Wydarzenia


Ekipa forum
Hogwart, dziedziniec, marzec 1946
AutorWiadomość
Hogwart, dziedziniec, marzec 1946 [odnośnik]17.08.16 23:29
Dni mijały. Sekunda podążała za sekundą, potem podrastała do minuty, która zaczynała gonić kolejną minutę, te zaś zmieniały się w godziny, a godziny w dni. Odwieczny problem życia. Czas zawsze szedł do przodu, nigdy nie oglądając się na to, co zostawia za sobą. Od walentynek minęło już trochę czasu. I choć Wynonna odrzuciła w zakamarki swojej świadomości zdarzenia z tego dnia, co odważniejsi lubili jej o nim przypominać. Czy bardziej tchórzliwi rozpierzchali się przed nią, jakby i ich miała zamiar za chwilę potraktować prawym sierpowym. A sam główny poszkodowany od tego czasu jakoś nie rzucił jej się w oczy. Co prawda czasem dostrzegła gdzieś jego rudą czuprynę, gdy jak zwykle biegł, śpiesząc się w tylko sobie znanej sprawie.
Był już marzec. Słońce coraz później chowało się za drzewami, a to zaś spotęgowało wysyp uczniów na błoniach, których po zimie łapczywie chwytali pierwsze promienie, jeszcze dość chłodnego, wiosennego słońca. Wynonna czasem była jedną z nich, siadając na swojej ulubionej ławce przy fontannie oddawała się kolejnemu tomowi poświęconemu eliksirom. I choć nie przyznałaby się nikomu, nawet sobie, odrobinę brakowało jej faktu, że upierdliwy, rudy Duncan, jakby postanowił więcej jej nie drażnić swoją obecność. Na jakiś dziwaczny sposób zdążyła już przywyknąć do tych spotkań, a nawet je polubić. Nie zamierzała jednak płakać w poduszkę z tego względu. Wszak powinna się cieszyć, że jakaś podrzędna szlama na zajmuje więcej jej czasu, prawda? A jednak kołatało się  w niej jakieś dziwne uczucie, którego nie potrafiła pojąć i którego wcześniej nie doświadczała. Odsuwała je jednak daleko w głąb swojej podświadomości, bowiem sam fakt, że jakieś inne uczucia wobec szlamy poza pogardą czuła, był już niewybaczalny.
Standardowo, jak prawie codziennie, tak i dzisiaj postanowiła wyjść na swoją ławkę i skończyć rozpoczętą wcześniej książkę. Jeszcze zanim weszła na krużganki otaczające fontannę, czuła w środku, że coś dzisiaj jest nie tak. Gdy w końcu jej wzrok padł na dziedziniec dostrzegła tłum uczniów, gromadzący się wokół jej ławki. Raz wybuchających śmiechem, aby znów za chwilę całkowicie zamilknąć. Przyśpieszyła kroku, by sprawdzić kto też śmiał zająć jej ławkę, tak bezczelnie jeszcze gromadząc przy niej tłumy ludzi. Przepchnęła się przez zgromadzonych ludzi, rozpychając ich bez większych uprzejmości, niektórzy nawet sami przed nią uskoczyli obawiając się złamanego nosa. A gdy już dotarła do przodu kompletnie ją wcięło. Otworzyła usta, jakby chcąc jakoś zaprotestować, czy też rozgnić towarzystwo, ale wtedy właśnie ich spojrzenia spotkały się. Nawet na chwilę nie przerwał opowiadania historii, którą każdy, z zwłaszcza mniejsi uczniowie słuchali z zapartym tchem. A uśmiech, który rozświetlił jego twarz, tylko jeszcze bardziej rozsierdził Wynonnę. Patrzył na nią tak, jakby ją zapraszał, by została, ale jednocześnie i rzucał jakieś niewerbalne wyzwanie, jakby wiedząc doskonale, że taki tłum, to ostatnie miejsce w którym pragnie być. Jednocześnie Burke odniosła gorzkie wrażenie, że to wszystko zostało dokładnie przez Duncana zaplanowane, a fakt, że właśnie nie wpadał na nią przez ostatni czas tak często jak zawsze, powinien skłonić ją do wniosku, że to zwyczajowa cisza przed burzą. Rzuciła mu więc jedno ze swoich firmowych, lodowatych spojrzeń, po czym uniosła podbródek z godnością. Nie zamierzała uczestniczyć w tej farsie. Odwróciła się więc zamiatając szatą z rozmachem dookoła siebie, gdy do jej uszu dotarły wypowiadane przez niego słowa. To nie tak, że nie docierały wcześniej. Te jednak były inne, bo z każdym słowem miała wrażenie, że właśnie wplata jej postać w swoją historię. Zamarła w półkroku. Wręcz czuła jak jego spojrzenie wierci jej dziurę w plecach, a usta coraz mocniej nakreślają charakter postaci z bajki, która coraz bardziej zaczynała przypominać ją. Wiedziała, że powinna odejść. Nie dawać się sprowokować. Czy nawet zaciekawić. Tłumaczyła sobie, że poczeka do końca, by ponownie złamać mu nos, bo widocznie raz to za mało i Duncan niczego się nie nauczył. Jednak prawda była zupełnie inna, czyż nie?


You say

"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.


Wynonna Burke
Wynonna Burke
Zawód : Łowca rzadkich ingrediencj, ex alchemik
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Im difficult, but I promise
I'm worth it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Snow Queen
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3517-wynonna-persephone-burke https://www.morsmordre.net/t3530-tryton#61808 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t3531-wynonna-burke#61812
Re: Hogwart, dziedziniec, marzec 1946 [odnośnik]29.08.16 17:20
witam, stworzyłam potwora
Marzec był czasem pierwszych krokusów, które zaczynały kwitnąć jeszcze nieśmiało, dopiero leniwie wychylając sponad zmarzniętej ziemi fioletowe płatki. Duny lubił na nie patrzeć; na to, jak przeciągają się niespiesznie, prostując skulone wcześniej łodyżki, rozpościerając szeroko zielone ramiona liści, zupełnie tak, jakby chciały zamknąć cały świat w radosnych objęciach. Drobne, fioletowe pączki przyjemnie przypominały mu o nadchodzącej wiośnie, która rankiem wdzierała się przez okna dormitorium promieniami słońca. Wiosna była czasem krokusów, żonkili i majowych konwalii, czasem odrodzenia i odwilży. Czasem zmian.
I on, w jakiś niepojęty, bajkowy sposób, zmieniał się razem z nią.
Złośliwi być może powiedzieliby, że najbardziej zmienił się jego nos; on jednak prawie nie dostrzegał już różnicy, spychając kwestię wyglądu i atrakcyjności na drugi, trzeci, ba!, tysięczny plan. W ostateczności wtedy nie czuł nawet bólu; pijany szczęściem ledwo zauważał nabrzmiewający, puchnący szybko nos i obficie płynącą z niego krew, która zabarwiła poły jego szaty intensywnym szkarłatem, przez co przez chwilę mógł poczuć się jak prawdziwy Gryfon. Jego nos pękł z trzaskiem zresztą nie po raz pierwszy w jego życiu. O ile lubił myśleć, że nawet sierociniec był bajką, prawdziwie bajkowym rozdziałem całego jego bajkowego życia, o tyle nawet i w tej bajce znajdowały się monstra i potwory, które potrafiły pogruchotać i nos, i marzenia.
W walentynkowym amoku całkowicie zapomniał też o udaniu się do Skrzydła Szpitalnego, jednak Skrzydło Szpitalne nie zapomniało o nim i już po południu pielęgniarka z grymasem wściekłości na dobrodusznej twarzy przeciągnęła go za ucho aż na przykryte białym prześcieradłem łóżko. Wyraźniej od bólu nastawianego nosa pamiętał troskę w jej spojrzeniu. Nie wydawała się zdziwiona; w ostateczności widywali się co najmniej raz w tygodniu, kiedy odwiedzał ją, by wyleczyć wojenne rany lub przynieść świeżo zerwany bukiet krokusów. Jednak po raz pierwszy widział ją tak zmartwioną. Po raz pierwszy słyszał też, żeby wyrażała się o drugim uczniu niepochlebnie; tego jednak nie miał już ochoty słuchać.
Bo on potrafił. Potrafił dostrzegać w ludziach nawet te najdrobniejsze, subtelne przebłyski dobra, na które inni zdawali się pozostać ślepymi. I chociaż nazywali go głupcem, on i tak próbował, coraz bardziej uparcie starając się dostrzegać miłe rzeczy tam, gdzie inni widzieli tylko bezwartościowe zło lub szarą nijakość. Wyjątkowo sroga zimna była przecież zapowiedzią pięknej wiosny; wyjątkowo bolesna rana gwarancją srebrnej, bohaterskiej blizny; wśród ogrodowych chwastów mogły chować się przepiękne główki stokrotek i rumianku, a fragmenty pobitego kubka mogły stać się ścienną mozaiką albo barwną rzeźbą. Wystarczyło tylko włożyć w to trochę wysiłku, trochę pracy- spojrzeć głębiej i odrzucić pozory, odrzucić uprzedzenia, aby w nieprzeniknionej ciemności odnaleźć w końcu promyk światła.
Tak, jak on nauczył się odnajdować ten promyk w Wynonnie Burke.
I właśnie dlatego w środku marca siedział znów na dziedzińcu, przeżywając odległy cień deja vu i wygodnie rozpierając się na ławce, którą Winnie przywykła nazywać swoją. I czekał na nią, a może czekali na nią wszyscy, on i zgromadzone wokół tłumy rumianych, błyszczących z ciekawości twarzy. Bardziej lub mniej świadomie wszyscy oczekiwali przecież na punkt kulminacyjny tej opowieści, która zaczęła powstawać już dawno, dawno temu, jeszcze zanim zobaczył uśmiech pierwszych marcowych krokusów i zanim po raz kolejny skończył ze złamanym nosem. Jednak bynajmniej nie ze złamanym sercem.
-… jednak sercem każdego zamku jest przecież jego królowa.- Kontynuował miękko i pogodnie, spojrzeniem napotykając kolejne pary oczu, zielone i orzechowe, szare i złote, barwy ciemnej czekolady i wiosennego jeziora.
I w końcu napotkał również jej oczy.
Wiedział, że tak będzie; przeczuwał przecież podświadomie, że ta bajka zmierzała właśnie do tego punktu, w którym spotykali się ponownie na zamkowym dziedzińcu, a jednak i tak poczuł wypełniającą go nagle płynną radość.
-Królową tego zamku nazywano Królową Śniegu- opowiadał więc dalej, bez zdumienia patrząc, jak odwrócone od niego plecy zamierają nagle w pół gestu.- Mówiono, że choć piękna, miała serce skute lodem i dlatego nic nie sprawiało jej przyjemności. Sądzono, że nie potrafi czuć; i że jej twarz, blada, wyniosła i dumna, odbija jak zwierciadło pustkę, która gościła w jej wnętrzu. Jednak to nie była prawda.
Pochylił się nieco, wiedząc, że w reakcji na to pochylą się też wszystkie słuchające go głowy.
-Bo choć oczy Królowej miały barwę lodu, jej serce tliło się we wnętrzu jak gorący płomyk, wciąż pchając i pchając ją do przodu.- Ściszył głos, mówiąc jednak na tyle wyraźnie, że musiała go usłyszeć. Jedyna prawowita bohaterka tej baśni.- I tylko ono jedno wiedziało, jak źle czuła się Królowa, zamknięta w swojej lodowej klatce jak piękny ptak, któremu nakazywano pięknie śpiewać, pięknie wyglądać, jednocześnie odbierając mu wolność. A Królowa śniła o wolności. Śniła piękny sen o tym, by stać się niezależną i odlecieć w nieznane, by odkrywać miejsca i rzeczy, których nikt przed nią nie odkrył; by poczuć we włosach wiatr i poczuć, że jej życie nie idzie na marne, tylko jest czegoś warte. A było warte wiele.
Na chwilę zawiesił głos, zastanawiając się krótko nad zakończeniem.
-I wewnętrzny płomień wkrótce stopił piękny, zimny zamek, który więził Królową, zwracając jej wolność i pozwalając lecieć w nieznane.
Uśmiechnął się trochę nieśmiało, słysząc oklaski, i teatralnie skłonił w pas, dokładnie tak, jak sto, dwieście lat temu na arenie cyrku. Pozwolił szeptom i przytłumionym rozmowom otulić się przyjemną falą i odpłynąć razem z odejściem jego słuchaczy.
Miał już przecież inny cel.
Dlatego stanął dokładnie o dwa kroki od niej, nie przestając się uśmiechać, jedynie lekko, oczekująco.
-Miałem rację? Tak skończy się ta bajka?- Zapytał cicho i ostrożnie. Powstrzymał się też od zapewnień, że chciałby, żeby tak właśnie było. Z tego w końcu musiała sama zdawać sobie sprawę.
Duncan Beckett
Duncan Beckett
Zawód : pracownik Niewidzialnego Oddziału Zadaniowego
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
spare me your judgements and spare me your dreams,
don't cover yourself with thistle and weeds
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 xxx
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3098-duncan-beckett#50701 https://www.morsmordre.net/t3184-to-do-pana-panie-beckett#52861 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f312-pokatna-8-5 https://www.morsmordre.net/t3185-duncan-beckett
Re: Hogwart, dziedziniec, marzec 1946 [odnośnik]30.08.16 2:17
chyba ze mnie ;3, wybacz
Wiosna była czasem narodzin wielu roślin, które nieśmiało wyglądały spod ostatków śniegu. Symbolem nieprzerwanego kręgu życia. To co jesienią gasło, wiosną na nowo opiewało w życie. Puste gałęzie drzew przystrajane zostawały przez malutkie listki o barwie jasnej, niewinnej zieleni. Ta pora roku niosła też za sobą zapowiedź lata, ciepła, błękitnego nieba usnutego jasnymi białymi puchowymi chmurkami. Obiecywała większą ilość ciepłych promieni, a nawet nieznośnych upałów, za którymi tak wielu tęskniło zimą. Ale przede wszystkim, wiosna była czasem zmian. Całkiem różniła się od zimy, która zamrażała życie wokół siebie. A co ważniejsze, stała w opozycji do natury Wynonny, która to pozostawała niezmienna. Tak samo jak pozostawała niewzruszona na otoczenie, jakby wszystko co się działo na około wręcz na zasługiwało na to, by poświęciła temu uwagę. Jej wzrok zaś zatrzymywał niejednego śmiała, który zmierzał już w jej kierunku. A gdy samo spojrzenie nie dawało rady wymowne milczenie jasno świadczyło o tym, że ktoś nie jest godzien jej słów. Że wręcz nie jest w stanie powiedzieć nic, co mogłaby ją zainteresować na tyle, by postanowiła uchylić swe malinowe wargi i wydobyć z nich dźwięki, które złożyłby się choć w jedno słowo. Nie marząc nawet o zdaniu, czy dwóch. A jej bardzo pasował ten układ. Bo miała w nim ciszę. Ciszę i spokój. Dwie rzeczy, które ceniła sobie najmocniej. Nie na darmo maksyma jej rodu nakazywała by uszu używać częściej niż języka. I miała ona swe odzwierciedlenie w każdym z jej rodziny. Zapewne geny dobierały się tak w pary gdy w brzuchu rodzicielki tworzył się nowy Burke, by ostatecznie tworzyć z nich ludzi, którzy cenią jak galeony wypowiadane przez siebie słowa. I szczędzą ich każdemu. A co ważniejsze, nie obdarowują nimi byle kogo. Wynonna mówiła więc mało, ale sensownie. Rzadko wdając się w dyskusję o pogodzie, czy odczuciach co do ostatniego egzaminu. Odpowiadała na pytania – oczywiście tylko te z sensem. Czasem dla własnej rozrywki odzywała się, by pokazać komuś jak wielki defekt utworzył się w jego mózgu ( z pewnością przez nadmiar czekolady, kremowego piwa i lenistwa). Lecz zdarzało się też, że na swojej drodze spotykała kogoś intrygującego na tyle, że wartościową była rozmowa z nim. Jak zwykle była też druga strona medalu, zawsze znalazł się też ktoś, kto całkiem nieświadomie wręcz doprowadzał jej trzymane pod wodzą emocję do nieznanych jej anomalii. Pierwszym zaś człowiekiem z tej ostatniej grupy był właśnie nie kto inny jak Duncan Beckett. Szlama, sierota, o wręcz rażącym, rdzawym odcieniu włosów. O oczach błękitnych, w których niezależnie od sytuacji błyszczały wesołe ogniki, jakby w każdym, nawet najmroczniejszym momencie życia umiały odnaleźć pozytyw. I to one najmocniej irytowały Wynonnę. Doprowadzały ją wręcz do szewskiej pasji, złości, irytacji i zgrzytana zębami. Bo przecież wiedziała lepiej, że szczęście jest ułudą. Że do czegoś można dojść tylko ciężką pracą. Zaś miłość, którą tak inni lubili się szczyć, czy nad nią roztkliwiać, jest niczym więcej jak propagandą. On zaś tylko swoją postawą rzucał jej niewerbalne wyzwanie jakby chcąc powiedzieć, że wie lepiej, że wcale tak nie jest. Że to ona się  m y l i. A przecież ona zawsze miała rację i to nie byle jaką, tylko taką podpartą solidnymi argumentami.
Dlatego też złamała mu nos w walentynki. Właściwie nie dlatego. Złamała go, bo wiedział, że nie chce nic od niego. Ba! Że nawet nie chce, by zatrzymywał się przy niej na chwilkę, bo sama jego obecność irytowała ją niemiłosiernie i przyprawiała o jakieś niepokojące uczucie w żołądku połączone z narastającą gulą w gardle. A jednak niestrudzenie zatrzymywał się przy niej, po to tylko by ich spojrzenie złączyły się na chwilę w której mówił, po której ona odchodziła bez słowa. Aż miarka się przebrała, bo śmiał jej przynieść czekoladki. Jej! Wynonnie Burke! Nie jakiejś pierwszej lepszej szlamie spod godła pozostałych trzech – marnych jak włosy na głowie szyszymory – domów.
I o ile wcześniej nie pojawiła się w jej myślach nawet odrobina wyrzutów sumienia, tak teraz była wręcz wściekła. Nie złościła się wtedy, w ten felerny dzień. Nie obudziła się w niej nawet chęć mordu, gdy druga ruda szlama ośmieliła się podnieść na nią dłoń. Nie. Była niewzruszona jak bryła lodu. Nawet przez chwilę odczuła ulgę, gdy Beckett pozostawił ją samej sobie na te tygodnie. Dziwne uczucie w żołądku zniknęło. Gula też się nie pojawiała. Aż do dzisiaj. Bo dzisiaj miała ochotę wrzeszczeć. Ale nie na kogoś. Nie też na coś. Miała ochotę wywrzeszczeć światu całą frustrację, która zgromadziła się w jej ciele względem starszego chłopaka z niebieskiego domu. Miała ochotę wzywać do Roweny, czy przeklinać go na Salazara. Spetryfikować go chciała zaraz w pierwszym momencie, gdy uchwyciła jego zadowolone spojrzenie, ale wtedy by się wydała - wydałaby się z tym, że i ona czasem coś czuje.
Postawiła jednak tamę. Kolejną. Solidną jak wszystkie poprzednie. Zgasiła rozgorzałe emocję i odwróciła się by odejść. Chciała dać mu wygrać tę jedną bitwę. Wojna się przecież jeszcze nie skończyła. Jeszcze było wiele walk do stoczenia, w których to ona miała być górą.
Ale nie mogła. Z każdym jego słowem czuła wręcz, jak wrasta w kamienną posadzkę dziedzińca. A nawet dokładniej, czuła się tak, jakby złapano ją w diabelskie sidła, które z każdą miną zacieśniały się wokół niej coraz mocniej.
Bum. Bum. Bum.
Dokładnie słyszała jak serce tłucze jej się w klatce z każdym jego słowem przyśpieszając. W pewnym momencie przeszło do galopu, który dudnił też i w jej uszach. I nawet przymknięcie oczu nie pomagało. Zasłonięcie uszu też pewnie na nic by się nie zdało. Bo on znów. Ponownie. Doprowadzał ją do szału. Jak mógł?! Jak śmiał?! Tak po prostu wplatać ją w tą swoją, pożal się Salazarze, opowieść. Kto dał mu prawo, by twierdzić, że ma serce skute lodem? Miała. Wiedziała, że ma, pracowała na to bardzo długo. Ale na psidwaka! Nie miał prawa. Nie miał prawda mówić, że w środku niej hula pustka. Nawet jeśli to była prawda.
Napięte mięśnie pleców nie ruszyły się o milimetr. Tak samo jak cała ona. Nie licząc kosmyka włosów, który zadygotał lekko po naporem wiatru. Chciała odejść. Ale też chciała zostać, by jeszcze raz pokazać mu gdzie jest jego miejsce. Ale jednocześnie jakby jej chcenie nie miało to nic do roboty, bo coś innego podjęło za nią decyzję, coś, czego wcześniej nie znała. A Duncan mówił dalej. Skrzywiła się, ale nie mógł tego zauważyć, nadal prezentowała mu plecy. Nie miał racji. Nic co mówił nie było prawdą. Przecież opowiadał tylko bajkę. A jednak mały głosik w jej głowie nieustannie szeptał zadając to same pytanie a co jeśli ma?
I w końcu skończył. A Wynonna odczuła ulgę, jakby ktoś zdjął z niej wielki ciężar, odkrywając, że w końcu może się poruszyć wedle własnej woli. Gdzieś na obrzeżach jej podświadomości jednak znad tego wszystkiego zerkała tęsknota, że opowieść nie trwała dłużej. Słyszała brawa. Kilka ciekawych pytań. Trochę śmiechów. Ale ona po prostu stała. Jak zwykle – kompletnie niewzruszona. Teraz jednak już zwrócona w jego stronę, z dłońmi założonymi na piersi.
W końcu do niej podszedł. Wiedziała, że podejdzie. Czuła to. Wręcz była pewna, że tak się stanie. Jednak nie potrafiła określić skąd ta pewność się w niej znalazła. Uśmiechał się. A ten uśmiech sprawił tylko, że znów zapragnęła odejść. Ciekawość jednak kazała zostać, sprawdzić, co chce powiedzieć. Więc została.
-Czyż nie została zakończona właśnie przed chwilą, panie Beckett? – zapytała chłodnym tonem, głosem nieokraszonym żadną emocją, jednak przyjemnie melodyjny i dźwięcznym. Znała jego nazwisko – wiedza była potęgą, czyż nie w podobne hasła opiewała wieża Ravlenclawu? Po raz pierwszy pozwoliła, by z jej ust wypłynęły w jego kierunku słowa. Wiedziała, że nie powinna. Nie chciała nawet. Ale jakiś wredny, niewidzialny chochlik siedzący w jej głowie dorwał się do sterów. Doskonale też zdawała sobie sprawę do czego zmierzało jego pytanie. Jaki był jego prawdziwy sens, oraz że kryło się w nim potwierdzenie, a może nawet cicha sugestia, że ta bajka, wcale nią nie była. Uniosła podbródek zadzierając go do góry. Spojrzenie zielonych oczu skierowała prosto w jego niebieskie, w których zwyczajowo tańczyły znienawidzone ogniki. Duncan Beckett był jej kryptonitem, szkoda, że jeszcze o tym nie wiedziała. Może wtedy zniknęłaby z dziedzińca bez słowa i oszczędziła sobie wszystkiego, co miało nadejść.


You say

"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.


Wynonna Burke
Wynonna Burke
Zawód : Łowca rzadkich ingrediencj, ex alchemik
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Im difficult, but I promise
I'm worth it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Snow Queen
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3517-wynonna-persephone-burke https://www.morsmordre.net/t3530-tryton#61808 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t3531-wynonna-burke#61812
Re: Hogwart, dziedziniec, marzec 1946 [odnośnik]15.10.16 15:01
Najbardziej lubił pozostawać bajki bez zakończenia.
Zakończenia były oczywiste; i, choć zawsze czynił je szczęśliwymi, boleśnie tłumiły one wszelką magię. Dziecinnie wierzył, że raz rozpoczęta opowieść dalej toczyła się już sama- nieprzerwanie, uparcie, za siedem gór i siedem lasów, i za siedemdziesiąt siedem rzek, pełna śmiejących się z okien w wieży księżniczek, łagodnych, mądrych smoków, odważnych rycerzy w zbrojach ze złota i kolorowych wróżek, zaplątanych w grzywach karoszy i bułanków. Wierzył, że bajka była magią, a jej początek- formułą rzucanego zaklęcia, które dalej toczyło się już same, czyniąc świat chociażby odrobinę lepszym.
Chciał, żeby ona też w to uwierzyła.
Chciał złapać ją za rękę i powiedzieć Popatrz, obracając ze się śmiechem wokół własnej osi, bo przecież nauczył się już, że szczęście gromadziło się ze wszystkich możliwych kierunków. Chciał przynieść jej bukiet pierwiosnków, tak, aby w jej sercu też rozkwitły pierwsze kwiaty, odganiając widmo srogiej zimy. I chociaż wiedział, że jej oczy widziały znacznie więcej, niż oczy przeciętnego człowieka, chciał, żeby potrafiły dostrzec jeszcze więcej. Żeby nauczyły się odnajdywać w ciemności nocy jasne piegi gwiazd, a w deszczowym popołudniu zabawny sposób, w jaki uderzające o dach zamku krople wygrywały słodką kołysankę. I chociaż wiedział, że ostatnia próba zakończyła się fiaskiem (nos wciąż bolał go na zimnie i przeraźliwie szczypał, kiedy próbował podrapać się po nim piórem), nie zamierzał się poddać. Chociaż mierny był z niego rycerz, z miedzianym hełmem włosów przysłaniających piegowatą, lisią twarz, i tak się starał. W jego bajkach wszakże bardziej od wyglądu liczyło się serce.
Nie mógł powstrzymać uśmiechu, który wkradł mu się na usta, powoli windując ich kąciki ku górze i tworząc z nich znajomą podkowę. W wierzeniach mugoli wygięta ku górze podkowa była symbolem szczęścia- i on w to wierzył, tak, jak wierzył we wszystko, co było dobre i miłe, co dawało nadzieję. W wygiętą podkowę, i w sznur jaskółek przecinających bezkresny błękit nieba, i w prawą nogę, którą zawsze po przebudzeniu stawiał na chłodnej posadzce dormitorium jako pierwszą. To też były zaklęcia, i to też była magia, biała magia mugoli. Czasem bywała piękniejsza niż ta tworzona za pomocą różdżki.
-Tak długo, jak żyje Królowa, nie skończy się jej bajka- Odpowiedział pewnie, ośmielony i dziwnie, wewnętrznie przejęty, rozedrgany pod wpływem spojrzenia zielonych oczu. Chłodnych, pozornie, i równie pozornie obojętnych. Nawet, jeśli ona jeszcze tego nie potrafiła, on potrafił za ich oboje dostrzec tlący się na ich dnie płomień.- Sam chciałbym znać zakończenie, ale... Ale to nie takie proste. Obawiam się, że w szeregach jej dworu jestem tylko giermkiem, albo może nadwornym błaznem, który może jedynie z zapartym tchem oczekiwać na ciąg dalszy.
Nie przestawał się uśmiechać, ale ten uśmiech wydawał mu się dziwnie właściwy. Ludzie nie często uśmiechali się do Wynonny Burke- to również potrafił dostrzec w jej oczach. Zupełnie tak, jak w lustrze, być może odrobinę krzywym zwierciadle, które odbijało w sobie radość po raz pierwszy. I to sprawiało, że Duny jeszcze silniej pragnął zadbać, by mogło odbijać tylko radość już na zawsze.
-Przepraszam, że zająłem Twoją ławkę- Dodał jeszcze, odrobinę przechylając głowę w prawo, trochę z rozbawieniem, trochę zbyt śmiało.- Tylko tutaj miałem pewność, że przyjdziesz. Jeśli chcesz, możesz znowu złamać mi za to nos, chociaż tym razem wolałbym jednak porozmawiać.
Wbrew pozorom nie obawiał się- podskórnie liczył na to, że nie pomylił się w jej ocenie. Wiedział, że nie. W końcu dobro było czymś, w co wierzył bezgranicznie; równie bezgranicznie wierzył więc w dobro ukryte w Wynonnie Burke.
Duncan Beckett
Duncan Beckett
Zawód : pracownik Niewidzialnego Oddziału Zadaniowego
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
spare me your judgements and spare me your dreams,
don't cover yourself with thistle and weeds
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 xxx
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3098-duncan-beckett#50701 https://www.morsmordre.net/t3184-to-do-pana-panie-beckett#52861 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f312-pokatna-8-5 https://www.morsmordre.net/t3185-duncan-beckett
Re: Hogwart, dziedziniec, marzec 1946 [odnośnik]16.10.16 22:39
Wynonna nie lubiła bajek. Szybko zmieniła nierealne opowieści na podręczniki pełne faktów i prawdziwych informacji. Na co jej było słuchanie, czy też czytanie, opowieści które nie miały prawa bytu w realnym świecie? Które w swych opowieściach stroniły od funkcjonalnych porad w zamian częstując słuchacza garścią banialuków kompletnie nieprzydatnych na co dzień. Lepiej było przyswoić księgę o ważności świeżości ingrediencji i o tym jak odpowiednio je przechowywać niż wertować strony na których kolejna księżniczka ratowana jest przez kolejnego księcia który na swoje drodze z pewnością pokonał trudne przeszkody.
Bajki były dla dzieci. Dla dzieci, które nie wiedziały co ze sobą zrobić.
Nie zamierzała porzucić własnego ja by nagle zacząć biegać w deszczu po świeżo wyrośniętej trawie przy okazji z dłońmi rozrzuconymi na boki kręcić się wokół własnej osi a twarz wystawiać ku górze by ciepłe już krople deszczu mogły radośnie spływać po jej twarzy. To nie była ona i nigdy nie miała być. Nie zamierzała oddawać się mniejszym, nic nie znaczącym radością. A co najważniejsze nie zamierzała oddawać kontroli której tak kurczowo trzymała się od lat i dzięki której utrzymywała się na powierzchni zamiast utonąć. Chciała wierzyć że była władczynią własnego losu jednak czuła na języku gorzką świadomość faktu że wiele aspektów jej życia nie zależy od niej. Postanowiła więc kontrolować to co mogła. Nauczyła się żyć tak by przewidywać każdą możliwość i znajdować na nią rozwiązanie. Pilnowała by nic jej nie zaskoczyło. I niezmiennie dążyła do osiągnięcia perfekcji w każdej dziedzinie do której siadała jak i w kontroli humorów własnej jednostki.
Nie przewidziała jednak tego że wszystko to może zostać zburzone przez jedną niepozorną postać mugolaka który niezmiennie, wręcz z syzyfową wytrwałością, podchodził do niej i za każdym razem burzył jej wewnętrzy spokój. Tak samo jak teraz. Widząc wygięte radośnie usta stojącego naprzeciw niej rudego chłopaka poczuła jak na nowo zalewa ją fala irytacji a dłoń aż świerzbi niemo prosząc by znów zetknąć się z jego nosem. Zawinęła ją jednak w pięść postanawiając że nie pozwoli drugi raz ponieść się emocją.
Jeszcze mocniej zacisnęła pięść czując jak paznokcie wbijają jej się w skórę – na szczęście jeszcze nie na tyle mocno by rozciąć skórę. Nie mogła… Może inaczej nie chciała by porównywał ją do królowej. Nie miał prawa by ją pouczać, czy raczej sugestiami próbować zburzyć jej misternie budowany świat. Cała feeria uczuć zamigotała na jej twarzy która tylko pozornie pozostała niewzruszona podczas kolejnych słów chłopaka. Nie tknął nawet jeden mięsień jej twarz jednak w chłodnym zielonym spojrzeniu dostrzec się dało dostrzec toczącą się w jej środku bitwę. Dosłownie na sekundę w tęczówkach zamigotało kilka uczuć o które nikt nie posądziłby Wynonny: niechęć do życia w ten sposób, tęsknotę za beztroską w końcu pragnienie by móc uwierzyć w bajki. Chwilę później na powrót stały się tak dobrze wszystkim znaną bryłą lodu bowiem uświadomiła sobie jak bezczelnym było zachowanie jej towarzysza. Jak śmiał?! – jeszcze raz przemknęło przez jej myśl, a dłoń zacisnęła się mocniej. O mocy uścisku świadczyć mogły bielejące knykcie na które w chwili obecnej nikt nie zwracał uwagi. Burke była jednak pewna że jeśli ściśnie dłoń jeszcze mocniej, odrobinkę tylko, to paznokcie w końcu wbija się w skórę dłoni burząc tamę i pozwalając by krew polała się po palcach by w końcu kapnąć na bruk dziedzińca. W tej chwili właśnie to, aż niezdrowe, zaciskanie dłonie pozwalała jej na panowanie nad sobą i powstrzymywanie się ostatkami siłę by nie uderzyć Becketta. Co dziwne wiedziała, że mogła odejść – ale czy nie powinna zrobić już wcześniej? Czy odwrócenie się na pięcie teraz nie było swoistego rodzaju daniem za wygraną? Pokazaniem że ten niepozorny mugol posiadł zdolność do grania na jej uczuciach i emocjach? Przecież nie mogła na to pozwolić.
-Nie mamy o czym rozmawiać. – mówi Wynonna a jednak nadal się nie rusza. Wiosenny wiatr tańczy wokół nich kołysząc kosmykiem włosów który wymsknął się z starannie uplecianego dopieranego warkocza. Nawet gdyby mieli o czym rozmawiać to nie powinni. Duncan był brudny, niegodny tego by choćby przebywać w jej towarzystwie. A jednak nadal stała. Tak jak wcześniej gdy snuł swoją bajkę tak i teraz odnosiła wrażenie że na powrót wrosła w posadzkę i nie może się ruszyć. A może bardziej ponad wszystko chciała nakarmić swojego wilka który ciekawie zerkał na rudego chłopca i który wyżerał dziurę w jej brzuchu zastanawiając się jaki jest. Wmawiała sobie że musi zaspokoić tę chorobliwą ciekawość by w końcu na powrót móc wrócić do swojego małego zamkniętego świata i żyć bez uwierającego uczucia nie zrobienia czegoś.


You say

"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.


Wynonna Burke
Wynonna Burke
Zawód : Łowca rzadkich ingrediencj, ex alchemik
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Im difficult, but I promise
I'm worth it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Snow Queen
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3517-wynonna-persephone-burke https://www.morsmordre.net/t3530-tryton#61808 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t3531-wynonna-burke#61812
Re: Hogwart, dziedziniec, marzec 1946 [odnośnik]23.10.16 16:08
W jego dzieciństwie nie było czasu na bajki. Jego opiekunki, wysokie, postawne kobiety o szorstkich dłoniach i gołębich sercach miały wszakże na głowach całe galaktyki ważnych spraw; dzieci, którym trzeba było wytrzeć zakatarzone nosy, dzieci, którym należało zawiązać wleczone smętnie po jesiennym błocie sznurówki. Dzieci, które krzywiły się na widok owsianki, które w nocy płakały i moczyły łóżko, do szpiku kości przerażone mdłą wizją przeszłości. Dzieci, które należało ubrać i wykarmić, które należało nauczyć wielu mądrych rzeczy, i- przede wszystkim- życia. Dzieci, które kiedyś trzeba było wypuścić prosto w łapczywie wyciągnięte ramiona zewnętrznego świata.
Świata, na przyjęcie którego Duny nie był gotowy; właśnie dlatego postanowił stworzyć swój własny.
I potem zapraszał do niego wszystkie te dzieci, zakatarzone i zapłakane, umorusane błotem i owsianką. Wszystkie, które miały dość praktycznego, suchego świata liczb i faktów- zupełnie tak, jak on. Światły Krukon z głową dryfującą wśród chmur jak balonik. Pierwsze jego bajki bywały nieznośnie głupie; za dużo w nich było księżniczek, smoki bywały zbyt leniwe, ogry zbyt okrutne, a rycerze przewracali się z hukiem o własne zbroje. Nie znał jednak żadnych innych bajek poza tymi, które powoli, nieśmiało przychodziły na świat w niezliczonych zakamarkach jego wyobraźni. Więc z czasem je ulepszał. Niespiesznie, powoli wyrzucał elementy zbyt ostre lub zbyt mdłe, nasycał kolory, sprawiał, że słońce świeciło w nich jaśniej, że owoce były bardziej słodkie, dni cieplejsze, mrok nocy znacznie mniej straszny.
Szczęśliwy świat Duny'ego i jego sierot.
I choć wcale nie był bogaty ze swoimi złotymi lampami i skrzyniami pełnymi skarbów istniejącymi wyłącznie w jego wyobraźni, w jakiś sposób i tak był ważny. Świat, w którym królowie i żebracy, czystokrwiści i mugole, stali ramię w ramię, ściskając się za ręce. Świat, w którym dla wszystkich znajdowało się miejsce pod jednym słońcem i jednym księżycem.
Świat, w którym zasługiwał chociażby na cień zainteresowania ze strony Wynonny Burke.
Być może Lily i wszyscy jego przyjaciele mieli rację, mówiąc, że nie powinien był. W końcu sam świat nie był bajką- a nawet jeśli byłby, któryż to autor pozwoliłby beztroskiemu paziowi w zardzewiałej zbroi chociażby stanąć w okolicy pięknej księżniczki o oczach jak szmaragdy? Dla takich zakończeń nie było miejsca w żadnej z opowieści, którą zdążył usłyszeć i poznać. Ale i tak nie zamierzał się poddać.
Tym razem miał zamiar napisać tę historię sam.
I być może miał rację; może miał rację przez te słodko-gorzkie kilka sekund, w których w jej oczach błysnęło coś, czego nie zdołała ukryć, i co rozjaśniło jej twarz jakimś miękką, świetlistą łuną. Jeśli było to możliwe, w tym ułamku sekundy wyglądała jeszcze piękniej, i to niemalże boleśnie zaparło mu dech w piersiach. Najpiękniejsza księżniczka tej bajki.
-W takim razie nie rozmawiajmy- Zgodził się niemalże natychmiast, w tym momencie będąc absolutnie, beztrosko gotowym zgodzić się na każde jej słowo.- W takim razie tylko ja będę mówił. Mogę opowiedzieć Ci o tym, że po naszym ostatnim spotkaniu mój nos, jeśli spojrzy się na niego pod pewnym kątem, szalenie przypomina kruczy dziób. Naprawdę brzydki kruczy dziób.
Uśmiechnął się jednak tylko odrobinę krzywo, wciąż niepoprawnie radośnie.
-Albo o tym, że przepraszam za nazwanie Twojego serca skutego lodem. W końcu to tylko bajka, a ja jestem tylko błaznem. Oboje wiemy, że wcale takie nie jest- Dodał jeszcze, płynnie cofając się o pół kroku i przysiadając na skraju jej ławki.- Zrobisz sobie krzywdę.
Nie zawahał się, znacząco patrząc najpierw na jej rękę, a potem prosto w jej oczy. Być może spróbowałby odwieść jej palce od środka miękkiej, chłodnej dłoni, gdyby nie to, że ostatnio złamany nos nie doszedł jeszcze do stanu względnej używalności.
-Wcale nie jesteś taka zła, jak chciałabyś myśleć- Znowu brzmiał łagodnie, cudem jedynie powstrzymując usta od bezwstydnie szerokiego uśmiechu na sam widok jasnej, kociej twarzy.
Być może i był głupcem; ale w tej jednej chwili, która należała tylko do nich- nie żałował.
Duncan Beckett
Duncan Beckett
Zawód : pracownik Niewidzialnego Oddziału Zadaniowego
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
spare me your judgements and spare me your dreams,
don't cover yourself with thistle and weeds
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 xxx
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3098-duncan-beckett#50701 https://www.morsmordre.net/t3184-to-do-pana-panie-beckett#52861 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f312-pokatna-8-5 https://www.morsmordre.net/t3185-duncan-beckett
Re: Hogwart, dziedziniec, marzec 1946 [odnośnik]24.10.16 3:00
Dom Wynonny nie był miejscem ciepłym. Składały się na to nie tylko zimne, szare kamienie, które z nadmierną precyzją zajmowały swoje miejsce jeden obok drugiego i które, jednoczenie były ścianami posiadłości w której przyszło jej wieść życie. Zdawać by się mogło że cała jej rodzina przesiąknięta była przyprawiającym o ciarki mrozem w którym przyszło im żyć. Ale podobali się sobie tacy. Wyrafinowani, mądrzy i cisi. Nie mówiono u nich kocham. Nie proszono o pomoc, bowiem problemy należało rozwiązywać samemu. Wspierali się w tylko sobie znany, dość pokraczny sposób, który niewielu potrafiło zrozumieć.  Zaś ona i Duncan… Byli z dwóch różnych światów. A jednak oba – choć pod różnymi względami – zdawały się być nad wyraz chłodne i brutalne.
Każde z nich odnalazło swoją drogę przez życie. Niewiele straszy Beckett postawił sobie za cel odnajdowanie dobra i ciepła. I choć Wynonna nie chciała tego przyznać wiedziała, że potrafił znaleźć je wszędzie. To bowiem tylko rozsierdzało ją bardziej. Bo niebo nie było zawsze błękitnie niebieskie i przejrzyste. W nawet najpiękniejszy śpiew ptaków potrafił wkraść się fałsz. A ludzie choć z natury byli dobrzy mieli zdolność do ukazywania światu swoich najgorszych cech. Ona ceniła perfekcję i kontrolę. I do niej dążyła każdego dnia. A nawet głupio myślała jeszcze kilka dni temu że sama jest bliska osiągnięcia tych dwóch wytycznych. A jednak srogo przejechała się na źle wysnutych tezach. Od perfekcji nie stała dalej niż dzisiaj, a kontroli nie potrafiła utrzymać w dłoniach gdy naprzeciw jej stawał ten nic nie znaczący mugolak.
Było jej dobrze w ślizgońskich lochach – przypominały jej korytarze rodzinnego domu do którego zdołała już przywyknąć. Tam ludzi byli cisi i zdecydowanie mniej skorzy do rozmowy. Ci chętni do niej rozmawiali zaś na tematy konkretne – nie zajmowali się snuciem domysłów, czy też nie istniejących bajek.  Jedyne zaś nad czym Burke pracowała była jej własna jednostka. Chciała stać się lepsza. Bardziej godna noszonego nazwiska. Czy może bardziej – godna kolejnego spojrzenia podziwu które rzuciłyby jej zielone oczy ojca. Uczyła więc się: kontroli nad własnym ciałem, regułek każdej magicznej rośliny i każdego zwierzęcia, zaklęcia mogłaby wyrecytować alfabetycznie poczynając od początku, lub od końca. Jednak cokolwiek nie robiła było to zawsze za mało. Ona była niewystarczająco dobra by znów ujrzeć błysk uznania na który tak ciężko pracowała z roku na rok coraz mocniej uświadamiając sobie że już więcej go nie uraczy.
Duncan Beckett zaś był wszytkim tym, czym ona nigdy nie mogła być – był wolną jednostką. Nie skrępowaną żadnymi ograniczeniami, zasadami, wymogami. Mógł pójść wszędzie i zrobić wszystko – w teorii rzecz jasna. A przede wszystkim był odważnym głupcem bowiem za nic brał sobie jej milczenie czy krzywe spojrzenia. Nie zrażało go to w żaden sposób, a nawet Wynonna odnosiła dziwne wrażenie że w jakiś sposób nastrajało go do dalszego działa. To zaś rozsierdzało Wynonnę. Głównie dlatego że nie potrafiła zrozumieć mechaniki jego działania. A przecież rozumiała wszystko. Żaden mugol o zdrowych zmysłach nie zaczepiał tak bezpardonowo arystokratki na korytarzu by wspomnieć jej o ty, że dzisiaj na błoniach zauważył pierwsze przebiśniegi. Żaden też nie wróciłby z uśmiechem rozciągniętym na twarzy po tym jak złamała mu nos w akcie desperacji posuwając się do rękoczynów. Żaden, poza nim.
I nagle pada jego odpowiedź. Na jedno zdanie które Wynonna wypowiedziała w odpowiedzi na szereg jego słów. Jedno krótkie zdanie:nie mamy o czym rozmawiać. Miało załatwić sprawę. Miało zakończyć to dziwne, aż wynaturzone spotkanie. Ale po raz kolejny zaskoczyła ją jego odpowiedź która padła właściwie kilka sekund po tym jak z jej ust wybrzmiały słowa. Uniosła na niego spojrzenie, a wraz z nim zadrgała prawa brew która w geście zdziwienia sama miała chęć się unieść. Tę chęć Burke zabiła w sobie szybko. Poza lekkim drgnięciem łuku brwiowego jej twarz nadal pozostawała niezmienna.
Słuchała jego słów dziwnie nimi urzeczona. A nawet zahipnotyzowana. Ale nie przyznałaby tego – tak samo jak nie dała tego po sobie poznać. Z tego dziwnego letargu w który wprawiły ją jego słowa tez i ona ją wyrwały. Mrugnęła odwijając pięść. Zaplotła dłonie na klatce piersiowej i zrobiła trzy kroki w lewo jakby zbierając się do odejścia. Prawą dłoń zacisnęła teraz na ramieniu jakby po prostu musiała ściskać coś żeby utrzymać całą swoją jednostkę w znanych jej ramach. Zatrzymała się nadal nie odwracając wzroku od Becketta i z uwagą mierząc jego twarz, a głównie nos.
Kurk nie był dobrym omenem według wierzeń wielu mitologii. Przynosił śmierć. Że też od razu nie zrozumiała tej ironicznej gry losu który postanowił zagrać jej palcami na nosie. Nie była pewna czy nos chłopaka przypomina jej owy dziób – musiałaby spojrzeć z innej strony, czy też pod tym odpowiednim kątem by zrozumieć, ale nie zamierzała. Nadal starała się zatkać i zamknąć na nowo ciekawość, która rozpełzała się po jej ciele niczym trucizna.
Idź stąd. – w końcu przez wszystkie myśli w je głowie przedarł się zdrowy rozsądek. Serce też podpowiadało że czas się ulotnić. A jednak ciekawość zdawała się dzisiaj górować nad tymi dwoma organami. Gdy odezwał się po raz ostatni nawet nie pohamowała prawej brwi gdy ta unosiła się ku górze. Pozwoliła jej na to na nowo rozsierdzona jego zuchwałością. Ten niby skromny gest wyostrzył jej rysy, zrobił jej twarz bardziej dziką i jeszcze mocniej nieugiętą.
-Oświeć mnie zatem Beckett. – powiedziała głosem wokół którego tańczył wiecznie towarzyszący jej chłód. Zdawać by się mogło, że gdyby zobrazować każe ze słów okalał by je szron. A jednak nie drażniły i i nie szczypały jej słowa w uszy. Był wręcz wypowiadanie dziwnie przyjemnym dla ucha tonem, który w ogóle nie pasował do całej jej wrogiej i skutej lodem postawy. – Jaka jestem? – zapyta opuszczając brew i mierząc go spod zmarszczony powiek. Usta miała zaciśnięte w linijkę i – Merlin świadkiem – był to pierwszy grymas jaki zagościł na jej twarzy w towarzystwie Duncana. Jednocześnie zaś wzmacniał on dzikie rysy i ostro rysował każdą zmarszczkę. Była wściekła. I poza gestem na twarzy świadczył o tym tylko uścisk w jakim zakleszczyła swoje ramię.


You say

"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.


Wynonna Burke
Wynonna Burke
Zawód : Łowca rzadkich ingrediencj, ex alchemik
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Im difficult, but I promise
I'm worth it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Snow Queen
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3517-wynonna-persephone-burke https://www.morsmordre.net/t3530-tryton#61808 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t3531-wynonna-burke#61812
Re: Hogwart, dziedziniec, marzec 1946 [odnośnik]16.05.17 18:58
to tylko pół roku opóźnienia!

-Jaka jestem?
Była piękna. Nie tą sztampową, bajkową urodą bławatkowych oczu i lnianych włosów, nie słodkim, ciepłym, miłym urokiem drobnej księżniczki- lalki o różanych ustach wygiętych na stale w ujmującym uśmiechu. Wynonna nie była wiosną. Była zimą. Była całą urodą świata skutego lodem, zimnego, niedostępnego, urodą kryształów i bezgwiezdnej nocy, urodą ostrych konturów, jakie wydobywa z półmroku blade światło księżyca. Była piękna nieokiełznaniem, piękna dzikością, piękna jakąś niezrozumiałą, pożądaną wolnością, której jednocześnie pragnie się, jak i się jej obawia. Była ozdobą zieleni i srebra Slytherinu, ozdobą wiekowych cegieł murów Hogwartu i ozdobą marcowego dnia, pachnącego przebiśniegami i początkiem czegoś wspaniałego.
Ale tego przecież nie mógł jej powiedzieć. Prawienie komplementów księżniczkom nie leżało w miernej roli błaznów, i dlatego jedynie w całkowitej ciszy składał hołd jej urodzie zachwyconym, roziskrzonym spojrzeniem widocznych spod rudej czupryny oczu. Była taka piękna- nawet w grymasie zaciętej złości, która groziła rychłą zmianą obecnego położenia obolałych kości jego nosa.
Była fascynująca. Była inna. Inna od wszystkiego, co znał- nie pasowała do jego bajek, w których zawsze świeciło słońce i w której jedyną prawdziwie istotną walutą był uśmiech. Nie była bezbronną księżniczką, nie była również wróżką o łagodnym uśmiechu, ani płochą rusałką chowającą się wśród wonnych lasów, ani jedną z eterycznych, powabnych nimf. Wciąż nie potrafił znaleźć we własnej Nibylandii miejsca, które zasługiwałoby na jej dom- ale nie miał najmniejszego zamiaru przestać szukać.
Była inteligentna. Była chłodna. Wzbudzała respekt i wywoływała niepokój, wodząc po twarzach innych uczniów spojrzeniem szmaragdowych oczu, które ostrzegały Nie zbliżaj się, nie podchodź, i tak nie jesteś tego wart. I choć wiedział, choć był głęboko przekonany o tym, że on również nie zasługiwał, aby poświęciła mu choć kilka zdań na kartach swojej opowieści- nie odchodził. Nie pozwalał się odepchnąć, odsunąć, cierpliwie przyjmując zadawane ciosy (metaforyczne i te całkiem, boleśnie dosłowne), i czekając. W całej swojej dziecięcej, upartej niecierpliwości czekając- wiedział przecież, że na nią warto było czekać.
Warto było czekać na skrzywienie ust, na trzepotanie wachlarzy gęstych rzęs, na drobne ruchy jasnych, smukłych dłoni, które świadczyły o tym, że była tu, była z nim, na tą jedną, wykradzioną światu chwilę- była tu i słuchała go.
I czuła.
-Jesteś wyjątkowa- powiedział więc, a serce niespokojnie obijało się o jego żebra, łomot krwi szumiał w uszach i sprawiał, że kręciło mu się w głowie. Przez jedną, krótką chwilę, był najszczęśliwszym człowiekiem na świecie i uśmiechał się najszerzej, jak tylko potrafił.- Jesteś wyjątkowa, bo pragniesz być wolna. Niewielu ludzi naprawdę o tym marzy, a jeszcze mniej potrafi to osiągnąć.
Zakołysał się na nogach, walcząc z przemożną chęcią znalezienia się o krok bliżej niej. Zatrzymał się jednak, jeszcze raz decydując się na cierpliwość. Nie chciał jej spłoszyć; nie chciał, żeby odeszła. Ani w tej chwili, ani kiedykolwiek później.
-Jesteś też na tyle łaskawa, aby wybaczyć mi zajęcie Twojej ławki i nie złamać mi nosa po raz drugi- dodał jeszcze, lekko przechylając głowę w bok.- I uparta. Jesteś niesamowicie uparta, Wynonno Burke. Ale w tej kwestii, w przeciwieństwie do wszelkich innych, nie jestem od Ciebie gorszy.
Uśmiechnął się jeszcze, trochę radośnie, a trochę bezczelnie, zachwycając się, jak dobrze smakowało wymówienie jej imienia. Jak płynnie, jak gładko przeszło mu przez usta. Jak doskonale pasowało do zaciętej w wyrazie chłodnego gniewu twarzy i do ciasno splecionych rąk.
Nawet, jeśli zamierzała uderzyć go po raz kolejny- to było tego warte.
Duncan Beckett
Duncan Beckett
Zawód : pracownik Niewidzialnego Oddziału Zadaniowego
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
spare me your judgements and spare me your dreams,
don't cover yourself with thistle and weeds
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 xxx
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3098-duncan-beckett#50701 https://www.morsmordre.net/t3184-to-do-pana-panie-beckett#52861 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f312-pokatna-8-5 https://www.morsmordre.net/t3185-duncan-beckett
Re: Hogwart, dziedziniec, marzec 1946 [odnośnik]22.05.17 20:02
Złość wykrzywiała jej twarz; zdawała się mieć ostry profil, a każda krzywizna twarzy znaczona była cieniem, niczym pędzlem wprawnego malarza, artysty, mistrza, który do perfekcji opanował grę światłem i cieniem – ukazując jednocześnie jej piękno, ale i trwożąc serce patrzącego przed gniewnym obliczem rysującym się na jego oczach. Była zła i choć z łatwością przychodziło jej odgrywanie marmurowego posągu nawet teraz – wszak latami ćwiczyła się w tym fachu – a złość jedynie malowała jej źrenice i zaciskała usta w wąską linię, to powietrze zdawało się niebezpiecznie drżeć wokół. Jakby zbierając się i kumulując, zapowiadając wybuch, ale jednocześnie niosąc ciszę. Ciszę przed burzą, która miała nigdy nie nastąpić.
Jak śmiał – on, brudny szczeniak bez rodowodu – twierdzić, że zna – Wynonnę Burke. Rozsierdzało ją to niepomiernie; zuchwałość i beztroska płynąca z jego słów była nieznośnie irytująca. Wlewająca się niczym trucizna przez niewielką dziurkę. Bowiem, do szału doprowadzał ją on, ze swoją pewnością, że wie o niej cokolwiek, podczas gdy ona za każdym razem przekonywała się, że nie wie o sobie niczego. Królowa kontroli, władczyni własnego ja, gubiąca się w swoich odczuciach. Uczuciach, które szczelnie zamknęła pod kluczem, by stać się silniejszą. Uczuciach, które z wyboru odrzuciła. W końcu – uczuciach, których nie potrafiła zrozumieć, bowiem nigdy wcześniej ich nie doświadczała.
I powinna odejść, wiedziała, że tak. A jednak nienaturalna siła – większa od niej samej – zatrzymywała ją na miejscu niczym słup wbity mocno w ziemię. Walczyła i to nie ze stojącym naprzeciw rudowłosym chłopcem. Walczyła sama ze sobą pragnąc na nowo odzyskać całkowita kontrolę nad własnym ciałem, zmusić je, by ruszyło się wedle jej woli. A co za tym idzie i za umysłem; pragnęła by na nowo zaczął odpowiednio klasyfikować racjonalne i odpowiednie wnioski i działać wedle powinności.
Ale nie mogła. Nie dlatego, że nie chciała. Chciała mocno i z całych sił, ale tych zdawało się śmiesznie mało. Coś było w tym małym, rudym, brudnym i bezczelnym krukonie co budziło w niej jednocześnie niechęć, ale i ciekawość, odrazę i podziw, jednoczesną chęć odejścia jak i pozostania. Wyła w środku powoli uświadamiając sobie, że chciałaby z nim porozmawiać. Ona, szlachcianka z rodu Burke, miała chęć na rozmowę z kimś, kto nawet nie powinien przystawać przy niej na sekundę.
Pierwsze dwa słowa, składające się na zdanie, wbiły ją jeszcze mocniej w ziemię. Serce, zatłukło jej w klatce piersiowej mocno i boleśnie napawając ją kolejną falą niezrozumienia, ale i strachu. Jak? Dlaczego było zdolne, do wykonania takich ruchów, skoro skuła je lodem odbierając mu zdolność bicia za mocno i wedle własnego uznania. To krótkie stwierdzenie zmyło z jej twarzy gniew wprowadzając na nią jedynie bezbrzeżne zdziwienie. Wargi zadrgały lekko odpuszczając i uchylając się lekko. Powieki uniosły się w niemym geście zdziwienia kilka razy ku z góry na dół w krótkim momencie, w którym Wynonna uświadamiała sobie, że usłyszała to stwierdzenie wypowiedziane w jej kierunku po raz pierwszy w życiu. Kompletnie wybita z wyuczonych zachowań; postawiona w sytuacji dla której nigdy nie napisała scenariusza, bowiem nigdy nie sądziła, że ktokolwiek będzie w stanie go ziścić. Ciepło zdawało się rozlewać po jej ciele wprost od wątłego organu topiąc skute lodem wnętrzności i wprowadzając w jej drobne ciało stan paniki. Traciła kontrolę, całkowicie, co więcej przez nic nie znaczący pył śmiejący stąpać po tym świecie.
Kolejne słowa spływają na Wynonnę z dziwną formą otrzeźwienia. Miała chęć zaśmiać się gorzko na jego słowa, milczała jednak uparcie nie wydając ani dźwięku.
Zdawał się jej wolnością, dlatego tak mocno nie mogła znieść jego obecności. Dlatego tak bardzo chciała skrzywdzić jego uczucia, zdeptać je, przy okazji przydeptując odrobinę i swoje. Nie miało to znaczenia, jeśli miało zagwarantować jej to spokój.
Nie mogło mieć.
I tylko element zaskoczenia w którym nadal trwało jej ciało zdawał się uchronić go przed kolejnym złamaniem nosa, ale nie przed kolejnym ciosem. Gdy skończył mówić zapadła cisza, zdająca się drżeć wokół nich niespokojnie. Zdziwienie ulotniło się z jej twarzy a jedynym jego wspomnieniem były lekko uchylone usta, które teraz Burke zacisnęła w ostrym wyrazie złości. Oddychała ciężko, nie potrafiąc zrozumieć czemu jej serce biegnie w rozszalałym tempie, a potem ruszyła. Prawa dłoń zamachnęła się i cały wszechświat wstrzymał oddech czekając na znajomy dźwięk dłoni odbijanej na policzku dłoni, który nigdy nie nadszedł. Gest zdawał się wstrzymać sam. Zawisając milimetry od jego twarzy. Wynonna spojrzała zdziwiona na dłoń, nie potrafiąc zrozumieć zaistniałej sytuacji, przez sekundę na jej twarzy zagościł strach i niezrozumienie – zaraz jednak na nowo wykwitła na niej złość. Opuściła dłoń zbliżając się niebezpiecznie, mierząc go ze swojego pułapu roziskrzonym, szmaragdowym spojrzeniem.
- Wolność to ułuda. Nieistniejący, nieosiągalny stan, Beckett. Marzenia o wolności są niepraktyczne i nierealne. Pragnienie jej nie ma celu. Każdy splątany jest powinnościami. – wymawiała słowa niewiele głośniej niż wiatr. Przez zaciśnięte, rozciągnięte w grymasie złości wargi. Skrzyżowała z nim spojrzenie zawieszając się w tym geście na chwile, w dziwnym odruchu stwierdzając, że przypominają jej one bezchmurne niebo.
Cofnęła się energicznie o krok, jakby trzeźwiejąc. Wyrywając spod klątwy, którą jakimś cudem udało mu się na nią rzucić. Uniosła podbródek, a potem wyminęła go.
- Odejdź. – zarządziła zasiadając na swojej ławce, drżącą dłonią otwierając książkę i spoglądając na zwarte w niej słowa, które zdawały się teraz nie posiadać w sobie żadnego sensu, czy też przypisanego im wcześniej znaczenia - myślami była gdzie indziej.


You say

"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.


Wynonna Burke
Wynonna Burke
Zawód : Łowca rzadkich ingrediencj, ex alchemik
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Im difficult, but I promise
I'm worth it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Snow Queen
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3517-wynonna-persephone-burke https://www.morsmordre.net/t3530-tryton#61808 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t3531-wynonna-burke#61812
Re: Hogwart, dziedziniec, marzec 1946 [odnośnik]27.05.17 15:49
Wiedział, że go nie uderzy.
Wiedział niewiele rzeczy. Nie interesowały go wojny goblinów, nie pamiętał daty rozpoczęcia pierwszej Międzynarodowej Konferencji Czarodziejów, ani, o zgrozo!, przyjętych na niej postanowień i podpisanych ustaw. Nie miał pojęcia o tym, jakie klawisze pianina należało nacisnąć, aby wydobyć z instrumentu ciche, słodkie dźwięki sonaty Beethovena; kompletnie obcymi pozostawały mu koneksje i relacje między rodami czarodziejskiej arystokracji; nie potrafił sadzić kwiatów, tańczyć walca, nie znał łaciny, zawsze przypalał naleśniki i mylił się w inkantacji zaklęcia pomniejszającego.
Jednak choć nie wiedział tego wszystkiego, znał się na wielu innych magicznych rzeczach.
Potrafił opowiadać bajki, piękne, słodkie bajki, w których dobro zawsze zwyciężało w walce ze złem. Był znakomitym linoskoczkiem i był niezrównany w chodzeniu w chmurach. Potrafił marzyć i ziszczać zarówno własne, jak i obce marzenia. Doskonale rzucał zaklęcia, był świetny w pluciu pestkami jabłek na odległość, recytował z pamięci dawno zapomniane przez świat irlandzkie wiersze i opowieści, znał na pamięć nazwy polnych kwiatów i imiona mieszkających w nich wróżek. Potrafił przyszyć urwane guziki, znaleźć ostatnie knuty w zabłąkanych pod łóżkiem skarpetkach bez pary, posprzątać nieziemski bałagan w czasie krótszym od godziny, niezrównanie ocierał łzy i naprawiał stłuczone doniczki i szklanki. Jednak, co było rzeczą najważniejszą pośród tej barwnej plejady- Duny znał się na ludziach.
Dlatego wiedział z całą niewzruszoną, głupią, dziecinną pewnością, że tym razem Wynonna Burke była daleka od wymierzenia mu siarczystego policzka- i być może nawet odrobinę żałował, zupełnie wstydliwie pragnąc poczuć na piegowatej twarzy dotyk jej pięknej, chłodnej dłoni.
Nie odsunął się więc, wciąż patrząc jej prosto w oczy. Szmaragdowe i piękne, i zimne, i obce, i ciskające gromami, i grożące nadejściem potężnej burzy. Nie obawiał się jednak, zbyt przejęty ich niebezpiecznym pięknem i uczuciem, że gdzieś na dnie zielonego bezkresu jej spojrzenia przez chwilę dostrzec mógł błysk zrozumienia.
Przez chwilę, przez jedną, krótką chwilę- czuła coś. Dostrzegł to, tak, jak zawsze dostrzegał to od razu. Przez chwilę na skutej lodem twarzy Wynonny pojawił się marzec wraz ze swoją odwilżą i zapowiedzą wiosny. Być może nie miał być świadkiem jej nadejścia; jednakże sama świadomość, że być może pomógł jej rozkwitnąć i wyrwać się spod lodu, absolutnie wystarczała mu do pełni szczęścia.
Dlatego nie protestował. Rozdział bajki, który chciał opowiedzieć jej tego popołudnia, dobiegał końca, a drżenie jej dłoni stanowiły wyraźny sygnał do odejścia. Dlatego zwalczył w sobie dziecinną, rozpaczliwą chęć, która popychała go do przodu, zachęcając, żeby usiadł koło niej na ławce i złapał ją za rękę. Nie był tego godzien- on, rudy błazen, na dworze pięknej królowej. Zakołysał się więc tylko na piętach, próbując przestać uśmiechać się jak skończony głupiec, i po chwili skłonił się w pas, zamiatając ziemię u jej stóp czubkami palców.
-Któregoś dnia Twoje marzenie się spełnią... Winnie.- Dodał cicho, ciepło, wyjątkowo nie szukając jej wzroku. Zaraz potem odwrócił się na pięcie i raźnym krokiem skierował w stronę murów Hogwartu, z pewną ulgą bębniąc palcami w grzbiet wyjątkowo niezłamanego nosa.
W jego sercu kwitły właśnie pierwsze marcowe krokusy.

| zt! <3
Duncan Beckett
Duncan Beckett
Zawód : pracownik Niewidzialnego Oddziału Zadaniowego
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
spare me your judgements and spare me your dreams,
don't cover yourself with thistle and weeds
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 xxx
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3098-duncan-beckett#50701 https://www.morsmordre.net/t3184-to-do-pana-panie-beckett#52861 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f312-pokatna-8-5 https://www.morsmordre.net/t3185-duncan-beckett
Hogwart, dziedziniec, marzec 1946
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach