Wydarzenia


Ekipa forum
Tara Debonheur
AutorWiadomość
Tara Debonheur [odnośnik]18.08.16 15:56

Tara Debonheur

Data urodzenia: 10 sierpnia 1936r
Nazwisko matki: Krueger
Miejsce zamieszkania: Londyn, Fleet Street 120/4
Status majątkowy: Uboga
Zawód: Piosenkarka, Tancerka, Włóczykij
Wzrost: 170 cm
Waga: 54 kg
Kolor włosów: Jasny blond
Kolor oczu: Niebieskie
Znaki szczególne: Blizna pod kolanem - przypomina o tym, że nie wszędzie powinno się wchodzić



Cześć, jestem Tara Debonheur. A tak właściwie to Adalynn Marilyn Dołohow. Merlinie, już niemal zapomniałam jak okropnie to brzmi. Tara Debonheur też nie jest może idealne, ale na pewno lepsze. No i... jestem charłakiem? Tak to przynajmniej powinno się nazywać, ale jak dla mnie to brzydkie określenie. Półczarownica brzmi lepiej. No bo nie jestem przecież czarownicą, ale mugolem też nie. Jeśli potrafię raz na jakiś czas zwalić coś z półki bez bezpośredniego kontaktu albo wysadzić czyjś eliksir, to kim jestem? Poltergeistem? No właśnie nie. Jestem półczarownicą ze zdolnościami niszczącymi. Super, co?

Ale może zacznijmy od początku.



Urodziłam się w sierpniu roku 1936, jako pierwsze dziecko Marilyn i Josepha Dołohowów. Z tego co wiem to bardzo cieszyli się z moich narodzin, a pan Dołohow już spekulował jaką to wielką czarownicą będzie jego pierworodna(przepraszam, tato, jakoś tak wyszło). W każdym razie chyba byłam(jestem?) ulubienicą mamy, bo jestem do niej bardzo podobna ze swoją jasną czupryną i niebieskimi oczami. Dzieciństwo miałam naprawdę szczęśliwe. Mieszkaliśmy w wygodnym mieszkanku w Londynie, kiedy miałam dwa latka urodziła się moja siostra Madeleine a kiedy miałam sześć urodził się Emanuel. Lena była zawsze małym aniołkiem, cichutka i śliczna jak z obrazka. Niedawno skończyła Hogwart. Emanuel natomiast to młody panicz, nawet dziś. Szczwany Ślizgonik. A gdzie tam było miejsce dla mnie? No cóż, ja byłam chyba tym najbardziej kłopotliwym dzieckiem, lubiłam się wspinać po szafkach i wchodzić tam, gdzie nie wolno. Zdarzało mi się coś potłuc na odległość, ale to akurat rodzicom nie przeszkadzało. Przypadkowa magia. Zdarza się. Musi czasem dać upust swojej mocy.



No więc tak sobie żyła szczęśliwa rodzinka, tatuś pracował w ministerstwie i przynosił pieniążki, mamusia zajmowała się dziećmi, Adalynka rozrabiała, Madelenka rozstawiała laleczki na półkach, a Emanuelek dreptał pomiędzy nimi. Dopóki nie przyszedł sierpień roku 1947, najstarsza córeczka skończyła jedenaście lat, a listu jak nie było tak nie ma. To akurat pamiętam jak dziś - siedziałam na kanapie obok mamy, ojciec wkurzony kroczył po pokoju, aż w końcu wyszedł i wrócił dopiero późnym wieczorem. Adalynn nie figuruje na liście uczniów Hogwartu. Tak powiedział. Nie wyraził jeszcze na głos najważniejszej myśli, musiał się z nią chyba pogodzić, a mówię wam, mam wrażenie, że jemu było trudniej niż mnie. Mama zaczęła coś pochlipywać, a ja po prostu siedziałam i powiedziałam coś strasznie głupiego jak To powiedz, żeby mnie dopisali, tak jakbym nie wiedziała o co chodzi i jak funkcjonuje nabór do szkół magii. To był pewnie szok też dla mnie, ale nie płakałam. Mama wyszła, a tata wpatrywał się we mnie i wyglądał jakby chciał mnie porwać do góry i wyrzucić przez okno, tak to przynajmniej zapamiętałam okiem dziecka. Ale nie zrobił tego na szczęście. Albo może i szkoda, że tego nie zrobił, bo następny miesiąc był naprawdę ciężki. Z mamą i rodzeństwem się prawie nie widziałam, tatuś nie pozwalał mi wychodzić z pokoju. Przez cały miesiąc próbował zmusić mnie do pokazania magii. Nie żeby robił mi krzywdę, po prostu codziennie kazał mi próbować lewitować piórka albo wyczarowywać iskierki, przy okazji stojąc i warcząc mi do ucha. Najczęściej wychodził potem trzaskając drzwiami. Kilka razy usłyszałam, że jestem nieudacznicą i przynoszę mu wstyd, co było smutne, bo jeszcze parę dni temu byłam kochaną córeczką. Nie sądziłam, by te jego codzienne zmagania cokolwiek dały, ale co ja bym miała tłumaczyć zdesperowanemu człowiekowi? Raz przyniósł mi różdżkę - nowiutką, nie wiem skąd ją wytrzasnął. Nie chciał mnie zabrać do sklepu, bo chyba się bał, że właściciel powie mu prosto w twarz to, co wszyscy przecież tak naprawdę wiedzieli. Oczywiście na nic mi się ona zdała, różdżki po prostu nie chcą mnie słuchać, wredoty małe. No i w końcu przyszedł wrzesień.



Trzy dni potem jak odjechał już pociąg do Hogwartu, w którym teoretycznie powinnam być i ja, tata zgromadził wszystkich w salonie i powiedział dokładnie takie słowa "Adalynn jest charłakiem. Nie możemy jej tu trzymać. To najgorszy wstyd jaki mógł nas spotkać. Oddajmy ją do mugoli, tam gdzie jej miejsce, a rodzinie i znajomym powiedzmy, że umarła". Nie, naprawdę tak powiedział. Przy mnie. I wiecie co? Naprawdę uwielbiam moją mamę za to, że chociaż na co dzień jest tchórzem i przykładną żonką, to jak już się postawi to raz, a porządnie. No i zostałam w domu. Mamie jakoś udało się namówić do tego ojca. Zasady były proste - dla świata magii byłam martwa. Nie było kogoś takiego jak Adalynn Dołohow. Nie wiem ile w tym było tego, co rozgadywali rodzice znajomym, a ile prawdy w papierach, ale miałam się tak zachowywać. Siedzieć cicho w najmniejszym pokoju domu, a kiedy ktoś nas odwiedzał wychodzić i szlajać się po Londynie. Tylko, żebym czasami nie zbliżyła się do Pokątnej i innych magicznych punktów. I jak to było dalej? Jest pięć faz smutku?




Zaprzeczenie
Chyba na samym początku swojego "nowego życia" nie za bardzo w ogóle rozumiałam co to za sobą wiąże. Nie stosowałam się do postawionych warunków, chodziłam normalnie po domu, bawiłam się z Leną i Emanuelem i ogólnie zachowywałam się jakby nic się nie stało. Dopóki tata się nie wkurzył(nie mam pojęcia czemu, przecież nic mu nie robiłam) i nie kazał mamie doprowadzić mnie do porządku. Wtedy Marilyn zaprowadziła mnie do mojego pokoju i posadziła na łóżko, żeby przeprowadzić ze mną rozmowę, która dla niej skończyła się łzami, a dla mnie konsternacją.
- Ale mamo, przecież ja się nie zmieniłam. Co mogło zmienić się jednego dnia? Dalej jestem Adalynn.




Złość
W końcu musiało do mnie dotrzeć jaka jest różnica. Pierwsze lata były w miarę znośne. Strasznie przykre, to fakt, ale również dezorientujące. To wtedy zaczęła kiełkować we mnie pasja do łażenia i wspinaczki, kiedy musiałam opuszczać mieszkanie za każdym razem, gdy miało odbyć się tam jakieś spotkanie z innymi czarodziejami. I może nie byłoby nawet tak tragicznie, ale wtedy Madeleine dostała list. List, którego nie dostałam ja. Tata to normalnie prawie wybuchł ze szczęścia, mama również nie kryła dumy. Nagle wszystko kręciło się wokół Madeleine. Madeleine. Madeleine. Madeleine. Nie żebym jej czegokolwiek żałowała, to moja mała siostrzyczka, ale to właśnie wtedy chyba zrozumiałam, o co w ogóle chodziło. O magię. Jak zawsze. Rodzice zabrali Lenę na Pokątną, a ja chciałam iść z nimi. Nie byłam tam przecież od dobrych kilku lat, ostatni raz gdy mogłam się przejść tamtymi ulicami wciąż byłam kochaną córeczką. No ale to była magiczna ulica. Nie pozwolili mi, więc podarłam Madeleine jej nowe szaty, żeby potem usiąść pomiędzy nimi i wpatrywać się z uporem w podłogę. To był drugi raz, kiedy mama musiała długo namawiać tatę, żebym mogła zostać. Ale Lena mi chociaż wybaczyła, nawet jeśli to był jeden z ostatnich razy, kiedy ją widziałam.
- Ale mamo, ona przecież nie jest lepsza ode mnie. Dlaczego magia jest taka ważna? Dalej jestem twoją córką.




Targowanie się
Ohoho. To dopiero był ciężki okres. Dla rodziców oczywiście. To właśnie wtedy ostatecznie wyleciałam z domu. No ale miałam już szesnaście lat to niby mogłam sobie jakoś poradzić, nie? No i to wtedy zaczęłam sobie śpiewać i tańczyć, robiłam to często w parkach i zbierałam drobniaki na jakieś pierdoły. Ale do rzeczy. Kiedy Lena wróciła po roku szkolnym zrozumiałam dopiero co ma ona, a czego ja nie mam. Zrozumiałam o co dokładnie chodzi we władaniu magią. To chyba wtedy się rozpłakałam, po raz pierwszy od dawna, bo to przecież było niesprawiedliwe, że ona może, a ja nie. Nie będę o tym długo rozprawiać, wszyscy wiedzą o co chodzi. W końcu doszłam do wniosku, że nic mnie to nie obchodzi co mi ktoś inny karze i zaczęłam wymykać się na Pokątną. Już od dawna całe dnie łaziłam po Londynie, nie tylko wtedy, gdy musiałam, więc dla nikogo nie było niczym dziwnym, że tak długo mnie nie ma. I wiecie co? Pokochałam Pokątną. Ten mój bajkowy świat, w którym byłam niby tylko gościem. Próbowałam zachowywać się jak czarodzieje. Udało mi się zarobić na jakieś stare szaty. Przeglądałam księgi w bibliotece. Wystrugałam sobie nawet coś, co wygląda jak różdżka. Oczywiście nie miała żadnej mocy. Dąb, jedenaście cali, rdzeń z całkiem mocnego drewna. Haha. Do dziś ją mam i nawet czasami noszę w kieszeni, ale już nie dla oszukiwania samej siebie, ale dla zabawy. W każdym razie wtedy chciałam, żeby zawsze była na widoku, sprawiałam chociaż jakieś pozory. Ale kiedyś zrobiłam coś naprawdę strasznie głupiego. Zobaczyłam swojego ojca w tłumie, załatwiał jakieś sprawy. A ja niewiele myśląc podeszłam do niego. To był chyba jakiś akt buntu, czysta satysfakcja z zobaczenia jego miny. W każdym razie po tym jak usłyszał "Cześć, tato", obrócił się i zobaczył mnie, w najtańszej szacie, z lekkim uśmiechem i patykiem wystającym z kieszeni, nie miałam już gdzie wracać. Jedna mała walizeczka czekała na mnie przed drzwiami i mama nie miała tu już nic do gadania. Nie było kogoś takiego jak Adalynn Dołohow.
- Ale mamo, zrozum, mi też jest źle. Dlaczego uważacie mnie za kogoś gorszego? Dalej jestem człowiekiem.




Depresja
Mama na szczęście nie zostawiła mnie na lodzie. Już jakieś dwie godziny później znalazła mnie w parku i wepchnęła mi pieniądze(mugolskie! Musiała je rozmienić u Gringotta. Kochana mamusia) na jakieś małe mieszkanko. Biedne, bo biedne, ale miałam gdzie żyć. Zapytała mnie, czy sobie poradzę. Ją moje charłactwo chyba też bolało bardziej niż mnie. Odpowiedziałam, że tak i opowiedziałam jej o tym, że śpiewam swoje własne piosenki i o tym, że tańczę. Nie wiem, czy jej się to spodobało, pewnie nie, ale nic nie skomentowała. Potem w każdym razie ciągle się widywałyśmy, ale tylko i wyłącznie w moim mieszkaniu albo w jakichś ukrytych zakątkach mugolskiego Londynu. Ojciec chyba o tym nie wiedział. Czasami mnie wspomogła, jak było naprawdę ciężko. Jestem pewna, że na pewno mnie kocha. Powiedziała, że chciałaby, żebym w tym drugim świecie znalazła swoje szczęście. Tylko, że dla mnie rozpoczął się wtedy najcięższy okres w moim dotychczasowym życiu. Czyli absolutna depresja. Zrozumiałam, że nigdy nie będę taka, jak ci ludzie na Pokątnej, od której zresztą przez jakiś czas trzymałam się z daleka, bo chyba bałam się zobaczyć ojca, czy resztę rodziny. Wydawało mi się, że jestem ostatnią nieudacznicą, tak jak kiedyś mówił ojciec. Wydawało mi się, że jestem odmieńcem, kimś, kto nie pasuje do żadnego świata. Żyje na krawędzi. Naprawdę, niektóre żale jakie wtedy nad sobą wylewałam dziś mnie autentycznie bawią. Szlajałam się, żyłam w brudzie, bo wydawało mi się, że to i tak nie ma sensu. W końcu przestałam bać się Pokątnej, bo naprawdę nie zależało mi kompletnie na niczym. I wtedy podjęłam decyzję, która z jednej strony była tragiczna, a z drugiej zbawcza, bo chyba tylko silny wstrząs mógł mnie wtedy wyciągnąć z tej spirali smutku. Wiecie, co zrobiłam? Poszłam sobie na Nokturn, tak po prostu. Strasznie głupie to było, no ale mówiłam, że wtedy na niczym mi już nie zależało. Już po chwili doczepił się do mnie mężczyzna, szlachcic. Jakiś Rosier? Albo Lestrange? Nie wiem, kojarzę tylko, że to było francuskie nazwisko. Zapytał się mnie co tam robię. Ewidentnie mój ubiór musiał przyciągnąć jego wzrok, bo czasy noszenia szat dla mnie minęły, przechodziłam sobie przez Nokturn w mugolskich ciuszkach. Odpowiedziałam najzwyklej w świecie, że jestem charłakiem i sobie spaceruję. Nie wiem, czym go sprowokowałam, ale załapał mnie i przycisnął do muru. Mogłoby się to bardzo źle skończyć, ale już wtedy nosiłam przy sobie mały nożyk, którym dziabnęłam go w dłoń. No i sobie dostałam zaklęciem, bolesnym zresztą. Nie zrobiło mi ono trwalszej krzywdy, ale temu komuś to chyba chodziło o upokorzenie, no i był strasznie wkurzony. W końcu dopiero co próbował mnie zgwałcić a ja się tym nożem jakoś wywinęłam. Usłyszałam potem takie słowa, jakich nie będę tu przytaczać. Udało mi się uciec, na szczęście, ale to chyba właśnie dzięki temu, że próbował mnie zgwałcić, a nie na przykład torturować, bo wtedy chyba by mi łatwo nie odpuścił, a tak to może się spłoszył, nie wiem. No ale wracając, z powrotem do mugolskiego Londynu to się praktycznie czołgałam.
- Ale mamo, zastanów się. Jeśli mamy się spotykać w takiej tajemnicy to lepiej nie spotykajmy się w ogóle. Nic mi nie będzie. Dalej żyję.






Akceptacja
Tamto wydarzenie, chociaż niby mało istotne, bo nic mi się nie stało, bardzo wiele we mnie zmieniło. Długo rozmyślałam, aż w końcu, przypominając sobie słowa mamy, doszłam do wniosku, że nie będę sobie odmawiać szczęścia. Podsumowałam to sobie tak, że szczęście jest we mnie, tylko muszę je znaleźć. Na początku było ciężko, ale przestałam myśleć o tym, czego nie mam, tylko o tym, co mam. Wiem, że żyję na krawędzi dwóch światów, ale podoba mi się to, można powiedzieć, że jestem wyjątkowa. Adalynn Dołohow "nie istniała", więc potrzebowałam nowego imienia. Wybrałam sobie Tara, bo po prostu mi się podobało, było krótkie i przyjemne. Nie miałam pomysłu na nazwisko, więc stwierdziłam, że pobawię się w symbolikę. Debonheur pochodzi od plein de bonheur, czyli pełna szczęścia, bo taka chcę być w swoim "nowym" życiu. A francuski wybrałam sobie na cześć tamtego mężczyzny z Nokturnu, a co! Nie zamierzam udawać, że tego nie było. Poza tym bawi mnie snobistyczność czarodziejskiej szlachty i to, jak ważne są dla nich nazwiska. Moje też brzmi teraz bardziej wytwornie, co? Hah. W sumie nie zależy mi na tym jak się nazywam, to była tylko formalność jakiej potrzebowałam, żeby odciąć się od swojej rodziny... od której tak naprawdę się nie odcięłam. Ojciec udaje, że nie istnieję, ale ciągle widuję się z matką i z siostrą. Ostatnio zaczęłam też pracę w mugolskim barze w którym śpiewam i tańczę. Mierny, ale przynajmniej stały dochód. Nie ma się co przejmować, radość czerpię nawet ze zwykłego spaceru. Raz nawet śpiewałam w lokalu na Pokątnej, ale to był tylko raz, bo nikt chyba nie chce półczarownicy jako stałego pracownika. Żyję na krawędzi światów, więc czuję się związana i z mugolskim Londynem i z tym czarodziejskim. Często można mnie zobaczyć na Pokątnej, czasami rozmieniam sobie nawet w banku pieniądze, żeby kupić sobie magiczne księgi, które lubię czytać(bo kto mi zabroni?). Jakoś tak jestem zdystansowana od wszystkiego. Po ulicach poruszam się w ubraniach mugolskich, bo lubię obserwować miny arystokratów. Człowiek mógłby pomyśleć, że prowadzą ranking "Kto potrafi się lepiej skrzywić z niesmakiem". Do Nokturnu się już nie zbliżam, bo wiem, że ktoś taki jak ja nie powinien tam wchodzić bez miecza i zbroi. A ja nie mam miecza i zbroi. Tylko, czy to by coś dało? Cóż, możliwe, że ewentualny napastnik tak by się zaśmiewał z mojego widoku, że zdążyłabym uciec.
- Nie, mamo. Jutro spotkamy się na Pokątnej. Nie będę się przed nikim ukrywać. Jestem szczęśliwa.



Czy powinnam jeszcze o czymś wspomnieć? Wojny? II Wojny Światowej nie odczułam, byłam wtedy jeszcze kochaną córeczką pod opieką rodziców. A wojna czarodziejów? Cóż. Nie podoba mi się, jak każda wojna, ale też jej jakoś nie czułam, chociaż byłam potencjalną ofiarą. Nie wiem, korzystam z radości świata magii, ale jego wszelkie problemy jakoś mnie nie obejmują. Ja się tylko włóczę raz tam, raz tu i jestem szczęśliwa. Mam nadzieję, że tak zostanie. A no i może jeszcze powiem, skąd mam tę bliznę. Widzicie? Tutaj, pod kolanem. Mówiłam już chyba, że interesuję się wspinaczką? Lubię chodzić po drzewach, skałkach, czy nawet po dachach, a ta blizna mi przypomina, że powinnam mierzyć zamiary na możliwości, bo nie chciałabym mieć drugiego otwartego złamania.
To chyba tyle, co?

No to cześć.
Tara Debonheur

Statystyki i biegłości
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 0 Brak
Zaklęcia i uroki: 0 Brak
Czarna magia: 0 Brak
Magia lecznicza: 0 Brak
Transmutacja: 0 Brak
Eliksiry: 0 Brak
Sprawność: 0 Brak
JęzykWartośćWydane punkty
Język ojczysty: angielski II0
Biegłości podstawoweWartośćWydane punkty
KłamstwoI2
SpostrzegawczośćII5
Ukrywanie sięII5
Zręczne RęceII5
Biegłości specjalneWartośćWydane punkty
MugoloznastwoII0
SzczęścieI5
Biegłości fabularneWartośćWydane punkty
Brak - 0
Sztuka i rzemiosłoWartośćWydane punkty
Muzyka(śpiew)II7
AktywnośćWartośćWydane punkty
Taniec współczesnyI1
WspinaczkaI1
GenetykaWartośćWydane punkty
brak-0
Reszta: 4

Wyposażenie

Sowa, prawo jazdy, nóż

[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Tara Debonheur dnia 31.08.16 19:54, w całości zmieniany 7 razy
Gość
Anonymous
Gość
Re: Tara Debonheur [odnośnik]05.11.16 21:43

Witamy wśród Morsów

Twoja karta została zaakceptowana
INFORMACJE
Przed rozpoczęciem rozgrywki prosimy o uzupełnienie obowiązkowych pól w profilu. Zachęcamy także do przeczytania przewodnika, który znajduje się w twojej skrzynce pocztowej, szczególnie zwracając uwagę na opis lat 50., w których osadzona jest fabuła, charakterystykę świata magicznego, mechanikę rozgrywek, a także regulamin forum. Powyższe opisy pomogą Ci odnaleźć się na forum, jednakże w razie jakichkolwiek pytań, wątpliwości, a także propozycji nie obawiaj się wysłać nam pw lub skorzystać z działu przeznaczonego dla użytkownika. Jeszcze raz witamy na forum Morsmordre i mamy nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej!

Tara urodziła się w magicznej rodzinie z długimi tradycjami. Była kochanym dzieckiem i wszystko wskazywało na to, że tak jak wielu jej przodków skończy szkołę, znajdzie pracę w magicznym świecie i będzie czarownicą, o jakiej marzyli jej rodzice. Była szczęśliwa do czasu aż list z Hogwartu nie przyszedł, a jej próby wykrzesania z siebie odrobiny magii spełzały na niczym. Ostatecznie skończyła bez różdżki, bez nazwiska i bez szczęśliwej rodziny. I zmuszona była udowodnić, że życie charłaka wcale nie jest gorsze czy mniej warte od tego czarodziejskiego.

OSIĄGNIĘCIA
Magia to nie wszystko
 STAN ZDROWIA
Fizyczne
Pełnia zdrowia.
Psychiczne
Pełnia zdrowia.
UMIEJĘTNOŚCI
Brak
WYPOSAŻENIE
Sowa, prawo jazdy, nóż
HISTORIA DOŚWIADCZENIA
[20.08.16] Karta Postaci -150 pkt


Ocalałeś, bo byłeś pierwszy
Ocalałeś, bo byłeś
ostatni

Hereward Bartius
Hereward Bartius
Zawód : Profesor w Hogwarcie
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Na szczęście był tam las.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zdarzyć się musiało
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t576-hereward-bartius-barty https://www.morsmordre.net/t626-merlin https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f222-hogsmeade-134-dom-bartiusow https://www.morsmordre.net/t2860-skrytka-bankowa-nr-20#45895 https://www.morsmordre.net/t1014-bartek-wsiakl
Tara Debonheur
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach