Wydarzenia


Ekipa forum
Esther Trelawney
AutorWiadomość
Esther Trelawney [odnośnik]08.09.18 22:45

Esther Trelawney

Data urodzenia: 24 luty 1928r.
Nazwisko matki: Lyon
Miejsce zamieszkania: Eyemouth, Berwick East, Szkocja
Czystość krwi: czysta ze skazą
Status majątkowy: średniozamożna
Zawód: obecnie pani domu i aspirująca nauczycielka wróżbiarstwa
Wzrost: 170cm
Waga: 58kg
Kolor włosów: atramentowa czerń
Kolor oczu: wodnisty błękit
Znaki szczególne: brak


Dziewięć miesięcy przed moimi narodzinami, gwiazdy przepowiedziały mojej matce, iż spłodzi ona potężnego potomka. Przez następne miesiące robiła ona wszystko, aby zapewnić zdrowie nienarodzonemu jeszcze dziecku, a gdy przyszedł odpowiedni czas, gotowa była poświęcić się dla swojej własnej krwi, gasnąc niczym płomienie świec ustawione wokół jej łóżka. Umarła wierząc w swoją magię, w swoje zdolności, w nieomylność gwiazd. Umarła w przekonaniu, że z jej łona narodzi się chłopiec – czarodziej uzbrojony w magię, który w swojej przyszłości dokona rzeczy wielkich i niezwykłych.
Jakże wielki był zawód mojego ojca, gdy położna wręczyła mu drobne zawiniątko o wielkich, wodnisto-błękitnych oczach i czarnych puklach rzadkich jeszcze włosów. Spoglądając z góry na córkę nie potrafił ukryć wyrazu rozczarowania – żona obiecała mu syna, który z dumą nosiłby jego nazwisko i podążał śladami jego kariery, dziedzicząc dość pokaźny majątek oraz niewielką posiadłość, na którą pracował całe swoje życie; córka natomiast nie byłaby w stanie udźwignąć ciężaru, który przeznaczony był tylko i wyłącznie dla płci męskiej.
Na początku próbował mnie kochać; a przynajmniej w sposób, który dla niego wydawał się odpowiedni. Czułość nigdy nie leżała w jego naturze i może właśnie dlatego wraz z moją matką zdawali się być parą idealną. Ona, o wiotkiej sylwetce, porcelanowej skórze i kruczoczarnych włosach, wyglądała niczym lalka, która mogła skruszyć się pod wpływem nawet najlżejszego dotyku, będąc przeciwieństwem postawnego ojca o twardym charakterze. Nie mogłam jej pamiętać, ale potrafiłam wyobrazić sobie lekkość, z jaką stąpała po naszym domu – zupełnie jakby unosiła się kilka centymetrów nad ziemią, lekka jak piórko i cicha, jej przybycie zwiastował jedynie szmer jej szat i brzęk bransolet opadających luźno na jej nadgarstkach. Wiedziałam, z jaką precyzją jej dłonie przekładały karty czy wypełniały porcelanowe filiżanki parującą wodą – moje miały przecież robić dokładnie to samo.
Miesiąc po miesiącu, rok po roku, stawałam się lustrzanym odbiciem tej, która odeszła, ofiarowując mi najcenniejszy jak mi się wtedy wydawało z darów. Moje włosy rosły czarne niczym atrament, pozostawiając oczy o przenikliwie jasnym odcieniu błękitu i skórę zdającą się być odporną na promienie słońca. Gęste loki opadały na ramiona, gdy wybiegałam na podwórze przed domem, bawiąc się w berka z wynajętymi przez ojca opiekunkami. Wtedy nie potrafiłam jeszcze tego zrozumieć, ale patrzenie na mnie sprawiało mu ból. Z czasem zaczęłam zauważać, jak podczas wspólnych posiłków wbijał spojrzenie w talerz, nie mając odwagi zajrzeć w oczy, które boleśnie przypominały te należące do zmarłej już miłości jego życia. Powietrze wypełniało się wówczas poczuciem winy, a jedzenie pełne było goryczy oraz żałoby po śmierci, która nawiedziła dom lata temu i z czasem powinna już odejść w zapomnienie.
Rzucając się w wir pracy, pozostawiał mnie na pastwę kobiet, które wychowywały mnie niczym własną córkę. Od dziecka otaczałam się ich wdziękiem oraz finezją, gdy obserwowałam, jak ich zgrabne palce wędrowały po klawiszach fortepianu czy odmierzały składniki potrzebne do przyrządzenia moich ulubionych przysmaków. Stanowiły jedyny świat, który wówczas znałam – świat delikatności, kwiatowych zapachów, słodko-gorzkiej czekolady, świetlistych uśmiechów i dźwięcznych głosów. Powoli jako dziecko zakochiwałam się w gładkości ich skóry i uczuciu dłoni przeczesujących moje włosy. Darzyły mnie specyficzną miłością, którą odwzajemniałam tak, jak nigdy nie potrafiłam okazać jej własnemu ojcu. Z czasem ten stawał się coraz bardziej odległy, a ja miałam wrażenie, że zaczyna blaknąć, wtapiając się w otoczenie i niemalże znikając. Jego sylwetka snuła się po korytarzach z cichym szmerem, a ja powoli zapominałam, jak brzmiał jego głos i wyglądała jego twarz. Był obcym człowiekiem, choć w moich żyłach płynęła przecież jego krew.



Pierwsza wizja pojawiła się w nocy i przez moment miałam wrażenie, że był to jedynie sen. Rzeczywistość mieszała się z obrazami podsyłanymi mi przez mój umysł, powietrze gęstniało od napięcia oraz oczekiwania, gdy granica między przyszłością a teraźniejszością na moment się zacierała. Nie były to wyraźne obrazy – jedynie przytłumione szepty, przeczucia, myśli, które w jakiś sposób składały się w jedną całość, niczym elementy układanki znajdując swoje miejsce. Z nastaniem wschodu wydarzenia poprzedniej nocy zdawały się być jedynie odległymi wspomnieniami, do chwili, gdy po całym domu rozniósł się dźwięk ciężkich toreb opadających na drewnianą podłogę. Powietrze wypełniało się szmerem zasłon, gdy te odsuwane były na boki płynnymi pociągnięciami różdżki najpiękniejszej kobiety, którą kiedykolwiek widziałam, stojącej w progu mojego domu. Oniemiała, zaciskałam ciasno drobne dłonie na balustradzie schodów, obserwując jak nieznajoma z niesamowitą lekkością poruszała się po pomieszczeniach, rozsiewając wokół siebie ciężką woń lawendy. Uczucie, które mnie nawiedziło, było tym samym, które odczułam tak wiele księżyców temu.



Ojciec rozpoczął zupełnie nowe życie; dach domu nawiedzać zaczęły dźwięki muzyki, pracujące dla nas kobiety zastąpione zostały domowymi skrzatami, każdego wieczora od ścian odbijało się echo śmiechów i trącanych kieliszków. Pokój na poddaszu, który wcześniej pełnił rolę składziku, w którym schowane zostały przedmioty należące kiedyś do mojej matki, teraz stał się moją sypialnią, gdy tym czasem pokoje na piętrze wypełnione zostały drogimi materiałami, czekając na przybycie ich nowych mieszkańców.
Ślub odbył się w naszym ogrodzie – obserwowałam go z okna mojego pokoju, zaciskając drobne dłonie i mrużąc oczy. Piękno kobiety nie było w stanie przyćmić niepokoju i złości, które odczuwałam w jej towarzystwie. Wtedy jeszcze nie rozumiałam, że sen przechodzący w rzeczywistość nie był jedynie zbiegiem okoliczności, a uczucia, które mi towarzyszyły nie były tylko i wyłącznie intuicją. Miałam jednak czas, by powoli odkrywać tajemnice, które skrywały się w moim wnętrzu i poznawać prawdę o tym, kim była moja matka. Zepchnięta na bok przez ojca oraz macochę, wkrótce po ślubie spodziewającą się dziecka, spędzałam długie godziny przeglądając przedmioty, które przynosiły mi uczucie spokoju. Talie kart i kryształowe kule, kadzidła oraz świece, barwne szaty i srebrne bransolety szybko nabrały dla mnie wielkiego znaczenia. Odkryłam magię zupełnie inną i, jak miałam się przekonać, o wiele silniejszą od tej, którą posługiwali się wszyscy wokoło – magię przewidywania przyszłości i dostrzegania tego, co niedostępne było dla ludzkiego oka.
Gdy miałam sześć lat ojciec w końcu doczekał się godnego potomka – narodziny młodszego brata były dniem, o którym uprzedziły mnie syki ognistych płomieni w salonie, gdy na miękkim dywanie przerzucałam stronice pokrytej warstwą gęstego kurzu księgi. Pożółkłe karty zawierały w sobie informacje, których nie byłam jeszcze w stanie samodzielnie rozszyfrować, jednak szkice, rysunki oraz diagramy wzbudzały we mnie niezwykłą fascynację. Z czasem pod dachem domu zaczynało robić się tłoczno. Od ścian echem odbijał się płacz dziecka, który sprawiał, iż w nocy nie mogłam spać, a w dzień wymykałam się do pobliskich lasów, siadając pod drzewem i zaczytując się w cenne księgi znalezione w domu. Pochłaniałam wiedzę o astronomii i zielarstwie, próbując odnaleźć opisywane rośliny i zastanawiając się, czy uczucia oraz szepty, które nawiedzały mnie od czasu do czasu, były jedynie przypadkiem, czy też świadczyły o darze, który przekazany mi został przez matkę w noc jej śmierci. Prawdziwa magia objawiła się u mnie znacznie później niż sporadyczne wizje. W jedną z bezsennych nocy, gdy z sypialni pode mną dobywał się nieustanny płacz i stukot kroków po drewnianej podłodze, zaciskałam ze złości powieki myśląc o płomieniach ognia, które zdawały się być zarówno piękne i niebezpieczne, bezdusznie trawiąc wszystko, co stanęłoby na ich drodze. Najpierw dobiegł do mnie ostry zapach dymu, zastąpiony pośpiesznymi krokami, które ucichły na chwilę tylko po to, by ze stukotem otworzyć drzwi mojej sypialni i wtargnąć do środka. Gdy uniosłam w górę powieki, moje łóżko otoczone było niewielkim kręgiem pomarańczowych płomieni, które szybko ugasły. W pokoju unosił się gęsty dym, zza którego udało mi się dostrzec twarz ojca – przeciętą zarówno wyrazem zaskoczenia jak i złości.
Powoli stawałam się dla nich ciężarem – wcześniej byłam jedynie obowiązkiem, który musieli spełniać. Snułam się niczym duch po domu, traktowana jak powietrze i niezauważana, gdy cała uwaga skupiała się na prawdziwym potomku i dziedzicu tego niewielkiego majątku. Mój ojciec był prawdziwie żałosny – statusem krwi szczycił się tak, jak gdyby pochodził ze szlacheckiego rodu, za wszelką cenę chcąc dorównać wielkim nazwiskom, które z szacunkiem traktował świat czarodziejów. Usilnie starał się zyskać to samo uznanie; swoje nazwisko traktował jako największy skarb, jak cenny diament, który nie może zostać dotknięty przez poplamione tłuszczem palce w obawie, że te zostawią na nim niemożliwe do wyczyszczenia odciski. Ludzie śmiali się za jego plecami, krytycznym spojrzeniem wodząc po szytych na miarę szatach z materiałów, które swoją jakością nie dorównywały najbardziej wykwintnym tkaninom, unosząc w górę spojrzenia na żyrandole, które kryształy przypominały jedynie z wyglądu oraz dywany, które z odległą Persją nie miały nic wspólnego poza wzorami, wyszywanymi tanimi nićmi. Status znaczył dla niego wszystko, a on wierzył, że dość spora suma pieniędzy i upór, który nie opadał nawet gdy jego szalone pomysły wyśmiewane były prosto w jego twarz, wystarczą, aby zapewnić sobie pozycję, która choć trochę dorównać mogła tej prezentowaną przez członków szlacheckich rodzin. Narodziny córki na krótką chwilę pogrzebały jego plany zachowania rodzinnego nazwiska; narodziny syna kilka lat później na nowo tchnęły w niego płomyk nadziei.
Odkąd moja magia zaczęła się ujawniać, nasz dom nawiedzać zaczęły żywioły objawiające się pod różnorakimi postaciami. Przypadkowe ognie wybuchały, gdy się złościłam, woda z kranów zaczynała lecieć, gdy było mi smutno, kwiaty wyrastały pod moimi stopami, gdy wyjątkowo się z czegoś cieszyłam. Wiedziałam, że za kilka lat pójdzie mi wyjechać do szkoły, w której uczyć się będę tylko i wyłącznie sztuki magicznej – nawet jeśli nie byłam ukochaną potomkinią ojca, byłam wciąż dzieckiem z jego krwi i kości, więc wbrew niezadowoleniu macochy powziął sobie za cel odpowiednie przygotowanie mnie do zbliżającej się przyszłości. Dla mojej macochy wydawałam się jednak być zagrożeniem – nie raz słyszałam przez cienkie ściany, jak szeptem wmawia mojemu ojcu, iż słyszała mnie porozumiewającą się w pradawnych językach, że moje oczy, zazwyczaj wodnisto błękitne i jasne, zasnuwały się czernią zbliżoną do koloru moich włosów, że nocą widziała, jak stoję nad kołyską jej syna, wymawiając zaklęcia, których nie miałam prawa znać ani, tym bardziej, być wstanie używać. Omotany jej czarem i zakochany po uszy, uległ jej namowom i zamiast posłać mnie do Hogwartu, w wieku 10 lat podjął decyzję o tym, iż moja magiczna edukacja miała odbywać się w kontynentalnej Europie.



Spakowana walizka ciążyła mi w dłoni, a jeszcze ciepły, wrześniowy wiatr tańczył mi we włosach, gdy szłam ulicami francuskiego miasteczka, z ciekawością rozglądając się dookoła. Z jakiegoś powodu nie odczuwałam smutku opuszczając deszczową Anglię oraz rodzinny dom – jego ściany od zawsze był dla mnie przypomnieniem o tym, ile bólu doświadczyły przez lata. Miałam ze sobą wszystko, czego tylko mogłabym potrzebować – zabrałam ze sobą ulubione książki i magiczne artefakty należące do mojej matki, spakowałam jej ubrania, na których wciąż unosił się wątły zapach jej perfum, pomiędzy pożółkłe stronice wsunęłam zdjęcia, na których wraz z ojcem uśmiechali się tak, jakby poza sobą nie potrafili dostrzec świata wokoło. Nigdy nie doświadczyłam jej miłości, ale wewnętrzna intuicja podpowiadała mi, iż zawsze była przy mnie. Mogłam odczuć ciężar uczuć, którymi obdarzała mnie przez dziewięć miesięcy, tak samo jak ciążył mi wisior, który zawsze nosiłam na piersi. Z jakiegoś powodu wiedziałam, że kochałaby mnie pomimo mojej płci, że nie pozwoliłaby ojcu wysłać mnie samej do innego kraju.
Niestety, choć moja matka zmarła w bólach porodowych jedenaście lat temu, dopiero w momencie, gdy przekraczałam próg Akademii Magii Beauxbatons zrozumiałam, jak bardzo byłam samotna. Nie zamierzałam jednak pozwolić, aby ta samotność stała się moim wrogiem i ciężarem kuli przywiązanej do kostki. Chciałam obrócić ją w siłę, czerpać z odmienności, która uderzyła we mnie w pierwszych chwilach pobytu w miejscu, które miało stać się moim domem.
Dobrze wiedziałam, że nie pasowałam do miejsca, gdzie wszystkie dziewczęta poruszały się płynnymi ruchami i posługiwały się melodyjnym językiem, z którego nie rozumiałam ani słowa. Z ciemnymi włosami, bystrym wzrokiem utkwionym w książkach oraz kwiatowym zapachem, który ociągał się w pomieszczeniu na długo po moim wyjściu wybijałam się z tłumu świergoczących dziewcząt i roześmianych chłopców. Trzymałam się na uboczu, przez pierwsze miesiące studiując język i starając się radzić z problemami, które sprawiały mi przedmioty. Nauczyciele byli skorzy do pomocy, łamaną angielszczyzną tłumacząc tematy zajęć i pozwalając, bym zadania domowe oddawała w rodzimym języku. Nie mając wyboru, dość szybko jednak zaczęłam rozumieć coraz więcej – szepty rówieśników, które słyszałam na korytarzach, powoli układały się w całość, tak samo jak wypisane na tablicach słowa czy zapisane drobnym drukiem podręczniki. W końcu stawałam się coraz lepsza, aż w końcu francuski nie sprawiał mi większego problemu – potrafiłam pisać wypracowania i konwersować z nauczycielami, wciąż jednak trzymając się z dala od większości uczniów.
Jednocześnie moje wizje zaczęły się nasilać – nie pojawiały się już w snach i stawały się wyraźniejsze, zazwyczaj objawiając się w kłębach dymu ze świecy czy płonącego kominka. Każdemu z nich towarzyszyło inne uczucie, a uczuciu – kolor. Świat stawał się wyraźniejszy, barwy dookoła mnie mieszały się ze sobą niczym rozrzedzone wodą farby, tworząc barwną mozaikę, z której wyłaniały się kształty oraz postacie. Dźwięk wiatru miał odcień głębokiej zieleni, a trzask kominka fioletu. Tłuczona szklanka odbijała się w oczach rażącą pomarańczą, podczas gdy melodie wygrywane na fortepianie były jasnym błękitem. Strach malował się zgniłą żółcią; smutek wyblakłym różem; radość granatem nocnego nieba. Ogień szeptał historie, z których większość nie miała znaczenia, poza tym, iż pozwoliły mi odkryć w sobie dar, którego nie potrafiłam kontrolować. Początkowo były to niewinne incydenty, zdarzenia, których przewidzenie wcale nie było konieczne. Z czasem jednak, choć wizje stawały się coraz rzadsze, jednocześnie kreowały się o wiele wyraźniej, niosąc zwiastuny wydarzeń, których nie potrafiłam, ani też nie chciałam powstrzymać.
Nic dziwnego, że ze szkolnych przedmiotów najbardziej fascynowały mnie wróżbiarstwo i astronomia. Nie podzielałam opinii większości czarodziejów jakoby była to magia bezużyteczna, chociaż moje zdanie z pewnością wiązało się z tym, jak bardzo związana byłam z wizjami przyszłości. To podczas zajęć wróżbiarstwa odkrywałam prawdę o samej sobie. Byłam niemalże pewna, że posiadam coś, co podręczniki opisywały jako trzecie oko, choć sekret ten postanowiłam zachować dla siebie. Uwaga, która przez pierwsze lata w Beauxbatons kierowała się na mnie z powodu pochodzenia oraz niecodziennego wyglądu wystarczyła, bym przez resztę nauki trzymała się na uboczu, uważnym spojrzeniem obserwując wszystko co działo się wokoło.


Klasa, w której nauczano nas przepowiadać przyszłość ze szklanych kul i herbacianych fusów zawsze wypełniona była specyficznym zapachem kadziła. Z okien zwisały ciężkie zasłony, które sprawiały, iż pomieszczenie skryte było w ciągłym półmroku, nadając mu mistycznej atmosfery, która w niektórych wzbudzała niepokój, w innych rozbawienie, a w osobach takich jak ja - fascynację. Magiczne artefakty ustawione na półkach oraz rośliny, które zajmowały niemalże każdy wolny kąt drewnianej podłogi przyciągały ciekawskie spojrzenia wielu, którzy postawili nogę we wnętrzu klasy, jednak mój wzrok już od pierwszej lekcji skupiał się na jednej osobie – młodej nauczycielce o bystrym, przeszywającym na wskroś spojrzeniu ciemnych jak noc oczu, czarnych włosach oraz najbardziej magicznym głosie, jaki kiedykolwiek słyszałam. Gdy się odzywała, nawet uwaga największych niedowiarków kierowała się w jej stronę, zamykając im usta i sprawiając, że z fascynacją słuchali wykładów i z zapałem podchodzili do zadanych ćwiczeń. Było w niej coś, czego wtedy do końca nie rozumiałam, ale instynkt podpowiadał mi, że była taka jak ja – pod więcej niż jednym względem. Chciałam jej zaimponować, sprawić, by jej wzrok lądował na mnie za każdym razem, gdy wędrowała nim po klasie z tym lekkim, niemalże niewidzialnym uśmiechem na wąskich ustach. Nie musiałam wkładać w to wiele wysiłku; moja wiedza i pasja przekładały się na zdobywane oceny. Słowa pochwały wkrótce przestały mi wystarczać – byłam łapczywa i uparta, pragnęłam czegoś więcej, niż uśmiechu przy wręczaniu zadań domowych.
Siódmy rok nauki był dla mnie wyjątkowo trudny; dotychczas dość powierzchowny kontakt z ojcem w Anglii w końcu zupełnie się urwał, pozostawiając moją przyszłość niepewną w obliczu wiszącego ciężko nad głową zakończenia szkoły. Dodatkowo zarówno światem magicznym jak i mugolskim w tym okresie targały jeszcze wojny, i choć bezpośrednio nie byłam w stanie tak naprawdę ich na sobie odczuć, moje wizje się nasilały, pozostawiając mnie w stanie ciągłego otumanienia oraz stresu wywołanego przekazywanymi mi obrazami. Większości z nich nie potrafiłam wyróżnić – pokazywane postacie czy wydarzenia nie miały sensu dla siedemnastoletniej dziewczyny oderwanej od tego, co działo się poza murami szkoły. Były jednak nieznośne, pojawiając się w najmniej odpowiednich momentach, poza jedną, tą, która przyszła do mnie pod postacią dymu z dogasającego kadzidła w klasie wróżbiarstwa, gdy większość uczniów zbierała swoje torby i podręczniki, powoli ruszając do wyjścia. Znalazła mnie siedzącą samotnie przy stoliku, z nieobecnym wzrokiem i bladą skórą, patrzącą w coś, co było poza jej zasięgiem. Gdy powróciłam do własnej świadomości, poczułam dotyk jej szczupłej dłoni na moim ramieniu, a moim ciałem wstrząsnął elektryzujący dreszcz. Następne godziny spędziłyśmy rozmawiając, kontynuując ten zwyczaj aż do ukończenia przeze mnie szkoły. Wiedziałam, że w końcu się zjawisz, szepnęła któregoś razu, wyglądając wówczas o wiele młodziej; Twoje wizje należą tylko do ciebie, nie jesteś zobowiązana do ich ujawniania, powtarzała za każdym razem, unosząc do ust filiżankę herbaty upijając z niej drobny łyk, podczas gdy ja chłonęłam każde jej słowo, każdy ruch, każdą zmianę wyrazu twarzy. Z każdym spotkaniem nasza więź pogłębiała się coraz bardziej, z mojej strony z prawdziwej fascynacji przechodząc w coś zupełnie silniejszego; była dla mnie mentorem, który nauczył mnie wszystkiego, co wiem teraz, ale była również ucieleśnieniem moich największych pragnień – siły skrytej pod postacią smukłej, drobnej kobiety o ostrych rysach, które kryły w sobie jednak pewną łagodność. Prawdziwego pożądania nie odczułam jednak do chwili, kiedy odwiedzałam Akademię pierwszy raz już nie jako uczeń, ale absolwent; świat stał przede mną otworem, mogłam wybrać, czy chciałam zostać we Francji, wrócić do Anglii, której wtedy nie postrzegałam już jako domu, czy wyjechać gdzieś dalej, zwiedzając świat i odkrywając jego tajemnice. Jednak wtedy jedynym, czego naprawdę pragnęłam, była ona. Je t’aime. Je t’aimais et je t’aimerai, wyszeptała, pozostawiając przeciągłe wspomnienie jej ciepłego oddechu na mojej szyi i miękkiego dotyku jej dłoni na skórze.
Chciałam zostać razem z nią albo chociaż zabrać ją ze sobą do Anglii. Rozstanie było boleśniejsze niż mogłam to sobie wyobrazić, choć jednocześnie dobrze wiedziałam, że nasze życia nie miały zapisanej wspólnej przyszłości. Nie wiedziałam, co mnie czeka –  chociaż umiałam już odczytywać przekazywane mi znaki, mój dar nie działał w ten sposób. Nie byłam w stanie kontrolować tego, jakie wizje zostają mi ujawnione. Pożegnanie obyło się bez łez, miało kolor głębokiego kobaltu i smakowało jaśminową herbatą.  



Szkoła uzbroiła mnie w umiejętności, które miały przydać mi się w dorosłym życiu. Wiedząc, jak istotna była moja edukacja, oprócz astronomii i wróżbiarstwa przykładałam się również do zaklęć, obrony przed czarną magią oraz zielarstwa, zdobywając zadowalające mnie samą wyniki. Opuszczając Francję nie zamierzałam jednak wracać do swojej ojczyzny – z kraju za kanałem La Manche dochodziły mnie jedynie szepty wszystkiego, co się tam działo. Obrałam więc zupełnie przeciwny kierunek, przez Włochy, Niemcy oraz Polskę, w końcu osiedlając się w Czechach. Dorabiałam przepowiadaniem przyszłości, choć marnowanie mojego daru w ten sposób naprawdę mnie brzydziło. Poznawałam czarodziejów różnych kultur, będąc przekonaną, że stworzona zostałam do większych celów. W wieku osiemnastu lat musiałam sama o siebie zadbać, przekonując się o tym, że jestem swoim największym sprzymierzeńcem. Porzucona przez rodzinę i nigdy nie potrafiąca wpasować się w otoczenie, zamiast postrzegać to jako wadę przekształcałam własną sytuację w zaletę. Lata, które spędziłam podróżując przez kraje Europy nauczyły mnie samodzielności, wytrwałości oraz uporu, ale też pogłębiły we mnie już i tak postawione na wysokim poziomie poczucie własnej wartości.
Praga zapisała się w moich wspomnieniach złotem i ognistymi pomarańczami, ale też odcieniami, które dotychczas ujrzałam w swoim życiu jedynie raz. Stojąc na moście Karola wsłuchiwałam się w bicie dzwonów, które niosło się nad całym miastem wbijając w powietrze chmarę kruków, osiadłych do tej pory na dachach kościołów. Zimowe powietrze kłuło mnie w pokryte rumieńcem policzki a nogi brnęły z ciężarem przez śnieg – zima była wyjątkowo bezduszna w tym roku, a czescy czarodzieje niezbyt skorzy byli do odkrycia swojej przyszłości. Otulając się szczelniej płaszczem, w taką pogodę byłam jedyną osobą widoczną w zasięgu wzroku. Powoli przedarłam się do jednej z mniejszych uliczek, znajdując wejście na deptak pełen magicznych sklepów. Żebranie było poniżej mojej godności, jednak od kilku dni mój żołądek wydawał burczące odgłosy, a zęby szczękały mi z zimna, dlatego zaciskając usta przysiadłam na skraju ulicy, licząc, że któryś z przechodniów zlituje się nad młodą dziewczyną. Godziny ciągnęły się w nieskończoność, słońce chyliło się ku zachodowi a ulice pustoszały, pozostawiając na nich jedynie ludzi takich jak ja – zdesperowanych i nie mających miejsca, w którym mogliby schronić się na noc. Nie byłam pewna czy tym razem uda mi się przetrwać kolejną z nich – temperatura spadała coraz bardziej i nawet wyczarowywane z różdżki słabe płomienie ognia nie były w stanie rozgrzać mnie na dłuższą metę. Tracąc nadzieję nuciłam pod nosem melodię, która wydawała się zaskakująco znajoma, choć jednocześnie nie potrafiłam przypomnieć sobie, bym słyszała ją kiedykolwiek wcześniej, gdy zza rogu wyłoniła się sylwetka szczupłej postaci. Jej kroki niosły się po brukowanej ulicy, a gdy mnie mijała z jej dłoni wyślizgnął się klucz wraz z zapisanym pajęczym pismem adresem. Nie mając nic do stracenia, udałam się we wskazane miejsce.
Ludzie, którzy przyjęli mnie wówczas pod swój dach nie byli zwykłymi czarodziejami, a ona, stojąca z dumą na ich czele, emanowała dla mnie barwami, których nigdy wcześniej nie dostrzegałam. Od pierwszej chwili, w której przekroczyłam próg ich mieszkania, czułam się jak w transie – zahipnotyzowana sposobem, w który mówiła o magii o wiele potężniejszej niż ta, której uczono nas w szkołach, chciałam być taka jak ona, a jednocześnie pragnęłam zbliżyć się do niej w sposób, w który jeszcze nigdy nie zbliżyłam się do nikogo innego. Dość szybko zaczęłam podzielać jej pasję; z czasem pomimo obecności wielu innych osób w niewielkim mieszkaniu, udawało nam się znajdować choć chwilę na to, by spędzać czas tylko we dwie. Wymykałyśmy się we własnym towarzystwie spacerując po mieście i obserwując toczące się życie niczego niepodejrzewających mugoli, mając okazję poznać wszystkie swoje sekrety. Nie miałam przeszkód z podzieleniem się z nią moim darem. Była pierwszą osobą, przy której na głos wypowiedziałam słowo „jasnowidz” i choć wciąż wywoływało ono we mnie pewien dyskomfort, czułam, że mogę jej ufać. W zamian uczyła mnie zaklęć, o których nigdy wcześniej nie słyszałam, opowiadając mi o wielkim czarnoksiężniku, Gellertcie Grindelwaldzie, który pokonał w pojedynku byłego dyrektora Hogwartu, przejmując w końcu jego pozycję. Dotychczas sytuacja polityczna w coraz bardziej odległej Anglii zupełnie mnie nie interesowała, a tocząca się wokół wojna czarodziejów była jedynie czymś, o czym dochodziły mnie pogłoski. Wkrótce jednak zdawałam sobie sprawę, że dzięki ludziom, których wkrótce zaczęłam nazywać swoją rodziną, stałam się w pewnym sensie częścią toczących się w świecie czarodziejów konfliktów. Zanim się obejrzałam zaczęliśmy planować powrót do Anglii; coś, czego nigdy wcześniej nawet nie rozważałam jako możliwej dla siebie opcji.



Wielka Brytania wydawała się być taka sama, jaką ją pamiętałam. W powietrzu unosiła się znajoma mi woń deszczu oraz wiatru, ciężkie krople spadały z nieba uderzając się z głuchym odgłosem o mój parasol, gdy przemierzałam zabłoconą ścieżkę w stronę widniejącego na końcu domu, miejsca, w którym się wychowałam i spędziłam pierwsze jedenaście lat swojego dzieciństwa. Gdy moja dłoń uderzyła miarowo o gładką powierzchnię drewna, nie byłam pewna, czego mam się spodziewać. Powrót do domu i złożenie wizyty ojcu nigdy nie należało do moich priorytetów, jednak pod dachem posiadłości znajdowała się część mojej historii, którą byłam zdesperowana poznać odkładając na bok skrywane w sobie żale o odesłanie mnie do innego kraju i zostawienie na pastwę losu. Kiedy drzwi uchyliły się, okazując mi mężczyznę, który, chociaż starszy o ponad 10 lat od czasu, gdy widziałam go po raz ostatni, wciąż wyglądał niemalże tak samo, na moich ustach nie pojawił się chociażby cień uśmiechu; nawet wtedy, gdy ojciec zarzucił mi ręce na szyję, jak się spodziewałam bardziej przez fakt, iż w wieku 24 lat przypominałam swoją matkę bardziej niż kiedykolwiek wcześniej niż dlatego, że naprawdę się za mną stęsknił. Postanowiłam jednak zakopać topór wojenny, a przynajmniej powierzchownie – potrzebowałam jego pomocy, a raczej jego pieniędzy i znajomości, jeśli zamierzałam ustawić dla siebie życie w sposób, który pozwoliłby mi dalej parać się nabytymi zainteresowaniami. Ojciec był bardziej niż skory do pomocy – miałam przeczucie, że tak naprawdę trawiło go poczucie winy za wszystkie lata, w których nie był obecny, poświęcając mnie na rzecz swojej nowej rodziny. Nie minął tydzień od mojego powrotu do Anglii, gdy wprowadziłam się na powrót pod dach rodzinnego domu, żyjąc z pieniędzy mojego ojca, w zamian stawiając się u jego boku, poznając jego wpływowych znajomych i przedstawiając się jako jego duma, wyedukowana za granicą córka, która w przyszłości miała dokonać wspaniałych rzeczy. Właśnie w ten sposób poznałam pana Trelawneya – mężczyznę, który przypominał młodszą wersję mojego ojca, będący zdesperowanym pomimo niższego statusu krwi do wyrobienia sobie opinii w czarodziejskim społeczeństwie, pracującego w Ministerstwie Magii i, co więcej, po zaledwie kilku spotkaniach proszącego mnie o rękę. Na co, wbrew temu, iż uczuciami wciąż darzyłam kogoś, z kim przecież nie mogłam oficjalnie nawiązać jakichkolwiek intymniejszych relacji, zgodziłam się bez wahania. W małżeństwie tym widziałam dla siebie szansę na własny dom, własną przestrzeń oraz szacunek płynący z faktu, iż nie byłam już starą panną. Ślub odbył się szybko; podczas ceremonii uśmiechałam się sztucznie do zgromadzonych gości, wzrokiem od czasu do czasu odbiegając w stronę do osoby, którą nazywałam swoją przyjaciółką, a z którą tak naprawdę łączyło mnie o wiele więcej.
Małżeństwo zdecydowanie zdawało się mi sprzyjać. Mój mąż, oprócz bycia zajętym pracą, miał do mnie słabość, przyjmując sobie do serca każde moje słowo i spełniając każde moje życzenie. Nie minęło dużo czasu odkąd wprowadziłam się do jego domu, a już zdążyłam owinąć go sobie wokół palca, pociągając za sznurki i sterując jego każdym ruchem. Był ślepy na moje manipulacje, nie zauważając tego, iż nie darzyłam go żadnym uczuciem, dzieląc nasze małżeńskie łoże z kobietami, gdy wyjeżdżał do innych krajów nawiązując zawodowe kontakty z czarodziejami z całego świata. W ten sam sposób był zupełnie nieświadomy mojego daru, który udawało mi się skutecznie przed nim ukrywać, oraz kiełkującego zamiłowania do czarnej magii.
Pierwszy rok naszego małżeństwa minął szybciej niż się spodziewałam, a ja wiedziałam, że jako żona polityka spoczywał na mnie pewien obowiązek. Bardziej oczekiwał wydania na świat potomka niż w rzeczywistości go pragnął, jednak nie wiedział tego, co jakiś czas wcześniej ukazało mi się w kłębach dymu wydobywających się z komina jednego z domów. Był niezdolny do spłodzenia dziecka, bez względu na wszelkie podejmowane próby. Czas płynął, a gdy mi wciąż nie udało się zajść w ciążę zaczynałam być świadoma, iż wkrótce to ja zostanę obarczona winą. Musiałam wziąć sprawy w swoje ręce; znalezienie kandydata nie było tak trudne, tak samo jak skłonienie go do zachowania tajemnicy, nigdy nie ujawniając mu swojego imienia i znikając z ciasnego, wypełnionego zapachem alkoholu mieszkania zanim ten zdążył się obudzić. Gdy jakiś czas później podzieliłam się z drogim małżonkiem radosną nowiną, napięcie, które powoli zaczęło się między nami wytwarzać opadło i wszystko wróciło do normy, gdy przygotowywaliśmy się na przywitanie nowego życia.
Powinnam powiedzieć, że dzień narodzin naszego syna był najszczęśliwszym dniem mojego życia, jednakże tak naprawdę nigdy nie czułam w sobie instynktu macierzyńskiego. Być może ten aspekt odziedziczyłam po swoim ojcu; gdy po godzinach bólu, który przeszywał całe moje ciało pokrywając je kropelkami potu, położona chciała wręczyć mi płaczącego noworodka, odwróciłam głowę, natychmiastowo przekazując wychowanie mojego syna na ręce opiekunki, która stała się niemalże czwartym członkiem naszej rodziny. Gdy tylko wróciłam do siebie i ponownie czułam się w pełni zdrowia, powróciłam do swojego życia przepełnionego wydawaniem przyjęć i kolacji dla współpracowników mojego męża za dnia, po nocach oddając się w objęcia odwiedzających mnie kobiet czy praktykując magię, która niosła ze sobą ryzyko, którego byłam w stanie się podjąć.



Życie żony wkrótce jednak zaczynało mnie nużyć. Gdy z odległych pokoi dobywał się przytłumiony dźwięk płaczu, czułam jak w mojej głowie odzywać zaczyna się tępy ból. Coraz więcej czasu zaczęłam spędzać w towarzystwie dawnych znajomych poznanych jeszcze w Pradze, jak i zupełnie nowych, którzy stawali się łącznikiem pomiędzy mną a tym, co działo się wokoło. Chociaż miłość do kobiety, która odkryła przede mną tą ścieżkę znacznie osłabła, więź, która nas łączyła była tak samo silna, chociaż teraz traktowała mnie na równi, ceniąc sobie moją opinię. Właśnie wtedy, podczas wieczorów spędzanych pośród ludzi podzielających moje zainteresowania, usłyszałam o Tomie Riddle’u oraz ludziach nazywających się Rycerzami Walpurgii. Gellert Grindelwald powoli tracił moje zainteresowanie; Riddle wydawał się potężniejszy, bardziej fascynujący a ci, którzy twierdzili, iż poznali go osobiście, opowiadali historie, które przekonały mnie do tego, iż chciałam być jedną z nich. Czarna magia nie była już tylko zainteresowaniem praktykowanym dla samej siebie; stała się czymś, wokół czego obracało się moje życie. Dawała mi poczucie władzy, kontroli oraz potęgi nad wszystkimi innymi czarodziejami, a ludzie, którzy mnie otaczali, doceniali mnie za moje oddanie, nie wiedząc nawet o darze, który trzymałam przed nimi w tajemnicy, swoimi wizjami dzieląc się jedynie z osobami, które były dla mnie najbliższe.
Mijające lata obfitowały w wydarzenia, które zdecydowanie obiły się nie tylko na większości społeczeństwa, ale i również na mnie osobiście. Mój syn dorastał i chociaż nie czułam z nim niemalże żadnej więzi, starałam się dopilnować, by otrzymywał najlepszą opiekę oraz wychowanie i edukację, które w przyszłości miały zapewnić mu miejsce w społeczeństwie. Sama jednak czułam, że czegoś mi brakuje. Pomimo szerokiego kręgu znajomości, życie wydawało się dla mnie puste i pozbawione kolorów. Świat spowijały odcienie nijakiej szarości i chociaż trzask ogniska szeptał mi o nadchodzącej zmianie, ta zdawała się nie pojawiać. Aż do czasu, gdy dobiegły mnie wieści o zwalniającej się po letnich wakacjach posadzie nauczyciela wróżbiarstwa w Hogwarcie. Szkoła, do której sama nie należałam, wydawała się kuszącą alternatywą oraz szansą na zmianę środowiska, a także wykorzystania swoich zdolności nauczając młode umysły, które z czasem mogłyby dołączyć do naszych szeregów. Nie wahałam się ani chwili; dobrze wiedziałam, że podjęta decyzja była odpowiednią i nic nie było w stanie powstrzymać mnie przed zdobyciem posady.



Patronus:
Szczęśliwe momenty są często tymi, które w chwili, w których je przeżywamy, nie postrzegamy jako wyjątkowo radosnych. Są to wydarzenia, które mogą wydawać się wyjątkowo codzienne; pierwszy śnieg w roku, w którym nic się nie układało, ukończenie szkoły z doskonałymi wynikami czy kolejna z rzędu kolacja z ukochaną osobą, która od wszystkich pozostałych różniła jedynie cieplejszymi uśmiechami, delikatnymi dotykami dłoni i poruszanymi w rozmowie tematami. Dla Esther był to letni dzień po ukończeniu Akademii Magii, który spędziła w towarzystwie wtedy już byłej nauczycielki magii. Emocje, które wtedy ją ogarnęły, przybierały odcienie głębokiego błękitu oraz chłodnego fioletu – barwy, które ona od zawsze utożsamiała ze szczęściem. Życie wydawało się wówczas łatwe i pozbawione zmartwień, jedynym, co wówczas zajmowało ją uwagę był rozstawiony na wzgórzu piknikowy koc, woń jaśminowej herbaty oraz świeżych pomarańczy, a także dotyk miękkich i delikatnych ust na jej własnych. Do dzisiaj, choć kontakt już dawno się urwał, Esther nie utożsamia tego wydarzenia ze smutkiem a właśnie z radością, wracając do niego nie tylko gdy usiłuje wyczarować patronusa, ale i gdy czuje potrzebę podniesienia się na duchu.
Wilk, którego kształt przybiera patronus, jest ucieleśnieniem cech, które Esther ceni w sobie najbardziej. Symbolizuje on bowiem głęboką więź ze swoimi instynktami, którym kobieta od zawsze ufała najbardziej. Jest to również przekaz pewności siebie, odwagi, inteligencji oraz pogoni za wolnością, które składając się w jedną osobę są niezwykle zbalansowane oraz wyważone.


Statystyki i biegłości
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 19 +4 (różdżka)
Zaklęcia i uroki: 9 Brak
Czarna magia: 7 +1 (różdżka)
Magia lecznicza: 0 Brak
Transmutacja: 0 Brak
Eliksiry: 0 Brak
Sprawność: 0 Brak
Zwinność: 5 Brak
JęzykWartośćWydane punkty
Język ojczysty: angielski II0
francuski II2
czeskiI1
Biegłości podstawoweWartośćWydane punkty
AstronomiaII10
KłamstwoII10
RetorykaI2
SpostrzegawczośćI2
Biegłości specjalneWartośćWydane punkty
Odporność magicznaI5 (0)
Biegłości fabularneWartośćWydane punkty
Rycerze Walpurgii-0
Sztuka i rzemiosłoWartośćWydane punkty
WróżbiarstwoIII25
Malarstwo (wiedza)I½
Literatura (wiedza)I½
AktywnośćWartośćWydane punkty
taniec balowyI½
GenetykaWartośćWydane punkty
Jasnowidz-10 (+70)
Reszta: 2

Wyposażenie

różdżka, sowa


[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Esther Trelawney dnia 10.09.18 21:07, w całości zmieniany 1 raz
Esther Trelawney
Esther Trelawney
Zawód : wróżbitka
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
but in all chaos, there is calculation
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6445-esther-trelawney https://www.morsmordre.net/t7399-lilith https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f173-eyemouth-berwick-east-dom-nr-13 https://www.morsmordre.net/t7308-esther-trelawney
Re: Esther Trelawney [odnośnik]26.09.18 19:09

Witamy wśród Morsów

Twoja karta została zaakceptowana
INFORMACJE
Przed rozpoczęciem rozgrywki prosimy o uzupełnienie obowiązkowych pól w profilu. Zachęcamy także do przeczytania przewodnika, który znajduje się w twojej skrzynce pocztowej, szczególnie zwracając uwagę na opis lat 50., w których osadzona jest fabuła, charakterystykę świata magicznego, mechanikę rozgrywek, a także regulamin forum. Powyższe opisy pomogą Ci odnaleźć się na forum, jednakże w razie jakichkolwiek pytań, wątpliwości, a także propozycji nie obawiaj się wysłać nam pw lub skorzystać z działu przeznaczonego dla użytkownika. Jeszcze raz witamy na forum Morsmordre i mamy nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej!

Według przepowiedni miała narodzić się, by w przyszłości zostać potężnym czarodziejem, dla którego matka wydała swoje ostatnie tchnienie, nigdy nie dowiadując się, że powiła dziewczynkę. Esther od urodzenia stała się więc rozczarowaniem ojca, który pragnął syna, nigdy nie zaznała też czułości matczynych ramion, oddawana pod opiekę obcych kobiet, marginalizowana i spychana na dalszy plan. Z biegiem lat staje się lustrzanym odbiciem zmarłej matki, ale ojciec, skupiony na dążeniach do świata elit i wybicia się ponad swoją pozycję, szybko tworzy nową rodzinę. Esther okazuje się jednak dzieckiem wyjątkowym - w jej żyłach, prócz magii, krąży subtelny dar jasnowidzenia, a bystry umysł chłonie wiedzę na długo przed przekroczeniem progów szkoły. W odpowiednim czasie zostaje wysłana na naukę za granicę, we Francji ucząc się magii, stopniowo stając się coraz bardziej odległą od rodziny. Nie tak łatwo odnaleźć się w nowym środowisku, ale jest to tylko jedno z wielu wyzwań czekających jeszcze dorastającą Esther. Z biegiem czasu coraz lepiej poznaje też swój dar, a jej ulubionym przedmiotem, jak można się spodziewać, staje się wróżbiarstwo - a jego nauczycielka zostaje w pewnym sensie mentorką dorastającej dziewczyny, a nawet kimś więcej, choć zakazane uczucie z góry skazane jest na porażkę, niemożliwe w skostniałym magicznym świecie.
Esther, kończąc szkołę, wyrusza w podróż, uczy się samodzielnego życia i zawiera kolejne znajomości mające wpływ na to, kim się stała. Podczas swojej podróży poznaje posmak kolejnych zakazanych owoców, w tym i czarnej magii. Ale nadchodzi i dzień powrotu do domu, zderzenia z życiem, które odtrąciła tak dawno. Młoda kobieta ma jednak swój interes w powrocie na łono rodziny, a także zawartym małżeństwie z rozsądku, nie z miłości. Choć z pozoru wydaje się idealną córką, a później żoną, inteligentną i wykształconą kobietą, w tajemnicy wiedzie podwójne życie, zgłębiając czarną magię i kontynuując zakazane relacje z kobietami. Choć nie odnajduje w sobie powołania do bycia żoną i matką, potrafi manipulować otoczeniem, co pomaga jej w utrzymaniu fasady skrywającej prawdziwe oblicze. Czuje jednak pewną pustkę w życiu, choć pewnego dnia odkrywa nową ścieżkę i zostaje jedną z Rycerzy Walpurgii, planując również ambitnie objęcie posady nauczycielki wróżbiarstwa. Może przepowiednia z przeszłości wcale się nie myliła, i Esther pewnego dnia zostanie naprawdę potężną czarownicą?

OSIĄGNIĘCIA
Człowiek Mors
 STAN ZDROWIA
Fizyczne
Pełnia zdrowia.
Psychiczne
Pełnia zdrowia.
UMIEJĘTNOŚCI
Brak
Kartę sprawdzał: Ramsey Mulciber
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Esther Trelawney Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Esther Trelawney [odnośnik]26.09.18 19:09
WYPOSAŻENIE
Różdżka, sowa

ELIKSIRY
- Smoczy eliksir (1 porcja, stat. 5) [od Caley]

INGREDIENCJEposiadane: -

BIEGŁOŚCI[11.05.19] Wsiąkiewka (listopad/grudzień), +0,5 PB

HISTORIA ROZWOJU[09.09.18] Karta postaci, -50 PD
[10.05.19] Spotkanie Rycerzy Walpurgii, +10 PD
[11.05.19] Wsiąkiewka (listopad/grudzień), +30 PD
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Esther Trelawney Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Esther Trelawney
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach