Wydarzenia


Ekipa forum
Adaline Burke
AutorWiadomość
Adaline Burke [odnośnik]28.03.16 19:34

Adaline Helene Burke

Data urodzenia: 9 grudnia 1928
Nazwisko matki: Carrow
Miejsce zamieszkania: rodowa posiadłość w Durham
Czystość krwi: szlachetna
Status majątkowy: bogata
Zawód: jest felietonistką w Proroku Codziennym i dogląda rodzinnego biznesu na Nokturnie
Wzrost: 168 cm
Waga: 52 kg
Kolor włosów: czarne
Kolor oczu: zielono-brązowe
Znaki szczególne: słabo widoczne piegi w okolicach nosa, blizny na plecach po zaklęciu Corio, często podkrążone oczy


Kołem toczy się Fortuna , zła i nieżyczliwa.
Nasze szczęście w swoich trybach miażdży i rozrywa.
Z twarzą szczelnie zasłoniętą często u mnie gości,
by na kręgach mego grzbietu grać swe złośliwości.

W życiu często przychodzi mi żałować, że nie urodziłam się chłopcem. Gdyby pierwsze dziecko lorda Ulryka Burke nie było dziewczynką, być może nie zdecydowałby się na posiadanie drugiego wiedząc, że poród może pozbawić życia jego chorą na Serpentynę żonę. Mimo sztabu uzdrowicieli, czekających tylko na skinienie mego ojca, mając zaledwie rok zostałam półsierotą i jednocześnie starszą siostrą kolejnej panny Burke. Wydawać by się mogło, że nasz los był z góry przesądzony – małe szlachcianki zostaną oddane pod opiekę ciotek i guwernantek, by po kilkunastu miesiącach doczekać się macochy, a po kilku następnych nowego braciszka. Tak się jednak nie stało, bowiem mój ojciec nie odczuwał potrzeby powtórnego ożenku, a córki cieszyły go równie mocno, co mogliby cieszyć synowie. Sam był najmłodszym z braci, na jego barkach nie leżał największy ciężar przedłużenia rodowej linii i dzięki temu mógł stworzyć coś, czego inni czarodzieje ze szlachetną krwią nie mogą odnaleźć przez całe życie. Dom.
Lysandra i ja byłyśmy niemalże nierozłączne, a choć ojciec starał się nas nie rozpieszczać, bo przecież robiła to już rodzina zmarłej matki, słabo mu to wychodziło. Spędzał z nami cały swój wolny czas i gdyby mógł, zabierałby nas do pracy, jednak Departament Tajemnic rządził się surowymi prawami. Skracał więc nasze lekcje z guwernantkami i zabierał na spacery, wtedy tak dalekie dla dziecięcych nóżek, do snu opowiadał najciekawsze i najbardziej kolorowe historie oraz legendy, a my dwie leżałyśmy zakopane po szyje pod kołdrami i słuchałyśmy go z przejęciem. Kiedy trzeba, był surowy, a za stłuczoną wazę lub obrażoną ciotkę dostawałyśmy niewielkie kary, czasem także zdarzały mu się wieczory, które wolał spędzać samotnie i gdy próbowałyśmy mu się narzucić, warczał na nas lub podnosił głos. Wtedy na naszych buziach pojawiały się grymasy, a dziś już tylko wzdycham z rozrzewnieniem, wspominając dawne czasy.
Dość szybko objawiły się u mnie zdolności magiczne, wcześnie dostałam swoją pierwszą dziecięcą miotełkę i mogłam dosiąść kucyka ze stajni krewniaków matki. Rodzina Burke od pokoleń przywiązywała wagę do aktywności fizycznej swoich najmłodszych latorośli, swój wolny czas dzieliłam więc pomiędzy naukę, psotowanie z siostrą i unoszenie się nad ziemią na miotle lub koniu. Lubiłam wiedzieć, a skąd miałabym czerpać tę wiedzę, jeśli nie z książek naszej rodowej biblioteki, w której znikałam czasem na długie godziny? Byłam ambitna i sprytna bo pomyślałam, że jeśli zacznę się uczyć przed pójściem do szkoły, w Hogwarcie będę najlepsza i nie będzie na mnie mocnych. Nie mogłam jeszcze czarować, więc pochłaniałam teorię, a nic nie wciągało mnie tak, jak historia magii i przeróżne legendy, odkrywane na kartach starych ksiąg. Przy okazji znałam już francuski, więc dlaczego nie miałabym liznąć starożytnych run?


List z Hogwartu przyszedł w najbardziej odpowiednim dla mnie momencie – byłam głodna wiedzy, wręcz gotowałam się z podniecenia na myśl o możliwościach, które na mnie czekają. Podróż po różdżkę była zarazem pierwszą okazją do wstąpienia w progi sklepu, który od dawien dawna należał do naszej rodziny. Dziadek Caractacus i wujek Borgin przywitali mnie niczym damę, ale doskonale wiedziałam, że mają na mnie oko i pilnują, bym zobaczyła tylko tyle, ile mi pozwolą. Radość z tej wizyty szybko została zastąpiona wewnętrzną eksplozją euforii jaką przeżyłam, gdy Tiara Przydziału, znajdując się na mojej głowie i sprawiając, że grzywka całkowicie zasłaniała mi oczy, wykrzyknęła nazwę Domu Węża. Slytherin oznaczał nie tylko kontynuację rodzinnej tradycji (nawet wejścia do dormitorium strzegła Lady Burke!), ale także łatwiejszy start w środowisko szlacheckie, z którym do tej pory nie miałam zbyt wiele do czynienia, gdyż mój ojciec nie należał do stałych salonowych bywalców.
Wbrew obiegowej opinii, to nie w szkole spędziłam najlepsze lata swojego życia i osiągnęłam pełnię szczęścia, choć wędrowanie korytarzami zamku, uczęszczanie na te wszystkie ciekawe lekcje i nawet drażnienie wielkiej kałamarnicy, zamieszkałej w hogwarckim jeziorze, to wspomnienia, które staram się pielęgnować do dziś. Być może po to, by na dobre nie zwariować.
Szybko wyszło na jaw, że nawet choćbym chciała, nigdy nie będę najlepsza we wszystkim. Frustrowało mnie, gdy eliksiry nie wychodziły takie, jak powinny, a magiczne rośliny kąsały mnie lub uciekały z grządki. Minęło więc kilka lat, zanim na dobre dałam sobie spokój z dziedzinami, w których byłam średnia, by skupić się na tym, co potrafiłam najlepiej. Moim konikiem były Zaklęcia, byłam także jedną z niewielu osób, które żywo udzielały się na lekcji Historii Magii – zapamiętywanie dat przychodziło mi z łatwością, ale to bitwy, historie rodów, legendy o stworach i przedmiotach interesowały mnie najbardziej i chłonęłam je niczym gąbka.
Oprócz pragnienia zdobywania wiedzy, w mojej jedenastoletniej głowie pojawiło się nowe, całkiem dotąd nieznane – chciałam mieć przyjaciół. Wcześniej Lysa i ojciec wystarczali mi w zupełności, teraz jednak nie mogłam pozostać sama, nie chciałam czuć się wykluczona. Nie byłam specjalnie towarzyska i parę razy popełniłam kilka dziecięcych gaf, pragnąc na siłę przypodobać się swoim równolatkom. Możliwe, że przy okazji zachowywałam się koszmarnie w stosunku do uczniów brudnej krwi, jednak przecież od małego wpajali mi, że my, szlachetnie urodzeni, jesteśmy od nich lepsi. Taki był porządek na świecie i musiałabym być głupia, żeby rezygnować z tego przywileju. W końcu jednak znalazłam złoty środek i zdobyłam swoją pozycję w grupie – trzymałam się blisko jej środka, obserwując uważnie i wtrącając się w razie konieczności. Byłam rozjemcą w razie kłótni, głosem rozsądku swoich znajomych i oczywiście też osobą, na której notatki zawsze można było liczyć. Poznałam swoją wartość i nie chciałam być już w centrum zainteresowania, chciałam zdobywać swoje cele po cichu, gdzie tylko oczy najbardziej uważnych mogły mnie dostrzec.
I tak zauważył mnie Tom Riddle, którego ja obserwowałam już od jakiegoś czasu, bo jego osoba była niczym magnes dla Ślizgonów ze starszych roczników. Gdy profesor Slughorn zaprosił mnie na jeden ze swoich podwieczorków, Riddle usiadł obok mnie i zagaił, a rozmowa zeszła na magiczne artefakty i oczywiście sklep mojej rodziny. Później właściwie nie rozmawialiśmy już w cztery oczy, byliśmy zawsze w grupie, do której przystałam. Tom nie musiał się popisywać, być głośny czy machać różdżką na prawo i lewo – szybko zdobył nasz respekt, a mi osobiście imponował swoim podejściem do zdobywania wiedzy; tak podobnym do mojego. Gdy w szkole zginęła ta mugolaczka, część tchórzy odsunęła się od niego, ale na mnie plotki i poglądy innych nie robiły wrażenia. Chciałam być potężną czarownicą i wyczuwałam, że Tom Riddle może mi to w jakiś sposób ułatwić.


Lysa pozostawała moją najlepszą przyjaciółką, jednak inne zainteresowania i kręgi znajomych umożliwiły nam rozwinięcie skrzydeł i nie bycie od siebie tak zależnymi, jak w przeszłości. Dlatego wiedziałam, że po szkole będę mogła wyjechać, rozwijać swoje pasje i zainteresowania, a ona i ojciec doskonale poradzą sobie beze mnie. Powstrzymać mógł mnie jedynie pierścionek na palcu, jednak moje prośby i błagania przyniosły zamierzony skutek – obiecałam wrócić po trzech latach i oddać rękę wybranemu przez nestora rodu młodzieńcowi. Znałam swoje miejsce i swoją rolę do odegrania, wiedziałam jednak też, że nie zostanę skrzywdzona wyborem rodziny. Na Sabacie nie wyróżniłam się niczym szczególnym, nie byłam więc pożądaną partią. Mogłam schować wyniki owutemów w kieszeń płaszcza i wyruszyć w świat.
Nie podróżowałam sama. Młoda, zbyt pewna siebie i nad ambitna arystokratka nieznająca życia zginęłaby w wielkim świecie, więc moim kompanem został wuj Aureliusz Burke, stary kawaler, przemytnik jakich mało, kombinator i nihilista. On poszukiwał czarnomagicznych artefaktów, ja chciałam badać języki i dialekty, by w późniejszym okresie przekuć swoją wiedzę w umiejętność tworzenia nowych zaklęć i artefaktów. Już na początku ostrzegł mnie, że swój rodowód zostawiam w Anglii i na wyprawach nieczęsto będę traktowana jak dama, jednak byłam gotowa do takiego poświęcenia. Zjeździliśmy pół Skandynawii i oboje dostawaliśmy to, czego chcieliśmy. Dzięki wujowi rosła siatka moich znajomości, uczyłam się także jak zagadać kogoś tak, by wyśpiewał mi wszystko, czego chcę, a poziom mojej przebiegłości wzrastał niebezpiecznie. Trudno mi powiedzieć, czy już wtedy zboczyłam z obranego wcześniej kursu, ale na pewno parę razy przyłapałam się na tym, że zamiast tłumaczyć runy w pokoju, piłam opium z wujem i osobnikami, z jakimi nigdy nawet nie przywitałabym się, będąc w Londynie.
Uczyłam się życia, słuchałam barowych opowieści, nauczyłam się palić i w pewnym momencie poprosiłam wuja, by opowiedział mi o czarnej magii, którą posługiwał się coraz częściej. Chciałam poznać tę dziedzinę magii, a podejście miałam czysto naukowe – nie podejrzewałam nawet, że byłabym w stanie kogoś skrzywdzić, chciałam tylko wiedzieć, poczuć, być w stanie wyciągnąć z tego doświadczenia jak najwięcej i w efekcie przekuć to na moje przyszłe badania. Ani się spostrzegłam, a mijał piąty rok naszych podróży i trzeci, jaki poświęciłam na sekretną naukę zakazanych zaklęć. Obowiązek wzywał, a ja sądziłam, że ta podróż dała mi już wystarczająco dużo.
Zaczaili się na nas w Bułgarii, ale śledzić musieli od dłuższego czasu – grupa czarnoksiężników dopadła mnie i wuja, i próbowała wyciągnąć informacje odnośnie przemycanych artefaktów. Siłą zabrali nas do swojej kryjówki i tego, co tam się działo, wolałabym nie pamiętać. Niestety, blizny po zaklęciu Corio mam na plecach do dziś, czasem słyszę także swoje własne krzyki, odbijające się echem w mojej głowie. Przecież tyle wiedziałam, znałam tyle zaklęć, powinnam była móc ich pokonać! Ranili mnie klątwami, których nie znałam, wchodzili w moją głowę i byli w stanie zobaczyć każde wspomnienie. Złamali mi różdżkę, całkowicie przerywając jej rdzeń. Połykałam własną dumę, gdy błagałam ich, żeby przestali, ale byłam na tyle słaba, że wyśpiewałam im prawie wszystko, co wiedziałam. Mój wuj nie dał się złamać, dlatego potraktowali go zaklęciami niewybaczalnymi i gdy dzięki mojemu kuzynowi wreszcie nas odbili, jego umysł dryfował już daleko stąd.


Trzy miesiące dochodziłam do siebie w szpitalu świętego Munga, a ojciec stawał na głowie by jednocześnie zatuszować mój stan zdrowia przez Ministerstwem i opinią publiczną oraz dorwać wszystkich pozostałych przy życiu oprawców. Lysandra trwała przy moim boku i opiekowała się mną także po powrocie do domu. Spędzałyśmy razem każdą możliwą chwilę, mimo iż moja siostrzyczka była rozkwitającą gwiazdą salonów, za którą uganiało się już kilkoro młodzieńców.
Istotą mojej traumy nie była pamięć odczuwanego fizycznego bólu ani uczucia zagrożenia życia. Byłam przerażona i jednocześnie sfrustrowana tym, że mogłam się okazać aż tak bardzo bezsilna. O ile wcześniej byłam osobą sumiennie dążącą do obranych celów, teraz moim życiem zaczęła rządzić niemalże chora ambicja. Zakupiłam nową różdżkę i natychmiast przetestowałam ją w piwnicach rodzinnego zamku, wykorzystując zaklęcia, których nauczył mnie wuj. Wciąż miewałam koszmary, dlatego w końcu sięgnęłam po używki naiwnie wierząc, że w moim przypadku nie będzie mowy o uzależnieniu.


Nie mogłam trwać bezczynnie, musiałam znaleźć sobie zajęcie. Na całe szczęście ojciec i nestor rodu brali pod uwagę niedawne przejścia i nawet jeśli mieli w planach zaręczenie mnie, robili to za moimi plecami, nie zamęczając mnie zbytnio tym niewygodnym tematem. Nie dla mnie kariera w Ministerstwie, podróży także miałam dość na jakiś czas. Pomocników w rodzinnym sklepie mieli aż nadto, więc choć pojawiałam się tam stosunkowo często, spełniałam raczej funkcje satelity. Wysłuchując klientów, informatorów i dostawców, zarówno tych oficjalnych, jak i tych, którzy wchodzili tylko od zaplecza, doszłam do wniosku, że wiem, czym powinnam się zająć.
Używając własnej siły perswazji oraz wpływów mojej rodziny, udało mi się znaleźć zatrudnienie w Proroku Codziennym. Otrzymałam własną kolumnę, a choć przedostatnia strona nie wróżyła sukcesu dla moich opowieści o odbytych podróżach i zasłyszanych legendach, to nie o popularność mi przecież chodziło. Wręcz przeciwnie. Od dawna zastanawiałam się nad najlepszą drogą przekazywania informacji handlarzom i przemytnikom – sowy można było przechwycić, kominki kontrolowało Ministerstwo Magii i zawsze istniało ryzyko wpadki. A kto podejrzewałby, że krótki felieton w codziennej gazecie, trafiającej do prawie każdego czarodziejskiego domu, będzie szyfrowany i wspomoże obrót nielegalnymi artefaktami i substancjami? Gdy w swoje historie wplatałam opowieści o trollach, oznaczało to wzmożone patrole na Nokturnie. Wspomnienia o willach dotyczyły francuskiego rynku zbytu, a w wymienianych datach kryły się dni i godziny planowanych wymian towarów. Dlatego gdy ciotki kręciły głowami z politowaniem, bo przecież tak pospolite zajęcie nie podnosiło moich szans na zamążpójście, ja tylko uśmiechałam się pod nosem wiedząc, że realnie pomagam wszystkim wtajemniczonym i związanym z naszym rodzinnym sklepem na Nokturnie.


Znów byłam na górze koła życia i tym razem spodziewałam się, że coś może pójść nie tak. Pierwszą tego oznaką były zaręczyny – od jakiegoś czasu utrzymywaliśmy neutralne stosunki z norweskim rodem, który był naszym odpowiednikiem w biznesie. Jeden fałszywy ruch mógł oznaczać wojnę o wpływy, a przeciwnik znany był z bezwzględności i... wyjątkowo pojemnej sakiewki. Pomimo tego, że zagraniczne rody były mniej cenione od angielskich, rodzina zaaprobowała szansę małżeńskiego kontraktu. Mój przyszły mąż pochodził ze szlachetnego rodu z dalekiej północy i jak się okazało, podzielał moją pasję do czarnej magii, przez jakiś czas ćwiczyliśmy więc razem, wymieniając się inkantacjami i doświadczeniem. To wszystko było zbyt piękne, by mogło długo trwać, a choć z wielu stron spodziewałam się ciosu, ten i tak nadszedł zbyt szybko i był za mocny.
Do dziś nie dowiedziałam się, co tak naprawdę między nimi zaszło, ale samobójstwo mojej zamężnej już siostry i nagłe zerwanie zaręczyn przez mojego północnego narzeczonego nie mogło być przypadkiem. Próbowałam rozwikłać tę sprawę, poświęciłam temu pierwsze miesiące żałoby, a choć nie rzuciłam oficjalnie żadnych oskarżeń, nie zamierzałam zaprzestać swojego śledztwa. W swej wściekłości i chaosie, jaki wytworzył się w mojej głowie, rozważałam nawet użycie zmieniacza czasu, jednak wtedy od jednego z przemytników usłyszałam o czarze goryczy i postanowiłam swoją złość skupić na jednym celu – odnalezieniu artefaktu, który pozwoli mi na kontakt z siostrą i pomszczenie jej śmierci.


Wtedy z pomocą po raz kolejny przyszedł mój kuzyn, Thorstan Burke, a ja zaciągnęłam u niego kolejny dług. Wiedział doskonale, że moją ambicją jest bycie coraz to potężniejszą czarownicą, przypomniał więc moją osobę  Tomowi Riddle, a we mnie odżyły dawne uczucia i idee, które uważałam za istotne jeszcze w szkole. Stałam się jednym z Rycerzy Walpurgii i już sama przynależność sprawia, że moje zacięcie i pasja do czarnej magii zwiększa się z każdą chwilą. Chcę im dorównać. Chcę ich przegonić. Czystość krwi jest przywilejem dla nielicznych, a ja nie jestem zbyt słaba, by zdobyć władzę i potęgę, jaką obiecuje nam Tom. Chcę być coraz silniejsza i wyzbyć się wszystkiego, co przeszkadza mi w osiągnięciu perfekcji. Pragnę nauczyć się oklumencji i nie pozwolić by ktokolwiek znowu mnie wykorzystał.
A jeśli przy okazji zostanę przestrogą dla młodych panien odnośnie tego, jak nie zachowywać się w towarzystwie i jak nie ubierać… wtedy będę wiedzieć, że kolejną rzecz zrobiłam dobrze.




Patronus: Nie potrafię wyczarować










 
12
0
5
0
0
10
0


Wyposażenie

różdżka, teleportacja, 12 punktów statystyk





[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Adaline Burke dnia 06.04.16 18:40, w całości zmieniany 1 raz
Gość
Anonymous
Gość
Re: Adaline Burke [odnośnik]10.04.16 14:14

Witamy wśród Morsów

Twoja karta została zaakceptowana
INFORMACJE
Przed rozpoczęciem rozgrywki prosimy o uzupełnienie obowiązkowych pól w profilu. Zachęcamy także do przeczytania przewodnika, który znajduje się w twojej skrzynce pocztowej, szczególnie zwracając uwagę na opis lat 50., w których osadzona jest fabuła, charakterystykę świata magicznego, mechanikę rozgrywek, a także regulamin forum. Powyższe opisy pomogą Ci odnaleźć się na forum, jednakże w razie jakichkolwiek pytań, wątpliwości, a także propozycji nie obawiaj się wysłać nam pw lub skorzystać z działu przeznaczonego dla użytkownika. Jeszcze raz witamy na forum Morsmordre i mamy nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej!

Wychowana na typowego Burke'a, żyjąca jak typowy Burke. Obracająca się w pobliżu czarnej magii, poszukująca wiedzy podczas swoich długoletnich podróży - a na to wszystko miała wpływ nagła śmierć jej siostry. Być może, pomimo swojego niemłodego już wieku, wciąż zwiedzałaby inne kraje, za nic mając szlacheckie obowiązki, gdyby nie napaść, która niezwykle boleśnie zapisała się w pamięci - i na plecach - lady Burke.
Pomimo urazów, głównie psychicznych, nie zerwała kontaktów z nielegalnym półświatkiem. Pod przykrywką przeciętnej pracy felietonistki, która może zbyt dużo pisze o wilach, trollach i innych magicznych stworzeniach, kryje się kraina szyfrów wykreowana dzięki pomysłowości dziewczyny. Niech Ada uważnie pomaga w przemytach, by jej przykrywka nie została spalona, a przy okazji nauczy się oklumencji, by po raz kolejny nikt nie dostał się do jej głowy. A kto wie, może z czasem uda się jej stworzyć inny sposób komunikacji z szmuglerami, a może nawet i ze zmarłą siostrą.

OSIĄGNIĘCIA
Gra Tajemnic
 STAN ZDROWIA
Fizyczne
Pełnia zdrowia.
Psychiczne
Urazy z przed lat.
UMIEJĘTNOŚCI
Statystyki
Zaklęcia i uroki:12
Transmutacja:0
Obrona przed czarną magią:5
Eliksiry:0
Magia lecznicza:0
Czarna magia:10
Sprawność fizyczna:0
Inne
Teleportacja
WYPOSAŻENIE
Różdżka
HISTORIA DOŚWIADCZENIA
[23.03.16] Zakupy -870 pkt
Emery Parkinson
Emery Parkinson
Zawód : Projektantka mody
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Appear like the innocent flower, but be the deadly snake beneath it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Adaline Burke UEahsES
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2503-emery-parkinson#39082 https://www.morsmordre.net/t2633-poczta-lady-parkinson#41954 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f258-gloucestershire-dwor-parkinsonow https://www.morsmordre.net/t2766-skrytka-bankowa-nr-684#44751 https://www.morsmordre.net/t2744-emery#44244
Adaline Burke
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach