia wieczoru z kuzynem? Och, nie musiała tego tak okazywać. Na pewno nie na samym wstępie! Naprawdę nie mogła ukryć złości? I co miało znaczyć jej to ty demonstrujące urażoną godność? Dziwne. Naprawdę zakręcona sprawa. Szczególnie, gdy ni z gruszki, ni z pietruszki zrobiła jej wyrzut o hoplu na punkcie czystokrwistości, którego Caro tak naprawdę nigdy nie miała. CO TU SIĘ DO CHOLERY WYPRAWIAŁO?! Była naprawdę zdezorientowana i wielce zaskoczona. Otworzyła szeroko oczy i patrzyła na dziewczynę stojącą w drzwiach jak na niesamowite zjawisko - dziwo, którego świat dotąd nie widział.
Sprawa miałby jeszcze jakiś sens, gdyby Roger się zaśmiał i przeprosił za kuzynkę ze specyficznym poczuciem humoru. On jednak zareagował w sposób typowy w chwilach zagrożenia. Z tego powodu Caro również przywróciła się do porządku, szykując odpowiednie zaklęcie i w każdej chwili mogąc wyciągnąć różdżkę.
Zdarzenie jednak musiało mieć jakiś sens. Po co ktoś miałby napadać ich nagle pod postacią Alice i od razu dać się zdemaskować? Czy wróg nie wolałby zdobyć pierw zaufania i sympatii aurorów? W końcu gdyby zależało mu jedynie na zaskoczeniu, nie przybrałby postaci kuzynki właściciela. Po co pakować niespodziankę w pudełko, skoro na opakowaniu jest napisane, co to takiego? To by było co najmniej głupie! Dlatego właśnie Caro spokojnie wstała, odkładając talerzyk z resztkami ciastka na fotel, oczywiście nie tracąc przy tym czujności, i podeszła nieco bliżej.
- Spokojnie - zarządziła pewnym tonem z charakterystycznym jej francuskim akcentem. - Co tu się w ogóle dzieje? To jakiś żart? - Oboje żartowali? Czyżby Elliotty miały jakieś wewnętrzne kawały, których jako ktoś spoza rodziny zupełnie nie pojmowała? Chyba Roger nie urządził tego głupiego przedstawienia w ramach poprawy jej nastroju? Jeśli tak, to zupełnie mu to nie wyszło.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Salon [odnośnik]10.03.16 11:26
Wciąż była w szoku. Bellona Greyback w mieszkaniu Rogera? To musiał być jakiś kawał. Lub po prostu bardzo dziwaczny sen. Aż miała się ochotę uszczypnąć w rękę, gdyż ciężko było jej sobie wyobrazić, że taka dziewczyna jak Bellona, z którą na początku września aż się pobiła, tak po prostu kumplowała się z Rogerem, również mającym mugolskie pochodzenie ze strony ojca.
I do tego jego zachowanie! Przyzwyczaiła się już do różnych dziwnych odpałów kuzyna, ale teraz udało mu się ją bardzo zaskoczyć i wprawić w konsternację.
- Robisz sobie ze mnie żarty, Roger? – zapytała, widząc, że wyciągnął różdżkę i wymierzył w jej stronę. No jak mógł tak zrobić? I jeszcze w dodatku podawał w wątpliwość to, że naprawdę była Alice! – Schowaj szybko tę różdżkę, bo jeszcze pomyślę, że praca aurora naprawdę zaczyna ci szkodzić i powoli odbija ci na tym punkcie – zganiła go. Rzadko stosowała taki ton, tym bardziej wobec bliskich osób, ale jak widać, nawet Roger czasami potrzebował porządnego otrzeźwienia, kiedy zaczynał wygadywać takie bzdury. – I powiedz mi lepiej, dlaczego nigdy się nie przyznałeś, że spotykasz się z Belloną Greyback – znowu łypnęła na jego towarzyszkę, wciąż całkowicie pewna, że ma przed sobą właśnie Greyback. – Która nazwała mojego ojca szlamą, ale jak widać, najwyraźniej bardzo się lubicie.
W ostatnich tygodniach niewiele myślała o tej kobiecie, bo od incydentu na początku września już więcej jej nie spotkała. Dopiero zobaczenie jej w salonie Rogera przypomniało tamtą sytuację, ironiczną tym bardziej, że Roger wcale nie miał lepszego pochodzenia niż Alice. Była tak podenerwowana tą sytuacją, że nawet nie odnotowała, że Greyback mówiła z francuskim akcentem, którego wcześniej u niej nie słyszała. Nie zwracała uwagi na takie szczegóły. Nadal była nabuzowana, i to chyba nawet nie samym faktem obecności tej kobiety, a przede wszystkim tym, że Roger ją oszukiwał, i podczas gdy ona kiedyś opowiadała mu o tej sytuacji z bójką, on za jej plecami spotykał się z nią.
- Och, tłumacz się Rogerze – spojrzała na niego nieco nagląco, wciąż kręcąc się niespokojnie w miejscu, ale różdżki nie wyjęła. Nie miała przecież żadnych aurorskich skrzywień na tym punkcie. – Co tu się, do cholery, dzieje?
Sytuacja z pewnością była jednak niezręczna dla nich wszystkich. Tym bardziej, że Alice w tych emocjach wciąż jeszcze nie pojmowała, że się myliła.
Alice Elliott
Alice Elliott
Zawód : brak
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Salon K31FNDR
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1201-alice-elliott https://www.morsmordre.net/t1911-poczta-alice#26809 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204
Re: Salon [odnośnik]10.03.16 20:35
No co to miało być? Zdenerwował się Roger bardziej niż zwykle, zacisnął ze wściekłości palce na swojej różdżce - dzierżonej dzielnie i bez zawahań, tak aż niemal jego kłykcie przybrały barwę alabastru. Niemal czuł rozgrzaną krew tłoczoną przez bijące szybciej niż zwykle serce; krążącą w naczyniach i bliską stanowi wrzenia, która paliła go od środka ogromną falą ciepła. Całe wydarzenie było niepojęte; pojawiła się nagle nie-Alice, która zaczynała ni stąd ni zowąd ich wyzywać! Umysł jego pęczniał od informacji, które za nic nie umiał połączyć w sens logiczny; przynajmniej teraz, kiedy dawał trawić się przez ogień igrających w jego wnętrzu emocji.
- Jeśli już, TO TOBIE ODBIJA, no halo - odpowiedział, ani myśląc o schowaniu swojej broni. - Patrz jak się zachowujesz! - wykrzyknął. Może wreszcie by zaczęła patrzeć na innych, miast zgrywać się na świętą? Och, święta Alice, jeszcze jak rasowy mugol będzie mszę za nią odprawiał. Co jej do głowy uderzyło? Dlaczego tak się zachowuje?
Jak może być taka n i e m i ł a?
- Bo się nie spotykam - odburknął. Caroline była jego towarzyszką, jego przyjaciółką, do diaska, miała na imię CAROLINE a nie Bellona jakaśtam już o totalnie innym nazwisku i to nawet nie brzmiącym francusko.
- Nic się nie dzieje! - Wstał, czując, że już nie może wytrzymać. Należało to wszystko wyklarować. Wyjaśnić. Zrobić cokolwiek, byleby skończyć to całe piekło. Nie-Alice była przekonująco nieprzekonująca, rzeczywiście dokładnie taka sama, jak zdołała się wkurzyć, ALE. Właśnie. Nie widział tutaj żadnych powodów do nerwów! - Na litość Merlina, Alice. To jest Caroline, o której tobie opowiadałem - wyjaśnił, tym razem nieco spokojniej. Czyha na niego? Chce rzucić zaklęciem? Jego czujny wzrok wszystko widział. Odłożył różdżkę, lecz nadal trzymał ją w pogotowiu. I wtedy przyszło nań objawienie.
- Zaraz. A Bellona przecież...
Gość
Anonymous
Gość
Re: Salon [odnośnik]10.03.16 23:40
Kłótnia kuzynów - cudownie! Takiego początku znajomości z Alice się nie spodziewała. To się dopiero nazywa wielkie wejście! Caro zamurowało, a gdy zadała pytanie, została kompletnie zignorowana. To ją nieco wkurzyło, bo jak to tak? Chciała się czegoś dowiedzieć. W końcu wywnioskowała, że to jednak nie jest przedstawienie. Najwyraźniej nikt nie był zorientowany w sytuacji, choć to Alice wydawała się tą najbardziej pewną siebie. Rzucała oskarżeniami na wszystkie strony i zachowywała się jakby to ona została tutaj zaatakowana, a było zupełnie odwrotnie. Panna Elliott zakłóciła spokój przyjaciół i nie wiadomo dlaczego, urządziła straszną awanturę. Sprawa zaczęła nabierać sensu, gdy z ust dziewczyny padło nazwisko bliźniaczki Caro. Wtedy nagle wszystko stało się jasne - oberwało jej się za winy siostry.  
Caro poczuła się jakoś dziwnie. Nie dlatego, że zaszło nieporozumienie. Ta sprawa była do wyjaśnienia. Po prostu czuła się nieswojo w tej sytuacji. Tak jakby była współwinna zamieszania. Zupełnie nie znała Bellony i nie wiadomo, co ta nawywijała w całym Londynie. Czy ludzie patrząc na Caro, często brali ją za siostrę? Właśnie zdała sobie sprawę, że mogło tak być, tylko po prostu niektórzy siedzieli cicho. To było smutne. Dziewczyna nauczyła się, że jest wyjątkowa. Przez całe życie była jedyną w swoim rodzaju księżniczką wyróżniającą się z tłumu. Od kiedy poznała Bellonę, poczuła się tak, jakby ktoś ukradł jej tożsamość i w jej imieniu robił ludziom różne złośliwości - w tym jej największą. Pierwszy raz doświadczyła tego w szkole, gdy pewna dziewczyna obdarzona zdolnościami metamorfomagicznymi upodabniając się do niej, narobiła mnóstwo psikusów, za które to Caro się oberwało. Nie chodziło tu o karę, którą można było jeszcze jakoś przeżyć, ale o zniszczoną reputację. Bardziej wybaczalnym czynem byłby bezpośredni zamach na jej osobę, natomiast kradzież tożsamości przekraczała wszystkie granice. Istny gwałt! Bellona nie była winna swojego wyglądu, a to dodatkowo to frustrowało Caro. Na kogo w takim razie można było zrzucić winę?
Och, jaki gniew czaił się w oczach Alice! Czy ta sytuacja nie wydała jej się zbyt dziwna? To niedorzeczne, że od razu zaczęła się awanturować, zamiast spokojnie wszystko wyjaśnić. Nawet jeśli Bellona obraziła ojca Alice (a wujka Rogera - Merlinie! Jak mogła?!) to trzeba było się denerwować wtedy, a nie teraz, obrażając gościa. Skoro jej kuzyn zaprosił tę dziewczynę do domu, to Alice nie miała prawa wparować nagle i na nich nakrzyczeć. To w ogóle nie jej sprawa z kim się zadaje Roger! Mogła załatwić to dyskretnie, albo później. Ech, zachowanie godne człowieka pierwotnego...
Dalsza część kłótni była dla Caro jedynie spektaklem, którego przebiegu była bardzo ciekawa. Przestała już się dziwić i ze spokojem oraz lekkim zdumieniem przypatrywała się wielce zdenerwowanej blondynce. Wyglądała dość zabawnie. Rozkrzyczana, z piegowatą twarzą, która przybrała rumianej barwy. Widok ten mógłby nawet rozczulić Caro lub doprowadzić ją do śmiechu, ale była zbyt zniesmaczona, żeby zareagować w taki sposób. Nie odezwała się nawet słowem. Nie chciała wprowadzać dodatkowego zamieszania, przekrzykując kuzynów. Roger wystarczająco dobrze sprawdzał się w roli jej adwokata.
I co teraz, panno Elliott? - zdawało się pytać spojrzenie Caro. - Nadal masz zamiar robić takie sceny?
Gość
Anonymous
Gość
Re: Salon [odnośnik]11.03.16 14:20
Może nie powinna reagować aż tak nerwowo. Niestety, Alice była niemalże wzorcowym przykładem osoby, która najpierw robi/mówi, a dopiero potem myśli. Była wyrywna i w gorącej wodzie kąpana, i nadzwyczaj łatwo szafowała pochopnymi oskarżeniami, nie dając Rogerowi dojść do słowa i wyjaśnić sytuacji a coraz bardziej się nakręcając, prawdopodobnie zupełnie niepotrzebnie. Kiedy już zrozumie swoją pomyłkę, pewnie będzie jej bardzo głupio, i zapewne przez dłuższy czas będzie unikać kuzyna, a wizyt w jego mieszkaniu w szczególności.
- Mnie odbija, Rogerze? To nie ja rozbijam się po knajpach i wyzywam cudzych rodziców od szlam – burknęła, patrząc na niego spode łba, cała czerwona na twarzy i z rozwianymi włosami. W tej chwili nie przypominała tej wyluzowanej, pogodnej Alice, którą zwykle była. Rzadko bowiem się tak mocno denerwowała, ale czasami, kiedy zbyt długo gromadziła w sobie emocje, potrafiła wybuchnąć. A ostatnimi czasy tak się w niej zbierało. Problemy ojca, frustrująca praca, przedłużająca się samotność... Nic dziwnego, że w końcu musiała pęknąć, a przeżycie szoku na widok Greyback w mieszkaniu Rogera było wystarczającym powodem. Może mogłaby zignorować zobaczenie Greyback na ulicy i zapewne poszłaby w swoją stronę, udając że jej nie zauważyła, ale w mieszkaniu jej kuzyna? Zdecydowanie nie. To był przecież jej Roger. Bliski zaraz po ojcu, ktoś w rodzaju brata. Zawsze mu ufała i myślała, że on ufał jej.
No chyba, że po prostu opacznie zrozumiała sprawę. Bo może to faktycznie wcale nie była ona? Roger wciąż się upierał, że tak nie było. Komu wierzyć? Temu, co sama widziała, czy temu, co mówił? Jej ton był już nieco spokojniejszy.
- Wygląda jak Bellona Greyback – odpowiedziała, gdy powiedział, że to Caroline. Oczywiście, słyszała to imię nie raz, ale nigdy nie miała okazji ujrzeć jego współpracownicy nawet na zdjęciu. – Jest właściwie identyczna. Jeśli to jest, jak mówisz, ta twoja Caroline, dlaczego jest identyczna? Czy to jakaś sprytna sztuczka? Kolejny dziwaczny test, żeby zobaczyć, jak zareaguję i czy sięgnę po różdżkę? Może tak naprawdę to metamorfomag, któremu kazałeś przybrać właśnie taką postać?
Mogła przecież tak pomyśleć, biorąc pod uwagę zamiłowanie Rogera do różnych teścików i kawałów; wiedząc o sytuacji z Greyback, mógł celowo zaaranżować taką sytuację, by sprawdzić jej reakcję. Nadal nie brała pod uwagę scenariusza z bliźniakami, w końcu Bellona w Hogwarcie była tylko rok wyżej, widziała ją tam nie raz i z całą pewnością była jedna. Zbieg okoliczności i spotkanie sobowtóra też brzmiał bardzo mało prawdopodobnie. Skąd więc nagle wytrzasnęłaby się druga identyczna dziewczyna? Ano właśnie. Więc na ten moment opcje były dwie: albo to była Bellona, a jej kuzyn sprytnie ją krył, albo metamorfomag pod postacią Bellony, biorący udział w zaaranżowanym przez Rogera dowcipie.
A sama Greyback, czy kim ona tam była, milczała, więc Alice pozostawały tylko tłumaczenia Rogera.
Alice Elliott
Alice Elliott
Zawód : brak
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Salon K31FNDR
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1201-alice-elliott https://www.morsmordre.net/t1911-poczta-alice#26809 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204
Re: Salon [odnośnik]11.03.16 15:20
Roger westchnął. Westchnął - bo rozmyślał nad wyjściem, bardzo trudnym i niemal niedostępnym, wyjściem z tej sytuacji - rozwiązaniem jej w miarę pokojowym i dyplomatycznym. Nerwy wciąż go nie opuszczały, lecz oprócz irytacji czuł również bezradność. Zaczynał rozumieć, co się powoli tu święci, lecz nie miał zamiaru tłumaczyć wszystkiego dokładnie; no t a k przecież ta Bellona jakaśtam była dla Caroline siostrą! Pisała mu o tym w liście! Acz Caroline streściła mu wszystko w zaufaniu (na dodatek, była całym faktem przygnębiona a do tego stanu wolał jej nie przywracać), więc Elliott nie wiedział, czy może przekazać wszystko bez skrupułów swojej kuzynce. Milczenie kobiety upewniło go, by trzymać język za zębami, choć, na wszystkie różdżki tego świata, nie może tak to już dłużej wyglądać!
- Cudownie - mruknął z tonem pełnym ironii, gniewnie lustrując Alice; NO KURDE, niech jeszcze raz wypowie TO słowo a już naprawdę go tutaj piorun trafi. Przychodzi doń i rzuca wyzwiska, super, świetnie, a i jak gładko jej one przez gardło przechodzą! Może raz by przeszło - tak, Roger, miałeś rację, powinnam bardziej uważać. I dlaczego sama kręci się po knajpach, gdzie siedzą same obrażające wszystkich gbury? Ech, nie idzie tego wszystkiego zrozumieć. Definitywnie nie idzie.
- Mówię absolutnie serio, to jest Caroline - zaczął tłumaczyć po raz enty z rzędu, licząc, że w końcu uda mu się dotrzeć do jej myśli. Tak, Alice, to jest Caroline. Zrozum to.
C a r o l i n e. Zamyślił się na moment, szukając konkretnych argumentów.
- Ona nikogo by nie obraziła a już zwłaszcza w ten sposób! - wykrzyknął, czując, że ledwo już trzyma swoje nerwy na wodzy. Coo, że niby - chciał jej zrobić kawał? Dokuczyć i to w tak chamski sposób? Nie no, ona robiła mu tutaj absolutną wiochę, aż szkoda gadać. Całe wydarzenie było tak groteskowe, że przypominało raczej jakiś sen-koszmar, a nie coś, co się dzieje na jawie. Byli Elliottami czy nie byli? Bo Elliotty nie rzucają na ślepo fałszywych oskarżeń. Dobrze, trochę rozumiał postawę Alice, jeśli tak rzeczywiście było - ale tylko troszeczkę, poza tym, wcale się na nią nie obraził (tylko tak znowu troszeczkę zdenerwował), tym razem starając się już skierować całe spotkanie na tory dla niego właściwe.
- Słyszałaś, jak mówi z francuskim akcentem? Ta twoja Bellona na pewno się tak nie wyraża - powiedział wspaniałomyślnie, licząc cicho, że to rozwiąże sytuację. - Pomyliło ci się, a teraz wreszcie ochłoń, musimy się w końcu dogadać bo wstyd trochę.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Salon [odnośnik]11.03.16 17:45
Sytuacja ani odrobinę nie była przyjemna. Kłótnię Rogera i Alice jeszcze jakoś by przeżyła, ale najgorsze było to, że poszło o nią, a raczej o jej siostrę, która wcale nie chciała być jej siostrą. Zrobiło jej przykro z tego wszystkiego.
Swoją drogą to o dziwacznych testach było nieco zabawne. Najwyraźniej Roger nie tylko współpracownicę szkolił swoimi metodami. W innych okolicznościach pewnie poczułaby coś w rodzaju empatii, jednak teraz była zbyt oburzona awanturą. Co za niecierpliwa dziewczyna! - Caro kręciła głową ze zdumienia i patrzyła na Rogera jakby szukała u niego ratunku. To jednak on potrzebował pomocy, bo to na nim Alice wyładowywała frustrację. Trochę tak, jakby rzekomej Bellony wcale tutaj nie było. Oj, niegrzecznie tak ignorować gościa! W końcu jednak stwierdziła, że czas coś powiedzieć. Może tym razem zostanie zauważona? Roger umożliwił jej wtrącenie kilku słów.
- Myślę, że twój kuzyn ma rację - odezwała się do Alice. - Uspokój się na moment i daj mi coś powiedzieć. - Wcześniej mogła próbować szybko wyjaśnić sytuację, ale wychowanie nie pozwalało jej przekrzykiwać innych. - Bellona to moja bliźniaczka, a ja naprawdę jestem Caroline. Ta sama Caroline, z którą pracuje Roger. - Starała się wyglądać przekonywająco, gdy patrzyła na Alice, a ta mierzyła ją wzrokiem. - Nie złość się tak, bo to prawda, a nie sztuczki!
Ile razy jeszcze będzie musiała się tłumaczyć ze swojego wyglądu? Przed Belloną, przed Alice... To było takie nieprzyjemne! Siostra nie chciała jej znać, a problem z nią związany ciągle odbijał się czkawką.
Lepiej będzie zapomnieć o tym spotkaniu - czyż nie, droga siostro? Tak mi powiedziałaś. Szkoda tylko, że to się stawało coraz bardziej niemożliwe.
Gość
Anonymous
Gość

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Salon
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach