Wydarzenia


Ekipa forum
Rosalia Belmonte (budowa)
AutorWiadomość
Rosalia Belmonte (budowa) [odnośnik]23.07.15 10:47

rosalia gaia belmonte

Data urodzenia: noc długich noży, w Weronie przebiegająca nad wyraz spokojnie
Nazwisko matki: jej rodzicielka przed włoskim weselem przedstawiała się jako panna Dwight
Miejsce zamieszkania: gubi się w mgłach i cieniach londyńskich zaułków
Czystość krwi: zabrudzona genami mugolskich antenatów
Zawód: wciąż szuka czegoś dla siebie w ofercie czarodziejskiego półświatka, chyba zaczepi się o Białą Wywernę
Wzrost: metr i sześćdziesiąt osiem wzrostu, pięć stóp cztery, w jednej skarpetce
Waga: około 48 kilogramów szaleństwa (z ponadprogramowym bagażem smutków)
Kolor włosów: naturalnie płowy odcień ukryła pod grubą warstwą kruczoczarnej farby
Kolor oczu: brudna zieleń
Znaki szczególne: splot mniejszych i większych niedoskonałości - nierówno obcięta grzywka; diastema; blizny tudzież znamiona tajemniczego pochodzenia; konstelacja piegów na nosie, obojczyku oraz plecach; odstające uszy; wąski nos; pajęczyna żył na przegubach nadgarstków; wory pod oczami; cienka jak papier skóra; kolekcja siniaków we wszystkich kolorach tęczy; nieobecne spojrzenie; chucherkowatość


imię róży.  {Wenecja, ’33 do ‘40}
Burgundowa łza wypełnia wirowe linie papilarne opuszka mego palca, a chwilę później skaża niewinną wszechbiel lnianej sukienki, szeleszczącej na wietrze florystycznymi ornamentami (do złudzenia podobnymi do peonii uwięzionych na płótnie Pissarro) oraz grudkami błota (jasne błoto, niejasne pochodzenie). Herbaciana róża z misternie splecionego maminą czułością wianka (zanadto burżujska odmiana Rosette Delizy), niedbale osuwającego się na me czoło, jest już niekompletna – jeden z jej szczeciniasto-igiełkowych kolców wbiłam z premedytacją w palec rzekomo serdeczny, z zaciekawieniem obserwując następstwa tego chwilowego kaprysu. Opuchlizna przybiera pokaźne rozmiary, pojawiają się pierwsze znamiona stanu zapalnego, swoistego rodzaju eksperyment trwa.


Nazwano mnie paskudnie pospolicie – Rosalie można spotkać za każdym rogiem zatłoczonej do granic możliwości Królowej Adriatyku. Nigdy też nie przekonywało mnie banalne piękno róż. Gdy przedstawiałam się nieznajomym, posługiwałam się dostojniej brzmiącym imieniem, serwując je zależnie od nastroju – Lucrezia mogła ociekać słodyczą, ale gdy tylko tego chciałam, ubierając się w to słowo, nadawałam sobie za jego pomocą tajemniczości; czasem składałam też złowrogą obietnicę. Zapragnęłam zostać Lukrecją, bowiem urzekł mnie tragizm, który zaklął w oczach mej niedoszłej imienniczki Tycjan na jednym z obrazów (Samobójstwo Lukrecji) ukrytych w grubej książce taty (knidze przykrytej pagórkami i dolinami kurzu). W bladolicej zjawie zobaczyłam siebie za kilkadziesiąt pełni Księżyca.


Wślizguję się w ciemną, hydrosferyczną toń – leżę na plecach niczym Ofelia (znam jej historię - mama czyta mi do snu klasykę ze swojej ojczyzny, licząc na to, że osłucham się i sama też będę potrafiła kiedyś przyozdabiać słowa brytyjskim akcentem). Trwam w inercji, szeroko otwartymi oczami rozbierając na atomy niebieski firmament, upstrzony niemożliwą do pojęcia (przynajmniej przeze mnie) mnogością konstelacji. Unoszę się na powierzchni, na wpół zanurzona w porywającej mnie swym leniwym nurtem cieczy. Sukienka przybrała na wadze o ciężar cząsteczek wodoru oraz tlenu, czas snuje się szybciej niż myślę, mój gruby warkocz zatonął w odmętach – w ślad za nim nurkuję i ja. Chowam się za weneckim lustrem wody, wiedząc, że tym razem też nikt nie uwierzy w to, iż chwilę później wokół mojej głowy wybrzusza się cienka bańka powietrza, umożliwiając mi zostanie po tej stronie świata dłużej niż to fizycznie możliwe. Odnajduję przebłyski uśpionej w mej duszy magii, choć nie wiem jeszcze, kim jestem.


W tamtym momencie byłam tylko małą dziewczynką z głową zapchaną dziwactwami oraz febrycznymi marzeniami. Przemieszczałam się w pomalowanej na pstrokaty odcień zieleni gondoli ojca (śmiesznie wyglądał, przywdziewając nienaturalnie szeroki uśmiech i przyciasny strój gondoliera). Jeśli korzystający z łódki turyści raczyli zwrócić na mnie uwagę, niepewnie wymieniałam lakoniczne zdania z przybyszami z mniej lub bardziej odległych stron świata, ułomną angielszczyzną odradzając im powielanie schematycznych tras (Most Westchnień wcale nie jest najpiękniejszy, a arkadowe kondygnacje można podziwiać nie tylko w Pałacu Dożów). Większość czasu zabierało mi jednak krzątanie się po pracowni mamy – tworzyła wymyślne maski, ozdabiając je w taki sposób, by każde z nich przypominało małe dzieło sztuki. Gdy dziesięć lat temu przybyła do Wenecji z Anglii (to miała być nagroda za ukończenie malarstwa na Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych), nie sądziła, że zostanie dłużej niż planowe osiem dni. Dokładnie pięć dób potrzebował pewien temperamentny Włoch, by skraść jej serce. Dwa lata później wykiełkowałam ja.



zapiski na pudełku od zapałek. {Czarny Ląd, ’40 do ‘42}
Zamiast kremowej skóry zwęglona słońcem membrana, z trudem dająca radę zakryć przebijające się przez nią kości. Widziałam kiedyś podobnego człowieka na zdjęciu taty – w mediolańskim ludzkim zoo. Tylko że tamten przypominał figurę woskową, a chłopiec stojący przede mną ma szeroki uśmiech i radosne ogniki w oczach (nie wiem, jak mógł pozostać dzieckiem, żyjąc w jednym z najniżej położonych, dantejskich kręgów piekielnych – ja od roku budziłam się z krzykiem co noc, odkąd wojenne tornado porwało świat do wirującego tańca destrukcji). Adab wita się ze mną (salaam to jedyne słowo, które w tym miejscu nie brzmi dla mnie obco), a potem rusza przed siebie – poproszono go, by pokazał mi, gdzie znajduje się studnia. Stawiam ociężałe kroki, starając się iść w jego tempie, ale rozżarzone powietrze kaleczy moje płuca, a spora warstwa potu nie daje się usunąć z podrażnionej nadfioletem skóry. Do wiaderka wypełnionego wodą rzucam się z zachłannością, o którą się nie podejrzewałam. Mój organizm jest tak wycieńczony i odwodniony, że gruczoły nie są w stanie wytworzyć łez. Płaczę więc bez łez, z bezsilności. Libijczyk taktownie odwraca wzrok.


Porzuciłam wszelką nadzieję, gdy rozstawałam się z moim krajem, płynąc w stronę nieznanego. Co prawda tata wytłumaczył mi szeptem (gdy wtulałam się w jego pachnący wspomnieniami sweter), że mama nie jest już bezpieczna we Włoszech, ale wciąż nie mogłam pogodzić się z tą niesprawiedliwością. Wszystko przez to, że Anglicy znaleźli się po przeciwnej stronie barykady. Przemierzyliśmy więc morze - przybiliśmy do libijskiego brzegu na jednym ze statków zaopatrujących włoską armię. Tata poruszył niebo i ziemię, byśmy wraz z mamą znalazły się w rękach aliantów, walczących z państwami Osi na terenie włoskiej kolonii. Przehandlował naszą wolność za cenę własnej – miał wcielić się do armii i zdradzić swoich rodaków, donosząc angielskiemu wywiadowi o wszystkim, czego uda mu się dowiedzieć (stał się jednym z wielu trybików maszyny wojennej). Nas natomiast trzymano w brytyjskiej posiadłości w Kenii, gdzie ulokowano też inne Angielki i małe dzieci na czas załatwienia stosunkowo bezpiecznego transportu do Wielkiej Brytanii. Z powodu bitwy o Anglię nie było to początkowo możliwe. Czas zabijałam więc szlifując angielski, tęskniąc za urokiem weneckich uliczek, eksplorując nieodległą okolicę (tę odleglejszą również – pokazano nam bujną sawannę, lasy palmowe, muśnięte różowym pigmentem flamingi) i kolekcjonując pudełka po zapałkach. Zapełniałam je koślawymi zapiskami po włosku, w telegraficznym skrócie starając się opisać, co robiłam w przeciągu ostatnich kilku dni – głęboko wierzyłam, że gdy tylko zapalałam umoczoną w atramentowych gryzmołach tekturę, wysyłałam tacie magiczną wiadomość, którą odbierał, kiedy zamknął oczy i w onirycznej wędrówce podążał śladem swych kobiet.



wyspa dnia poprzedniego. {Bexley, ’42 do ‘44}



semiologia życia codziennego. {mury Hogwartu, ’44 do ‘49}



wahadło Foucaulta. {Bexley, ‘49}



nieobecna struktura. {oddział zamknięty w Mungu, ’50 do ‘54}



sześć przechadzek po lesie fikcji. {Londyn, ‘55}



Patronus: nigdy nie miała okazji poznać tego zaklęcia.










 
5
2
3
1
1
1
2


Wyposażenie

różdżka (zdobyta nielegalnie po ucieczce z Munga), glob księżyca, wykres gwiazd, kieł smoka (tylko jeden - resztę zapodziała; zawieszony na rzemyku – zrobiła sobie z niego naszyjnik).



Gość
Anonymous
Gość
Rosalia Belmonte (budowa)
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach