Wydarzenia


Ekipa forum
Kuchnia z jadalnią
AutorWiadomość
Kuchnia z jadalnią [odnośnik]24.04.17 18:53

Kuchnia z jadalnią

Kuchnia jest niewielkim pomieszczeniem utrzymanym w jasnych, pastelowych kolorach, w którym rezyduje stary skrzat Thei Vane. Bezpośrednio z niej przez podwójne drzwi przechodzi się do większej, przytulniejszej jadalni, gdzie znajduje się stół dla kilku osób. Na ścianach wiszą obrazy martwej natury namalowane niegdyś przez panią domu - matkę Jocelyn i Iris. Przez okno widać fragment podwórza. Znajduje się tu też stary zegar należący niegdyś do dziadka Vane oraz niepodłączony do sieci Fiuu kominek ogrzewający pomieszczenie w zimowe dni, nad którym wisi lustro. Rodzina rzadko jednak spotyka się tu w całości; dawno minęły czasy, gdy pomieszczenie zdawało się tętnić życiem.


[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Jocelyn Vane dnia 22.01.18 15:24, w całości zmieniany 1 raz
Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: Kuchnia z jadalnią [odnośnik]04.09.17 0:49
| 01.05

Po wyleczeniu obrażeń nabytych podczas zagadkowej aportacji pozwolono jej wrócić do domu. Spędziła na oddziale kilka długich godzin, ale w obliczu dużego obłożenia i natłoku pacjentów, z których część była ciężej ranna, zwolniono ją dość szybko, by zrobić miejsce dla kolejnych ofiar. Porażała ją skala tego zjawiska; nigdy nie widziała niczego podobnego, przez dwa lata jej stażu Mung nigdy nie przeżywał takiego oblężenia. Leżąc na sali wśród tylu innych czarodziejów, dowiedziała się, że tej nocy nastąpił istny wybuch rozmaitych anomalii, które ogarnęły cały kraj i dotknęły naprawdę wiele osób. Nie tylko ona została porwana przez tajemniczą moc i wyrzucona w zupełnie innym miejscu z czarnomagicznymi obrażeniami, choć z tego co mogła zauważyć i usłyszeć, nie wszyscy przeżyli to tak samo jak ona i nie wszyscy odnieśli podobne rany.
Przez cały ten czas od momentu ocknięcia się na odludziu w nieoczekiwanym towarzystwie Jaydena, przez pobyt w Mungu aż po wypis wypełniał ją niepokój o rodzinę. Czy Iris i rodzice byli bezpieczni? Czy byli w domu, spokojnie i nieświadomie przesypiając tę noc, czy może także zostali rzuceni gdzieś daleko i leżeli tam ranni, czekając na pomoc? Za każdym razem, gdy do sali sprowadzano kogoś nowego, wypatrywała ich twarzy, chciała mieć pewność, że żyją, bo zdążyła usłyszeć, że były i ofiary śmiertelne.
Była osłabiona i przerażona, ale zaklęcia i eliksiry spełniły swoje zadanie, Jocelyn została wyleczona. Jedynym śladem po poparzeniach była lekko zaróżowiona w tych miejscach skóra, ale jak jej powiedziano, ślady te miały na dniach zacząć znikać. Mimo zapotrzebowania na uzdrowicieli nie pozwolono jej przez najbliższe dwa dni wracać do pracy, co przyjęła z pewną ulgą, ponieważ bardzo chciała sprawdzić co z rodziną. Przy kominkach była spora kolejka, ale gdy tylko udało jej się dostać do paleniska, przeniosła się prosto do domu, mając nadzieję, że wyrzuci ją w dobrym miejscu. I że to miejsce w ogóle jeszcze istniało.
Na szczęście kominki wciąż działały, bo po krótkiej chwili nieprzyjemnego wirowania znalazła się w salonie. Zakręciło jej się w głowie z osłabienia i prawie upadła na dywan, ale udało jej się utrzymać równowagę. Złapała się gzymsu, niechcący strącając stare zdjęcie z dzieciństwa swojego i Iris, ale po chwili wyprostowała się i rozejrzała. Pomieszczenie było puste, ale wyglądało na to, że dom wciąż stał; oby z jego domownikami również wszystko było w porządku. Uświadomiła sobie, że ostatni raz była w domu wczoraj rano. Później poszła do Munga, gdzie miała pracowity dzień asystując przy leczeniu ciężko poparzonych ofiar pożaru na Nokturnie, ale nie pamiętała, co działo się między jej wyjściem z pracy a znalezieniem się w zaułku, gdzie była, kiedy dopadły ją te dziwne błyskawice. W jej umyśle widniała ciemna plama, ale zrzuciła to na karb anomalii, które najwyraźniej zabrały jej też sporą część wspomnień z poprzednich godzin. Ale w tej chwili miała inne zmartwienia niż dziury w pamięci.
- Iris?! – krzyknęła, nawołując siostrę. Wyszła z salonu, wciąż wołając pozostałych domowników. Sprawdziła najpierw pomieszczenia na parterze, by w końcu, ku swojej uldze, zobaczyć siostrę w jadalni. – Iris! – podbiegła do swojej bliźniaczki, mając ochotę rozpłakać się z ulgi, gdy tylko zobaczyła, że jej siostra żyje i nie wygląda na ranną.
- Błagam, powiedz, że nic wam się nie stało. Co z rodzicami? Są bezpieczni? – zapytała natychmiast, mocno tuląc się do siostry. Po jej bladych policzkach spłynęło kilka łez; o ile wcześniej była pełna determinacji, by wrócić do domu i jak najszybciej upewnić się, co z jej rodziną, teraz mogła dać upust swoim emocjom. – Stało się coś bardzo złego. Coś, czego nie przeżyłam nigdy wcześniej – wyznała drżącym z przejęcia głosem. – Byłam w Londynie, kiedy nagle otoczyły mnie błyskawice pulsujące dziwną magią... I obudziłam się w zupełnie innym miejscu... Trafiłam do Munga, tam było bardzo wielu rannych... I... Och, tak się o was martwiłam!
Odsunęła się nieco, by spojrzeć na siostrę. Miała nadzieję, że usłyszy z jej ust dobre wieści.



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: Kuchnia z jadalnią [odnośnik]04.09.17 23:37
Istniały różne rodzaje bezsenności.
Znała je doskonale; niespokojne myśli wyrywały ją ze snu często, jeszcze częściej – nie pozwalając zmrużyć oka w ogóle, utrzymując błądzącą świadomość pomiędzy rzeczywistością a niebytem do wczesnych godzin porannych, podczas których niejednokrotnie dawała się porwać nagłym impulsom, odrzucając od siebie miękką pościel, by przy świetle samotnej świecy zapisywać po cichu pomysły, zdające się budzić dokładnie wraz z nastaniem zmroku. To była dobra bezsenność; nieustająca walka kreatywności ze zmęczeniem, rozgrywająca się w samotności pogrążonej w półmroku sypialni, nie nosiła znamion niepokoju czy strachu, nie towarzyszyły jej lęki o przyszłość, ani żal rodzący się z rozpamiętywania przeszłości. Iris lubiła te długie noce, nawet jeżeli wiązały się z wyczerpującymi porankami i poprzedzały jeszcze dłuższe, męczące dni; uwielbiała ulotne uczucie odizolowania od pogrążonego we śnie świata; z radością otulała się warstwą milczenia, przerywanego jedynie skrzypieniem tańczącego po pergaminie pióra. Rozciągająca się za oknem kurtyna ciemności przykrywała również codzienne troski, sprawiając, że dziecinnie łatwo było jej udawać, że była gdzieś indziej; kimś innym; z kimś innym.
Dzisiaj jednak nie udawała ani nie dawała się porwać niedorosłym marzeniom – tym razem snu nie odbierały jej naukowe mrzonki. Teraźniejszość, ciężka i ostra, utrzymywała jej myśli nisko przy ziemi, nie powstrzymując ich jednak przed niekontrolowanymi podróżami w rejony przykryte strachem. Ten rodzaj bezsenności, pachnącej przerażeniem i niewiadomą, nie miał w sobie nic ze skropionej fascynacją lekkości. Nie wywoływał żywszego bicia serca ani radości, znaczył za to kark i dłonie chłodnym potem oraz zmuszał nogi do bezsensownych, niekończących się spacerów po domu, na celu mających najprawdopodobniej przełamanie lodowatego poczucia bezsilności.
Iris nienawidziła bezsilności.
Siedziała przy kuchennym stole od kilkudziesięciu minut, choć upływający czas przypominał bardziej długie godziny; wcześniej spędziła większą część poranka na słaniu przepełnionych lękiem listów i usilnych próbach zrozumienia, co właściwie stało się ze światem. Przebudziwszy się w środku nocy bez żadnego konkretnego powodu, nie zasnęła już więcej, obserwując w niemym zdziwieniu (nadzwyczaj spokojnym, charakterystycznym dla osób, które przyglądają się nieuchronnej zagładzie ze świadomością, że nic nie da się zrobić), jak widoczny za oknem horyzont przekształca się w poprzetykany szaleństwem chaos. Widziała nienaturalne rozbłyski magii, dostrzegała też dziwny, pozbawiony porządku i kontroli sposób, w jaki towarzysząca czarom energia zdawała się zmieniać; przede wszystkim czuła jednak ten niewyjasniony, niemożliwy do pomylenia z niczym rodzaj niepokoju, niepodzielnie zarezerwowany dla Jocelyn.
Jej siostra była w niebezpieczeństwie. Była tego pewna tak samo mocno jak tego, że woda w kociołku wrzała po podgrzaniu – choć nie potrafiła wytłumaczyć ani skąd brało się to przekonanie, ani co właściwie oznaczało. Nie potrzebowała jednak widoku pustego łóżka, żeby wiedzieć, że coś było nie tak; mówiła jej o tym cierpnąca skóra i kołaczące serce, i zapewne dałaby się ponieść temu niejasnemu przeczuciu, wybiegając boso prosto w noc, ale w progu zatrzymała ją matka. Zdrowy rozsądek dołączył dopiero później, przypominając, że nie miała pojęcia, gdzie szukać – ani z czym właściwie miała do czynienia. Więc czekała.
Nagłe poruszenie w innej części budynku wyrwało ją z miękkiego letargu, zmuszając do czujnego poderwania głowy w górę. Musiała przysnąć; sen zmorzył ją z twarzą ukrytą w opartych o kuchenny stół w ramionach, splot dzierganego koca odbił się na jasnym policzku, tworząc na skórze jasnoróżowy wzorek. Włosy miała w nieładzie, potargane z jednej strony kosmyki wysunęły się z luźnego upięcia, ale nawet nie próbowała ich poprawiać, skupiona na źródle hałasu. Wiedziała, że wróciła Josie, zanim jeszcze po pomieszczeniu rozniosło się jej nawoływanie – jednak i tak żadne słowa nie były w stanie opisać ulgi, która zalała ją ciepłą falą na widok znajomych rysów bliźniaczki. – Josie – westchnęła gdzieś na wysokości jej ramienia, bez wahania obejmując siostrę, jakby upewniając się, że rzeczywiście była tuż obok. – Co się stało? – zapytała, a jej słowa zmieszały się ze słowami Jocelyn; dwa potoki tego samego głosu, oba zanieczyszczone ulatującym niepokojem. – Jesteśmy cali i zdrowi. Mama jest u siebie, tatę kilka godzin temu wezwali pilnie do Munga, potrzebują uzdrowicieli. Musieliście się minąć. – Starała się mówić spokojnie, ale sylaby i tak podskakiwały nieznośnie, uderzając w zbyt wysokie tony.
Cofnęła się o pół kroku, nadal mając bliźniaczkę na wyciągnięcie ramion, ale jednocześnie pozwalając sobie na objęcie jej spojrzeniem. Przyglądając się przygniecionej ostatnimi wydarzeniami sylwetce, wysłuchiwała pobieżnej relacji z rosnącym lękiem; najpierw o nią, dopiero później o całą resztę magicznego świata. – Ale nic ci nie jest? – zapytała szybko; musiała się upewnić, musiała pozbyć się pozostałości obezwładniającego strachu. – Okropnie się bałam, że coś ci się stało. Kiedy zobaczyłam, że nie wróciłaś... – urwała, cichnąc nagle, jakby się obawiała, że ktoś mógłby podsłuchać, jak przyznaje się do słabości. Dopiero później coś ją tknęło; wyciągnęła ręce, chwytając Josie za dłonie i ciągnąc ją w stronę jednego z kuchennych krzeseł. – Chodź, musisz być wykończona.
I wystraszona. I śpiąca. I roztrzęsiona. Iris była – a zazwyczaj trudno było oddzielić jedno od drugiego.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Kuchnia z jadalnią [odnośnik]05.09.17 0:35
Josie nigdy nie przeżyła podobnej nocy. Jej życie było spokojne i poukładane, dla niektórych pewnie wręcz nudne, chociaż poznała i smak niepokoju. Ten zwykle dotyczył choroby matki oraz, w ciągu ostatniego roku, zaginięcia brata. Wiedziała, jak to jest się martwić, czekać na wieści, a także w pewnym sensie godzić z losem. Ta noc była jednak daleka od zwyczajnej. W zwykłe noce uczyła się do późna, rozmyślała, wpatrując się w przestrzeń albo w niebo za oknem, lub zażywała snu przed kolejnym dniem. Była to codzienna rutyna, ale dzisiaj coś się stało, a ona była tylko jedną z wielu ofiar, które odczuły na sobie nieoczekiwany wybuch magii. Magii, o jakiej nigdy nie czytała w żadnej książce ani nawet nie śniła. Czary były obecne w ich życiu od zawsze, ale to była dobra, znana magia. To, co unosiło się w powietrzu dzisiejszej nocy, nie było takie, dlatego budziło grozę, a sceny, których była świadkiem w Mungu, tylko podsycały strach, przede wszystkim o rodzinę, której losów nie znała.
Zależało jej na jak najszybszym powrocie do domu i w końcu pozwolono jej odejść. Była wyleczona, ale wciąż zbyt słaba, by stanowić dobrą pomoc i przydać się uzdrowicielom, więc po prostu ją odesłano. Tym sposobem niedługo później przedostała się kominkiem do domu Vane’ów, zwykle kojarzącego się z bezpieczną przystanią, dziś stanowiącego niewiadomą.
Gdy przemierzała pomieszczenia szukając Iris, miała wrażenie, jakby dystans który pokonywała wydłużał się zamiast skracać. Jej kroki wydawały się irytująco powolne, ruchy zbyt chaotyczne, a głos zbyt cichy, by dotrzeć do domowników. Niepokoiły ją przedłużające się sekundy bez odzewu, i dopiero gdy zobaczyła sylwetkę siostry przy stole w jadalni, poczuła falę ulgi. Ściskając ją, mogła się rozpłakać, zupełnie jakby obie były wciąż małymi dziewczynkami które źle znosiły rozłąkę. Były to łzy ulgi, że widzi ją całą i zdrową, choć zdążyła zauważyć, że siostra wygląda, jakby wcale nie spała tej nocy spokojnie. Ale najważniejsze było to, że tu była. Tutaj, a nie w Mungu lub co gorsza, samotna i ranna na jakimś pustkowiu. Jak się okazało, rodzice też przetrwali, więc mogła poczuć się nieco lżej i trochę się uspokoić. Jej wcześniejsze lęki okazały się bezpodstawne.
- Już jestem – szepnęła, tuląc się do siostry. – Jesteśmy. Naprawdę się bałam...
Urwała na chwilę, próbując zebrać się w sobie, by opowiedzieć o tym, co jej się przytrafiło i dlaczego nie mogła wrócić wcześniej.
- To... zdarzyło się nagle. Miałam wracać do domu, kiedy otoczyła mnie ta dziwna magia, wszystko zniknęło w rozbłysku, a później... obudziłam się na jakimś odludziu. Byłam ranna, ale, co jeszcze dziwniejsze, znalazł mnie Jayden, który powinien być w Hogwarcie, ale też zabrała go ta moc... To było jakieś miejsce pod Londynem – opowiadała chaotycznie, czując, że musi wyjaśnić swoją nieobecność. Obie tej nocy były rozdzielone i martwiły się o siebie nawzajem. – Daliśmy radę znaleźć sposób, by dostać się do Munga. Wyleczono mnie, chociaż okazało się, że nie tylko nas to spotkało, że było tam wielu innych ludzi. Poparzonych, ślepych, rannych, ściągających tam z całego kraju. A ja... nie wiedziałam, co się z wami dzieje. To było gorsze niż fizyczny ból, patrzenie na to wszystko i świadomość... że nawet nie wiem, gdzie jesteście i czy żyjecie.
Pozwoliła usadzić się przy stole. Opadła na krzesło, wciąż nieco drżąc. Jej głos też drżał, gdy mówiła. Była bardzo blada i wciąż targał nią niepokój, choć bez porównania mniejszy, niż ten jaki dręczył ją przed zobaczeniem siostry.
- A co działo się tutaj? Czy widziałaś coś dziwnego? – zapytała nagle, chcąc dowiedzieć się, czy ta moc była odczuwalna w domu, czy wpłynęła na jej bliskich. – Mam nadzieję, że mama też czuje się dobrze. O ile ktokolwiek może czuć się dziś w pełni dobrze. Jej choroba... – zawahała się, zastanawiając się, czy anomalie nie wpłynęły negatywnie na jej dotyk Meduzy. Musiała sama to sprawdzić. Za chwilę, najpierw musiała nacieszyć się widokiem siostry i uspokoić rozdygotane emocje. – Niestety nie widziałam taty, ale może był na innym oddziale. Podejrzewam... że nieprędko wróci do domu.
Tak, musieli się minąć. Ale skoro Iris mówiła, że był cały i poszedł do pracy, musiała wierzyć, że tak było w istocie.



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: Kuchnia z jadalnią [odnośnik]05.09.17 18:52
Towarzystwo Jocelyn, obecnej w bezpiecznej przestrzeni jadalni, podziałało na nią jak dobrze uwarzony eliksir uspokajający, chociaż dopiero wdychając znajomy zapach siostry uświadomiła sobie, jak bardzo bała się, że może więcej jej nie zobaczyć. Ten rodzaj lęku, obezwładniający i odbierający oddech, był nowy, obcy; nie przypominała sobie, by kiedykolwiek wcześniej zetknęła się z podobnym uczuciem przerażenia, wiążącego się nie tyle z obawą przed konkretnym zagrożeniem, co z dziwnym, trudnym do opisania brakiem. Wieści, pewności, informacji; nie chodziło przecież o fizyczną bliskość, od dawna nie spędzały już każdej minuty dnia wspólnie. Najczęściej zresztą nie musiały – do normalnego funkcjonowania wystarczała jej świadomość, że z Josie było wszystko w porządku, oraz że znajdowała się na wyciągnięcie ręki (albo chociaż w odległości umożliwiającej wysłanie listu). Całkowita niewiedza, doprawiona widokiem szalejącego na zewnątrz chaosu, pozbawiła Iris jakiegokolwiek oparcia, wyrywając spod stóp solidny grunt, a zamiast tego wpychając ją na ruchome piaski strachu. Wolała się nie zastanawiać, co by było, gdyby bliźniaczka nie wróciła; ta perspektywa znajdowała się na krótkiej liście scenariuszy, których nie potrafiła sobie nawet wyobrazić, nie doświadczywszy nigdy tego rodzaju samotności. Jej młody umysł, mimo że wyjątkowo lotny i otwarty, gdy miał do czynienia z nauką, nie był w stanie pojąć, jak wyglądała codzienność ludzi, którzy nie posiadali rodzeństwa. Wizja samodzielnego dorastania, bez bliźniaczej duszy pojmującej w lot każdą niewypowiedzianą myśl, wydawała jej się nieznośnie smutna.
Jak dobrze, że wystarczyło krótkie już jestem, żeby odegnać czarne myśli.
Objęła się ramionami, wysłuchując siostrzanej opowieści, przerażającej i nieprawdopodobnej – a jednak Iris była niezaprzeczalnie przekonana o prawdziwości każdego słowa, spływającego z drżących warg. W otwartych szeroko oczach Jocelyn dostrzegała jedynie szczerość; w jej własnych musiał za to odbijać się lęk, powracający do niej jak odbite od tarczy zaklęcie. Nie chciała wyobrażać sobie tego wszystkiego, a jednak pod powiekami widziała postać siostry, rannej i wystraszonej, rzuconej w nieznane i skazanej na łaskę lub niełaskę kapryśnej magii. Czy to możliwe, by zaatakowała ją ta sama czarodziejska energia, którą z takim zapałem studiowała, starając się zgłębić wszystkie jej tajniki? Nie potrafiła w to uwierzyć; nie chciała w to uwierzyć.
Jayden? – wyrwało jej się; w jej głosie dźwięczało zaskoczenie, potęgujące się tylko, gdy Josie mówiła dalej – o dziesiątkach dotkniętych wybuchem czarodziejów, o tłoczących się na korytarzach szpitala ofiarach, o poranionych, oślepionych, poparzonych. Przypomniała jej się pobladła twarz ojca, który po otrzymaniu listu z pracy, wybiegł z domu prawie bez słowa; wtedy podejrzewała, że było źle, jednak w najśmielszych nawet wizjach nie zbliżyła się do objęcia myślami prawdziwej skali zjawiska. Zakryła dłonią usta, orientując się nagle, że od jakiegoś czasu były rozchylone w niemym przerażeniu. – Josie, gdybym wiedziała… – zaczęła, ale urwała, uświadomiwszy sobie, że nie miała pojęcia, jak dokończyć to zdanie. Gdyby wiedziała – to co? Nie była wojowniczką, nie była dzielnym aurorem; trudno było sobie wyobrazić, by dziarsko ruszyła na ratunek, a jeszcze trudniej – że cokolwiek by w ten sposób osiągnęła.
Gdy Jocelyn usiadła przy stole, ściągnęła z pleców ciepły koc i w naturalnym, opiekuńczym geście otuliła nim ramiona siostry. Sama nie drżała już tak mocno; senny chłód ją opuścił, zastąpiony osobliwą mieszanką ulgi i zdenerwowania. – W nocy przeszła nawałnica – odpowiedziała, wskazując głową na rozbłyski na oknem, wciąż od czasu do czasu przecinające daleki horyzont – ale nic poważniejszego się tutaj nie stało. Mama jest u siebie, wydaje mi się, że śpi – dodała niepewnie. Nie wiedziała, ile czasu drzemała z głową opartą o blat kuchennego stołu, ale wydawało jej się, że niedługo.
Odsunęła się, robiąc kilka kroków w stronę stojących przy ścianie mebli. Sięgnęła po opróżniony częściowo dzbanek z herbatą, ale zatrzymała się, kiedy jej palce dotknęły naczynia; było zimne jak lód. Rozejrzała się odruchowo, jakby wzrokiem chciała odnaleźć niską postać domowego skrzata, ale jej oczy natrafiły jedynie na puste przestrzenie, więc wyciągnęła różdżkę. Kolejne słowa, popychane ciekawością, wypadły z jej ust zanim zdążyła się powstrzymać. – W Mungu… Ktoś mówił, co właściwie się stało? Dlaczego magia wymknęła się spod kontroli? – Czuła się źle, nie wiedząc.
Chcąc podgrzać wodę, przytknęła koniec różdżki do palnika. – Incendio – mruknęła; zaklęcie, tysiące razy używane do rozpalania ognia pod kociołkiem, spłynęło z jej warg tak naturalnie, jak oddychanie.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Kuchnia z jadalnią [odnośnik]05.09.17 18:52
The member 'Iris Vane' has done the following action : Rzut kością


'Anomalie - CZ' :
Kuchnia z jadalnią HXm0sNX
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Kuchnia z jadalnią Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Kuchnia z jadalnią [odnośnik]05.09.17 20:48
Chociaż dzieciństwo spędziły razem i w pierwszych latach życia były praktycznie nierozłączne, w Hogwarcie zaczęły coraz wyraźniej rysować się różnice pomiędzy nimi, przejawiające się choćby w różnych zainteresowaniach i talentach dziewcząt. Zaczęły więcej czasu spędzać oddzielnie, choć oczywiście nadal lubiły swoje towarzystwo i często można było je zastać podczas wspólnej nauki i siostrzanych rozmów. Ich odmienne talenty doskonale się uzupełniały, więc pomagały sobie wzajemnie i wspólnymi siłami radziły sobie z problemami, tym bardziej, że mimo tych różnic zawsze pozostały pokrewnymi bliźniaczymi duszami, które potrafiły rozumieć się bez słów. Podczas gdy Josie zawsze dobrze radziła sobie z zaklęciami, obroną przed czarną magią czy nawet rysunkiem, Iris była świetna w przedmiotach, które jej szły trochę gorzej. Potrafiła warzyć eliksiry, znała się na numerologii i transmutacji, nawet została animagiem w bardzo młodym wieku, co Josie zawsze bardzo podziwiała i w głębi duszy trochę zazdrościła. Sama nie mogła poszczycić się tak wyjątkową umiejętnością, a transmutacja nigdy nie należała do jej najbardziej ulubionych przedmiotów. Obie były jednak pilnymi uczennicami z dużym zapałem do poszerzania wiedzy i to nie zmieniło się nawet po ukończeniu Hogwartu, kiedy obie dostały się na swoje staże i znowu się uzupełniały: Iris warzyła eliksiry, a Josie leczyła nimi.
Oczywiście matka nie była do końca zadowolona z wyborów żadnej z nich, bo w jej mniemaniu dobrze wychowane dziewczęta powinny szukać męża lub zajmować się czymś odpowiednio kobiecym, jak sztuka. Mimo to w ostatnich latach można było wychwycić, że bardziej faworyzowała Josie jako tą, która zawsze była bardziej pojętna na przyswajanie jej szlacheckich i artystycznych nauk, mających stanowić dla bliźniaczek przepustkę do lepszego (jak uważała ich matka) życia.
Ale w tej chwili, w obliczu nowych problemów to wszystko wydawało się odległe. Dla Josie liczyło się teraz tylko to, że jej rodzina była bezpieczna, że nikomu z nich nic się nie stało i że sama mogła do nich wrócić. Mogła odetchnąć z ulgą, nieco zdusić dręczący ją niepokój. Sama też nie wyobrażała sobie, co by było, gdyby coś złego stało się z Iris, gdyby tak pewnego dnia jej zabrakło... jak Toma. Gdyby miała już nigdy nie zobaczyć bliźniaczej sylwetki, nie usłyszeć jej głosu, nie czuć obecności towarzyszącej jej od początku istnienia, nawet wtedy, kiedy przebywały oddzielnie.
- Gdyby nie on, nie wiem, jakbym się stamtąd wydostała – wyznała po chwili. Była ranna od czarnej magii, słaba, a przede wszystkim zdezorientowana i zagubiona w obcym, nieznanym miejscu, które mogło znajdować się dosłownie wszędzie. Naprawdę nie zazdrościła tym, którzy budzili się zupełnie sami, nie wiedząc co się z nimi dzieje.
- Nie musisz się obwiniać – szepnęła, wyciągając do niej rękę. – Żadna z nas nie mogła wiedzieć, że coś takiego się wydarzy. Mnie pozostaje się wyłącznie cieszyć, że spędziłaś tę noc w domu i nic ci się nie stało. Mi też już nic nie jest. Magia lecznicza naprawdę działa cuda – powiedziała cicho, lekko podciągając rękaw i oglądając swoją skórę. Po rozległych i bardzo bolesnych poparzeniach prawie nie było śladu. Tylko zaróżowienia w miejscach, które jeszcze kilkanaście godzin temu dosłownie paliły żywym ogniem.
Usiadła przy stole, pozwalając otulić się kocem, którego ciepło stopniowo złagodziło drżenie. Wciąż był rozgrzany i przesycony zapachem Iris, który tak dobrze pamiętała, skoro nawet w dorosłości często siedziały u swojego boku, a niekiedy nawet rozmawiały po nocach, leżąc obok siebie na pościeli lub siedząc na parapecie, i nadrabiając rozłąkę za dnia.
- Tak... też ją widziałam. Niebo zaczęło błyskać, ale początkowo myślałam, że to wiosenna burza, dopóki błyskawice nagle nie otoczyły mnie. A później obudziłam się na tamtym odludziu – rzekła, przypominając sobie to zajście. – To dobrze, że w ogóle jest w stanie normalnie spać, obawiałam się, że ta... moc może mieć zły wpływ na jej chorobę. Niedługo do niej pójdę, by upewnić się, jak mają się sprawy i czy nie potrzebuje nowej dawki eliksiru.
Spojrzała na siostrę, która majstrowała przy dzbanie z herbatą. Im obu przyda się teraz gorący napój. Jednocześnie przeczuwała, że spotkanie z matką nie będzie łatwe.
- Niestety, nic konkretnego. Wiem tylko tyle, że jest wielu rannych i wydarzyło się to na terenie całego kraju. Słyszałam różne hipotezy snute przez ludzi na oddziale, ale nikt nie wie, czym naprawdę są te nagłe... anomalie. Pojawiły się zupełnie nieoczekiwanie – opowiedziała. Nikt nic nie wiedział, wokół słychać było różne teorie, łącznie z podejrzeniami, że to eksperymenty ministerstwa które wymknęły się spod kontroli, czy nagłe wyzwolenie dużej ilości czarnej magii. – Cokolwiek to jest, mam nadzieję, że zniknie równie szybko jak się pojawiło i że chaos zostanie wkrótce opanowany.
Przecież już bez tych anomalii działo się sporo złych rzeczy. A teraz świat zdawał zupełnie wywrócić się do góry nogami.
Nagle spojrzała na siostrę, a w szaroniebieskich oczach błysnął prawdziwy strach.
- Trochę obawiam się tego, co przyniosą kolejne dni. – Czy zła moc będzie dalej powodować szkody? I co zrobi z tym ministerstwo, w ostatnich dniach snujące coraz bardziej okropne i oderwane od rzeczywistości plany, brzmiące jak bełkot szaleńca i budzące niepokój nawet w nielubiącej angażować się w nieswoje sprawy Jocelyn. Nic więc dziwnego, że była pełna obaw dotyczących najbliższej przyszłości.



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: Kuchnia z jadalnią [odnośnik]09.09.17 22:27
Trudno było jej sobie wyobrazić – siedząc w ciepłej, przytulnej kuchni, w domu, w którym spędziła większość życia – że w tym samym czasie w całej Anglii rozgrywały się tysiące małych tragedii, że los mnóstwa ludzkich istnień wisiał na włosku, oraz że dziesiątki czarodziejów miało już nigdy nie wrócić do swoich rodzin, ukochanych i bliskich. Perspektywa, roztaczana znajomym głosem Josie, wydawała jej się fałszywa, odrealniona; scena z książki przygodowej, historia z poczytnego czasopisma, może doprawiona wyobraźnią pisarza opowieść z historycznych kronik, ale nie namacalna, dotykająca ich bezpośrednio rzeczywistość. Takie rzeczy nie działy się nie przecież naprawdę; czytało się o nich, owszem, opowiadało ściszonym głosem przy kominku, ale nie przeżywało osobiście. A jednak; różowe ślady po poparzeniach malujące jasną skórę siostry były jak najbardziej prawdziwe. Nachyliła się nad nimi odruchowo, przyglądając się podrażnionej tkance, wiedząc doskonale, że jeszcze do niedawna musiała wyglądać znacznie gorzej. Dreszcz przebiegł po karku Iris na samą myśl, a dłoń odruchowo powędrowała do jej własnego przedramienia, jakby spodziewała się znaleźć tam identyczne znamiona – niewidzialne pamiątki po przeżyciach, których nigdy nie doświadczyła.
Magia lecznicza naprawdę działała cuda.
Zawsze przyglądała się leczniczym umiejętnościom Jocelyn z podziwem przemieszanym z lekką zazdrością. Dla niej samej tajniki uzdrawiania były kompletnie obce; potrafiła wpłynąć na wygląd i właściwości materiałów, a z każdym rokiem nauki transmutacji magia kształtowała się pod jej palcami łatwiej, ale wszystko to bledło w porównaniu widokiem żywego ciała odbudowującego się na jej oczach. Być może był to wpływ wychowania pod opiekuńczym okiem ojca, może zwyczajny szacunek dla ludzi, którzy poświęcali czas i umiejętności, żeby nieść pomoc innym, ale uzdrowiciele zawsze wyrastali w jej oczach do postaci bohaterów; a to, że Josie również do nich należała, napawało ją jakąś niewyjaśnioną, siostrzaną dumą. – Najważniejsze, że wszyscy jesteśmy już bezpieczni.Wszyscy, oprócz Thomasa, dodała milcząco w myślach, nie potrafiąc nie zastanawiać się, gdzie w tym całym zamieszaniu znajdował się jej brat; czy żył, czy miał schronienie, dach nad głową, spokojną przystań? Miała nadzieję, że gdziekolwiek teraz był, nie dosięgły go magiczne anomalie.
Gdy Jocelyn wspomniała matkę, kiwnęła tylko głową, nie odwracając się i zachowując neutralny wyraz twarzy. – To dobry pomysł – powiedziała cicho, wiedząc doskonale, że Thea zdecydowanie bardziej ucieszy się z wizyty młodszej córki, niż zrobiłaby to na widok Iris. W jej głosie nie było jednak zawiści; jedynie bardzo głęboko schowany smutek.
Przez dłuższą chwilę milczała, skupiając się na przygotowaniu herbaty, choć myślami będąc gdzieś na zatłoczonych korytarzach Świętego Munga – wypełnionych chaosem i strachem, pachnących rodzącą się paniką. Wiedziała, że jej wyobrażenia musiały znacznie odbiegać od rzeczywistości, ale i one same przedstawiały sobą obraz wystarczająco niepokojący, by dłonie zaczęły drżeć jej nieznacznie. Palce, mimo panującego przy kuchence ciepła, miała chłodne i skostniałe; potarła je nieświadomie, starając odzyskać czucie. – Ludzie są przerażeni – stwierdziła cicho, nie kierując tych słów do nikogo konkretnego, a zwyczajnie pozwalając, by zawisły w przestrzeni. To naturalne, że dezorientacja i niewiedza rodziły najbardziej szalone teorie; była pewna, że w cieniu mieszkań i knajp powstają już mniej lub bardziej realne podejrzenia, oraz że nie minie dużo czasu, zanim czarodziejski świat zacznie szukać winowajcy. Nie była pewna, co budziło w niej większy strach: pozbawiona kontroli magia, czy pozbawieni kontroli czarodzieje.
Ja też mam taką nadzieję – powiedziała, wracając do stołu z dwiema filiżankami parującej herbaty i ostrożnie stawiając je na blacie – jedną przed Josie, drugą na miejscu obok. Przycupnęła na krawędzi krzesła, jeszcze raz zawieszając spojrzenie na siostrze, jakby szukała w jej rysach powodów do niepokoju. Jej słowa były prawdziwe – ale podszyte wątpliwością, bo ani przez moment nie wierzyła, że piekło, które się rozpętało, zniknie tak po prostu. Chociaż jej wiedza opierała się w większości na książkach, nie na doświadczeniu, była pewna, że wybuch nie wziął się znikąd; tak samo, jak przeczuwała, że cokolwiek go spowodowało, było bardziej potężne, niż była w stanie sobie wyobrazić. Nie, dzisiejsza noc nie była końcem; przerażająca, czarodziejska burza nie stanowiła finału katastrofy, była jedynie jej mrocznym preludium.
Objęła porcelanę obiema dłońmi; nie przeszkadzało jej, że gorące naczynie parzyło jej skórę. Wprost przeciwnie, uczucie to wydawało się najrealniejszą rzeczą w całym pomieszczeniu – kawałkiem normalności, trzymającym ją przy ziemi. Świadomość, że przynajmniej niektóre prawa pozostały nienaruszone, działała na nią kojąco. – Nie myśl o tym teraz – powiedziała do Josie, gdy poradzimy sobie i wszystko będzie dobrze odmówiły przejścia jej przez gardło. Z jednej strony chciała zapewnić siostrę, że właśnie tak będzie – że zrobi wszystko, żeby tak było; z drugiej nie miała pojęcia, w jaki sposób miałaby walczyć z siłą, która bez wysiłku przenosi ludzi o setki kilometrów. – Powiedz lepiej, jak się czujesz. Potrzebujesz czegoś? Jesteś głodna? – zapytała, gotowa, żeby w każdej chwili przywołać domowego skrzata. Chciała pomóc, choć nie wiedziała jak – bo najchętniej po prostu schowałaby Jocelyn przed całym paskudnym światem, który ośmielił się jej zagrozić.


Ostatnio zmieniony przez Iris Vane dnia 16.09.17 20:49, w całości zmieniany 1 raz
Gość
Anonymous
Gość
Re: Kuchnia z jadalnią [odnośnik]10.09.17 0:07
Gdyby to Jocelyn usłyszała o tym od kogoś innego, pewnie też trudno byłoby jej uwierzyć, że w ogóle były możliwe tego typu zdarzenia. To brzmiało jak relacja obłąkanego, który widział rzeczy niewidziane przez innych, ale wiedziała, że to zdarzyło się naprawdę. Ilość poszkodowanych zatłaczających sale Munga mówiła sama za siebie – wydarzyła się tragedia o wielkiej skali, która zaskoczyła wszystkich i nie pozwalała być obojętnym.
Znalazła się w środku tego koszmaru, więc mogła o nim opowiedzieć, i była pewna, że nie zapomni tego nigdy. Podczas swojego kursu uzdrawiania widziała dużo złych rzeczy, musiała uodpornić się na nieprzyjemne widoki i nauczyć się pracować pod presją, ale to, co zobaczyło dzisiaj, przekraczało jej wyobrażenia, i nawet się cieszyła, że odesłano ją do domu. Musiała przygotować się psychicznie przed powrotem do pracy, przed ponownym zetknięciem się z tym morzem tragedii.
Czuła, jak spojrzenie Iris prześlizguje się po jej sylwetce, po skórze przedramion naznaczonej jasnoróżowymi, blaknącymi śladami. Sama musnęła ją opuszkami, badając fakturę cudownie odbudowanej magią skóry, a potem lekko musnęła dłoń siostry, sycąc się przelotnie jej ciepłem i bliskością, świadomością, że była obok, cała i zdrowa. To była najbardziej kojąca rzecz, jaką przeżyła tego dnia – spotkanie z siostrą.
- W najbliższych dniach będzie łatwiej nas odróżnić – powiedziała głosem, który miał zabrzmieć lekko, rozładować nieco atmosferę, ale chyba niezbyt jej to wyszło, więc westchnęła i przygryzła wargę, wciąż obserwując poczynania siostry, ciesząc się, że nie musi już drżeć z niepokoju o jej losy. – Spodziewam się, że nie dane nam będzie długo odpoczywać. Na pewno będziemy potrzebne – dodała jeszcze; podejrzewała, że już wkrótce obie będą potrzebne w Mungu. W końcu nie tylko uzdrowiciele i stażyści byli teraz na wagę złota, ale też alchemicy robiący lecznicze eliksiry, na które na pewno wzrośnie zapotrzebowanie. Nie wszystko dało się wyleczyć zaklęciami, więc umiejętności alchemików były bardzo istotne, i teraz nie można było pozwolić na niedobory.
- Tak, to jest najważniejsze. Na takie wieści czekałam, odkąd zdałam sobie sprawę, że dzieje się coś złego – szepnęła, choć w spojrzeniu siostry wyczuła niedopowiedzenie: nie wiadomo, co z Thomasem. Nie wiedziały nawet, gdzie był i czy w ogóle żył, jego losy od blisko roku pozostawały zagadką. Mógł być od dawna martwy, ale równie dobrze wyjechał gdzieś i odciął się od rodziny... lub innych problemów. Gdziekolwiek był, Josie miała nadzieję, że był bezpieczny. I kto wie, może daleko od domu był szczęśliwszy, skoro nie musiał już nosić piętna tego gorszego, niechcianego dziecka odtrąconego nawet przez własną matkę? Josie czasami naprawdę żałowała, że zawsze była tak bierna, że nie reagowała i nie chciała niczego zauważać, dopóki nie okazało się, że za późno na reakcję. Zawsze była uległa wobec kaprysów Thei i tańczyła tak, jak zagrała matka, byle tylko zasłużyć na jej miłość i uwagę, sprawić jej radość, póki jeszcze mogła... Nie licząc kilku nieporadnych prób postawienia na swoim, jak choćby w kwestii stażu. Wiedziała, że matka nie jest z tego zadowolona, tak jak i z wyborów Iris. Czasem wciąż rozpaczała nad tym, jak jej córki marnują swoje życie, choć mogły tak wiele osiągnąć, a Josie spuszczała wzrok i czuła się winna, i wiedziała, że Iris doświadcza podobnych uczuć.
- W Mungu wyraźnie było czuć chaos i panikę, jakiej nigdy przedtem nie widziałam, a podejrzewam, że po moim odejściu rannych jeszcze przybyło – powiedziała, przyjmując herbatę. Natychmiast zacisnęła dłonie wokół kubka, grzejąc dłonie jego ciepłem. Dopiero po chwili upiła łyk gorącego napoju, zdając sobie sprawę, jak zaschło jej w gardle. – A nie wiadomo, co dzieje się teraz w innych miejscach. Widziałam tylko Munga, ale to może się dziać wszędzie... i nie wiadomo, co przyniosą najbliższe dni.
Wzdrygnęła się na samą myśl. Co, jeśli tej nocy znowu dojdzie do kolejnej fali takich aportacji? Jeśli tym razem jej bliscy tego nie unikną? Gdy tylko sobie to wyobraziła, drgnęła tak nerwowo, że prawie strąciła kubek.
- Wolałabym, żeby to był zły sen, ale wciąż nie potrafię się obudzić – szepnęła, czując, że wcale nie śniła. To rzeczywistość stała się rodem z koszmaru, i niewykluczone, że nieprędko wróci do normalności. – Nie czytałaś kiedyś o czymś podobnym? – zapytała nagle. Iris interesowała się numerologią, miała dużą wiedzę o istocie magii; może zetknęła się kiedyś z czymkolwiek, co mogło rozjaśnić wątpliwość, czy magia w ogóle może się popsuć i zacząć w taki sposób krzywdzić czarodziejów, którym od zawsze towarzyszyła? Chyba sama też musiała przeprosić się ze starymi podręcznikami do numerologii, i poszukać czegokolwiek, co mogłoby rozjaśnić jej wątpliwości.
Znowu upiła łyk herbaty, a potem zagryzła wargi, mimo strachu próbując zachować resztki optymizmu, naiwnej wiary w to, że wszystko się uspokoi. Że wkrótce będzie normalnie. Ale chyba nigdy nie była aż tak rozdarta niepokojem, przynajmniej nie w takim sensie. To było coś innego niż niepokojenie się po zaginięciu Toma, czy towarzyszący już od dzieciństwa lęk, że ich matka pewnego dnia umrze z powodu swojej choroby.
- Czuję się już lepiej, choć jestem po prostu zmęczona. I nie jestem pewna, czy dam radę coś teraz przełknąć – powiedziała; zdała sobie sprawę, że zaczyna odczuwać lekkie ukłucie głodu, ale gardło miała ściśnięte i ledwie dawała radę sączyć herbatę. Jej dłonie wciąż lekko drżały, więc unosiła kubek bardzo ostrożnie, by nie wylać napoju na siebie. Gdyby nie to, co się stało, można by pomyśleć, że to zwykłe popołudnie przy herbatce, ale obie wiedziały, że tak nie jest.



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: Kuchnia z jadalnią [odnośnik]16.09.17 22:03
Miała wrażenie, że wszystkie prawa, na których opierał się świat – nienaruszalne, solidne, definiujące rzeczywistość – zaczynały kruszyć się niebezpiecznie, drżąc pod ciężarem ostatnich wydarzeń i grożąc pogrążeniem wszystkiego w chaosie. Chociaż nie zniknęło kojące poczucie bezpieczeństwa, niezmiennie wypełniające cztery ściany ich domu, niewielka kuchnia zdawała się stanowić ciche oko szalejącego dookoła cyklonu; póki co dając im schronienie, ale nie odcinając całkowicie od fantomowego wycia wiatru oraz odległego echa burzy, odbijającego się w zmęczonych tęczówkach Josie oraz jasnoróżowych śladach na skórze. Które same w sobie stanowiły zaprzeczenie ustalonego porządku codzienności, sprawiając, że różnice między bliźniaczkami – do tej pory jedynie subtelne i w większości niemożliwe do dostrzeżenia gołym okiem – nabrały jakiejś przerażającej namacalności, wybrzmiewając w myślach Iris dziwnym dysonansem. Nie uśmiechnęła się więc, słysząc uwagę na ten temat, choć kąciki jej ust poderwały się w górę w lekko nerwowym, pozbawionym wesołości, napiętym grymasie. Coś w środku niej się buntowało, krzycząc bezgłośnie o niesprawiedliwości i wygrażając pozbawioną siły piąstką ku rozciągającej się nad nią próżni, gdy ani rodzący się gdzieś za mostkiem strach, ani depcząca mu po piętach złość, nie odnalazły właściwego kierunku ujścia. Ona również, co uświadomiła sobie z zaskoczeniem, szukała mimowolnie kogoś do obarczenia winą; jej umysł jednak, zazwyczaj tak lotny i szybki, raz po raz rozbijał się o twardą ścianę niewiedzy, która bardziej niż cokolwiek innego pozbawiała ją stałego gruntu pod stopami.
Całe szczęście, że miała obok Josie.
Gdy siostra wspomniała o niedoborze personelu w Mungu, automatycznie podniosła głowę z nagłym zainteresowaniem. – Potrzebują alchemików? – zapytała, zatrzymując się w pół kroku, jakby przez moment rozważała pobiegnięcie w stronę kominka natychmiast, w tej chwili. Chociaż daleko jej było do postaci stereotypowej bohaterki, dziarsko rzucającej się na pomoc poszkodowanym i umierającym (czytała o takich ludziach z podziwem, oczami wyobraźni wcielała się w ich rolę, ale myślała zazwyczaj zbyt długo, a jej stopy stąpały po ziemi zbyt twardo, by lekkomyślna odwaga była w stanie przezwyciężyć milion a co, jeśli), nienawidziła znajdować się w bezruchu, odcięta od możliwości działania i informacji. Dezorientacja sprawiała, że czuła się ślepa – a chyba nic nie przerażało jej bardziej, niż zmaganie się z przeciwnikiem, który znajdował się poza polem jej widzenia i pojmowania. Tym razem jednak nie pomknęła od razu po odpowiedzi, zamiast tego przysiadając na krawędzi kuchennego krzesła i w ślad za Josie obejmując gorący kubek dłońmi. – Zajrzę tam z samego rana, ale ty powinnaś jeszcze zostać. Zasłużyłaś na kilka dni wolnego – dodała po chwili, tonem, w którym charakterystyczny dla niej upór mieszał się z czystą troską. Teraz, kiedy siedziały twarzą w twarz, dopatrywała się w rysach bliźniaczki szczegółów, które umknęły jej wcześniej; lekka mgła ostatnich wydarzeń zasnuwała jej sylwetkę subtelnie, ale dostrzegalnie, przyciągając szczupłe ramiona w kierunku ziemi i wplatając niepewność w miękkie zazwyczaj gesty.
Wciąż nie chciała uwierzyć, że otaczająca ją od zawsze bańka naiwności pękła, rozpraszając się na tysiące błyskawicznie opadających kropelek i odsłaniając bezsensowność przekonania, w którym żyła jeszcze do niedawna, irracjonalnie pewna, że chociaż złe rzeczy się zdarzały, to miały prawo przytrafiać się tylko innym. Nie, nie była pozbawiona empatii – współczuła prześladowanym przez ministerstwo mugolakom (jej myśli podążały w ich kierunku nawet częściej, niż była skora się przyznać), przerażały ją ostatnie doniesienia o morderstwach, a gdy w styczniu przeczytała w Proroku o makabrycznym finale arystokratycznego sabatu, nie zmrużyła oka przez kilka nocy – ale z jakiegoś powodu odbierała to wszystko w kategoriach łagodnej abstrakcji, prawie-fikcji, do pewnego stopnia przyjmując, że owszem, nieszczęścia dotykały otaczających ich czarodziejów, ale nie ich. Nigdy ich.
Zacisnęła mocniej dłonie na kubku z herbatą.
Chciała coś powiedzieć, podnieść Josie na duchu, ale słowa grzęzły jej w gardle jak wtedy, gdy na lekcjach wróżbiarstwa próbowała wymyślić na poczekaniu wiarygodną interpretację kłębiącego się w szklanej kuli dymu. Skojarzenie wydawało się absurdalne, ale rzeczywiście czuła się teraz podobnie; mimo że próbowała z całych sił, nie potrafiła wyłuskać sensu z pozbawionych kształtu strzępków informacji. Może naprawdę to był sen. – Nie mam pojęcia, czym to tak naprawdę jest – przyznała, z trudem przyjmując do wiadomości, że nie była w stanie przypomnieć sobie nic przydatnego z jej drogich, niezawodnych książek. – Ale nie wydaje mi się, żeby takie anomalie miały wcześniej miejsce. Magia nie powinna mieć wolnej woli. Nie powinna kształtować się sama i decydować, w jaki sposób powinna zadziałać. To niemożliwe – odpowiedziała, nienawidząc tej żałosnej, dziecinnej bezradności, która brzmiała w jej głosie aż za bardzo dźwięcznie. Choć nie miało to najmniejszego sensu, czuła się na pewien sposób zdradzona – i gdyby miała o kilka lat mniej, zapewne tupnęłaby ze złością nóżką, krzycząc, że magia złamała zasady gry. Dzisiaj samo myślenie o tym powodowało, że po plecach przebiegały jej ciarki.
Starając się uciec od własnych myśli, skupiła się na powrót na siostrze. Oderwała jedną dłoń od porcelanowego naczynia, odruchowo zakładając luźny kosmyk włosów za ucho – jej palce, muskając przypadkowo skroń, wydawały się gorące i zimne jednocześnie – po czym wyciągnęła rękę w stronę Josie, w troskliwym geście dotykając jej nadgarstka. – Może chcesz pójść się położyć? – zapytała, coraz wyraźniej widząc nawarstwiające się oznaki zmęczenia. – Uwarzyłam przedwczoraj trochę eliksiru słodkiego snu. Obiecuję, że nie jest trujący – dodała, starając się nadać ostatnim słowom lżejszego, żartobliwego wydźwięku – ale i tak rozległy się w kuchennej przestrzeni jakoś niemrawo.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Kuchnia z jadalnią [odnośnik]17.09.17 11:04
Josie też czuła się dziwnie z tym wszystkim. Póki co mogło się wydawać, że chwilowo tkwiły obie w bezpiecznej, stabilnej bańce; w końcu w domu na pozór wszystko wydawało się dokładnie takie samo, jakie było jeszcze wczoraj i wcześniej. Pomieszczenia wyglądały tak samo, nie zmieniła się też cicha obecność matki zamykającej się we własnych przestrzeniach, oraz nieobecność zajętego pracą ojca. Nie zmieniła się też bliźniacza bliskość Iris, i tylko wspomnienia Josie z minionych godzin oraz ślady na jej ciele były dowodem na to, że to tajemnicze zło dotknęło też ich rodzinę. Miała dużo szczęścia w tym wszystkim i została już wyleczona, ale pozostała jej świadomość, że także byli częścią tego wszystkiego i nie byli bezpieczni. Nikt nie był, choć jeszcze niedawno ich codzienność wydawała się tak spokojna i stabilna, mimo że poza murami domu już wcześniej zaczynały dziać się złe rzeczy, z którymi miała okazję stykać się i w pracy. Tyle że te rzeczy zawsze dotyczyły innych ludzi, nigdy ich. Może nie licząc Toma... i choroby matki, choć ta towarzyszyła im właściwie od zawsze.
Mimo zmęczenia i pewnego zamroczenia szybko wychwyciła nagłe zainteresowanie Iris i zmarszczyła lekko brwi, a w szaroniebieskich oczach błysnęło zmartwienie; bała się, że siostra zaraz pobiegnie do kominka i rzuci się w wir wydarzeń, w cały ten horror, jaki rozgrywał się teraz w Mungu, i wystraszyła się nie na żarty, choć przecież wiedziała, że to ich praca, że obie były tam, by swoimi umiejętnościami pomagać rannym. Mimo to egoistycznie pragnęła, by Iris została dziś w domu, by niepotrzebnie się nie narażała. Ale wierzyła też w rozsądek siostry; obie twardo stąpały po ziemi, zdrowy rozsądek przeważał w nich nad lekkomyślnym idealizmem i hamował zapędy ciekawości świata, którą obie posiadały w dużych ilościach. Nie tylko Iris pragnęła odpowiedzi, Josie także.
- Na pewno będą potrzebować eliksirów, biorąc pod uwagę, ilu było tam pacjentów i ilu pewnie jeszcze przybędzie. W najbliższych dniach nikt nie będzie narzekać na nudę i brak obowiązków – powiedziała cicho; obie będą mieć dużo pracy i dużo zmartwień. Ale jaśniejszą stroną było to, że mogły się wiele nauczyć. O ile obecny kryzys mógł mieć jakiekolwiek jaśniejsze strony. – Ale bądź ostrożna, dobrze? Nie wiadomo, jak anomalie wpłyną na eliksiry... Zdążyłam usłyszeć, że oddziałują na rzucane zaklęcia.
Obie musiały być ostrożne. Ale ona przez przynajmniej dwa dni miała nie pojawiać się w Mungu; kazano jej wrócić do domu i dobrze wypocząć po otrzymanych ranach. Wiedząc, że w obecnym stanie mogłaby bardziej zaszkodzić niż pomóc sobie i innym, musiała się dostosować.
Wypiła kolejny łyk herbaty, po czym odstawiła kubek na stół, robiąc to odrobinę głośniej niż zamierzała. Wzdrygnęła się.
- Tak, zostanę. Dostałam parę dni przymusowego urlopu na zregenerowanie sił, bo teraz i tak niezbyt się tam przydam – przyznała, nerwowo pocierając różowawe ślady po poparzeniach. Naprawdę miała nadzieję, że rzeczywiście znikną, jak jej powiedziano. Nigdy nie była płytka, ale mimo wszystko wychowanie matki zrobiło swoje, i już sobie wyobrażała reakcję Thei. Matka, która sama nie należała do piękności (co też przełożyło się na fakt, że w młodości nie miała zbyt wielu adoratorów zanim jeszcze wykryto u niej chorobę) zawsze była zachwycona urodą córek i podkreślała, jak ważna jest przy poszukiwaniu odpowiedniego męża. Ale dzisiaj Jocelyn nie myślała o szukaniu męża ani o wygórowanych oczekiwaniach matki; to wydawało jej się zupełnie abstrakcyjną myślą w obliczu aktualnych problemów. Choć mogła się domyślać, że myśli Thei Vane wciąż krążyły wokół tego typu spraw; jej matka, mimo swojego wieku, zwykle zdawała się zupełnie nie przejmować poważnymi problemami, woląc żyć w swoim własnym, płytkim świecie oraz babrać się w przeszłości. Całkiem możliwe, że dużo bardziej przejęłaby się ewentualnym oszpeceniem córki niż tym, że cierpiała.
Szybko znowu skoncentrowała myśli na kolejnych słowach Iris; nigdy nie wątpiła w wiedzę i mądrość siostry, ale zdawała sobie sprawę, że na tak wczesnym etapie prawdopodobnie nikt jeszcze nie mógł powiedzieć z całą pewnością, z czym mieli do czynienia. Może więc była naiwna, pytając, ale chciała wiedzieć cokolwiek.
- W tej chwili aż żałuję, że tak zaniedbałam numerologię – przyznała; nie kontynuowała tego przedmiotu po sumach, woląc skupić się na tym, co potrzebne do jej planów dostania się na uzdrowicielski staż. Numerologia nie była jej pasją, więc poszła w odstawkę, czego teraz pożałowała, bo zdała sobie sprawę, jak niewiele pamięta z lata temu zasłyszanych wywodów o istocie magii. Ale mimo to musiała przyznać siostrze rację, magia nie powinna tak działać, ale skoro działała... musiała istnieć jakaś poważna przyczyna, dlaczego tak się stało. – Wygląda na to, że to, co znamy i co zawsze uważałyśmy za pewnik, wcale nie jest takie pewne i może nas zaskoczyć, nawet biorąc pod uwagę fakt, że wiemy o istnieniu magii od dziecka.
Dla każdego magicznego dziecka magia była czymś oczywistym i naturalnym. Tyle, że nigdy nie działała w taki sposób... chociaż gdy były małymi dziewczynkami, wokół nich też dochodziło do niekontrolowanych wyzwoleń magii. Zmarszczyła brwi; chyba była zbyt zmęczona, żeby dać się ponieść tego typu rozmyślaniom, bo czuła, że tok jej rozumowania staje się coraz bardziej nieskładny.
Umilkła więc na kolejną chwilę, pijąc herbatę i zerkając na siostrę. Jej kolejne słowa także dotarły do niej z lekkim opóźnieniem, ale w końcu drgnęła i zamrugała szybko.
- Położę się. Usypiający eliksir i brak złych snów to właśnie to, czego mi teraz potrzeba... – wymamrotała, skuszona taką wizją. – Tylko najpierw zajrzę do mamy. Muszę sprawdzić, jak się czuje i czy sama nie potrzebuje eliksiru. Później... później się położę. I mam nadzieję, że nie obudzę się w jakimś dziwnym miejscu. Na przykład na drugim końcu kraju.
Dopiła herbatę i powoli zaczęła się podnosić.



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Re: Kuchnia z jadalnią [odnośnik]23.09.17 18:52
Nie znosiła niepewności, nie radziła sobie z niespodziankami, nie potrafiła egzystować w chaosie; pierwiastek szaleństwa, niby obecny w każdej nauce, traktowała zazwyczaj jako zło konieczne, częściej przeszkadzające w osiągnięciu sukcesu, niż sprzyjające nowym odkryciom. Jej umysł, teoretycznie stanowiący idealne odbicie swojego bliźniaczego odpowiednika, w rzeczywistości wcale nie był tak samo rozwinięty; od dziecka brakowało jej zdolności do abstrakcyjnego myślenia, nie miała artystycznego polotu ani charakterystycznej dla pisarzy kreatywności. Myślała schematami, tworzyła niekończące się algorytmy i stąpała twardo po ziemi, przytrzymywana tam zarówno żelazną logiką, jak i niepodważalnością panujących we wszechświecie praw. Magia, dla większości stanowiąca siłę niezrozumiałą i nieokiełznaną, dla niej była zbiorem doskonale zgrywających się ze sobą procesów, tym wspanialszych, im lepiej je rozumiała – najprawdopodobniej dlatego wszystko, co aktualnie wypadało z ust Jocelyn, przerażało ją do głębi.
Zamarła w bezruchu, słysząc wzmiankę o dotkniętych anomaliami zaklęciach, czując się odrobinę jak wtedy, gdy nie umiejąc pływać, znalazła się w wodzie, wrzucona do oblewającego tereny Hogwartu jeziora w ramach nieśmiesznego żartu starszych roczników. Wiedziała – w teorii – co powinna robić, żeby utrzymać się na powierzchni, ale mokre szaty i jej własna panika nieuchronnie ciągnęły ją w dół. Teraz również dłonie zadrżały jej lekko, gdy mięśnie spięły się w nagłym, niekontrolowanym ukłuciu strachu. Magia była jej jedynym narzędziem, jej codziennością i normalnością; nie potrafiła poruszać się po świecie bez stałej obecności wibrującej w powietrzu energii, nie była też w stanie pogodzić się z perspektywą nieustannego niepokoju, który od tej pory miał towarzyszyć jej przy każdym rzuceniu zaklęcia, każdej animagicznej transformacji, każdej kropli przelewającego się eliksiru. Anomalie musiały mieć jakieś sensowne wytłumaczenie, musiało się też dać je jakoś odwrócić. Zero-jedynkowy sposób pojmowania Iris nie przyjmował w tym przypadku innej możliwości.
Wiedziała już, że tej nocy nie zmruży oka ani na sekundę.
Póki co skupiała się jednak na Josie, z łatwością wytłumaczalną jedynie więzami krwi odsuwając na dalszy plan snucie sposobów na naprawienie świata. – Będę uważać, obiecuję – powiedziała cicho, ale pewnie, wyciągając rękę i lekko ściskając palce siostry. Żeby dodać otuchy jej, czy sobie – nie potrafiła stwierdzić; być może jedno wiązało się z drugim zbyt ściśle, żeby rozdzielić jeden gest na dwa różne. Co prawda nie odczuwała nigdy nadnaturalności łączącej ich więzi na poziomie, który zwyczajowo – i, niestety, mylnie – przypisywano bliźniętom (na jej ciele nie pojawiały się identyczne zranienia, nie potrafiła czytać Jocelyn w myślach; niezmiennie żałowała też, że nie posiadała mocy korzystania z umiejętności siostry wtedy, gdy było jej to potrzebne), ale często uspokajała ją sama świadomość, że z jej lustrzanym odbiciem wszystko było w porządku. Być może miało to coś wspólnego z niespodziewanym zniknięciem Toma, bo odkąd w ich życiu zabrakło opiekuńczej postaci brata, odruchowo troszczyła się o siostrę kilka razy bardziej.
Jej spojrzenie pomknęło w dół, do czerwieniących się na skórze poparzeń, wychwytując nerwowość, z jaką Josie pocierała przedramię. – Zagoją się – powiedziała, odbierając bezsłowny przekaz tak naturalnie, jakby niewidzialne słowa zostały wypowiedziane na głos, mimo że usta bliźniaczki nawet nie drgnęły. – Z dwoma uzdrowicielami i alchemikiem pod jednym dachem nie mają szans – dodała jeszcze z uśmiechem, starając się odebrać trochę ciężaru z panującej w kuchni atmosfery, nie do końca przekonana, czy jej się to udało; błyskająca w oddali burza nadal wypełniała przestrzeń dziwnym poczuciem czającego się na horyzoncie zagrożenia. Iris odruchowo objęła się ramionami; jej własna skóra wydawała się pod jej palcami nierówna, pokryta gęsią skórką, która wbrew pozorom nie miała swojego źródła w wieczornym chłodzie.
Numerologia nie ochroniłaby cię przed tym, co się stało – odpowiedziała ze smutkiem przemieszanym z lękiem, z jednej strony wiedząc, że miała rację, z drugiej – bardzo nie chcąc jej mieć. Być może brzmiało to absurdalnie, biorąc pod uwagę, że raczej nie mogła poszczycić się ani pokaźną posturą, ani specjalnymi umiejętnościami w walce, ale nienawidziła czuć się bezbronna. Jej siła tkwiła w umyśle, niedostrzegalna i subtelna, do niedawna jednak zupełnie wystarczająca; teraz nie była jej już taka pewna. Może tak naprawdę przez cały czas była tylko błądzącym we mgle dzieckiem, a nocny wybuch magii tylko odsłonił przerażającą prawdę. Wzdrygnęła się. – Poza tym, co bym zrobiła bez twoich uzdrowicielskich umiejętności i pięknych obrazków? Nie możemy obie mieć dwóch lewych rąk – zażartowała, tym razem już z sukcesem gubiąc gdzieś ton podszyty obawą. Nie skomentowała w żaden sposób kolejnych słów Josie; nie było takiej potrzeby. W tej jednej kwestii ich myśli biegły jednym torem, splatając się ze sobą i wzajemnie uzupełniając.
Podniosła się z miejsca prawie w tym samym momencie, w którym zrobiła to siostra, po czym – w jakimś nagłym przypływie bezsilności – objęła ją ramionami, wtulając twarz w jej okryte miękkim kocem ramię. – Sprawdź. Ja w tym czasie przygotuję ci eliksir – powiedziała dosyć rzeczowo, choć odnosiło się wrażenie, że w rzeczywistości próbowała przekazać jej zupełnie coś innego. – Mogę zostać dzisiaj u ciebie? Przyniosę swoją kołdrę i poduszkę – dodała jeszcze, przywołując w myślach dawne dni, w których kuliły się razem na jednym łóżku, wspominając straszne, opowiadane przez Toma historie i wyobrażając sobie czające się pod podłogą ghule.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Kuchnia z jadalnią [odnośnik]23.09.17 22:22
Jocelyn też nie przepadała za nieprzyjemnymi zaskoczeniami. Mimo pewnych artystycznych skłonności lubiła wokół siebie spokój i stabilność, preferowała ustalony porządek ponad chaos. Nie była zbyt spontaniczna ani nie szukała wrażeń, wolała żyć nudno, ale bezpiecznie, choć jej umysł był otwarty na nową wiedzę o otaczającym ją świecie, który mimo upływu lat wciąż był tak fascynujący, jak w dzieciństwie i młodości. Bała się jednak tego, co nieznane i groźne, więc tak też było z anomaliami. Nie rozumiała ich, więc żywiła liczne obawy wobec tego, co jeszcze mogło się wydarzyć.
Czuła, że Iris też się boi. Trwały obok siebie, dzieląc swój strach przed nieznanym zagrożeniem, bo mimo różnych umiejętności i zainteresowań były jak dwie połówki jednego jabłka. Może bliźniacza więź nie wyglądała dokładnie tak, jak niektórzy myśleli, ale mimo tego braku nadnaturalności, ich więź była czymś realnym, co towarzyszyło im od pierwszych chwil życia. Tego nie dało się wyjaśnić słowami, ale nic innego nie dało Josie takiej siły w tym nieprzyjemnym dniu jak bliskość bliźniaczki. Łatwiej było spojrzeć z nadzieją w przyszłość, gdy wiedziała, że nie jest sama, choć teraz ta przyszłość wydawała się zaskakująco mroczna.
- Musimy poradzić sobie z tym, co nas czeka – powiedziała. Obie musiały być teraz silne i gotowe na ewentualne problemy, które mogły je spotkać nie tylko na polu zawodowym, ale też rodzinnym. Josie podejrzewała, że ostatnie wydarzenia wcale nie unormują sytuacji w domu, a mogą tylko ją pogorszyć. – Nie będzie łatwo... Ale razem na pewno sobie poradzimy. – Myśl o tym, że Iris jest bezpieczna i w spokoju zajmuje się swoimi obowiązkami tak jak do tej pory, będzie podnosić ją na duchu, gdy wrócą już do pracy i zmierzą się z ogromem tragedii które przyniosła ubiegła noc.
- Muszą się zagoić – dodała, bezwiednie gładząc rękę. Niedługo nie będzie śladu, tak jej mówiono i tego się trzymała. Najważniejsze, że wszyscy przetrwali. Że w ogóle miała gdzie i do kogo wrócić. – Wtedy może przynajmniej rozumiałabym cokolwiek z tego, co się dzieje – powiedziała odnośnie numerologii. Czuła, że nic by jej nie uratowało przed tym, co się stało i co zaskoczyło wielu innych czarodziejów, w tym starszych i bardziej doświadczonych od niej. Ale nawet nikły przebłysk zrozumienia mógłby być kojący... albo i nie. Wolała jednak czuć że coś robi. – Chyba trzeba będzie trochę nadrobić zaległości, bo ta niewiedza jest... Nie lubię czuć, że nic nie rozumiem. Czuję się teraz taka... nieświadoma i bezbronna. – A w tym wszystkim brakowało jej logicznego sensu, było to zaprzeczeniem tego, co znała, i nie wiedziała też, jak się bronić, gdyby anomalie znowu ją dopadły. Wiedziała, jak radzić sobie ze skutkami zaklęć i magicznych chorób, ale źle działająca magia była czymś abstrakcyjnym.
Odwzajemniła uścisk siostry, przez chwilę zamykając ją w ramionach. Wciąż lekko pachniała herbatą i była tu, ciepła i namacalna.
- Ja... Dobrze – zgodziła się, gdy Iris zaproponowała przygotowanie eliksiru. – Mnie też będzie raźniej, jak tej nocy będziemy razem. Jak za dawnych, dobrych lat... Przyjdź do mnie, będę na ciebie czekać. – Potrzebowała tego i czuła, że Iris też potrzebuje. Kiedy za murami domu źle się działo, chciały czuć się bezpieczniej, będąc razem. Jako dzieci często sypiały obok, bo tak łatwiej było mierzyć się z dziecięcymi strachami. Potwory pod łóżkiem nie wydawały się tak groźne, gdy obok znajdowała się ta druga. Dziś musiały zmierzyć się z lękami zupełnie innego rodzaju, ale Jocelyn przynajmniej mogła się łudzić, że gdy się obudzą, wciąż będą razem. Że nawet jeśli anomalie je dopadną, może nie zostaną rozdzielone? Miała jednak nadzieję, że ta noc będzie spokojna i nie przyniesie kolejnej tragedii ani nowych lęków.
Puściła siostrę, po czym opuściła jadalnię, udając się do sypialni matki. Thea przebudziła się, gdy tylko Josie weszła do jej pokoju, i tak jak się spodziewała, z jej ust popłynęło marudzenie i utyskiwania, że córka zjawiła się u niej dopiero teraz, zamiast zainteresować się jej stanem wiele godzin temu. Josie westchnęła tylko, nie siląc się na tłumaczenie, przez co musiała przejść tej nocy, bo skupiona na sobie matka i tak prawdopodobnie by tego nie zrozumiała. Podała jej eliksir i obiecawszy, że wróci do niej rano, wyszła i skierowała się do swojej sypialni. Dziś była tak zmęczona, że musiała położyć się wcześniej, więc gdy tylko Iris zjawiła się z eliksirem, wypiła go i niedługo później już spała, odrywając się od problemów rzeczywistości.

| zt. x 2



Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.

Jocelyn Vane
Jocelyn Vane
Zawód : Stażystka uzdrowicielstwa
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
,,,
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4647-jocelyn-vane https://www.morsmordre.net/t4674-poczta-jocelyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f316-maxwell-lane-84 https://www.morsmordre.net/t4747-skrytka-bankowa-nr-1200 https://www.morsmordre.net/t4675-jocelyn-vane
Kuchnia z jadalnią
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach