Wydarzenia


Ekipa forum
Sylvanas Shafiq
AutorWiadomość
Sylvanas Shafiq [odnośnik]18.07.15 17:19

Sylvanas Shafiq

Data urodzenia: 24 Marzec 1925
Nazwisko matki: Ollivander
Miejsce zamieszkania: Anglia, Northamptonshire, Corby
Czystość krwi: Szlachetna (Matka zd. Ollivander, Ojciec zd. Shafiq)
Zawód: Uzdrowicielka, Oddział Urazów Magizoologicznych, Szpital Świętego Munga
Wzrost: 173cm
Waga: 56 kg
Kolor włosów: Czarne
Kolor oczu: kasztanowe
Znaki szczególne: Kilka pieprzyków układających się prawie idealnie równo przy kręgosłupie, prawe oko z lekko ciemniejszym kolorem od lewego.


Każde poznanie ma źródło w uczuciu

Zawsze jest tak, że rodziny wysoko szlacheckie chcą zachować krew czystą jak wody oceaniczne. Łączeni wtedy w małżeństwa ludzie są dobierani przez swoich rodziców, ale w większości przypadków dzieje się to ku ucieszy reszty rodziny, a nie wzajemnego uczucia swoich dzieci. Inaczej było w przypadku dwojga ludzi, którzy złączyli się czymś silniejszym niż rodzicielska władza - uczuciem. Dwoje ludzi z dwóch innych, zaprzyjaźnionych rodów - on uzdrowiciel w świętym Mungu, ona zwykła pomocnica w sklepie swoich rodziców. A jednak zapłonęło między nimi te ocieplające serca odczucie zwane miłością. Oboje poznali się w sklepie jej rodziny, gdy on chciał zdobyć nową, nieużywaną różdżkę. I tak pan z rodu Shafiq związał się z panną z rodu Ollivander. Oboje najpierw chodzili na nocne spotkania ze sobą na polanę, gdzie spędzali większość nocy. Choć byli po takich nocach zmęczeni, każde z nich zasypiało w swoim łóżku z uśmiechem na ustach. Kolejne spotkania potęgowały ich uczucia do siebie. A obie rodziny niczego nie domyślały się, kiedy mówili im, że biorą dodatkowe godziny i dlatego są tacy senni. Ciepła, miła, kochająca relacja dziejąca się w okół nich spowodowała, że postanowili pobrać się ze sobą. Nie obyło się bez rozmów z głowami rodów, najpierw z jednym, potem drugim, a potem we wspólnym gronie. Początkowo były sprzeczki, ale dokładne wytłumaczenie im sytuacji spowodowało, że każde z nich zaakceptowało swoją nową córkę i syna. Ach, jakież to było wielkie napięcie przed ślubne, ile przygotowań. Każde z nich odczuwało stres, lecz jeden wzrok jednego na drugie uspokajał ich nawzajem.
W końcu nadszedł dzień ślubu. Dom państwa Ollivander został przystrojony, goście zaczęli schodzić się, gratulując rodzicom młodej pary tak cudownego połączenia. Różni krewni, od najmłodszych po najstarszych. Po kobiety i mężczyzn. Przyjechali. Zaprzężony w dwa konie o znakomitej formie powóz podjechał pod dom, a z niego wyszli główni bohaterowie dnia. Ceremonia odbyła się zgodnie z planem, ksiądz wykonywał już ostatnie święcenia i wystarczyło wypowiedzieć już magiczne "tak", które związywało oboje na całe życie.
Noc poślubna w której musieli uczestniczyć była dla każdego z dwojga bardzo przyjemna. Oboje zakochani przysięgli sobie miłość aż po grób, aż w końcu skonsumowali swoje małżeństwo. Nad ranem wstali tak samo szczęśliwi jak poprzedniego dnia. Zjedli miłe śniadanie, a potem poszli do swoich prac.
A potem, z małżeńskiego łoża wyszła nie tylko wieczna miłość, a dziecko, które miało być piękne i cudne. Rodziny ucieszone, państwo młodzi też. A matka, która po dziewięciu miesiącach urodziła w wielkich w bólach w domowym pokoju córeczkę, nadała jej imię Sylvanas.
Dziewczynka o ciemnych włoskach i kasztanowych oczach rozwijała się w niesamowitej atmosferze rodzinnej. I odziedziczyła po obu rodach różne cechy charakteru, temperamentu, a nawet zdolności czy talenty.



Podążaj za białym królikiem

... A może raczej za nakrapianym kotem, którego 10 letnia panienka Shafiq goniła. Uciekający kocur w pewnym momencie uchował się w dziurze starego dębu, który należał do posiadłości państwa Ollivander. Dziewczynka nawołując go imieniem Puryt, zauważyła lekko wystający ogon z ciemnej dziury. Małe stópki szybko podbiegły do niego, potykając się w pewnym momencie o lekko wychylony w górę konar drzewa. Następnym odgłosem był tylko głośny upadek wewnątrz dziury. Sylvanas, zdrobniale nazywana Sylvią, nie zapłakała jednak. Z jej oczu nie popłynęła żadna łza, nawet jeśli jej piękna ciemnozielona sukieneczka rozerwała się przy kolanie. Ona nie płakała o takie błahostki. Podnosiła się z ziemi i zawsze szła wprzód. Jednak to nie to spowodowało, że dziewczynka nie zapłakała. Był to raczej kot, który teraz patrzył na nią swoimi żółtymi, kocimi oczami. Nie poruszał się, a co najwyżej machał tylko swoim ładnym, nakrapianym ogonem. - Dziewczynka nie ubrudziła się? - Jakimś cudem odezwał się do niej kot. Sylvia nie patrzyła się na niego, a szukała rozwiązania gdzie indziej. - Kto tu jest - powiedziała żywo i bojowo nastawiona, oglądając się po całej dziurze. - Nie boję się ciebie. Jesteś na ziemi moich rodziców - dodała zniżając swoje brwi. - To przecież ja, twój Puryt. - Odezwał się ponownie skądś głos. Momentalnie Sylvia przekręciła głowę na kota, którego od maleństwa wychowywała. - O co chodzi panience - odezwał się ponownie kot drapiąc łapą o podłoże w celu naostrzenia pazurków. Reakcją zamurowanej na to wszystko dziewczynki był krzyk i wybiegnięcie z drzewa.
- Taaaaatoooooo! Puryt do mnie mówił! - wykrzyknęła Sylvia, tuląc się do ciała swojego ojca, który roześmiał się z niej i posadził na kolanach. -Kochana, koty nie mówią. A już szczególnie nie nasz słodki Puryt. - Powiedział pan Shafiq z rozbawieniem w głosie. - Ale tato, on mówi, przysięgam ci. Słyszałam jak mówił do mnie. Uwierz mi, tato. - Ale ojciec tylko pokiwał głową i pogłaskał ją po głowie. W jego głowie jednak zapaliła się lampka, lecz nie chciał wychwalać swojej córki odkrytym darem. Smutna dziewczynka poszła do swojego pokoju i usadziła się na łóżku. Nieoczekiwanie za nią wszedł Puryt, który usiadł obok niej na łóżku i odezwał się: - Wybacz mi, że nikt ci nie wierzy. - A ona na to: - Nie muszę ci wybaczać Purytku kochany, jesteś tylko kotem. To ja jestem dziwna. - I leżeli ze sobą, dopóki dziewczynka nie usnęła.



Ludzie z natury dobrzy pragną wiedzy.

Pierwsza kłótnia z ojcem. Sylvanas bardzo dobrze ją pamięta. To dzięki niej przecież robi to co dzisiaj. Ale więcej szczegółów, więcej szczegółow tej kłótni. Według zwyczaju Shafiqów, każdy z nich uczył się w domu, nigdy nie był posyłany do jakiejkolwiek szkoły europejskiej. Takie same zamiary miał ojciec wobec jedenastoletniej Sylvii, która wręcz chciała pójść do szkoły o której mówiła jej mama. Że to Hogwart, miejsce pełne ciekawych ludzi, nauki, nauczycieli. Te słowa spowodowały, że w sercu dziewczynki zapłonęła chęć do poszerzania swojej wiedzy. Zawsze było jej przykro, kiedy dowiadywała się, że jej starsze koleżanki z innych rodów szły do różnych szkół magii, uczyły się wielu rzeczy, a ona była skazana na siedzenie w domu i nauczanie przez rodziców. A taki guzik z pętelką. Do samej kłótni wtrąciła się matka, która chciała załagodzić całą sytuację. Ojciec pod naciskiem obu dam postanowił zaryzykować i posłać swoją jedyną pociechę do szkoły. Jaką to spowodowało radość w dziewczynce, kiedy następnego dnia tato powiadomił ją o jego decyzji. Cały dzień Sylvanas chodziła uradowana, tuliła swojego tatę, a następnie mamę, a później mówiła każdemu kto się nadarzył. A nawet Purytowi z którym dziewczynka nauczyła się uczyć. Zresztą nie tylko z nim umiała się porozumiewać, a z wszystkimi kotami, które ją otaczały. Nawet specjalnie wypytywała się swoich dziadków i babć czy któraś umie mówić do kotów. Conajmniej jedna z nich powiedziała, że odkąd nie ma już swojej starej sowy nie potrafiła już do żadnej innej odezwać się. Nie kupiła po prostu następnej.
Jedenastego września Sylvanas wsiadła do wagonu nowego ekspresu Hogwart-Londyn, który pozwalał jej na przedostanie się do magicznej szkoły w której miała zacząć naukę. Pierwsze wejście do sali, pierwsze przemówienie wicedyrektora o domach w Hogwarcie. Dziewczynka mówiła wtedy każdemu komu mogła, że jest naprawdę podekscytowana tym, że może tutaj uczyć się. Duchom, kotom, woźnemu, uczniowi stojącemu obok niej. Aż w końcu siadając na krześle z nałożoną tiarą na głowie, Sylvia mówiła tylko "Wybierz coś ciekawego, wybierz coś ciekawego". Tiara wykrzyknęła w pewnym momencie w głuchą salę: - Ravenclaw - A jedenastolatka pobiegła do stołu w którym zasiadali Krukoni.
Szkoła przebiegała jej naprawdę interesująco. Tyle zapału każdego roku,  a także tyle rzeczy, które dziewczyna zapamiętała. Przy okazji zaczęła rosnąc, nabierać kobiecych kształtów, martwić się o swoją urodę, aż w końcu kończąc na egzaminach, które miały zdecydować jaką wiedzę posiadła w ciągu siedmu lat nauki w Hogwarcie. W końcu doczekała się wyników z których była naprawdę zadowolona. Cztery oceny przedmiotów wycenione na wybitne (dodając fakt, że były to przedmioty, które Sylvanas uczyła się także w domu, a więc były związane z obojgiem rodów, zarówno matki jak i ojca), trzy oceny przedmiotów wycenione na powyżej oczekiwań, a także reszta innych mniej ważnych przedmiotów utrzymywanych na stabilnym poziomie. No może oprócz Historii Magii, która była stopą achillesową dziewczyny. Ale to pozwoliło ukończyć jej szkołę, a później już tylko staż w Św. Mungu, który pozwolił  na to, aby oficjalnie zostać uzdrowicielem.



Czas, który upływa, ucieka skrycie i oszukuje człowieka.

A tak te ostatnie piętnaście lat upłynęło Sylvanas. Bardziej niż o swoje życie prywatne, kobieta interesowała się  swoją pracą aniżeli tym z kim będzie, z kim się zestarzeje, z kim będzie mieć dzieci. Oczywiste było to, że rodzina naciskała na nią w sprawie małżeństwa, gdyż rodziny szlacheckie w młodym wieku łączą się w pary. Sylvia była jednak inna. Na pierwszym planie była praca, chęć zdobywania wiedzy i pochwał ze strony personelu. W późniejszym czasie jednak zaczęła rozumieć, że nie tylko praca jest najważniejsza, a także właśnie rodzina czy małżeństwo. Zainteresowała się mężczyznami z podobnymi zainteresowaniami lub pasjami, ale związki przeważnie trwały tylko przez kilka miesięcy aż w końcu rozpadały się, pozostawiając kobietę z pracą. Sylvanas chcąc nawet dowiedzieć się czy kiedykolwiek kogoś poślubi, zawitała w progach wielu czarodziejów wróżbitów, którzy przepowiadali jej wiele rzeczy, ale nie to co było dla kobiety w tym momencie najważniejsze - miłość. Aż w końcu nadarzyła się sytuacja w której jeden wróżbita przepowiedział kobiecie zakochanie się w mężczyźnie z którym będzie miała dzieci. Na pytanie kobiety kiedy nastanie, starzec powiedział, że nadejdzie moment w którym Sylvanas dowie się kto zostanie jej mężem na resztę życia. Dodał też, że droga do tej chwili będzie pełna zakrętów i sytuacji mydlących jej wzrok. Większość część tej przepowiedni wydarzyła się. Zmarła jej babcia, która była jej bardzo bliska. Dodatkowo jeszcze miała kilka kryzysów w pracy, a kolejne związki znowu kończyły się po kilku miesiącach.
Sylvanas wciąż jednak nie poddawała się i szukała osoby, która pokocha ją. Rodzina co raz bardziej na nią naciskała, aż w końcu ugięła się i zgodziła wyjść za przedstawionego jej kandydata. Wysoki, przystojny mężczyzna z rodu Flint, który miał dać jej dziecko. Tuż po ślubie siłą skonsumował jej ciało, ale przecież miała być uległa. Tego wymagali od niej rodzice. Kobieta miała być pod ręką mężczyzny. Jakież było zarówno zawiedzenie na twarzy jej męża jak i rodziców, kiedy dowiedzieli się od uzdrowiciela kobiety, że niestety, ale jest bezpłodna. Wyszło to z komplikacji nazywanej niepłodnością idiopatyczną, czyli przyczynie nieznanej uzdrowicielowi. Zdołowana Sylvanas dostała dwa razy mocniejszy cios - zarówno ojciec nazwał ją "córką, która zhańbiła ród", a także mąż, który nie chciał mieć pod swoim dachem żony nie dającej mu potomka. W końcu rozwiedli się po wielu kłótniach. W sumie to nawet lepiej. Wszystko posypało się jak domek z kart.
Ale Sylvia podniosła się z dołka. Wzięła się za siebie. Chodź nie była już prawowitym Shafiqem to wciąż z drugiej strony była Ollivanderem. A Ollivanderowie nie poddają się. Brną dalej i stawiają sobie wyzwania. Dlatego kobieta pogodziła się ze swoim losem bycia wygnaną z rodzinnych stron. Nie znaczyło to jednak, że nie może ratować życia innym ludziom. Sylvia chcąc być jeszcze pewnego razu matką postanowiła eksperymentować z eliksirami, radzić się alchemików i rozmawiać z ludźmi, którzy mogliby w jakiś sposób jej pomóc. Przez tyle lat jednak wciąż nie udało się jej wymyślić eliksiru leczniczego na jej chorobę. Cóż, może nadejdzie w końcu taki moment, że uda się jej to.
W ciągu tych lat nauczyła się do perfekcji posługiwania się swoim darem porozumiewania się ze zwierzętami. Trochę swoich pieniędzy z pracy przekazuje na pomoc dla bezdomnych kotów, a za resztę żywi się lub baluje w wolnym czasie. Wypady z przyjaciółkami, zakupy, ubrania. Byleby zapomnieć choć trochę o przykrościach, a cieszyć się chwilą.



Dzisiejsze ja.

Wstałam. Zegar ścienny, z którego korzystam w swoim domu zadzwonił parokrotnie, sygnalizując, że jest to moment w którym powinnam wstać. A może po prostu zepsuł się i tak naprawdę mam jeszcze trzy godziny snu przed sobą. Na wszelki wypadek podnoszę głowę z miękkiej poduszki i spoglądam na zegar. Cholera, to jednak jest ta godzina. Więc wstaję. Zakładam na nogi bladoróżowe kapcie i zakładam szlafrok na swoją koszulę nocną. Sięgam po różdżkę ze swojej szafki nocnej i w momencie w którym chwytam ją w dłoń jednym machnięciem nastawiam wodę na swoją herbatę z miodem i cytryną. W łazience spędzam kolejną godzinę dokładnie wymywając swoje ciało w wannie, następnie owinięta ręcznikiem podmuchami ciepłego wiatru produkowanymi z różdżki suszę swoje długie włosy. W końcu jestem w połowie gotowa. Wychodząc znowu w ręczniku do przebieralni wyciągam kilka koszul, a następnie inne rzeczy. Jestem w końcu gotowa, żeby móc zjeść śniadanie. Przy swoim stole widzę już świeżo wydany numer "Proroka Codziennego" i "Czarownicy". Jedząc śniadanie wyczytuję z gazety nowe informacje. No tak, kolejne artykuły o prześladowaniach mugoli, ogarnięciu się spraw na całym świecie. Jaki ja w ogóle mam stosunek do tych spraw? Raczej przejmuję się tylko swoimi bliskimi. Jestem przecież czystokrwista, a tacy raczej nie są tknięci. Ach, no tak. Zapomniałam znowu napisać do moich rodziców. Robię to, żeby wybaczyć sobie to co im zrobiłam.  Pisząc list rozmawiam przy okazji ze swoim kotem, Ozyrysem. Co u niego wydarzyło się podczas ostatniej nocy, czemu nie przyszedł wieczorem. A ten odpowiadając mi krótko kładzie się w swoim kojcu i zasypia. Cały Ozyrys. Następnie drę zaadresowaną kopertę na strzępy i wrzucam ją do kosza. Dokańczam śniadanie, wypijam herbatę i wskakuję do kominka mówiąc "Do Munga". A tam moja praca. Pomagam chorym. To tyle.
Dzień w tej pracy zaczyna się zwykle od tego, że robię obchód po swoich pacjentach, których mam za zadanie przywrócić do stanu używalności. Jeśli występują jakieś nieprawidłowości po mojej wcześniejszej diagnozie, zalecam inną, lepszą. Myślę, staram się pomóc najlepiej jak umiem. Później jest zwykła papierkowa robota, każdy zapewne rozumie jakie to uczucie ślęczeć nad papierzyskami. A na końcu przyjmuję nowych pacjentów aż do zakończenia swojego dyżuru. Do domu wracam zmęczona, ale jeszcze mam siły na taniec. Poprawia mi on humor pod koniec dnia.



Patronus: Dlaczego akurat Jastrząb i dodatkowo jeszcze Małpożer? Sylvanas posiada w swoim charakterze cechy wierności osobie lub osobom które kocha lub są dla niej najważniejsze. Tak samo jak małpożery łączą się ze sobą w jedną parę na całe życie. Odpowiada za jego postać silne wspomnienie związane z jej matką i ojcem - zaakceptowanie faktu, że kobieta chcę uczyć się w szkole jak reszta dzieci, wigilijne śpiewanie przy rozpalonym kominku oraz ciepło bardzo rodzinnej atmosfery.










 
5
2
4
3
6
0
5


Wyposażenie

Kot imieniem Ozyrys, Różdżka i Sowa, 10 punktów statystyk





Ostatnio zmieniony przez Sylvanas Shafiq dnia 19.07.15 21:01, w całości zmieniany 8 razy
Gość
Anonymous
Gość
Re: Sylvanas Shafiq [odnośnik]18.07.15 21:18
Koniec. Do sprawdzenia.
Gość
Anonymous
Gość
Sylvanas Shafiq
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach